• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
[06.08.1972] Szaleństwo Windermere. Kiedy słońce było bogiem.

[06.08.1972] Szaleństwo Windermere. Kiedy słońce było bogiem.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#1
06.04.2024, 23:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.01.2025, 23:51 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Alexander Mulciber - osiągnięcie Piszę, więc jestem.

- ...Lepiej byłoby zaufać haniebnie źle wyważonym kościom z kasyna Prewettów niż wskazaniom tych przeklętych astragaloi - stwierdził Alexander, krytycznym spojrzeniem obrzucając wnętrze niewielkiego letniskowego domku. - Nie masz wrażenia, jakby nieustannie próbowały nas zwieść na manowce? Najpierw… - Grecja, chciał powiedzieć, ale to jedno słowo, które kiedyś wypowiadał z nienawistnym sykiem, teraz z trudem przechodziło mu w ogóle przez gardło. Teraz - to znaczy odkąd oboje uświadomili sobie, że miejsce, które miało być ich rajem, stało się kolejną z rzeczy, które ich dzieliły przez ostatnich siedem lat. Dlatego zamilkł, na tę krótką chwilę, jakby przypomniał sobie, że poparzył sobie język, kiedy był zmuszony przełknąć obietnicę greckiego słońca. - …a teraz to. - dokończył myśl, odkładając na bok bagaż, i odsłaniając okno, by wpuścić trochę powietrza do dusznego wnętrza.

Wciąż nie zdjął z nosa okularów przeciwsłonecznych, a chociaż jego mina nie wyrażała teraz niczego ponad znudzoną obojętność, przestał narzekać i przez kilka dobrych chwil nie ruszał się z miejsca, pozwalając, by bystre, sierpniowe słońce zalało mu twarz swoimi promieniami.

Kiedy wreszcie odwrócił się od okna, brzmiał już spokojniej.

- Przynajmniej ładne były te wrzosowiska, co je mijaliśmy.

Astragaloi były starymi kostkami do dywinacji, wykonanymi najczęściej z drobnych kości zwierząt, a ich historia sięgała jeszcze do czasów antycznych; chociaż każdy, kto prenumerował Astrolabium wiedział, że kleromancja dawno już wyszła z mody. Jednak Rosie i Alex żywili pewien sentyment do tych nieforemnych kostek, znalezionych przed laty podczas spontanicznej wizyty na Notting Hill, a tak konkretnie w księgarni o dumnej nazwie “Puszka Pandory”. Kiedy pierwszy raz rzucili astragalami, wpadli na pomysł, by wylosowane numery nanieść na mapę: tak otrzymali współrzędne niewielkiej greckiej wyspy, dokąd zaplanowali wspólną wyprawę. Tylko na kilka dni, mówili sobie początkowo, ale im dłużej omawiali plan podróży, tym więcej i więcej wydłużali swój pobyt na obczyźnie.

Nic się, kurwa, nie zmienili.

Alexandrowi nadal jednak nie chciało się wierzyć, że pozwolił się namówić na wypad do jakiejś zabitej dechami, agroturystycznej dziury, tylko dlatego, że wygrzebane z dna szuflady kostki pokazały właśnie Windermere. Zdjął okulary i rzucił je gdzieś w kąt. Mogli przecież pojechać gdziekolwiek, zamiast słuchać tych pieprzonych astragaloi.

Ale do trzech razy sztuka, prawda?

- Pożycz mi swoją talię, Rosie. - Prośba była nagła, i dosyć nieoczekiwana. - Moja się popsuła. - Kącik ust Alexa ledwo dostrzegalnie drgnął, gdy rzucił tą niedorzeczną wymówką. Ale prawda była dobrze znana obojgu: czasami karty miały swoje humory, a jego, od początku sierpnia, nieustannie wypluwały Czwórkę Mieczy, nieważne, o co by ich nie zapytał.


!szaleństwoWindermere


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
06.04.2024, 23:13  ✶  
Ta natrętna myśl wdarła się do twojej głowy całkiem niepostrzeżenie: jest cudowny/a, idealny/a, wspaniały/a, mądry/a.
Ilekroć przebywasz w pobliżu swojego towarzysza czujesz do niego uwielbienie.
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#3
07.04.2024, 00:08  ✶  
- Grecja - dopowiedziała za niego, nie bojąc się tego słowa aż tak jak wcześniej, głównie dlatego że parę dni temu zdążyła zrobić siebie w związku z nim kompletną idiotkę. W jej tonie brzmiało odrobinę zniesmaczenie, ale oprócz tego przez tę parę dni doszła do wniosku, że wypowiadanie tej nazwy na głos nie mogło im już bardziej zaszkodzić. Owszem, na swój sposób wciąż bolało, a Ambrosia czuła falę zażenowania za każdym razem, gdy je przywoływała, ale gorzej już być nie mogło. A może zamiast krztusić się na nim co chwilę, uda im się je odczarować.

Stała wciąż w drzwiach, przyglądając wnętrzu uważnie, ale na dobrą sprawę wciąż nie wiedziała co właściwie ma o nim myśleć. Bo to nie było tak, że spodziewała się czegokolwiek innego; ot, domek letniskowy na jakimś wypizdowiu, który miał zapewnić odwiedzającym bliskość z naturą, odcięcie się od zewnętrznego świata, ogólnie pojętą chillerę i utopię.

- Nie podoba ci się? - zapytała, przejeżdżając wskazującym palcem po drewnianej framudze, a potem przenosząc spojrzenie na samego Alexandra i wsuwając okulary przeciwsłoneczne we włosy.

Pogoda zachowywała się tak, jakby nie mogła się zdecydować czego chce. Z jednej strony gorące promienie słońca próbowały przedrzeć się do ziemi, a z drugiej co chwila uniemożliwiały im to gęste chmury, które przynosiły deszcze. Było wilgotno, parno i duszno, co sprawiało że McKinnon obawiała się, że ten wyjazd wcale nie będzie tak relaksujący, jak mógłby być w każdych innych warunkach.

Głupio było się jej przyznać do tego, ale czasem korzystała z tych kostek, które wcześniej wysłały ich do Grecji. Sięgała po nie z sentymentu i kiedy była zagubiona, najczęściej ważąc je zwyczajnie w dłoni i bezmyślnie przesuwając palcami. Bo przecież obwinianie ich za sam nieudany wyjazd było głupotą i w ten sposób już parę razy wysłały ją w jakieś spokojne miejsce, kiedy akurat nie mogła lub nie chciała pojawić się we Francji. Dlatego też sama nie miała nic przeciwko, by i tym razem pozwolić im zadecydować, nawet jeśli miała być to najgorsza pod słońcem dziura.

Bo przynajmniej byli tu razem, prawda?

Westchnęła, słysząc jego prośbę, ale nie spierała się z nim w żaden sposób, sięgając do kieszeni sukienki po swoją talię. Tę zawsze trzymała blisko siebie, owiniętą w ładną chusteczkę z barwionego jedwabiu. Wiedziała, że popularne było podejście, by nie dawać innym osobom dotykać swoich kart, żeby te nie przejęły nieodpowiedniej energii i nie rozstroiły się i czasem faktycznie się do niej stosowała. Jej karty były jej prywatną przyjaciółką, z którą lubiła rozmawiać i strzegła ich zazdrośnie, trochę też przez to by uniknąć niewygodnych pytań na temat tego, dlaczego wyglądają tak, a nie inaczej. Posiadała specjalne talie, które oferowała klientom, te tylko swoją pozwalając dotykać wybranym osobom, które zwyczajnie były jej niezwykle bliskie. Niewątpliwie, Mulciber zaliczał się do tego typu osób, ale przy nim nigdy nie miała jakichkolwiek wątpliwości co do tego, czy jej talia powinna znaleźć się w jego rękach. Oboje chętnie dzieli się ze sobą swoimi kartami, bez zawahania przekładając wzajemne rozkłady, czy to w momentach zastanowienia, czy przez zwyczajne próby droczenia się. Czasem zastanawiała się, czy w ogóle mieli swoje własne, osobne talie, czy może jednak te obie, które trzymali blisko serc, od zawsze posiadały dwójkę właścicieli.

- Popsuła? - uniosła wreszcie delikatnie brwi, kiedy zastukała obcasami po deskach, podchodząc do niego i podając mu talię. - I teraz chcesz popsuć moją, jak rozumiem? - uśmiechnęła się nieco złośliwie, zanim podeszła do okna znajdującego się przy głowie dwuosobowego łóżka, wyglądając przez nie i oceniając znajdujący się za nim widok. Jej własne karty od paru dni groziły jej Dwójką Mieczy, a ona, jak to miała w zwyczaju, spoglądała na nie z niezadowolonym grymasem, w myślach powtarzając, że nie ma ochoty na takie dyskusje.

!szaleństwoWindermere


she was a gentle
sort of horror
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#4
07.04.2024, 00:08  ✶  
Ta natrętna myśl wdarła się do twojej głowy całkiem niepostrzeżenie: to ideał. Prawdziwy ideał. Jak można było tego nie zobaczyć wcześniej?
Ilekroć przebywasz w pobliżu swojego towarzysza czujesz jak gwałtownie bije twoje serce a w żołądku tańczą ci motyle. To miłość. Całe morze miłości.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#5
07.04.2024, 02:30  ✶  
Skinął tylko głową, kiedy Ambrosia wypowiedziała na głos to, czego on nie potrafił z siebie wydusić: Alexander przywykł do tego, że jego słowa były bronią masowego rażenia - to przecież on wywlókł na światło dzienne tę nieszczęsną Grecję podczas ich - cholera, jak to nazwać - przyjacielskiej dyskusji? spotkania? randki? - teraz, kiedy znał prawdę, nie miał zaś w sobie wystarczająco dużo odwagi, by przyznać się do swojego błędu; by przeprosić, że wyrzucił to kobiecie prosto w twarz, jakby wymierzał jej policzek.

Wiedział, że musiało ją to boleć tak samo, jak i jego - ale jego próby bycia prawdziwym sprowadzały się do tego, że ranił tylko Rosie swoją brutalną szczerością - więc wolał już milczeć, by nie wyrządzić więcej szkód jej szlachetnemu sercu.

I tak pokrywały je już gówniarskie skaryfikacje z jego imieniem, pomyślał gorzko.

- Nie. - Na pytanie McKinnon odpowiedział krótko i konkretnie, choć ledwo zdążył zaprzeczyć, zaczął się zastanawiać, czy ta nie nazwie go zaraz snobem. - Chociaż na widoki nie mogę narzekać - rzucił lekko Alexander, przymykając z lubością oczy skryte pod ciemnymi szkłami okularów: miał wrażenie, że drobiny słońca, wciąż opromieniającego jego twarz, osadziły mu się rzęsach, drażniąc już i tak ciężkie od chronicznego niewyspania powieki. Cieszył się, że stał odwrócony plecami do Ambrosii, bo ta nie mogła dostrzec wówczas ciepłego uśmiechu, który na chwilę zaplątał się na jego ustach, kiedy, ni to poważnie, ni to żartobliwie, wyraził swoje zadowolenie z jej obecności u swojego boku.

- Grzeczna dziewczynka - pochwalił ją tylko, kiedy wręczyła mu swoją talię. Nie planował reagować na jej zaczepki, ale nie potrafił sobie odmówić, gdy była tak blisko; nie, kiedy droczyła się z nim tym wyjątkowym tonem. Zawsze musisz być taka cholernie przenikliwa? - Nie kuś, McKinnon, bo następnym razem oddam ci talię złożoną z samych Księżyców - ostrzegł ją, nawiązując żartem do prezentu, jaki wręczyła mu pod koniec lipca: talii tarota, której wszystkie karty, po wyciągnięciu, przybierały wygląd karty Słońca. - Będę się zachowywał. Możesz patrzeć mi na ręce. - Jak powiedział, tak zrobił. Stanął za Ambrosią, otaczając ją ramionami tak, że swój podbródek mógł opierać o jej głowę, zaś ręce, trzymał wyciągnięte przed sobą: tak, by kobieta mogła patrzeć, jak przetasowuje karty.

Talia Ambrosii była bardziej poszatkowana niż jego własna: brakowało wielu kart, bo te albo zagubiły się w meandrach czasu, albo pomieszkiwały akurat wśród jego kart, albo odeszły do niebytu.

U niego brakowało tylko Głupca. Ostatnimi czasy zwykł uzupełniać brakujące karty takimi pochodzącymi z innych talii, by mieć dostęp do kompletu, ale tej jednej karty nie odważył się włożyć z powrotem.

Jego własny Głupiec znajdował się od marca w talii Ambrosii: tej samej, którą teraz czule tasował. Wyczuwał go pod palcami. Słyszał cwaniacki chichot widniejącego na karcie młodzieńca i wesołe szczekanie psa, który mu towarzyszył. Prosty dla ciebie, odwrócony dla mnie, napisał Alex. Nowy początek dla niej, szaleństwo dla niego.

- Czego oczekiwałem od Windermere? Sam nie wiem. Nie podoba mi się tu. Za dużo ludzi. Zbyt turystycznie. Bezdusznie. Przecież mogliśmy pojechać w lepsze miejsce. Wszędzie. 

Rzut Tarot 1d78 - 45
Król Mieczy

Rzut 1d2 - 1


- Dlaczego nalegałaś, żeby posłuchać tych kostek, Rosie? - spytał łagodnie, choć dobrze wiedział, że prawdziwe pytanie brzmiało inaczej: czego chcesz, Rosie - ode mnie, od tego miejsca, od całej tej naszej malutkiej eskapady? - czy to znowu te same, niemądre pragnienia, które próbuję wyperswadować ci od lat? Nie było już śladu po tych beztroskich “pięknych dwudziestoletnich”, nie błądzili po świecie w poszukiwaniu zagubionych artefaktów, i choć sam Alex myślał czasem - często? - że wcale się nie zmienili - w końcu łączące ich nici powiązań nie zmieniły się ani razu, przez wszystkie te lata - ale przecież nie byli tymi samymi ludźmi, co jeszcze kilka miesięcy - kilka lat temu. Oboje desperacko łapali się ochłapów przeszłości, ale robili to w kompletnie różny sposób. Mulciber nie potrafił jeszcze rozstrzygnąć, czy istniał jakiś porządek w tym chaosie.

Rzut Tarot 1d78 - 73
Szóstka Mieczy

Rzut 1d2 - 1


- Nie musimy ich słuchać przez wzgląd na stare sentymenty. Udawać, że to coś nowego, kiedy wciąż żyjemy tym, co było. Chciałaś, żebym patrzył w przyszłość, tak? Więc chcę wiedzieć, co nas tu naprawdę czeka.

Rzut Tarot 1d78 - 48
Królowa Denarów

Rzut 1d2 - 2


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#6
07.04.2024, 03:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.04.2024, 21:18 przez Ambrosia McKinnon.)  
Szkoda, że akurat nie patrzysz na mnie, a na ścianę. Pomyślała nieco z przekąsem, chociaż przecież doskonale wiedziała, co miał na myśli. Nie musiał patrzeć konkretnie na nią, by czuła, że jego spojrzenie zawsze za nią podąża. Ale czasem chciała, żeby tego typu rzeczy powiedział jej, spoglądając prosto w oczy, dokładnie tak samo jak kiedyś. Ale teraz obydwoje, pomimo pozbycia się wielu niedopowiedzeń między nimi, wciąż tańczyli dookoła siebie, w jakimś dziwnym, ostrożnym tańcu, balansując na chybotliwej granicy, którą bali się jednoznacznie przekroczyć. A może nie bali, ale zwyczajnie nie mogli.

Bo oboje zdawali się rozumieć, że jeśli kiedykolwiek mieliby zrobić ten konkretny krok w swoją stronę, to było na to za wcześnie. Że wciąż piętrzyły się między nimi rzeczy, które zalegały tam przez lata, pieczołowicie kolekcjonowane, kiedy uznawali że rozumienie się bez słów całkowicie wystarczało im do szczęścia.

Westchnęła, ściągając na moment usta i przygryzając wargi, kiedy obdarzył ją tą grzeczną dziewczynką. Za każdym razem kiedy to słyszała, miała ochotę wywrócić oczami tak, że przy odrobinie szczęścia znalazłaby się na innym planie astralnym, otworzyła trzecie oko, czy może nawet stanęła wobec samego Absolutu. A jednocześnie czuła, jak kąciki ust próbują unieść się w jakimś dziwnym, zadowolonym uśmiechu, bo te słowa były echem dawnych dni.

- Oh, to by mi się spodobało. Ale powinieneś wpaść na coś sam, zamiast kraść mi genialne pomysły - uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z siebie, bo powiedzmy sobie szczerze, była absolutnie dumna, że wpadła na ten pomysł. W jej skromnym mniemaniu był wręcz genialny.

Czując, jak staje za nią, poprawiła włosy, oburącz zakładając za uszy luźne pasma okalające jej twarz. Podróż sprawiła, że trzymające je zaklęcia rozluźniły nieco jej fryzurę, która powoli zdawała się coraz bardziej naturalnym tendencjom. Szybko jednak cofnęła dłonie, czując jak otacza ją ramionami, tasując zgrabnie przed nią talię.

Ale nie była w stanie tak zwyczajnie skupić się na tym, jak jego palce z wprawą przesuwają kolejne karty. Nie, kiedy czuła jego ciepło, emanujące za jej plecami, którymi zwyczajnie oparła się o jego klatkę piersiową. Czuła i poniekąd koncentrowała się właśnie na tym, jaki jego serce wybija rytm, kiedy zadał pierwsze pytanie, na które odpowiedział mu Król Mieczy.

- Myślę - zaczęła, spoglądając na kartę i czując, jak jego podbródek opuszcza jej głowę, by przesunąć się nieco, kiedy zmienił pozycję. - Że nie tyle chodzi o miejsce, co o to, jacy wobec siebie tutaj będziemy - jej głos był pełen rezerwy, bo o wiele łatwiej było deklamować najbardziej męczące prawdy, kiedy do przodu pchały emocje. Szczególnie złość. Tak, w złości mówiło się jej najlepiej; ale w tej umiarkowanej, podbitą raczej irytacją niż rozczarowaniem i zawodem. - To miejsce może i jest bezduszne i fałszywe, ale my możemy być szczerzy.

Król Mieczy nakłaniał do spojrzenia na problem w logiczny sposób, zapewniając jasność myślenia i elokwentne podejście do problemu, ale w tym momencie - wiedząc ile było między nimi, najlogiczniejszym podejściem dla McKinnon była właśnie odrobina szczerości. Szczególnie po Francji i Notting Hill. Nawet jeśli wiedziała, że nie znaczy to zaprzestania późniejszego wodzenia za nos i półprawd czy kłamstewek, którymi częstowali siebie z lubością. Bo przecież oboje byli siebie w tym temacie warci, zaciekle walcząc wszystkimi sposobami o to, by ich było na wierzchu.

Z ochotą rozgaszczała się w uczuciu, jakie spływało na nią wraz z ciepłem promieniujący zza serca. To niestety gubiło odrobinkę rytm, bo w tym momencie czuła się nieco jak dawna dziewczyna, nieprzywykła do mówienia tego, co faktycznie ją gnębiło. Kiedy Alex zadał kolejne pytanie, odetchnęła i odchyliła głowę, opierając ją o niego. Czuła, jak jego oddech łaskotał ją po skórze, kiedy przesunął się znowu, pochylając głowę nad jej ramieniem.
- Pomyślałam, że należy im się druga szansa - rzuciła, ale mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, bo miała wrażenie że wiedziała co właściwie kołatało mu się po głowie. To co zawsze. To, czym zarzucał ją we Francji z uporem maniaka i czym doprowadzał ją do szału.

A potem westchnęła znowu, kiedy padło kolejne pytanie, a wraz z nim talia podarowała im Królową Denarów. Prawda była trochę taka, że Rosie w tym momencie nie chciała tych kart specjalnie słuchać, szczególnie kiedy punktowały ich w tak dosadny sposób. Zdradziecka szmata, pomyślała tylko z goryczą, kiedy spojrzenie na moment przesunęło się na kartę trzymaną w dłoni Alexandra.

Uczucie, jakim darzyła Mulcibera pchało ją przez życie od lat. Był dla niej ideałem pełnym wad - jak to w pewnym momencie zaczęła przewrotnie mówić przed samą sobą. Oboje byli pełni wątpliwości i na swój sposób zaborczy wobec siebie. Nie potrzebowali karty, żeby to wiedzieć, kiedy w tak egoistyczny sposób pogrywali ze sobą od lat, nie mogąc odpuścić.

Odwróciła twarz w jego stronę, przez moment łaskocząc jego policzek oddechem, ale w końcu uniosła dłoń, by palcem pokierować jego podbródek w jej stronę.
- Nie udawaj, że jesteś tutaj tylko dlatego, że ja tak postanowiłam - uśmiechnęła się do niego przekornie. - Ja chcę natomiast wiedzieć, jak nasz czas tutaj wpłynie na nasze dalsze życie - zmrużyła oczy, przesuwając dłonią wzdłuż jego ramienia, by w końcu dotrzeć do trzymanych przez niego kart i wyciągnąć jedną. Ale nie spojrzała na nią. Przynajmniej nie na razie, wciąż wpatrzona w jego oczy.

Rzut Tarot 1d78 - 20
Księżyc

Rzut 1d2 - 2


she was a gentle
sort of horror
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#7
08.04.2024, 19:44  ✶  
Nie musiał patrzeć w jej stronę. Kiedy jego twarz zalewały promienie słońca, to było tak, jakby łaskotały go złociste włosy Ambrosii. We Francji - wybudziwszy się z pijackiego półsnu - ujrzał w niej zjawę utkaną ze światła, ale nawet wtedy - bez żadnego zawahania, bez najmniejszej wątpliwości w głosie - zwrócił się do niej imieniem kobiety, która to zawsze, z kolei, zwracała się do niego w jeden, wyjątkowy sposób: "słońce", mówiła ciepło Rosie, tak jakby to ona grzała się w jego blasku, nie na odwrót.

Alexander chciał, by mogła czasem spojrzeć na siebie jego oczami.

Kiedy stał skąpany w słońcu, czuł się mniej jak żywy trup, którym był, a bardziej jak człowiek; choć to nie larwy toczyły jego ciało, to heroina wyżarła jego wnętrzności, pozostawiając pustą skorupę: był cieniem dawnego siebie, blady, wychudły i zapadłą twarzą; i tak cholernie bezsilny. Lubił użalać się nad sobą, niewątpliwie, ale szczerze, co innego mu zostało? Czwórka mieczy, którą wyciągał ze swej talii nieustannie od początku sierpnia, zdawała się z jednej strony kpić z jego rodowej maksymy "pomyśl, że to sen" - witając go wizerunkiem śpiącego - a może martwego? - rycerza. Z drugiej strony,  jednocześnie egzaltowała znaczenie motta Mulciberów w najdoskonalszy sposób - nie zaś w ten wypaczony, którym tak chętnie usprawiedliwiał swoją bierność - pokazywała, że tym, czego potrzebuje teraz najbardziej jest cicha, duchowa praca nad sobą; medytacja.

Zapowiadała odejście od starego życia, i początek okresu stabilności.

Dobre sobie.

Mulciberowi niespecjalnie chciało się żyć, ale obecność Ambrosii u jego boku sprawiała, że nie miał też ochoty umierać.

Nie tyle chodzi o miejsce, co o to, jacy wobec siebie tutaj będziemy, mówiła, patrząc na Króla Mieczy, a Alexander zastanawiał się, skąd u niej taka mądrość: on mógł myśleć tylko o tym, że powinien zabrać Królowi jego miecz i złożyć go na środku łóżka, między ich ciałami, bo to, kim chciał dla niej być, stało w absolutnym rozdźwięku do tego, kim powinien dla niej być.

Nikt nas tu nie zna, więc możemy być kim tylko chcemy.

Oczywiście, nie powiedział tego.

W końcu jego hedonizm zniszczył mu życie. Wystarczyło już, że skłamał żonie, że wyjeżdża odpocząć. Pamiętasz co mówiłem ci o moich wizjach, Loretto - wtedy, kiedy napadli na Donalda? - kiedy przyszedłem do ciebie, chory ze strachu? To wszystko wina tego trzeciego oka, to choroba, która podsuwa mi straszne obrazy... Potrzebuję spokoju, mówił, szafując półprawdami, jak przystało na profesjonalnego ćpuna, zaprawionego w manipulowaniu uczuciami bliskich. Zapewne mu nie wierzyła, ale zbytnio się tym nie martwił; nie pierwszy raz ją tak oszukiwał i znikał, by móc w spokoju oddać się w ramiona uzależnień. Dlaczego teraz miałaby sądzić, że jest inaczej?

- Jestem tutaj tylko dlatego, że tak postanowiłaś. - Ton Alexandra pozbawiony był zwyczajowej ironii; tchnął przedziwną szczerością - może nawet przebrzmiewała w nim jakaś tęskna nuta - kiedy powtórzył słowo w słowo to, co przed chwilą powiedziała Ambrosia, choć zwykle robił to wtedy, kiedy chciał coś udowodnić, i obrócić jej własne słowa przeciwko niej.

Ale po chwili, powrócił typowy, podszyty arogancją ton, który dobrze znała.

- Czy nie kazałem ci przypadkiem patrzeć sobie na ręce? - zapytał cicho Alex, niby to poważnym tonem. - Trzeba było uważać, Rosie - choć bardzo próbował się pohamować, na ustach Mulcibera zagościł cień uśmiechu, kiedy uniósł leciutko podbródek Ambrosii, by nie przerwała ich kontaktu wzrokowego - bo teraz... - szepnął - ...będziesz wyciągać ze swojej talii tylko Księżyce.

Dopiero teraz ujął jej dłoń, i odwrócił, tak, by pokazać jej kartę, która wyciągnęła. Ach, te subtelne mrugnięcia trzeciego oka, z których czasem nie zdawał sobie sprawy! - mimowolnie rzucił żart o talii pełnej Księżyców w retaliacji za talię pełną Słońc - i proszę, los objawił swoją wolę w najdoskonalszym możliwym momencie.

Ale, jak to mówią, do trzech razy sztuka, pomyślał, kładąc jej dłoń z powrotem na swoją - i na poszatkowaną talię, którą dalej trzymał. - Jeszcze dwa Księżyce, Rosie. Wiem, że nie zaśniesz w nocy, jeżeli nie wyciągniesz trzech.

Mulciber nie chciał myśleć o znaczeniu odwróconego Księżyca. Chciał myśleć o wspólnych bezsennych nocach, które spędzili na kontemplacji jego tarczy.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#8
08.04.2024, 21:21  ✶  
Ambrosia chciała, by Alexander mógł czasem spojrzeć na siebie jej oczami.

Ale nie było to nic, czego by nie wiedział, bo powtarzała mu to nie raz; na przestrzeni ostatnich siedmiu lat robiła to zwykle wtedy, kiedy tak usilnie próbował jej wmówić, że powinna znaleźć sobie kogoś lepszego. Ale to przecież nie było tak, że nie próbowała znaleźć sobie kogoś. Ale lepszego? Dobre sobie; nie była pewna czy wynikało to z obskurnego krajobrazu Nokturnu, na którym rezydowała, czy może raczej z faktu, że jej rytm życia zwyczajnie przyciągał taki, a nie inny typ ludzi. Nie zmieniała to jednak tego, że od momentu kiedy się z Mulciberem rozstali, zawsze miała poczucie, że jest sama. Pewnie jej by to nie przeszkadzało, gdyby jej serce wciąż nie tęskniło za jego obecnością.

W jej oczach pojawił się pewien zawód, kiedy powtórzył jej słowa. Ulotny, nie będący w stanie na dłużej zatrzymać się w intensywnym spojrzeniu zielonych oczu, którymi się w niego wpatrywała. Poczuła, jak na moment coś ściska ją za serce. Jakiś żal, bo zwyczajnie chciała, żeby był tutaj w pełni z własnej woli. Żeby jej to wprost powiedział, bo nawet jeśli nie była w stanie zmusić go do tego, żeby tutaj z nią pojechał, jego poddańczość - bo tak jego słowa traktowała - bodła ją nieznośnie.

Pewnie w innych warunkach zaraz podchwyciłaby jego słowa, marszcząc brwi i złośliwie obracając je znowu, żeby dać mu do zrozumienia, że nie podoba mu się ta odpowiedź. Ale teraz za bardzo była skoncentrowała na rozpraszającym uczuciu, które powoli wypełniało jej głowę.

- Cóż, następnym razem musisz być bardziej... stanowczy - uśmiechnęła się do niego lekko, ale w kącikach ust czaiła się dobrze wyczuwalna bezczelność. W pierwszym odruchu faktycznie chciała opuścić wzrok, żeby lepiej zidentyfikować wyciągniętą przez nią kartę, ale kiedy tylko uniósł jej podbródek zwyczajnie nie chciała tego zrobić. Chciała tylko patrzeć w te jego błękitne oczy i utonąć w nich na zawsze.

Czuła się trochę jak wtedy, kiedy jeszcze chodzili do szkoły lub ledwo co opuścili jej mury. Jego ciepło, słowa i spojrzenia sprawiały, że trochę kręciło jej się w głowie, jak gdyby opróżniła właśnie pierwszy kieliszek cholernie dobrego, francuskiego wina. I w jakiś sposób bardzo chciała się poddać temu uczuciu, bo przypominało wszystkie dobre chwile, kiedy jej serce nie było jeszcze złamane. Pod jego wpływem nie widziała wychudłej, zapadniętej i zmęczonej twarzy, ale obraz mężczyzny, którym zawsze dla niej był.

- Zabawne - rzuciła, przygryzając w uśmiechu wargę, czując pewniejszy dotyk na swojej skórze. Kiedy jej spojrzenie trafiło natomiast na trzymaną w dłoni kartę, zachichotała, kręcąc przy tym lekko głową. - Niech będzie. Dwa Księżyce, ale ja wyciągam, a ty zadajesz pytania - oznajmiła, spoglądając na niego powłóczystym spojrzeniem. - Wtasuj - szepnęła jeszcze, wsuwając między trzymane przez niego karty właśnie wyciągnięty księżyc.

Nie chciała teraz o tym myśleć, ale kiedy patrzyła na odwrócony Księżyc, miała wrażenie, że aż za dobrze wiedziała, o co w tym wszystkim chodziło. Jeszcze przed chwilą deklarowała mu chęć szczerości, ale prawda była taka, że nie mogła powiedzieć mu wszystkiego. Przynajmniej dobrze, że zamiast Księżyca nie wyciągnęła Diabła.


she was a gentle
sort of horror
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#9
10.04.2024, 01:59  ✶  
Kiedy mówił: "jestem tutaj tylko dlatego, że tak postanowiłaś", nie myślał o małym domku letniskowym nad jeziorem Windermere, Londynie, czy Francji. Myślał o tym, że jego "jestem" nie odnosi się do konkretnego miejsca. Jego "jestem" oznacza po prostu: "żyję".

Żyję tylko dlatego, że tak postanowiłaś.

Myślał przez chwilę, że może powinien użyć innych słów, ale znów: w mniemaniu Alexa, nie było nikogo, kto dobierałby słowa lepiej od Ambrosii; nikogo, kto wypowiadałby się piękniej od niej, kto mówiłby mądrzej. McKinnon była najbardziej inteligentną kobietą, jaką znał: miała wyjątkową intuicję, tak, jakby sam los wybrał ją na swoją ulubienicę, i szeptał jej do ucha sekrety. Alex też to robił: szeptał, potykając się o kanciaste słowa, i mówił, długo, urywanie, bo nie potrafił nigdy wytłumaczyć, co siedzi w jego głowie: Ambrosia nadawała sens jego myślom, tak, jak i jego życiu.

Trigger warning: myśli samobójcze bcos im so tortured and pathetic
A życie Mulcibera było, ostatnimi czasy - to znaczy od blisko siedmiu lat - wyjątkowo puste, i coraz trudniej było mu znajdować przekonujące argumenty, by ze sobą zwyczajnie nie skończyć. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy wiele razy wracał do rozmowy, którą odbył z Murtaghiem na krótko po swoim ślubie z Lorettą. Samo wspomnienie tej konwersacji powodowało, że miał ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Jakże on wtedy usilnie próbował samego siebie przekonać, że widzi sens w dalszej egzystencji! Wspinał się na wyżyny elokwencji, by udowodnić sobie, że ma po co żyć.

A przecież wszystko zaplanował.

Oczywiście, odszedłby w samotności - towarzyszyłaby mu jego ukochana heroina - ale myślał, że mógłby to zrobić w jakimś ładnym miejscu. Nie był nigdy religijny, ale wierzył, że w ostatnich chwilach człowiek powinien pogodzić się ze światem, inaczej skazuje swoją duszę na wieczną tułaczkę. Miał w głowie to jeziorko w lesie nieopodal starej posiadłości Mulciberów, teraz pełne rzęsy i wspomnień. Zastanawiał się, jakie to by było uczucie, osunąć się w jego toń, tak jak kiedyś.

Kiedy Alexander mówił: "jestem tutaj tylko dlatego, że tak postanowiłaś", nie myślał o Windermere. Myślał o tym, że tonąc, pamiętałby tylko o oczach zieleńszych od toni każdego jeziora.

Chętnie by dla niej, cholera, umarł, zginął za nią, a ona na przekór kazała mu żyć: ona i jej oczy, które wpatrywały się w niego ze ślepym uwielbieniem i wyrzutem jednocześnie.

Bardzo nie chciał, by z jego powodu znowu widniały w nich łzy, dlatego odsuwał od siebie natrętne myśli. Skupiał się na tym, co było przed nim: na tym, że Ambrosia była obok niego, jaśniejsza niż słońce zalewające swymi promieniami pokój, a on chciał patrzeć jej prosto w twarz, nie mrużąc ani na chwilę oczu.

Jak chcesz pokazać jej prawdziwą siłę. Prawdziwą męskość. To nie graj z nią w te gierki, usłyszał głos Eryka, bo przez chwilę, kiedy mówiła mu, że "musi być bardziej stanowczy". Nie czuł teraz jednak niepewności: rozumiał, że dla Rosie to tylko słowna gierka, a jednak, poczuł wewnętrznie dziwne ciepło, które szczęśliwie nie dotarło jednak do jego policzków.

- Muszę? - zapytał Alexander z nieprzeniknioną miną. Za bardzo lubię patrzeć jak sama mi powoli ulegasz, przemknęło mu przez głowę - w końcu kiedy kobieta tak wspaniała jak Ambrosia oddawała mu się z własnej woli, to było jak niezwykłe podbicie ego - ale zaraz ogarnęły go zgoła inne myśli.

Kiedyś, za to, że była taką bezczelną kokietką, klepnąłby ją żartobliwie w tyłek, może jeszcze kazał zamknąć buzię, by po chwili ze złośliwym błyskiem w oku dodać, że zbyt przemądrzała się dla niego zrobiła... Ale te śmieszne przepychanki były reliktem dawnych lat. Więcej było w nich, co prawda, zabawy niż stanowczości, ale jednak, wtedy pozwalał sobie z McKinnon na o wiele więcej.

Zawsze widział w niej istotę arcydelikatną: zwiewną kobietę, której eteryczna postać doskonale pasowała do jego potężnej sylwetki; dlatego w stosunku do Rosie też był zawsze delikatny... A wręcz traktował ją z rewerencją godną bóstwa. Teraz, po Francji - po tych siniakach na jej szyi i po tym, jak już zrozumiał, że przez te siedem lat musiała dusić w sobie wiele podobnych tajemnic - wiedział, że bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje jego oparcia. Niestety: kiedy próbował coś z niej wyciągnąć, dowiedzieć się czegoś więcej, odmawiała. Kiedy próbował być stanowczy - sięgnąć po to, czego chciał, siłą - miał wrażenie, że Ambrosia zaraz rozpadnie się na milion kawałeczków, jak promień słońca rozszczepiony przez pryzmat, bo ta w jego oczach wydawała się nagle taka słaba, taka znękana i wystraszona... Próbując pomóc, bał się ją skrzywdzić jeszcze bardziej. Jak wtedy, we Francji. Jak wtedy, na Notting Hill. Jak wtedy, w...

Może dlatego oboje wciąż omijali najboleśniejsze tematy, i udawali, że wszystko jest w porządku.

- Aż tak bardzo kręci cię, kiedy jestem... Stanowczy? - spytał cicho Alex, wodząc oczami po jej opromienionym słońcem licu.

Na twarzy Mulcibera pojawił się mały, może nieco zawadiacki uśmiech, który wykrzywił już całkiem kąciki ust do góry, kiedy wyciągnął w jej stronę potasowaną talię.

- To było pierwsze pytanie - wyjaśnił łaskawie, z taką miną, jakby pokazywał jej, jak odróżnić przód i tył hipogryfa. Figlarne iskierki błysnęły w jego oczach. Och, Ambrosia była wyjątkową kobietą - nie tylko piękną, ale i szalenie mądrą, wiedział o tym już za dzieciaka - choć ona potwornie obruszała się, kiedy ośmielał się tak o niej mówić: wyjątkowa, przedrzeźniała go, pewnie mówisz to każdej, na co z kolei obrażał się on; bo jak mógłby tak podniosłego słowa używać w stosunku do bylejakiej panny!, ale Alex zawsze lubił droczyć się z nią w ten sposób.

- A drugie... Może tak: jaka będzie dzisiaj pogoda - wyrecytował, niby to grzecznie i poprawnie, jakby próbując odpokutować za swoje wcześniejsze uchybienie. Iskierki nie zniknęły jednak z jego oczu. - Miałem właśnie wizję, że wystroisz się dla mnie w zieloną sukienkę. Nie jestem tylko pewien, wiatr podwinie ci ją dzisiaj czy jutro... Potrzebuję klaryfikanty.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#10
10.04.2024, 03:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.04.2024, 05:14 przez Ambrosia McKinnon.)  
Bała się tak strasznie. Gdzieś w środku wciąż czaiło się przerażenie, że mogłaby oglądać go na oczy ostatni raz, a jednocześnie nie chciała przyznać się do tego przed nim. To uczucie nie było dla niej w żaden sposób - rozkwitło już dawno, ale nie z momentem, kiedy Alexander pierwszy raz zamknął za sobą drzwi na dłużej, zostawiając ją w tyle. Nie, przyszło wraz z pierwszą opowieścią Diany o tym, jak dobrze się bawili. Wraz z momentem, kiedy heroina stała się jego stałą kochanką. Nie mogła znieść myśli, że kiedyś musiałaby istnieć na tym świecie bez niego. Że tak zwyczajnie oddałby się w objęcia śmierci, ostatni raz zostawiając ją za sobą. W jakiś sposób czuła, że życie dla niej, nawet jeśli wydawało się wystarczające, wcale takie nie było.

Ale może powinno jej w tym momencie wystarczać?

Wiedziała też doskonale, że gdyby kiedyś go zabrakło, poruszyłaby niebo i ziemię, żeby znowu go do siebie przywołać i związać jego ducha z nowym ciałem. Tak samo, kiedyś, dawno temu, tknięta jakąś dziwną myślą, szeptała mu do ucha zapewnienie, że gdyby jej zabrakło, wystarczyłoby żeby na nią poczekał. Znalazłaby przecież sposób, żeby wyrwać się z limbo i znowu z nim być. Tego była pewna.

Tak samo jak i tego, że w tym sensie powodował nią niemal czysty egoizm. Chciała mieć go przy sobie, a nawet jeśli nie było to w pełni możliwe, to chociaż żywego i patrzącego na ten sam księżyc.

A jednocześnie niezwykle wstydziła się swoich własnych myśli, które niegdyś penetrowały jej głowę, z latami tracąc na sile, ale nigdy nie znikając całkowicie. Nigdy mu tego nie powiedziała, bo nawet samej siebie nie była w stanie z tego odpowiednio rozliczyć, ale nie tylko on zastanawiał się jak odejść z tego świata. Tyle, że ona nie miała dostępu do ładnego miejsca, w którym mogłaby myśleć o błękicie oczu swojego ukochanego. Nie była na tyle spokojna, by odejść we Francji, patrząc na ich rozgwieżdżone niebo. Jakaś jej część zawsze wiedziała, że gdyby jeśli, to skończyłaby w wannie pełnej wody, pustym spojrzeniem patrząc na kafelki, którymi wyłożone były ściany.

Nie musisz. Pomyślała mimowolnie, ale zamiast mu odpowiedzieć, uniosła tylko brodę, spoglądając na niego z kokieteryjnym uśmiechem przyklejonym do warg. Niczego przecież nie musiał, żeby była cała jego, ale nie byłaby sobą, gdyby nie zaczepiła się o źle złożone ze sobą słowa lub niepoprawnie użyty ton.

Wciąż nie była pewna, jak poradzić sobie z tym, że Alex wiedział. Tylko tyle na ile mu pozwoliła i ile sama przeoczyła, nieostrożnie rozluźniając się zapominając o tym, że jego przepity mózg był w stanie jednak przestać postrzegać ją za nocną marę. Ale wciąż wahała się, czy to na pewno było dobrze. Bo przez te wszystkie lata usilnie starała mu się udowodnić, że wcale nie potrzebuje jego ciągłej protekcji i była w stanie poradzić sobie sama. Teraz jednak czar prysł i nawet jeśli czuła, że chociaż po części został jej zdjęty z barków jakiś niemożliwy ciężar, to nie wiedziała czy Alexander posiadał instrumenty, by sobie z tym poradzić.

- Cóż... - obróciła zadane przez niego pytanie w głowie, całkiem z resztą poważnie traktując je w pierwszym momencie. Ale potem zobaczyła, jak na jego twarzy pojawia się delikatny, zawadiacki uśmiech. Westchnęła, wywracając oczami, bo zwyczajnie złapała się na tę głupotę - dokładnie tak samo, jak często jej się zdarzało.

Szturchnęła go łokciem w żebra. Niby to oburzona, ale te same iskierki, których mogła dopatrzeć się w jego spojrzeniu, on mógł wychwycić w jej zielonych, pełnych życia oczach. Troszkę naburmuszona, dla samego tylko efektu, żeby sobie nie myślał, pociągnęła kartę.

Rzut Tarot 1d78 - 52
Ósemka Denarów


- A ładna chociaż była ta sukienka? - zapytała, unosząc delikatnie jedną brew, niby to poważna i absolutnie znużona tym jego niskim humorem, ale w kącikach ust czaiło się rozbawienie, walczące o pełną przewagę nad wyrazem jej twarzy. - Jeśli chcesz zobaczyć co mam pod sukienką, to wystarczy ładnie poprosić. - oznajmiła, przygryzając w bezczelnym uśmiechu wargę. - Pamiętasz? Wystarczy, żebyś uklęknął - uniosła delikatnie podbródek, wpatrując się w niego przez moment z prowokującym uśmiechem wymalowanym na ustach.

Ta wciąż do bólu zakochana w nim idiotka, która tego dnia przeżywała jakiś renesans, napełniona jakąś nową mocą, niezmiernie chciała zobaczyć, jak opada przed nią na kolana. Ale jednocześnie nie mogła zignorować świadomości, że na to było zdecydowanie dla nich za wcześnie. Tak jak wcześniej większość ich problemów miało swój koniec w łóżku, wraz ze słodką chwilą uniesienia, tak teraz było ich zbyt wiele by poradzić sobie z nimi w ten sposób.

Nie wspominając już o tym, że pomimo rozlewającego się po ciele ciepła, powodowanego jego obecnością, trzepoczącego nerwowo w piersi serca i motyli, które miotały się w brzuchu, Rosie nie mogła nie dławić się jedną, dość ważną myślą: Alexander miał żonę.

Dlatego też, po chwili lustrowania go wręcz wyzywającym spojrzeniem, odwróciła od niego twarz, wracając oczami do trzymanej przez niego talii kart, a dłoń pociągnęła ostatnią tego dnia wymaganą.

Rzut Tarot 1d78 - 5
Cesarz


she was a gentle
sort of horror
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (69), Alexander Mulciber (4262), Ambrosia McKinnon (3588)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa