• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[04.08.72. Potańcówka] Can I have this dance?

[04.08.72. Potańcówka] Can I have this dance?
Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#191
27.02.2024, 20:38  ✶  
Rozmawiam z Brenną i komentuje wyjca.

Schodzę z Brenną z parkietu i żegnam się z nią.

Idę podpierać ściany.


— A co, może nie przeszło ci to przez myśl? — odparł, jakby jego sugestie były najlogiczniejszym wyjaśnieniem całego tego ambarasu.

Może to i dobrze, że to był tylko eliksir kłamstwa, a nie żadna amortencja. Sebastian musiałby zmyć się z imprezy, gdyby nagle zaczął rzucać jakimiś nieprzyzwoitymi komentarzami w stosunku do Brygadzistki. Matko, broń swe dzieci przez takimi czarnymi mocami.

— Nie miewam uczuleń — zaprzeczył zapalczywie teorii Brenny. — Nie licząc słabego żołądka po magii translokacyjnej. Ale akurat czary trudno zdestylować do formy drinka.

No tak, najpierw go zaczarowała - za pośrednictwem Patricka - jakimś napitkiem, a teraz jeszcze mu sugerowała, że to była jego wina? Że to przez słabość jego organizmu ten cały incydent doszedł do skutku?! Owszem, Sebastian nie należał do ludzi, którzy poświęcali swój wolny czas na ćwiczenia fizyczne, ba, często też zdarzało mu się popadać na różne choróbska. Dlatego ubierał więcej warstw ciuchów niż większość ludzi. Ale żeby mówić mu wprost, że to przez słaby układ odpornościowy zaczął gadać od rzeczy? Niedoczekanie boskie.

Nie odwzajemnił jej uśmiechu, gdy roześmiała się na jego komentarz. Longbottom była chętna tylko do trzech rzeczy: przygód, krytyki i śmiechu. A skoro w tym momencie nie mogła dostać tego pierwszego, to naturalne było, że postanowiła zrealizować resztę swoich pragnień. Sebastian już miał odwrócić się na pięcie i zniknąć pośród tłumu, gdy nad głową przeleciał mu wyjec. Zamrugał zdziwiony, a po chwili na całej sali rozległ się krzyk jakiejś rozwydrzonej (i na pewno rozpieszczonej) dziewczyny. Wyczytał to w jej głosie. Wyszczerzył zęby do Bren, nie wiedząc, jak zareagować na tę nagłą wieść o czyichś zaręczynach.

— Chwalmy Matkę, takie cuda coraz rzadziej się zdarzają — skomentował, mimowolnie składając ręce, jak do modlitwy. — Mam nadzieję, że są wierzący.

Już od kilku tygodni Macmillan intensywnie rozważał głębsze przyjrzenie się obecnym poczynaniom kowenu i swojej rodziny. Bądź co bądź, Beltane odcisnęło spore piętno na tej społeczności, podobnie jak i... inne wydarzenia. Wprawdzie na co dzień był tam witany z otwartymi ramionami, jako krewniak, tak nie był pewny, czy faktycznie odkrywano przed nim wszystkie karty, ilekroć poruszał jakieś kontrowersyjne tematy. Miał wrażenie, że stał na rozdrożach; wbrew pozorom kochał swoją pracę i to dla niej odsunął się od kowenu, jednak teraz miał wrażenie, że coś go na powrót tam przywoływało.

— Nie będę ci dłużej zajmował czasu — zapowiedział, gdy wraz z Brenną zeszli z parkietu. Skłonił się przed nią niezręcznie. — Muszę złapać Patricka, zanim ucieknie... Z takim głosem, powinien dołączyć do kowenowego chóru. Świetnie się sprawdzi na sabacie z okazji Yule.

Po tych słowach zniknął wśród gości. Nie skierował się jednak do sceny czy baru, aby faktycznie szukać Stewarda. Zamiast tego zajął się poszukiwaniem odpowiedniej ściany do podparcia. Bo jak nie on, to kto się tym zajmie? No właśnie!
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#192
27.02.2024, 20:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.02.2024, 21:28 przez Samuel McGonagall.)  
Stoi przy barze i mówi co myśli. Niczego nie żałuję

Napitek nie przyniósł spodziewanych efektów, co było nieco rozczarowujące.
– Poprzednie były lepsze.– powiedział odstawiając szklankę i powracając do obserwacji towarzystwa, a w szczególności pary, która przed chwilą ich opuściła. Septima i Morpheus tańczyli razem zapatrzeni w siebie jak...

– ...kaczki. Czy kaczki mają uszy? Chyba nie potrzebują ich, by tańczyć swój taniec. – rozmyślał sobie swobodnie tonem gawędziarza. Brakło tylko ogniska i skwierczących kiełbasek oraz uszu chętnych do tego, by posłuchać. – A sam nie chciałem zakładać barwnej koszuli, bo przecież nie szukam nikogo, na co byłoby mi godowe upierzenie. A tu proszę. – Westchnął trochę rozczarowany faktem, że jednak się pomylił, a korespondencja była li tylko korespondencją. To wszystko była wina Ariela. Przez tego barwnego motyla żyjącego na pograniczu Doliny i Kniei, potrzeba bliskości iskrzyła w niekontrolowany sposob.

– Morpheus zawsze kojarzył mi się z wodą, to pewnie przez wspomnienie, które mi ofiarował... A więc kaczka. Myślę... Kaczka czarnoczuba... Tak... wspólne barwy i tak pięknie mają dopasowane czarne szale. – przygryzł wargę, analizując ich ruchy, wyobrażając sobie oboje z pięknymi ptasimi głowami i dumnymi czubami kręcącymi się w koło, na prawdziwym jeziorze. Nie. W jego głowie, to nie były maski. Przez życie w samotności i wychowanie chimery, większość społecznych sytuacji próbował transponować na świat natury, bezpieczne znajome przestrzenie. Normalnie opowiadał o tym swoim kozom. Bardzo się pilnował, żeby nie mówić tego przy ludziach, bardzo dziwnie wtedy reagowali z niewiadomych przyczyn... Tylko teraz, tak jakoś ten język aż nazbyt się rozwiązał...

– Z pewnością jej imponuje, widać jak świecą jej się oczy, kołyszą biodra. Myślisz, że po skończonym godowym tańcu, zabierze ją do swojego gniazda robić młode? W sumie czernice mają teraz okres lęgowy... – a może nie mają? Ostatecznie mówił o ludziach nie o kaczkach, ludzie mogli uprawiać seks kiedy tylko chcieli. – Byłoby miło, jakby urodziła im się chociaż dwójka. Ganima i Leto. Dobre imiona dla wieszczów. Dałbym im na chrzciny drewniane figurki czubatych kaczek.

Kolorowy ptak

Neil Enfer
#193
27.02.2024, 21:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.02.2024, 21:09 przez Neil Enfer.)  
Co ten chłop a ogóle gadał? Kaczki? Jakie kaczki? Skąd on je wziął?
-Nie mają.-burknął, ale tu się zreflektował, ze przecież... Coś innego chciał powiedzieć. Oczywiście, że kaczki mają uszy, więc czemu powiedział co powiedział? Nie miał czasu myśleć, bo rozważania Samuela trwały dalej. Spojrzał na niego, ocenił jego koszulę. Godowe upierzenie? Może biała koszula była złym wyborem? Ale... I tak nie przyciągnie swojego koguta, w końcu nie ma nic ponad to do Septima może mu dać, powiedziałby nawet, że ma dużo mniej.
Zacisnął zęby pijanym umysłem rozumiejąc w końcu o czym mężczyzna gadał. Morpheus nic nie mógł mu obiecać, to był prostu układ, spotykają się raz na jakiś czas, spędzą razem czas w tej czy innej pozycji, a później znów udawanie, że się nie znają. Chciał być z nim, jak równy z równym, jak ludzie, którzy się kochają. Czy to było za wiele?
Próbował wytrzymać jego słowa, ale te coraz bardziej go denerwowały. Czy pójdą robić młode? Cóż... Pewnie tak... I to było już nie do zniesienia. Widok ich tańczących, widok tego palanta, co bawił się dzisiaj wyśmienicie, nawet nie zdając sobie sprawy jakim okrutnym idiotą był tak żarliwie zapraszając tutaj wilkołaka, żeby patrzył. Chciał mu coś udowodnić? Chciał mu pokazać dobitnie, że nie ma szans, że każda resztka nadziei, jaka poprawiała mu dzień, jaka rozbłyskała gdy się spotykali, była gówno warta? Szklanka w coraz mocniej zaciskanej dłoni w końcu pękła, szkło rozcięło skórę, alkohol wlał się w rany, ale wilkołak zdawał się nie zauważyć krwi ściekającej na nadgarstek i przedramię. Spojrzał na barmana zdezorientowanym, przepraszającym spojrzeniem i odepchnął się od lady.
-Chodź za mną.-fuknął do Samuela, gwałtownie się zatrzymując tuż przed nim. ,,Chodź za mną?" przecież to nawet nie leżało obok ,,Spierdalaj" jakie chciał powiedzieć. Jeszcze raz...-Chodź za mną.-fuknął kolejny raz polecenie, z jeszcze większym zaangażowaniem, ale ponownie słowa jakie opuściły jego usta ni jak miały się do jego prawdziwych pragnień. Zirytowany do granic wytrzymałości machnął w końcu ręką, obrócił się i ruszył do wyjścia ze stodoły. Musiał chwilę pobyć sam i odetchnąć świeżym powietrzem, choć nie wierzył w to, że mu to jakkolwiek pomoże.

Czy szklanka przeżyje?
Rzut Z 1d100 - 77
Sukces!

I guess not.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#194
28.02.2024, 02:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.02.2024, 02:46 przez Atreus Bulstrode.)  
tańczę z viką

Pokiwał głową na podsunięte przez nią imię. Vivienne, mogło być - też ładnie. Atreusowi było w sumie wszystko jedno w tym momencie, bo 'we wszystkim jej ładnie'. Miło jednak było w tym wszystkim zobaczyć, jak w rozbawieniu drgają jej kąciki ust, bo przecież o to w tym wszystkim mu chodziło - żeby było zabawnie. Na odpowiedź na temat piosenki westchnął tylko, niby to rozczarowany, bo łatwo jej było tak mówić. Jak dało się zauważyć, to tu leciały jakieś mugolskie hity, a on niekoniecznie był z tego rodzajem muzyki zaznajomiony. Nie na tyle by nadążyć za tekstem czy melodią.

Milo, że doceniała jego niezamierzone popisy, bo jeszcze by się zmartwił, że zamiast kręcić nią na parkiecie, to będzie musiał podpierać ścianę, póki mu nie przejdzie. Albo próbować zapić ten ogień kolejną porcją alkoholu. Na całe szczęście jednak, drink nie miał długofalowych skutków i kiedy objął ją na parkiecie, mogli już ze sobą normalnie rozmawiać.

Okręcił ją zgrabnie, patrząc jak ciemne włosy rozlewały się pod wpływem ruchu, a kiedy już wykonała obrót, przyciągnął do siebie i z pewnym skrywanym zadowoleniem ponownie ułożył jej dłoń na talii.
- I jak się z tym czujemy? - zapytał, lekko unosząc brew. Miał jej gratulować wyrwania się z bezsensownego mariażu, a może złożyć kondolencje i zapewnić, że bardzo mu przykro iż ten związek nie przetrwał próby czasu. Zaraz jednak uśmiechnął się lekko, jednak z typową dla siebie zaczepką kryjącą się w kącikach ust. - Czy skoro przyszłaś sama, to znaczy też że jesteś tu w celu złowienia sobie nowego kandydata na narzeczonego? Niby widziano cię z Laurentem, a plotki rozeszły się na ten temat całkiem szybko, ale wybieram w nie nie wierzyć - bo odnosił wrażenie, że nawet jeśli z Victorią nie był przesadnie blisko, to z Prewettem już tak. Na tyle, by odczytać sytuację między nimi.
- Ja nawet nie zamierzam się z tobą sprzeczać w tym temacie, Vivienne. Bo widzisz, do takich rzeczy potrzeba ekspertów. Ty byłaś ekspertką od ogórków, mu od wódki, proste - uśmiechnął się do niej wesoło. Ale potem westchnął głęboko i okręcił ją znowu, zanim odpowiedział na jej pytanie. - Tak jak naszą decyzją było, byśmy się zaręczyli, tak naszą było, by to zakończyć - powtórzył za nią. - Ale prawda jest taka, że cały nasz związek był hazardem. Postawieniem wszystkiego na jedną kartę - wzruszył ramionami. - Pozostaje mieć tylko nadzieję, że we Francji znajdzie to, czego szukała. - w gruncie rzeczy nie miał do Elaine żadnych pretensji, nawet jeśli zakończenie zaręczyn w pewien sposób wciąż ciążyło i pozostawiało po sobie gorzki posmak. Ale takie już było życie - raz się wygrywało, a raz przegrywało, a on akurat było do tego przyzwyczajony.
Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#195
28.02.2024, 05:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.02.2024, 05:18 przez Dora Crawford.)  
rozmawiam sobie z Julienem i pije drina

Dora uśmiechnęła się lekko na widok Effie, która odprowadził z parkietu Morpheus, ale jej uwagę dość szybko zwróciło co innego, a mianowicie krzyczący na całą salę wyjec, który oznajmił właśnie Brennie głosem Heather, że ta wychodzi za mąż. A więc dopełniło się - jeszcze parę dni temu rzucona niechcący uwaga Longbottom przy stole faktycznie się spełniła.

Ale nie miała co długo cieszyć się z tej dobrej nowiny, bo znalazł się przy niej Julian, podając jej drinka.
- Oh, dobry wieczór! - uśmiechnęła się do niego wesoło. Dobrze było widzieć, że postanowił jednak wyjść z Warowni i wziąć udział w trwającej zabawie. Może już minęło niemal całe lato, ale Dora niezmiennie martwiła się o niej od Beltane, kiedy wrócił do domu w tak okropnym stanie. Nawet, jeśli nie mieli zbyt wielu okazji, by zamienić chociaż parę słów.
- Dziękuję, ale nie martw się, rozmowa z tobą to zawsze przyjemność - jak z każdym z resztą w jej wypadku. No, prawie z każdym, bo gdyby miała prowadzić rozmowę z kimś z Borginów, to pewnie nie byłoby jej aż tak do śmiechu. Znowu. - Drinka jednak wypiję, skoro jest specjalnie dla mnie - uśmiechnęła się do niego ładnie, przyjmując wyciągnięty w jej stronę kieliszek i kiwając lekko główką w podzięce. - Cóż... może faktycznie, w porównaniu z innymi, nie rozmawialiśmy za dużo, ale przecież mieszkasz z nami dopiero od niedawna, prawda? A zawsze jest idealny moment na to, żeby nadrobić zaległości. - upiła nieco podanego drinka. - Bawię się bardzo dobrze. Jest ładnie, Brenna tak bardzo się postarała. Losowałeś w ogóle coś w koszyku na wejściu? Masz coś ładnego?

!magicznydrink


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#196
28.02.2024, 05:17  ✶  
Czujesz nagły przypływ sił! Przez kolejne dwie tury możesz podnieść stół jedną ręką czy bez problemów kogoś podnieść
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#197
28.02.2024, 18:13  ✶  
Rozmawia z Flo, poszedł z nią do baru po inny alkohol

– Odpuszczę sobie te magiczne drinki – odpowiedział z przekąsem wypowiadając ostatnie dwa słowa. Wolał mieć kontrolę nad tym jak mówił i co, nie chciał kłamać jeśli tego nie potrzebował, a zwłaszcza swojej rodzinie. – Będę musiał porozmawiać z organizatorką tego przedsięwzięcia – dodał i pokręcił głową odsuwając od siebie jeszcze dalej tę szklankę.

Vincent od zawsze miał dobrą głowę do picia, rzadko upijał się tak, aby nie pamiętać imprezy, czy danego wydarzenia. Lubił kontrolę, a alkohol nie powinien mu tego odbierać. Przez cały ten czas swojego życia może trzy razy urwał mu się film, w tym raz zasnął w toalecie – o czym wiedzieli tylko nieliczni, bo nie chwalił się tym na prawo i lewo.

Przeczesał swoje włosy myśląc o tym, co mówiła Flo. Miał nadzieję, że będzie bezpieczna, że nic się jej nie stanie, że to nie zagrozi jej życiu, ale czego mógł się po niej spodziewać? To w sumie byłaby pierwsza osoba z jego rodziny, o której by pomyślał, że zaangażuje się w taką sprawę. W końcu jej praca to ratowanie życia. Nie wyobrażał sobie jej po drugiej stronie.

– Dobrze, ale naprawdę próbuj nie mieszać się w nic więcej – westchnął – Chodźmy się napić czegoś lepszego i bezpieczniejszego, a potem może dasz się zaprosić na parkiet? – siostrzenica siostrzenicą, ale mógł z nią zatańczyć, nie? Brenny nie miał szansy wyciągać do kolejnych tańców, bo była oblegana, a nikogo więcej nie znał.

Podniósł się i ruszył do baru. Zamówił sobie zwykłego drinka – rum, cola, limonka. Lubił pić rum i whisky, a te magiczne drinki skusiły go tylko z nazwy. Teraz stwierdził, że nigdy więcej nic magicznego nie weźmie. Dla Florence zamówił od razu wino.

Wieszczka
Our hearts will share the same shelter, we share a place under the same sun
Splątana kaskada loków barwy świeżo ściętych łanów zboża okrywa całunem drobne ramiona, umykając końcami nad linią pasa, na ogół wieńczona przez barwne kokardy. Otula miękko dziecięcą, odrobinę pyzatą buzię upstrzoną siateczką piegów, której epicentrum są jasno-błękitne, przenikliwe tęczówki. Usta wykrojone, bladoróżowe, drgają nieustannie w przyjemnym dla oka uśmiechu. Chód ma energiczny i dziarski, głos chrypliwie melodyjny, ubiór klasycznie kobiecy, acz niewyzywający. Złote pantofelki wzbijają w przestrzeń migotliwy kurz, czyniąc ją kobietą wzrostu średniego, jednak o aparycji chuderlawej.

Effimery Trelawney
#198
28.02.2024, 18:33  ✶  
Effie kończy taniec z Morpheusem, podchodzi do baru i zaczepia Samuela.

Otulona nimbem światłości, pyłem z gwiazd zrodzonym wplątanym w bujne loki, wyglądała bardziej jak zjawa leśna, aniżeli namacalna istota; jak to drobne istnienie wyciągające dłonie ku masywom drzew, które poprzetykane były liśćmi na wzór waty cukrowej; jak dziecko, patrzące przez witrynę cukierni; jak ulotna na tyle, że szept mógłby zmieść ją z powierzchni, zamienić w niwecz, jedynie w lśniące czernią niebo. Westchnięcie zamarło na jej wargach, gdy tylko obróciła się w rytm rozkoszującej muzyki; coś zamknęło w szczerozłotej klatce płuc jakikolwiek cień oddechu i dopiero jak zeszła z parkietu, pozwoliła sobie głośniej odetchnąć. Jedyne tańce, do jakich przywykła, to te wokół ognisk podczas świąt kowenu.

Przez jakiś czas rozglądała się niepewnie, niby chcąc odnaleźć jakąkolwiek znajomą buzię – podeszła więc do baru niespiesznie, jakby leniwie, opierając się o blat z udawaną nonszalancją. Czy tak właśnie robili dżentelmeni na salonach tchnących damskim pudrem i słodkim zapachem perfum?; nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Rozglądając się raz jeszcze, rozpoznała sylwetkę stojącą obok niej, tyłem.

Podeszła dziarsko i śmiało, łapiąc delikatnie za łokieć mężczyznę.

– Samuel! – zaświergotała, wpraszając na usta urokliwy uśmiech małego chochlika.

Studiowała przez chwilę jego fizjonomię, jakby widziała go po raz pierwszy na przestrzeni życia. Dopiero chwilę później, gdy dostrzegła nietaktowność swojego dotyku na jego ręce, cofnęła dłoń gwałtownie, zupełnie rujnując nieomal pełnego kurażu dziewczęcia.

– Jesteś mi chyba coś dłużny! – rzekła miękko, a jej słowa rozlały się lepkim, późnoletnim sokiem. – Ostatnim razem nie podarowałeś mi tańca, co wprawiło mnie w smutek. Tym razem ci nie odpuszczę – rzekła z udawaną sztywną nieustępliwością.

– Przepraszam, że go porywam – rzuciła do Neila, łapiąc Samuela za dłoń.

Jego skóra była ciepła i miękka, tak jak miękkie są dziewczęce ramiona. Nie pomyślała nawet, iż bezpardonowe złapanie go za dłoń może odbić się niejakim zakłopotaniem – Effie bardzo mało wiedziała o samozachowawczości i jakichkolwiek ochłapach dystansu. W ostatnim momencie otuliła palcami jedną ze szklanek z magicznym napojem.


!magicznydrink
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#199
28.02.2024, 18:33  ✶  
Drink na dwie tury wyostrza zmysły wzroku, węchu i dotyku - lepiej widzisz w półmroku, wyraźniej czujesz zapachy, trzymając w dłoni szklankę z drinkiem bardziej wyczuwasz fakturę i temperaturę szkła - tak samo jak gdy dotkniesz czegoś jeszcze.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#200
28.02.2024, 18:52  ✶  
Idę z Vincentem napić się wina i na parkiet.

– Chciałabym zgonić to na drinka – powiedziała Florence, spoglądając w zamyśleniu na szklankę. – Ale prawda jest taka, że spytałam o to, o co spytać i tak chciałam i czego pewnie próbowałabym dowiedzieć się w inny sposób – dodała z westchnieniem, a potem jej wzrok znów umknął w stronę parkietu, ku Atreusowi. Pytanie, co tu robił, trochę ją dręczyło, ale jemu chyba nawet po magicznym drinku nie zadałaby pytania aż tak wprost. Nie, skoro Patrick jej zaufał.
– Niemniej, pozostawię dalsze sięganie po te drinki bardziej chętnym do wielkich emocji – dodała, uśmiechając się lekko. – Och, Vincencie, sądzisz, że zakazy na mnie podziałają? Twój brat już tego próbował – oświadczyła, a jej ton na moment nabrał surowości: była to jednak surowość udawana.
Florence Bulstrode była uparta jak stado diabłów. Zmuszenie jej do zrobienia czegoś, czego zrobić nie chciała, było bardzo trudne, a powstrzymanie przed zrobieniem czegoś, co zrobione jej zdaniem być powinno, już chyba niemożliwe. Jednocześnie jednak Vincent nie musiał się obawiać. Nie miała natury wojownika, a swoje ambicje skupiała w innym miejscu. Nigdy nie stanęłaby po tej drugiej stronie, bo leczyła każdego, ale jednocześnie wcale nie była naturalnym materiałem dla Zakonu – na mugolaków patrzyła z odrobiną sceptycyzmu, jak na osoby rozdarte między światami.
Do oferty pomocy skłoniły ją Beltane i lojalność wobec przyjaciela.
Podniosła się z miejsca. Florence nigdy jakoś szczególnie nie rwała się do tańca, ale i nie miała nic przeciwko niemu – przynajmniej póki melodie nie były bardzo szybkie. Tańczyła z krewnymi wiele razy, więc i teraz poszła bez protestów z Vincentem najpierw napić się łyk wina, a potem na parkiet.
– Uważaj na siebie, proszę – mruknęła jeszcze cicho, ujmując go w pewnym momencie pod rękę, i rzecz jasna nie chodziło o obawę, że podepcze mu stopy. Bo nie zamierzała pytać, ale nie musiała dostawać żadnych odpowiedzi ani sięgać po umiejętność jasnowidzenia, aby wiedzieć: Vincent Prewett znalazł się teraz w większym niebezpieczeństwie niż wcześniej.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Bard Beedle (3600), Brenna Longbottom (6176), Pan Losu (1128), Nora Figg (6478), Samuel McGonagall (6297), Alastor Moody (2428), Samuel Carrow (4465), Erik Longbottom (6996), Ula Brzęczyszczykiewicz (4996), Neil Enfer (5809), Atreus Bulstrode (5744), Dora Crawford (2097), Morpheus Longbottom (3201), Effimery Trelawney (1297), Perseus Black (3216), Florence Bulstrode (1533), Vincent Prewett (1807), Avelina Paxton (1820), Victoria Lestrange (7198), Patrick Steward (3200), Sebastian Macmillan (3662), Septima Ollivander (1083), Elliott Malfoy (1236), Julien Fitzpatrick (706)


Strony (27): « Wstecz 1 … 18 19 20 21 22 … 27 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa