• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 14 Dalej »
[1954] I draw the Fool. Yeah, makes sense.

[1954] I draw the Fool. Yeah, makes sense.
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#1
31.03.2024, 21:19  ✶  
Przerwa świąteczna minęła, a wraz z nią rozpoczął się nowy rok i drugi semestr ich trzeciego roku nauki. Za oknami zamku panowała zawierucha, obrzucająca otaczające Hogwart błonia grubą warstwą śniegu i zniechęcając do jakiegokolwiek włóczenia się po korytarzach. A mimo to, dwie pierwsze lekcje Ambrosia przesiedziała w zakątku za biblioteką, z rozleniwieniem gapiąc się przez okno w przerwach od uzupełniania wypracowania na popołudniową lekcję transmutacji. Trzecimi zajęciami było jednak wróżbiarstwo, a tego nigdy nie opuszczała, nawet kiedy miała najgorszy dzień pod słońcem.

Teraz siedziała sama przy swoim stoliku, podparta łokciem i blat i wspierając się na dłoni, wpatrywała się w leżące po przeciwległej stronie sali okno pustym wzrokiem. Dziewczyna, która zazwyczaj siedziała z nią na zajęciach z wróżbiarstwa, spadła poprzedniego dnia z trybun i wylądowała w skrzydle szpitalnym, połamana w paru miejscach i Rosie pewnie nawet by jej współczuła, gdyby nie fakt że sama ją stamtąd zepchnęła, za gadanie jakichś okrutnych głupot, które ślizgonce podsunęły jej głupie koleżanki. McKinnon czekał za to tydzień siedzenia w kozie, ale ciężko było jej powiedzieć, że tego jakkolwiek żałowała.

- Mulciber! - nad salą przetoczył się nerwowy głos nauczycielki. - Dosyć tego. Zabierz swoje rzeczy, usiądziesz tutaj.

Znowu. Pomyślała tylko blondynka z pewną goryczą, bo nawet nie musiała patrzeć na nauczycielkę, by wiedzieć które miejsce wskazuje chłopakowi. Z niechęcią sięgnęła po swoje rzeczy, spychając je nieco bliżej siebie, tak żeby zrobić mu miejsce na stoliku i przez cały ten czas, ani na moment nie mając zamiaru na niego spojrzeć. Uzupełnianą przez siebie rolkę pergaminu zwyczajnie zwinęła, żeby jej do niej nie zaglądał, bo znajdowało się na niej zadanie na numerologię, dotyczące wyliczenia własnego portretu numerologicznego, a własną filiżankę z fusami, będącą już obiektem dzisiejszych zajęć, też odsunęła tak, żeby za łatwo nie było mu w nią patrzeć z jego miejsca. Po chwili zastanowienia jednak, zwyczajnie przykryła ją spodkiem, całkiem zakrywając jej wnętrze.


she was a gentle
sort of horror
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#2
01.04.2024, 00:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.04.2024, 00:14 przez Alexander Mulciber.)  
- Moje trzecie oko mówi mi, że za chwilę wydarzy się coś strasznego – rzucił wcześniej ustalone hasło Mulciber, posyłając Macmillanowi – nagle wybitnie zajętemu wnikliwym oglądaniem swojej filiżanki z fusami – porozumiewawcze spojrzenie, które mówiło: skup się, debilu, nie taki był plan. Klasa wróżbiarstwa była w tym roku łączona z rocznikiem wyżej – jako że nie znalazło się zbyt wielu chętnych do nauki tego szlachetnego przedmiotu – doskonały moment na integrację międzydomową. Niestety, Murtagh nie współpracował. Alex przewrócił oczami. Jego egzaltowanemu przyjacielowi wydawało się, że w rozmokłych farfoclach na dnie filiżanki widzi serce, zwiastujące rychłe powodzenie w miłości, a tak konkretnie: randkę z Dianą Burke.

- To nie jest serce – westchnął z rozdrażnieniem Alex, patrząc z niesmakiem na Murtagha, który aż podniósł się z miejsca, by złapać więcej światła z zawieszonej nad stołem lampy. Niecierpliwie stukał palcami w blat stolika, tak, jakby na coś czekał. – To jest GRZEBIEŃ, Murtagh. Wiesz, co to oznacza? Że rano chyba zapomniałeś się poczesać, no i że jesteś fałszywa kurwa, a nie przyjaciel. Zapomniałeś, jakie było hasło.

Macmillan obraził się śmiertelnie i przez chwilę wciąż obracał w dłoniach trefną filiżankę – wszystko muszę, kurwa, robić sam, pomyślał ze znużeniem Mulciber, ignorując mruczaną pod nosem wiązankę wyzwisk pod jego adresem dobiegającą ze strony przyjaciela – ale Murtagh w końcu darował sobie, i odstawił z brzękiem filiżankę na stół.

Tylko że kiedy sam, zrezygnowany, chciał opaść ciężko na siedzenie obok, Alex gwałtownym szarpnięciem odsunął jego fotel, tak, że przyjaciel wylądował tyłkiem na ziemi.

Kilka osób, na czele z głównym sprawcą całego zamieszania prychnęło śmiechem – bo to nie był pierwszy raz, kiedy Mulciber i Macmillan odwalali coś w trakcie lekcji (i poza nimi) – ale nauczycielka nie wydawała się podzielać ich poczucia humoru...

Alexander bez słowa protestu podniósł się z miejsca, zgarnąwszy wcześniej zamaszyście książkę, filiżankę z niedopitą jeszcze herbatą i okrężną drogą ruszył w stronę miejsca wskazanego przez belferkę, ignorując jej zaciśnięte w groźną kreskę usta.

Błysnął zębami w uśmiechu, mijając stolik Diany, ślicznej, i przeuroczo głupiutkiej blondyneczki, której wiecznie nieprzytomne spojrzenie wydawało się dziś jednak jakieś mniej rozbiegane niż zawsze: a już kiedy wsunął jej niepostrzeżenie w dłoń niewielki rulonik pergaminu z wierszem miłosnym skreślonym ręką absolutnie zabujanego w dziewczynie Murtagha, w ciemnych oczach Diany mignęło nagle zrozumienie… A ona sama z szyderczym rozbawieniem w głosie szepnęła: „znowu będzie o onyksowych oczach czy wymyślił coś nowego?”. Mulciber pomyślał, że być może nie docenił lotności intelektu panny Burke, ale nie miał teraz czasu, by zastanawiać się razem z nią nad trafnością metafor Macmillana.

Spełnił swój przyjacielski obowiązek skrzydłowego, i teraz skierował swe kroki w stronę innej blondynki.
Tak konkretnie: Ambrosii McKinnon.

Ten dzień nie mógł być lepszy.

Wróżbiarstwo było jedną z niewielu lekcji, których Alex nigdy nie opuszczał: zawsze przychodził na zajęcia punktualnie, a nawet przed czasem, z kompletem podręczników (w większości i tak wykutych na pamięć) pod pachą, doskonale zorientowany w aktualnie przerabianym materiale i zwyczajnie podekscytowany perspektywą wróżenia non stop przez kilka następnych godzin. Niestety, z jakiegoś powodu, nauczycielka wróżbiarstwa niespecjalnie przepadała za samym Alexandrem. Ten czuł się nieco urażony tym stanem rzeczy: w końcu, podczas wspólnego omawiania tematu był zawsze bardzo zaangażowany w dyskusję – ba, często zdarzało mu się podnosić rękę i recytować odpowiedź (dosłowny cytat ze słownika symboli wróżbiarskich) zanim jeszcze belferka zadała pytanie! – a że zdarzało mu się powygłupiać podczas pracy własnej, cóż, co miał niby robić, skoro prawie zawsze kończył pracę jako pierwszy?

Poprawka: czasem kończył równocześnie z McKinnon.

Oczywiście, skonstatował z zadowoleniem, opadając na miejsce obok Ambrosii. To było do przewidzenia. Starał się nie wyglądać na zbyt uradowanego, kiedy nauczycielka wysłała go do dokładnie tego stolika, który zajął na samym początku roku, niemalże równocześnie z siedzącą teraz obok dziewczyną. Mówiłem ci, że to bez sensu, żebyś siadała z kimś innym, Rosie, przypomniał jej ostatnim razem, kiedy nauczycielka posadziła go obok niej, odwołując się do tamtej sytuacji sprzed pierwszej lekcji wróżbiarstwa.

- Tęskniłaś, McKinnon? – Alex nawet nie próbował ukryć satysfakcji w głosie. Uśmiechnął się bezczelnie do naburmuszonej dziewczyny, która całą sobą starała się go ignorować: idąc do jej stolika, widział, jak odkłada na bok swoje przybory i odsuwa swoje krzesło od niewidzialnej granicy dzielącej ławkę na pół jak tylko się da najdalej. Kiedy tylko nauczycielka przestała patrzeć w ich stronę – zdążyła jeszcze rzucić komentarz, że bardzo liczy na to, że Mulciber nauczy się trochę ogłady od cichej i grzecznej McKinnonówny, bo jak nie poprawi swojego zachowania, to będzie jego stałe miejsce – Alex ostentacyjnie przesunął swój łokieć na terytorium Ambrosii. Powoli. Obserwując jej reakcję.

– Słyszałem, że wreszcie nauczyłaś się bić. To co, kiedy wspólny trening?


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#3
01.04.2024, 02:15  ✶  
Cokolwiek oni tam z Murtaghem robili, ona nie zwracała na to uwagi. Nauczyła się, że cokolwiek to nie było - zwykle sprowadzało się do czegoś absolutnie durnego i bez jakiegokolwiek sensu, jakby bicie się było jedyną formą rozrywki w ich mniemaniu. Kiedy natomiast Mulciber nikogo nie szturchał, popychał, czy zabierał spod nich krzeseł, był denerwujący w zupełnie inny, ale równie intensywny sposób. Był zwyczajnie nadgorliwy i tak jak McKinnon lubiła ludzi, którzy potrafili używać mózgu, tak on robił to z obrzydliwą manierą kogoś, kto był dobry w tylko dwóch rzeczach; 1. opanowywania interesujących go tematów do podręcznikowej perfekcji, która często sprowadzała się do wypluwania z siebie wyuczonych formułek bez zastanowienia, 2. byciu irytującym we wszystkim co robił.

Nie raz obydwoje podnosili dłonie ku górze, bo z jakiegoś powodu wróżbiarstwo było jedyną dziedziną, która faktycznie ich interesowała. Ona spokojnie, z pewnym rozleniwieniem, a on jakby jutra miało nie być. Często też, w ogóle na nic nie czekał, tylko gadał te swoje sztywne formułki i nawet nie w rozbudowanej formie, tylko tej skondensowanej i jak najprostszej, jakby w jego głowie na przód wyrywała się zasada; im szybciej tym lepiej.

Często też, ich droga nauczycielka wróżbiarstwa, patrzyła na niego wtedy zniesmaczona i odprawiała go bez słowa, wskazując do odpowiedzi ją, a Rosie wtedy z właściwą dla siebie manierą znużonej zrachowaniami chłopców dziewczyny, rozbudowywała te wszystkie jego instrukcje, przekładając je dodatkowo na ludzki język. Tak, żeby każdy siedzący w sali je rozumiał.

Jej zielone spojrzenie umknęło w bok tylko na chwilę, kiedy szedł w jej stronę, akurat w momencie gdy wsunął Dianie do dłoni tajemniczy liścik. Nie pierwszy raz widziała jak to robił i mimo że kusiło ją, by zapytać koleżankę o co właściwie chodziło, jakaś jej część zapierała się przed tym. Cokolwiek knuł Mulciber, absolutnie jej nie obchodziło.

Wydała z siebie pełne niezadowolenia burknięcie, kiedy odezwał się do niej, ostentacyjnie odwracając głowę w bok, byle dalej spojrzeniem od niego, ale Alexander miał własne plany na tę ich posiadówkę, zamiast zająć się zadaniem wyznaczonym przez nauczycielkę.

Spojrzała w dół, na jego łokieć, który sunąć po ławce, przekraczał właśnie niewidzialną granicę, która dzieliła blat na równe połowy. Powoli też zbliżał się do końca strefy neutralnej, bo w głowie Rosie całe to biurko podzieliła właśnie na trzy części; jej, jego i znajdującą się pośrodku, gdzie ewentualnie któreś z nich z jakichś powodów mogło się znaleźć, ale nie mogło jej absolutnie przekroczyć. Cóż, Mulciber robił sobie z jej wyimaginowanych granic absolutnie nic. Nie pierwszy, nie ostatni raz.

Rosie podniosła spojrzenie z jego łokcia, który właśnie dźgał ją w jej własny, spoglądając Alexandrowi w te jego głupie, niebieskie oczy. Poruszyła piórem między palcami, a potem zamachnęła się, wbijając jego końcówkę w natrętny łokieć chłopaka, zaciskając przy tym na moment zęby, ale oprócz tego nawet na moment nie zmieniając obojętnego wyrazu twarzy i niezadowolonego spojrzenia.

- McKinnon! Co wy tam robicie na Merlina! - obruszyła się nauczycielka, spoglądając na nich, kiedy gdzieś nad szeptami omawianego zadania, podniósł się głuchy dźwięk jaka wydała ławka przez uderzenie w jego łokieć, bo w gruncie rzeczy Rosie wcale nie zrobiła tego lekko.

- Przepraszam pani profesor! Jakaś okropnie natrętna mucha nam tutaj latała! - odpowiedziała najsłodszym głosikiem, uśmiechając się do kobiety przepraszająco, ale kiedy tylko jej spojrzenie wróciło na siedzącego z nią chłopaka, znowu spoważniała.

- Nie mam na to czasu. To wystarczy? Może byś się tak zajął zadaniem, co?


she was a gentle
sort of horror
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Alexander Mulciber (763), Ambrosia McKinnon (865)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa