• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[02.06.1972] Rachunek sumienia // Mój jest ten kawałek podłogi

[02.06.1972] Rachunek sumienia // Mój jest ten kawałek podłogi
Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#1
29.09.2023, 20:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.10.2023, 19:14 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Augustus Rookwood - osiągnięcie Piszę, więc jestem

Ministerstwo Magii, kostnica

Dziś przypadał drugi dzień czerwca, piąty dzień tygodnia i kolejny z rzędu dzień mojej zmiany w pracy. Przybyłem do Ministerstwa wczesnym rankiem, jak zwykle zresztą, przemykając przez zamgloną ulicę. Zapowiadał się piękny dzień, aczkolwiek nie miałem w tego głowie, aktualnie też nie przewidywałem żadnych planów po pracy, gdyż miałem zdanie do wykonania. Typowe, nietypowe. Zwykłe, niezwykłe. Wymagające... Albo i nie. Wszystko zależało od tego, co zastanę na miejscu. Mój umysł próbował na marne przewidzieć, w jakim stanie będą TE zwłoki. Modliłem się w duchu do wszystkich bogów by los mi sprzyjał.
Dostałem zadanie od samego Czarnego Pana. Wolałem już je otrzymywać przez Ojca, ale niestety to nie był koncert życzeń. Podobnie jak realizacja planu. Zamierzałem spiąć się tak by wszystko poszło lekko, bez przesady, w miarę logicznie, a może nawet w pełni. Jak gdyby nigdy nic. Dlatego też zanim otworzyłem odpowiednie szuflady, choć cholernie kusiło, wpierw przywitałem się z obecnymi współpracownikami, pozbyłem się płaszcza, przysiadłem na swoim miejscu, biurku, przeglądając ostatnie dokumenty. Akta, które na nim też wylądowały. Dwa nazwiska - Amanda Meyreling oraz Sophie Rey. Nie miałem Oscara. Ciekawe, kto dostał Oscara. Modliłem się... O kogo? Nie byłem pewien, kto byłby najmniej oporny na współpracę. Może lepiej było się modlić o to by stan zwłok wskazywał winę Oscara.
- O, znowu jakaś masakra przez Śmierciożerców? - zapytałem eteru, nie kierując do nikogo konkretnego tych słów, ale mając nadzieję, że cisza mi odpowie. Umyślnie użyłem liczby mnogiej, choć tu był wypisany jeden delikwent. I tak miało pozostać.
Cóż, po zapoznaniu się z kartami, wstałem od biurka i zacząłem przygotowywać miejsce pod sekcję zwłok. Na szczęście, większość współpracowników pilnowała tu porządku, może głównie dzięki bacznemu oku Lycoris, więc te przygotowywania nie trwały jakoś długo. Chwilę później zwłoki Amandy leżały przede mną. Niezwykle zmasakrowane. Zastanawiałem się, od której rany by tu zacząć oględziny... Jej skóra była sina, a oczy przysłonięte przez powieki.
Podciągnąłem rękawy. Mroczny Znak miałem skryty poprzez zaklęcie maskujące, którego zawsze używałem przed wybraniem się do pracy. Nie mogłoby być inaczej. Jeszcze tego by brakowało, bym został zdemaskowany zaledwie kilkaset metrów od Biura Aurorów.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#2
30.09.2023, 10:35  ✶  

Armand nie należał do ludzi, którzy lubili nieporządek. Chyba że był to nieporządek w relacjach międzyludzkich - wtedy inna sprawa. Trupy miały to do siebie, że wszystko przyjmowały. Krytykę, obelgi, komplementy. Cokolwiek im nie powiesz, oni gotowi byli się z tego cieszyć, smucić... o ile posiadało się wystarczającą wyobraźnię, żeby malować te emocje na pozbawionych kolorach twarzach. Rest in peace. Ci, którzy tu trafiali, w większości już rzeczywiście mieli na mimice zapisany tylko spokój. Ten wieczny odpoczynek, który raczył dać im Pan. Krzyż na czółko, całusek zaraz potem i można lecieć dalej. W końcu było wiele osób czekających na uwagę takiego tatusia, jakbym dla nich był. Bo niestety mamusia w postaci Lycoris czy Cynthii miały również swoje zadania i niekoniecznie mogły wszystkiemu poświęcić swój czas. Zadziwiające, jak wiele osób do zajmowania się zwłokami było potrzebnych przy tak małej społeczności czarodziei... co poniektórzy sobie czasu nie szczędzili na mordy i zabawy w bad boyów.

Lubiący porządek Armand, którego Augustus miał już okazję poznać, był niskim mężczyznom, który nie przeszedł zbyt dobrze swoich nastoletnich lat i kilka blizn znaczyło jego twarz. Nie był przy tym jednak brzydki, po prostu nosił na sobie znamiona dojrzewania. Loczki wokół twarzy zawsze spinał wsuwkami, poprawiał okulary na nosie - nadawałby się z twarzy na bibliotekarkę z taniego pornola, gdyby nie to, że zdecydowanie zaliczał się do płci męskiej. Nie był szczupły, ale nie był też otyły. Brakowało mu trochę ruchu do idealnej sylwetki i pewnie większość niuni należałaby do niego, wyrywanie foczek i te inne sprawy... Ten sam Armand spoglądał na świat ciemnymi, niemal czarnymi oczami spod tych kasztanowych pukli. Miał nieco nienaturalnie powiększone źrenice. Już wytrzeźwiał co prawda po wczorajszym dogadzaniu sobie niekoniecznie legalnymi specyfikami, ale ostatki tego nadal się go trzymały. Takim właśnie stażystą był tutaj Armand - rzetelnym, pilnującym, żeby nie było bałaganu, ale przy tym - narkomanem.

Nie istnieli w końcu ludzie idealni, prawda?

- Dzień dobry, Szefie. - W jego ustach słowo "Chef", którego używał bardzo wyraźnie brzmiało raczej jak "Jeff". I tak, jak najbardziej chodziło o nawiązanie do szefów kuchni. Oliwkowa skóra została podkreślona przez wyraźne światło rozjaśniające pomieszczenie, by sekcja mogła zostać przeprowadzona jak najdokładniej. Armand miał mocne, włoskie albo hiszpańskie korzenie. Nawet jego akcent o tym świadczył. Minimalny, bo minimalny, ale jednak. - Dzisiaj harem na stole, ale nie będziemy ubierać garniturów i sukienek ślubnych? - Z ciekawością młodzieniec spojrzał na leżącego na stole denata, dopinając szatę, która miała chronić ubranie pod spodem przed ewentualnymi zabrudzeniami. - Fancy tatuaż. - Skomentował mroczne znamię na ręce denata. Czy nie wiedział, z czym mają do czynienia? Jak dotąd nie miał okazji towarzyszyć Augustusowi przy oględzinach jakiegokolwiek Śmierciożercy, więc ciężko powiedzieć, czy załapał czy też nie. - I mamy dzisiaj dwie denatki... - Złapał kartę odstawioną przez Augustusa na biurko, żeby na nią spojrzeć. - "Wysoki sądzie, to był przypadek. Sama spadła na mój nóż 34 razy." - Pokiwał głową na boki, rzucając ten komentarz w eter, gdy spoglądał na papiery.

Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#3
30.09.2023, 15:58  ✶  
Armand, cóż, pozostawał Armandem, takim nie do końca na miejscu, a czasami takim aż za bardzo... Różnie bywało. Ale nawet kiedy taki czarodziej mówił ci szefie to mile łechtało ego. Szczególnie, że to brzmiało dokładnie na Szefie przez duże esz, więc uśmiechnąłem się pod nosem na przywitanie, kiwając przy tym głową. Już kiedyś, na początku, tłumaczyłem mu, że do szefa mi tu daleko, a ze stażem znacznie bardziej prześcigała mnie tu Lycoris czy Cynthia, to jednak... Taka była jego inwencja twórcza. Przywykłem, wcale ciężko nie było. Gorzej było z jego barwnym, slangowym słownictwem.
- Tak. Fancy... - przynałem mu rację, nawet nie spoglądając w tamtym kierunku. Już widziałem takie tatuaże, nie tylko u siebie, więc tylko zrobiłem minę mówiącą samą przez się, jak można było sobie tak rękę oszpecić, heh. No nie miałem pojęcia, w jaki sposób pozwoliłem się wplątać w takie akcje. Najwyraźniej nie potrafiłem odmawiać. Ojcu. Gdyby nie on, to by mnie tu nie było. W sensie jako Śmierciożercy, ale w Ministerstwie zapewne bym i tak pracował, o ile nie wyjechałbym na drugi koniec świata. Z Aveliną, chociażby.
- Powiem ci, że poszło tu tak piękne zaklęcie, że zamiast ubierać, to będziemy rozbierać. Rany ze skrawków ubrań - przyznałem, patrząc z uwagą na kolejne rany denatki. Myślę, że nie musiałem się zagłębiać zanadto w sekcję zwłok by stwierdzić, że poszło tu mało subtelne, czarnomagiczne zaklęcie. Dziwiłem się, że to nie przeszło przez nią na wylot. Amanda wydawała się być taka drobna.
- Gdybyś potrzebował pomocy ze Śmierciożercą, to nie krępuj się prosić o pomoc - zaproponowałem stażyście, przypomniałem. Takie słowa często padały z moich ust, bo wolałem już nowym pomagać aniżeli po nich poprawiać. Armand był jednym z tych mniej opornych, ale też bywał niepoprawny ze względu na swój styl bycia, może też - ze względu na całkiem egzotyczne pochodzenie.
Cóż, wróciłem do Amandy i zacząłem bliżej przyglądać się jej palcom, powiekom, oczom i innym takim miejscom. Z reguły tak na to nie patrzyłem, ale właściwie to żona powinna być zazdrosna, że tyle panienek obracałem w pracy... Szkoda, że zazwyczaj nie były takie młode i ładne. I żywe.

Rzucam na percepcję w celu potwierdzenia teorii, że zadziały się czarnomagiczne zaklęcia na Amandzie
Rzut N 1d100 - 28
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 21
Akcja nieudana
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#4
30.09.2023, 16:21  ✶  

Z różnymi ludźmi różnie się pracowało - szok, nie? Mogłeś mieć przy sobie kalkę siebie samego, a będzie cię to frustrowało przy zestawie cech, jakie posiadasz. Możesz mieć zupełne przeciwieństwo i będziecie się dobrze dogadywać. Armans nie znał Rookwooda na tyle, żeby stwierdzić, czy są podobni, czy niepodobni. Tutaj chyba ta bariera wieku robiła swoją różnicę! Starsze pokolenie miało trochę inne podejście od życia i do... do nieżycia chyba w sumie już nie. Fakt był jednak taki, że całkiem przepadał za tym dziadkiem. Niby był taki spięty, z kijem w dupie, a tutaj jak pracowali to było całkiem przyjemnie. Dopóki nie śmierdziała jakaś żółć, czy inne fekalia, co źle akurat skalpel poszedł. I to raczej od strony samego Armanda, a nie osoby, którą uznawał za swojego mentora. Włoch nie zrażał się praktycznie do niczego, a poziom jego wyczillowania podkreślony był tylko jak wychodził z tego miejsca, zakładając kolczyki z piórami i oglądając się za naszywkami "peace". Być może którego dnia i jego przyjdzie któremuś Śmierciożercy zabić, ale jak na razie - to on miał obmacywać jednego martwego Śmierciożercę. Przynajmniej chłopaczek nie był mugolakiem, więc szybkie zejście z tej posesji zwanej światem mu nie groziło.

- Fancy? Ty znasz takie słowo, Szeffie? - No młody prawie zrobił karpika, spoglądając na swojego mentora, króla tego miejsca. Jakieś tam... panienki na L czy tam inne Cynthie to nic! Może i one stały gdzieś wysoko, poza jego polem widzenia, ale dla niego panem był ten, kogo widział, z kim pracował ramię w ramię! Pytanie zabrzmiało przy tym tak, jakby krótkotrwała pamięć Armanda zdążyła wykasować to, że sam przed momentem takiego sformułowania użył.

Brunet przełożył dwie kolejne karty, z czego obie dotyczyły kobiet - to, co interesowało samego Augustusa. Przeczytał je, rzecz jasna, ale chyba tylko dlatego, że niewiele tutaj było do czytania. Imię, nazwisko, miejsca zamieszkania, że brudaski, bo krew nieczysta - nie żeby akurat on zwracał na to uwagę, bo jak kroił ludzi to każda krew była taka sama, jakoś tej "błękitnej jeszcze nie widział". Natomiast rzucało się to w oczy kiedy masz dwie mugolki i jednego czarodzieja czystej krwi z tatuażykiem jeśli wiedziałeś, na co patrzeć, byłeś wystarczająco bystry, albo... nie byłeś narkomanem, który najchętniej paliłby zioło i czillował bombę z trupkami obok siebie. W końcu im się też coś należy od życia, skoro już nie żyli.

- Och. Ale to nie wypada, tak denatki przed panem młodym, na jego oczach... - Chłopaczek przytulił do siebie kartę "pacjenta", spoglądając na to, jak Augustus z wprawą maniaka zaczął ją obmacywać i zaraz przysłonił usteczka, robiąc bardzo wymownego smirka. - Oooo, rozumieeem... nie będę w takim razie przeszkadzał, Szeffie. - Chociaż to zupełnie nie tak powinna wyglądać jego rola w tym miejscu. Ale każda piaskownica rządziła się swoimi bardzo specyficznymi sprawami. Więc młody podszedł do martwego denata, gotów po prostu przygotować go do sekcji, jaka miała zostać wykonana i wrócić pomóc Augustusowi - żarty żartami, ale taka jego rola... aaale potknął się o swoją sznurówkę, wpadł na stół, stół się trochę przechylił, trup zsunął z niego, Armand złapał go w swoje ramiona jak księżniczkę, uginając się pod jego ciężarem iii.... pchnął z powrotem na ten stół.

A wszystko to tylko dlatego, że Augustus palnął, że ma nie krępować się prosić o pomoc i zasugerował, że Armand sam ma sekcję zrobić.

- Totalnie, Szeffie. - Odparł młodzian na wydechu, przyjmując w pełni profesjonalną postawę.

Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#5
30.09.2023, 17:02  ✶  
Hm... Nie dostrzegałem żadnych czarnomagicznych znamion na ciele Amandy, więc to nieco komplikowało sprawę. Z reguły Śmierciożercy walili czarną magią na prawo, na lewo, bo to przecież coś zakazanego, a żeby się pochwalić, pokazać potęgę i takie tam, a to prosta droga była do udowodnienia im winy. Zwykły, szary czarodziej używał prostych zaklęć i najwyraźniej Oscar należał do tej grupy. Kto wie... Najwyraźniej fakt, że się jest Śmierciożercą, nie czynił kogoś wyjątkowym. Może to dobrze? Nie cuchnąłem tym na kilometr, jakąś chwałą czy coś...
Aczkolwiek, kiedy tak kątem oka, a potem też pełnym okiem i drugim również... Kiedy tak obserwowałem Armanda, to można by się pokusić o stwierdzenie, że ten albo chciał mi się podlizać, albo jednak wyczuwał, że miał do czynienia ze Śmierciożercą Wszechpotężnym. Albo po prostu się ze mnie naigrywał, a tu już wcale, taka podobna myśl, nie łechtała ega. Wręcz przeciwnie. Tylko kto wiedział, co też Aramand miał w głowie? I, powiedzmy sobie szczerą prawdę, czy to było istotne w obliczu zadania, które miałem przed sobą?
- Co wypada? Oni są już martwi i nie są żadną parą młodą. Są już nikim - stwierdziłem wprost, nieco podirytowany, bo mnie Armand co i rusz wyrywał ze stanu skupienia. Ze skupienia. Wciąż gadał, jakieś insynuacje robił i przede wszystkim obserwował. Cieszyłem się, że to jemu wciśnieto, a może sam wcisnąłem opiekę nad ciałem Śmierciożercy, bo to nowy był, więc można było mu dużo wmówić, ale jak tak dalej pójdzie, to może być ciężko. Chyba że się sprzeda za jakąś działkę. Myślę, że byłby w stanie. Zniknąd się jego roztargnienie nie brało.
- Ja nie macam trupa... W sensie nie macam tak jak myślisz - próbowałem się wytłumaczyć, ale kiedy zacząłem mówić to głośno, wcale to lepiej nie brzmiało, więc można by rzec, że sobie darowałem, a nawet bardziej, bo zaczął się robić ten cały ambaras w kostnicy, hałas totalny, a przy tym również komizm. Powstrzymałem się przed potarciem twarzy dłonią, ale to tylko dlatego że nie byłoby to sterylne.
- Na stopy Merlina, z uwagą Armand. Nie bezcześcimy zwłok - przypomniałem, bo teraz to tam na tym Śmierciożercy było Armanda. Gdybym chciał, to mógłbym oskarżyć go o zabicie delikwenta. Dobrze, że wykończył go ktoś z Ministerstwa i że to sprawa była oczywista. Między innymi dlatego żółtodziobom dawało się takie sekcje - nad wyraz oczywiste.
Odetchnąłem głęboko, zanim się odezwałem. Nie chciałem być ostry, szczególnie że mi zależało na odpowiednio napisanym raporcie z tej sekcji. Niezależnie od tego jaki był Armand, miał stać za mną murem, w razie gdyby ktoś coś do czegoś zamierzał się przypierdalać.
- Ułóż go równo, nie panikuj, tylko sprawdź, czy nie zostawiłeś na nim żadnych swoich śladów genetycznych. Włosów, naskórka, cokolwiek - poprosiłem, a sam ponownie pochyliłem się nad Amandą. Te rany wyglądały mi na zadane magicznie, ale może się myliłem. Kto wie... Może to było zwykłe zaklęcie, tylko zwielokrotnione?

Dalej oglądam sobie zwłoki Amandy pod kątem zaklęć, ale już nie czarnomagicznych
Rzut N 1d100 - 48
Slaby sukces...

Rzut N 1d100 - 32
Akcja nieudana
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#6
30.09.2023, 19:04  ✶  

Biedny, biedny Armand. Osoba, która zdecydowanie nie była odpowiedzialna (to znaczy - już była, ale nie powinna być) za to, żeby przeprowadzić pełną sekcję zwłok została postawiona przed trupem. I to trupem mordercy, chociaż to nie przeszkadzało mu ewidentnie tak samo, jak fakt, że jego szef (jak też go nazywał) mógł być zwyczajnym zboczeńcem, który przyszedł tutaj licząc na to, że czasami dostanie ładne ciałka do obejrzenia. Czy to wszystko było prawdą, wielkim żartem, czy może wręcz zmieniało się w kpinę - racja, kto by wiedział, co krążyło po łbie tego chłopaka? Ledwo co ukończył Hogwart, przyszedł na staż i... zachowywał się zdecydowanie poniżej ustalonych tutaj norm, gdzie większość osób pracujących w kostnicy była przynajmniej poważna. Albo przynajmniej bardziej trzeźwa od samego Armanda, którego osoba zdawała się wręcz żyć w stanie umysłu o takim samym imieniu, jak i on miał na imię. Jedno było pewne - niewielu chciałoby do tego mózgu zaglądać, jeśli chciało zachować przytomność i zdrowie swojego.

- Ale mogliby być. - Armand sam aż zamyślił się nad losem tych trupów. Czy dałoby się je postawić na nogi? Zapewnić lepszy byt, choć dawno pożegnali się z życiem? Tajemnice, tajemnice... Tak na dobrą sprawę nie było niczego nieszczerego w kierunku złych intencji w jego zachowaniu czy słowach. Tak jak nie zamierzał tutaj sięgać po nekromancję i myśleć o prawdziwym wskrzeszaniu czegokolwiek czy kogokolwiek. Miał ten dar (lub klątwę), że jego wyobraźnia po prostu za mocno pracowała. Pokręcił lekko głową sam do siebie i poprawił się, odkładając sobie na bok kartę, którą miał wypełnić. Że niby sam. Jak ten palec albo coś tam. Przewrócił też samego zmarłego na odpowiednią stronę, żeby leżał... no jakkolwiek godniej niż po tej krótkiej, ale intensywnej szarpaninie, po której prawie się spocił. - T-tak jest, Szeffie. - Zająknął się aż, bo zdecydowanie to było niegodne. Nie, tak naprawdę to nie dlatego. Dlatego, że przez moment się wystraszył jakiejś większej zjebki i było mu po prostu głupio. Bo trupom to i tak było przecież wszystko obojętne, nie? Na szczęście żadnych dalszych komend nie było, a zestresowany praktykant (czy tam stażysta) musiał przejść do... do dzieła. Otrzepał swoje dłonie, czując, jak się pocą, przetarł je w fartuch i... tak podszedł z jednej strony. Podszedł z drugiej. A troszkę od boczku... a z drugiej... a to jednak od przodu... zerknął na Augustusa i w końcu podszedł trochę bardziej śmiało. - Tak, tak, tak, tak, już... wszystko zrobię. - Zatarł rąsie, ubrał rękawiczki i wyciągnął różdżkę, żeby najpierw dokładnie oczyścić to ciało z ewentualnych śladów, jakie mógł zostawić po sobie.

Praca panów się zaczęła, a po jakichś dziesięciu minutach rozległo się pukanie do drzwi.

- Długo ci to zajmie, Augustusie? - Zapytała starsza kobieta, otyła, w eleganckim gajerku. Osoba odpowiedzialna za administrajcę w tym miejscu. - Już ci aurorzy zasmarkani mnie nachodzą, kawa mi stygnie. - Odezwała się z irytacją. Zerknęła przy tym na Armanda, który jak przyłapany na gorącym uczynku schował ręce za siebie i uśmiechnął się szeroooko. - Ooch, spławię ich na razie... - Przewróciła oczami po odpowiedzi Augustusa, gotowa opuścić pomieszczenie.

Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#7
01.10.2023, 17:37  ✶  
Oj, Armand to musiał mieć naprawdę niezłe plecy, że wpuszczali go w ogóle do Ministerstwa Magii. Nie dość, że zestresowany był tym martwym ciałem. Przypominał trochę chłopaka przed pierwszą randką z dziewczyną - sic!, za parę dni sam miałem się tak kręcić jak ten smród. Kara boska! Ale sam Armand nie był przed randką, tylko przed sekcją zwłok, a rozkminy, czy ta potencjalna para mogłaby być ze sobą raczej nie miała racji bytu.
- Wstępny raport mówi, że on zabił ją i jej koleżankę, że był Śmierciożercą, co widzisz po jego ręce... Samo przez się krzyczy, że nie ma opcji by byli razem. Musiała być nieczystej krwi albo robić coś promugolskiego skoro postanowił się z nią zabawić w ten, a nie w żaden inny sposób - zauważyłem, tak bardziej naukowo, a nie zgryźliwie. Co jak co, ale lubiłem obserwować trupy i wyciągać z nich wnioski. Może toto się nie ruszało, ale krzyczało więcej niż małżonka, kiedy zapomniało się o jej urodzinach.
Cóż, jako że Armand zabrał się za wykonywanie moich - bądź co bądź - rozkazów, to sam powróciłem do Amandy, pozbywając się tych skrawków materiałów i faktycznie stwierdzając, że ubodły ją zwykłe zaklęcia. Śmierciożerca musiał albo rzucić potężnie zwielokrotnione zaklęcie nacinające albo po prostu namachał się różdżką jak pojebany. Obstawiałem to drugie, bo jak Oscara nie znałem, to łatwo było wywnioskować, że jakimś geniuszem zła nie był skoro dał się złapać i na dodatek zabić. A może zabił się sam...? Ciekawa teoria. Racją było, że już lepiej było się zabić niż stanąć przed Czarnym Panem by powiedzieć mu, że się zjebało. Kto wie, może niebawem sam będę miał taką sposobność.
Cóż, cokolwiek bym sobie nie myślał o sobie czy o martwej Amandzie, podniosłem głowę znad ciała, bo znowu postanowiono mi przerwać. Tym razem to nie Armand wystawiał moją cierpliwość na próbę, tylko pani Krystyna.
- Od kwadransa jestem w pracy. Może sprawa oczywista, ale potrzebuję obejrzeć zwłoki, a nie tylko machnąć podpis - pragnąłem zauważyć z lekkim uśmiechem, bo to nie kobiety wina, że tam się niecierpliwili. Koniec tygodnia się zbliżał, więc chcieli pozamykać co trzeba. - Jeśli pozwolą sobie na nienachodzenie, to uwinę się ze martywmi denatkami w pół godziny. Stażystą się nie przejmuj. Ogarniamy robotę razem - uspokoiłem ją i pokiwałem głową, żeby to jak najlepiej się zapisało w jej głowie.
Kiedy sobie poszła, odetchnąłem lekko, po czym kiwnąłem głową na Armanda.
- Co oni tam napisali? Że to ofiary tego Śmierciożercy? Jest coś o tym, czy sam się zabił, czy został zabity w trakcie ucieczki bądź pojedynku...? - zapytałem, próbując pozbierać myśli. Może faktycznie lekko zerknę na ciała, nie tak jak zwykle, skoro historia i tak nam się sklejała z tym, czego potrzebował ode mnie Czarny Pan. Nie przepadałem za fuszerką, ale musiałem to zrobić, poza tym wstępna historia z kart mogła być faktycznym odpowiednikiem tego, co tam się wydarzyło. Wątpiłem by zaklęcia rzucał auror, by zabił dwie dziewczyny, a potem Śmierciożercę. To Oscar był winny.
Zająłem się zamianą ciał na stole sekcyjnym by obejrzeć wstępnie Sophie Rey, drugą z denatek, a w między czasie przyswajałem to, co mi mówił Armand. Kiedy Sophie znalazła się na stole, również przyjrzałem się jej ciału. Było nieco inaczej zmasakrowane. Najwyraźniej Śmierciożerca się bawił zaklęciami. Czy tym razem to była czarna magia? Czy coś tu dostrzegałem...?

Na oglądanie ciała Sophie pod kątem zaklęć czarnomagicznych
Rzut N 1d100 - 94
Sukces!

Rzut N 1d100 - 57
Sukces!
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#8
02.10.2023, 10:40  ✶  

Armand był bliski tego, żeby wyjść z siebie i stanąć obok. Ewentualnie tego, żeby wyciągnąć swoje gałki oczne i rzucić nimi w swojego mentora, swojego Szeffa. Tak ze zdziwienia. I nie tym, że mężczyzna brał bardzo na poważnie jego słowa, które on tak rzucał... w ramach artystycznej wizji, wyobrażając sobie tych denatów jako szczęśliwe małżeństwo. Musieli być szczęśliwi, inaczej jeden facet niemiałby dwóch żon. Był przyzwyczajony już do tego, że Augustus brał bardzo dużo rzeczy na poważnie, a Armand nawet nie śpieszył się do tego, żeby go wyprowadzić z błędu. Natomiast już słowa o promugolskich poglądach czy działaniach i że to dlatego dwa trupy tutaj leżały wcale nie najbrzydszych kobiet - to go już przerażało. Śmierciożercy dali swój popis na Beltane, sam tam był, widział, przeżywał. I to wcale nie pomogło jego nałogowi. Nikogo to tu jednak nie obchodziło. W pracy nie miałeś być sobą czy przeżywać swoich problemów ani szukać wymówek. Miałeś pracować. Kiedy jednak dawali ci ciało mordercy pod skalpel, może nawet jednego z tych, co byli na Beltane, to jakoś się robiło bardzo nieprzyjemnie. W brzuchu mężczyzny pojawił się taki ścisły supełek utrudniający trawienie i sprawiający, że dłoń trochę drżała. Aż prosiło się o zażycie czegoś, co cię uspokoi. Nie, no spokojnie... Robił już dziwne rzeczy z tymi wszystkimi fikuśnymi przedmiotami (i Armand wszystkie je nazwać potrafił, to autorka nie potrafiła), ale tu i teraz stawka nagle została podniesiona. Nie było to dobre uczucie. Czy to był jakiś taki... test? Żeby go sprawdzić?

- To już nie jest zadanie aurorów, Szeffie? Rozmyślanie co i dlaczego i w ogóle... - Rzucił trochę leniwie, chcąc zabrzmieć na niedbałego, ale zabrzmiał na zestresowanego. Czyli dokładnie tak, jak się czuł. Mając już uporządkowane stanowisko pracy i trupa rzeczywiście przeszedł do przeglądu. Co chwila notował swoje spostrzeżenia. Dopiero wejście Krystyny pani z administracji sprawiło, że Armand na moment oderwał się od roboty i zerknął raz to na kobietę, to na Augustususa. Kobieta jednak nie zamierzała ewidentnie dalej przeszkadzać. Słychać było jak coś marudzi do siebie pod nosem, gdy zamknęła drzwi i stukając obcasami oddaliła się w swoją stronę.

- Noo ja tu wielkich śladów szarpaniny nie widzę, oprócz tej ze mną pośmiertnie... - Domruczał ostatnie zdanie już pod nosem. Był zadowolony w zasadzie z tego, jak mu to szło. Przede wszystkim z tego, że nie miał jakiegoś zmasakrowanego ciała i sekcja wydawała się jasna i oczywista - śmierć od zaklęcia. Ale potem Armand spojrzał na ciała denatek. Znowu na Śmierciożercę... - Szeffie... a jak to może być, że one są takie poturbowane, widać na nich nawet przemoc fizyczną, a ten tutaj jest gładziutki prawie jak pupa archanioła. - Nachylił się do twarzy zmarłego, jakby oczekiwał, że to on mu zdradzi ten sekret. Innymi słowy - Armandowi coś się tutaj nie spinało. A wszystko, ale to wszystko powinno mu się spinać. I zdecydowanie nie powinien był za dużo myśleć. Dla własnego bezpieczeństwa. Tylko skąd taki Armand mógł wiedzieć, że pracuje ze Śmierciożercą?

Pan z Ministerstwa Magii
Tak zawsze genialny
Idealny muszę być
Mierzy 176 cm wzrostu i waży 74 kg. Jest postawnej budowy, ani gruby, ani chudy. Włosy ma ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, tylko te z kolei o nieco jaśniejszych tonach. Zwykle chodzi dumnie wyprostowany, z lekko uniesionym podbródkiem. Gestykulacja i dykcja typowa dla arystokraty. Wraz z początkiem lata zamienił brodę na rzecz gustownego wąsa.

Augustus Rookwood
#9
02.10.2023, 20:22  ✶  
- Oni działają w terenie, łapią delikwentów i ich zamykają... A czasami kończy się to tak - odparłem, wskazując na Śmierciożercę trzymanym narzędziem w dłoni. - Z reguły biorą ich żywcem, ale nie zawsze się da, a wtedy to dopiero się zaczyna robota papierkowa. My jesteśmy po to by to wszystko, co z nich zostało, obejrzeć, zważyć, przeanalizować i wyciągnąć wnioski - mówiłem, wracając do swojej roboty. Stwierdzałem, że byłbym świetnym wykładowcą w Akademii. Stonowany, cierpliwy ton, rzeczowe stwierdzenia. Przynajmniej dla mnie brzmiały rzeczowo.
- W zależności od przyczyny śmierci, możesz je ustalić nawet na podstawie samych kości, które wykopiesz po paru tysiącleciach w ogródku... W czym głównie ja się specjalizuję, ale bardziej świeże tkanki również nie są mi obce - podsumowowałem, oglądając Sophie Rey. Nawet nie musiałem rzucać zaklęć wykrywających, bo czuć było niezbyt subtelny odór czarnej magii, a kiedy zacząłem oczyszczać rany, to widać było czarne niczym smoła pozostałości po zaklęciach. Niechybnie próbował przeróżnych. Biedna dziewczyna.
Pozostawał więc Śmierciożerca, który nie był dla nas jakiś szczególnie istotny. Przynajmniej dla mnie nie był istotny. Najważniejsze było to by został obciążony dokonaniem tych dwóch morderstw, a reszta to już wszystko jedno. Pozbyłem się rękawic ochronnych i podeszłem do biurka by zanotować, co odkryłem u obu dentek z najbardziej podłymi szczegółami. Jak zwykle. Nie zamierzałem dać po sobie poznać, że cokolwiek jest inaczej, że cokolwiek różni te sekcje od pozostałych. Może za wyjątkiem towarzystwa Armanda, który z jednej strony był inteligentnym chłopakiem, a z drugiej kompletnym cymbałem.
- Armandzie, brzmisz na kogoś, kto nie wierzy w to by ten Śmierciożerca zabił te dwie dziewczyny... - stwierdziłem, zastanawiając się, co też chłopak miał w głowie. Dotychczasowi stażyści każdy zgon gotowi byli podpisać każdą śmierć autografem Śmierciożercy, a tu nam się orzeszek trafił! Ewenement! - Jak sądzisz, kto mógłby kogo tutaj zabić? Dziewczyny Śmierciożercę? A auror dziewczyny? - zapytałem rozbawiony, dokańczając notatki.
- Lepiej spojrzeć na to w inny sposób. Chłopak miał fart, że zginął jak zginął. Nie nacierpiał się, czego nie można powiedzieć o dziewczynach... - pragnąłem zauważyć, wstając od swojego miejsca i podchodząc do Armanda. Potrafiłem kłamać jak z nut, a że ta wstępna analiza zgadzała z tym, co tam sobie myśleli w innym dziale, a co też chciał sam Czarny Pan, to zamierzałem to też wcisnąć Armandowi. Piękna historia o tym, że dwie urocze panny zostały zaatakowane przez Śmierciożercę, który zamordował je z zimną krwią - jedną pochlastał zwykłymi zaklęciami, a na drugiej użył czarnej magii. Potem sam zginął. Mogło być, że to zaklęcie. Już nie dokładałem historii o tym, czy to uciekał, czy walczył, czy cokolwiek. Po prostu zginął.
- Pupa archanioła, a sam widzisz, że ma Mroczny Znak na przedramieniu... Taki znak wypala się tylko w jeden sposób - przy użyciu czarnej magii. Tej używają tylko niegodziwi - zakończyłem swój wywód, patrząc na stażystę. Nie chciałem go zdominować tę historią, choć chyba tak się stało, ale taka była ta robota. Żadnych kwiatków ani małżeństw, tylko śmierć-śmierć-śmierć. Po prostu cyk i śmierć, a my te cyk sprawdzaliśmy.
- Teraz masz do uzupełnienia raport. Zapisz wnioski z sekcji zwłok i się podpisz. Tyle - odparłem, wzruszając ramionami. - Tak ci w tajemnicy powiem, że Cynthia to w szafkach chowa prąd do herbatki, więc jak tylko oddam raport tym sępom z administracji, możemy sobie odpocząć - zaproponowałem, mrugając do niego okiem. Uśmiechnąłem się niczym archanioł. Kto wie, może ten od tej gładkiej pupci, po czym wróciłem do siebie dziergając raport.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#10
03.10.2023, 14:54  ✶  

Armand pokiwał mądrze głową na słowa swojego Szeffa, chociaż było to takie trochę kiwanie dla picu. W końcu dobrze wiedział, od czego tu jest i od czego będzie, co nie zmieniało jego życzeń co do rzeczywistości. A życzenia były takie, że wolał jednak dotykać fajnych panienek, a nie jakiegoś zboczeńca-faceta. Tak, tak, tym zboczeńcem był właśnie ten denat, którym się teraz zajmował. Prócz ich wymian zdań panowała tutaj cisza, szczególnie kiedy Krystyna sobie poszła i przestała stukać obcasami i przeszkadzać ewentualnym marudzeniem. Co fakt to fakt - Augustus rzeczowo brzmiał i w zasadzie to z tym by się nawet młodziak zgodził, że byłby dobrym nauczycielem. W zasadzie... był. Bo przecież od niego właśnie sam Armand się uczył.

- Heee? - Znowu mężczyzna gotów był prawie wyjąć sobie gałki oczne z oczodołów i rzucić nimi w Augustusa. Albo nawet nie musiał wyjmować, prawie same wyleciały. A on coś za mocno naciął i prysnęła śmierdząca ciesz. - O kurwa... - Mruknął do siebie i błyskawicznie wręcz przycisnął nacięcie, żeby nie pryskało. I wziął różdżkę, żeby jednym machnięciem to zatamować, a potem drugim siebie oczyścić. I ciało też. Zerknął tylko dla pewności na Rookwooda, czy aby na pewno ten niczego nie zauważył. Całość trwała w końcu parę sekund. Wręcz sam był z siebie dumny, że tak szybciutko zareagował. Niepewnie spojrzał na to pośpieszne zatkane czarem... i chyba będzie musiał to zszywać. Albo cudować czarami... Albo coś? Ostatnie - zapyta. Ale to w ostateczności. W sumie to nic się nie staaaało, Agustus by zrobił z igły widły. - Szeffie, ale ja nie lubię kopać w ziemi za kościami. - Wyznał całkiem szczerze, jakby w tym wykładzie to właśnie był najbardziej istotny element. No... a nie był?

- Noo... Szeffie, widzę różnice. One ewidentnie walczyły. A on tu nawet pyłku nie ma. To się jakoś nie kleei, nie... - Ano właśnie - ale jednak z jakiegoś powodu Armand tutaj był. Może i był fajtłapą, dziwakiem, peplał dziwne rzeczy, bo chyba tak naprawdę nigdy narkotyki do końca nie opuszczały jego krwi, ale coś tam w głowie miał. I przede wszystkim - był naprawdę bystrym obserwatorem. Może dlatego, że dla niego wszystko wydawało się możliwe, włącznie z tym, że trup mógł się ożenić z dwójką kobiet na raz. Ale co sądził na ten temat tak naprawdę? Nic konkretnego. Ale to, co powiedział, sugerowało, że chciał drążyć temat. Szukać prawdy, która niekoniecznie mogła być wygodna. Bo, na przykład... - Tu mogły mieć udział też osoby trzecie. - Aaa, no właśnie. Na tym świecie mało co było zupełnie proste. Co zaś nie interesowało Augustusa to prawda. Ponieważ dostał wyraźne wytyczne, co miało się znaleźć w raporcie. I również gdyby to było takie oczywiste to by nie pojawiło się polecenie prosto od Czarnego Pana.

- A-aha. - Wydukał z siebie, patrząc jak Augustus staje obok niego i wciska mu w zasadzie część raportu do rąk. Zrobił dziwną minę sugerującą, że zastanawia się nad tym, co do niego powiedziano, spojrzał jeszcze raz na kobiety, potem na trupa, którego analizował... i wzruszył ramionami. - Ta jest, Szeffie. - W końcu kim on kurwa był, żeby się kłócić z Augustusem? Albo inaczej - ile oni mu płacili, żeby robić wnikliwe analizy? Armand głupi nieee był. Może nie był za mądry, ale głupi też nie.

- Szeffie, to się nazywa prawdziwa przerwa od ciężkiej pracy! - Uśmiechnął się szeroko, wręcz rozmarzony. Po oględzinach, które w zasadzie po słowach Agustusa miały wiele sensu, ściągnął rękawiczki, fartuch, złożył to wszystko i usiadł na krzesełki, żeby przepisać swoje obserwacje na raport i podpisać go. - Gotowe. Łatwo. Możemy iść chillować, Szeff. - Teraz tylko złożyć to na biurku Krystyny.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Bard Beedle (2649), Augustus Rookwood (2663)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa