• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[24.07.1972] My Skin | Perseus & Laurent

[24.07.1972] My Skin | Perseus & Laurent
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
31.10.2023, 00:05  ✶  
I've been treated so wrong
I've been treated so long
As if I'm becoming untouchable

Właściwie to było całkiem ośmieszające. Przynajmniej w jego własnych oczach. Albo i nie tylko..? Już po jakże szczęśliwym starcie tego piekielnego miesiąca, który wyciągnął diabelskie ramiona, żeby zamknąć w uścisku i już nie wypuścić wszystko zaczęło sypać się do reszty. Z jednej strony Edward chciał, żeby odwiedził Perseusa Blacka, z drugiej... nie. To była ta sama strona medalu. Ciągle to samo nieudacznictwo, bycie zbyt słabym, nieodpowiednim, niedopasowanym do zimnych murów zamku rodu Prewett ani do ciężaru, z jakim przychodziła władza, którą jego ojciec się tak pysznił i szczycił. Nie narzekał. Laurent prawie nigdy nie narzekał. Nie uskarżał się - za to zdecydowanie za dużo płakał. To pewnie przez to, że jego oczy wyglądały jak dwa szkiełka, w których zaklęto przejrzyste, morskie fale. Błękit i lazur tańczyły w nich przy każdym blaski światła, jakby naprawdę zaraz możliwe było poczucie zapachu jodu w powietrzu. A jednak to nie jodem pachniał blondyn o włosach tak jasnych, że przypominały platynę. Łagodniejsze w swojej intensywności piżmowe perfumy były właściwie wyczuwalne dopiero po zbliżeniu się. Musiało być tak czy inaczej coś absolutnie magicznego w soli, skoro zawierał ją ocean. I zawierały ją ludzkie łzy.

Ciepła pogoda była tragicznie dysfunkcyjna, jeśli myślałeś ciągle o tym, że niezależnie od tego, ile łez zostanie wylanych i jak wiele cierpienia przetoczy się przez te ziemie - słońce zawsze pozostanie takie samo. Nie zwalczą go gromy ludzkich oczu i nie przyślą czarnych chmur tylko dlatego, że kręci ci się w głowie. Wołać do Nieba mógł każdy, ale ile tym wołaniem osiągali? Choć byli ci, którzy potrafili zmienić pogodę na własne życzenie, ha... Nie, Laurentowi piękna, letnia pogoda nie przeszkadzała. Niekoniecznie za to potrafił się nią cieszyć z uwagi na cel wędrówki, jaki miał przed sobą. Nie należał do najodważniejszych ludzi tego świata, ale nie przeszło mu przez myśl, żeby zawrócić. Nie radził sobie, nie potrafił porozmawiać z kimś... z kimkolwiek tak, jakby sobie tego życzył. Czy też problem leżał w tym, że nie życzył sobie tego wcale? Nie radził sobie. Cokolwiek i jakkolwiek nie zostałoby ujęte jedno zdanie ujmowało pełnię problemu. Bardzo źle sobie radził.

Parę dni wcześniej posłał więc sowę do lekarza, o którym wspomniał Edward mając nadzieję, że został on wyłowiony z jego pamięci ze względu na to, że jest po prostu dobrym magipsychologiem, czy też psychiatrą, a nie dlatego, że był jego człowiekiem. Albo osobą mu dłużną czy zaangażowaną w jakąkolwiek jego działalność. Czy też, o zgrozo, długi w kasynie. Tak, owszem, Laurent już mówił wielkimi słowy o zaufaniu lekarzom i obowiązującej ich etyce... a nadal nie potrafił im zaufać. To, co siedziało w ludzkiej głowie, złożoność problemów, szereg spraw na to się składających był tak delikatny - był jak szkielet ludzki zrobiony ze szkła. Dmuchanego szkła - cała podstawa wystarczyła, że zostanie lekko dotknięta i... I sowa wróciła z odpowiedzią i propozycją dostępnych terminów, więc Blondyn po prostu poszedł za ciosem.

Dzięki niech będą Morganie, że mimo wędrowania za ciosem nikt go nie był. Przynajmniej dzisiaj.

Sprawdził godzinę na zegarku na nadgarstku, żeby się upewnić, że nie jest zbyt wcześnie - nie wypadało. Pogoda zresztą dopisywała, mógłby się jeszcze przejść, ale nie. Odetchnął, spoglądając na budynek i przez moment wsłuchując się w dźwięki zawsze towarzyszące Horyzontalnej. Szum. Nie przepadał za nim, tak jak nie przepadał za zapachem miasta. Za tym kamieniem, który przysłaniał wszystko i za więzieniem, jaki stanowił dla oczu ludzkich i wiatru, który chciał w wolności gościć między drzewami. Tymczasem - oto my. Wielka ludzkość, która sama dawała zamykać się w te kraty. Wszystko dla wygody. Laurent otworzył oczy. Przed nim rozciągało się klasyczne dla Anglii zabudowanie - ale jakże... przytulne. Przynajmniej na nim sprawiło to takie wrażenie wyjęte z tych opowieści (sztucznej prozy) o najbardziej szczęśliwych, angielskich rodzinach czarodziei. Zapukał do odpowiednich drzwi stając przed nimi w błękitnej koszuli w delikatne, granatowe wzory i granatowych spodniach - bardzo elegancko i wprawne oko bez problemu wychwyciłoby, że wszystko leżało na nim idealnie. Innymi słowy - ta prosta garderoba pewnie mogłaby stanowić zarobek niektórych ludzi przez miesiąc. Tym bardziej dodając do całości delikatną, złotą biżuterię dopełniającą wizerunek.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#2
16.11.2023, 13:38  ✶  
W ferworze ślubnych przygotowań chciał odwołać wszystkie wizyty, odesłać przypadki wymagające pilnej intwerwencji do swych kolegów z Lecznicy, zdjąć ze swych barków ciężar odpowiedzialności za inne istoty i skupić się całkowicie na dopięciu wszystkiego na ostatni guzik. Kiedy jednak w pergaminowym stosie ujrzał nazwisko Prewett nie mógł przejść obojętnie - pomijając ckliwą kwestię dobrych stosunków pomiędzy czystokrwistymi rodami, był niesamowicie ciekaw tego, co ma mu do powiedzenia ten enigmatyczny chłopak, z którym nigdy nie udało mu się wymienić kilka spojrzeń i uprzejmości na bankietach; jaką historię ma do opowiedzenia oraz to, jakie rany nosi jego dusza.
Istnienia tych ostatnich był pewien. Nie tylko dlatego, że nikt raczej nie umawia się na wizytę do terapeuty, by rozmawiać o pogodzie lub polityce. Wtedy, w Dolinie Godryka, przez tę krótką chwilę, gdy ich spojrzenia się ze sobą spotkały, Perseus był pewien, że nawiązali ze sobą nieme porozumienie, kruchy sojusz przeciwko światu, który skończył się w chwili, gdy każdy z nich odwrócił wzrok ku swoim rozmowcóm.
Albo to on romantyzował swoje subiektywne uczucia.
Dla Perseusa Blacka istniały przede wszystkim ciemne barwy, które dominowały nie tylko w jego odzieniu (prostej bawełnianej koszuli z podwiniętymi rękawami, założoną nań kamizelką, spodniami w kant oraz wypastowanymi butami), lecz także w wystroju mieszkania, o czym Laurent mógł się przekonać w chwili, gdy otworzyły się przed nim ciężkie mahoniowe drzwi, a zza pleców gospodarza wyłonił się oklejony ciemnozieloną tapetą korytarz z czarną sztukaterią na dole.
— Ach, monsieur Prewett — uśmiechnął się do swego gościa, podając mu dłoń na powitanie. Jego uścisk był mocny i pewny, podobnie jak szczera była radość na twarzy Perseusa — Przyznać muszę, że taka punktualność jest coraz rzadziej spotykana w dzisiejszych czasach. Ale nie będziemy przecież rozmawiać na progu, zapraszam!
Zaprowadził go zaledwie kilka kroków wgłąb mieszkania i zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami do swego gabinetu, zachęcając Laurenta do tego, by wszedł pierwszy. Pomieszczenie to było nieco jaśniejsze od innych w domu, pełne roślin i książek, nieco zagracone, ale przytulne. W jego centralnej części znajdował się kominek, teraz naturalnie wygaszony z powieszonym nad nim obrazem przedstawiającym wiejski krajobraz - była to okolica posiadłości Blacków w Oxfordshire, choć nie miało to żadnego znaczenia. Pod nim znajdowały się dwa wygodne fotele obite karmazynowym pluszem i elegancki stolik, a na nim zaś znajdowała się taca z dzbankiem pełnym lemoniady z lodem oraz dwiema pustymi szklankami. Po prawej stronie od wejścia stało ciężkie biurko, po lewej zaś znajdowało się okno wychodzące na ulicę. Pozostałe ściany zjamowały regały pełne pozycji poświęconych psychologii i psychiatrii - jeśli Laurent wytęży wzrok, dostrzeże wśród nich również mugolskie pozycje.
— Proszę, niech pan siada. Napije się pan lemoniady? — zaproponował i zaraz dołączył do niego. Po mieszkaniu poruszał się bez laski, żałośnie ciągnąc za sobą schorowaną nogę, jednak zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na ten drobny defekt.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
16.11.2023, 16:35  ✶  

Te wrota do jaskini przerażającego potwora (inaczej zwanego lekarzem) otworzyły się po krótkiej chwili. Młody Prewett, bękart, który powinien być dziedzicem rodu (ale stołek przypadał jego starszej siostrze) w swojej niemądrej mądrości nie poświęcał zastanowienia temu, kogo zobaczy po drugiej stronie. Zastanawiał się nad tym, jak to wszystko będzie wyglądać, że chciał uciec i się tutaj nie pojawiać, że zżerał go stres i strach, a jednocześnie było mu to wszystko już [bardzo] jedno. I ten niemądry mężczyzna właśnie otworzył szeroko oczy, kiedy źrenice pomniejszyły się - dwie czarne, malutkie wysepki pośród jasnych, lazurowych fal zaklętych w jego tęczówkach. Perseus Black. To nie tak, że to imię i nazwisko nie było znajome - było, dlatego zdecydował się napisać właśnie do niego. Dopiero teraz, kiedy ten jadeit odpowiedział na spotkanie morskich toni oczu selkie pojawiło się zrozumienie tego, do kogo tak naprawdę napisał.

- O kur... - Wysunęło się z jego warg mimowolnie i aż zakrył te wargi dłońmi czując, jak samorealizacja tego, co prawie mu się wymsknęło od razu rośnie rumieńcami na jego chudej twarzy. Nie bladej, nie. W przeciwieństwie do Perseusa słońce kochało dotykać jego skórę, a choć przez karnację niekoniecznie łapało się jej mocno, to szczególnie latem pozostawiało na niej swój znak - oznakę tego, że spędzał pod złocistymi promieniami naprawdę dużo czasu. O kurwa. Widok Perseusa tam, przy ogniskach, na tej polanie pośród mugolaków stanął przed nim jak żywy. Tego smutnego, samotnego człowieka, który był całkowicie samotny mimo tego, jak wiele osób było wokół. To łaknienie do słońca, albo lgnięcie do księżyca - czy gdyby Perseus mógł to dotknąłby któreś z nich, gdyby miał sposobność..? Przekonałby się, czy zarówno Luna jak i Sol były tak samo samotne, jak on, a to krótkie ich spotkanie na niebie istniało tylko po to, żeby potem mogły odczuwać smutek rozstania. - ...czę... - Zakończył bardzo koślawo. Kiedy tak w szoku otwierał szeroko powieki jego oczy były naprawdę wielkie. Chwila trwała, ale jak to chwila - nie była liczona nawet w minutach. To były sekundy. Monsieur - słowo klucz, które przywiodło słodkie, paryskie dni i gorące noce, wybrzeża marsylii i pola lawendy kołysane na wietrze. Te piękne, francuskie słowa, które go bawiły i przynosiły to, co teraz wiedział, że było ledwo złudzeniem szczęścia. Zupełnie jak to słońce i księżyc - zakochaj się po to, żeby poznać jak gorzko smakuje pustka.

Śmierć.? Tak, to jakoś samo przychodziło na myśl, kiedy patrzyło się na tego człowieka. Shikigami - dajcie mu karego rumaka i nie będzie nawet potrzebował kosy. Podawałby dłoń w zapraszający sposób, żeby wsiąść z nim i odnaleźć spokój po drugiej stronie świata. Anioł - pomyślał jednak Laurent. Z tym uśmiechem, który odbił się zielonym blaskiem czarnych oczu. Albo to tylko gra świateł w tym pięknym, letnim poranku?

- Przepraszam najmocniej, ja... - Prawie się zająknął jak przy ojcu. - ...byłem rozkojarzony. - To akurat była czysta prawda. Najlepszym dowodem była jego bezmyślność (na pewno? a może podświadome zwycięstwo?) tego, do kogo napisał i kto mu się objawił. Niektórzy działali na blondyna w bardzo prosty prosty sposób zmiękczający kolana. O tych czarnych oczach i czarnych włosach mógłby romantyzować, ale niekoniecznie wyboiste drogi podbijały marzycielstwo w górę. Wyciągnął dłoń - dotyk Laurenta wręcz przeciwnie, był niemal kobiecy. Delikatny i łagodny. - Naprawdę..? - Zapytał trochę niepewnie i aż znowu zerknął na zegarek. Przyszedł za wcześnie? Za późno? Czy właśnie w sam raz? - Niektórzy odmierzają czas w galeonach, a przecież pański czas jest cenny. - Jakby na to nie patrzeć przyszedł do niego jako do lekarza i za jego czas przyjdzie mu zapłacić. Ludzie naprawdę się spóźniali? Ach, Laurent mógłby jak smok wylegiwać się na galeonach. Mógłby przybierać się w samo złoto i wyginać w nim z uwielbieniem, ukazując bladą, nieskazitelną skórę. Cóż... przynajmniej kiedyś była nieskazitelna. Teraz znaczyło ją kilka blizn.

Wkroczył do wnętrza, nie rozglądając się w zbyt nachalny sposób - bo nie wypadało. Ale nie musiał zapuszczać żurawia wszem i wobec, żeby kolorystyka i dobór mebli stanowił oczywisty wniosek - to było zupełne przeciwieństwo jego jasnego domu. Gabinet, do którego został wprowadzony prezentował się (dla niego samego) już o wiele bardziej, no właśnie, dobre słowo - przytulnie. Jego wzrok nie został przyciągnięty w pierwszym momencie na dyplomy czy odznaczenia, nie na książki - ale właśnie na rośliny.

- Lubi pan kwiaty..? - Zapytał od razu. - Czy chodzi o kojący wpływ zieleni na pacjentów? - Bo roślinność, zieleń, uspakajała. Przynajmniej tak uważał ze swoich obserwacji ludzkich zachowań sam Laurent. Przesunął wzrokiem przez książki, czytając pobieżnie ich tytuły, chociaż podejrzewał, jakie będą - psychologia? - i potem na obraz. Teraz badał otoczenie. Ale chociaż robił to automatycznie wyciągając informacje o człowieku, z którym się spotkał to dotarło do niego, że to przecież był gabinet lekarza. Nie miał być w jego stylu - miał tutaj każdym elementem zapewniać osobę tu będącą, że może się czuć bezpiecznie, pewnie i... o zgrozo, Laurent się przez to napiął. - Chętnie. - Chociaż było to tylko grzecznościowe i ratunkowe wyjście dla zajęcia swoich dłoni, bo blondyn czuł, że będzie mu to potrzebne. Usiadł i spojrzał na tego Czarnego Anioła i, oh... aż serce go zakuło. W swoim odruchu chciał wstać, pomóc mu, w swoim uderzeniu empatii poczuł uścisk serca i żal, niesprawiedliwość... I absolutny wstyd za samego siebie, że przecież nic mu nie było - może czasami miał problemy z oddychaniem i słabe zdrowie, ale nie dotknęła go żadna tragedia, która uszkodziłaby trwale jego zdrowie. Jak ciężko się żyło musząc funkcjonować... tak? Jak wiele kłopotów to sprawiało i jak wiele nieprzyjemnych spojrzeń ściągało? Laurent usiadł głęboko w fotelu tworząc pozór - całkowity pozór. Założył nogę na nogę, wyglądał jakby wygodnie się rozsiadł, ale w gruncie rzeczy czuł wszystko poza komfortem, kiedy zmuszał swoje mięśnie do wpółpracy i otwarcia. - Przepraszam, jeśli mogę zapytać... - To było w zasadzie całkowicie nieodpowiednie, ale w końcu miewał ten brzydki zwyczaj, że nie wiedział, kiedy powinien jednak się zamknąć. - Wszystko u pana w porządku? Pamiętam nasze niebezpośrednie spotkanie na polanie ognisk i wydawał się pan bardzo... samotny. - Płakałeś. Ale tego nie powiedział. W jego głosie brzmiała troska, która nie była w żadnym razie udawana.

Bo to w końcu było normalne, że odwiedzając psychologa robisz wywiad, czy twój psycholog się dobrze czuje.


○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#4
28.12.2023, 22:33  ✶  
Zawiesił spojrzenie na lazurze tęczówek młodzieńca i poczuł, że tonie.
Wstrzymał oddech, gdy błękit zamknął się nad jego głową, ściągając jego bezwładne ciało w dół, wprost w chłodny kobalt, i niżej, w zimny granat, i jeszcze niżej, na lodowate i czarne piaszczyste dno, gdzie nigdy nie docierały słoneczne promienie. Przyjął swój los bez słowa sprzeciwu, najmniejszego choćby drgnienia mięśni, sugerującego, że się na to nie godzi. Kochałem kiedyś osobę o takich oczach, przemknęło mu przez myśl. Dawno temu, gdy największą życiową trudnością był egzamin w poniedziałkowy poranek, podczas gdy wino jeszcze szumiało w jego głowie po niedzielnym wieczorze. Gdy dni zdawały się dłuższe, a noce rozkosznie duszne. Wypuścił powietrze z płuc. Już nie tonął; stał w progu swojego mieszkania, lecz ciało miał tak samo odrętwiałe, jakby chwilę temu zanurzył się w zimnej wodzie. Ze zgrozą odkrył, że w ogarniającej go niemocy tkwiła jakaś rozkoszna błogość.
Monsieur. Była w tym tytule pewna celowość; oczy Laurenta przypominały mu bowiem Morze Śródziemne widziane tamtego lata ze szczytu winnicy na południu Francji. Wspomnienie było tak żywe, że zdawało mu się, że znów kwaśny smak dojrzewających winogron rozlewał się po jego podcienieniu. Bał się, że jeśli będzie utrzymywał kontakt wzrokowy zbyt długo, to całkowicie straci nad sobą kontrolę. Omiótł więc spojrzeniem jego rysy, choć wcale to nie poprawiło sytuacji. Czy sam Michał Anioł wyrzeźbił cię w marmurze?, chciał zapytać, ale poczuł w ustach metaliczny smak krwi z przygryzionego języka. Abstrahując od nieetyczności tych słów, nierozważnie było tak odsłaniać się z tak wielką fascynacją mugolską kulturą. Nie, gdy nosiło się nazwisko Black.
— W porządku, mnie też zdarza się śnić na jawie. Nawet częściej, niż może pan przypuszczać — odpowiedział mu łagodny baryton, a na licu znów zagościł łagodny uśmiech, tak bardzo kontrastujący z śmiertelną powagą jego bladości. Oczywiście, że był zaskoczony jego reakcją, jednak nie zamierzał w żaden sposób poruszać tego tematu, by nie peszyć swoją ciekawością i tak już zestresowanego Prewetta. Bo tego, że Laurent był skrępowany, obyty z pacjentami Perseus nie mógł nie zauważyć, choć należy oddać mu to, że świetnie się maskował. Kim właściwie był Laurent Prewett? Pierwszy raz usłyszał to nazwisko w Wielkiej Sali kilkanaście lat temu, gdy Tiara Przydziału wskazała mu Dom Węża, lecz nie zwrócił wówczas na niego uwagi. Prawdę mówiąc, na niewiele rzeczy Perseus zwracał wówczas uwagę. Później, na jednym z tych nudnych bankietów z okazji Chęci Pochwalenia Się Swoim Majątkiem Przez Gospodarza, dowiedział się, że to uznany bękart i nie rozumiał, dlaczego Walburga naprzemiennie rumieni się i blednie, gdy o tym opowiada, jak burzy się, prycha i wachluje koronkowym wachlarzem, rzucając Laurentowi pełne oburzenia spojrzenie. (Pamiętał, jaką awanturę urządziła mu tego samego wieczora matka, kiedy najstarsza siostra poskarżyła jej się, że Perseus śmiał jej wówczas odpowiedzieć, że jest ostatnią osobą, która powinna wypowiadać się na temat prawości łoża, bo gdyby nie groźba wydziedziczenia pod adresem Oriona, który do ożenku wcale się nie garnął, to sama byłaby matką bękartów.) A jeszcze później obiło mu się o uszy, że hodował abraksany. Podsumowując: Laurent był dla niego zagadką, tajemniczą sylwetką, przemykającą po drugiej stronie gwarnej sali balowej, kieliszkiem zderzonym podczas toastu i drętwymi uprzejmościami. A jednak ze wszystkich magipsychiatrów wybrał właśnie Perseusa, co napawało go swego rodzaju dumą, a także lękiem, że nie będzie w stanie spełnić jego oczekiwań. Strach przed byciem niewystarczająco dobrym był nieodzowną częścią jego egzystencji. — Są rzeczy cenniejsze niż galeony... — coś takiego mógł powiedzieć chyba tylko ktoś, komu nigdy ich nie brakowało, upomniał się w myślach — Na przykład dobrostan moich pacjentów — dodał pośpiesznie.
Bo przecież nie został magipsychiatrą dla złota sypanego mu w zamian za możliwość wygadania się i obietnicy dotrzymania sekretu, przepisaniu kilku eliksirów i udzieleniu dobrych rad. Przyświecała mu misja; pragnął leczyć i chronić, wyciągać dłoń do tych, na których świat postawił już krzyżyk. Było to niewątpliwie piękne i wzniosłe powody, lecz ostatnie lata brutalnie zweryfikowały szlachetność Perseusa. Był mordercą zbrukanym czarną magią. Uratowanie setki, a nawet tysiąca żyć nie zmaże tej plamy z jego sumienia.
— Myślę, że trzymam je tu z obu powodów — przyznał, zaintrygowany bystrością swojego rozmówcy. I choć nie wiedział jeszcze, z czym przychodził do niego Laurent, to już teraz musiał przyznać, że będzie ciężkim przypadkiem; wyglądało na to, że Prewett zdawał sobie sprawę z tych wszystkich sztuczek i podprogowych przekazów, których uczono go w trakcie magisterium. — Choć gdyby nie moja narzeczona, prawdopodobnie nie wyglądałyby tak... żywo.
Poczuł bolesne ukłucie w piersi. Jak mógł być tak okrutnym wobec Vespery, by przywoływać w myślach dawną miłość, zamiast skupić się na tym, co jest między nimi teraz? Wobec pięknej i mądrej Vespery, która jest zawsze cierpliwa względem jego dziwactw i wyrozumiała dla jego przeszłości, która nosiła pod sercem jego dzieci i bała się przyszłości nie mniej niż on. Nie może być tak, że ona będzie parła do przodu, podczas gdy on będzie więźniem swoich wspomnień.
Pochylił się nad stolikiem i nalał im lemoniady, a dłonie mu przy tym drżały, jakby robił to pierwszy raz. I wtedy padło pytanie, które sprawiło, że uśmiech Perseusa zgasł, a odrobina lepkiego napoju rozlała się na blacie. On wie, pomyślał, rozglądając się spanikowany po gabinecie, niby w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby wytrzeć lemoniadę, ale tak naprawdę szukał ucieczki. Wreszcie jego wzrok spoczął na pudełku chusteczek na biurku; sięgnął po nie pośpiesznie i zaczął wycierać mokre plamy. Coś się panu przywidziało, chciał powiedzieć z wymuszonym uśmiechem, ale nie umiał się na to zdobyć. Coś w spojrzeniu Laurenta sprawiało, że stawał się bezbronny.
— Każdy z nas bywa czasem samotny — odpowiedział zamiast tego, wyrzucając zużyte chusteczki do kosza pełnego jakiś papierów. — Dziękuję za pańską troskę.
Mówił szczerze — a na pewno szczerze dziękował — patrząc przy tym na niego łagodnie. Zaraz potem zabrał z blatu notes i pióro, a następnie zajął miejsce naprzeciwko Laurenta. Wpatrywał się w niego przez chwilę, jakby chciał odczytać coś z jego twarzy, a gdy to się nie udało, postanowił się wreszcie odezwać.
— Pozwoli pan, że teraz ja zatroszczę się o pana. Jakie rany nosi pan na duszy?
Rozluźnił się i wziął głęboki oddech, a potem się skupił, by dostrzec jaki kolor ma jego aura.

Rzut na percepcję — próba dostrzeżenia koloru aury Laurenta.
Rzut PO 1d100 - 88
Sukces!


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
30.12.2023, 00:53  ✶  

Krew na skórze Perseusa wyglądałaby pięknie. Przypomniałaby bieli jego skóry, dlaczego był doskonałym płótnem, po którym chciało się kreślić palcem.

Te myśli, te wspomnienia, zatopione w morskich pianach. W zapachu francuskich mórz, w szeptach dzielonych z cykadami mieszkającymi pomiędzy wysokimi kłosami traw. Wszystko, co cenne i piękne położone na wybrzeżu. W słonecznych miejscach i tam, gdzie zaglądał tylko księżyc. Przecięli się w swoich doznaniach. Przesunęli się w swoich myślach. Tam drzemały emocje daleko zostawione w tyle, a dziś przyszło im skrzyżować spojrzenia z myślą, że Apokalipsa była wczoraj. Dziś zajmą się poważnymi sprawami. Nie było pocieszenia w tej zapamiętanej, francuskiej miłości. Tylko metal krwi na języku, albo dziura i pustka w sercu. Wbijasz sobie do głowy, że to nie tak, że tak nie można, że dzisiaj żyjemy już życiem lepszym, nie pochłoniętym tamtejszymi dramatami, a potem - oto jesteś. Ty i twoja skóra, płótno malarskie. Palce twoje pędzlem, tylko zapomniałeś, że żaden malarz nie powinien malować po samym sobie. I znów to robisz, znów to do ciebie wraca, bo spoglądasz na inne płótna i porównujesz - o tak, znałem takiego jednego... Już nigdy nie będzie drugiego identycznego. A skoro tak to czy nie lepiej złapać to, co życie podtykało prosto pod nos? Położyć na tym spojrzenie, zachwycić się. Docenić. Objąć małżeństwo, skoro z błogosławioną białogłową zostało ono dane. Ale to był świat niedostępny dla Laurenta. Nie widział nawet tych kropel krwi i nie mógł dostrzec przegryzionego języka. Przecież wtedy by pomógł... prawda? Ucałowałby, dmuchnął, przesunął palcem po dłoni. Wszystko dobrze. Wszystko już będzie dobrze.

Ach, tymczasem to Laurent usłyszał to wszystko będzie dobrze, choć z ust Perseusa padło "w porządku". Tak, było w porządku. W porządku z tym uśmiechem, z tym tonem głosu, z tą bajką plecioną jedwabną nicią, którą nakrywane były jego ramiona jak książęcym płaszczem. Chyba Perseus szył ten płaszcz na miarę. Spokój. Ukojenie. Piękno. Mógłby trwać w niego wpatrzony jak w obraz świętego. Mógłby i zarazem wcale nie było mu to dane - z przeróżnych powodów. Jak już zostało to ujęte: raz, że niektórych rzeczy po prostu nie wypadało. Dwa - że nie wypada się obnosić z mugol... z zauroczeniem tą samą płcią. Albo to już trzeci powód? Jeśli jakiś koszmar mógł mu się przytrafić przy tym spotkaniu, to ten był jednym z najwspanialszych. Koszmar - lecz czy nie warto było dla niego tkwić dalej we śnie? Dawać się się nadal chłostać piorunami i czarną wichurą, żeby dalej doznawać tego subtelnego połączenia barw jadeitu, czerni i aksamitu białej skóry? Koszmar - bo wytknięto mu, że wszystko sprowadzał do seksu, tymczasem miękły mu kolana przed własnym terapeutą.

No, panie Prewett. Świetny początek terapii! Przynajmniej nie da się zaprzeczyć, że istnieje JAKIŚ problem.

Uśmiechnął się lekko na powiedzenie, że dobro pacjentów było bardziej istotne, ale Laurent w to nie uwierzył. Nawet jeśli była to prawda - bo o tym nie mógł mieć pojęcia. Natomiast wcale nie potraktował tej wypowiedzi przez to negatywnie, wręcz przeciwnie. To było miłe, że tak mówił, że twierdził, że tak uważa. Bardzo sympatyczne. Dlatego docenił - tylko bez dalszego komentarza, który mógłby go zaprowadzić gdzieś na wertepy tematów, których... moment, których nie chciał poruszać? Czy zbyt... osobistych? Czy może po prostu poruszających pewne światopoglądy? Krzyżujące je? Przemilczał. Nie chciał teraz słuchać własnego głosu, choć był jednym z niewielu elementów, które u siebie lubił. Równie odmienny od tonacji Perseusa co różne były ich kolory włosów i ocząt.

- Ach, kobieca ręką... - Uśmiechnął się ciepło, spoglądając teraz na ten gabinet pod trochę innym kątem. Szukając tych znaków, że rzeczywiście niewiasta przyłożyła dłoń do wystroju. Ale może to tylko kwiaty..? Tak czy inaczej przeszło mu przez myśl, że musiała być dobrą osobą - bo przecież kto zły trzymałby kwiaty w tak dobrym stanie? To wszystko miało znikome znaczenie. Rozpadało się, rozpuszczało, zwijało jak zwiędnięte, przekwitłe płatki. Bledło przy reakcji, która przecięła tą małą rzeczywistość, jaką między sobą dzielili. Napięcie strzeliło, a nawet nie mógł powiedzieć, że to Perseus był tego elementem głównym. Był wypadkową. Mea culpa, a brakowało baranka bożego, co by zgładził grzechy świata.

- Przepraszam... - Powiedział od razu, wyciągają dłoń, chcąc jakoś wspomóc Perseusa, chcąc... ale dłoń cofnął. Nie wtrącał się w czynność mężczyzny, pozostawiając mu dokończenie wycierania i zagospodarowania tej przestrzeni. - To było zupełnie nieodpowiednie z mojej strony. - Zawsze tak było. Za każdym razem upominał siebie samego, że przecież nie każdy chce - i nie każdy powinien - wciskać nos w nie swoje sprawy. Pomoc czasem nie była chciana. Czasem nie była z odpowiedniego kierunku. Co miał teraz powiedzieć? Że czasem dobrze się wyspowiadać nieznajomemu? Bo chciał. Jakby to dziwnie brzmiało w tym momencie? Więc spoglądał na niego - na tego Anioła Śmierci, Samaela pozbawionego trucizny, - z troską.

- Cóż... - Drgnęły mu lekko palce. Chciał je zgiąć, ale powstrzymał odruch. Chciał odwrócić spojrzenie, ale znów - powstrzymał odruch. Napięcie powróciło, a wraz z nim stres. - Nie wiem nawet, od czego zacząć. Nigdy nie korzystałem z usług, hm... nigdy nie byłem u psychologa. - Jak to powinno wyglądać? Powinien się spowiadać? Powiedzieć, co boli? Starał się nie panikować zawczasu, chociaż już jego serce wpadło w arytmię. Jeszcze chwila i oddech się rozreguluje, a wtedy ta lawina poleci sama dalej. I ciągle wracało do jego głowy "wygląda tak smutno..." - ten człowiek tuż przed nim. A Laurent? Laurent był przede wszystkim znużony. Zmęczony. Nie fizycznie - psychicznie.

Niebieskie oczy i niebieskie życie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#6
02.01.2024, 02:12  ✶  
Nie mógł jednak wiedzieć, że krew Perseusa przypominała zimowe bezgwiezdne niebo; onyksowa jak oczy, obsydianowa jak okalająca go aura, hebanowa jak jego włosy, smolista jak jego bawełniana koszula. Czarna, jak jego nazwisko i trująca jak cała jego rodzina. Gdyby umiał czytać w myślach, zapytałby Laurenta, czy również taka farba uczyniłaby płótno jego skóry - miejscami przeoranej wypukłymi bliznami i nakrapianej konstelacjami pieprzyków - piękniejszą. Przynajmniej na tyle, by bez wstrętu móc spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Czy to właśnie tak widzą mnie inni?, pytał sam siebie za każdym razem, gdy blada twarz o podkrążonych oczach witała go w tafli zawieszonej nad umywalką. Czy właśnie tym dla nich jestem? Chciał zobaczyć siebie w taki sam sposób, w jaki inni widzą jego i jednocześnie śmiertelnie się tego obawiał. Trwał więc w tej nienawistnej względem siebie stagnacji, rozdarty pomiędzy dwiema skrajnościami; et cupio et nequeo - i pragnę, i nie chcę, nec tecum, nec sine te - ani z tobą, ani bez ciebie.
Spojrzał na Laurenta nieco zaskoczony jego reakcją, jakby zaraz miał zapytać, dlaczego go przeprasza, lecz ostatecznie nie powiedział nic; nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak takie pytania potrafią wytrącić człowieka z rytmu, zmuszając do niepotrzebnego zagłębienia się w siebie i swoje emocje. A przecież na to jeszcze przyjdzie czas, jeszcze będą się we dwoje zanurzać w umyśle tego młodzieńca, by odnaleźć źródło jego smutku. Bo co do tego, że Laurent był smutny i zmęczony życiem, Perseus nie miał żadnych wątpliwości - niektórzy rozpacz mieli wypisaną w oczach, a spojrzenie młodego Prewetta sprawiało, że serce stawało się boleśnie ciężkie. Czuł, że narasta w nim jakieś trudne do opisania napięcie, brak zgody na to, co widział. Widywał już takie znużenie u osób, które miały za sobą co najmniej kilka dekad życia, ale Laurent - och, on był na to za młody.
Mógłbym zabrać cały twój ból i utkać z niego długi szal, jeśli tylko będzie miał lazur twoich oczu i skrzył się srebrzyście jak łzy, których z pewnością dość już wylałeś.
— Życzliwość nigdy nie jest nieodpowiednia — odpowiedział z tą samą łagodnością, a jednak w jego głosie kryła się jakaś stanowczość, zawoalowane w uprzejmość "nigdy więcej mnie za to nie przepraszaj". W jednym miał rację; nie każda pomoc była oczekiwania i mawiano, że dobrymi chęciami wybrukowano piekło, ale wrażliwość w niewrażliwości świata, serdeczność pośród wrogości, delikatność w oceanie szorstkości to cechy, których nigdy nie powinien się wstydzić. Pokaże mu, obiecywał sobie, że powinien przywdziać je z dumą, jak triumfalne szaty, unieść do góry niczym sztandar. — Czasem to wszystko, co mamy na obronę przed światem.
I wtedy zobaczył jego aurę. Nigdy nie widział czegoś takiego; tej osobliwej mieszanki kolorów, palety sprzecznych emocji, rozdzierających tego biednego chłopaka na pół. Już dobrze, pomyślał, poruszając się niespokojnie na swoim miejscu, jakby chciał się poderwać i objąć Laurenta, zamknąć w swoich ramionach i obiecać, że jest już bezpieczny. Że poskłada go kawałek po kawałku.
Empatia kiedyś go zadławi.
— Nie musi się pan niczego obawiać — posłał mu uspokajający uśmiech — Nie oczekuję, że opowie mi pan swoją historię zgodnie z chronologią, bo nie na tym opiera się terapia. Jeśli zdecyduje się pan zostać, będziemy analizować problemy, o których sam pan zechce mówić. Nie zamierzam narzucać naszym spotkaniom żadnych tematów, choć oczywiście, może zdarzyć się tak, że będę zadawał panu pytania, aby lepiej zrozumieć wątek, który pan porusza. Proszę też się nie martwić jeśli między nami zapadnie cisza. Nie musi pan ciągle mówić, niekiedy trzeba dać sobie chwilę, aby zebrać myśli. Oczywiście wszystko, co mi pan przekaże zostanie między nami.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
02.01.2024, 12:43  ✶  

Czerń musiała być dla niego trucizną. Widział ją, kiedy otwierał swoje oczy szerzej, gdy widział więcej kolorów niż jakikolwiek inny człowiek i widział ją, kiedy spoglądał w swoje odbicie lustra z oczami półprzymkniętymi. Jak czuł się człowiek, w którego żyłach płynęła trucizna? Trucizna... stymulant. Czy ktoś kiedyś próbował położyć palce na gardle Perseusa rozłożonego na satynowej, granatowej pościeli, usiąść na nim, przeciągnąć nożem po jego piersi... czy ktoś próbował scałować krew, która płynęła w rodzie przeklętym? Fantazja... niemoralna, brzydka, brudna fantazja. Zawitałaby w głowie Laurenta. Otworzyła się jak okienko na świat, albo bajeczka nie-dla-dzieci z ilustracjami na każdej stronie. Bez słów. Bo zrozumiesz to bez słów. Mroczna, dzika fantazja. Nie. Nie opisałbyś tak tego. To była wolność. Nie każda trucizna musiała struwać, nie każda trucizna musiała zabijać. Otumaniony słodkością i zdjęty narkotycznym snem podzieliłby czerń między ich dwoje. Zmyłby czerń swoimi ustami. Swoimi palcami. Kiedy przeciągasz farbę wystarczająco długo staje się rozmyta, traci kolor. Niewyraźna. Jak wyglądałaby twarz tego człowieka obdarzonego pocałunkami? Jak wyglądałby na tym łóżku z dłońmi na jego udach, kiedy wyginałby się nad nim i dopasowywał do jego ciała?

Jak sprośnie.

Dziękujmy więc bogom, że Perseus Black jednak nie czytał w myślach.

To był chyba koszmar każdego dziecka, które podpisane było metką czysta krew. Koszmar, w którym patrzysz na siebie, a potem patrzysz na to, jak widzą cię inni. Od razu wiedziałeś, że to drugie jest o wiele bardziej istotne, bo takie wartości wpajano ci od urodzenia. Musisz dobrze wyglądać, pięknie się wypowiadać, strzelać uśmiech numer pięć do odpowiedniego towarzystwa i wiedzieć, kiedy wznieść kieliszek. Perseus wiedział to wszystko. I wiedział też, że świat dzielił się na tych bliskich, którzy widzieli go w innych barwach. Mniej doskonałego. I chyba, najwyraźniej, piękniejszego niż on widział siebie samego. A Laurent? Laurent widział... coś dobrego. Kogoś dobrego. Ciepło w czerni, które chciał złapać swoimi dłońmi i pociągnąć w swoim kierunku. Miał nieodpartą potrzebę zbliżenia się do tego człowieka, przytulenia go, pogładzenia po głowie i włosach. Pogłaskania po plecach. Jesteś piękny - wyszeptałby spokojnie i nie miałby na myśli nawet piękna zewnętrznego. Czy to nie było oczywiste? Jawił się jak wyjęta z obrazu Beksińskiego istota, w którą tchnięto boskie światło i utkano nań ołowiane skrzydła. Ciężkie - bo z pewnością Black nosił wiele ciężaru na swoich barkach - ale piękne.

Oddam Ci błękit, więc tkaj niebo niebieskie. Oddaj mi swą czerń, żebym mógł spleść z niej nocne niebo i gwiazdy, i księżyc.

Zaskoczenie spotkało się z zaskoczeniem - Perseusa przeprosinami, a Laurenta z tymi... życzliwymi słowami. Zrozumiał przekaz. Ujęty w słowa będące jak mleko z miodem na obolałe gardło. Czy jednym albo dwoma zdaniami można w kogoś wlać siebie samego? Przetoczyć mu przez żyły ciepło poszukiwane przez całą zimę? Laurent uśmiechnął się właśnie tak - jakby był płomieniami, do którego zziębnięty podróżny wyciąga swoje dłonie. Z wdzięcznością. Miał za słabe ramiona, zbyt wątłe, żeby unosić sztandar nad swoją głowę, ale jego wzrok skierowany był na materiał, z którego można było go utkać. Kroki należało stawiać powolutku. Szczególnie, kiedy ziemia była taka rozchwiana.

- Mam takie... dziwne wrażenie. - Poprawił się znów na siedzeniu, żeby wrócić do bezpiecznej strefy udawania, że ma nad wszystkim kontrolę i jest całkowicie spokojny. Chociaż akurat się uspokoił. Nawet rozluźnił. - Chyba nazywają to chemią. - Och, to były trochę bzdurki z jego strony, bo doskonale znał to wrażenie, to uczucie, nie było wcale dziwne. Bardzo je wręcz lubił. - Powinno mnie martwić to mocne oddziaływanie na siebie wzajem? Noszę w sobie poczucie, że odrobina ukojenia byłaby w pana życiu mile widziana. - Zatrzymał się, bo chciał przeprosić już za to, że w ogóle o tym wspomina, o wścibskości. Zatrzymał się jednak, mając na uwadze wcześniejsze słowa Perseusa. - Takie uczucie... że nosi pan w swoich oczach taki smutek, który chciałbym rozgonić odrobiną światła i anielskich piór. - Jego uśmiech zmienił się na łagodny, spokojny, pełen sympatii. Promień słońca wlewał się do tego miejsca przez okno.

- Mam problem z zaufaniem. To chyba oczywiste. Tak jak to, że jak dziesiątki innych czarodziei ze świata czystej krwi - gonię za doskonałością, która nie może zostać przerwana i zabita. Zna pan to uczucie. - Laurent poznał tylko jedną czarownicę czystej krwi, która nie żyła tą ułudą. Ale jej rodzina żyła cicho, na uboczu. Nie witała się z wielkim światem. - To nie tak, że nie mam bliskich, którzy by mi pomogli. Ale co znaczą moje bzdurne problemy w obliczu tragedii, jakie prowadzi ten świat? - Więc jak ktoś mógł mu pomóc, skoro nie dawał sobie pomóc. - Nawet siedząc przed panem jestem bardziej zajęty pana osobą niż tym, co tkwi w mojej głowie. Zobaczyć pana to jak zobaczyć anioła o ołowianych skrzydłach.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#8
02.01.2024, 22:28  ✶  
Niekiedy myślał o sobie jak o groteskowym potworze z obrazów Beksińskiego, błąkającym się pośród friedrichowskich pustkowi. Tylko ktoś taki jak Laurent mógł dostrzec piękno w Perseusie; w jego żałosnej, rachitycznej sylwetce, w sposobie, w jaki utykał na prawą nogę, w krzywym uśmiechu, wpełzającym na jego wargi w czasie tych gorszych dni, gdy choroba dawała o sobie mocniej znać; koślawym grymasie maskującym to, że każdy krok przypominał spacer po rozbitym szkle. Tylko ktoś taki jak on byłby na tyle wrażliwy - ale też i naiwny - by podjąć się próby przedarcia się przez surowość jego fasady, na tyle uparty, by przeć naprzód przez zgniliznę jego duszy i na tyle delikatny, by dotknąć jego roztrzaskanej duszy. Dość już, zatrzymaj się, błagał go w myślach. Nie chcę, abyś się zranił o jej ostre krawędzie.
Ale Perseus jednocześnie pragnął, by właśnie tak się stało; mógłby wówczas opatrzeć każdą z jego ran, ucałować rozciętą skórę od opuszków palców przez knykcie i szczupłe nadgarstki, wokół których zamknąłby swoje dłonie i przyciągnął go do siebie, objął w talii i musnął wargami linię jego żuchwy, przekonałby się o miękkości jego ust, a potem zszedł niżej, obsypał pocałunkami jego grdykę i obojczyki, zsunął koszulę z tych smukłych ramion i całował jego skórę, coraz mocniej i zapalczywiej, zostawiając ślady swoich zębów i krwiste korale siniaków, krzyczące "spójrzcie tylko, on jest mój!". Wstydził się tych fantazji, tak bezpruderyjnych w swej niemoralności. Czuł się jak bezradne dziecko pozostawione bez opieki na ruchliwym targowisku; wokół wirowały obce twarze, dźwięki zlewały się w kakofonię, a wszystkie bodźce były zbyt intensywne, więc krzyczał, głośno i z całej siły, aż bolało gardło i metaliczny smak wypełniał usta i znikąd pomocy, tylko pełne dezaprobaty kręcenie głową przechodniów.
Gdyby czytał w jego myślach, na pewno dałby mu rozgrzeszenie. I przy okazji prosiłby o to samo.
Tak, proszę. Jestem zmęczony, przerażony i zagubiony i tak samo samotny, jak wtedy w Dolinie Godryka. Czuję się pozostawiony sam sobie, choć otaczają mnie ludzie, a za niespełna dwa tygodnie znów stanę przed ołtarzem. Ona jest taka piękna i mądra i pod każdym względem wspaniała, a ja jestem zwykłym durniem, który na nią nie zasługuję i nie rozumiem, dlaczego wybrała właśnie mnie i boję się, że ją stracę, tak jak traciłem wszystkich ważnych dla mnie ludzi. Kiedy nie mogę zasnąć, myślę o tym, że powinienem umrzeć i nie marnować jej życia, ale nie mogę zostawić jej i dziecka, które urodzi się zimą. Daj mi swoje światło, choć jedną maleńką iskierkę, która pozwoli mi przetrwać do następnej wiosny.
Uśmiechnął się do niego osjanicznie i zapisał coś w swoim notesie.
— Być może ulepiono nas z tej samej gliny — rzucił z cichym westchnieniem, chyba bardziej w eter, niż do Laurenta — Szczerze doceniam pańską troskę i uważam, że jej wyrażanie świadczy o tym, że jest pan dobrym człowiekiem, ale powinniśmy nakreślić pewne granice — Dla kogo? Dla niego, czy dla samego siebie, Perseusie?, zapytał złośliwy głos w jego głowie — To ja jestem tutaj, by przynieść panu ukojenie. Jeśli mam panu pomóc, nie mogę być pańskim kolejnym zmartwieniem.
Wciąż był łagodny, wciąż uśmiechnięty, a jednak nie mógł wyzbyć się lęku, że tymi słowami dogłębnie zrani tego i tak wrażliwego młodzieńca, że uszkodzi jakąś delikatną strunę w jego duszy oraz coś bezpowrotnie zniszczy. Z drugiej strony, patrząc na jego drobne ciało, na tę delikatną skórę i wątłe barki, nie miał sumienia dokładać mu kolejnego ciężaru. W momencie, w którym Laurent przekroczył próg tego gabinetu, stał się tonącym, a Perseus ratownikiem. Nawet jeśli niekoniecznie umiał pływać na tych wodach.
— Przyszło nam dorastać w bardzo nieprzystępnym i okrutnym środowisku — pokiwał głową ze zrozumieniem. Kiedy się urodzili, byli niczym młode drzewa; z wiekiem ich gałęzie przycinano, pozbawiano liści, zmuszano do wpasowywania się w ramy cudzych oczekiwań. Pozornie mieli więcej wolności i przywilejów od chwastów rosnących w dziurach w chodniku; w rzeczywistości byli bardziej zniewoleni. Na to nie ma remedium, pomyślał przygnębiony. Albo się do nich dopasujemy, albo wytyczamy własną ścieżkę; najczęściej w przeciwnym kierunku niż ta, którą nam wybrano.
Nazwany aniołem znów pochylił się nad swoim notesem, lecz nic w nim nie zapisał. Nie chciał, aby Laurent zobaczył protest błyszczący w jego oczach; gdyby Perseus miał przyrównać się do jakiejś istoty, z pewnością wskazałby demona, wypełzającego z czeluści rozwartej ziemi. Pokracznego, karykaturalnego, godnego pożałowania. Częścią tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, wiecznie czyni zło, parafrazując Goethego.
— Żadne problemy nie są bzdurne i mało znaczące w obliczu innych tragedii. Nie może pan ocalić świata, ale może pan ocalić siebie.
Zapragnął nauczyć go płakać nad różą, bez względu na to, czy płoną lasy.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
03.01.2024, 00:31  ✶  

Umiłowanie do piękna prowadziło ludzkość przez bagna w poszukiwaniu tęczy. Potrafili ignorować z wprawnością lekarza wbijającego igłę w żyłę. Nie czuli smrodu, nie widzieli brudnych butów. Chcieli tylko barw, kolorów. Objęcia różowego pudru, który ozdobiłby ich świat. Śmiem jednak zaprzeczyć, monsieur, że tylko Laurent obracał głowę w te obleśne, zwiędłe trzciny i przepatrywał moczary. Wynurzały się z nich istoty kształtne i o kształtach bezkształtnych. Istoty zalane błotem, oblepione mchem, ale o oczach błyszczących i ciekawych. Przecież ktoś je musiał namalować. Przecież Beksiński musiał kiedyś istnieć i podnieść ten pędzel. Zaręczam, mon amour, że było więcej szaleńców, którzy zmyliby ten bród i chcieli ulepić z tych dziwnych mar pełzających po kątach, przed którymi dzieci chowają głęboko nogi pod kołdrę, coś dobrego, coś miłego. Naiwne? Och tak, to było naiwne. Anioł spoglądał tęsknie za słońcem, które było dla niego jak wstęgi z boskiego płaszcza, którymi mógł się owijać, bo chciał bestiom i potworom podarować swoje skrzydła, swoje pióra. Mógłby je uciąć po to, żeby pomóc komuś polecieć. Chciał je rozdawać, żeby inni poczuli boskość. Lecz wiesz, najmilszy, wiesz sam jak to jest. To nie potwory z bagien i nie twory z obrazów Beksińskiego, nie Krzyk spod pędzla Muncha, lecz ludzie. Homo homini lupus est. To człowiek człowiekowi był wilkiem. Wszak potwór wśród liści był doskonale ukryty - kto szukałby pojedynczego listka w koronach drzew?

Jestem naprawdę leciutki, zaufaj mi. Skrzydła mogą unosić ponad ziemią, mogą pozwolić przedostać się przez rozbite szkło. Jeśli tylko tego zapragniesz. Ale spokojnie, krwi nie zabraknie. Metaliczny posmak... oby z pocałunków, które obiecałeś, nie z krzyku, który napastuje i zdziera gardło. To będzie problem, bo widzisz, niewiele pozostało ze skrzydeł. Mięso, resztki zakrwawionego puchu. Czy zgrabny tancerz mógłby się prześlizgnąć przez krawędzie pragnące wbić się w porcelanę? Czy trzeba wygiąć ciało... a może dać się zranić celowo. Wyciągnąć ręce po jądro ciemności i pozwolić się zranić. Jeśli nie możesz dotrzeć do bestii - zwab ją do siebie. Niech kąsa, niech liże, niech nabiera apetytu. Niech sama staje się gorąca od gorącego oddechu. Niżej, niżej... Mocniej. Wszystko to tłukło się po głowie i kwitło jak lila pajęcza między zielonymi polami. Zobacz tylko, jaka była intensywna. Wstyd? Schowaj go na razie do kieszonki. Jestem przekonany - masz ich całkiem sporo. Wystarczą, żeby pomieścić całe zażenowanie i pozostawić tylko słodycz pragnienia. Jeśli tylko pragnąć można. Jeśli tylko to wszystko nie było zajmowane w głowie przez kobietę, która kochała, która dbała i która poświęcała ci swoje czyste, drogie myśli. Aach, oczywiście - pułapka. Nagle pozostaje nam tylko jedno - śnić. Pokochać tę malą siostrę Śmierci - Sen.

Zobacz, jak grzecznie i bezradnie, jak te dzieci, siedzieliśmy przed sobą wzajem bez zdolności do przełamania granic.

Spiął się lekko, kiedy padły słowa Perseusa, jak przywołany do porządku przez siłę wyższą. Delikatnie się cofnął, niepewny. Chorobliwa potrzeba przyniesienia białego tulipana ze świecą na ten pusty stół zakończona delikatnym plaśnięciem po dłoniach. Nie, nie podchodź. Nie wychodź poza tę linię. Za granicę. Zawsze musiały być zasady, granice, ustalenia. Czujnie spoglądał teraz na Perseusa, choć nie była to czujność stworzenia gotowego do ataku. Raczej to spojrzenie stworzenia bezradnego i obawiającego się, co będzie dalej, skoro poczynił źle. Ale - nie przepraszał. Choć to słowo cisnęło się na jego wargi. Uśmiechnął się trochę nieśmiało, wyrażając tą niepewność wobec linii, jaką dostrzegały jego oczy. Rysowana onyksie, biała linia zapisana kredą. Nie chciał czegoś zepsuć. Nie chciał zostać stąd wygoniony przez swoje natręctwo.

- Jestem tego świadom. - Skinął głową powoli, w zamyśleniu, odbiegając wzrokiem w bok i nieco ściskając palce. - Ktoś dla mnie ważny powiedział kiedyś, że świadomie wskakuję do studni. Również powiedziałem mu, że jestem tego świadom. - Nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze. Jego uśmiech stał się trochę krzywy. - To chyba masochizm. Na pewno naiwność. Tyle razy odbiłem się od ludzi i przekonałem, że nie można im ufać, ale nie mogę przestać. Widzę ten smutek i wszystko we mnie mówi: pomóż mu. Może to też nadmiar empatii. Rozumiem w końcu, że nie każdemu da się pomóc i nie każdy tej pomocy oczekuje. Ja sam nie bardzo dawałem sobie pomóc. - Obrócił głowę w stronę okna. - Mam problemy z presją i stresem od dwóch miesięcy. Lekarz nazwał to atakami paniki. Nie mogę oddychać. Ostatnio prawie się udusiłem. Mój ojciec chciał znać sekret mojej siostry, ale nie mogłem mu powiedzieć. Więc naciskał. I naciskał. Dusiłem się na podłodze jego gabinetu, a on siedział i patrzył. Siedział i po prostu patrzył... - Wzrok Laurenta przez moment był nieobecny, ale zaraz powrócił do tu i teraz i się uśmiechnął, kiedy spojrzał znów na Perseusa. Tak z sympatią. - Potem powiedział, że on wiedział, że się nie uduszę. A ja już traciłem przytomność, kiedy pomogła mi kuzynka. Perfekcja. Człowiek nie może być czymkolwiek poza perfekcją. Inaczej nie jest godny swojego nazwiska. - Nie może mieć na przykład ataków paniki. - Również tak uważałem - że życzliwość i dobroć to wszystko, czego potrzebuje ten świat. Że nie będzie nigdy nieodpowiednia. Dlatego chciałem ją zanieść gdzieś dalej. A teraz siedzę tutaj, bo żałuję, że w ogóle się urodziłem. I nie wiem już, gdzie uciec.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#10
04.01.2024, 02:52  ✶  
Bywały dni, gdy Perseus desperacko wyciągał dłonie ku innym, błagając niemo, aby ktoś zdjął z niego ten bezlitosny, bezmierny ciężar, który osiadł na jego barkach i sprawiał, że musiał walczyć o każdy oddech, a nogi odmawiały posłuszeństwa i drżały, i uginały się pod nim. Aby ktoś otarł pot perlący się na jego czole i powiedział "dość już się natrudziłeś, pozwól, że teraz wezmę twój trud na siebie", aby otarł jego łzy i zapewnił go - nawet jeśli zapewnienie to miało być jedynie ułudą, maleńką kroplą wody dla umierającego z pragnienia umysłu - że wszystko będzie dobrze. Musiało być, był przecież jak kot; miał dziewięć nędznych żyć i zawsze spadał na cztery łapy.
Na koniec dnia to on był tym, który ratował zagubione dusze przed zatraceniem, brał na siebie ich brzemię, brudził się ich smolistymi duszami, aż w końcu jego własne dłonie zaczęły przypominać czerń kosmicznej próżni, gdzie nie było ani blasku słońca, ani światła gwiazd, jedynie nicość, zimna i okrutna. Brał na siebie ich udręki i wylewał w samotności morza łez. Brał na siebie ich troski i szedł, szedł do przodu, choć bolały go kolana i plecy, a droga była długa, kręta i wiodła pod górę; mijały lata tej mozolnej wędrówki, a szczyt nadal ukrywał się za woalem mgły i Perseus zaczął już podawać w wątpliwość to, że kiedykolwiek na niego dotrze.
Ale to była jego droga; jego własny szlak do przetarcia, cienka linia oddzielająca rzeczywistość od obłędu, po której manewrował ze sprawnością cyrkowego akrobaty (och, niekiedy czuł się jak bohater swojej własnej commedii dell'arte; odziany w przaśne szaty Arlekina, lecz z czarnymi łzami Pierrota, zabawiający gawiedź, nie zwracając uwagi na własne uczucia i potrzeby - był tylko komikiem, tym ekscentrycznym człowiekiem o osobliwym poczuciu humoru, który polewał dobre wino i śmiał się trochę za głośno), własna ścieżka, którą wybrał przed laty, gdy wszystko wydawało się łatwiejsze. Gdy nie wiedział jeszcze, że życie nie jest prostym sznurkiem, ani nawet kilkoma supełkami, lecz gordyjskim węzłem, a on nie miał miecza, by go po prostu przeciąć. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak powolne rozsupływanie, kawałek po kawałku. Sam. Bo droga, którą podążał, była w gruncie rzeczy skazana na samotność.
Laurent w swej eteryczności jawił mu się jako anioł; nie zdziwiłby się, gdyby ten młodzieniec nagle rozpostarł swe skrzydła. Nie byłby również zaskoczony, gdyby okazało się, że zamiast nich istnieje tylko pozbawiony piór szkielet - w końcu nie na takie loty zostały skrojone. On miał szybować ku słońcu, nie spadać w spienioną kadź morskich fal jak Ikar; błyszczeć pośród Cherubinów i Serafinów, zamiast płakać, odtrącony przez niebiosa jak Lucyfer na płótnie Cabanela.
Myśli kotłowały się pod kopułą czaszki, boleśnie odbijały się od siebie w swej sprzeczności, ocierały o siebie w nieprzyjemny sposób, wydając przy tym zgrzyt.
Nie chciałem cię skrzywdzić, pomyślał. Musiałem wyznaczyć granicę, bo przeraziłeś mnie swoimi wcześniejszymi słowami. Zeszłej nocy nawiedził mnie sen, w którym miałem skrzydła jak noc; nie czarne, lecz pełne odcieni granatu, przetykane srebrzystymi nićmi gwiazd. Oderwały mnie od ziemi i poniosły ku górze, ponad dachy ludzkich domostw - widziałem Londyn z lotu ptaka i pozdrawiałem wrony, lecz kiedy wiatr zaniósł mnie nad Grimmauld Place, gdy dostrzegłem sylwetkę ojca bacznie obserwującego mnie z dołu. I już nie mogłem latać, i czułem, że spadam coraz niżej, i niżej, aż przed oczami miałem bruk. Wydaje mi się, że czuję to samo, co ty. Nie umiem sobie pomóc - nie chcę sobie pomóc - ale jeśli tylko mogę sprawić, że znów zaczniesz latać, podejmę się każdego trudu. Za ciebie i siebie. Za wszystkie nasze krzywdy.
Notował, starając nie dać nic po sobie poznać. Zachować kamienną twarz, panować nad mową ciała, starać się wypaść jak najbardziej neutralnie - tego go uczono i tego kurczowo się trzymał. Ale co, na boga, miał zrobić, jeśli serce boleśnie kurczyło się na widok tego chłopaka? Co, jeśli widział w nim siebie sprzed lat? Czy próba ocalenia Laurenta mogłaby być jakąś formą autoterapii?
— Od jak dawna nawiedzają pana te myśli? W jakich sytuacjach dochodzi do ataków paniki? Czy poza problemami z oddychaniem występują jeszcze jakieś inne objawy? Czy czuje pan, że zbliża się atak? — krótkie, treściwe i medyczne pytania, na których to odpowiedzi notował w notesie, a potem spojrzał na Laurenta z troską w oczach, którą tak usilnie stawał się ukryć. Była nieprofesjonalna. Z troski rodziło się paternalistyczne podejście do pacjentów. Z paternalistycznego podejścia rodziło się przywiązanie. A przywiązanie sprawi, że będą cierpieć obaj.
Ale nie mógł go przecież zostawić. Miał w sobie za dużo miłości względem ludzi i świata, tak skrzętnie skrywanych pod maską zblazowanego arystokraty odzianego w czerń.
— Pomogę odnaleźć panu drogę, panie Prewett. Nie będzie to miła przeprawa, przeczołgam pana przez pańskie najgorsze koszmary, obnażę najbardziej wstydliwe sekrety i dotknę najmroczniejszych zakamarków pańskiej duszy. Możemy się cofać i błądzić, może mnie pan w pewnym momencie nawet znienawidzić, ale zrobię wszystko, by przywrócić pańskiemu życiu blask. Czy jest pan na to gotowy?
Był tak delikatny, tak kruchy, jakby zaraz miał zniknąć. Nie chciał zadawać mu bólu, ale któregoś dnia zmusi Laurenta do otworzenia starych ran. Czy wytrzyma?


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Perseus Black (10298), Laurent Prewett (11843)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa