adnotacja moderatora
Rozliczono - Alexander Mulciber - osiągnięcie Piszę, więc jestem.
- ...Lepiej byłoby zaufać haniebnie źle wyważonym kościom z kasyna Prewettów niż wskazaniom tych przeklętych astragaloi - stwierdził Alexander, krytycznym spojrzeniem obrzucając wnętrze niewielkiego letniskowego domku. - Nie masz wrażenia, jakby nieustannie próbowały nas zwieść na manowce? Najpierw… - Grecja, chciał powiedzieć, ale to jedno słowo, które kiedyś wypowiadał z nienawistnym sykiem, teraz z trudem przechodziło mu w ogóle przez gardło. Teraz - to znaczy odkąd oboje uświadomili sobie, że miejsce, które miało być ich rajem, stało się kolejną z rzeczy, które ich dzieliły przez ostatnich siedem lat. Dlatego zamilkł, na tę krótką chwilę, jakby przypomniał sobie, że poparzył sobie język, kiedy był zmuszony przełknąć obietnicę greckiego słońca. - …a teraz to. - dokończył myśl, odkładając na bok bagaż, i odsłaniając okno, by wpuścić trochę powietrza do dusznego wnętrza.
Wciąż nie zdjął z nosa okularów przeciwsłonecznych, a chociaż jego mina nie wyrażała teraz niczego ponad znudzoną obojętność, przestał narzekać i przez kilka dobrych chwil nie ruszał się z miejsca, pozwalając, by bystre, sierpniowe słońce zalało mu twarz swoimi promieniami.
Kiedy wreszcie odwrócił się od okna, brzmiał już spokojniej.
- Przynajmniej ładne były te wrzosowiska, co je mijaliśmy.
Astragaloi były starymi kostkami do dywinacji, wykonanymi najczęściej z drobnych kości zwierząt, a ich historia sięgała jeszcze do czasów antycznych; chociaż każdy, kto prenumerował Astrolabium wiedział, że kleromancja dawno już wyszła z mody. Jednak Rosie i Alex żywili pewien sentyment do tych nieforemnych kostek, znalezionych przed laty podczas spontanicznej wizyty na Notting Hill, a tak konkretnie w księgarni o dumnej nazwie “Puszka Pandory”. Kiedy pierwszy raz rzucili astragalami, wpadli na pomysł, by wylosowane numery nanieść na mapę: tak otrzymali współrzędne niewielkiej greckiej wyspy, dokąd zaplanowali wspólną wyprawę. Tylko na kilka dni, mówili sobie początkowo, ale im dłużej omawiali plan podróży, tym więcej i więcej wydłużali swój pobyt na obczyźnie.
Nic się, kurwa, nie zmienili.
Alexandrowi nadal jednak nie chciało się wierzyć, że pozwolił się namówić na wypad do jakiejś zabitej dechami, agroturystycznej dziury, tylko dlatego, że wygrzebane z dna szuflady kostki pokazały właśnie Windermere. Zdjął okulary i rzucił je gdzieś w kąt. Mogli przecież pojechać gdziekolwiek, zamiast słuchać tych pieprzonych astragaloi.
Ale do trzech razy sztuka, prawda?
- Pożycz mi swoją talię, Rosie. - Prośba była nagła, i dosyć nieoczekiwana. - Moja się popsuła. - Kącik ust Alexa ledwo dostrzegalnie drgnął, gdy rzucił tą niedorzeczną wymówką. Ale prawda była dobrze znana obojgu: czasami karty miały swoje humory, a jego, od początku sierpnia, nieustannie wypluwały Czwórkę Mieczy, nieważne, o co by ich nie zapytał.
!szaleństwoWindermere
Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat