• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 … 14 Dalej »
[16.12.1960] Different kind of beautiful | Leon & Laurent

[16.12.1960] Different kind of beautiful | Leon & Laurent
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
25.11.2023, 16:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.04.2024, 14:21 przez Eutierria.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Laurent Prewett (Ziewnięcie to bezgłośny krzyk).

Maybe I'm delusional
You're just that kind of beautiful

Szukanie siebie samego w szkolnych murach Hogwartu nie było oczywiste - było wręcz jak Biblia. Wszystkie te młode głowy napełnione pragnieniem odnalezienia siebie samego. Potrzebą zrozumienia tego, co tobą prowadzi i dostania tego, czego potrzebujesz. Te pragnienia bywały trywialne, a bywały wyrastające poza to, co profesorowie mogli tutaj zaoferować. Tak tworzyły się konflikty. I tak też rosły między tymi murami legendy.

Laurent legendarnym dzieckiem nie był. W domu Ślizgonów stanowił raczej tego, którym można było popychać na boki, chyba że akurat zakręcił się koło swojego niepokornego kuzyna, Atreusa, i jego paczki złożonej z dzieciaków co najmniej problematycznych. Ten aniołek o wężowych łuskach do nich nie pasował. Mógłby za nimi chodzić, żeby wyglądać jak ostatnia oferma, obijać się o ich nogi i nie wiem, może przynosiłby im co najwyżej soki dyniowe z Wielkiej Sali? Do tego by się nadawał. Wiecznie płonące potrzebą osiągnięcia jak najwięcej oczy nosiły na sobie znamię tego poszukiwania, ale nie odnajdywał go w skrobiący o przemoc świat kuzyna. Nie odnajdowały go też w samotności. Jakoś tak to się nosiła z kąta w kąt jak nosił się on, że nie ważne, jak bardzo się tutaj miotał, czy był obrzydliwie milusi, czy był złośliwy, kończył nie mogąc znaleźć swojego miejsca w tym mało-wielkim świecie, jakim Hogwart dla niego był. Nic dziwnego, skoro jego dziecięca głowa była tak mocno zajęta spełnianiem oczekiwań rodziców, że nie pozostawało w niej wystarczająco miejsca do zajęcia się mocno samym sobą. Marzenia, ambicje, by być idealnym synem i następcą Prewettowskiego tronu. Sądził, że to mu będzie pisane. Przecież był jedynym synem swoich rodziców. Nawet jeśli nie był pierworodnym. Nawet jeśli nie był nawet w pełni ich synem.

Była jednak taka istota w tym zamku, która dawała mu dużo atencji. Bardzo dużo. Której atencji łaknął, która stała się jego guilty pleasure w całym tym wariatkowie, gdzie nie było pewnym i wiadomym, w którą stronę się obrócić, żeby nie zostać osądzonym i jednocześnie na co kierować swoje oczy. Bo Laurentowi zawsze bardziej podobali się chłopcy. Niepoprawność tego odkrycia była w nim taka głęboka, że kierował wzrok ku niewiastom i starał się odnaleźć dokładnie to samo, co widział w chłopięcych oczach. W ich dłoniach, w ich ramionach, całej postawie. Nie znajdował. Delikatne kobietki nie miały w sobie tego uroku, choć to też nie tak, że nie potrafiły go zauroczyć. Adorował je - były jak dzieła sztuki, które wręcz wymagały tego, żeby się do nich pięknie uśmiechać i komplementować. Do których chciało się wyciągać dłonie i złożyć pocałunek na ich usteczkach. Nie do końca to jeszcze rozumiał. Kiedyś przyjdzie mu to pojąć. Ta towarzyszka jednak nie wymagała od niego żadnych słów. Nie wymagała dotyków. Nie trzeba było ciągnąć ją za włosy, jak niektórzy chłopcy robili to z dziewczętami, które się im podobały, nie musiał też się specjalnie starać. Wystarczyło, że był. Wystarczyło, że wiedział, że ona jest gdzieś obok. Raczej się ukrywała, nieśmiała, nie chciała zostać przyłapana na podglądaniu. Ale czasami Laurent się za nią oglądał. I chciał, żeby i ona oglądała się za nim.

Przyuważył ją, jak kryła się za rogiem ściany. Nie patrzył na nią bezpośrednio, ale czuł jej wzrok na sobie. Taki dziwny, który sprawiał, że czuł się taki... potrzebny? Na miejscu? Atrakcyjny. Było przecież coś brzydkiego i brudnego w jej spojrzeniu i w tym, jak wszyscy się uskarżali na to, że podgląda. Ale jakoś Laurent mimo tego, że ich rozumiał, nie potrafił odnaleźć w sobie tego wstydu i poczucia brudu. Wręcz przeciwnie. Odkrywał, że jemu się to podobało. Że dodawało mu to pewności siebie.

Przesunął palcami po swoim krawacie, rozluźniając go, by w końcu miękki pas materiału zupełnie zsunął się z jego szyi. Złożył na blacie i sięgnął palcami do koszuli. Jeden guzik za drugi. Powoli. Pozwolił, żeby biel opadła z jego ramiona na podłogę i sam spojrzał na swoje ramiona i dotknął palcami klatki piersiowej. Był smukły, delikatnej budowy, bladej karnacji. Przesunął rękoma w dół po własnych biodrach, żeby sięgnął palcami do paska od spodni i zacząć do rozpinać. Poczuł sam rumieńce na swoich policzkach. Jakąś taką ekscytację, jakby robił coś złego, ale zupełnie mu się to podobało. Nawet jeśli nie do końca rozumiał. Ściągnął spodnie. I po krótkim zastanowieniu się podniósł to ubranie z ziemi, żeby je również złożyć, żeby się nie pogniotło, zanim pozbawił się też bielizny. Spojrzał na siebie samego w odbiciu lustra, wyginając się to w jedną, to w drugą stronę. To jej się tak bardzo podobało? To ciało? Aniołek - słyszał tyle razy to powiedzenie, że prawie widział te pióra na własnych plecach, kiedy się nieco obrócił.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Widmo z Biura
The end
Of the sane world of men
Now I question all that I have seen
Is this is a spectre or a dream
Leon to czarodziej obdarzony przeciętnym wzrostem (179 cm) i przeciętnej budowie ciała. Ciemny brąz włosów tego czarodzieja kontrastuje z jego bladą i zimną skórą oraz niebieskimi tęczówkami. Ubiera się przeważnie w ciemne i stonowane kolory szat czarodzieja, choć często nosi wyłącznie mugolskie ubrania. Na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie bardzo słabowitego, co ma związek z ciążącą na nim niczym klątwa chorobą genetyczną.

Leon Bletchley
#2
26.11.2023, 22:09  ✶  

Poszukiwanie samego siebie nie było mu obce. On również odbywał tę podróż w poszukiwaniu własnego ja, co było istotne przez wzgląd na to, że jednym z czynników definiujących jego życie była towarzysząca mu od urodzenia choroba. Drugi taki czynnik stanowiło dziedzictwo jego rodziny. Musiał znaleźć swoje miejsce w tym świecie, poza murami Hogwartu, który niebawem przyjdzie mu opuścić. Coś się skończy i coś się zacznie, a wszystkie przewidywania dotyczące jego przyszłości zweryfikuje życie. Po latach będzie mógł spojrzeć na siebie z perspektywy tego człowieka, którym jest obecnie i określić, czy wszystko potoczyło się tak jak miało się potoczyć, czy czuje się spełniony po tym jak został ukształtowany. Wszystkie lata w Hogwarcie postrzegał jak dotąd za najlepszy okres w swoim życiu. Zdołał wydostać się z klosza, pod którym zdawali się trzymać go rodzice, nawiązać pierwsze przyjaźnie, doświadczyć pierwszych zauroczeń i trochę poszaleć, bo chociaż nie stał się nagle okazem zdrowia, to pewne rzeczy mógł robić i chętnie korzystał z tego rodzaju swobody.

Przekroczył próg łazienki, niosąc ze sobą szlafrok, ręcznik oraz pozostałe przyrządy do kąpieli. Zamierzał wziąć prysznic. Leon, znający większość duchów w Hogwarcie, doskonale wiedział od zaprzyjaźnionych Krukonów i pozostałych przyjaciół o tym, że duch uczennicy rozmiłował się w podglądaniu chłopców podczas brania prysznica. Przekonał się o tym na własnej skórze i przez to wypracował sobie nawyk sprawdzania, czy Martha nie unosi się gdzieś w powietrzu i nie podgląda go pod prysznicem. Postrzegał to jako niekomfortowe dla siebie. Była w końcu duchem, nie należała do świata żywych. Przez swoje zainteresowanie duchami nieraz zastanawiał się nad tym, jak to możliwe, że w gronie wszystkich duchów Hogwartu znalazł się duch uczennicy. Jakoś tak się składało, że zawsze brakowało mu sposobności ku temu aby tego dowiedzieć się prawdy na jej temat.

Po pobieżnym rozejrzeniu się nie dostrzegł przeźroczystej sylwetki Marthy. Wstępując dalej, jego wzrok padł na nagiego chłopaka. W łazience rzecz najzupełniej zwyczajna, jednak on nie wyglądał jakby zamierzał brać prysznic. Przyglądał mu się znacznie dłużej, niż powinien był się przyglądać, dłużej niż wypadało to robić. Nie było to grzeczne zachowanie z jego strony, jednak ten uczeń nie zachowywał się grzecznie, tylko bardziej nieprzyzwoicie. Poczuł jak jego blade policzki zaczynają go piec, pokrywając się delikatnym rumieńcem. Przez bladość jego skóry on mógł wydawać się znacznie intensywniejszy niż w rzeczywistości. Interesował się dziewczynami i miał za sobą pierwsze zauroczenia, jednak tego typu sytuacja zdarzyła mu się po raz pierwszy. Trudno było mu oderwać spojrzenie. Udało mu się to osiągnąć na krótką chwilę.

Spoglądając z trudem w bok, jego spojrzenie padło na ścianę, za której rogiem kryła się Martha. Sam chciał schować się tym momencie za tym rogiem, jednak na to było już za późno. Jeśli nie został zauważony to z pewnością został usłyszany. Jeśli istniała taka możliwość, że jednak nie został zauważony ani usłyszany to przyłożył palec serdeczny do ust aby duch nie zdradził jego obecności i może wtedy uda mu się wycofać. To ja was zostawię. Przyjdę później, widocznie potrzebujecie chwili dla siebie.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
26.11.2023, 22:49  ✶  

Ktoś mógł tutaj wejść w każdej chwili - w końcu to była łazienka. Ale zamiast się nad tym zastanawiać to Laurent zastanawiał się, co takiego tkwi w człowieku, że przyciąga czasem spojrzenia. Że w sercu rodzi się jakaś taka dziwna chęć, coś takiego... coś takiego. Co sprawia, że Marta, zamordowana ongiś dziewczyna, chodzi po tych łazienkach i spogląda na chłopców? Mógłbym chodzić z nią. Czy to była zła myśl? Niepoprawna? Niepoprawne wydawało się o to pytać kogokolwiek - z jakiegoś powodu usta wszystkich dorosłych na ten temat milczały. Z jakiegoś powodu też jego ojciec oglądał się ciągle za nowymi kobietami, a mama znosiła to bardzo dobrze, czasami nawet płaciła niektórym i odstawiała je do drzwi, żeby tylko nie rozpowiadały. Seks. Jakże tajemnicze zagadnienie, kiedy ciało zaczynało reagować na dotyk i na obecność... płci przeciwnej. Bo to przecież powinna być płeć przeciwna. Powinna...

Marta sama nie zauważyła na początku nowego przybysza, wpatrując się ze swojej kryjówki, w której sądziła, że pozostała niezauważona. Gdyby mogła to płonęłaby rumieńcem od zupełnej niepoprawności tego, co tu się działo. Co Laurent robił. Chłopak potrząsnął głową, pozwalając swoimi jasnym, przystrzyżonym kosmykom włosów rozsypać się po karku, wyprostował smukłe ramiona, uniósł dłonie, żeby oprzeć je na swoich rękach i sprawdzić, z jaką przyjemnością wiąże się najprostszy dotyk. Nawet ten neutralny, który wydawał się głaskaniem. Lubił to uczucie. Ten moment, kiedy ktoś gładził cię po głowie, albo plecach, kiedy z pocieszeniem masował twoje ramiona. Nie miało to żadnego wyrazu seksualnego, tak jak chwilowo jego ruch rąk nie miał. Ale dotykać siebie samego można było na różne sposoby. Tak jak wiedział, że można na różne sposoby dotykać inną osobę. Bo innym dotykiem obdarzysz znajomego, a innym tą osobę, która ci się podoba. Wzór w postaci dorosłych był tutaj godny naśladowania. Tylko jak daleko? Blondyn teraz wyglądał, jakby się obejmował, tonął we własnych ramionach i tulił siebie samego do snu. Lekko pokręcił torsem na boki tak, jak czasami matki potrafiły lulać niemowlę na rękach. I to był w zasadzie ten moment, w którym Marta zanurkowała w podłogę, zakrywając swoje usta dłońmi, żeby nie wydać z siebie pisku. Ten pisk jednak cicho się wydobył. I to też moment, w którym z przestrachem sięgnął po swoją koszulę i się zakrył, doskakując do umywalki, bo ktoś tutaj wszedł. Zrobił wielkie oczy, patrząc na... na nieznajomego w zasadzie chłopaka. Zamrugał raz i drugi, patrząc na jego rumieńce... i rozluźnił się. To nie był żaden z tych chłopców, którzy zatruwali jego życie.

- Cześć. - Jeśli anioły miałyby głos, to pewnie byłby to głos Laurenta. Szczególnie ten delikatniutki i młodziutki, jaki miał teraz. Spoglądał na nieznajomego ciekawie, przesuwając teraz wolnym ruchem koszulę po swoim ciele w dół. - Też przyszedłeś popatrzeć? Jak Martwa? - Powinien się wstydzić? Bo sam czuł rumieńce na swoich policzkach. Ale jego rumieńce płynęły z ekscytacji.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Widmo z Biura
The end
Of the sane world of men
Now I question all that I have seen
Is this is a spectre or a dream
Leon to czarodziej obdarzony przeciętnym wzrostem (179 cm) i przeciętnej budowie ciała. Ciemny brąz włosów tego czarodzieja kontrastuje z jego bladą i zimną skórą oraz niebieskimi tęczówkami. Ubiera się przeważnie w ciemne i stonowane kolory szat czarodzieja, choć często nosi wyłącznie mugolskie ubrania. Na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie bardzo słabowitego, co ma związek z ciążącą na nim niczym klątwa chorobą genetyczną.

Leon Bletchley
#4
04.12.2023, 21:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.12.2023, 21:57 przez Leon Bletchley.)  

Leon za wzór do naśladowania w relacjach damsko-męskich postrzegał swoich rodziców. Ojciec wydawał się być wierny matce, przed którą trudno byłoby ukryć wszelkie zdrady. Chciał w to wierzyć. Nie dopuszczał do swojej świadomości tego, że mogło być inaczej, że rodzice ukrywali przed nim swoje małżeńskie problemy. Nigdy nie zagłębiał się w to, poszukując drugiego dna w ich związku. Wolał aby byli z nim szczerzy. Gdyby sam miał się ożenić to starałby się być wierny swojej żonie. Zostałoby to zweryfikowane przez życie, ideały przecież nie istnieją.

To, czego stał się świadkiem, było niepoprawne i niestosowne pod każdym możliwym względem. Wydawało mu się, że bardziej odpowiednim miejscem do wykonywania tego rodzaju czynności jest własny pokój albo łazienka w domu. W Hogwarcie trudno było o odrobinę prywatności - wszyscy uczniowie dzielili ze sobą dormitorium. Łazienki również były przestrzenią publiczną i każdy mógł tam wejść. Z tego co słyszał, większe poczucie prywatności mogła zagwarantować znajdująca się na siódmym piętrze łazienka dla prefektów, prefektów naczelnych i kapitanów szkolnych drużyn Quidditcha. Podobny standard musiała reprezentować łazienka nauczycieli. Nie znał jej lokalizacji.

Ujrzenie nurkującej pod podłogą Marthy sprawiło, że w jakimś stopniu mu ulżyło. Istniała szansa, że już się naoglądała na nagich uczniów i nie będzie naruszać prywatności kolejnych podczas brania prysznica. Pokręcił nieznacznie głową, słysząc dobiegający spod podłogi pisk. Nie uszło to jego uwadze, że obnażony uczeń zakrywa się swoją koszulą i doskakuje do umywalki. Delikatne rumieńce pokrywające jego policzki nie chciały zblednąć. Wydawało mu się, że chłopak zamiast bardziej się spiąć tylko bardziej się rozluźnił, co było zaskakujące w tej sytuacji. Na jego miejscu to on czułby się bardzo skrępowany.

— Cz-Cześć. — Wykrztusił z siebie w odpowiedzi na wypowiedziane tym anielskim głosem powitanie. Uchwycił posłane mu zaciekawione spojrzenie, samemu wciąż zerkając na niego. Zadane mu pytanie sprawiło, że cicho chrząknął. Kłamstwem byłoby przyznanie, że przyszedł tutaj po to aby popatrzeć na nieznanego mu z imienia ucznia. — Przyszedłem wziąć prysznic. Ma na imię... — Starał się wyjaśnić swoją obecność w tym pomieszczeniu. Wykazujący się znajomością pewnej części szkolnych duchów, machinalnie starał się poprawić tego chłopaka. Starał się być miły nawet dla Marthy.

— Mam na imię Martha! Tak, przypominajcie mi co rusz że jestem... że jestem martwa! Martwa Martha! Jęcząca, płacząca Martha! Tak o mnie mówicie! Słyszę wasze rozmowy w rurach! — Duch uczennicy wynurzył się spod posadzki łazienki równie gwałtownie, jak pod nią zniknął i uniósł się w powietrze, pod sam sufit przy akompaniamencie pełnego irytacji krzyku odbijającego się po ścianach łazienki. Na razie byli względnie bezpieczni, nie zostali oblani wodą.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
05.12.2023, 20:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.05.2024, 13:46 przez Laurent Prewett.)  

Och, oczywiście! Rodzice byli świetnym wzorem do naśladowania! Dzieci podążały za nimi instynktownie. Małpowały ich, ucząc się życia. Tak i Laurent małpował swojego ojca. Wynikiem tego był brak wstydu i całkowita pewność siebie, kiedy w całkiem otwartej łazience obnażał się przed wścibską Martą. Tyle osób z niej drwiło, żartowało, ale takie już uroki dzieci. Zawsze znajdą sobie ofiarę. Laurent był daleki od tego, by z niej szydzić. Daleki, żeby ją obrażać. Ale czasem, czasami, zdarzało się tak, że człowiek się przejęzyczy. Tak, nawet człowiek czystej krwi, chociaż każdy ciągle powtarzał, że czysta krew jest idealna. Piękna, wspaniała, mądra, długowieczna. Laurent słyszał to tyle razy, że to chyba musiała być prawda. Jeśli jednak w jego krwi płynęła też krew syren to co to stanowiło o nim?

Wracając - rodzice byli wzorem. Wzorcem. Tworzyli linie, w których potem musiałeś stawiać literki, żeby nauczyć się równo pisać. Litery musiały być równej wielkości, nie można było jednej pisać tak, drugiej owak. Przynajmniej jego tak uczono. Edward Prewett i Aydaya byli tragicznym wzorem. Żona opłacająca kochanki męża sprowadzane do domu, żeby tylko zamknęły buzię i nie rozpowiadały wszem i wobec, że trafiły do pańskiego łoża. Edward, który sobie zrobił dziecko na boku, przypadkiem, a potem przygarnął je pod skrzydła. Laurent więc czerpał garściami z tego wzoru lekkiego podejścia do związków pomieszanego z arogancją i przeświadczeniem o własnej doskonałości i wielkości.

Oczywiście, że nieznajomy nie przyszedł popatrzeć docelowo tylko się umyć. Ewidentnie przyszedł się umyć. Ale z drugiej strony skradał się jak co najmniej złodziej złapany na czymś złym. I w dodatku rumienił się, jakby był zawstydzony. Czym? Nie widział wcześniej własnego ciała? Albo po prostu zazdrościł. Pewnie tak. Taka myśl podbudowywała Laurenta, a nie go peszyła. I kiedy znowu się ośmielał, kiedy czekał na... chyba na przedstawienie się? Od drugiej strony, choć początek zdania sugerował, że chyba miało to na celu poprawienia imienia Marty, w którym blondyn zorientował się, gdy tylko je wypowiedział. Myślał, że nie usłyszała. Że już poszła, zniknęła. Zawsze się strasznie zawstydzała, kiedy przychodziło do bezpośredniej konfrontacji z chłopcami. Był jednak jeden element, który zwalczał u niej tą wstydliwość. I był to moment, kiedy słyszała jakieś przezwiska i wpadała w szał. Dokładnie ten moment.

Laurent automatycznie nieco przykucnął, znów dociskając do siebie koszulę i mając jedną myśl: tylko nie woda! Ale ona nie poleciała. Jeszcze nie. Kochał wodę, tak, mógłby spędzać w niej chyba całe dni, ale kiedy miał przy sobie ubranie i różne pierdoły to przemoczenie się nie było już tak mile widziane. Szczególnie w łazience razem z Martą.

- N-nie! Marto, ja się tylko przejęzyczyłem! - Zawołał zaraz za nią z lekkim przestrachem, ale razem z tym przyszła odrobina irytacji. No bo jak to - on się przejęzyczył? I jeszcze teraz zająknął - przy kimś? To się nie godziło. Nie powinien. Miał być następcą swojego ojca, a będzie się tu kajał przed duchem? Laurent się wyprostował. - Marto, przestań! Przecież lubisz, jak do ciebie przychodzę! - Albo raczej ona do niego. Przecież nie pierwszy raz wiedział, że podglądała.

Marta zatrzymała się. Gdyby mogła to pewnie właśnie zaczęłaby się robić czerwona jak burak - i to w oczach. Przyłożyła dłonie do ust, tak wolno jakby slow motion ogarnęło świat, a każda sekunda ciągnęła się w oczach i ustach. Zdusiła krzyk w swoich dłoniach, zamykając oczy za wielkimi denkami okularów. Nie, to nie była ładna dziewczyna. I była zdecydowanie za młoda. Tajemnicza śmierć i tragedia, która związała ją z tym miejscem nie była sprawiedliwa. Laurent odprowadził ją poirytowanym wzrokiem, ale... w zasadzie to jej współczuł.

- Wszyscy się ze mnie śmieją! Każdy z was się śmieje! - Zawodziła, kiedy przysiadła na górze jednego z kranów - chyba lewitowała, ale wyglądało to tak, jakby tam siedziała. - Nie ma-macie... nie rozumiecie jak to jest..! - Płaczliwa, jęcząca Marta. Laurentowi się zrobiło głupio, delikatnie mówiąc. TROCHĘ głupio. Bo naprawdę nie chciał, żeby płakała, poza tym... jak to ze sceny O NIM zrobiła się scena O NIEJ? Powinno tak być? Nie powinno? Był zmieszany. Naprawdę zmieszany.

- Przepraszam noo... naprawdę nie chciałem... - Prawdziwy dżentelmen musiał dbać o samopoczucie kobiet, tak mówił zawsze Edward. Kuło go to w sumienie, że Marta tak skończyła.

- N...naprawdę? - Zająknęła się, patrząc tymi swoimi (Laurent by przysiągł, że szklącymi się) oczami na nich. Już drgały te krany gotowe zalać całą łazienkę. - Nie bawi was Jęcząca Marta?

- Przecież to nie jest śmieszne. Przytuliłbym cię, gdybym mógł. - Laurent wręcz wyciągnął do niej ramiona, jakby chciał to potwierdzić i trochę pożałował, kiedy Marta zleciała z kranu i przeniknęła przez niego. Lodowate muśnięcie nie było wcale przyjemne.

- Nie chciałabym, żeby ktoś z was zobaczył te żółte oczy... te ostatnie oczy, które widziałam, zanim umarłam i stałam się... Martwą Martą! - Zabuczała znowu z płaczu, najwyraźniej nie do końca uspokojona.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Widmo z Biura
The end
Of the sane world of men
Now I question all that I have seen
Is this is a spectre or a dream
Leon to czarodziej obdarzony przeciętnym wzrostem (179 cm) i przeciętnej budowie ciała. Ciemny brąz włosów tego czarodzieja kontrastuje z jego bladą i zimną skórą oraz niebieskimi tęczówkami. Ubiera się przeważnie w ciemne i stonowane kolory szat czarodzieja, choć często nosi wyłącznie mugolskie ubrania. Na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie bardzo słabowitego, co ma związek z ciążącą na nim niczym klątwa chorobą genetyczną.

Leon Bletchley
#6
07.12.2023, 19:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.06.2024, 17:53 przez Leon Bletchley.)  

Leon zawsze starał się być miły dla Marthy, jednak nie mógł nie dostrzegać tego, że ona była przez większość była niemiła dla innych, była postrzegana jako niesympatyczna, jako wścibska przez innych uczniów i to nie było bezpodstawne. W jego mniemaniu znacznie łatwiej dokuczało się komuś, kto nie pozwalał się polubić. Stanowiło to błędne koło. Leon sam wpisywał się w ogólną charakterystykę ofiary w oczach innych uczniów, jednak starał się być lubianym. Czysta krew nie miała dla niego najmniejszego znaczenia. Ona nie powinna definiować człowieka, tylko wyznawane przez niego wartości, posiadane przez niego umiejętności i czyny.

Jego własne ciało nie było mu obce. Nigdy nie przypuszczał, że przyłapie na tego rodzaju zachowaniu innego ucznia i przez to swoje pomyślał, to wszystko wpływało na jego reakcje. Powinien się przedstawić. Powinien zapytać tego blondyna o imię. Nie było to standardowe spotkanie zapoznawcze, biorąc pod uwagę okoliczności - na nie składała się nie tylko nie tylko nagość chłopaka, jego niezdrowa relacja z duchem uczennicy i nieumyślne urażenie Marthy, powodujące zawsze wybuch szału z jej strony. Leon wolał nie myśleć, jak to się skończy. Nie miał wielkich nadziei, że to zakończy się dobrze. Bo o ile nie musi poruszać niezdrowej relacji nieznanego mu z imienia ucznia z tym duchem (inaczej nie dawało się tego postrzegać), tak olał aby on się ubrał i wolał aby Martha nie zrobiła tutaj powodzi.

— Czy mógłbyś się... ubrać? Nie ma już tutaj ducha, przed którym mógłbyś się obnażać. — Zwrócił się do tego chłopaka z konkretną prośbą, robiąc to od razu po zniknięciu Marthy. Nie uszło jego uwadze to, że blondyn wydawał się być poirytowany tą sytuacją. — Mam na imię Leon. — Postanowił się również przedstawić.

— Uważam, że całkiem sporo wiem o historii hogwardzkich duchów... jednak nie mogę tego powiedzieć o Marthcie. Dlaczego jako duch uczennicy straszy w łazience dziewcząt na drugim piętrze i pojawia się w innych. — Wypowiedział te słowa na głos. One mu chodziło po głowie od dłuższego czasu. Duchami stawali się czarodzieje i czarownice po śmierci. Niektórzy przechodzili jednak dalej, nie zostawali na tym padole. Nie znał okoliczności śmierci tej uczennicy. Może nieznajomy uczeń posiadał takie informacje na jej temat. Najlepiej byłoby wypytać o to samego ducha, jednak ona zniknęła w suficie i mogła nie wrócić. Gdyby wróciła to mogłaby nie być chętna do poruszenia swojej przeszłości i momentu śmierci.

— Martho... nie śmiejemy się z ciebie. Przez myśl nam to nie przeszło. — Zabierając głos starał się brzmieć poważnie, jak to tylko możliwe. Jako uczennica miała całe życie przed sobą i gdyby dane było jej ukończyć Hogwart to może zostałaby kimś, kto zmieniłby ich świat albo przynajmniej robiłaby coś, co sprawiałoby jej przyjemność. — Spotkała cię prawdziwa tragedia, odebrano ci tak wiele i tak nie powinno być. — Wyraził w ten sposób swoje szczere współczucie. Jako uczennica Hogwartu miała całe życie przed sobą i ogrom możliwości co do możliwości jego przeżycia. Powinna była umrzeć ze starości, nie przedwcześnie. Nie mogła też opuścić tego padołu i przekroczyć wrót Zaświatów. Zawieszenie między światem żywych a umarłych nie było naturalne.

— Jeśli mogę spytać... gdzie dokładnie widziałaś te oczy? — Zadanie tego pytania nie było dla niego łatwe. Powodem, dla którego o to zapytał, stał się zimny dreszcz przebiegający po jego skórze. Już sam fakt, że uczennica umarła w tych murach zachwiał w posadach jego poczuciem równowagi, tak teraz docierało do niego, że mogła zostać przez kogoś zamordowana.

— Otworzyłam drzwi kabiny, w której się schowałam przed... to było straszne! Były tam, przed umywalką! — Pociągnęła przeciągle nosem, odpowiadając drżącym od płaczu głosem. Przekazane przez nią strzępki informacji nie pozwalały na dokładne poznanie jej tragicznej historii, która związała ją z tym miejscem.

— Ktokolwiek za to odpowiada, jest potworem. — Postanowił wydać swój wyrok, który nic nie wnosił do historii zamordowanej uczennicy, jednak wydawał się słuszny.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
07.12.2023, 23:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.06.2024, 18:01 przez Laurent Prewett.)  

Robił do tego duże oczy, bo wcale nie chciał brać aktywnego udziału w tej rozmowie ze zmarłą i to o jej śmierci. Z drugiej strony... czy nie byli jej tego winni? Wysłuchania chociażby? Patrzył, jak Marta rzucała się nieco po tej łazience, niby to na niego spoglądała, niby to uciekała spojrzeniem, zawstydzona. Przy tej historii nawet nie pomyślał dobrze, czy ona tylko zawstydzenie udaje, czy zawstydzona jest naprawdę. Nie przeszło mu to przez głowę, bo ta skupiona była na tej Marcie. Tragedii dziewczyny, która zmarła dlatego, że dojrzała jakieś oczy. Ich cień. I było mu jej szkoda. Naprawdę było mu jej szkoda, nawet jeśli odruchem emocjonalnym było bronienie się przed tym, skupianie na własnym dyskomforcie. Z jednej strony - niech sobie już idzie, z drugiej: biedna dziewczyna...

- Było, było... potworne!

Wspomnienie o tym, że to było straszne, doprowadziło ją już do zupełnego ryku. Łzy polały się tak, jakby były same kranem. Laurent aż odskoczył nieco, jakby bycie mokrym było teraz jakąś faktyczną tragedią. Marta zasłoniła oczy dłońmi i zanurkowała w zlewie. Przez moment blondyn spoglądał za nią, to spoglądał pytająco na Leona, ale w końcu się rozprężył. A przynajmniej trochę.

Całkiem zabawne - nie myśleć i nie zastanawiać się, jak się skończy dana rzecz, nie chcieć o tym myśleć, chociaż jesteś człowiekiem z darem jasnowidzenia. Osobą, która może zaglądać w przyszłość, ostrzegać innych, przestrzegać siebie samego przed błędami, które mogłyby zostać popełnione. Akurat ON mógł ich uniknąć. Ten zawstydzony chłopak, którego dar posłuchać nie chciał, albo on posłuchać daru, kiedy tutaj przychodził i teraz, gdy już tu stał. Wystarczyłoby trochę wysiłku. A może trochę więcej? Jak trudno było zapanować nad takim umysłem? Nad stanem, który pozwalał zaglądać w przyszłość, ale niekoniecznie zawsze był to świadomy wybór? Tańczyło to niemym pytaniem jak zagadka, czy Marta zamierzała się jeszcze wynurzyć z rur i narobić więcej kłopotów, niż... w zasadzie to wielkich problemów nie narobiła. Oburzyła się przez moment, ale ten moment uleciał. Ona odleciała. Może jeszcze słuchała? Ciekawe, jak bardzo niósł się dźwięk po rurach? Czy podążał wraz z wodą, czy jednak tonął w ścianach? Mury Hogwartu były przecież bardzo grube. Potrafiły schować w sobie wiele tajemnic.

- Nie, nie ma ducha. - Burknął nieco urażony zachowaniem Marty, teraz sam z wypiekami na twarzy, kiedy już chciał wciągać na siebie koszulę, ale zamiast tego położył ją nerwowym ruchem na ułożony stosik swoich rzeczy. - Nie mogę się ubrać, bo zamierzam się myć. Nie widziałeś nigdy takiego ładnego ciała? Zazdrościsz? - Uniósł nieco podbródek, lustrując teraz Leona spojrzeniem. Ale tylko przez moment. Ten moment od jego słów do tego jak Leon się przedstawił. Wtedy jego pewność siebie trochę opadła - ale tylko trochę. - To... - chciał powiedzieć, że to dziwne, chyba niekulturalne nawet tak... witać się i poznawać w takiej sytuacji? Zwątpił. Jego oczy pouciekały trochę na bok, bo przecież samo w sobie zwątpienie było dla niego godne pożałowania. Nie powinien okazywać takich słabości. Takiej postawy. Nie tak go ojciec uczył. Wrócił do kontaktu wzrokowego i podszedł do Leona, wyciągając drobną, bladą dłoń o miękkiej jak satyna skórze. - Laurent Prewett. - TEN Prewett! TEN Prewett! Przypominające morskie fale oczy selkie wpatrywały się w Leona intensywnie z prostej przyczyny: no przecież musiał go znać. To znaczy - jego nazwisko! A ta intensywność wynikała z tego, że właśnie zaklinał Leona w myślach: proszę, nie bądź jednym z tych, którzy WIEDZĄ. Jednym z tych dzieciaków wytykających palcami.

- Ach tak? - Zapytał z lekką ciekawością, a trochę z powątpieniem. Już on znał niejednego takiego, który przechwałki robił na temat różnych rzeczy i potem co? Nic. Chłopak chyba był ze starszej klasy. Gdyby nie to jego zawstydzenie... ono zadziwiająco łatwo odbierało pewność siebie. I dodawało niewinności. - Umarła to nawiedza to miejsce. Tak to działa. Kotwica. Niedokończone sprawy. Niespokojna... - Śmierć. To słowo zawisnęło w powietrzu między nimi. Laurent teraz przekroczył strefę komfortu przeciętnej rozmowy, bo trochę się pochylił w jego stronę. Mówiąc ostatnie zdanie o tym, że Marta umarła ściszył głos. Spoglądał po ścianach szukając jej spojrzenia, jej wynurzającej się głowy czy innego znaku świadczącego o jej obecności, ale nie znalazł takowego. Albo go nie dostrzegał, a ona była, podglądała i słuchała. O ile się zupełnie nie zawstydziła. - Lubisz obgadywać duchy Hogwartu? Tak samo, jak lubisz podglądać rozbierających się chłopców? - Laurent uśmiechnął się trochę zaczepnie. Ta zaczepność była paroma kroplami w tej miksturze złożonej z ciekawości, naturalnego zainteresowania.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Widmo z Biura
The end
Of the sane world of men
Now I question all that I have seen
Is this is a spectre or a dream
Leon to czarodziej obdarzony przeciętnym wzrostem (179 cm) i przeciętnej budowie ciała. Ciemny brąz włosów tego czarodzieja kontrastuje z jego bladą i zimną skórą oraz niebieskimi tęczówkami. Ubiera się przeważnie w ciemne i stonowane kolory szat czarodzieja, choć często nosi wyłącznie mugolskie ubrania. Na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie bardzo słabowitego, co ma związek z ciążącą na nim niczym klątwa chorobą genetyczną.

Leon Bletchley
#8
12.12.2023, 04:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.12.2023, 17:42 przez Leon Bletchley.)  

Rzucało się w oczy, że młodszy chłopak wydawał się być urażony zachowaniem Marthy, co było dla niego trudne do pojęcia. Większość uczniów, w tym on, wolało nie doświadczać obecności Marthy podczas brania prysznica.  Leon zamknął na moment powieki, nadaremno licząc że po ich otwarciu otaczająca go rzeczywistość będzie wyglądać inaczej. Po uniesieniu powiek chłopak wciąż był tak samo nieubrany, jak w chwili przekroczenia przez niego łazienki.

— Rozumiem, że przed każdym wzięciem prysznica obnażasz się przed wszystkimi uczniami i jak cię na tym przyłapią to odmawiasz narzucenia na siebie nawet szlafroka? Dla każdego ładne jest co innego. Nie mam czego zazdrościć. — Zapytał z wyraźną przyganą w głosie i spojrzeniu. Słowa, które padły z jego ust, mogły nie wydawać się w pełni szczere. Nie chodził do łazienki aby podglądać innych chłopców. Jedynie czego mógłby mu zazdrościć to sprawności fizycznej, nieograniczonej na pierwszy rzut oka chorobą genetyczną. Najbardziej mógł zazdrościć zawodnikom szkolnych drużyn Quidditcha, którzy na ogół cieszyli się doskonałym zdrowiem i kondycją fizyczną oraz powodzeniem u dziewczyn. W mniemaniu Leona one do szkolnych sportowców robiły maślane oczy. Śledził spojrzeniem uniesiony podbródek blondyna, czując na sobie jego spojrzenie.

— To...? — Dopytał, nie wiedząc co ten blondyn miał na myśli. Nie znalazł się w tej sytuacji z własnej woli. Cała sytuacja była dziwna. Niestosowne było obnażanie się w miejscu publicznym, natomiast za niekulturalne postrzegał odmowę okrycia się szlafrokiem. Po chwili wahania zdecydował się uścisnąć wyciągniętą ku niemu drobną, bladą dłoń (wielkością odstawała od jego własnej, jednak nie kolorem skóry, miękkością była zbliżona, jedyną wyraźną różnicą mogła być temperatura - jego skóra nie była ciepła, tylko zimna).

— Laurent. Kojarzę nazwisko. — Powtórzył imię tego blondyna, któremu powinien powiedzieć, że było miło mu go poznać. Nie było to odpowiednie słowa w sytuacji, w której się znaleźli. O Prewettach wiedział to, że byli obrzydliwie bogatą rodziną czarodziejów czystej krwi, która dorobiła się swojej fortuny przez prowadzenie rozmaitych interesów, oscylujących wokół hodowli i wyścigów konnych.

— Tak. Duch-rezydent Hufflepuffu nie umarł wcale z przejedzenia, jak mogło się utrzeć. To jednak prawda, że bardzo lubił jeść, jak większość Puchonów. Do grobu wpędziło go leczenie ospy za pomocą magii i wyciągnie królików z kielicha. To ostatnie chciałbym zobaczyć. — Jakby na poparcie swoich słów przedstawił mu ułamek historii tego ducha. — Jest też Edmund Grubb - zmarł w drzwiach Wielkiej Sali tego zamku po spożyciu trujących jagód. Jest złośliwy i zatrzymuje uczniów w wejściu do Wielkiej Sali. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. — Podzielił się z nim kolejnymi informacjami. Duchy naprawdę go interesowały. Rozmowa o tym, co go interesuje, odwracała jego uwagę od wielu niekomfortowych aspektów tego spotkania. Nie odbierało tego skrępowania.

— Nigdy nie zapytałem jej o to, jak dokładnie umarła. To mam na myśli. Szkoła to bezpieczne miejsce, nauczyciele naprawdę dbają o bezpieczeństwo uczniów i śmierć uczennicy nie powinna się zdarzyć w tym zamku. — Rozważanie tego dla osoby nieznającej go mogło wydawać się nietaktownym zachowaniem z jego strony, jednak Martha była jedynym widywanym przez niego duchem uczennicy w tym zamku i to sprawiało, że siłą rzeczy się nad tym zastanawiał. Ta myśl burzyła jego poczucie bezpieczeństwa. Instynktownie zrobił krok do tyłu. Istniała szansa, że jego słowa nie ściągną do nich Marthy.

— Nie obgaduję ich! Nie! — Żachnął się w pierwszym odruchu, czując, że i tym razem pieką go policzki. Po części ze wstydu, ale też z powodu lekkiego wzburzenia.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
12.12.2023, 18:16  ✶  

Zrobił dziwną minę, taką w oczywistości niezadowoloną, bo słowa jedno - a przygana drugie. Chłopak miał rację i Laurent zdawał sobie sprawę, że to nie jest poprawne, ale przecież nie było się tutaj czego wstydzić. Wstyd - może jeszcze przed płcią przeciwną? Może tam byłoby się czego wstydzić? Ale chociaż każdemu podobało się coś innego, gusta były różne, to ta wstydliwość łączyła społeczeństwo wychowane w myśli chronienia prywatności. Na zewnątrz wszystko musiało lśnić i być perfekcyjne. Tragedie i brudy chowano za welurowymi firankami kuchni. Tak, lśniliśmy na zewnątrz, żeby dobrze maskować zepsucie wewnątrz.

- To dziwne okoliczności na poznanie się. - Dokończył swoją myśl, którą urwał, a którą jednak dokończył. I chociaż nie poszedł się, po tej przyganie, ubrać, to poszedł w kierunku jednego z prysznicy, żeby tak czy siak zniknąć nieco mężczyźnie z widoku. Teraz to i jemu zrobiło się głupio. Ludzie potrafili tworzyć niekomfortowe sytuacje z niczego. - Czemu ci przeszkadza rozebranie innego mężczyzny? - Do mężczyzn to im obu było jeszcze naprawdę daleko, ale to nie o to chodziło w tym momencie. "Nie śpiesz się w dorastaniu" - potrafili mówić niektórzy rodzice. Edward bardzo lubił traktować jego jak i jego siostrę jak dzieci i pewnie to będzie miał do siebie, że za 10 lat również będzie się tak do nich odnosił. Nie każdy miał to szczęście, żeby mieć rodzica, któremu na tobie naprawdę zależy. Albo raczej - niektórzy po prostu mieli nieszczęście urodzić się w złym czasie, będąc owocem nie miłości, a przymusu. Zajrzał w jedną i drugą stronę w poszukiwaniu zagubionej Marty, ale ta chyba naprawdę uciekła. Kiedy emocje z niego opadały to w zasadzie miał nadzieję, że nie sprawił jej przykrości. To był naprawdę przypadek, ale nie powinien na niej wyładowywać frustracji, że w ogóle przypadek się pojawił. Jedno "ale" było takie, że przecież nie mógł zaakceptować popełnionego błędu. To by oznaczało, że nie był perfekcyjny, prawda? Tak być nie mogło.

- To prawda? - Zmrużył oczy, wyglądając w jego kierunku z lekką podejrzliwością, kiedy opowiedział te dwie historie. Brzmiały... właściwie gdyby przeczytał taką historię w gazecie to zastanawiałby się, czy kogoś nie poniosła fantazja. Zainteresowanie duchami - ach, to, co mają do przekazania zmarli było interesująco-smutne. To, co ma do przekazania ich śmierć... to już inna para kaloszy. Nie lubił słuchać o śmierci. Przerażała go. Tak i teraz miał minę trochę nietęgą. - Czemu interesujesz się ich... śmiercią. - Przecież to trudne. A Leon wypowiadał się na ten temat z taką lekkością, jakby to nie było przerażające, a właśnie - interesujące. Pozbawione empatii i trwogi wobec aktu, który całkowicie przecinał ich świat od Limba. Laurent poczuł zimny dreszcz na karku, więc puścił ciepłą wodę, żeby zmyć to dziwne uczucie z siebie. I dopiero teraz opóźnioną dawkę wstydu za zaistniałą sytuację.

- Gdyby chciała być o to pytana to pewnie już wszyscy by wiedzieli. - Burknął trochę pod nosem. Chyba nie chciałby, żeby jego ktoś wypytywał o ten najgorszy moment. Wiele duchów go nie pamiętało. Tak jakby ktoś wyciął im chwilę. Pamiętali ewentualnie to, co działo się chwilę przed, a czasem tworzyła się z tego czerń. Wycięty kadr, jakby dla czyjejś wygody. Dlatego często ofiary nie pamiętały swoich oprawców. Chociażby. Teraz to Leon naprawdę zaczynał mu napędzać stracha. - To na pewno był wypadek. - Zastanawiać się nad takimi rzeczami, albo myśleć, że tu NIE JEST bezpiecznie... a wypadki chodzą po uczniach. Albo ich głupota, bo tego przecież nie brakowało. - No dobrze, żartowałem trochę... - Burknął znów, kiedy Leon tak żywo zareagował na jego zaczepkę o obgadywaniu.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Widmo z Biura
The end
Of the sane world of men
Now I question all that I have seen
Is this is a spectre or a dream
Leon to czarodziej obdarzony przeciętnym wzrostem (179 cm) i przeciętnej budowie ciała. Ciemny brąz włosów tego czarodzieja kontrastuje z jego bladą i zimną skórą oraz niebieskimi tęczówkami. Ubiera się przeważnie w ciemne i stonowane kolory szat czarodzieja, choć często nosi wyłącznie mugolskie ubrania. Na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie bardzo słabowitego, co ma związek z ciążącą na nim niczym klątwa chorobą genetyczną.

Leon Bletchley
#10
20.12.2023, 23:45  ✶  

Pomimo tych dziwnych okoliczności na poznanie się, Leon starał się dopasować do zaistniałej sytuacji. Nie było z niej dobrego wyjścia. Za późno było na wycofanie się i udawanie, że nic takiego nie miało miejsca. Leon wyciągnie z zaistniałej sytuacji odpowiednie wnioski i na przyszłość będzie podchodzić z rozwagą do kolejnych przypadkowych spotkań z tym właśnie uczniem, starając się unikać podobnych sytuacji ze swoim udziałem.

— Postanowiłem iść w tę stronę zamiast wycofać się. — Przyznał z ciężkim westchnięciem. Po tym jak Prewett zdecydował się podążyć w stronę jednego z pryszniców można byłoby zakończyć tę całą sprawę. Jednak z ust blondyna padło pytanie, którego się nie spodziewał. Najchętniej uchyliłby się od odpowiedzi na nie. — Pozostali uczniowie, którzy korzystają z pryszniców w tym samym czasie co ja, nie zachowują się w... ten sposób. — Starał się jak najdokładniej oddać to, o co mu chodzi w tym momencie. Od pierwszego dnia swojego pobytu w tym zamku zdążył przyzwyczaić się do pewnego braku prywatności, którym mógł się cieszyć w domu rodzinnym. Istotą problemu było nieprzyzwoite zachowanie Prewetta. Postrzegał go swoją miarą, patrząc przez pryzmat odebranego wychowania. Jednocześnie sam odkrywał siebie, w swoim tempie. Nie zamierzał się z tym śpieszyć.

— Nie mam żadnego interesu w okłamywaniu cię. — Powiedział mu szczerą prawdę. Opowieści o duchach uważał za fascynujące i z tego względu chętnie je poznawał, jeśli tylko nieumarli rezydenci Hogwartu byli skłonni podzielić się z nimi swoją przeszłością. Jednocześnie im bardzo współczuł, że nie dopełnili wszystkich spraw za życia i przez to nie odeszli z tego świata do Limba. Doskonale wiedział, że ludzie nie lubili poruszać takich tematów.

— Mama mówi, że śmierć również jest elementem życia i nie należy się jej obawiać, jeśli żyło się właściwie. — Powtórzył słowa swojej matki, będącej znaną i zatrudnioną w tej szkole wróżbitką, jak i spirytystką. Starał się pozostawać w przyjaźni z większością duchów, do których odnosił się z szacunkiem i empatią. Starał się okazywać je także duchom, za którymi nie przepadał.

— To tylko jedna z opcji... aczkolwiek może nikt nigdy o to nie zapytał Marthy z innych powodów. — Zdaniem Leona unikanie rozmowy o najgorszych momentach w swoim życiu nie sprawiało, że one nie miały miejsca. Należało temu sprostać. Martha była za swojego życia uczennicą, jedną z wielu, które rodzice posłali do tej szkoły i umarła w tych murach. Troska o własne bezpieczeństwo była istotna. On miał je na uwadze. W obliczu zagrożenia stanie się doskonałą ofiarą.

— Tego raczej się nie dowiemy. Wolałbym aby taki wypadek mi się nie przytrafił. — Gdyby posiadał taką wiedzę to może wiedziałby czego unikać i jak zwiększyć swoje szanse na przetrwanie tak aby doczekać ukończenia edukacji w Hogwarcie. — Na szczęście nie lubię się gniewać na kogoś. — Zaczerpnął powietrza kilka razy, powoli wypuszczając je dla przywrócenia sobie spokoju ducha. Znacznie trudniej będzie zapanować mu na odczuwanym przez siebie poczuciem wstydu.

Powinien sam zdjąć z siebie szkolne szaty i samemu wejść pod jeden z dostępnych tutaj pryszniców. Po to tutaj przyszedł i jego plany nie uległy zmianie. Pojawiła się drobna przeszkoda - dobrze mu znany metaliczny posmak w ustach. Zamiast skierować się w stronę pryszniców, postanowił podejść do jednej z umywalek. W lustrze mógł dojrzeć swoją sylwetkę. Odkręcił zimną wodę po to aby zamoczyć w niej materiałową chusteczkę i przyłożyć ją do grzbietu nosa. Pochylił się nieznacznie nad umywalką, wspierając się na niej lewą ręką. Nie chciał aby ktokolwiek zastał go w takiej sytuacji.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (4277), Leon Bletchley (3214)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa