• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[12.06.1972] Just like You

[12.06.1972] Just like You
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
07.09.2023, 10:13  ✶  
Now that I'm older, realize my father
Was doing the best he could do
Told him, "One day, I'll have a son or a daughter
And when I'm a father too
I hope that I am just like you"

Nie było karocy, nie było powitalnego chóru. Laurent nie zapowiadał się na konkretną godzinę i nawet nie oczekiwał żadnych fanfar. Byłoby to dla niego niekomfortowe i nieoczekiwane. To nie tak, że nie zjawiał się tutaj od paru lat wcale. Zjawiał. Częściej dla Pandory, niż rzeczywiście dla rodziny samej w sobie. A i z nią wolał się spotykać poza Keswick. Dom - czym był w zasadzie dom rodzinny? Cegłami i zaprawą, która je łączy? Ziemią, na której się rodzisz? Laurent by powiedział, że to ludzie, z którymi żyjesz, dom ten tworzyli. Ci, którzy są ci bliscy. Na przestrzeni ostatnich lat Florence Bulstrode, jego kuzynka, była mu bliższa niż sam Edward. I czy to było zdrowe, czy tak być powinno? Pewnie nie. Patrząc jednak na ten dom, nawet wiedząc o tym, że przecież Edward nigdy nie chciał źle, nie potrafił myśleć o tym miejscu jak o tym, który był domem. Przytłaczał go. Swoimi dumnymi wieżyczkami, równiutko wystrzyżonym trawnikiem i monumentalnością formy. Swoim pięknem i wymuskaniem. W przeciągu tych ostatnich lat podjął jednak sporo niewłaściwych decyzji. Kiedy to się w zasadzie zaczęło? Kiedy zaczął coraz bardziej oddalać się od krwi, która sprowadziła go na ten świat? Może wtedy, kiedy po raz pierwszy zamiast karnie przyjmować ruganie Aydayi jej odpyskował? Kiedy dotarło do niego, że nie ważne, jak bardzo będzie się starał nigdy nie spełni wszystkich oczekiwań tej kobiety. Zawsze będzie jej solą w oku, nawet jeśli naprawdę widział, wiedział, że się starała. Że tak naprawdę go kochała, że nie chciała dla niego źle. W końcu zgodziła się go przygarnąć. Zadbała o niego. Tak samo jak zrobił to jego ojciec. Tylko że niektóre decyzje ciągnęły się za człowiekiem przez całe jego życie. I tak samo, jak Aydaya nigdy nie przestanie czuć ukłucia patrząc na niego, tak on nigdy nie zmieni tego, że nie był dumnym dziedzicem nazwiska swojej familii. Był po prostu błędem. Był błędem, który powstał, dlatego postanowiono się nim jakoś zająć. W ostateczności. W absolutnej ostateczności, bo kogoś dotknęły wyrzuty sumienia, żeby chłopiec o niebieskich jak morze oczach odziedziczonych po matce, nie skończył w sierocińcu. Albo gorzej.

- Dziękuję, Michaelu. - Zwrócił się do rumaka, wyjątkowo osiodłanego. Tylko ze względu na to, że miał ze sobą kilka rzeczy, planując tutaj zostać na... na parę dni. Żeby nie przebywać samemu ze sobą w ciszy New Forest. Zmęczone oczy wzniósł na służącego, który podbiegł, żeby przejąć konia i skinął głową w jego stronę, informując, by przenieść jego rzeczy do... do jego pokoju. Tego, który ciągle stał, który był sprzątany i zadbany, żeby kiedy pojawiał się na świętach czy uroczystościach synuś mógł z niego skorzystać. Laurent ściągnął rękawice z dłoni i poprawił chustę na szyi, kierując się po stopniach do wnętrza posiadłości. Wizyty takie jak ta z jakiegoś powodu różniły się dla niego od wizyt świątecznych. Były bardziej intymne? Prywatne? Chore, przecież to nadal był jego dom, dom jego rodziców. Ojca.

Spodziewał się tego, że zaraz Edward zostanie powiadomiony o jego przybyciu. Jeśli nie przez służbę to chociażby przez skrzaty kręcące się zawsze po zamku. I naprawdę się cieszył, kiedy go zobaczył. Tak samo zjawiskowego jak zawsze - wyprostowanego, z uśmiechem na ustach, błyskającego swoimi jasnymi, przenikliwymi oczyma, które wydawały się czytać w duszy człowieka jak w najlepszej książce. Książce, którą zaraz podda ocenie. Laurent sam się uśmiechnął. Edward nie należał do ludzi, którzy z czasem tracili na urodzie - on z czasem tylko zyskiwał. Starzał się jak dobre wino, choć sam blondyn nigdy nie potrafił ocenić, czy to była kwestia rzeczywiście jego aparycji, czy może jednak charakteru, który nosił jak zbroję i miecz. Ta jego pewność siebie... chyba Philip mu go trochę przypominał pod tym względem.

- Dzień dobry, ojcze. - Przywitał się wychodząc mężczyźnie na spotkanie. - Cieszę się, że cię widzę. Mam nadzieję, że moja obecność nie stanowi problemu..? - Spodziewał się odpowiedzi, zawsze była taka sama. I nie wiedział, czy czuje się winny, bo tak rzadko tutaj przebywał, czy może dlatego, że pokazywał się w ogóle, wprowadzając swoją osobą zamieszanie do tego miejsca.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#2
07.09.2023, 20:48  ✶  
Słynąłem z nieskromności, nieokiełznanej dumy rodowej, więc gdybym usłyszał choć odrobinę myśli Laurenta, że zjawiskowy zamek Prewettów mógłby być określony mianem sterty cegieł połączonej zaprawą, najpewniej bym padł na zawał trzykrotnie. Albo rozczuliłbym się, że najwyraźniej miał na myśli nie miejsce jako fizyczny budynek, nie czysty materializm, tylko osoby, które w nim przebywają, uczucia między nimi... Ach! Cóż, jeśli chodziło o moje dzieci i romanse, to miałem skłonności do romantyzmu, idealizmu i tych wszystkich optymistycznych perełek, za nic mając sobie realizm. Nie ukrywałem się z tym, ale również nadmiernie nie afiszowałem. Wolałem jednak być postrzegany jako nieprzejednany realista. Ale to na zewnątrz.
Kiedy tylko usłyszałem, że Lorek jest na podjeździe, czym prędzej zostawiłem swoje sprawy Winstonowi, który niegdyś był u nas lokajem, ale dzięki łebskiej głowie, wzbogacił się na zakładach i teraz, cóż, był mi przyjacielem, doradcą, kimś w rodzaju prawej ręki. W takich momentach cieszyłem się, że go mam. Poniekąd mogliśmy nazywać się wspólnikami, aczkolwiek nie łączył nas w żaden sposób majątek. Cóż, najważniejsze, że mogłem powierzyć tak ważne sprawy Winstonowi i nie martwić się, że coś mogłoby nie zostać dopatrzonym. Życzyłem mu powodzenia i czym prędzej zbiegłem po schodach by w połowie zwolnić nieco, odetchnąć kilka razy powoli, poprawić się przed przywitaniem syna i zachować klasę.
Widząc syna całego i zdrowego, i zgrabnego, i uśmiechniętego, sam uśmiechnąłem się od ucha do ucha, otwierając swoje ręce i serce na przywitanie.
- Lorek! Dzieciaku! - odparłem głośno, przestępując dużymi krokami ten niewielki skrawek ogromnego holu, który nas dzielił. Przytuliłem go do siebie. Schudł? A może nie? Zdawał się być bardziej mężczyzną. A może jednak schudł? Może nieodpowiednio się odżywiał? - Czy ty coś jadasz, mój drogi? Jesteś może głodny? Każę coś przygotować - zaproponowałem, odsuwając się by na niego spojrzeć. Już wołałem skrzata by wydać polecenie, a słowa Lorka byłem, o jakimś tam problemie, mając nadzieję, że się dzieciak opamięta.
Przemknąłem po nim czujnym spojrzeniem, doszukując się jakiś defektów w jego pozie, ale wszystkie członki zdawał się mieć na swoim miejscu. To dobrze. To bardzo dobrze.
- Chodźmy do stajni... Opowiadaj. Co u ciebie słychać? Jak było we Francji? - ponagliłem, pragnąc wchłonąć wszystkie informacje na raz. Aż żałowałem, że nie opanowałem legilimencji.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
07.09.2023, 22:45  ✶  

W Edwardzie Prewettcie tkwiła nieokiełznana siła. Laurent nie miał pojęcia, skąd ten mężczyzna brał na to wszystko siłę, jak potrafił nosić tak wysoko głowę przez cały czas, ja łączył swój ciepły uśmiech i dobre serce ze wszystkim, co robił. Bo przecież chciał się przygotować na zadbanie o rodzinę, interesowało go to... swojego czasu. I choć nie wiedział nawet trzech czwartych z tego, co działo się za kulisami tego bajkowego zamku to wiedział, że Edward potrafił z precyzją co do milimetra wymierzył odległość między biznesem, rodziną a przyjemnościami. I do wszystkiego podchodził z tą samą klasą, która sprawiała, że był człowiekiem inspirującym. Przynajmniej dla Laurenta. Miał to szczęście, że nie wychował się w murach, gdzie ktoś bił go po palcach, kiedy krzywo stawiał litery na pergaminie. Nikt nie krzyczał, kiedy popełniał błąd i nie szykowana pasa. Nie było żadnego logicznego wyjaśnienia, wydawałoby się, żeby to wszystko, co teraz go otaczało, nie miało być tym prawdziwym domem. Nie cegłami i zaprawą, od której to myśli Edward posiwiałby bardziej, a właśnie pięknymi boazeriami, miękkimi dywanami i drogimi obrazami, które zdobiły ściany. Miłość do sztuki Edwarda była chyba tylko o dwie czy trzy krople mniejsza od jego miłości do swoich dzieci. W tym codziennym życiu były jeszcze przecież takie banały jak życie przyjemnością. On nie żył po prostu pracą, czystym rodzinnym biznesem. On żył - i był szczęśliwy w swoim życiu. Laurent miał wrażenie, że sekret tego wszystkiego był przed nim kompletnie zamknięty - widział złoty kufer, ale obleczony łańcuchami i grubym zamkiem stanowił fortyfikację nie do przebrnięcia. Czy sekretem było to, że był po prostu innym człowiekiem? A może to, że nie potrafił nigdy znaleźć odpowiedniej dawki pewności siebie? Atelophobia. Strach przed byciem niewystarczająco dobrym. Może właśnie to, że się o tym nie mówiło, wcale niczego nie upraszczało w tym życiu.

Ach, z tym całym i zdrowym... Widzisz, muszę ci o czymś powiedzieć... Choć rzeczywiście. Na pierwszy rzut oka w pełni cały, zdrowy, ze wszystkimi kończynami - to się w pełni zgadzało.

Uśmiech Laurenta poszerzył się na to powitanie i podszedł kilka kroków, żeby przytulić się do ojca. Connection. Niektórzy ludzie sprawiali, że czułeś się połączony. Niektórzy ludzie, albo po prostu niektóre chwile. Bo w tej chwili, w jego ramionach, owinięty jego zapachem, poczuł się bezpiecznie. Nawet jeśli bezpieczeństwo przestawało być już kwestią tego, że znajdowałeś się w bezpiecznych ścianach czy ramionach.

- Będziesz mnie pilnował z jedzeniem jak Florence? - Zażartował delikatnie, odsuwając od mężczyzny na kroczek. - Pragnę Ci przypomnieć, że człowiek nie może żyć bez jedzenia... - Za to mógł szkodzić swojemu zdrowiu i chudnąć. Teraz już, przynajmniej od ich ostatniego spotkania, Laurent co prawda nie schudł jakoś zauważalnie, ale na przestrzeni lat już całkiem sporo. Od dzieciństwa nie zmieniły się dwie rzeczy: to, że miał słabe ciało i to, że potrafił być okropną beksą. Co za to na pewno się zmieniło to fakt, że za dziecka, jeszcze w Hogwarcie, miał w sobie płomień, który lśnił mocno i wyraźnie w jego oczach. Determinację i ambicję. I to wszystko... gdzieś zgasło. Uleciało. Zniknęło.

- Do stajni? Chcesz, żebym zaczął jeść paszę? - Zaśmiał się cicho. Czasami miał wrażenie, kiedy spotykał się z Edwardem, że z ich dwójki to on jest tutaj dorosłym. Ale to były tylko krótkie przebłyski. - Dziękuję... za ciepłe powitanie i za... zorganizowanie wyjazdu matki. - Laurent nigdy nie nazywał jej "macochą", bo sam nie chciał być traktowany jak to trzecie koło u wozu. - Ten wyjazd do Francji był bardzo... spontaniczny. - Laurent zawsze uważnie dobierał słowa, ale tutaj się co rusz wahał. Bo się denerwował. Oparł dłoń na klatce piersiowej, czując, jak przyśpiesza mu serce i oddech rozregulowuje. Uśmiech mu zszedł z twarzy. - Zgłosiłem to już do biura aurorów. Niecały tydzień temu ktoś zaatakował mnie we śnie. Próbował... próbował mnie zabić. Wygląda na to, że to jakiś seryjny morderca.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#4
08.09.2023, 22:17  ✶  
- Jeśli masz problem z odżywianiem, synu, to będę cię pilnował nawet bardziej niż Florence - odparłem na jego żarciki niby rozbawiony, ale pewna nuta w moim głosie jawnie świadczyła, że mogłem przerodzić to w faktyczny plan na nasze relacje, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Potrafiłem być surowy, potrafiłem na całego, jeśli zachodziła taka potrzeba. Szczególnie w ramach tematyki życia i śmierci moich dzieci.
To też mogło dawać do myślenia, bo raczej lepiej było już się poświęcić i pilnować swojego talerza, zamiast podpadać Panu Edwardowi Prewettowi z Keswick. Dżentelman i stoik, ale nie dawał przecież sobie w kaszę dmuchać. Oj, moja kasza była moją kaszą. Lepiej nawet obok niej nadmiernie nie oddychać, aby za bardzo nie prowokować.
Mimo tej surowości, zaśmiałem się, tak pełną piersią, odrzucając nieznacznie głowę do tyłu, kiedy Lorek rzucił tak o tej paszy. Śmiech potoczył się donośnie po ogromnym placu przed nami. Cóż to za żart sytuacyjny, doprawdy wybitny. Faktycznie, nawet nie pomyślałem, że tak to mogło wyglądać. Pokręciłem głową, wciąż uśmiechnięty.
- Jak ci mówiłem, nie przejmuj się matką, a tu jesteś zawsze mile widziany. Nie tylko wtedy, kiedy wysyłam ją za granicę - podsumowałem z cwanym uśmiechem.
Lorek musiał mi przyznać, że to było sprytne posunięcie. Zapewne sprytne do czasu, kiedy droga moja małżonka nie wróci z podróży i nie usłyszy plotek, że całkowitym zbiegiem, przypadkiem ogromnym, w dniu jej wyjazdu, przyjechał jej ulubiony synek. Jakoś sobie z tym poradzę! To trochę jej wina, że była taka nieprzejednana. Trochę wychodziła z niej wojowniczka. Uparciucha... Ale wciąż żona. Musiałem przyznać, że za nią już tęskniłem, tym lepiej, że Lorek się nie spóźnił i przyjechał już dziś zgodnie z zapowiedzią.
Ale chwila... Mina mi zrzedła i zmarszczyłem brwi w skupieniu, bo coś było nie tak. Przystanęliśmy nawet, bo co tam stajnia przy takich klimatach. Chyba nawet skrzat, który do nas przydreptał się wstrzymał z pytaniem o polecenia. Wręcz wylewało się z Laurenta falami przerażenie, które widziałem w jego oczach. Przez dłuższą chwilę musiałem przetrawić i ułożyć sobie w głowie jego kolejne słowa, nim tak naprawdę do mnie dotarły.
- Jak to... Zaatakował cię kiedy spałeś czy kiedy śniłeś? We śnie-śnie? - zapytałem zdjęty strachem. Aż odruchowo rozejrzałem się wokół, próbując wyłapać cokolwiek z otoczenia, jak gdyby ktoś śmiał na terenie naszej posesji może węszyć, czyhać na życie mojego syna. - Zgłosiłeś to w Biurze Aurorów i nie przydzielili ci żadnej ochrony? Mniemam, że jeszcze nie dorwali tego paskudnika? - dodałem nieco pytań, chcąc być bardziej w temacie.
- Zgrzebku, ostrzeż Kevina Costnera i resztę ochrony. Niech zachowają szczególną ostrożność - odezwałem się do skrzata, nawet na niego nie patrząc. Zacisnąłem dłonie w pięści. - Przygotuj nam napar na ukojenie - dodałem, obserwując syna. Czułość mieszała mi się ze strachem. Nigdy nie brałem pod uwagę ewentualności, że mógłbym go stracić.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
08.09.2023, 22:57  ✶  

Ach, właśnie... Surowość. Laurent bardzo chciał, żeby ta surowość nie musiała się objawiać. Chciał stać prosto, sztywno, w ramach. Chciał wychodzić naprzeciw oczekiwań, zanim się pojawią - był na to wrażliwy? Nie, był wręcz przewrażliwiony. Zrobić dwa razy więcej, żeby czasem nie padły słowa "a czemu tego nie zrobiłeś..?" i ten palec, który wskaże na całych dziesiątkach metrów kwadratowych jedno malutkie, pominięte miejsce. Mogłoby wszystko zostać wypucowane na błysk, ale nie będzie zgadzać się jedna rzecz i... I co? Nie chciał myśleć, że Edward należał do tych ludzi, ale Aydaya już tak. A przynajmniej wobec niego. W zasadzie chyba tylko wobec niego. Nie zmieniało to faktu, że chciał chodzić jak zegarek sprowadzony ze Szwajcarii, choć to nie stamtąd pochodził. Został wprowadzony między wrony nie spodziewając się, że znajdzie się wśród nich w pewnym momencie swojego życia. Więc... chciał krakać. Najpiękniej z nich wszystkich. Skakać najwyżej. Latać tak, by czarne lotki przysłaniały słońca. Zwinął na moment swoje wargi, trochę się uśmiechnął, bo co miał powiedzieć? To nie tak, że przecież chciał stawać okoniem, że urządzał jakieś głodówki w ramach protestu od... w sumie nawet nie wiedział, od czego. Nie, to nie był żaden protest. To był przeciągający się już przez jakiś czas brak apetytu. Ale przy ojcu gotów był pałaszować równo chyba bardziej niż przed Florence, to prawda. Bo przed Florence nie czuł, że musi wypadać idealnie.

Lubił uśmiech Edwarda. Lubił jego śmiech, jego spojrzenie inteligentnych oczu. To, jak potrafił wyglądać, jakby nic go nie ruszało i jakby niczym się przejmował. Ale tak nie było. Zawsze zastanawiałeś się, czy ten pozór jest udawany, czy to poza, żeby ktoś z was tutaj poczuł się lepiej? Ty? Żeby poczuć, że ma się ojca, który nie jest wcale półbogiem złotego tronu Prewett, a człowiekiem. On? Żeby poczuć, że jest wzorowym tatusiem. Nawet pomimo tego, że doprowadził twoją matkę do śmierci z tęsknoty za nim i za morzem. A może jednak to była szczera prawda? Negatyw odbijał jasne i ciemne strony, potrafił je ze sobą mieszać, zamieniać. Nic w nim nie było już jasne i oczywiste. Jakakolwiek ta prawda by nie była to lubiłeś uśmiech Edwarda Prewetta. Jego gesty, jego dźwięczny, głęboki śmiech. Ach, może tak naprawdę najważniejsze pytanie z tego wszystkiego brzmiało: czy jego to naprawdę bawiło? Zawsze uważałeś, że nie jesteś mistrzem żarcików. Bo nie, nie sądziłeś, że to rzeczywiście był taki "żaden problem". Ale nie kontynuowałeś. Skinąłeś tylko głową.

- W... we śnie. Nie wiadomo, jak to robi... - Bardzo, BARDZO nie chciał, żeby Edward zaczął robić sceny, afery, wypisywać zaraz do Ministerstwa, organizować ochroniarzy, którzy będą za nim chodzili krok w krok... a był do tego zdolny. W to nie wątpił. - Badają to. Ochrona nic by tu nie dała. Ojcze, on wchodzi przez sen, we śnie zadaje rany, to wszystko potem... Żadna fizyczna ochrona ani zaklęcia tutaj nie pomagają. - Nie chciał tego tłumaczyć w zasadzie tu i teraz za dokładnie. Czuł się jednak zobowiązany, żeby go poinformować. To był jego główny powód wizyty, no i mógł się dowiedzieć gdzieś od słowa do słowa. Wtedy już mógłby być zły. - Dlatego wyjechałem do Francji. I dlatego potrzebowałem przyjechać tutaj na kilka dni. Żeby nie zostawać w domu. - Wyjaśnił też swoją wspaniałą wycieczkę, która była ucieczką. Ale koniec końców naprawdę mu pomogła. I była piękną podróżą. - Proszę, nie rób z tego afery. Nie chcę, żeby to się rozeszło. Śledztwo się toczy i jestem w stałym kontakcie z aurorami. - Trochę to było przekoloryzowane, ale chciał uspokoić Edwarda i mieć pewność, że nie zacznie się zaraz coś dziwnego. Pewnie i tak zacznie, tylko poza wzrokiem Laurenta. Ale ważne, żeby się nie działo w samym Ministerstwie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#6
09.09.2023, 21:50  ✶  
Och, czerwień zakryła mi obraz. Czerwień i czerń, która chciała ją zdominować. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś śmiał unieść rękę na mojego jedynego syna. Nie mieściło mi się w głowie, że chciał pozbawić mnie potomka, że jego śmierć stawała się coraz bardziej realna, a to już wcale nie było fajne, na miejscu ani w porządku.
Dłoń zaciśnięta w pięść domagała się ulżenia w bólu, ale nie byłem w stanie chociażby drgnąć, analizując w głowie wszelkie za i przeciw. Półnagie tacerki momentalnie z niej zniknęły i już nie miałem ochoty zabierać syna na nowy spektakl do teatru w Manchester. To już nie zdawało się być takim super pomysłem, takim lekkim czy chociażby na odreagowanie.
- Daj sobie spokój synu z tymi aurorami - odparłem, machając na to ręką. Ulżyło jej, bo dzięki temu przestałem ją tak martretować w marazmie. - Widziałeś ich agentów? Pełno zasmarkanych Longbottomów. Tak młodych, że nie jestem w stanie spamiętać ich imion - przyznałem niepocieszony, bo nie dość, żę Longbottomów nie dało się przekupić, to na dodatek mieli tak niewielkie zaplecze ze swoim doświadczeniem zawodowym, że aż bolało mnie w piersi na tę myśl. Gdybym chciał, miał motywację i potrzebę, inaczej bym to kazał rozplanować, te całe Biuro Aurorskie, ale było mi to na rękę, że się bawili w przedszkole. Takich konkret, aurorów z prawdziwego zdarzenia było niewielu. Niestety.
- Potrzebujemy kogoś innego. Kogoś, kto w cudzych snach czuje się jak u siebie w domu. Kogoś, kto wchodzi, wyłapuje wszyskie cenne informacje i znika... Handlarza rodem z ulicy Wiązów, a nie ziezimieszka z Nokturna albo, pożal się Merlinie, aurora! - odparłem, po czym westchnąłem. Musiałem dopytać Winstona, czy mamy kogoś takiego, czy kogoś znamy albo czy ktoś z naszych może znać. Modliłem się w duchu by tak było, bo kiedy pod uwagę brałem kogokolwiek z naszej kochanej władzy, to jakoś nie widziałem przyszłości dla rozwiązania tej paskudnej sprawy. Zarówno Ministra Magii, jak i Harper Moody, to istoty, które nie powinny dzierżyć jakiejkolwiek władzy. Nawet w zakresie prowadzenia domu i rodziny, dlatego... Sam nie wiedziałem, do kogo mogłem się zwrócić.
- Zaraz z tym podziałamy, ale muszę się zastanowić. Pisanie do Ministry Magii będzie stukaniem głową o ścianę. Nic nam to nie da - odparłem, po czym zagryzłem na moment dolną wargę. - Może Caspian Bones... - zasugerowałem sam sobie, rozważając szefa Brygady Uderzeniowej jako jedynego kompetentnego do tak ważnego zadania. Może list do niego coś zdziała.
- Cóż, chodźmy do środka i opowiedz mi, jak wyglądało spotkanie z nim, z tym mordercą. Ze szczegółami, niczego nie pomijaj - poprosiłem łagodnie, by zechciał się dzieciak otworzyć. Myślałem, że on się świetnie bawi we Francji, a on się ukrywał. Gdyby mi wcześniej o tym wspomniał, ja bym już dawno zrobił wszystko, co w mojej mocy, by go chronić. Dokładnie, właśnie to zamierzałem teraz zrobić. Objąłem syna ramieniem i skierowałem w kierunku domu. - Co się stało, że... że ostatecznie mu się... nie powiodło? - dodałem, bo może mogliśmy ponownie to wykorzystać w starciu z nim.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
09.09.2023, 22:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2023, 22:59 przez Laurent Prewett.)  

Zapanowała taka... cisza. Okraszona napięciem cisza, kiedy twarz tego mężczyzny o srebrzystych włosach przestała się uśmiechać i w moment jego oczy przestały błyszczeć. W moment Laurent pożałował. Pożałował tego, co powiedział i pożałował, że w ogóle zdecydował się tutaj przyjechać. Tylko jeśli nie tu, to gdzie? Do Florence? Oni mieli tam przecież tyle problemów... a tutaj nie mieli? Gdzie była w zasadzie bezpieczna przystań, gdzie było miejsce, gdzie można uciec przed kimś ze snów? Nie chciał jednak tego napięcia widzieć i jeszcze bardziej nie chciał tej napiętej atmosfery. Edward Prewett nie wściekał się krzykiem, nie. Kiedy się na niego spoglądało rozumiało się, czemu tajfuny nazywano imionami po ludziach. Była cisza. A kiedy uderzał już wiatr to niszczył wszystko, na czym postawił swoją nogę. Przerażało go nawet to, że nie wiedział, gdzie Prewett miał swoją granicę. Na czym by się zatrzymał, co oznaczało dla niego "za dużo"? Co potrafił zniszczyć i kogo, żeby dostać to, czego chciał? Powiedz coś. Poprosił jego umysł w tym milczeniu. Gdy Edward tak zaciskał swoją dłoń, jakby zaraz... tornado nie uderzyło, ale chyba zaczynało wzbierać na sile. Szybciutko, jak piasek przesypujący się przez klepsydrę, przemykający wąską szyjką, zobaczył, jak traci kontrolę nad całą sytuacją. I naturalnie, jak przecież zawsze, kontrola trafia w ręce jego ojca.

- Przestań. - Wiedział, jak nie lubił tej rodziny, choć może i słowo "nie lubił" to za dużo? Nie był pewien. Na pewno go drażnili. Mógłby powiedzieć, że nie podobała mu się ta maniera przekupstwa, ale... ale przecież tak funkcjonował ten świat, a on widział, co robią Prewettowie nie od dziś. Widział i wiedział, nawet jeśli nie komentował tego zazwyczaj wprost. Ale troszkę się tutaj zjeżył, kiedy padły takie słowa, takie... oskarżenia. Byli tam ludzie, których znał, którym powierzyłby te swoje marne życie. Choć kiedy to "przestań" wysmyknęło się z jego ust, takie lekko ostrzejsze, nawet jeśli nadal w jego łagodnym wydaniu to prawie sam się siebie wystraszył. Nerwy robiły z człowiekiem dziwne rzeczy. Sęk w tym, że bronienie ich przed Edwardem i tak nie miało sensu. A przynajmniej Laurent się w tym poddawał. Próby przekonywania go do czegoś było jak rzucanie grochem o ścianę. Albo to tylko on nie miał do tego talentu. Lub siły. - Słucham? - Aż się otrząsnął, kiedy padły słowa, że staruszek myślał o czymś innym, większym, bardziej sprecyzowanym! I jakże jednocześnie intymnym. Tak, przy tym wszystkim rzeczywiście mijały chęci na wypad gdziekolwiek. Przynajmniej na chwilę. - Proszę... stop, stop... - Tak, żałował. Tak, nie powinien był jednak przyjeżdżać. Zamrugał parę razy, starając się kontrolować siebie w pełni, nie garbić, iść prosto, kiedy Edward położył dłoń na jego ramieniu i zaczął prowadzić do domu. Jak zawsze - ojciec nie zamierzał przebierać w środkach. On zamierzał działać. A skala tego działania była dyktowana... czym w zasadzie? Laurent miał problem teraz pozbierać myśli i nadążyć za tym, jak wielki skok zrobił mężczyzna przed nim. Z braku problemu na gładkie kalkulowanie kroków, jakie mógłby podjąć. Nie malutkich, nie. Od razu ogromnych. Nie stawiał kartonowego pudełka w ramach twierdzy, jak to dzieci miały w zwyczaju. On od razu chciał zbudować bunkier.

- Edwardzie. Nie jestem jedyną ofiarą. Możesz poruszyć niebo i ziemię, ale gdyby ktoś znał sposób na bronienie się przed tym to jako główny zainteresowany bym o tym wiedział. - Uspokoił się trochę, czy raczej - zmusił do tego. Żeby wyłożyć to konkretnie i stanowczo, żeby mężczyznę nie... ach, kto się tu oszukiwał. Przecież Edward i tak zrobi to, co sam uważał za słuszne. - Nie chcę o tym opowiadać. - To powiedział już z lekkim dystansem. Fakt, to nie było zdrowe, ale chwilowo Laurent wpadł na blokadę własnego przerażenia tym, jak Edward zareagował. - Z jakiegoś powodu za każdym razem w śnie pojawia się ktoś, kto go powstrzymuje. Uratowała mnie brygadzistka... Brenna Longbottom. - Całkowicie celowo podkreślił to nazwisko, zerkając na mężczyznę. Odetchnął i zsunął z szyi apaszkę, prezentując zagojone już prawie paskudne krwiaki. Po duszeniu - i to bynajmniej nie z podduszania dla zabawy. Zaraz z powrotem chustę owinął, żeby nie było to widoczne. - Goi się jeszcze rana na plecach. Będę musiał usunąć bliznę... - Jakby to był największy problem, największy kłopot. Nie był. Ale był też tym, na czym się Laurent skupiał. Bo problem blizny był łatwiejszy do przyswojenia niż problem nietykalnego jak na razie mordercy.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#8
14.09.2023, 21:32  ✶  
Lorek mógł się przed tym wzbraniać, ale niezależnie od tego, co mógł o sobie myśleć, powstał z mojej krwi i z moich kości. Nie mógł się mnie wyprzeć, nie mógł zmienić losu ani dziedzictwa, które spoczęło na jego ramionach w roli dumnego potomka rodu Prewett. Nieco butnego i nieznoszącego sprzeciwu, ale do przesady przystojnego i bogatego, pełnego uroku osobistego.
Tak też, nie przepadałem, kiedy unoszono na mnie głos, kiedy czegoś mi zakazywano, więc się zjeżyłem i zamarłem na dłuższą chwilę, ale nie powiedziałem nic. Stwierdziłem, że w spokojniejszych czasach Laurent sam - na osobności - będzie miał okazję przemyśleć własne zachowanie, decyzje, które powziął w stosunku do mojej osoby. Oczywiście, jeśli miałby przegiąć, odpowiednio bym na to zareagował. Teraz jednakże mieliśmy ważniejsze sprawy aniżeli nastoletnie bunty, z których najwyraźniej jeszcze nie wyrósł.
Pochyliłem się by dokładniej obejrzeć jej szyję. Zauważalnie się skrzywiłem, bo ślady na szyi mojego syna jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, że to nie były żarty, że zagrożenie było poważne, pomimo absurdu chęci zabijania we śnie. Czarodziejom się nudziło. Zamiast zabijać, nie lepiej było iść do klubu ze striptizem? Odreagować na inne sposoby?
- Longbottom-Longbottom... Zakochałeś się w tej Brennie czy co? - zapytałem kpiąco, kręcąc głową z udawanym rozbawieniem. Nie na długo. Zaraz powróciłem spojrzeniem na Lorka, poważny jak diabli. - Znasz jeszcze innych obrońców ze snów? Nie znam tej dziewczyny, ale jedno mogę ci powiedzieć - Longbottomy nam nie pomogą. Niezależnie od tego, czy to Brenna, Srenna czy inny longbottomowy bambik. Cóż, przyda się każde nazwisko, wystawimy też ogłoszenie na czarnym rynku - odparłem, nie pytałem, tylko planowałem w wersji solowej. Laurent służył mi za źródło informacji.
Kiedy dotarliśmy do przestronnego salony, wskazałem synowi by przysiadł, sam zająłem swój ulubiony fotel. Drugi taki sam stał nieopodal, a była tu też ogromna, zdobiona kanapa. Ogólnie dużo tu było przedmiotów. Akurat skrzat imieniem Zgrzebek zaparzył nam ziół, więc postanowiłem go jeszcze wykorzystać nim pójdzie do swoich typowych obowiązków.
- Przynieś mi zestaw do pisania listów - poleciłem, po czym siknąłem na Laurenta. - Pij, synu. Potrzebujemy jasnych umysłów - odparłem, biorąc do dłoni drugą filiżankę. Wziąłem głęboki wdech, zaciągając się zapachem naparu. Podmuchałem nieco nim się napiłem, choć byłem pewien, że skrzat zadbał o odpowiednią temperaturę do picia. Po tych kilku poparzonych językach lata, lata temu.
Postanowiłem kontynuować. Odstawiłem filiżankę.
- Mam swoje powody by myśleć nieprzychylnie o rodzinie Longbottomów. Nie życzę ci tego, co sam miałem ochotę doświadczyć, ale zasłużyli sobie na moją opinię - zacząłem, po czym pokręciłem głową. Byłem wyraźnie zmartwiony. Przeczesałem palcami prawej dłoni włosy. - Nikt nie będzie nas bezkarnie atakował. Poruszymy, jak to ująłeś, niebo i ziemię, a jak będzie trzeba zabierzemy się również za piekło. Pamiętaj, Laurencie, że jesteśmy Prewettami. Szukamy rozwiązań, działamy, a na koniec chillujemy - pragnąłem przypomnieć. To ten czas, kiedy mógł na chwilę odetchnąć, drobną chwilę, a zaraz później bierzemy się do roboty.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
14.09.2023, 23:05  ✶  

Dziedzica. Laurent nawet w najśmielszych snach nie sądził, że Edward Prewett kiedyś stanie i powie: Laurent Prewett jest dziedzicem naszego rodu. Pewnie potem by było coś w stylu: i chuj wam wszystkim do tego, tylko wypowiedziane z odpowiednią klasą. Albo nawet niczego by nie dodał, bo jego spojrzenie mówiłoby to za niego. Nie, oczywiście, że się ojca nie zamierzał wypierać - kochał go. Pandora zawsze się śmiała, że Laurent był duszą towarzystwa, że radził sobie z ludźmi jak chciał, okręcając ich wokół swoich palców czarem i urokiem. Zresztą kiedy przychodziło do biznesu to był całkiem podobny do ojca - był czas na towarzyskie rozmowy, był czas na tonięcie w ramionach kochanków i czas na pracę. Łączenie tego ze sobą mogło przynieść korzyści, tak, ale tylko w bardzo określonych przypadkach. Ewentualnie kiedy naprawdę byłeś z kimś blisko. Wszystko to wyciągnął od ojca. Uczył się od niego, obserwując go i starając, szczególnie za dzieciaka, naśladować. Próbował nosić swoją głowę wysoko, być tym ważnym kimś... niestety środowisko go dość mocno sprowadziło na ziemię. Bo i on sam był po prostu zbyt wrażliwy.

Zacisnął zęby i nawet skonfrontował spojrzenie z Edwardem, starając się ciągle zachowywać pełen spokój. Bał się. Prawda była taka, że się bał gniewu ojca i dlatego bał się pozwalać sobie na pokazywanie swoich rozedrganych emocji. To przecież nie przystoi, powinien nad sobą panować, powinien zawsze trzymać wysoko głowę, jak na syna Edwarda Prewetta przystało. Niestety utrzymał ten kontakt wzrokowy tylko przez chwilę. Musiał odwrócić spojrzenie, bo miał wrażenie, że te jasne oczy przeszywają go na wskroś i przygważdżają do ściany. To, że jego krótkie słówko zostało pominięte nie znaczyło, że zostało zapomniane. I ta króciutka reakcja była jak ostrzeżenie, że teraz zostało przymrużone oko, ale zaraz mogą one być szeroko otwarte.

Nie odpowiedział na jego pytanie, bo kpina w jego głosie mówiła sama za siebie - nie pytał poważnie, nie brał nawet takiej możliwości pod uwagę. A gdybym się zakochał..? Pytanie zawisnęło na jego języku, ale nie wypłynęło na zewnątrz. I to nawet nie chodziło o wyzłośliwianie się. Tylko... czy miłość nie była rzeczą ludzką? Czy nie byłoby dobrze, że zakochałby się w kobiecie czystej krwi? I tutaj już zresztą pytań nie było. Tylko obwieszczenia, od których włoski stawały dęba.

Cicho opadł na wskazany fotel, spoglądając smutno na zaparzone zioła. Oczywiście, że potrzebowali czystych i sprawnych umysłów. On na pewno. Zażywał eliksiry uspakajające, żeby w ogóle sobie z tym radzić, a i tak bywało różnie. Przez moment nie chciał sięgać do filiżanki, mając abstrakcyjne pojęcia tego, że emocje nie były nikomu potrzebne - więc najlepiej zagłuszyć je czymkolwiek, żeby nie przeszkadzały. Ale przecież... przecież one były ważne... Sięgnął dłońmi starając się, żeby nie zadrżały, kiedy złapie naczynie. Ogrzał na ciepłej porcelanie swoje dłonie, przez moment trzymając ją na swoim udzie.

Może lepiej byłoby dla wszystkich, gdybym po prostu umarł.

- Rozumiem, ojcze. - Nie miał siły się już kłócić, stawiać, próbować coś ugrać... nie miał w ogóle na to siły. Niech już będzie, niech się dzieje. Cokolwiek miało się dziać. Uniósł wzrok na Edwarda. Na swój niedościgniony, nieosiągalny ideał. Gdyby Zofia nie zginęła... czy wtedy nosiłby nazwisko Prewett? Nie. Nie nosiłby. - W takim razie jesteś zobowiązany pomóc mi w jednej rzeczy. - Powiedział to spokojnie, cichym wręcz głosem, spojrzenie miał spokojne, ale brzmiało to... jak coś, czego Edward nie lubił. Tego, że ktoś mówił mu, co ma robić. Ale Laurenta ogarniała jakaś taka... obojętność. Czuł się tak wyjebany przez te wszystkie emocje i stres, że chyba przekroczyły one po prostu możliwy do utrzymania przez niego pułap. I tak, jednak dłonie mu drżały. - Pracuję nad Knieją Godryka, słyszałeś o tym? Jest zamknięta dla czarodziei, ponieważ zalęgły się w niej twory czarnej magii, gorsze od dementorów. Potrzebuję wygrać z Ministerstwem walkę o pozwolenie na używanie magii nekromancji do radzenia sobie z nimi. Bo czy ci się to podoba, czy nie, nie zamierzam tego tak zostawić. - Zacisnął palce mocniej na filiżance, rzucając to niemalże wyzwanie Edwardowi. Nie, nie niemalże. Chyba po raz pierwszy w życiu postawił się przed nim w ten sposób.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Pan i Władca Prewettolandu
los chce ze mną grać w pokera
Elegancki, dumny, nienaganny. Wysoki (ok. 184 cm wzrostu), warzący ok. 85 kg. Dobrze zbudowany, co z reguły ukrywa pod markowymi ubraniami. Nie nosi niczego, co nie pochodziłoby od projektanta. Twarz ma zwykle bez wyrazu, chyba że w jego otoczeniu jest bliska rodzina - wtedy pogodny, dowcipny. Z resztą wedle uznania. Ocieka charyzmą na poziomie półboga. Pies na baby. I nie tylko. Włosy siwe, długie, w artystycznym nieładzie. Broda pedantycznie przycięta.

Edward Prewett
#10
17.09.2023, 17:01  ✶  
Wpatrywałem się dłuższą chwilę w Laurenta, nie wierząc w to, co miałem okazję właśnie usłyszeć. Nawet nie miałem pojęcia, w jaki sposób mogłem to skomentować, cóż rzec, w jaki sposób prychnąć czy odchrząknąć by to oddało grozę mojej pustki w głowie oraz zawodu, który serwował mi w tej chwili Lorek. Nie, nie Lorek. LAURENT, bo to był mój syn, aczkolwiek jakiś uderzony w głowę ciężkim przedmiotem. A może ktoś rzucił na niego klątwę? Może tracił rozum? To, że oddał sprawę aurorom, nie oznaczało, że ona znikała. Miała to się stać dopiero w momencie, kiedy złapią mordercę. Jego życiu wciąż zagrażał jakiś typ spod ciemnej gwiazdy, któremu życie było niemiłe.
- Laurent, na pocałunek dementora... Ostatecznie żeś rozumy postradał! - uniosłem się po chwili, choć chciałem brzmieć pewnie siebie i nieprzejednanie, to przez mój głos przemawiało załamanie. Po prostu nie wierzyłem. - Kiedy mówiłem o działaniu, miałem na myśli sprawę seryjnego mordercy, który czyha na twoje życie. Napierw to, a dopiero potem inne sprawy - pragnąłem mu to jakoś przetłumaczyć delikatnie by się dzieciak kompletnie nie rozsypał, ale ewidentnie nie był w pełni sił psychicznych, skoro w takich momentach przejmował się Kniejami Godryka, a nie swoim życiem.
Wstałem tylko po to, by podejśc tych kilka kroków w kierunku Laurenta i przysiąść obok niego na oparciu. Niezbyt elegancko, ale w mojej wersji jak najbardziej elegancko i z klasą. Nawet poprawiłem mankiety koszuli, a co!
- Synu, skup się. Możemy zawrzeć umowę, negocjować - zaproponowałem, choć w normalnych warunkach bym go przeklął, że do niczego nie jestem zobowiązany i że może sobie iść z zachciewajkami w czorty, jeśli uważa, że może mi tu rozkazywać, aczkolwiek brałem poprawkę na stan psychiczny Lorka. Wariował jak nic. Ja to może napiszę list też do tego wariata Blacka, co się się para magipsychologią. Może coś na to poradzi.
- Wpierw opowiesz mi o tym mordercy, wszystko co wiesz i zaangażujesz się w tę sprawę całym swoim sercem... W zamian ja obiecuję tobie, że równie mocno zaangażuję się w sprawę z Knieją Godryka, co ty na to? - zapytałem delikatnie, obserwując tego mojego syna. Patrzyłem na jego uszy, czy mu jakieś bąble mydlane nimi nie uchodzą, ale wyglądał normalnie. Może trochę bardziej przerażony był i jeszcze bardziej wycofany niż zwykle. - Tylko się zastanów, zanim odpowiesz - poprosiłem, bo nie ręczyłem za siebie w kolejnych krokach. Zapewne Zgrzebek znalazłby gdzieś na stanie kaftan dla wariatów.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (5150), Edward Prewett (3380)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa