21.11.2022, 01:49 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.06.2024, 09:04 przez Mirabella Plunkett.)
adnotacja moderatora
Z kamienicy Bulstrodów do gabinetu Dołohowa Florence miała zaledwie rzut kamieniem. Przechodziła obok niego każdego razu, gdy szła na Pokątną, setki, tysiące razy: i nigdy nie zatrzymała na tym konkretnym budynku wzroku na dłużej, zawsze myślami wybiegając już gdzieś indziej, ku przyszłości. Do sklepów, mieszkania znajomych, Munga albo mugolskiego Londynu, obojętnie, gdzie zmierzała.Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic
Przyszłość, była tu słowem kluczem. Gabinet Vakela nie interesował jej, bo Florence wcale nie chciała poznawać swojej przyszłości, a już na pewno nie chciała, aby zaglądał w nią ktoś inny. Było to zapewne zabawne podejście jak na jasnowidza, ale wpisujące się w ogólny schemat. Już w Hogwarcie odmówiła zapisania się na wróżbiarstwo, zawsze pijała tylko herbatę, unikając kawy, bo nie lubiła spoglądać potem na dno filiżanki, nigdy nie stawiała tarota i nie zaglądała do szklanej kuli. Nie, to nie tak, że wcale nie używała swoich umiejętności. Robiła to często i chętnie, niewiele o tym myśląc, ilekroć uznała w Mungu za przydatne sprawdzenie najbliższej przyszłości pacjenta. Ale chyba nawet nie myślała o tym do końca jako o jasnowidzeniu: raczej jak o sprawdzaniu skuteczności leczenia. Nie opowiadała o tej umiejętności, nie rozmawiała o niej z nikim oprócz braci, rzadko świadomie wykorzystywała ją poza szpitalem.
Nie wierzyła nawet w prorocze sny. Nie we własne, przynajmniej.
A jednak tego popołudnia wiatr, wiejący w Alei Horyzontalnej od Nokturna, zagrał Florence pod drzwi kamienicy. Już wcześniej poprosiła jednego z krewnych, nieco bardziej niż ona znanego i trochę bardziej majętnego, o umówienie spotkania, choć teraz, gdy znalazła się pod drzwiami, wahała się, czy faktycznie wejść do środka.
Sama nie była przecież pewna, dlaczego tu przyszła. To był tylko sen, powtarzała sobie uparcie, zwykły sen, który rozpłynął się wraz ze świtem – i tak naprawdę nie miała zamiaru wspomnieć o nim słowem… (Wiedziała, czego nie powie: nie wiedziała jeszcze za to, co powie.) Ale przez całą Ostarę czuła w ustach smak popiołu, a gdy skorzystała tamtego dnia z kominka, nawiedził ją lekki atak paniki, pierwszy chyba od lat. Nawet dziś rano, po przebudzeniu, zapach wypalonego drewna wciąż drażnił nozdrza, chociaż nie napaliła kominku, i wciąż i wciąż czuła popiół na języku.
To głupota. Była bardzo głupia, że tu przyszła.
Przygryzła lekko wargę. Popiół. Ciągle ten cholerny popiół.
Może chciała tylko spotkać prawdziwego jasnowidza i upewnić się, że jej przecież nie mogło przyśnić się nic ważnego.
Może spytać, czy…
…czy co?
Przez ułamek sekundy miała chęć uciec, ale to byłoby tchórzostwo, a Florence Bulstrode uważała, że nie jest tchórzem. Zapukała, a gdy przekroczyła próg, na jej twarzy – raczej pewnie Dołohowowi niezbyt dobrze znanej, bo Florence rzadko uczestniczyła w wielkich fetach czystokrwistych i nie pojawiała się na pierwszych stronach gazet – malował się pozorny spokój. Wyprostowana, pewna siebie, z ciasno związanymi włosami, ubrana nienagannie tak, że nawet najdrobniejsze zagniecenie nie śmiało pojawić się na szacie, być może potraktowanej jakimiś czarami. (Jak zwykle, jak zawsze. Wszystko poniżej "idealnie" to było dla Florence zbyt mało.) Nic w zachowaniu nie ujawniało burzy w jej głowie.