Not Just Your Profile
The Curve Of Hips And Fingers
To Cross Out All My Lines
Aleja Horyzontalna od strony ulicy Nocturnu. Miejsce, do którego grzeczni chłopcy i jeszcze grzeczniejsze dziewczynki nie powinni się zapuszczać. Był tutaj jakieś dwa tygodnie temu z wielkim psem. Był tutaj dwa tygodnie później - ale już bez opiekuna w postaci bestii, która odstraszałaby potencjalnych zainteresowanych... czymkolwiek. Pieniędzmi, problemami. Ciałem. Wkroczenie na zakazany teren, jak do ogródka Pańskiego, co ostrzegali, że jabłka zatrute za płotkiem hodują. Wiesz, że to grzeszne, wiesz, że to niedobre, a wchodzisz mimo to. Nie musisz mieć przed oczami węża, co kusi. Wąż siedział w tobie. To umysł zdradzał, a serce pukało w rytmie nowych doznań i obietnic przekroczenia tego, co nawet boskie. Pozwól sobie na jeden krok za furtkę mego ogrodu i przekonaj się, że tutaj nie było odpoczynku dla tych o chorym umyśle, za to nawet cisza potrafiła być symfonią. Palce Laurenta tak wiele razy trzymały tę furtkę w dłoniach, że pod jego dotykiem zawiasy nauczyły się skrzypieć. Bywał tu za często... albo za rzadko i to przez rdzę już skrzypieć zaczęły? Trzeba je oczyścić, naoliwić. Przecież nie możemy pozwolić, żeby komukolwiek został zabroniony wstęp do tego Raju Wykutego z Grzechu. Co bardziej porywczy jeszcze gotowi zniszczyć porośnięty dzikimi różami płotek i cóż? Pokaleczą się. Ale w tym wszystkim najbardziej szkoda płotka.
Obcasy były czymś, co przecież stworzono dla mężczyzn, więc może i takie prawo było Laurenta, że szedł na tym obcasie, jakby chodził w nim zawsze. Nie wiem, to tak po prostu działało - kilka rund w tę i tamtą i to załapał. Jak stawiać kroki, żeby wyglądać jak najlepiej, a nie jak kaczka, która nawet bosych stóp nie potrafiła postawić na kamiennej ścieżce. Długie nogi okryte czerwienią sukienki* w białe groszki sięgającej kolan - idealna do tego, żeby wkroczyć na parkiet tańca i zatańczyć, by podziwiać, jak okręca się wokół kibici. Z tym, że do takiego tańca jeszcze potrzeba było partnera. Letni krój z dekoltem, ale wcale nie przesadnym i nie sprośnym, bo Laurent wiedział to najlepiej - nie kusi najbardziej to, co wystawione na widok. Kusi najbardziej to, co kryje się w prezencie z ładniutką kokardką. Ten moment, kiedy możesz położyć na nim dłonie i go rozpakować. Te sekrety, które pobudzały wyobraźnię. To chyba dlatego kobiety wyglądały najlepiej, kiedy zakładały za dużą, męską koszulę na siebie. Niewinność rosła, chociaż poprzednia noc nie pisała niczego niewinnego w jej życiorysie. Dłuższe, platynowe włosy nie sięgały do końca chudych, kobiecych ramion. Laura. Albo Lucy. Mógłby się przedstawiać w dowolny sposób, nawet swoim własnym imieniem, bo teraz każdy dźwięk na jego własnych, czerwonych ustach wydawał mu się bronią, którą mógłby już pokonać każdego. Pewność siebie - to chyba nawet było niedomówienie tego, co Prewett w tym momencie czuł, kryjąc nieludzko niebieskie oczy pod czarnym, czarodziejskim kapeluszem z szerokim rondem, a tej pewności nie mogło przyćmić nawet zboczenie z tych grzecznych przecznic na te całkiem niegrzeczne. Niósł w swojej klatce piersiowej triumf.
Trzymał przekonanie, że pokona Boga w jego własnym królestwie.
Ciekawe, czy ta tabliczka "otwarte" obracała się kiedykolwiek na "zamknięte"? Zastanowił się nad tym dopiero teraz, kiedy zatrzymał się przed tymi drzwiami, a stukot jego obcasów przestał brzmieć na Nokturnie, ginąc między innymi przechodzącymi chodnikami i ulicą czarodziei. Czy była tak zawsze... oprócz tamtego razu? Ile razy ktoś był tak bezczelny, żeby ją obracać? Ile osób fantazjowało o twarzy Esme rozpalonej rumieńcem na jego własnym stanowisku pracy? Ile osób chciało rzucić czar na okna, by nikt nie mógł zajrzeć do środka i... och. Nie miało nawet znaczenia, ilu o tym fantazjowało. Liczyło się tylko to, komu Esme pozwolił znaleźć się tak blisko. Uśmiechnął się, unosząc na moment podbródek. Victoria dała mu jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie mógł sobie wymarzyć, a złośliwy poltergeist, który strzelił ten żarcik swoją magią, chcąc poszczycić się złośliwością... cóż, Laurent był mu niezmiernie wdzięczny. Dzięki niemu miał okazję doświadczyć siebie samego pod zupełnie nowym kątem... i spojrzeć na świat z zupeeełnie innej perspektywy.
Dzięki niemu miał szansę zagrać wyjątkowo paskudną kartą.
Drzwi do świata Pan Boga na zapiecku Nokturnu otworzyły się. Wiedźma co się zowie, pasująca do Nokturnu właśnie dlatego, jaki tworzyła dla tego ponurego miejsca kontrast, wkroczyła do wnętrza bez przekonania, że wchodzi na teren, w którym będzie musiała zapłacić jakąś cenę. A przecież cena zawsze istniała. Czasami tylko, z jakiegoś powodu, płacić musiał ktoś za ciebie.
- Dzień dobry. - Śpiewny głos syreny rozlał się po wnętrzu, a nawet nie próbował śpiewać. Tylko co zrobić, kiedy śpiewało jego serce, kiedy drżała z zachwytu jego dusza. To wszystko działo się krok po kroczku. Bo przecież najpierw była noga, która przekroczyła próg. Potem był profil czarownicy w kapeluszu. Potem dwa kroki, nim wiedźma zatrzymała się przy miejscu, gdzie aż prosiło się zasiąść na fotelu. Jednak nie zasiadła. Prezentując tylko uśmiech zatrzymała się, nim wypowiedziała swoje powitanie. I dopiero później uniosła głowę, żeby spojrzeć spod kapelusza na Esme lśniącymi oczyma. To całkiem przedziwne, jak bardzo u kontroli może się czuć człowiek tylko dlatego, że w to uwierzył. W to coś w sobie, w to coś, co mógł zaprezentować światu. Tylko że to nie tylko to, nie, to nie koniec tej mieszanki...
Mój Boże - czy wierzysz, że przed Tobą mogą kwitnąć kwiaty?
Laurent dzisiaj czuł się najpiękniejszą Różą, jaką można znaleźć w boskim Ogrodzie.
* mniej więcej taka