Ludzie kończyli różnie swoje relacje. Tym bardziej te relacje, które oparte były na chwilowej potrzebie zatonięcia w swoich objęciach. I nie oszukujmy się, tak jak część z takich spotkań kończyła się płomiennym romansem, tak chyba większa część szybkim zbieraniem swoich ciuchów, kiedy było po wszystkim i uciekaniem, nim pojawi się pierwszy promień słońca na niebie. Albo razem z nim. Tutaj nic takiego nie miało miejsca, a przynajmniej Laurent w żadnym razie Victorii nie wygonił. Wręcz przeciwnie. Całował jej ramię, uśmiechał się do niej, upewniał, czy było jej dobrze, czy jej się podobało. Sprawdzał dotykiem jej ciało, czy było rozluźnione. Było. Nie zniknął czar i nie zniknęły jego starania. Choć pomyśleć by można, że przecież dostał to, czego chciał i ona również to dostała. Więc po co starać się dalej? Niektórzy by sobie zadali to pytanie, zwłaszcza osoby, które takie przygody przeżywały częściej. Zasnął przytulając ją do siebie ramieniem i gładząc jej jedwabne włosy - te, które były tak ciemne, że mógłby wyrysować na nich ścieżkę gwiazd.
Laurent był uzależniony od morza. Kto wiedział, ten wiedział. Półkrwi selkie zawsze słyszał jego zew, rozumiał jego śpiew i czasem miał wrażenie, że jeśli nie otrząśnie się wystarczająco szybko, to wejdzie do niego - i więcej nie wróci. Ten sam szum morza i śpiew mew przywitał poranek, nim jeszcze dobrze wstało słońce. Laurent postarał się, żeby wyślizgnąć się z sypialni tak, aby nie obudzić śpiącej Victorii i przeszedł do łazienki, by tam wziąć długi, ciepły prysznic. Nie silił się na wielkie przebieranie, nie chciał kręcić się po sypialni, która była połączona z garderobą, więc założył na siebie tylko szlafrok, biały, ciepły, idealny na tę porę roku i zamknął drzwi do sypialni, żeby wyjść do salonu.
- Cii... - Zwrócił się do Migotka, który pojawił się na blacie w kuchni i skrzat pokiwał głową w zrozumieniu, uśmiechając się zaraz do niego i patrząc wielkim okiem. Jednym okiem. - Przygotujesz, proszę, dla mnie i dla damy śniadanie z kawą? - Nastawienie czarodziei do skrzatów domowych było różne. Gdyby to od Laurenta zależało to dawno by dawno by Migotka uwolnił. Ale Migotek nie chciał. Nie przyjmował od niego ubrań, bo nie chciał być wolny. Było to straszne, przeszywało jego serce myślą, że ktoś może być tak głęboko zagubiony w tym społeczeństwie, by syndrom sztokholmski nie pozwalał mu być w pełni sobą. I nie chodziło tutaj o syndrom względem Laurenta, bo ten traktował go najlepiej jak tylko mógł. Migotek wpadł w zasadzie w epizodyczną depresję, kiedy Laurent mu przygotował kamizelkę i spodnie do ubrania i podarował. Bo Pan go nie chce i co on zrobił nie tak. Och, jak bardzo się Laurent starał, żeby mu to wyjaśnić... ale to trwało. I z przykrością Laurent odkrył, że wolność nie była czymś, co tego skrzata uszczęśliwi. Nie to, że zamierzał się poddawać, o nie. Zamierzał temu stworzeniu pokazać, że wolność albo jej brak przy nim niczego dla tego skrzata nie zmieni.
Przeszedł przez jadalnię i odsłonił ruchem różdżki zasłony, by przez wielkie okna i drzwi tarasowe wyjrzeć na zewnątrz. Światło. Bardzo powoli, ale nad morzem zawsze było widno o wiele wcześniej niż na przykład w takim Londynie. I dłużej było też widno nocą - nawet podczas zimy. Śnieg tutaj bogato zdobił każdą część świata, przykrywając świat swoim puchem. Migotek pracował w kuchni cichutko, wprawiając talerze, filiżanki i naczynia w ruch magią, nastawiając wodę, przygotowując... cóż, Laurent nie wiedział nawet, co on takiego dzisiaj zamierzał wyczarować. Miał pełne zaufanie do swojego skrzata. Co za to mu się pląsało po głowie to fakt, że nie miał pojęcia, jakie preferencje ma Victoria.
Wszedł w końcu cicho do sypialni i być może mógł pozwolić jej pospać jeszcze trochę, może nie należała do kobiet, które cieszyły takie widoki... ale coś mu podpowiadało, że to był taki widok, który zachwyciłby po prostu każdego. Widok, którego nie można było doświadczyć codziennie.
- Victorio... powinnaś coś zobaczyć. - Szepnął, pochylając się do niej, delikatnie ją dotykając, by łagodnie wyciągnąć ją z tego snu. Usiadł na brzegu łóżka i teraz również tutaj odsłonił różdżką zasłony. By odsłonić widok na wschód. Zimowy wschód słońca widoczny na spokojnym morzu, gdy promienie słońca leniwie wypełzały zza horyzontu i malowały pierwsze odciski na białym śniegu.
Był to jeden z widoków, który nigdy mu się nie znudził.