Dziś przypadał drugi dzień czerwca, piąty dzień tygodnia i kolejny z rzędu dzień mojej zmiany w pracy. Przybyłem do Ministerstwa wczesnym rankiem, jak zwykle zresztą, przemykając przez zamgloną ulicę. Zapowiadał się piękny dzień, aczkolwiek nie miałem w tego głowie, aktualnie też nie przewidywałem żadnych planów po pracy, gdyż miałem zdanie do wykonania. Typowe, nietypowe. Zwykłe, niezwykłe. Wymagające... Albo i nie. Wszystko zależało od tego, co zastanę na miejscu. Mój umysł próbował na marne przewidzieć, w jakim stanie będą TE zwłoki. Modliłem się w duchu do wszystkich bogów by los mi sprzyjał.
Dostałem zadanie od samego Czarnego Pana. Wolałem już je otrzymywać przez Ojca, ale niestety to nie był koncert życzeń. Podobnie jak realizacja planu. Zamierzałem spiąć się tak by wszystko poszło lekko, bez przesady, w miarę logicznie, a może nawet w pełni. Jak gdyby nigdy nic. Dlatego też zanim otworzyłem odpowiednie szuflady, choć cholernie kusiło, wpierw przywitałem się z obecnymi współpracownikami, pozbyłem się płaszcza, przysiadłem na swoim miejscu, biurku, przeglądając ostatnie dokumenty. Akta, które na nim też wylądowały. Dwa nazwiska - Amanda Meyreling oraz Sophie Rey. Nie miałem Oscara. Ciekawe, kto dostał Oscara. Modliłem się... O kogo? Nie byłem pewien, kto byłby najmniej oporny na współpracę. Może lepiej było się modlić o to by stan zwłok wskazywał winę Oscara.
- O, znowu jakaś masakra przez Śmierciożerców? - zapytałem eteru, nie kierując do nikogo konkretnego tych słów, ale mając nadzieję, że cisza mi odpowie. Umyślnie użyłem liczby mnogiej, choć tu był wypisany jeden delikwent. I tak miało pozostać.
Cóż, po zapoznaniu się z kartami, wstałem od biurka i zacząłem przygotowywać miejsce pod sekcję zwłok. Na szczęście, większość współpracowników pilnowała tu porządku, może głównie dzięki bacznemu oku Lycoris, więc te przygotowywania nie trwały jakoś długo. Chwilę później zwłoki Amandy leżały przede mną. Niezwykle zmasakrowane. Zastanawiałem się, od której rany by tu zacząć oględziny... Jej skóra była sina, a oczy przysłonięte przez powieki.
Podciągnąłem rękawy. Mroczny Znak miałem skryty poprzez zaklęcie maskujące, którego zawsze używałem przed wybraniem się do pracy. Nie mogłoby być inaczej. Jeszcze tego by brakowało, bym został zdemaskowany zaledwie kilkaset metrów od Biura Aurorów.