Zatrzymanie się wczorajszego dnia przy odpowiednim punkcie picia tej słodkiej margarity było dobrym wyborem. A mimo to miałeś wrażenie, że zrobiło się gorzej z samego rana tylko dlatego, że wczoraj tego alkoholu było więcej niż samo umoczenie usteczek. Ranek był nie taki, podniesienie się nie to, zebranie z łóżka upierdliwe. Na pewno wstałeś lewą nogą, nie ma innej możliwości. Albo to wczorajszy dzień był na lewą nogę. Niby przyjemny, a niby to nie. Niby dobrze spędzony, bo razem z Victorią, a potem były elementy rozrywkowe, które podsycały niepokój. Właściwie w New Forest nie dało się teraz wstać na prawą nogę. Czary by tu nie wystarczyły - nawet jak stajesz na prawą, to okazuje się ona odwróconą lewą. Rozumiesz? Trzeba się stąd wyprowadzić - gdzieś... do jakiegoś miłego miejsca. Może naprawdę do Włoch. Niee, nie. We Włoszech może być domek, a może i nawet cała wyspa. Czemu nie? Jeśli tylko ktoś by takową sprzedawał...
Powoli wszystko zmierzało do tego, żeby móc zdać główne obowiązki na skompletowany zespół i być od nich wolnym. Ba - już lwia część została zdana. Rezerwat, stajnia, hodowla smoczogników... zadowalało go to. Przynajmniej powinno cię zadowalać. Do tego było to dążenie i staranie się, żeby w końcu mieć więcej czasu na odetchnięcie. Przypomnienie sobie, jak się żyje nie z minuty na minutę, a chociaż z dnia na dzień. Teraz wizje bardziej spontanicznych wakacji, takich jak te, które odbył z Victorią, były możliwe do realizacji, bo nie siedziało mu ciągle na głowie, że musi przypilnować New Forest, żeby nic się nie zawaliło. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie istniała w nim potrzeba ciągłego doglądania wszystkiego. Jak to każdy człowiek - miał swoje małe przyzwyczajenia, niemal manie, nawet z jego skłonnością do tego, żeby słuchać, wprowadzać zmiany, to niektóre rzeczy powinny być wykonywane według pewnych prawideł. Dopiero wtedy były dobre, gdy nie robiono ich po łebkach. Kiedy wszystko było dopilnowane i nikt nie zawalał swojej roboty. To jeden powód, dla którego nie mógłby się od tego miejsca odlepić. Drugim było to, że nadal był tego miejsca twarzą - tak i spotkania z większością poważnych klientów, którzy chcieli czegoś więcej niż przejechać się nad morzem, przyjmował osobiście.
Poprawił wyuczonym ruchem okulary na nosie, kiedy wyślizgnął się z biura z samej stajni, żeby wyjść na zewnątrz, kiedy przyszedł po niego Aleksander. Klient przyszedł, oczywiście. Wziął pod pachę teczkę z abraksanami, którymi mężczyzna mógłby być potencjalnie zainteresowany i wyszedł na zewnątrz razem z czarnoskórym mężczyznom, który tylko gestem wskazał mu stojącego przed samą stajnią mężczyznę, nim poszedł w swoją stronę.
- Dzień dobry. - Zwrócił się do nieznajomego i wyciągnął dłoń na powitanie. Uśmiech, jaki dzisiaj posiadał w zanadrzu, był dawkowany - nie dlatego, że nie chciał. Raczej dlatego, że nie do końca potrafił z siebie wykrzesać coś więcej na ten moment. - Laurent Prewett, właściciel New Forest. Byliśmy umówieni.