Ostatnie tygodnie nie były dla Bletchleya zbyt łaskawe. Długo nie wrócił do pracy i problemem nawet nie było to, że aż tyle przetrzymali go w szpitalu, chociaż samo leczenie trochę zajęło. Problemem było to, jakim trudem stało się przemieszczanie po Londynie. Był po prostu na zwolnieniu, pod opieką Leczniczy Dusz i cóż, przecież każdą traumę można było przepracować, prawda? Wrócił do pracy jakby nigdy nic, uśmiechnięty tak samo, jak miesiąc temu, przynosząc dla Victorii kubek kawy i kanapki od Pepy, która robiła je przecież fenomenalne. A dziś? Dziś przyszedł z kawą, bo chociaż niby nie było im pisane siedzieć do późnej nocy, to popołudniówka wystarczyła, żeby chcieć się chociaż trochę obudzić.
Cain zawsze pił słabą kawę z mlekiem i naprawdę lubił ją słodzić.
Informacje o inferiusach były... byłyby szokujące, gdyby nie to, że sporo się ich ostatnio przewijało. Przynajmniej na Bletchleyu nie zrobiły żadnego wrażenia, kiedy dostali zawiadomienie do pokoju, żeby jak najszybciej udać się na miejsce, bo trupy. Nic dziwnego, że uderzyli z tym do aurorów, skoro była mowa z góry o czarnej magii, a przynajmniej o istotach, które miały z tej czarnej magii powstać.
- Mają tu ładny spis zaginięć na przestrzeni trzech lat. Tara Roberts. Utonęła w czasie wakacji z mężem. Sprawa określona jako samobójstwo, mąż temu zaprzecza. Trójka zaginionych mugoli w lesie. Kolejny zaginiony: mugolak Martin Scott. Zwłoki jego dziewczyny, półkrwi czarownicy Elodie Legrand znaleziono tydzień po zgłoszeniu zaginięcia Scotta. - Cain podał Victorii teczkę, w której znajdowały się dane, jakie otrzymali i sam spojrzał na Ośrodek Windermere, który kiedyś cieszył się taką dobrą sławą, a teraz zostały po tej dobrej sławie tylko śmierdzące trupy. Jeśli wierzyć, rzecz jasna, w ostatnie zawiadomienie Bagshota. - Może pan Bagshot będzie bardziej chętny do większej wylewności na miejscu. - A może żadnych trupów nie było, bo przecież późną porą łatwo pomylić nawet centaura z jednorożcem, kiedy te biegają między drzewami. Teleportował się razem z Victorią prosto na wyznaczone miejsce i nie omieszkał zabrać ze sobą swojego małego ptaszora, którego wykorzystywał zamiast sowy, a który teraz siedział mu na ramieniu.
Skierował się do samego ośrodka, żeby tam machnąć odznaką i zapytać o to, gdzie rezyduje pan Bagshot, bo muszą się z nim zobaczyć. A przynajmniej tak chciał zrobić, bo kiedy wszedł do recepcji ta była pusta. Całkowicie, autentycznie, pusta. Jakoś to nadal nie wzbudzało wielkiego szoku w Bletchley.
- Dobry wieczór! - Zaanonsował głośniej, spoglądając to w lewo, to w prawo... ale po żywym duchu nie było tutaj nawet śladu. Cain podszedł do blatu, żeby go ominąć i znaleźć się po drugiej stronie - nie było w nim najmniejszego skrępowania, ale o tym już Victoria mogła się przekonać, że tak jak z jednej strony Bletchley potrafił tkwić w jednym miejscu i tentegować coś w głowie, spędzać miesiąc na obserwacji jednego człowieka, tak potem były chwile, kiedy łamał parę przepisów, a moralnością wykazywał się co najwyżej w skalach szarości, dopóki nie krzywdziła ona drugiego człowieka bezpośrednio. A poszedł tam teraz, żeby położyć łapy na księdze gości. Otworzył ją tak, żeby Victoria też mogła zajrzeć. Popukał palcem w numer domku, który zajmował Bagshot, a potem obrócił ją w kierunku Victorii.
!szaleństwoWindermere