• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 9 Dalej »
[1.07] Bardzo wąskie alejki | Morpheus & Bard

[1.07] Bardzo wąskie alejki | Morpheus & Bard
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#1
01.05.2024, 22:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.10.2024, 22:11 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Bajarz I
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty

1.07.1972

Londyn

Pierwszy lipca okazał się być dniem nieznośnie wręcz gorącym. Letnie słońce górowało nad ulicami Londynu, nienawykłymi do tak wysokich temperatur. Zwyczajowy deszcz i kapryśność wyspiarskiego klimatu tego dnia przegrała z wrzątkiem lejącym się z nieba. Taki dzień zachęcał do tego, by nie siedzieć w biurze Ministerstwa Magii cały czas, zwłaszcza jeśli było się Niewymownym, który za swoje otoczenie miał zazwyczaj czarne ściany.

Feeria barw i intensywne zapachy miejskiego życia uderzały z mocą stania twarzą twarz z rozgrzanym piecem, w którym nikt nie dbał o podstawowe zasady higieny. Było paskudnie. Było doskonale, kiedy papierosowy dym wyparł wszelkie inne bodźce, a na nosie mogły na moment zabłysnąć przeciwsłoneczne okulary. Nogi powędrowały same, podobnie jak myśli, które płynęły w różne zakamarki minionych, ale też przyszłych doświadczeń. Ot, uroki bycia jasnowidzem, któremu matka podarowała w tajemnicy przed wszystkimi czasozmieniacz.

Kiedy wracał z tej przydługiej - jak pewnie określiliby ją przełożeni - przerwy, był bogatszy o doświadczenie pierwszej Parada Równości w Londynie, znanej również jako London Pride. Była to pierwsza publiczna demonstracja na rzecz praw osób LGBTQ+ w Wielkiej Brytanii. Parada Równości w Londynie miała miejsce na trzy lata po zamieszkach Stonewall w Nowym Jorku, które wywołały nową falę aktywizmu na rzecz praw osób, które odbiegały od powszechnie uznawanego, heteroseksualnego standardu. Dwa lata wcześniej Nowy York, teraz Londyn, podobnie jak inne miasta na całym świecie zaczęły organizować podobne wydarzenia.

Przebrany w mugolskie ubrania mag mógł widzieć tą kupkę stłoczonych dwóch tysięcy osób, które po prostu chciały przejść ulicą w niemym geście poparcia. Dwa tysiące osób, które i tak spotkało się ze znaczną opozycją i wrogą reakcją otoczenia, nienawykłego do faktu, że prawo nie było już tak restrykcyjne wobec dewiantów, nie zmuszało do leczenia, nie karało więzieniem. W zastałym powietrzu Londynu powiało zmianą, mało kto jednak mógł przewidzieć - nawet Morpheus - że z czasem to wydarzenie nie tylko miało stać się cykliczne, ale ubogacić się w barwie i muzyce, urosnąć o kilka rzędy cyfr.

Na razie jednak nie sprawiało aż tak pozytywnego wrażenia, mniejsze, ale też może dzięki temu spokojniejsze niż pamiętne marsze charłaków. Nikt nie atakował aktywistów, czy teraz mugolaki mogłyby być pewne swego bezpieczeństwa na analogicznym evencie w ich sprawie? A może wcale nie świat czarodziejów, a obyczajowość, tak ochoczo kopiowana przez stare magiczne rodziny, może to zajmowało mu głowę?

Przeszedł już mur prowadzący do Pokątnej i zmierzał dalej pośród wielu nieświadomych mugolskiego wydarzenia magów. W pierwszej chwili nie zauważył nic dziwnego. Wszak Pokątna pachniała wielorako, przez wzgląd na mnogość sklepów i sklepików piętrzących się na tej najpopularniejszej uliczce magicznego Londynu. Zapach kadzidełka byłby zupełnie normalną sprawą, pośród wielu sklepów z kadzidłami i innym magicznym asortymentem. Zorientował się, że coś jest nie tak, gdy nogi pamiętające drogę z taką precyzją trafiły na ścianę. Ślepa uliczka? Niemożliwe. Odwrócił się i za sobą też zobaczył wysuszony kamienny murek. Mógł się zapodziać w myślach, mógł skręcić w zaułek, ale odtwarzanie tej samej drogi doprowadziło go do miejsc o których nie miał pojęcia. Był jak mysz w labiryncie. Mysz w potrzasku wysokich kamiennych ścian pozbawionych okien.

wiadomość pozafabularna
Barda prowadzi Millie Moody
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#2
24.05.2024, 17:57  ✶  

Kiedy mijał paradę, udając, że go nie interesuje, pomyślał o zmarłej żonie Anthony'ego Shafiq'a, Edith. Nie dość, że była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widział, to jeszcze bardzo cierpliwą i dobrą, szczególnie podekscytowaną życiem. Bardzo, bardzo szczerze przeżywał jej śmierć, bo zdawała się jaśnieć na firmamencie, niczym drogowskaz dla zaginionych podróżnych. Spierali się często, na przykład o wystrój wnętrz, ponieważ tam gdzie on lubił ciemne drewna i intensywne kolory, ona kładła nacisk na uniwersalny przepych. Zawsze na tym polu zdrowo się niedogadywali. Pomyślał o niej, bo patrząc na niemalże więzienny pochód, przyszło mu na myśl, że bardzo by się to jej podobało. Ona wierzyła bardzo mocno, przynajmniej tak mu się wydawało, że miłość zwycięży wszystko.

Londyn w lipcu zazwyczaj bywał kapryśny, ale tego roku miasto zostało ogarnięte niespotykaną falą upałów. Skwar lejący się z nieba był tak intensywny, że nawet znana ze swojej zmienności pogoda brytyjska musiała ustąpić miejsca nieubłaganemu słońcu. Pośród spieczonych trawników i powoli wysychających fontann, mieszkańcy szukali cienia, a sprzedawcy lodów przeżywali prawdziwe oblężenie.

Właściwie nie pamiętał, jak dotarł na Pokątną, w zamyśleniu ćmiąc papierosa. Nikt go nie zaczepił, widocznie czarna, lniana szata odstraszała dostatecznie, może wzięto go za kogoś z mniejszości etnicznej. Nie zwracał na to uwagi. Wyuczone stuknięcia różdżką i...

Dźwięki wesołych rozmów i śmiechów przechodniów zamieniają się w szept, który niesie ze sobą smutne, niezrozumiałe słowa. Przechodząc obok sklepu Ollivandera, zamiast eleganckich różdżek, widział skręcone i martwe gałęzie, które zdają się szeptać w jej kierunku, przypominając o straconych nadziejach i niespełnionych marzeniach. Każdy krok na tej magicznej ulicy staje się ciężki, jakby pod stopami zalegał niewidzialny balast.

Nagle nie był już na ulicy Pokątnej. Przychodził tutaj tak często, nie było możliwe aby zgubił się w magicznej dzielnicy Londynu. A jednak, nie wiedział gdzie jest, panika wpełzała pod ubranie zimnym potem. Nerwowo oblizał spierzchnięte usta, język jednak miał drętwy i suchy, jakby chodził alejkami od wielu godzin, bez ani kropli napitku. Kręciło mu się w głowie.

Czy dobrze słyszał, miał wrażenie... Nie. Potrząsnął głową. Nic to nie dawał. Mgłą, ciężka mgła zasnuwała mu umysł. Czy został zaatakowany? Czy to hipnoza? Imperius? Klątwa? Nie, nie. Zaczął zagryzać mocniej szczęki, aż zęby zaczęły trzeszczeć. Uderzył ręką w murek. Zasyczał, w boleści. Ale umysł rozjaśnił się tylko na chwilę, niczym błyskawica na burzowym niebie. Nie mógł iść do Praw Czasu, tylko nie tam, tylko nie tam...

— Droga Głupca to metafora życia, gdzie każda nowa sytuacja przynosi możliwość wzrostu i zrozumienia. To przypomnienie, że każdy z nas jest wiecznym uczniem, nieustannie wędrującym po ścieżkach własnej duszy — zaczął szeptać do siebie podstawy, najmniej zaawansowane treści związane z kartami, które znał od dziecka, które były przy nim zawsze. Potrzebował uziemienia w tej dziwnej sytuacji.

Był w labiryncie. Czy był ofiarą dla Minotaura, jednym z siedmiu synów Aten? Czy może właśnie został zamkniętą w nim bestią? Tak czy tak, czekała na niego śmierć, albo z rąk rozwścieczonej bestii albo z rąk Tezeusza. Nie miał swojej Ariadny, która podaruje mu nić i pozwoli wyjść z pętli, ze spirali własnego koszmaru.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#3
02.06.2024, 14:41  ✶  
Droga Głupca

Jego własne słowa odbiły się echem w ciasnym kamiennym korytarzu pozbawionym okien. Zapach kadzidła był wciąż obecny, lepiący się do podniebienia i gardła, niepokojąco wgryzający się, jakby estry przenikały przez wilgotną śluzówkę wprost do osłabionego umysłu. Przeszedł kilka kroków, w tym klaustrofobicznym więzieniu, nad głową górowały ściany a sine niebo pozbawione słońca zdawało się być karykaturą przymglonej laboratoryjnej szybki, przed której bogowie obserwują jego kroki, zakłądając się jak szybko czarny szczur znajdzie drogę.

metafora życia

Skręcił dwa razy i trafił w końcu na coś co nie było wilgotną, kamienną ścianą. Znalazł obraz, właściwie grafitti na widmowym murze, gdy tułał się w potrzasku własnego umysłu.

[Obrazek: N9ZXF8i.png]

Usłyszał gdzieś z boku śmiech i rozmowy, znów z pogłosem, jakby był ukryty w łazience, w damskiej łazience. A potem krzyk, dziewczęcy wrzask i ciurkot wody lejącej się z pękniętej rury.

każda sytuacja przynosi

Otępienie, ból, żałoba. Kadzidło domagało się swojej ofiary, tańca nad przepaścią, na ostrej grani sennego marzenia splecionego z delirium. Pragnienia, czy omamy, to mieszało się w jedno w barwnym korowodzie rozmazanych wspomnień, gnających jego nogi do przodu. Nie było w tym nic, nic konkretnego, smaki stapiały się w bełkot doznań pchający nogi do przodu, bo wolna przestrzeń za nim była zawsze niedostępna. A przecież on mógł się cofać? Mógł brnąć w przód i w tył, mógł zobaczyć...

wieczny uczeń

... nie mógł nic. Był uwięziony w doczesności jak zwykły czarodziej. Przeciętność dogoniła go, pozbawiając życie kolorów i nieoznaczoności, zabawy czwartym wymiarem. Kamień. Smętny lepki śluzem zapomnienia. Czy wyciągnął lekcje? Czy wyciągnie lekcje i z tego doświadczenia?

nieustannie wędrujący

Śmiech umilkł, umilkły jęki rozkoszy i krzyki złości. Umilkł cichy szloch bezsilności. Pozostawał tylko miarowy szelest przesuwanej po ulicznym podłożu butów. Nie ważne, krawędź czy nie, życie czy śmierć, początek i koniec... Wszystko trwało w punkcie, który nieprzerwanie szedł do przodu, jak nić której poskąpił mu los. Mojry czuwały, by nie przerwać jej zbyt szybko, ale czy na pewno? Czy bogowie dobrze postawili losy na jego życie? A może teraz, odarty z wyjątkowości, był niewart ich zainteresowania? Znów sprowadzony do roli ucznia, który musi odebrać swoją lekcję pokory, aby odkryć...

ścieżki własnej duszy
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#4
11.06.2024, 13:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.06.2024, 09:33 przez Morpheus Longbottom.)  

Motyw Błazna sięga czasów faraonów, gdzie klasyczny wizerunek nieco szalonego artysty bawił dwór w Egipcie. Spotykamy ten motyw w starożytnym Rzymie, gdzie znany był jako Balatrones i otrzymywał zapłatę za swoje dowcipy. Znajdujemy dowody na istnienie takich postaci nawet w mezoamerykańskim imperium Azteków od XIV do XVI wieku. Klasyczny obraz błazna, czyli kogoś, kto dostarcza rozrywki przez często uważane za niestosowne wygląd i zachowanie, jest długoletnią tradycją, która przekształciła się i ewoluowała z wyższych sfer do świata teatru, gdzie znajdujemy wiele postaci błaznów w dziełach Szekspira, a także w nowoczesnym kinie czy współczesnej tradycji klaunów.

Nie było już dorosłego mężczyzny. W szkolnych szatach stał zbyt blady chłopiec, ze szklaną kulą w dłoniach. Chłopiec, który miał zdarte knykcie od skakania na większych od siebie tylko dlatego, że powiedzieli coś głupiego. Na początku swojej drogi, ukształtowany tylko pozornie, bardziej ociosany tylko w kształt człowieka. Bruk pod jego nogami osypywał się, zmieniając się w przeklęte klify niedalekie Dolinie Godryka. Ścisk w gardle od widoku uciekającej spod stóp ziemi w osuwisko. Nie miał niczego. Nie mógł się cofnąć, nie mógł spojrzeć w przód.

Spadniesz, a z twoich rąk wyrosną róże i melisa i pokrzywa, spadniesz na kamienny ołtarz, a słońce przyozdobi twoją twarz. Głupiec, głupiec, który pozwala sobą targać, rządzić. Głupiec, który nie zna jeszcze swojej drogi, który patrzy w szkło. To nie jest szklana kula, to przepowiednia. Dzierży w dłoniach przyszłość świata, a później ona mu wypada. Toczy się jaskrawą smugą, spada na bruk, spada w przepaść. A chłopiec próbuje ją złapać.

Chłopiec próbuje złapać ciemnowłosą dziewczynkę o złotych oczach, którą wciąga ziemia. Chłopiec próbuje złapać złotowłosą dziewczynkę, która rozbija się w osuwisku, pokazując mu przeznaczenie głupca. Chłopiec krzyczy, ale nikt go nie słyszy, a on nie może wstać z kolan. Bo jest głupcem, pajacem na dworze swojego władcy, tym, który może prawić nieodpowiednie żarty, może być wulgarny i wyuzdany, aż nadejdzie egzekucja.

Róża w jego dłoniach, jak te, które rodzina wrzuca na trumnę, złożoną do grobu, podczas ostatniej podróży zmarłego.

Chłopiec uniósł głowę ku palącemu słońcu. Biało Słońce reprezentujące światło Keter, pierwszego sefirotu w Drzewie Życia w Kabały, oślepiało go i wywoływało łzy na policzkach. To czyste oświecenie. Ostateczny cel Głupca na jego drodze. Jest źródłem światła, które oświetla ścieżkę przed Głupcem. Będąc elementem ognia, jest płomieniem stworzenia, punktem początkowym, z którego wszystko pochodzi i do którego nieuchronnie wszystko powraca. Lecz on był na dnie, z ciałami, które upadły, których nie ocalił.

A obok niego ujadał nieznośnie pies.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#5
17.06.2024, 17:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.06.2024, 17:52 przez Bard Beedle.)  
Szczekot psa był nieznośny, zajadły i piskliwy. Szczekot był mechaniczny i do cna mięsisty, odbijający się echem po ciasnym korytarzu, odbijający się echem po pocie roszącym czoło. Odbijający się...

Osuwisko połknęło i oświeconego chłopca, śmierć dla wszystkich była sprawiedliwa, ale nie, stopa nie upadła na żwir. Morpheus zachwiał się, a szczekot odbijał mu się w uszach, rytmiczny nieprzerwany, igłami wbijający się w kręgosłup wieszcz nadchodzącego zagrożenia. Krok dał impuls dla jego towarzysza, przyjaciela obrońcy, Longbottom z zaskoczeniem dostrzegł Brownie, żywotny terier uratowany, odchowany, nieokrzesany, pognał uliczką i odbił w lewo wciąż szczekając, choć alarm w który uderzał odsuwał się w raz z nim falą.

Kolejne pchnięcie, kolejny krok. Smuga jasnego futra kundla, któremu daleko było do czystości krwi. Wesołek, mający w sobie z pewnością domieszkę krwi labradora jego szczekot, tak ujadanie, też ujadał też gonił, pazury szurały o kamienną ścieżkę, gdy pies ruszył wzdłuż i odbił w lewo, a wraz z nim pobiegł dźwięk daleko, do zagrożenia, które było bardzo daleko.

Łatek nie pchnął Morpheusa, widocznie wizja podobnie cechowała się nieśmiałością co prawdziwy kundelek Brenny, za to Ponurak bratanka, zwalista psia bestia niemal położyła go na kolana. Uliczka zwężała się, jej ściany fluktuowały wraz z gorączką, która trawiła obciążony narkotykiem mózg. Cztery. Głupiec miał swoje cztery psy.

I kolejny, wielki owczarek belgijski, o ostrych uszach, tropiącym nosie. On nie szczekał, on polował, uciekał, biegł, choć w jego ruchach nie było możliwości dostrzec ludzkich cech Morpheus wiedział. Thomas. Sojusznik. Domownik. Przyjaciel.

Z dwóch stron w tym samym momencie wyminęły go dwie wilczyce, stanowiące prawo a ślizgające się na jego pograniczu. Sierść nie pozostawiała złudzeń, dzikie bestie nie były dzikie, Brenna i Mavelle... znów rodzina, znów bliscy, kochani, którzy powinni pomóc, być przewodnikiem po labiryncie, a czmychali z za niego w przód, zmuszając stopy do wędrówki, zmuszając ciało do... ucieczki...

... warkot dobiegający gdzieś daleko zza jego pleców, zacisnął srebrzystą klamrę na sercu jasnowidza. Oto sfora z Warowni została spuszczona z łańcuchów, a wraz z nimi i największy, najniebezpieczniejszy z nich, którego jedno kłapnięcie paszczą oznaczałoby dla Morpheusa koniec daru, koniec życia takim, jakie znał je do tej pory. Czy kiedykolwiek odważył się zejść w czasie pełni do lochów, czy kiedykolwiek odważył się zobaczyć na własne oczy z jaką klątwą musiał zmierzać się Erik każdego miesiąca? Czy teraz odważy się obejrzeć? Przed nim wyrosła ściana, z neonowym graffiti. Gdzie Mag? Gdzie dwór Cesarza, Śmierć, Wisielec? Nie... był teraz w samym środku pełni, a jego przewodnikiem była osiemnasta stacja. Księżyc lśnił przed nim i nad nim, a pomruk podświadomości przeszedł w ryk bestii gotowej zapolować na swoją ofiarę.

[Obrazek: e2b241aa3184a200386810bc87e468f6.jpg]
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#6
25.06.2024, 19:34  ✶  

Najpierw wizja była przyjemna. Oto mijali go kudłaci przyjaciele. Czworonożna rodzina, odwieczni towarzysze i powiernicy sekretów ludzkości. Następnie ci, którzy nosili dar przemiany w zwierzę. Jednak to zwiastowało nadejście jeszcze jednej bestii. Wraz z wydechem z ust uciekło przerażone: Erik.

Była tylko jedna rzecz na świecie, która przerażała go bardziej, niż śmierć bliskich, a mianowicie utrata swojego trzeciego oka. A teraz Erik, Erik w blasku słońca, w blasku księżyca, polował na niego.

Morpheus nie był już człowiekiem, a jedynie cichym cieniem, znikającym między mrocznymi zaułkami. Kiedyś te uliczki były pełne życia, teraz są świadkami jego ucieczki, pulsującej w rytmie nieustającego strachu. Szept nocnego wiatru przynosił ze sobą wspomnienia dawnych czasów, gdy miasto tętniło życiem. Teraz jego kroki były jedynym dźwiękiem, jaki rozbrzmiewa w tej kamiennej pustce. Każdy odgłos stawał się echem, które drży w powietrzu jak modlitwa do zapomnianych bogów. Czuł  na sobie wzrok bestii, gdy biegł, gdy ich stopy wybijały ten sam rytm. To spojrzenie, niczym niewidzialne macki, przeszywało jego duszę i ciało. Jest zwierzyną w niekończącym się polowaniu, a łowca – bezlitosny i nieubłagany – biegł za nim. Każdy krok przesiąknięty desperacją, każda myśl to tylko jedno: przetrwać.

Londyn w swej mrocznej chwale staje się jego więzieniem. Kamienne mury, które kiedyś dawały poczucie bezpieczeństwa, teraz zdają się go ściskać, ograniczać, zamykać. Powietrze jest gęste, przesycone wilgocią i niewypowiedzianym lękiem. Mroźna mgła opada na miasto jak zasłona, kryjąc jego ruchy przed oczyma prześladowcy. Lecz nie przed jego węchem. Był zgubiony, zgubiony. I prawie zaczął szukać drogi do Praw Czasu. Do domu.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#7
27.06.2024, 10:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.06.2024, 11:08 przez Bard Beedle.)  
Biegł, a w piersi zbyt szybko zabrakło tchu. Biegł, a serce kuło go. Biegł czując obślizgły strach na zlodowaciałych dłoniach. Biegł na ślepo w ciemność. Biegł przed siebie, dostrzegając w oddali światło latarni, ostatniej nadziej, ostatniej deski, której mógłby się chwycić, ten który w obliczu najstraszliwszego lęku miał szansę odkryć przed samym sobą swoje najgłębiej zakorzenione marzenie. Ukryte pod stertą ciał, bezwartościowych pocałunków, dotyku obcych dłoni, ust. Gdy tylko zwalniał kroku, gdy tylko potykał się, czuł śmierdzący odór przeznaczenia, lecz tak jak szpony orały jego szatę i plecy, tak tęsknota orała bez ustanku duszę, gdy biegł dalej, biegł ku światłu, wierząc do głębi swoich przeżartych wyczerpaniem trzewi, że jest to blask odstraszający bestię. Że jest to ciepło w którym może się schronić.

Aż w końcu zalane potem obsydianowe oko dostrzegło ścianę, która blokowała mu drogę, ale może ona sama w swoim istnieniu była drogą. Dostrzegł kształt wyrysowany na murze: wysoką, pochyloną sylwetkę wspartą na kosturze, która stała z latarnią, a jej głowę okrywał wysłużony zszarzały Prawami upływającego Czasu kaptur.

[Obrazek: qEI9FRh.png]

Oto Twoja ucieczka, oto Twój ratunek.

A potem głowa na graffiti drgnęła i twarz skierowała się ku niemu i zobaczył ją, zobaczył oczy Eremity. Jego oczy. Puste, pozbawione wyrazu, wyzbyte z miłości, z nienawiści. Wyzbyte z pamięci o nim.

Nie jesteś godzien, abyś przyszedł do mnie

Słowa zawisły między nimi, myśli i nowy zupełnie lęk nabrały rzeczywistego kształtu, gdy płaski obraz wymalowany na kamiennej ścianie ciągnącego się ku niebu więzienia, uniósł niespiesznie latarnię do twarzy, z rozmysłem otworzył szklane drzwiczki i dmuchnął, gasząc nadzieję, tak jak on sam przed laty został zgaszony i opuszczony. Mrok rozlał się po labiryncie, a skamieniałe serce Morpheusa dawno już było martwe, gdy potężne pazury zakleszczały się na barkach, a stalowe zębiska rozszarpywały na ślepo łopatki i szyję, rwąc tkanki, przemieniając aortę w źródło kwitnącego karminem jeziora, w którym księżyc odnajdywał swoje upodobanie.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#8
27.06.2024, 12:44  ✶  

Gdzież jest twój bóg? Pustelnik, Starzec, Magus Głosu Światła, Psychopompos. Teraz trzymał latarnię, ale Morpheus doskonale wiedział, że kiedyś, dawno temu, dzierżył klepsydrę. I te oczy. Zastygł, jakby zapominając, że goni go bestia, aby spojrzeć w te oczy, o których nie myślał od miesięcy, prawie lat. Czy był tutaj, aby przeprowadzić jego duszę na drugą stronę, w niskie rejony Limba, zwierzę, nie człowiek? Zadławił się słowami, gdy zamiast złapać za szatę, palce przesunęły się po ścianie, paznokcie połamały się o nierówny tynk. Jego bóg nie kochał go dostatecznie, aby go uratować. Zapłakał nad swoją miłością, co umrzeć musi razem z nim i nad swym brakiem wiary. Zgasł jakikolwiek promień nadziei na przeżycie.

Zapłakał gorzko nad swym strachem i gdy wilkołacze pazury wygłosiły sentencję kary. W krzyku agonalnym rozbrzmiewało jedno słowo, jedno imię, obce w jego ustach. Bardziej prawdziwe były pazury i kły i rozdzieranie ciała, krew, wszędzie krew i smród własnych tkanek. Patrzył na siebie, na pulsujące organy, wystawione na pożarcie, gdy śmierć włożono w jego kości. Oto ofiara dla boga, w którego nie wierzył, podana bestii, która również będzie go żałować, gdy ocknie się ze swojego bólu. A krew spływała, kałuża na chodniku, wnikająca w glinę między kostkami brukowymi, jelita rozwleczone, poszarpane, członki rozrzucone, jak połamane rączki  zabawki. Tak zakończyło się życie wielkiego wieszcza, Niewymownego, krążącego z czarującym uśmiechem po Ministerstwie i mówiącego czasami zagadkami, który ukrywał swoje szaleństwo w ekscentrycznych ubraniach i modlitwach. Nie pozostało po nim więcej, niż ochłap, flaki i resztki mięśni oraz te przeklęte oczy, wlepione z uwielbieniem, zastygłym w rigor mortis, na zawsze wlepione w grafitti. W swojego boga.

Nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja. Zapłakał świtem nad świtem, którego już nie będzie. Zapłakał, że już go nie będzie i zapłakał, że nie będzie żadnych nas.

Ocknął się, opierając się o mur, z nadgryzionym preclem z solą w dłoni. Czuł na policzkach coś mokrego. Wytarł je rękawem i przyjrzał się plamom. Łzy, zwykłe, gorzkie łzy. Nie pamiętał, jak znalazł się niedaleko sklepu z kociołkami. Pamiętał za to coś zupełnie innego. Precla wyrzucił z obrzydzeniem do śmieci.


Koniec sesji


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Bard Beedle (1610), Morpheus Longbottom (1523)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa