• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[17.06.1972, New Forest] Almost there... || Jackie & Laurent

[17.06.1972, New Forest] Almost there... || Jackie & Laurent
Wolf in sheep's clothing
"There are no strange creatures, only blinkered people."
Szczupła, niewysoka młoda kobietka, o kędzierzawych, rudobrązowych włosach i zielono-niebieskich oczach oraz twarzy upstrzonej piegami. Ze swoim wyglądem może uchodzić za Weasleyównę. Wygląda na kilka lat młodszą, niż jest w rzeczywistości. Zwykle ma na sobie praktyczny i wygodny, ale znoszony strój podróżny oraz zielonkawą szatę czarodzeja. Mówi szybko, zwykle unikając kontaktu wzrokowego, lub przestępując z nogi na nogę. Na jej dłoniach i przedramionach można znaleźć liczne, mniej lub bardziej zagojone, blizny.

Jackie Carrow
#11
09.11.2023, 14:20  ✶  

Jackie gratulując Laurentowi nie miała na celu połechtania jego ego, była przekonana, że on tego nie potrzebował. Mogłaby nawet założyć się, że ktoś wychowany w takiej rodzinie mógł dużo prędzej cierpieć na nadmiar ego, niż jego niedobór. Tym niemniej uważała, że gratulacje były po prostu wyrazem jej uprzejmości i kultury. Taką miała nadzieję, bo do końca nie była pewna jak Laurent je odbierze. Nie wyglądał jednak na takiego, co chiałby się przechwalać. Nie podjął rozmowy na ten temat, a przecież mógłby zacząć wymieniać zdobyte trofea i wygrane zawody, a Jackie słuchałaby go z uprzejmym zafascynowaniem. Trochę dlatego, że faktycznie interesowały ją te sporty, ale głównie dlatego, że interesowała ją jego osoba.

Abraksan, którego Jackie starała się obłaskawić zareagował na jej próby dość dobrze. Wiedziała, że jeśli abraksany choć w niewielkim stopniu przypominają swoich dziobatych kuzynów, to są dumnymi, pewnymi siebie stworzeniami. Zważywszy jednak na to, że nie miały w sobie pierwiastka drapieżcy, prawdopodobnie mogły być nieco spokojniejsze i bardziej wyważone, a więc ryzyko konfrontacji nie było tak duże. Michael, jako przywódca stada, czuł się jednak odpowiedzialny za bezpieczeństwo innych abraksanów, więc gdyby uznał ją za zagrożenie, nawet by go nie winiła za próbę obrony pozostałych.

Sekundy mijały, a ona obserwowała zmieniającą się mowę ciała zwierzęcia. Widziała, choć tylko kątem oka, każde napięcie mięśni, każdą zmianę w postawie i ułożeniu łba i szyi.

Drgnęła lekko, kiedy Laurent znów się odezwał, po prostu dlatego, że tak mocno skupiona była na Michaelu, że prawie zapomniała, że jej potencjalny przyszły pracodawca nadal obok nich stoi. Bardziej niż słowa Prewetta interesował ją teraz abraksan i to w jaki sposób zareaguje na jego słowa i jej próbę przekupstwa. Weź to jabłko, proszę… Jest pyszne… Zaklinała go w myślać i… Jej trick wydał się faktycznie podziałać, bo koń z nieufnego i gotowego na konfrontację z nią, stał się teraz zainteresowany podarkiem w jej ręku. Powoli, centymetr po centymetrze łeb abraksana znajdował się coraz bliżej i bliżej je dłoni aż w końcu “haps!” i po jabłku zostało tylko wspomnienie.

- Ależ mój wspaniały, nie śmiała bym śnić o próbie podejścia tak inteligentnego stworzenia jakimiś tanimi sztuczkami. My ludzie lubimy jednak wyrażać swój szacunek poprzez ofiarowanie podarków. - odpowiedziała, utrzymując swój ton głosu perfekcyjnie w ryzach. Wewnętrznie jednak śmiała się w głos razem z Laurentem, podskakując i klaszcząc w dłonie. Czyli jednak abraksany nie różniły się aż tak bardzo od hipogryfów, z którymi miała okazję pracować wcześniej.

Jej ekscytacja przygasła nieco, kiedy Michael zdecydował się na głos wyrazić to co oboje czuli od początku spotkania. Była inna. Była tylko po części człowiekiem. Pod pewnymi względami miała więcej wspólnego z Michaelem i innymi stworzeniami zamieszkującymi rezerwat, niż ze stojącym obok niej czarodziejem.

Nagła myśl przyszła jej do głowy - wyobrażenie siebie samej w wilczej postaci, biegającej po lasach rezerwatu i pilnującej porządku pomiędzy resztą stworzeń… Już na zawsze. Czy to byłby taki zły sposób na spędzenie reszty życia? Byłaby pośród magicznych zwierząt, które tak kochała. Byłaby w miejscu, gdzie byłaby pod opieką, nie musiała by się tułać po obcych lasach, obawiając się złapania, uwięzienia czy zabicia przez jakiegoś łowcę trofeów. Samuel mógłby ją odwiedzać, napewno Laurent by mu pozwolił.

Nadzieja i ból odmalowały się na jej twarzy, kiedy uśmiechnęła się i spojrzała prosto w oczy abraksanowi, pozwalając mu odkryć ją całą i jej naturę. Jeśli miał jej zaufać, nie mogła niczego ukrywać. Nie przed nim. Przed Prewettem? Możliwe. Obawiała się, że Laurent zareagowałby na te wieści o wiele gorzej niż Michael. Jej oczy zdawały się mówić Tak, jestem inna, ale nie jestem zła. Nie jestem zagrożeniem dla ciebie, ani twoich więc proszę, zaakceptuj mnie taką jaka jestem.
- Jestem, kim jestem. - odpowiedziała po prostu na głos.

Kiedy abraksan zadał jej pytanie, Jackie nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią.
- Posiadam wiedzę, ale nie tak wiele ja ty. Ludzie uczą się przez całe życie, a ja chętnie nauczę się więcej o tobie i wszystkim co wiesz. - oznajmiła, spokojnym i pewnym siebie tonem głosu.

Proszę, proszę, proszę. myślała w duchu, mając nadzieję, że Michael nie oznajmi zaraz, że zmienił zdanie o niej i w sumie to nie chce jej znać, nie ufa jej i może spadać. Nie sądziła, żeby abraksan był zmienny w swoich opiniach, ale wciąż nie była pewna jak idzie jej rozmowa, szczególnie zważywszy na tą wtopę z zacięciem się na samym początku. Potrzebowała akceptacji Michaela, żeby wypaść przynajmniej tak dobrze, jak inni kandydaci do pracy.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#12
11.11.2023, 12:39  ✶  

Kiedy coś odgórnie nie chce cię zjeść i nie grozi tym, że zaraz przetnie twoją skórę pazurami, ani nie wydziobie ci oczu to jakoś łatwiej się do tego podchodziło. Z drugiej strony ponad dwumetrowe stworzenie, które teraz stało przed Jackie i błyskało czerwonymi ślepiami było masą mięśni drżących pod pokrytą krótkim włosiem skórą. Strach potrafił gościć czasami w najbardziej nieoczekiwanych momentach, a fobie były tak liczne i przedziwne, że nie sposób było zliczyć. W instynkcie człowieka drzemał strach przed drapieżnikami, ale i przed siłą, z którą potencjalnie miałby problem się zetknąć. Michael jednak nie widział w Jackie strachu ani go nie wyczuwał. W jego oczach jej zachowanie było wyrazem odpowiedniej dozy szacunku, poprzez który respektowała jego siłę - bo jak mogłoby być inaczej? Ano - mogłoby. Wtedy by się jednak nie polubili, a pycha Michaela nie zostałaby ugłaskana wraz z tym włosiem. Kto by pomyślał, co? Że zaklęcie powtarzane mantrą w głowie miało prawo zadziałać tak samo skutecznie jak prosta "alohomora".

Jabłko zniknęło w końskich zębach, kiedy rumak z zadowoleniem cieszył się jego smakiem. Chrupało w jego pysku, słodka i sprytna sztuczka i tylko ze względu na okazanie zwrotnego szacunku nie pochylił się, żeby obwąchać Jackie. Jej dziwna woń pachniała właśnie tym - drapieżnikiem ukrytym pod skórą. Różni czarodzieje przybywali do tego miejsca, ale zdecydowanie nie od każdego można było poczuć coś takiego. Chyba jednak nie myślała o tym, żeby stanowić prawdziwe zagrożenie? Wtedy to jabłko straciłoby smak, zrównane do nieprzyjemnej manipulacji, żeby zakręcić mu w głowie. Poza tym był ciekaw, czy niosła przy sobie jeszcze jedno jabłkuszko... a może nawet jakąś kostkę cukru? Laurent zawsze mu żałował, bo przecież źle wpływało na zdrowie, sam unikał słodkości, a zdaniem Michaela akurat temu żałosnemu chudzielcowi by się przydało! Jackie też powinna coś zjeść, nie wyrosła za dobrze... Może matka odmawiała jej mleka w młodości, hmm...

- Ha! - Rumak zarzucił triumfalnie łbem i postąpił krok do tyłu, spoglądając z wyższością na Laurenta. - Słyszałeś? Składasz mi za mało podarków, przyjacielu. - Ruszył wolnym krokiem z miejsca, żeby zbliżyć się do Jackie, minąć ją i wykręcić za nią, aby w końcu znaleźć się po jej drugim boku. - Wiem, jak to nazywają dwunożni. "Manipulacja". - Ale teraz ślepia Michaela, który zniżył łeb, żeby mieć go na równi z oczami kobiety, śmiały się razem z nią, pysk mu się uśmiechał. - Młoda damo, czy masz jeszcze jabłko, żeby mnie przekonać do siebie? - Równie dobrze mógł powiedzieć "nie przestawaj, to działa". Michael miał za dużo styczności z Laurentem, żeby nie wiedzieć, czym była manipulacja i za dużo abraksanów widział wpadających w jego sidła takowej. Cholera sam w nią wpadł... i wcale nie było mu z tym źle. Tak jak bardzo mu się podobało to, co robiła Jackie, jak się do niego wysławiała i tak... dobrze jej z oczu patrzyło. To odczucie było odmienne od tego, co sobą prezentowała. Elaine, która wczorajszego dnia odwiedziła Laurenta również tym pachniała - tym samym. I również miała to miłe spojrzenie. Ale nie miała doświadczenia, które pozwalało jej gładko przełamać lody. Michael zamierzał porozmawiać o tym zapachu i o tym wrażeniu później z blondynem. Nie uważał tego za niebezpieczne, ale przecież wrażenia potrafiły mylić. A to nie on był odpowiedzialny, koniec końców, za to miejsce. Nawet jeśli nie uważał, żeby względem Laurenta czegokolwiek mu brakowało!

To, co zobaczyli potem, chwyciło serce zarówno samego Prewetta jak i jego właściciela. Ten ból. Ludzie potrafili udawać wiele rzeczy, potrafili być naprawdę bezwzględni. Tworzyć złudzenia person, którymi nie byli i wynosić umiejętności aktorstwa do maksimum. Tak tworzeni byli mistrzostwie sztuki, ale przecież... to byli jedni na tysiąc. Laurent się nie spodziewał zobaczyć czegoś tak ujmującego. Zagubienie tej kobiety czy jej roztargnienie, które mogło być dyktowane wieloma czynnikami to jedno. Ale... to? Jakby jej świat został złożony z porozbijany części, a żeby ładnie lśnił i cokolwiek znaczył to zlepiano go złocistym klejem. Tak jak cesarzowie kazali zlepiać rozbite wazony i wtedy dopiero doceniano ich piękno - ponieważ pokazywały, że nawet rozpad świata można przetrwać i wyjść z niego udoskonalonym. Nie było jednak niczego doskonałego w upadku ludzi. To był tylko ból i nieskończone przesuwanie palcami po własnych bliznach.

- Hmph. - Przez moment w ciszy ogier przyglądał się tej smutnej kobiecie zastanawiając się nad tym, na co ona liczy. Wiedział, że Laurent był aż zbyt empatyczny, ale tutaj nawet jego złapało to jedno krótkie zdanie, które niosło ze sobą tyle emocji i... nadziei na akceptację. Na bycie częścią tego stada bez względu na to, jakie demony ją gonią. - Liczę na to, że poznamy się lepiej. - Oznajmił i minął niewiastę, wychodząc w stronę pastwiska, ale ledwo parę kroków i znowu obrócił się w stronę towarzystwa, spoglądając teraz na Laurenta.

- Dziękuję, Michaelu. Mógłbym prosić..? - Pytanie już skierował do samej Jackie, obracając się w jej kierunku i gestem wskazując drogę powrotną. Niektórych rzeczy nie zapisywało się w podaniach o pracę i nie opowiadało o nich na pierwszym spotkaniu. Niestety mimo tego, że mogło to sprawić jej problemy, mimo tego, jak smutno wyglądała - musiał zapytać. Musiał wiedzieć, bo musiał też wiedzieć na czym stoi. Przede wszystkim też - liczył na to, że będzie w stanie jej pomóc.

- Do widzenia, Jackie Carrow. - Nastawienie Michaela uległo zmianie i co do tego nie było wątpliwości. Wyglądał wręcz jakby posyłał kobiecie uśmiech, zanim odeszła razem z Laurentem i zanim on sam się oddalił w swoją stronę.

- Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć, a co może wpłynąć na panienki pracę? - Dał jej tą szansę. Takie okienko do wypowiedzenia się na temat tego, co powiedział Michael. Zaufanie było bardzo cennym zasobem. Laurent dawał go ludziom i pragnął, żeby docenili i potrafili to odwzajemnić. Tak samo jak bardzo chciał, żeby Jackie mogła powiedzieć mu, o co chodzi. Postanowił jej jednak to ułatwić i zanim odpowiedziała dodał coś jeszcze od siebie. - Sprawiła na mnie panienka bardzo dobre wrażenie i Michael panienkę polubił, a proszę uwierzyć - nie lubi prawie nikogo. - Uśmiechnął się w stronę Jackie. - Jestem więcej niż chętny wziąć panienkę na okres próbny i bardzo chętnie dam tę szansę. Jeśli ciąży na panience jakaś choroba bądź klątwę muszę wiedzieć, by być gotowym na ewentualne wydarzenia. Nie skreśla to dla mnie żadnej osoby. Nie wybieramy tego, jakie przypadłości nas dotykają. - Laurent... w końcu też nie do końca powinien zajmować się tym co robi. Był słabego zdrowia, nie miał siły do szarpania się ze stworzeniami. Ale wszystkie słabości tego typu można troszkę zanegować, jeśli tylko da się odpowiednią szansę. Jeśli sobie na to pozwoli.

Jackie miała szansę znaleźć tu swój drugi dom.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Wolf in sheep's clothing
"There are no strange creatures, only blinkered people."
Szczupła, niewysoka młoda kobietka, o kędzierzawych, rudobrązowych włosach i zielono-niebieskich oczach oraz twarzy upstrzonej piegami. Ze swoim wyglądem może uchodzić za Weasleyównę. Wygląda na kilka lat młodszą, niż jest w rzeczywistości. Zwykle ma na sobie praktyczny i wygodny, ale znoszony strój podróżny oraz zielonkawą szatę czarodzeja. Mówi szybko, zwykle unikając kontaktu wzrokowego, lub przestępując z nogi na nogę. Na jej dłoniach i przedramionach można znaleźć liczne, mniej lub bardziej zagojone, blizny.

Jackie Carrow
#13
14.11.2023, 11:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.11.2023, 11:28 przez Jackie Carrow.)  

Matka jedna wiedziała, że Jackie doświadczyła w swoim życiu wystarczająco wiele przeciwności i niepowodzeń, aby zasługiwać na to, żeby ten jeden raz uśmiechnęło się do niej szczęście. I wyglądało na to, że właśnie tak będzie. Michael, który na początku był do niej słusznie nastawiony nieufnie, zdawał się ogrzewać i przekonywać do jej osoby. Oczywiście, Jackie wiedziała, że nie byli przyjaciółmi, ani nawet dobrymi znajomymi. Ale nie byli też już sobie obcy, a ona naprawdę miała nadzieję wiele nauczyć się od samego abraksana, jak też poprzez jego obserwację.

Kiedy koń zapytał ją o kolejne jabłko, udała, że się zasmuca i pokręciła głową.
- Niestety nie mam więcej jabłek... - zaczęła, jednocześnie sięgając jednak ręką do innej sakiewki przy pasie i wyłuskując z niej palcami niewielki cukierek. Dla Michaela, mógł zdawać się śmiesznie mały, ale też wiedziała, że nadmierne ilości słodyczy mogłyby mu zaszkodzić. Cukierek był karmelowo-kajmakowy i nasączony ognistą whiskey, za którą te stworzenia - o ile wiedziała - przepadały. Jackie bardzo cieszyła się, że poprosiła parę dni wcześniej Norę Figg o przygotowanie dla niej domowej roboty cukierków. Domyślała się, że kiedy zacznie zarabiać, będzie musiała umówić się z przyjaciółką na stałe dostawy tych łakoci - chociaż w żadnym wypadku nie planowała przekarmiać nimi abraksanów. -... ale zaplątało mi się to. Wybaczysz? - to ostatnie powiedziała bardziej do Laurenta, niż jego rumaka. Mrugnęła przy tym do Michaela okiem i wyciągnęła otwartą dłoń z łakociem w stronę jego pyska.

Cieszyła się, że przeszła pozytywnie test, chyba jeden z najważniejszych jakim planował ją poddać Laurent. Widać było, że nie szuka pracownika, który pozjadał wszystkie rozumy i miał opanowaną w małym paluszku teorię, a raczej kogoś kto gotowy jest uczyć się od podstaw praktycznego podejścia.
- Do widzenia, Michaelu. - pożegnała się uprzejmie z ogierem.

Kiedy Laurent wskazał jej drogę powrotną, pokiwała głową i ruszyła w stronę stajni. Widać było, że obecność abraksana, rozmowa z nim i jej pozytywne zakończenie bardzo ją rozluźniło. Jej kroki nie były krótkie i niepewne, stały się bardziej spokojne i zrelaksowane. Opuściła nieco ramiona, nie sięgała też nerwowo do sakiew ani nie spoglądała co chwila niepewnie ukradkiem na Laurenta. Na jej twarzy zagościł uśmiech, policzki zarumieniły się zdrowo, a jej oczy błyszczały podekscytowaniem na myśl o wspaniałych dniach, które miała szansę spędzić u boku jego i jego pracowników. Bo ktoś kto zamienił swoją pasję w pracę, nie pracował tak naprawdę ani jednego dnia w życiu. A ona miała nadzieję dokładnie to uczynić.

A potem Laurent zapytał ją o to, czego miała nadzieję, że być może nie zauważył lub zignorował, przy ich spotkaniu z Michaelem. Jackie do tej pory nigdy nikomu nie tłumaczyła się ze swojej przypadłości. Ojciec i brat zostali poinformowani przez Dumbledore'a oraz opiekuna jej domu, a wszyscy znajomi, których obecnie miała byli też znajomymi Samuela i to on informował wszystkich jak wygląda sytuacja. W tym krótkim okresie czasu kiedy pracowała w Ministerstwie, nie informowała nikogo o swojej klątwie. Była ona na tyle rzadka, że nie istniał żaden spis ani żadne wytyczne, których musiałaby się trzymać. Potem zaś pracowała głównie dorywczo, dla konkretnych czarownic i czarodziejów, którym nie musiała się z niczego tłumaczyć, tak długo jak rozwiązywała ich problem z infestacją kołkogonów czy relokowała lunaballe, które w ich zagajniku założyły gniazdo. Teraz natomiast Laurent zapytał ją bardzo otwarcie, czy jest coś czym chciałaby się z nim podzielić, bardzo niesubtelnie nawiązując do sposobu w jaki odebrał ją Michael.

Dziewczyna znów spuściła głowę a w jej kroku można było zobaczyć wkradającą się sztywność i niepewność. Co miałaby mu powiedzieć? "Tak, co jakiś czas zamieniam się w ogromnego wilka i hasam sobie w jego formie po lesie, ale to nie tak jak myślisz! Nie jestem wilkołakiem, po prostu ciąży na mnie ekstremalnie rzadka klątwa i pewnego dnia zostanę tym wilkiem już na zawsze." nie brzmiało jak coś co porusza się na pierwszej randce, a co dopiero na rozmowie rekrutacyjnej do pracy. Z drugiej strony, rozumiała jego troskę o stworzenia powierzone jego opiece i cały rezerwat. Sama na jego miejscu byłaby bardzo uważna w doborze załogi, która miała z nimi kontakt. Żyli w świecie, w którym jedna niewłaściwa decyzja mogła kosztować życie wiele magicznych stworzeń. Ludzi też.

- Nie... - zaczęła, mając już w głowie dokładnie ułożone gładkie, wygodne, białe kłamstewko, dzięki któremu otrzyma tą pracę i będzie szczęśliwa. A potem przypomniała sobie z jaką ufnością patrzył na Laurenta abraksan i zrozumiała, że nie miała prawa stawiać swojego szczęścia ponad ich dobrobyt. - Tak... Przepraszam, że zataiłam to przed panem w moim liście aplikacyjnym. Miałam nadzieję, że może... - pokręciła głową, czując że głos jej drży. - ... Nie ważne, ma pan rację. Nie powinnam tego zatajać. Ciąży na mnie klątwa, która prawdopodobnie została mi przekazana przez matkę. Choć nie jestem pewna, bo nigdy jej nie poznałam.

Jackie zatrzymała się i obróciła przodem do Laurenta. Choć było to dla niej trudne, patrzyła na niego, kiedy mówiła, a przynajmniej skupiła wzrok na jego ustach, bo nie mogła zmusić się by mu spojrzeć prost w oczy.
- Zapewniam, że nie jestem zagrożeniem dla nikogo. Kiedy klątwa się dopełni, przestanę jednak być człowiekiem, a stanę się... Cóż, będę bardziej podobna stworzeniom, którymi się pan tu opiekuje. - nie mogło przejść jej przez usta słowo "wilk", choć przecież jego istota była jej często bliższa niż jej własna. Ale przeżyć coś, a opowiedzieć o tym komuś obcemu, to były dwie zupełnie różne rzeczy.
- W każdym razie, pójdę już. Przepraszam, że zajęłam pana cenny czas. - zakończyła i odwróciła się, żeby odejść. Była gotowa teleportować się kilka kroków dalej, nawet ryzykując torsje i rozszczepienie, byle tylko nie musieć słuchać zawodu i rozczarowania w jego głosie, kiedy odmówi jej pracy.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#14
14.11.2023, 13:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.11.2023, 16:26 przez Laurent Prewett.)  

Każdy zasługiwał na odrobinę szczęścia. Na zrozumienie i akceptację. Na drugą szansę. Chciał dać to tej kobiecie, której oczy wyrażały więcej, niż setki słów, jakie mogły popłynąć jej czy jego warg. Bo pytać można o wiele rzeczy. Ale wiedza... Laurentowi nie zależało na tym, żeby człowiek, który będzie tu pracował był chodzącą encyklopedią. Kiedy Alexander do niego przyszedł wiedział tyle co nic. Ale był chętny się uczyć. Chciał pomóc, chciał pomagać, chciał uczciwie pracować. I teraz był jedyną osobą, zaraz obok Vincenta, którego Laurent zostawiał tutaj, żeby zajął się wszystkim, kiedy jego akurat nie będzie. Nie był wybitnie inteligentny, to nie był człowiek uczony. Ale miał serce i w swoich błędach pozwalał sobie na ten margines błędu i przede wszystkim - słuchał. Na wszystko można było znaleźć rozwiązanie, a Laurent uważał, że najważniejsze było to, żeby poradzić sobie ze swoimi wadami... ta mądrość odnosiła się do pracy. Ewentualnie w hipokryzji - do ludzi, którym próbował pomóc. Co wychodziło różnorako. Istotne jednak było teraz dla nas to, co działo się tutaj. Separując znajomości od pracy - Laurent nie wahał się zwolnić osoby, która mimo oferowania jej tego marginesu błędu i wsparcia nie była gotowa ani chętna do tego, żeby się poprawiać i naprawdę przykładać do tego, co robił. Znalezienie dobrego pracownika wcale nie było takie proste.

Michael był więcej niż zachwycony, aż pysk mu się uśmiechnął prezentując jego równiutkie zębiska, kiedy poczuł ulubiony zapach. Spojrzał przy tym na Laurenta tak, jakby był zwycięzcą jakiegoś wyścigu. Albo zakładu. Blondyn przyjrzał się czujnie cukierkowi, ale nie zaprotestował, a nawet skinął z przyzwoleniem głową, kiedy Jackie tak na niego spojrzała. Bo to prawda - nie wolno było przedawkować tego cukru... ale, ach, niech będzie! Nie miał nawet serca teraz odmówić w tym przekupstwie chociażby samemu Michaelowi, który owszem - posłuchałby, ale by się potem boczył. Pewnie czułby też urażoną dumę, że przed kimś, kto ma się "od niego uczyć" Laurent robi mu "sceny". Prawie jak żona, która bardzo chce zjeść ciasto, ale nie widzi aprobaty w oczach męża, ach! Będzie musiał jednak się upewnić, że Jackie nie będzie skłonna tak ulegać rumakowi, który bardzo chętnie będzie próbował swoich sił w tym duecie i przepychać się o siłę swojego zdania. Mankament istot, które były równie inteligentne, jak ludzie. Może nie równo... ale blisko. Bo bardzo wątpił, że Michael, choć był mądry, mógł opanować, no nie wiem, matematykę chociażby.

Nie. Prosta odpowiedź potrafiła budować zaufanie, albo je rujnować. W tym wypadku je bardzo mocno kruszyło. Czy mógł jej zaufać? Czy bardziej ufał Michaelowi? Skoro Michael uznał, koniec końców, że Jackie nie stanowi dla niego zagrożenia, a nawet się ucieszył z jej podarków, to tak... był skłonny uznać, że być może (być może) to było coś na tyle nieistotnego, żeby się tym nie przejmować. z drugiej strony nie ufał wcale instynktowi istot magicznych do końca. Bo instynkt to jedno, ale tutaj wchodziło też to, że abraksany miały to ludzkie rozumowanie, które potrafiło zwieść na manowce. A i nawet psa będziesz w stanie do siebie przekonać, jeśli odpowiednio to rozegrasz, że wcale nie jesteś włamywaczem, chociaż właśnie się włamałeś. To były, mimo wszystko, zwierzęta. Mogły nie być w stanie poprawnie wycenić zagrożenia. I kiedy pochłonęło go to zastanowienie, kiedy wręcz widać było w jego oczach, jak intensywnie rozkładał zagadnienie na części pierwsze, kiedy zbierał te pluski i minusiki zebrane w jego mniemaniu podczas tego spotkania - Jackie odezwała się znowu. Ku jego zaskoczeniu: zmieniając swoją odpowiedź. Ku bardzo pozytywnemu zdziwieniu.

- Nie ma potrzeby przepraszać za to, że nie było tego w panienki podaniu. Wręcz byłbym zdziwiony, gdyby było. - Och, umówmy się - nikt nigdy nie wpisuje, że regularnie choruje, że ciąży na nim klątwa, że... ma jakąś przewlekłą czy genetyczną chorobę. To nie stanowiło problemu. Nawet w zasadzie nie musiało wszystko wychodzić na początku, niektóre pokazywały się dopiero później. Z prostego powodu - pracodawcy niechętnie przyjmowali osoby, które miały jakiś... problem. Jakikolwiek. I takim sposobem kończyło się jako ten, który miał szansę na dobrą pracę, ale się przyznał. I wychodził z niczym. Laurent jednak uważał, że takie osoby tym bardziej potrafiły docenić to, że ktoś im umożliwił funkcjonowanie pomimo swoich ułomności. Choć potrafili być też tacy, którzy cwaniaczyli i próbowali wykorzystać takie sytuacje, ale, ah - nie chciał skreślać pojedynczych jednostek tylko ze względu na to, że kilka innych osób jego zaufanie zawiodło. Przynajmniej starał się tak funkcjonował.

- Nie, nie, panienko Carrow. - Zatrzymał ją pośpiesznie, kiedy tak chciała uciec z podwiniętym ogonem. - Chyba panienka lubi, kiedy się powtarzam. - Powiedział to z bardziej lekkim tonem, trochę żartobliwie, bo wcale tak nie uważał. - Chyba że nie jest panienka zainteresowana podjęciem okresu próbnego przy hodowli. - Klątwa... czyli jednak. Przekazywana przez matkę? Hmm... będzie musiał o to dopytać. Zamiana w bestie... w zwierzę? Gdyby to było groźne, Michale by się stroszył. Zresztą... Laurent poczuł żal dla tej kobiety. Współczucie losu, który targał ją od samego początku - na to wyglądało, skoro mówiła, że to było dziedziczne. Który nie mógł sprawiać, że było jej łatwo. - Chciałbym dopowiedzieć szczegóły umowy, jak godziny pracy, wynagrodzenie, pokazałbym panience grafik. I tak dalej. - Uśmiechnął się do niej ciepło. - Tak jak powiedziałem - to, co panienka wyjawiła, nie skreśla dla mnie wartości, jakie możesz wnieść do tego miejsca. Pozostanie to tajemnicą między nami.

Jeśli tylko Jackie dała się przekonać to właśnie podpisali umowę na okres próbny miesiąca - bo Laurent naprawdę wierzył w to, że ta kobieta na swoją szansę zasłużyła.


Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Jackie Carrow (4960), Laurent Prewett (5811)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa