• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
1972, Wiosna | 9 maja | Szczęście to wkulwianie swojego blata

1972, Wiosna | 9 maja | Szczęście to wkulwianie swojego blata
moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#11
30.10.2023, 22:40  ✶  
Jakie to smutne widzieć ludzi kochanych przez siebie z całego serca, chcących zrobić ci krzywdę, zranić cię. Nie musiał robić tego w sposób fizyczny, żeby momentalnie skuliła się na tym krześle. To nie było tak, że nie była w stanie mu się postawić, właściwie to od razu nabrała chęci żeby mu odpyskować, sprowadzić do parteru za te jego durne teksty przeplatane świadectwami kompletnej bezmyślności wobec tego, co działo się wokół niego. Młoda Macmillan po tej rozmowie poczuła nad swoim bratem wyższość. Kiedy wysyłała do niego list, Murtagh wydawał się być tak odległy, tak nieosiągalny i jednocześnie tak tajemniczy, a ta tajemniczość nadawała mu charakteru kogoś sprawującego kontrolę nad swoim życiem, nad swoimi poczynaniami. Teraz wreszcie mogła w to zwątpić. Mogła uwierzyć w lepszy koniec, wcale nie było za późno.

Nawet jeśli się teraz bała. Nawet jeżeli ręka zatrzęsła się jej, kiedy Murtagh podniósł się z krzesła, to nie był koniec. Do diabła z tym paskudnym piwem i whiskey, ta sytuacja zasługiwała na otwarcie najlepszego szampana, bo dzięki niej obok rozpaczy mogła kwitnąć w niej nadzieja, a kwiaty nadziei pachniały najpiękniej wśród wszystkich kwiatów jej duszy.

W górującym nad nią mężczyźnie każdy dojrzałby potwora, bo on przecież tym potworem był, ale miłość miała to do siebie, że czyniła ludzi ślepymi na te detale. Mógł mieć bardzo ostre pazury, mógł mieć wielkie kły, mógł dyszeć jej nad uchem najgorsze myśli jakie tylko produkowała dusza człowieka tak zepsutego, ale to wciąż był... On. Można było zadać sobie pytanie, czy w tych bajkach, w których monstrum zamienia się w człowieka po pierwszym pocałunku nie chodziło tylko to, że stojąca naprzeciwko niego kobieta uległa swoim uczuciom i spojrzała na niego inaczej?

Wpierw nie odpowiedziała mu nic, dała mu po prostu odejść w kierunku okna i pić. Sama odetchnęła głęboko, po czym wstała, świadomie skracając pomiędzy nimi dystans.

- Bo cię kocham - odpowiedziała mu na pytanie zadane dobrą minutę temu. - Kocham cię i uważam, że mam p'awo sphóbować. Bo jestem moim bhatem. Jesteś ty przynajmniej szczęśliwy? - A później tak po prostu, cholernie nierozważnie objęła go chuderlawymi rękoma i przytuliła do siebie, o ile nie odtrącił jej rąk. A jeżeli ją od siebie odrzucił - zachwiała się niezdarnie, upadając na najbliższy mebel.

@Murtagh Macmillan


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
Danger in disguise
"Death is a release; not punishment."
Wysoki (182 cm), szczupły, brodaty szatyn. Zwykle ubiera się w czarne garnitury z dobranym golfem lub koszulą z krawatem. Na dłoniach często nosi skórzane rękawiczki, ukrywając swoją chorobę. Jego oczy są głęboko osadzone i bardzo jasne, wręcz srebrzyste. Na dłoniach nosi sygnety, zaś na ramiona zwykle narzuca czarodziejską szatę w odcieniach czerni i zieleni. Posiada spinki do mankietów ze swoją ulubioną drużyną Quidditcha - Goblinami z Grodziska.

Murtagh Macmillan
#12
31.10.2023, 09:14  ✶  

Deszcz monotonnie uderzał w okno i spadał w strugach na ulicę poniżej. Murtagh obserwował kolorowe parasole, które poruszały się na dole w jednostajnym, wiecznie pędzącym gdzieś tempie. Każdy z nich krył pod sobą człowieka - mugola, który gdzieś się śpieszył, który nadszedł skądś i dokądś pójdzie. Każdy z nich gdzieś mieszkał, od kogoś uciekał lub do kogoś wracał. Mieli te same ciała, te same oczy, sylwetki i dłonie. Czym więc zasłużyli sobie na los, który miał ich niedługo spotkać? Czy dziecko, przychodząc na ten świat, podpisywało na siebie wyrok przez sam fakt tego, że się urodziło? Czy to jego rodzice skazywali je na taki a nie inny los, sprowadzając je na ten świat? Jasna świetlistość istnienia, oddech, życie, zamknięte w ciele i dookreślone przez jasny i wyraźny podział - umiejętność okiełznania magii. Od dawna już mężczyzna nie miał takich myśli, a Sarah przygnała je wraz ze swoim grobowym ubraniem, upartym spojrzeniem i cichym, ale natarczywym głosem.

Nie mógł spodziewać się z jej strony uścisku, przecież dopiero co niemal otwarcie jej groził. Zupełnie nie sądził, że właśnie tak zachowa się siostra. Kiedy poczuł jej dłonie, oplatające jego tors, w pierwszym odruchu jego mięśnie napięły się, jakby chciał ją odtrącić. Był to instynkt kogoś przywykłego do tego, że kontakt cielesny oznaczał raczej walkę niż czułość. A jednak, poza napięciem mięśni Murtagh się nie poruszył.

Trwali tak we dwójkę. Ona w niego wtulona, gorzkimi słowami przywołując go do siebie, zapewniając, że wciąż go kocha i z niego nie zrezygnowała. On wyprostowany i spięty, jak gdyby spodziewał się z jej strony raczej uderzenia niż uścisku. W jego sercu mieszały się emocje, których już od kilku lat nie odczuwał tak intensywnie. Niepewność, czy droga, którą podąża jest naprawdę tą właściwą. Zwątpienie, czy będzie w stanie kiedykolwiek odsunąć od siebie siostrę i ocalić ją przed samym sobą. Nienawiść - do świata, do Slytherina, do samego siebie, i do tego kim się stał. Czy mógł bowiem zrzucić odpowiedzialność za to na decyzje, jakie podejmowali jego rodzice? Przecież dzielili z Sarą te same geny i wychowanie, a jednak ona obrała zupełnie inną ścieżkę niż on. Kolorowe parasole w dole zaczęły się zamazywać i wykrzywiać i dopiero po kilku sekundach Murtagh uświadomił sobie, że jego oczy zaszkliły się łzami. Zamrugał oczami intensywnie i delikatnie, acz stanowczo ujął dłonie siostry i rozplątał się z jej uścisku.

- Tak, to co robię sprawia mi przyjemność i wierzę, że sprawa za którą walczę jest słuszna. Jeśli nie jesteś w stanie w to uwierzyć ani tego zaakceptować, to po prostu odejdź. Miłość... - na tym zdaniu jego głos lekko się załamał - ...nie wystarczy, by naprawić wszystko. - oznajmił, przypominając sobie, że prawie identyczne słowa sam kiedyś usłyszał od Diany. Wtedy jego serce pękło na tysiąc kawałków i już nigdy nie było w stanie do końca się uleczyć. Czy to było fair, że teraz coś podobnego robił swojej siostrze? Czy życie w ogóle było w jakimkolwiek aspekcie fair? Nie, tego Macmillan był więcej niż pewny.

moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#13
02.11.2023, 15:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.11.2023, 15:57 przez Sarah Macmillan.)  
Chociaż nie chciała go puszczać, nie protestowała, kiedy Murtagh zechciał się z tego uścisku wyplątać. Przecież nie mogła za niego decydować w takiej sprawie, nie mogła go do takiej bliskości zmusić. Odsunęła się na krok, przewidywalnie potykając się przy tym, bo nie powinna zakładać tych butów. Cudem nie upadła, ale nie wyglądała na zmieszaną, bo niezdarność już dawno wpisała się w jej codzienność.

Oczywiście, że nadal ją od siebie odganiał. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się innej reakcji niż ta, jaką jej zaoferował. Nawet najsilniejsza nadzieja nie mogła rozbudzić w niej myśli, że cokolwiek uda jej się zdziałać z dnia na dzień, ale to... To było już coś, jakiś zburzony mur, jedna łza...

Ale też coś więcej.

- Dla podążających ścieżką światła i sphawiedliwości mam zbyt barhwne drzewo genealogiczne. Dla tych, którzy khoczą ścieżką naszego przodka, jestem zbyt ciepła i delikatna, w dodatku śmiem otwalcie khytykować ich decyzje. Czyżbym była zbyt dziką myślą wśród waszych prostych koncepcji? I co mi zostaje? Gdzie mam iść, jak wy wszyscy mnie odepchniecie?

Mogłaby się skulić i szukać swojego miejsca gdzieś poza obszarem, który zwykle widziała, ona jednak wcale tego nie chciała, o nie! Skłamałaby mówiąc, że nigdy nie porzuciłaby tego życia, bo istniało kilka rzeczy mogących ją do tego zmusić, ale generalnie chciała trwać tutaj, przy nich. Przy nim.

- Zostaje mi tylko upahtość i trzymanie się was na siłę.

A tej upartości odkrywała w sobie coraz więcej. Utkwiła w narracji bycia wieczną ofiarą na zbyt długo, nie miała już ochoty obniżać swojego głosu, tańczyć do tego co jej zagrali. Była wciąż piekielnie naiwna, ale dotarło do niej wreszcie coś, czego zalążki zaczęły kiełkować w ogrodzie duszy mniej-więcej wtedy, kiedy odszedł od nich Murtagh.

- Nie wystalczy... - powtórzyła po nim - ale wystalczy do tego, żeby był ktokolwiek, kto nie będzie spoglądał na ciebie jak na potwola. Wlóć do domu, albo chociaż wlóć do mnie. Pójdę stąd tylko dlatego, że oboje mamy wiele do przemyślenia.

Przeszła kilka kroków w kierunku drzwi.

- Będę do ciebie pisała - oznajmiła jeszcze, nim złapała za klamkę. - I nie pij tyle w phracy - dodała po zmierzeniu go wzrokiem. - Do zobaczenia.

@Murtagh Macmillan

Postać opuszcza sesję


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Sarah Macmillan (2869), Murtagh Macmillan (3356)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa