Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Londyn
Pierwszy lipca okazał się być dniem nieznośnie wręcz gorącym. Letnie słońce górowało nad ulicami Londynu, nienawykłymi do tak wysokich temperatur. Zwyczajowy deszcz i kapryśność wyspiarskiego klimatu tego dnia przegrała z wrzątkiem lejącym się z nieba. Taki dzień zachęcał do tego, by nie siedzieć w biurze Ministerstwa Magii cały czas, zwłaszcza jeśli było się Niewymownym, który za swoje otoczenie miał zazwyczaj czarne ściany.
Feeria barw i intensywne zapachy miejskiego życia uderzały z mocą stania twarzą twarz z rozgrzanym piecem, w którym nikt nie dbał o podstawowe zasady higieny. Było paskudnie. Było doskonale, kiedy papierosowy dym wyparł wszelkie inne bodźce, a na nosie mogły na moment zabłysnąć przeciwsłoneczne okulary. Nogi powędrowały same, podobnie jak myśli, które płynęły w różne zakamarki minionych, ale też przyszłych doświadczeń. Ot, uroki bycia jasnowidzem, któremu matka podarowała w tajemnicy przed wszystkimi czasozmieniacz.
Kiedy wracał z tej przydługiej - jak pewnie określiliby ją przełożeni - przerwy, był bogatszy o doświadczenie pierwszej Parada Równości w Londynie, znanej również jako London Pride. Była to pierwsza publiczna demonstracja na rzecz praw osób LGBTQ+ w Wielkiej Brytanii. Parada Równości w Londynie miała miejsce na trzy lata po zamieszkach Stonewall w Nowym Jorku, które wywołały nową falę aktywizmu na rzecz praw osób, które odbiegały od powszechnie uznawanego, heteroseksualnego standardu. Dwa lata wcześniej Nowy York, teraz Londyn, podobnie jak inne miasta na całym świecie zaczęły organizować podobne wydarzenia.
Przebrany w mugolskie ubrania mag mógł widzieć tą kupkę stłoczonych dwóch tysięcy osób, które po prostu chciały przejść ulicą w niemym geście poparcia. Dwa tysiące osób, które i tak spotkało się ze znaczną opozycją i wrogą reakcją otoczenia, nienawykłego do faktu, że prawo nie było już tak restrykcyjne wobec dewiantów, nie zmuszało do leczenia, nie karało więzieniem. W zastałym powietrzu Londynu powiało zmianą, mało kto jednak mógł przewidzieć - nawet Morpheus - że z czasem to wydarzenie nie tylko miało stać się cykliczne, ale ubogacić się w barwie i muzyce, urosnąć o kilka rzędy cyfr.
Na razie jednak nie sprawiało aż tak pozytywnego wrażenia, mniejsze, ale też może dzięki temu spokojniejsze niż pamiętne marsze charłaków. Nikt nie atakował aktywistów, czy teraz mugolaki mogłyby być pewne swego bezpieczeństwa na analogicznym evencie w ich sprawie? A może wcale nie świat czarodziejów, a obyczajowość, tak ochoczo kopiowana przez stare magiczne rodziny, może to zajmowało mu głowę?
Przeszedł już mur prowadzący do Pokątnej i zmierzał dalej pośród wielu nieświadomych mugolskiego wydarzenia magów. W pierwszej chwili nie zauważył nic dziwnego. Wszak Pokątna pachniała wielorako, przez wzgląd na mnogość sklepów i sklepików piętrzących się na tej najpopularniejszej uliczce magicznego Londynu. Zapach kadzidełka byłby zupełnie normalną sprawą, pośród wielu sklepów z kadzidłami i innym magicznym asortymentem. Zorientował się, że coś jest nie tak, gdy nogi pamiętające drogę z taką precyzją trafiły na ścianę. Ślepa uliczka? Niemożliwe. Odwrócił się i za sobą też zobaczył wysuszony kamienny murek. Mógł się zapodziać w myślach, mógł skręcić w zaułek, ale odtwarzanie tej samej drogi doprowadziło go do miejsc o których nie miał pojęcia. Był jak mysz w labiryncie. Mysz w potrzasku wysokich kamiennych ścian pozbawionych okien.