—15/06/1972—
Anglia, Londyn, Aleja Horyzontalna
Violet Shafiq & Anthony Shafiq
![[Obrazek: qVdt9OC.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=qVdt9OC.png)
W pajęczynie wielkiego mrozu
wysysa gwiazdy czarna wdowa.
Odnóża ma długie, styczniowe
i jest nieskończenie szalona.
Tedy bierze kogoś ze sobą
na świadectwo mroźnych wojaży,
jak widoczek, kartkę pocztową,
plus do kartki imię jak znaczek.
Nim je wszystkie pośle do diabła,
od lat kreśli te same słowa:
"Rozglądałam się aż do rana.
Śpij spokojnie - nie było boga!"
![[Obrazek: qVdt9OC.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=qVdt9OC.png)
W pajęczynie wielkiego mrozu
wysysa gwiazdy czarna wdowa.
Odnóża ma długie, styczniowe
i jest nieskończenie szalona.
Tedy bierze kogoś ze sobą
na świadectwo mroźnych wojaży,
jak widoczek, kartkę pocztową,
plus do kartki imię jak znaczek.
Nim je wszystkie pośle do diabła,
od lat kreśli te same słowa:
"Rozglądałam się aż do rana.
Śpij spokojnie - nie było boga!"
moje serce niepomiernie cieszy wieść o Twoim powrocie. Rad jestem niebywale, że ostatecznie znalazłaś w sobie odwagę i powróciłaś w rodzinne strony. Spotkajmy się. Na odwrocie zapisałem adres, będę do Twojej dyspozycji o 17.00, 15 czerwca.
A.
– Moja droga Vi... – powitał ją z troskliwym uśmiechem, jego szare oczy przepełnione były rzewnością, której mogła zupełnie się nie spodziewać, ponownie jak uścisku, serdecznego przytulenia jej do siebie, które nastąpiło chwile później. – Już bałem się, że nie przyjdziesz. Chodźmy proszę do biblioteczki, tutaj podejmuje petentów, którzy nie potrafią zapamiętać w jakich godzinach działa moje biuro... – finezyjnie zawijanym gestem wskazał na pokój, z wystudiowanym lekceważeniem do prostego, ale ociekającej luksusem wnętrza.
Poprowadził ją sporym, równie białym korytarzem z kilkoma jednakowymi drzwiami, wprost do ostatnich, lekko uchylonych drzwi dających temu dziwnemu miejscu odrobinę koloru. Biblioteka, jego własny prywatny zbiór koił mocno kontrastującą z wcześniejszą przestrzenią przytulnością. Strzelisty sufit przywodził na myśl wieże Ravenclaw, białe ściany złagodzone były granatowym nieboskłonem upstrzonym odwzorowaniem nieba północnej półkuli. Drewniane regały uginały się od książek we wszystkich nowożytnych językach, zaś po środku na miękkim perskim dywanie czekał na nich niewielki kawowy stoliczek z przygotowanym porcelanowym imbrykiem i dwoma już napełnionymi filiżankami oraz dwa głębokie fotele. Na jednym z nich pozostawiony był szary pled, który mimo braku wzoru odznaczał się bogatą fakturą.
– Spocznij proszę, odłożę tylko książkę i już jestem cały Twój... – wskazał jej miejsce bez pledu, a ze szklanego blatu zabrał niewielki tomik francuskiej poezji Marceline Desbordes-Valmore. Sam był ubrany w raczej wygodne, nieoficjalne odzienie, które wciąż obejmowało białą koszulę i garniturowe dopasowane spodnie z wysokim stanem trzymane nominalnie przez eleganckie granatowe szelki o złotych zapięciach. Jego nadgarstek zdobił złocisty zegarek, zaś mankiety spinki w kształcie magnolii. Na jego najmniejszym palcu lewej ręki błyszczał sygnet z symbolem departamentu, w którym piastował urząd. Próżno szukać było obrączki, pochował ją wraz ze swoją przedwcześnie zmarłą żoną.
– Wyobraź sobie... chyba będę musiał kupić sobie okulary, coraz dalej muszę odsuwać od siebie strony by cokolwiek przeczytać, zwłaszcza w takie dni jak ten. Ale ale... opowiadaj jak w nowej pracy. Jak się odnajdujesz? – Gdy tylko książka trafiła na właściwą półkę, przekierował ku niej całą swoją uwagę, powracając na swoje ugrzane już miejsce.