Nie wszystkie wyjazdy były przyjemne, chociaż większość mogła być odbyta w przyjemnym gronie. Bliskim. Rodzinnym. Wyjazd do ciotki, którą należało odwiedzić przed świętem Beltane, bo później nie będzie czasu, należały jedne do tych czynności, które większość chętnie by zostawiła daleko za plecami. Laurent wolał zająć się to i ściągnąć jedną rzecz z karbów Edwarda Prewetta niż przeżywać kolejną możliwość na napotkanie Aydayi, która zacznie się przechwalać, że znowu wyjeżdża do Turcji i gotowa jest zabrać wszystkich o nazwisku Prewett. Wszystkich tylko nie jego. Wyjazdy więc tego typu? W porządku. Do pewnego stopnia był przyzwyczajony i właściwie wcale mu to nie przeszkadzało. Kiedyś był nawet zadowolony, traktował to jako obowiązek, bo w końcu myślał o sobie jako o dziedzicu. Jak to ładnie mawiają: to było dawno temu i nieprawda. Dzisiaj pozostało przyzwyczajenie i poczucie obowiązku. Laurent uwielbiał przebywać z ludźmi, ale niekoniecznie zawsze były to spotkania wyczekiwane. Ta konkretna członki ich rodu przyprawiała go nieco o zawroty głowy. Na szczęście to tylko jedna noc wizyty w tamtych stronach i można będzie wracać. Więcej zamieszania powodowała sama podróż niż cokolwiek innego.
Zazwyczaj jechał sam, ale towarzystwo Basiliusa było więcej niż mile widziane. Może akurat miał coś do załatwienia w Birmingham? To była jego pierwsza myśl, kiedy zdecydował się z nim zabrać do Telford, ale podczas samego przygotowania abraksanów do podróży nawet nie zagaił, co go właściwie ściągnęło do odwiedzin. Może znał tę kobietę osobiście, może akurat z tamtego kręgu krewnych kogoś miał, a może robił jakiś interes. Wiele odpowiedzi na ledwo jedno pytanie. Gdy Basilius pojawił się w New Forest pokazał mu wóz, poprosił swojego skrzata, żeby w razie czego zajął się gościem i gościną, a sam przyprowadził dwa abraksany - Gabriela i Rafaela, żeby zaprząc je do powozu z pomocą swojego pomagiera, Alexandra. Jedyna osoba, jeśli nie liczyć Vincenta, której mógł zaufać jeśli chodziło o rezerwat.
- Co cię gna do Telford? Czyżby wizyta w Birmingham? - Zagaił, kiedy już usiedli w powozie i abraksany wystartowały, a on poinstruował je, gdzie dokładnie będą lecieć. Resztę mógł zostawić w ich rękach. Jeśli nie liczyć Michaela to były dwa jego najlepsze ogiery, własne życie by im powierzył, co dopiero dość rutynową wizytę w tamtych stronach. - Tylko nie mów, że też zostałeś zagoniony do ciotki Ethel. - Delikatnie się uśmiechnął, z rozbawieniem, rozsiadając na miękkiej sofie. Wóz był przestronny, ale przeznaczony do podróży w mniejszą ilość osób. Wziął większy wóz tylko ze względu na starszą ciotkę, która zawsze powtarzała, że skoro już tutaj był z abraksanami, to mógł ją zabrać na przejażdżkę. Ją, jej córkę, wnuki, męża i bogowie wiedzą, kogo jeszcze. Nie narzekał. Rozumiał to. Ethel może i była Prewettem, ale została odsunięta od rodziny przez brak zdolności do hodowli mówiących abraksanów. Przynajmniej ona sama tak utrzymywała. Edward zaś niekoniecznie był wylewny w takich sprawach, machał ręką, nie bardzo go to obchodziło. Miał oczy utkwione na bardziej istotny tematach. Jak na przykład Podziemne Ścieżki Nokturnu.