Laurent lubił takie osobowości, które promieniały siłą i pewnością siebie. Ciągnęło go do nich jak lep przyciągał muchy (choć muchy przyciągało też coś innego), tak i zupełnie nie przeszkadzało mu to, o ile starsza jest Persefona. Wręcz przeciwnie, starsza, bardziej doświadczona, bardziej dojrzała, promieniała wręcz swoim seksapilem. I być może nawet poddałby się temu czarowi, gdyby nie fakt, że bardziej niż kobiety, tak się składało, kochał złoto. Więc tylko na momencik jego kąciki ust uniosły się, zaświecił oczkami, ale zaraz po prostu się odsunął i dał kobiecie przejść. Na ten krótki momencik nawet zmartwienie zniknęło o jej córkę, wszystko przygasło. To była sekunda, tak mi się wydaje. Może pięć. Nieodpowiedni moment na myślenie o nieodpowiednich rzeczach. Zaraz obrócił wzrok na drzwi i chciał się odezwać, że się martwią, tak prawdziwie, bo kobieta nic a nic nie odpowiada... nie powiedział nic. Zamiast tego zakrył swoje usta dłonią i podparł się niepewnie ściany, gdy zniosło go na momencik na bok. Tak, to zdecydowanie była sekunda, nie pięć. Ale sekunda, w której świat zawirował, jakby chciał go pokarać za jego grzeszne i próżne myśli. Potem ten smród, który sprawił, że chciało mu się wymiotować. Zrobiło mu się absolutnie niedobrze. Zamiast na plecy kobiety i na kabinę spojrzał na korytarz - ale żadnego śladu po wodzie, którą wyraźnie słyszał, tam nie było. Żarówki teraz fałszywie nie migotały, ale Laurent w swojej wyobraźni prawie to widział. Co oni dodali do tej potrawki... Przeszedł go zimny dreszcz. Racjonalne się wydawało, że pewnie się czymś struł i jego ciało zaczynało źle reagować na bodźce wewnętrzne - bo żołądkowe. Pani Persefona nagle przestała być atrakcyjna. Laurent się bał, że kiedy na nią spojrzy, to zobaczy obrośniętego muszlami i glonami topielca.
Miał wielką ochotę zatrzymać Anthonyego, żeby nie wchodził za tą kobietą do środka.
Nie zrobił tego.
Wszedł na końcu, nagle trochę się bojąc tego, co tu zobaczy i zastanie. Albo bojąc się, czy nie będzie miał jakichś kolejnych halucynacji. Różne choroby dotykały na morzu, może on był ofiarą jednej z nich? Rozejrzał się po apartamencie Marianne, spoglądając na szczegóły tego miejsca. Przynajmniej dopóki nie usłyszał krzyku, a potem nie zobaczył, kto znajduje się w wannie. Wtedy już naprawdę złapał się szafki z myślą, że zaraz zemdleje. Zabiła się. Marianne się zabiła jako jedna z tych wizji, jaką wysnuł stojąc przed jej pokojem. Przez co chciał siłą wejść tutaj, bo przecież może można jej było pomóc. Chyba było za późno. Pokiwał głową do Anthonyego i niekoniecznie w pełni sprawnie umysłowo złapał kobietę za ramiona, żeby zaprowadzić kobietę na drugi koniec pokoju, skąd nie było widoku na łazienkę i posadzić ją na krześle.
- Już dobrze, dobrze... - Mamrotał, chociaż sam w to nie wierzył.