Zapach krwi.
Wgryzał się w nozdrza. Umiera tam jakieś dziecko, powiedział duch. Brenna przyspieszyła, przebiła się przez krzewy, w jej wilcze uszy wdarł się płacz dziecka, bogowie, żyło i...
...rozpaczliwa nadzieja zgasła natychmiast, gdy zobaczyła pod drzewem ducha.
Spóźnili się.
Znowu się spóźniła.
Przemieniła się. Rozejrzała się, jakby w nadziei, że to jakaś pomyłka. Że zobaczy jakieś inne dziecko, potrzebujący pomocy, zobaczy tego psa, o którym wspomniał duch, że ten duch jest tutaj od bardzo dawna, że to nie na pomoc jemu zostali wysłani. Nie było jednak niczego. Tylko samotne widmo, przerażone tym, że straciło matkę. Tylko ślad krwi na drzewie.
Brenna zrobiła kilka kroków w stronę chłopca, a potem, bez słowa, osunęła się po prostu kolana tuż przed nim. Może przemiana w wilka i ten szaleńczy bieg odebrały jej wszystkie siły, a może to widok tego ducha sprawił, że to, co napędzało ją do tej pory, pozwalając przezwyciężyć zmęczenie, uleciało ostatecznie, pozostawiając Brennę bez choćby odrobiny energii. Nogi po prostu ugięły się pod nią nagle, odmawiając posłuszeństwa. Bodaj po raz pierwszy w życiu, bo Brenna przecież zawsze działała, nieważne, co się stało. Bo zawsze uważała, że robienie czegokolwiek jest lepsze niż bezczynność.
Wpatrywała się w dziecięcą twarzyczkę, jakby chciała wyryć sobie jej wspomnienie w pamięci, i tak właśnie było: chciała go zapamiętać, na zawsze (jakby kiedykolwiek mogła zapomnieć). To zabite dziecko, które przyszło na sabat Beltane ze swoją matką. Które zginęło przez Voldemorta. Przez śmierciożerców. Śmierciożerców, z których nie zginął nikt. Śmierciożerców, z których jednego sama ocaliła, podczas gdy nikt nie uratował tego chłopca.
Kręciło się jej w głowie. Nie była pewna, czy ze zmęczenia, czy z zupełnie innej przyczyny. Rozpacz powoli przygasała jednak, przytłumiona przez gniew, który płonął gdzieś w jej wnętrzu.
Będą płonąć.
Będą, do cholery, płonąć.
Zapłacą za to: zapłacą, sprowadzi ich do piekła, każdego, którego zdoła, choćby miała zejść tam razem z nimi i zostać już na zawsze.
Nie była w stanie wydusić z siebie choćby słowa. Nie znajdowała żadnego pocieszenia, które mogłaby ofiarować temu chłopcu. Coś ściskało ją w gardle, nie pozwalając, by się odezwała. I taki widok kilka sekund później zastał Sam: zapłakane widmo dziecka, krew na drzewie i Brenna, klęcząca po prostu w trawie, jak ogłuszona.