• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 7 8 9 10 11 … 14 Dalej »
[22 listopada 1970] Nights in white satin | Laurent & Victoria

[22 listopada 1970] Nights in white satin | Laurent & Victoria
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
22.08.2023, 22:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2024, 21:59 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Nights in white satin
Never reaching the end
Letters I've written
Never meaning to send

Ludzie kończyli różnie swoje relacje. Tym bardziej te relacje, które oparte były na chwilowej potrzebie zatonięcia w swoich objęciach. I nie oszukujmy się, tak jak część z takich spotkań kończyła się płomiennym romansem, tak chyba większa część szybkim zbieraniem swoich ciuchów, kiedy było po wszystkim i uciekaniem, nim pojawi się pierwszy promień słońca na niebie. Albo razem z nim. Tutaj nic takiego nie miało miejsca, a przynajmniej Laurent w żadnym razie Victorii nie wygonił. Wręcz przeciwnie. Całował jej ramię, uśmiechał się do niej, upewniał, czy było jej dobrze, czy jej się podobało. Sprawdzał dotykiem jej ciało, czy było rozluźnione. Było. Nie zniknął czar i nie zniknęły jego starania. Choć pomyśleć by można, że przecież dostał to, czego chciał i ona również to dostała. Więc po co starać się dalej? Niektórzy by sobie zadali to pytanie, zwłaszcza osoby, które takie przygody przeżywały częściej. Zasnął przytulając ją do siebie ramieniem i gładząc jej jedwabne włosy - te, które były tak ciemne, że mógłby wyrysować na nich ścieżkę gwiazd.

Laurent był uzależniony od morza. Kto wiedział, ten wiedział. Półkrwi selkie zawsze słyszał jego zew, rozumiał jego śpiew i czasem miał wrażenie, że jeśli nie otrząśnie się wystarczająco szybko, to wejdzie do niego - i więcej nie wróci. Ten sam szum morza i śpiew mew przywitał poranek, nim jeszcze dobrze wstało słońce. Laurent postarał się, żeby wyślizgnąć się z sypialni tak, aby nie obudzić śpiącej Victorii i przeszedł do łazienki, by tam wziąć długi, ciepły prysznic. Nie silił się na wielkie przebieranie, nie chciał kręcić się po sypialni, która była połączona z garderobą, więc założył na siebie tylko szlafrok, biały, ciepły, idealny na tę porę roku i zamknął drzwi do sypialni, żeby wyjść do salonu.

- Cii... - Zwrócił się do Migotka, który pojawił się na blacie w kuchni i skrzat pokiwał głową w zrozumieniu, uśmiechając się zaraz do niego i patrząc wielkim okiem. Jednym okiem. - Przygotujesz, proszę, dla mnie i dla damy śniadanie z kawą? - Nastawienie czarodziei do skrzatów domowych było różne. Gdyby to od Laurenta zależało to dawno by dawno by Migotka uwolnił. Ale Migotek nie chciał. Nie przyjmował od niego ubrań, bo nie chciał być wolny. Było to straszne, przeszywało jego serce myślą, że ktoś może być tak głęboko zagubiony w tym społeczeństwie, by syndrom sztokholmski nie pozwalał mu być w pełni sobą. I nie chodziło tutaj o syndrom względem Laurenta, bo ten traktował go najlepiej jak tylko mógł. Migotek wpadł w zasadzie w epizodyczną depresję, kiedy Laurent mu przygotował kamizelkę i spodnie do ubrania i podarował. Bo Pan go nie chce i co on zrobił nie tak. Och, jak bardzo się Laurent starał, żeby mu to wyjaśnić... ale to trwało. I z przykrością Laurent odkrył, że wolność nie była czymś, co tego skrzata uszczęśliwi. Nie to, że zamierzał się poddawać, o nie. Zamierzał temu stworzeniu pokazać, że wolność albo jej brak przy nim niczego dla tego skrzata nie zmieni.

Przeszedł przez jadalnię i odsłonił ruchem różdżki zasłony, by przez wielkie okna i drzwi tarasowe wyjrzeć na zewnątrz. Światło. Bardzo powoli, ale nad morzem zawsze było widno o wiele wcześniej niż na przykład w takim Londynie. I dłużej było też widno nocą - nawet podczas zimy. Śnieg tutaj bogato zdobił każdą część świata, przykrywając świat swoim puchem. Migotek pracował w kuchni cichutko, wprawiając talerze, filiżanki i naczynia w ruch magią, nastawiając wodę, przygotowując... cóż, Laurent nie wiedział nawet, co on takiego dzisiaj zamierzał wyczarować. Miał pełne zaufanie do swojego skrzata. Co za to mu się pląsało po głowie to fakt, że nie miał pojęcia, jakie preferencje ma Victoria.

Wszedł w końcu cicho do sypialni i być może mógł pozwolić jej pospać jeszcze trochę, może nie należała do kobiet, które cieszyły takie widoki... ale coś mu podpowiadało, że to był taki widok, który zachwyciłby po prostu każdego. Widok, którego nie można było doświadczyć codziennie.

- Victorio... powinnaś coś zobaczyć. - Szepnął, pochylając się do niej, delikatnie ją dotykając, by łagodnie wyciągnąć ją z tego snu. Usiadł na brzegu łóżka i teraz również tutaj odsłonił różdżką zasłony. By odsłonić widok na wschód. Zimowy wschód słońca widoczny na spokojnym morzu, gdy promienie słońca leniwie wypełzały zza horyzontu i malowały pierwsze odciski na białym śniegu.

Był to jeden z widoków, który nigdy mu się nie znudził.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
22.08.2023, 23:06  ✶  

Victoria nie wiedziała, czy ma się prędko zbierać i uciekać, czy może zostać; czy czar, jaki wzajemnie na siebie rzucili nie pryśnie wraz z pierwszymi promieniami słońca. O tej porze roku wschód był jednak późno, a Laurent wcale jej nie wyganiał. Nie spoglądał zniecierpliwiony na zegarek, a wręcz zatrzymywał ją w łóżku. Lestrange nie zamierzała zgadywać ani się domyślać, więc zapytała go wprost, czy ma zostać, czy wolałby, żeby… Nie wolał. Więc została, pozwalając sobie zatonąć w kolejnych pocałunkach i pieszczotach, oddając je, by nikt nie był tutaj stratny. Tak, dostała, czego chciała, czego potrzebowała, on dostał to, czego zapragnął, a czego wcale nie planował, kiedy do niej podszedł… Mogli się dalej starać po to, by to wspomnienie pozostało miłym, a nie czymś, o czym chciałoby się jak najprędzej zapomnieć, skoro zaspokoiło się swoje rządze. Starali się, bo mieli taką ochotę. Victoria niczego od Laurenta nie oczekiwała; nie spodziewała się żadnych miłosnych wyznań, żadnej burzy emocji i uczuć. Ale zainteresował ją na tyle, że po prostu była ciekawa jaką był teraz osobą. Co miał w głowie, skoro już ustalili, poniekąd, że to nie wygląd jest tym najważniejszym kryterium. Zawsze miała problem z zasypianiem. I kiedy Laurentowi się to udało, gdy się do niej przytulił, kiedy przestał gładzić jej włosy, ona po prostu się uśmiechała. I myślała. Nie nazbyt intensywnie, sama była zmęczona – długością i intensywnością dnia, napięciem, rozluźnieniem, winem… Sama gładziła jego gładką skórę, zanim udało jej się zmrużyć oczy. Szum morza ukołysał ją do snu.

Otworzyła oko, kiedy Laruent na palcach przeszedł przez sypialnię i cichutko zamknął drzwi i zaraz zasnęła znowu. A kiedy za jakiś czas przyszedł znowu, z zamiarem, by ją obudzić, otworzyła oczy jeszcze zanim zdążył ją dotknąć. Była zaspana – ale widać było, że musi być przyzwyczajona do nagłego budzenia się o przeróżnych porach i bycia przygotowaną do akcji. Przez krótką chwilę patrzyła na niego nieprzytomnie, nim podniosła się powoli, wciąż okryta kołdrą, i powędrowała spojrzeniem za ruchem jego dłoni i różdżki.

Morze nigdy jej nie wzywało. Ba… w swoich myślach truchlała, wyobrażając sobie, że mogłaby wpaść kiedyś do wody, która objęłaby ją i nie chciała już więcej wypuścić. Śmierć w ciszy i samotności, znikąd pomocy… Ale nie bała się wody ani pływać. Za to Prewett miał rację – to, co rozpościerało się za oknami na wschodzie, było prawdziwie piękne. Zamrugała kilka razy, chcąc zrzucić z siebie dotknięcia snu, nawet przetarła jedno oko… i uśmiechnęła się mimowolnie. Wzrok jej wyłagodniał.

Zaczynała sądzić, że Laurent miał słabość po postu do piękna. Do wzruszeń serca.

- Piękny widok – powiedziała, a głos miała nieco zachrypnięty po śnie. Odchrząknęła. - To chyba nieprzypadkowy wybór miejsca zamieszkania – stwierdziła i uśmiechnęła się do niego, na moment odwracając spojrzenie od okna. - Dzień dobry.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
23.08.2023, 09:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.08.2023, 09:53 przez Laurent Prewett.)  

Laurent nie zawsze kończył tak swoje poranki. W zasadzie w sporej części przypadków wyglądały one zupełnie inaczej. Nie był taki sympatyczny i miły dla każdego. Nie każdy też był taki miły i sympatyczny dla niego. Lubił jednak takie chwile jak te. W towarzystwie osób, które prezentowały sobą coś więcej, na które spoglądał z zaintrygowaniem, jakie nie gasło po poznaniu swojego ciała i które sprawiało, że chciało się powtórzyć tę przygodę. Nie dziś, nie jutro. Nie. Za miesiąc, dwa, trzy! Kiedy pojawi się kolejna magiczna chwila, może tym razem letni wieczór przy zachodzie słońca? - gdzie powietrze zaiskrzy i znów ześle kurtynę intymności. Zawsze po nocnych uniesieniach takich jak to był szczęśliwy. Chociaż przez ten jeden poranek albo i nawet przez kilka następnych dni. Rozluźniony, z o wiele czystszą głową, dopóki ktoś (bo to zazwyczaj był ktoś) nie zepsuł mu nastroju dostatecznie mocno, żeby o przeciążyć codziennością marzycielskie uniesienia. I zawsze też stawał się o wiele bardziej otwarty, nie krył swoich emocji, nie chował się za maskami uśmiechów i uprzejmości. Tak jak teraz, gdy patrzył na ten zachód z głęboką admiracją do tego, co widzi. Z wyrazem takim, jakby niemal bolało go to, że nie może wyciągnąć dłoni i dotknąć tego, co przed nim. Och, nie mógłby nawet gdyby zanieść go bliżej tego miejsca. W końcu słońce parzyło. Ulotna chwila, która zaraz się zmieni. I nie chciał jej zatrzymywać. Bo jeśli ją zatrzyma to przestanie być tak piękna i zachwycająca. Tak unikalna.

- W żadnym wypadku przypadkowy. - Oderwał oczy od słońca, uśmiechając się, kiedy spojrzał na Victorię. Założył nogę na nogę. - Moja matka była syreną. - Powiedział bez skrępowania, bo chociaż nie było to coś, co rozpowiadał na prawo i lewo to zorientowani i tak wiedzieli. Selkie miały bardzo specyficzne oczy. A on miał oczy najprawdziwszej selkie. Nie był to więc wielki sekret, a i tak każdy zainteresowany wiedział, że nie jest dzieckiem głowy rodu Prewett i jego żony. I gdyby Victoria wczoraj inaczej śpiewała, gdyby przekazała mu inne wartości, nie byłoby tego zdania. Nie byłoby zresztą tej rozmowy. Bo nawet gdyby nadal poddał się jej urokowi i chciał zasmakować jej ciała to nie chciałby nadal dzielić się z nią myślami, czego sobie zażyczyła, ani jej myśli poznawać. Nie wiedział, czy miałby aż taką słabość do wody jak ma teraz, gdyby nie mocna, buzująca w nim krew. - Ciotka czasami się martwi, że wbiegnę w te fale i już nie wrócę. - Powiedział to psotliwie, żartobliwie. Ale Florence nie martwiła się o to wcale na żarty. I kiedy dopadała ją taka wątpliwość też zazwyczaj nie było się z czego śmiać. - Dzień dobry. Mam nadzieję, że się wyspałaś. Niestety nie znam panny upodobań kulinarnych, ale zapewniam, że mój szef kuchni robi prawdziwe rarytasy. - Podniósł się z łóżka, przesuwając parę razy po wciąż wilgotnych, jasnych włosach. Dopiero teraz machnął różdżką, żeby pozbierać ciuchy z ziemi i ułożyć je na krańcu łóżka. - I choć śniadania do łóżka są absolutnie romantyczne to mało wygodne. - Spojrzał na nią z tą niezmienną wesołością w oczach. - Zachęcam do jego opuszczenia w dogodnym dla siebie czasie. Przygotuję dla ciebie ręcznik w łazience. - Bo jakoś wątpił, że nie chciałaby się odświeżyć i umyć po takiej nocy.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
23.08.2023, 14:49  ✶  

Jej poranki też zwykle tak nie wyglądały, bo i nie szukała ujścia w cielesnych uniesieniach. Laurent miał rację, niewiele osób do siebie pod tym względem dopuszczała, ale to nie tak, że tego wieczoru i nocy zrobiła coś wbrew jakimś swoim przekonaniom, zupełnie nie. To też nie tak, że namawiał ją do czegoś, namówił, wykorzystał i miałaby teraz żałować – bo nie żałowała, nie czuła się wykorzystana, ani do czegokolwiek namówiona. Ot… stało się. Oboje tego chcieli i teraz od nich zależało jak to się dalej potoczy. Czy miała to być jednorazowa przygoda, po której będą udawać, że wcale się nie znają, czy jednak nie taka jednorazowa? A może pod tym względem jedna i jedyna, ale na przykład zawiążą jakąś znajomość? Albo jeszcze inna kombinacja? Victoria tego nie wiedziała, jedyne na co miała nadzieję to miłe wspomnienie. Wcale nie dlatego, że najmilsze są te najbardziej ulotne… najmilsze są te nie zepsute innym odczuciem, negatywniejszym.

Na moment zapanowała między nimi cisza, kiedy oboje wpatrywali się we wschodzące słońce, Laurent już zupełnie obudzony i Victoria, która dopiero dochodziła do siebie po przebudzeniu. Nawet mocno nie mrużyła oczu, kiedy wpatrywała się w okno. Odwróciła spojrzenie od słońca dopiero, kiedy Laurent ponownie przerwał ciszę i powiedział kim była jego matka. Była – to też nie uszło jej uwadze. Przyglądała mu się przez chwileczkę nim uśmiechnęła się, niemalże zupełnie niewinnie.

- To stąd te piękne oczy – stwierdziła po prostu i wyciągnęła dłoń, by delikatnie pogładzić go po policzku. Nie miało to dla niej znaczenia w tym sensie, że nie obchodziło ją, czy jest z prawego łoża czy owocem romansu, jakoś nie uważała by akurat w tym wypadku miało to większe znaczenie. Nie był mugolem ani mugolakiem, a i w tym nie była radykalna, jedynie miała swoje obawy poparte takim a nie innym doświadczeniem. Nie miało to dla niej znaczenia, sama nie była ani dziedzicem, ani z głównej linii rodu. Jasne, jej rodzina była wpływowa i to bardzo, sama dorastała w luksusach, miała pieniądze i pomnażała je, w końcu aurorzy naprawdę dużo zarabiali (nie była nim jeszcze, ale stażyści też nie mogli narzekać na pensję). - Już rozumiem – przyznała po chwili, ale wcale nie była pewna, czy Laurent teraz żartował z tym wbiegnięciem w fale, czy nie. Obserwowała go badawczo, co było widoczne w lekko przekrzywionej głowie. - Ciągnie cię do wody? – zapytała po prostu i uśmiechnęła się, znowu. Bardzo łagodnie zresztą.

- Wyspałam – jak na jej standardy i problemy z bezsennością. I na ile można się było po takiej nocy wyspać – wszak była wyjątkowo długa. - Nie jestem zbyt wybredna – zapewniła go, by nie martwił się zanadto, czy ona w ogóle coś zje, czy będzie jej smakować… kiedy tutaj z nim szła, to w ogóle nie myślała nad tym co będzie o poranku – a może właśnie powinna, wszak to wtedy wszystko mogło przyjąć prawdziwie gorzki smak. - Myślałam że już sobie daliśmy spokój z pannami, paniczami i tym podbnymi – dodała jeszcze, odrobinę ubawiona. Dopiero teraz zobaczyła jaki bałagan narobili, ale ten na szczęście szybko dało się sprzątnąć. - Och nie, śniadania do łóżka to żadna przyjemność – a przynajmniej jeśli lubiło się mieć wokół siebie porządek… a Victoria lubiła. Pewnie było to po niej widać, w jej wykalkulowanych ruchach, w jej schludnej aparycji… - Jestem raczej rannym ptaszkiem – a choć dzisiaj nie spała zbyt długo z wiadomego powodu, to była bardziej wyspana niż zwykle. To była też jej cicha sugestia na to, że jednak wyjdzie z tego łóżka za chwilę. I tak, chętnie skorzystałaby z łazienki. I tak właśnie zrobiła – wygramoliła się z łóżka i wzięła prysznic, chcąc się odświeżyć. Magia to był prawdziwy przyjaciel w takich chwilach, wszak miała ze sobą tylko te wyjściową suknię; wyczarowała więc szlafrok dla siebie, co by nie paradować tak, jak ją Matka stworzyła. Niby nie bardzo było co ukrywać, wszystko już przecież widział, ale sama nie lubiła takich bezczelnych gierek. Jeśli jakiś czar miał zadziałać, to na pewno nie w ten sposób. Mogła więc do niego dołączyć przy śniadaniu… o ile sam już nie zjadł.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
23.08.2023, 15:54  ✶  

Słyszał wiele komplementów dotyczących oczu. Chyba jego największy atut. Komplement jednak można wypowiedzieć na bardzo wiele sposobów. Tak jak na wiele sposobów można wypowiedzieć czyjeś imię. Sposób, w jaki powiedziała go Victoria i jej dotyk na policzku sprawił, że poczuł dotyk anielskiego puchu na swojej skórze. Przesunął twarz pod wpływem jej dotyku o parę milimetrów, pokazując, że jest to dotyk chciany i miły. Tak jak miłe były jej słowa, jej ton i to, co sobą przekazywała w tym prostym komplemencie. Inność w tym świecie nie zawsze musiała oznaczać to, że byłeś gorszy. Nie liczyło się to, czyja krew płynie w twoich żyłach, liczyło się to, czy była czysta. Czystość zaś miała prosty wyznacznik - czy masz w swoim życiorysie wpisane same nazwiska, które za czystą się uważały, czy może jednak pojawiają się gdzieś tam inne, przypadkowe. A nie daj Bóg mugolskie... Tak przynajmniej mówili dorośli. Bo dzieci? Dzieci były niezwykle okrutnymi kreaturami. Mówiły dokładnie to, co myślały, każdemu, kogo spotkają. Masz zabawne imię, zabawnie wyglądasz? Na pewno zostanie to wypomniane. Jesteś inny, więc nie pasujesz. Laurent uważał, że i tak miał dużo szczęścia w życiu, bo miał krewnych, którzy naprawdę się o niego troszczyli. I znajomych, którzy uważali się chyba za jego rycerzy, a jego mieli za księżniczkę... I chciałoby się powiedzieć, że to całkowicie niepoprawne, ale wtedy Laurent musiałby powiedzieć z pełnym przekonaniem, że mu się to w ogóle nie podoba. Cóż, nie rozumiał tego zjawiska od czasów szkolnych. Nadal pozostawało dla niego tajemnicą, a Brenna była tu najlepszym przykładem.

- Bardzo. - Przyznał wprost. - Jeśli się wsłucham, wręcz słyszę jej szept. Choć... ciężko nazwać to słowami. - I każda woda brzmiała inaczej, ale to przecież nawet ludzkie ucho mogło wychwycić, prawda? Inaczej szumiało morze, a inaczej jezioro. Inaczej brzmiała rzeka, inaczej strumień. Choć był to troszkę inny poziom wsłuchiwania się w te dźwięki. - A ty, Victorio? Lubisz morze? Wzywa cię, czy jesteś obojętna na jego wołanie? - Właściwie to wcale nie był pewien odpowiedzi na to pytanie, bo chociaż miał ją jak dotąd za bardziej przyziemną osobę to biorąc pod uwagę, jak podobały jej się iście artystyczne słówka szeptane do ucha to romantyzmu by jej nie odmówił. Pytanie, gdzie była granica. I czy w ogóle wodę lubiła, bo różnie bywało. Niektórzy najlepiej odnajdywali się w miastach, w ich zgiełku i hałasie. Laurent nie mógłby mieszkać w Londynie, pochorowałby się. Tak... jak pochorowała się jego matka. Tak jak ona, tak on był przyzwyczajony do ciszy i dziczy. Dom Prewettów leżał w końcu daleko od wielkich miast.

- Od czasu do czasu wplotę to między zdania, żeby czuć się bardziej kurtuazyjnym. - Uśmiechnął się z rozbawieniem, bo słowa-klucza "panna" nie powiedział też bardzo na poważnie, zresztą w innym wypadku nie prowadziłby dalszych zdań per "ty". Omyłkowe mieszanie form, niepewność, jak się do siebie zwracać - czasami to był istny koszmarek, kiedy druga strona nie dawała żadnego znaku, że można zejść z konwenansów, a jednak sytuacja to sugerowała. Laurent czasami potrafił się nieźle pogubić w animozjach zachowań i potrzeb drugiego człowieka, kiedy dostawał sprzeczne sygnały. O te wcale nie było trudno. Na szczęście Victoria była bardzo jasna w pokazywaniu jak dotąd, co jej pasuje, a co nie. Wiedziała po prostu, czego chciała i co jej pasowało. - Prawda? - Spojrzał na nią z takim uznaniem, troszkę przemalowanym w formie żartu, na powiedzenie, że to żadna przyjemność. Ach, no jakaś tam przyjemność była... Laurenta by takie śniadanie absolutnie kupiło i rozczuliło. Choć raczej by zarządził, że zje jak człowiek - przy stole. Bo tak jak powiedział - może i romantyczne, ale zupełnie niepraktyczne. A przekleństwem Laurenta było to, że był duszą romantyka zamkniętą w jednym ciele z umysłem chcącym się kierować logiką. - Wyobrażam sobie. Zawód aurora raczej nie łączy się dobrze z ludźmi, którzy lubią spać do południa. - Raczej łączył się dobrze z ludźmi, którzy nie spali w ogóle, ale tego już nie powiedział. Jego gość wydawał się wypoczęty, a to się liczyło.

Laurent sam wykorzystał ten czas, żeby się ubrać w białą koszulę i brązowe spodnie i poczekał, aż kobieta wyjdzie z łazienki, siedząc na narożniku przy rozpalonym kominku z okularami na nosie i dzisiejszą gazetą. Ale kiedy wyszła to odłożył zarówno gazetę jak i okulary na stolik kawowy, żeby zasiąść z nią do przygotowanego stołu. To, że wystygnie nie było żadnym problemem - skrzat o to zadbał, by wszystko pozostawało świeże i czekało na pana domu i jego gościa.

- Jak to z tobą jest, Victorio? Intuicja podpowiada mi, że nie zaliczasz się do grona romantyczek, ale wczorajsze doświadczenia podpowiadają coś innego. - Zagadnął, nalewając kobiecie kawy. Dziś kawy, nie wina. I podsunął jej mleko. Choć patrzył na jej reakcję i miał ciekawość wpasowaną w malowniczy uśmiech na twarzy. Czy znów trafił? Bo może jednak wolała herbatę?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
23.08.2023, 18:34  ✶  

By być czystej krwi nie wystarczało, by w twojej linii nie było żadnego… "brudu". Wymagane było by w całej, absolutnie całej, rodzinie nie było nikogo nie czystej krwi. Pojawienie się tego elementu automatycznie wykazywało całą rodzinę z listy – stąd nagonka, wydziedziczenie z rodu albo wręcz morderstwa. Laurent, gdyby nie został uznany za czarodzieja czystej krwi, skończyłby źle – a był tutaj i cieszył się względami, mógł brylować w towarzystwie, dlaczego więc Victorię miało obchodzić czy trapić to, że jego matka była syreną? To wcale jego krwi nie rozrzedzało. W Laurencie nie było niczego, co by nie pasowało. Ta inność, jaka w sobie miał, była wyjątkowa, a nie piętnująca – a przynajmniej według Victorii. Bo że dzieciaki potrafiły sobie coś ubzdurać i zamęczać drugą osobę… dlatego do dzieci miała mieszane uczucia. Też to, że istniała po to, by dziecko urodzić, jak wbijała jej do głowy matka, sytuacji nie polepszało.

Fascynujące było słyszeć to, co jej właśnie powiedział. Relacja niemalże z pierwszej ręki, nie czytana w księgach, które tak uwielbiała. To ją tak interesowało w ludziach: ich przeżycia, inne punkty widzenia, wiedzą dodawana do słoiczka doświadczeń, z których mogła później korzystać. Była ciekawa wielu rzeczy.

- Szept czy wołanie? Rozkaz czy prośbę? – książki zapytać nie mogła, a jego – owszem. Powiedziała mu już że jest ciekawa tego, co myśli, a nie tego, co powinno się mówić, bo tak nakazywało wychowanie oraz takt. Miała nadzieję, że blondyn nie uzna nagle, że była zbyt wścibska. - Nie wzywa mnie. Zawsze miło na wodę popatrzeć, ale niekoniecznie wypływać, w tym sensie, że mnie nie ciągnie. Do mnie wołają kwiaty – odpowiedziała mu i znowu zerknęła w stronę okna. Kochała pola i lasy Doliny Godryka, to było jedno z bardziej malowniczych miejsc. Ziemia, to byłby jej żywioł, gdyby mogła go sobie wybrać – racjonalna, logiczna, spokojna… - Ale w mojej krwi jest coś innego – a włosy, choć tak ciemne, że prawie czarne, były jak płomienie. - Może dlatego mnie nie woła – bo zgasłaby. Może tak to sobie świat i natura ułożyły.

- Och no dobrze, niech ci będzie – stwierdziła wspaniałomyślnie, chyba też odrobinę psotliwie, tak jak i on. Nie miała mu za złe, że w ten sposób się do niej zwrócił. Może chciał powiedzieć coś, co brzmiałoby bardziej miękko niż jej pełne imię, może bał się je zdrobnić bo nie wiedział jak zareaguje? Takie jej myśli względem tego przebiegły przez głowę. Nie wiedziała ile w tym prawdy i trafu. - Moja poukładana dusza mogłaby tego nie wytrzymać – zażartowała, choć powiedziała to prawie śmiertelnie poważnie, tak jak to ona potrafiła – bo nie miała w zwyczaju zmieniać tonu, gdy opowiadała jakiś żart, co samo w sobie niektórych mogłoby rozbawić. Jej mimika też była nad wyraz opanowana, dopiero pod koniec uniosła jeden kącik warg wyżej, zauważalnie jej zadrżał.

- Hmm, raczej z tymi, którym nie przeszkadza chodzenie spać o przeróżnych godzinach i wstawanie też o różnych, niekoniecznie nad ranem – jej to nie przeszkadzało, bo niezależnie od godziny – i tak miała problem zasnąć, i ten sen nieraz był urywany i raczej kiepskiej radości. Miała nadzieję, że teraz, kiedy była bez makijażu, to go nie przerażała – w końcu ile się mówiło i żartowało, że wieczorem kobieta jest piękna, idziesz z nią do łóżka i budzisz się obok kogoś całkiem obcego. Victoria lubiła podkreślać swoje oczy cieniami i kredką, niekoniecznie zmieniać swoje rysy twarzy. Zresztą ciemne rzęsy i regularne brwi nie były sztucznie narysowane. - Ale to po prostu cały wymiar sprawiedliwości, brygadziści są tacy sami – a może nawet bardziej… Zresztą, nie dało się zostać aurorem bez pracowania jako brygadzista. - Nie jestem jeszcze w pełni aurorem, ledwie ubiegam się o awans – a to ubieganie się o awans było jedną nogą, bo została przyjęta na staż do Biura Aurorów. Tylko, że jak ktoś w tym nie siedział, to nie wiedział jak wygląda cała procedura. 

Laurent w okularach i z gazetą… W tym widoku było coś uspokajającego, coś… normalnego. Co sprawiało, że mimowolnie się uśmiechnęła, a skrępowanie sytuacją, tym, że znajduje się nie w swoim domu, tylko w jego, że jeszcze niedawno spali razem w jednym łóżku i robili… różne inne rzeczy – jakoś odeszło w bok, bo tak, oczywiście, że to skrępowanie istniało, nawet jeśli nie wybijało się na pierwszy plan. Już chciała go zagaić, czy coś ciekawego w gazecie, ale zauważył ją, odłożył swoją lekturę i poszedł z nią do stołu.

Nie odpowiedziała mu od razu, bo uśmiechała się do filiżanki kawy, którą zabarwiła odrobiną mleka. Dobrze trafił. Herbatę to piło się po południu, nie rano. A przynajmniej tak by mu powiedzieli w BUMie. Więc trafił. Znowu.

- Intuicja dobrze ci mówi, znowu punkt dla pana, panie Prewett. To chyba będzie dzisiaj już… który – zamyśliła się, ale wcale tego nie liczyła. Zaś skoro on mógł do niej pannować, to ona… też pomieszała formułki. Całkiem celowo. - Romantyczka ze mnie niewielka. Przez życie prowadzi mnie logika i ciekawość – i wiedza. Nie marzycielstwo i romantyzm. - Ale nie jestem na niego całkowicie głucha najwyraźniej – oparła podbródek na dłoni, zapatrzywszy się na Laurenta. Był niepozorny. Całkowicie. I niegłupi. I chyba to połączenie tak ją zaintrygowało. - Nie umiem cię rozgryźć – przyznała bez skrępowania. - Czarujesz słowem, aparycją, i dobrze o tym wiesz. Wydajesz się być całkowitym lekkoduchem – i cwaniaczkiem, to wrażenie wywierał w szkole. - Ale prócz tego, widzę wykalkulowane ruchy, poukładany świat i małą ilość przypadków – tym przypadkiem, zdaje się, była dzisiaj ona sama. Nie mówiła tego z wyrzutem, skąd. Tylko właśnie z zaciekawieniem, wyglądała jak ktoś, kto patrzy na druga osobę, intensywnie, świdruje spojrzeniem, bo jest żywo zainteresowany.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
23.08.2023, 23:06  ✶  

Zgadza się, bycie czystej krwi to wiele wyrzeczeń, wiele przykazań i wiele nakazów. Laurent już był w pewnym sensie skreślony. Przygarnięty pod skrzydła Aydayi doczekał się niezadowolonych spojrzeń swojej macochy jak i różnych spojrzeń i dogryzek nawet w samej szkole. Wbijało się w to jego głowę niezrozumieniem i pytaniem: dlaczego? I tak brzydkie kaczątko bardzo chciało się zamienić w łabędzie. I chyba się udało. Chyba do tego dotarł. Wypracował sobie miejsce, wyszarpał swój kawałek podłogi, na którym mógł stać w tym okrutnym i przykrym świecie, jakim był świat czystokrwistych. Nie oznaczało to, że brali go jak równy z równym. Nastroje były zmienne, zależało od rodziny, zależało od osoby - dlatego tak cenił towarzystwo osób takich jak Victoria, które widziały coś poza błękitem oczu i poza brudem krwi. Osoby, które tak jak on podzielały pasję do tego, co było pod spodem, co kryło się pod skórą i co tańczyło pod tymi uczesanymi jak i zmierzwionymi włosami. W świecie dorosłych łatwiej było odmienności zaakceptować i w końcu zagrać nimi jako kartami atutowymi. Bo nawet jeśli jedni widzieli brudną krew, to innych intrygowała. To było w końcu coś innego, coś egzotycznego. Selkie raczej nie błąkały się wśród czarodziei, wolały swoje morza, oceany. Rozrzedzone krwi nie wyróżniały się znowu wśród tłumów, aż w końcu nawet zatracały ten zew morza, nie mogły już przemienić się, by pływać bez przeszkód i cieszyć się najgłębszymi zakamarkami morskimi. Och, Laurent tak jak kochał latać na abraksanach tak bardziej tylko kochał pływać.

- Czasem, bardzo rzadko, jest to niemal podobne do rozkazu. Wołanie tak silne, że muszę się wysilić, żeby mu się oprzeć. - Wyznał, starając się to ubrać w zrozumiały przekaz. To było odczucie chyba niepodobne do niczego innego, a jeśli podobne to Laurent po prostu nie znał takich doświadczeń. - Na co dzień jest to jednak szept, który i tak ginie w ogniu codzienności. - Chyba że akurat jest chwila, w której można odetchnąć, akurat spojrzy na ocean i rozmarzy się na jego temat. - Nie przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu. Nie jest nieprzyjemny. Niektórych ludzi uspakaja wsłuchiwanie się w bicie serca, ponieważ podświadomie pamiętają bicie serca swojej matki. - Gdy byli jeszcze w jej brzuchu, gdy było to najbardziej bezpieczne miejsce, w jakim kiedykolwiek w przyszłości mieli się znaleźć. - Dla mnie szum morza podobny jest do tego dźwięku. - Mimo tego, że jednak morze wcale nie było najbardziej bezpiecznym miejscem na ziemi. Czasem jednak właśnie takim się wydawał. Jedynym, dzięki któremu mógł się schronić przed światem i w końcu - przed sobą samym. - Kwiaty! Również uwielbiam kwiaty. Szczególnie słoneczniki. - Uśmiechnął się ciepło, jakby właśnie miał je przed sobą. - Wyglądają jak małe słońca, które przyszły przywołać uśmiech na twarzy każdego, kto na nie spojrzy. - I w skrytości serca trochę się z nimi identyfikował. Nie dlatego, że był taki wspaniały, że chciał wywołać na twarzy każdego uśmiech, to było troszkę bardziej zawiłe.

Na szczęście Laurent był troszkę bardziej spostrzegawczy, żeby brak zmiany tonu całkowicie zbijał go z tropu, ale wymagało od niego szybkiej kalkulacji, żeby zacząć załapywać schemat, gdzie był żart, a gdzie nie w przypadku Victorii. Niektórzy ludzie tak po prostu mieli, a jak było powiedziane akurat od czarnowłosej go to nie odtrącało. Nie była zimna w ten nieprzyjemny sposób i nieprzystępny, przynajmniej zdaniem Laurenta. Po prostu trzeba było ją odrobinę zrozumieć.

- Czyli gotowa o każdej porze dnia i nocy. - Podsumował, nawiązując do tego porannego ptaszka i jej tłumaczeniu, jak wygląda w zasadzie praca takiego aurora. Jego kuzyn aurorem był, to chciałby powiedzieć, że nie był aż takim ignorantem... ale w sumie był. - Cieszę się, że odpowiednie osoby pilnują porządku w tym kraju. Życzę powodzenia w dostaniu promocji, choć wydaje mi się, że jest to zbędne życzenie. - Nie miał pojęcia, czy Victoria naprawdę jest pilną uczennicą, czy się nadaje, czy jest odpowiednio dobra, ale przede wszystkim nie myślał, że jest kiepska. Obraz uczennicy z nosem w książkach, uważnej obserwatorki, konkretnej osoby dawał pewne wyobrażenie, że nadawała się do swojej pracy. Z punktu widzenia, jakie miał sam. Pozostawała kwestia tego, czy była równie dobra w czarach, co miała rozwiniętą inteligencję.

- Wydaje mi się, że to byłby punkt piąty. Ale mogłem się pomylić w liczeniu. Ktoś mi mocno zawrócił w głowie. - Uśmiechnął się uroczo, przy czym całkowicie szczerze. - Szósty jeśli liczyć kawę..? - Wskazał palcem na kawę i ściągnął na moment brwi, niby to zamyślony nad tym. Wcale nie był pewien, czy to faktycznie szósty. Natomiast na jej następne słowa już rzeczywiście się zamyślił, ale zdecydowanie nie ściągał przy tym brwi. Zwolnił za to swoje ruchy i wyglądało to trochę tak, jakby coś kalkulował. Jakby liczył. Jak matematyk, który ma przed sobą tablicę, na której zapisuje równania, żeby się przekonać, czy będą do siebie pasować. - To bardzo zdrowe. Włącznie z tym, że czasem przecież każdy człowiek potrzebuje odrobinę ciepła. - Nawet najbardziej zimne i najbardziej kierujące się logiką osoby tego świata. Chyba że były chorymi skurwielami. Smarował sobie elegancko bułeczkę i nakładał na nią właśnie twarożek z warzywkami. Uniósł lekko brwi, kiedy powiedziała o tym, że nie może go rozgryźć, ale przy tym od razu niemal się uśmiechnął enigmatycznie. - Staram się, dziękuję. - Przyznał również bez skrępowania. Bo taki obraz samego siebie starał się budować. - Zastanawiasz się, gdzie zaczyna się i kończy gra? - Dopytał. - Twoje zaintrygowanie jest dla mnie bardzo pochlebiające. Mam nadzieję jednak, że wierzysz temu, że byłem - i jestem - wobec ciebie szczery. Choć tutaj - wskazał dom - bardziej wylewny względem emocji. - To dodał odrobinkę humorystycznie, bo w końcu ona również pilnowała się wśród gawiedzi. Nic dziwnego.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
24.08.2023, 00:07  ✶  

Victoria nie patrzyła na Laurenta jako na coś egzotycznego, dziwnego i innego, i dlatego wartego grzechu. Jego wygląd miał znaczenie drugorzędne – choć, oczywiście, jak najbardziej miłe, przecież o ile przyjemniej zawiesić oko na pięknie. Lecz naprawdę, to nie to ją przyciągnęło tamtego wieczoru i nocy. Nie jego egzotyka, o której nawet nie miała bladego pojęcia. To tamta rozmowa. Jakoś tak od słowa do słowa… Zdaje się, że zadziałało to z dwóch stron tak samo, a przynajmniej chciała wierzyć, że tu nie chodziło o jej twarzyczkę czy to, jak się ubrała na przyjęcie.

Pokiwała głową, bo opis, jaki roztoczył przed nią Laurent był wystarczający do zrozumienia i wyobrażenia sobie całego procesu. Nie wiedziała jak to działa, ale wyjaśnił to na tyle dobrze, że nie miała już wątpliwości.

- Tak myślałam, że wcale do końca nie żartowałeś – przyznała. Piła, rzecz jasna do tego, jak wspomniał o zmartwionej ciotce. Powiedział to żartobliwie, ale Victoria go obserwowała i miała przeczucie, że to nie do końca żart był. I miała rację. - Ale umiem to sobie wyobrazić, większość z tego, co powiedziałeś. To, czego nie umiem, przyjmuję do wiadomości – uśmiechnęła się do niego. - Wolę szum trawy i lasu od bicia serca – powiedziała ciszej. Może to dlatego, że jej relacja z matką była… jaka była. Cholernie napięta. Zimna. Nie było w tamtym domu miłości, a przecież miała oboje rodziców, była dobrze urodzona i teoretycznie niczego jej nie brakowało w życiu. I była to bzdura. - Ale rozumiem. To wołanie… długo trwa? Przechodzi samo, czy… Musisz wejść do wody, by się uspokoiło? Wybacz wścibskość, jestem zwyczajnie ciekawa – nie miała nic złego na myśli, ot po prostu… Interesowało ją wiele rzeczy. Na przykład zastanawiała się, czy to wołanie działa na poziomie instynktu czy głowy. Czy oklumencja byłaby w stanie ten głos wyciszyć? Ten najgorszy, któremu tak trudno było się oprzeć?

- W Dolinie Godryka jest pole obsypane słonecznikami, pięknie się kołyszą na wietrze w lecie – może tego nie wiedział, ale to z Doliny właśnie pochodziła. To był rozległy teren pełen łąk, pól, lasów, potoków i jezior. Było pięknie, zwłaszcza latem. Na wiosnę i jesień zresztą też. Tereny były na tyle duże, że wcale często i dużo na innych ludzi się nie trafiało, zwłaszcza jeśli miało się dom nie w centrum miasteczka a poza jego granicami, tak jak jej rodzina miała. - Moje ulubione to bez i peonie – przyznała mu się. - Ale tak naprawdę to wszystkie lubię – nawet wrzeszczące żonkile, albo mandragory.

- Gotowa, tak – potwierdziła, a później się uśmiechnęła. Czy odpowiednie osoby pilnowały porządku to nie wiedziała. Co za to wiedziała na pewno to to, że było ich trochę za mało, a jak już mu powiedziała: pewnie następne dni bądź miesiące będą kluczowe dla sprawy Voldemorta. Ale nie myślała teraz o tym. Laurent skutecznie wyrzucił jej to z myśli i pamięci. - Dziękuję. Jeszcze rok i egzamin. Zabawne, bo na stażu do aurorów jest się dłużej niż trzeba pracować w brygadzie przed ubieganiem się o awans – awans już był, jeden, na staż. Drugi za rok, o ile zda testy… Ale tak jak w Hogwarcie Prefektem nie zostawało się za nic, tak nie zmieniło jej się to do tej pory. Nadal pilna, nadal głodna wiedzy, nadal używała mózgu.

- Może piąty, może szósty… - ona tego nie liczyła, czym dobitnie mu dała teraz znać. Notowała tylko w pamięci, że te punkty były przyznawane. - Dopisz ich tyle ile tylko masz ochotę – powiedziała ciszej, uśmiechnięta, i zaraz ten uśmiech schowała w filiżance z kawą. Śmiały się tylko jej oczy. Tak, miał rację, czasami każdy człowiek potrzebował odrobiny ciepła. Ale, co bardzo ironiczne, takie przygody jak dzisiejsza, często zdawały się być tego ciepła pozbawione. Ludzie go poszukiwali i wcale nie znajdowali w ramionach drugiej, obcej im osoby. Może dlatego uciekali wtedy nim wstanie świt. Może dlatego rozstawali się, by ponownie już nie spotkać. - Tak – właśnie nad tym się zastanawiała, już wczoraj. Później przestała. - Wierzę, tak – odpowiedziała po chwili namysłu. Gdyby nie wierzyła… Czy by tu dzisiaj była? Pewnie tak. Ale gdyby mu nie wierzyła – raczej szybko by się zawinęła, a nie spokojnie jadła z nim śniadanie. - A ja mam nadzieję, że nie odbierasz mojego zaciekawienia za nachalne – bo nie chciała by w ten sposób ją odbierał, nie miała nic złego na myśli. Była też ciekawa, czy odbierał jej intencje dobrze; że interesował ją on i to co miał w głowie, jego myśli, a nie ta piękna buźka, choć w tych oczach miło było zatonąć.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
24.08.2023, 14:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.08.2023, 17:54 przez Laurent Prewett.)  

Traktował to jak żart - tę obawę. Taki delikatny, malutki żart. Zbywał to gestem ręki, bo przecież gdzie - on, znikający na zawsze w morskich toniach? Nie było takiej możliwości. Tak mówił to przed sobą i taką śpiewkę utrzymywał przed ludźmi, którzy go otaczali i wiedzieli, że zew morza nie jest melodyjką, która po prostu wchodzi w głowę i jest nucona  czasem wręcz maniakalnie. To jest coś troszkę głębszego, odrobinkę bardziej poważnego. Mimo to nie widział siebie samego rzucającego doczesne życie, żeby zamienić je na te w morskich głębinach. Kłamstwo. Widział. Rzadko o tym fantazjował i zastanawiał się, jak takie życie wygląda. Nie zdążył o to zapytać swojej matki i nie zdążył poznać drugiej selkie, która by tam żyła, między innymi syrenami. Fantazjował o tym z myślą, że tam jest spokojniej. Żyje się inaczej, nie trzeba uważać tak na drugą istotę, bo istnieje idealna harmonia między tymi stworzeniami. Tworzą wielką rodzinę, gdzie nie ma wyrzutków, nawet jeśli przestrzegana jest jakaś hierarchia. I tak mija życie na zabawach i radościach. Jednak to była tylko fantazja. Zapewne bardzo szybo zostałaby zweryfikowana, gdyby dołączył do jednej z rodzin.

- Niektórzy ludzie również odpowiadają na to wezwanie, zazwyczaj żeglarze. Niejeden źle skończył. - Bo morze było bardzo kapryśną kochanką. Nie miała zasad, nie miała reguł. Dziś błogosławiła, by następnego dnia grzmieć i szumieć. Ludzie ledwo mogli domyślać się i próbować przewidzieć, co czeka ich kolejnego dnia przy obcowaniu z nią, a potrafili dać się zaskoczyć jeszcze następnej godziny. Nie odpowiedział jednak bezpośrednio na ten komentarz o żarcie. - Gwarantuję ci, że dam ci wyraźnie do zrozumienia, kiedy pojawi się niekomfortowy dla mnie temat. Nie uważam tego za wścibstwo, jak mówiłem - twoje zainteresowanie mi pochlebia. - Bo tak jak Victoria uważała można być dla kogoś ciałem, a można widzieć coś więcej pod powierzchnią ślicznych ocząt i dobrze ułożonych włosów. Victoria bez makijażu w żadnym wypadku nie wyglądała gorzej. Oczywiście, że w makijażu niewiasty promieniały, ale ta kobieta nie miała czego pod pudrem ukrywać. Miała piękną twarz. - Zazwyczaj parę dni, potem cichnie. Staram się wtedy trzymać jak najdalej od wody. - Uśmiechnął się delikatnie przez moment. - Przyznaję, że wtedy rzeczywiście prowadzę walkę, żeby na ten zew nie odpowiedzieć. Nie bardzo wiem, czego się spodziewać, jeśli bym odpowiedział. - Magia bywała dziwna i nieprzewidywalna, szczególnie ta pierwotna, krążąca w żyłach. Kto wie, dlaczego Gauntowie słyszą szepty swojego przodka jako jedyny ród? Może ktoś super mądry tego świata wiedział i znał odpowiedź, ale Laurent do takich osób siebie samego nie zaliczał.

- Miałem okazję je podziwiać. - Nie zwiedził wielkiego świata, albo przynajmniej był w małej ilości miejsc za granicą, ale Anglię zdążył poznać całkiem dobrze. Szczególnie te tereny, gdzie robił się interesy. Londyn, Dolina Godryka Little Hangleton. Wszędzie, gdzie usadawiały swoje złote tyłki najbardziej istotne nazwiska Anglii.

- Mój kuzyn jest aurorem, co nieco mi się o uszy obiło. - Ale on sam był prostym, grzecznym cywilem zarabiającym na chleb uczciwie! No dobra, Prewett z uczciwości nie słynęli, a Laurent miał swoje za uszami. Aczkolwiek trzymał się swojego rezerwatu i jakoś na brak pieniędzy nie narzekał. A dbał o nie. O tak, dbał. Może nie były największą wartością jego życia, ale pilnował, żeby jego fortuny czasem zanadto nie ubywało i żeby majątek tylko poszerzać, nie w drugą stronę. - Skąd ta zajawka? Żeby chronić prawych obywateli i uganiać się za czarnoksiężnikami? To bardzo ciężka i niebezpieczna praca. Odwagi na pewno ci nie brakuje, ale co stało za taką decyzją? - Bo był tego ciekaw. Atreus był narwany, idealnie w zasadzie wpasowywał się w ramy aurora, gdzie mógł się... wyszumieć i jeszcze coś dobrego dla świata zrobić. A co kierowało Victorią? Idealizm? "A czemu nie?" Czy może jeszcze coś innego? Nie potrafił powiedzieć.

Zaśmiał się perliście na jej słowa o dopisywaniu sobie punkcików.

- Dziękuję, ale będę tak pewny siebie, że powiem, że nie ma takiej potrzeby. - Bo przecież sam sobie je nazbiera, inaczej nie byłoby zabawy! Jak z tymi pocałunkami... - Tak jak wcześniej powiedziałem - w żadnym wypadku. Jest mi bardzo miło, że tak się tym przejmujesz, możesz jednak być spokojna. W  najgorszym wypadku uciekłbym w popłochu jak uciekam przed morzem, gdy jest zbyt nachalne. - Zażartował delikatnie. Tak jak powiedział potrafił nakreślić swoje granice.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
24.08.2023, 17:45  ✶  

Dla niej to nie był żaden żart. To był realny problem. Może tak na to patrzyła, bo go nie znała. Może dlatego, że w swojej pracy widziała różne dziwne rzeczy, z różnymi się spotykała i nauczyła się już niczego nie wykluczać, bo życie lubiło zaskakiwać. To tak jak z tym mówieniem "nigdy". Perspektywa miała to do tego, że potrafiła się zmieniać. Może dlatego tak na to patrzyła, jak na żaden żart, a poważną sprawę, bo pracowała w Pogotowiu. To rodziło skojarzenia ze szlamami, którzy jedną nogą byli w czarodziejskim świecie, a drugą w mugolskim. I ciągnęło ich mimo wszystko do mugoli, czasami nie mogąc się powstrzymać od namieszania w tym niemagicznym świecie. Czy to nie brzmiało na swój sposób podobnie? Nie jeden do jednego, nie ośmieliłaby się na takie porównanie. Ale gdzieś tam… przenikały się światy i tęsknota… i ból i szkoda.

- Zastanawia mnie – zaczęła, wyraźnie zamyślona. Chwilę tylko wahała się, czy nie poruszyć tego tematu, swojej cichej i krótkiej burzy mózgu. - Czy da się to wyciszyć za pomocą oklumencji. Czy to wołanie na poziomie umysłu, czy coś jeszcze bardziej pierwotnego – Victoria była… bardzo błyskotliwą czarownicą. Nie nazywała samej siebie geniuszem, nie była tak pyszna, ale miała świadomość, że myśli dość niestandardowo i że często zaskakiwała swoim tokiem myślenia różnych ludzi. I swoją otwartością na różne zagadnienia. Dlatego też jego wyznanie o byciu pół selkie przyjęła bez mrugnięcia okiem, szukając po tym potwierdzenia. I bardzo szybko je znalazła. Laurent nie musiał jej odpowiadać bezpośrednio, ciemnooka potrafiła obserwować, słuchać i wyciągać wnioski. Dodała więc dwa do dwóch i z równania wyszło jej, że Laurent… chyba trochę się tego boi. Tego zewu. Dlatego obracał to w żart. - Hmm to dobrze – uśmiechnęła się, z wyraźną ulgą, że go swoimi pytaniami nie uraziła. Bo absolutnie nie miała takiego zamiaru. - Rozumiem… – nie wiedział, bo nie miał kogo zapytać. Naprawdę go słuchała, zwracała też uwagę na niuanse, różne sformułowania, słowa, czas przeszły, teraźniejszy. Dlatego wydawało jej się, że rozumie. Nie powiedziała jednak swoich myśli na głos, bo znali się chyba jednak zbyt krótko by pytać o jego rodzinę, to mógł być drażliwy temat. - Nie łatwiej wtedy uciec gdzieś, gdzie jest większy zgiełk? Do Londynu na przykład – może szum miasta był w stanie to wezwanie przyciszyć, by można było przeczekać i bezpiecznie wrócić nad morze?

- Kuzyn? Kto? – może go znała, aurorow nie było znowu tak wielu. To była trudna praca. I ludzie o tym wiedzieli, że to nie żadna zabawa w przedszkole tylko miejsce, gdzie naprawdę można zginąć. A obecne czasy… - Mmmm, to akurat przypadek – przyznała bez większego skrępowania i nawet się roześmiała na to stwierdzenie. No bo jak to? Przypadkiem trafić na staż aurorski? Tak i nie. - Tak naprawdę, to po szkole poszłam do Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Pracowałam tam cztery lata w Magicznym Pogotowiu. Naprawiałam szkody i wymazywałam pamięć – raczej każdy wiedział co to za pracą tak z grubsza, ale stanowiska można było obejmować przeróżne. Victoria przyznała się mu więc że naprawiała różne szkody fizyczne i psychiczne. Fizyczne na przedmiotach i psychiczne na ludzkiej pamięci… - Czasami współpracowaliśmy z kimś z brygady albo od aurorów, różnie bywało. No i można powiedzieć, że zauważono moje… talenty – zwłaszcza zdolności do rozpraszania magii i odwracania jej skutków. - Zasugerowano mi wtedy, że się marnuję w Pogotowiu. No i tak trafiłam do BUMu, na standardową drogę do aurorów. Polubiłam to nawet. To ryzyko i to, że można komuś pomóc – nie chodziło o pieniądze, bo te już miała. Nie dało się jednak ukryć, że za sprawą tej pracy tylko je pomnażała. I w pewnym sensie budowała swoją niezależność. - Śmieszna sprawa, bo moi znajomi z roku byli pewni, że przywdzieję togę i pójdę do Wizengamotu na sędziego – ileż było o to żartów! To był dla Victorii plan awaryjny na kiedy będzie chciała zrezygnować z życia aurora.

- Bardzo dobrze – skoro chciał je zbierać, to chyba należało zacząć je liczyć…? Może to będzie ważne? - Nie ma potrzeby uciekać. Wystarczy mi powiedzieć. Rozumiem znaczenie słowa „nie” – odpowiedziała, również delikatnie żartując… lub nie żartując wcale. Laurent musiał to ocenić sam.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (6001), Laurent Prewett (7114)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa