• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[15.07.1972] Syn i córka koleżanki twojej starej to też ludzie...

[15.07.1972] Syn i córka koleżanki twojej starej to też ludzie...
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#1
05.05.2024, 22:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.05.2024, 12:52 przez Lorraine Malfoy.)  
- Uważasz, że dzieci tragicznie zmarłej siostry, szukające zaginionego wujka-dobrodzieja, wzbudzą wystarczająco dużo współczucia? Czy powinniśmy rozpalić wyobraźnię miejscowych, i powiedzieć, że Greyback to nasz zaginiony ojciec, którego tożsamość po latach ujawniła na umierająca matka? - Lorraine ostatni raz poprawiła splątane, ciemnobrązowe włosy, i podała niewielkie, podręczne lusterko Rodolphusowi, tak, by ten mógł odpowiednio dopracować kształt swojego nowego nosa, pod kątem, którego nie pokazywało duże lustro zawieszone na ścianie.

Talenty Lestrange'a okazały się więcej niż przydatne. Teraz rozumiała dreszczyk emocji, jaki towarzyszył Maeve podczas przemian. Lorraine była aktorką o wielu twarzach, ale zawsze grała siebie, zaś metamorfogini zmieniała tożsamości jak rękawiczki. Wiele razy obserwowała ukochaną przy pracy, z fascynacją przyglądając się, jak z niewielkich poszlak, skrawków cudzego życia, odtwarza realnego człowieka.

Na szczęście Lorraine i Rodolphusa czekało łatwiejsze zadanie. Grali wymyślone postacie, które istniały tylko w ich wyobraźni.

Przyjrzała się krytycznie swojej mugolskiej koszulce. Zmięła ją. Tak lepiej. Młoda dziewczyna, której twarz odbijała się w lustrze w miejsce tej należącej do Lorraine, nie wyglądała na kogoś, kto przejmowałby się zanadto swoim wyglądem. Jesteś tak zwaną Fajną Laską, zdecydowała po namyśle Lorraine, nie taką jak inne dziewczyny. Ty jesteś seksowną, błyskotliwą, dowcipną kobietą, która uwielbia piłkę nożną, pokera i bekanie, chętnie wypije tanie piwo w lokalnym barze, głośno śmieje się ze świńskich dowcipów starszych panów, i wpycha sobie do gęby hot dogi i hamburgery, jakby była ochoczą ofiarą największego na świecie kulinarnego gwałtu zbiorowego, ale udaje jej się, o dziwo, wciąż nosić rozmiar XS. Jesteś... To znaczy jestem Fajną Laską*, uśmiechnęła się pod nosem, zaciskając na biodrach szeroki pasek, który zgarnęła Otto, przytrzymujący spodnie pożyczone z kolei od Maeve. Ubrania wisiały na wychudzonej Lorraine jak na strachu na wróble, spod przypominających gniazdo, poczochranych, ciemnobrązowe włosów świeciły się czarne oczy, a nie dość, że miała dziwnie końską twarz, to jeszcze z nosa przypominała świnkę... Wspaniale. Wyglądała tragicznie.

Niemożliwe, by ktokolwiek ją rozpoznał.

Przysiadła nad zestawem kociołków, w którym bulgotał eliksir trzeźwości umysłu. Jego uwarzenie nie zajmowało wiele czasu - nie był to trudny przepis - wywar wymagał jednak precyzji przy odmierzaniu poszczególnych składników i w tempie mieszania. Lorraine przeniosła wzrok na zegar. Zawartość pierwszego kociołka zaraz powinna zabulgotać. W razie pomyłki, zostawały jeszcze dwa kociołki; mogła też zacząć od początku, bo dzięki uprzejmości Roberta Mulcibera, miała wystarczające fundusze, by zawczasu zaopatrzyć się w niezbędne składniki. I tak wystarczy na cały dzień, pomyślała, mieszając czerwonkawą miksturę, choć na wszelki wypadek warto byłoby mieć trochę w zapasie. Planowali wypytać miejscowych o Greybacka, a jakie miejsce nadawałoby się do tego lepiej niż lokalny bar? Alkohol potrafił rozwiązać nawet najbardziej oporne języki, zgodziła się z Lestrange'm, kiedy ustalali plan operacji. Czekała ich też wycieczka do archiwum, lokalnej parafii, na cmentarz... Wszystko, by dowiedzieć się o powiązaniach Greybacka jak najwięcej.

na poprawne uwarzenie eliksiru
Rzut Z 1d100 - 31
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 4
Akcja nieudana


Pociągnęła nosem, rozlewając eliksir do fiolek. Zapach wywaru był jakiś słaby... Ale wszystko wydawało się w porządku. Wachlującym ruchem skierowała opary w swoją stronę. Zmarszczyła brwi.

Przeklęty Lestrange chyba zaopatrzył ją w przekrzywioną przegrodę nosową i nie trafiła na dobry moment z mieszaniem.

Dobrze, że przygotowała więcej.

Robert Mulciber za mało jej płacił jak na takie poświęcenia.

na poprawne uwarzenie eliksiru
Rzut Z 1d100 - 7
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 20
Akcja nieudana


- Możesz mi poprawić nos? - rzuciła ostro w stronę Rodolphusa pindrzącego się przed lustrem.

na poprawne uwarzenie eliksiru
Rzut Z 1d100 - 57
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 49
Sukces!


Wreszcie, pomyślała ze zniecierpliwieniem. Skończyła nalewać eliksir do fiolek, spakowała go do plecaka (kupił go jej znajomy ulicznik, któremu sypnęła parę knutów za fatygę) i podniosła się znad stanowiska roboczego.

- Wyglądasz okropnie. Doskonale. - Uśmiechnęła się ironicznie do mężczyzny, kiedy ten skończył przemianę. Musiała w końcu ćwiczyć bycie dziarską, szalenie sympatyczną i pełną osiemnastoletniej naiwności Anną Greyback. - Chcesz jeszcze coś omówić? Któryś element planu jest niejasny? - spytała bardzo konkretnym tonem. Wcześniej już zdążyli przejść przez kolejne punkty ustalonego modus operandi. Byli niemal gotowi do drogi.


* trochę przerobiony cytat z Gone Girl Gillian Flynn xDD


Yes, I am a master
Little love caster
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#2
06.05.2024, 19:57  ✶  

- Tak - odpowiedział krótko, roztrzepując blond włosy z widocznym niezadowoleniem na twarzy. Żałował, że nie potrafił zmieniać własnego wyglądu tak łatwo, jak robił to z innymi osobami. Żałował, że warzenie eliksiru wielosokowego trwało tak długo i jego "przyjaciółka" była dopiero w połowie roboty. Żałował wielu rzeczy, w tym tego, że trafił na Malfoyównę, której buzia się nie zamykała. Ale najbardziej żałował tego, że znów musiał wskoczyć w skórę innej osoby, robiąc z siebie pajaca. Wiedział, że cel uświęcał środki, lecz nie można było powiedzieć, żeby czuł się komfortowo z nowym wyglądem.

Mugole bywali głupi, ale znali kilka sztuczek, które ułatwiały mu kamuflaż. W połączeniu z zaklęciami transmutującymi był w stanie sprawić, że wyglądał zgoła inaczej. Blond włosy, tatuaże, które przy pomocy odrobiny zaklęć wyglądały prawie-na-prawdziwe, makijaż, ale przede wszystkim sztuczna biżuteria i idiotycznie rozciągnięte w uśmiechu usta. Wyłącznie osoby, które przebywały z nim dłużej, byłyby w stanie go rozpoznać. Zadziwiające, jak bardzo uśmiech potrafił zmienić rysy twarzy. Westchnął. No i te ciuchy...
- Długo ci zejdzie? - w jego głosie nie było pretensji ani niecierpliwości. Ot, zwykłe pytanie, niewinne, żeby upewnił się, że może jeszcze paćnąć twarz czymś, co... Cholera wie, jak to kobiety nazywały. Ale było brązowe i ponoć służyło do tego, by położyć odpowiednie, naturalne cienie na twarzy, by nos nie wyglądał tak, jak normalnie. Trochę po bokach i mógł wydać się szczuplejszy. Kichnął cicho, gdy nałożył za dużo kosmetyku na twarz. A mógł po prostu zmienić się w węża i siedzieć w kieszeni Lorraine, byłoby prościej. - Naprawdę mugole nakładają to codziennie?
Mruknął, krzywiąc się, gdy znowu zakręciło go w nosie. Życie bez magii było obrzydliwe, niewygodne i powodowało kichanie.

Gdy Malfoy znów zamarudziła, Lestrange przewrócił oczami. Odwrócił głowę i posłał jej słodki uśmiech, tak kontrastujący z jego normalnym uśmiechem, który pojawiał się rzadko na jego twarzy.
- Mam zmienić dziurki w nosie tak, by bardziej przypominały serce, skarbie? - zapytał, ewidentnie nawiązując do tego nieszczęsnego listu, na który nie odpowiedział. Drażnienie osoby, która majstruje ci przy twarzy, było głupotą, o czym niejedna osoba miała okazję się przekonać - i to nie tylko z jego ręki wychodziły takie złośliwostki. Mimo wszystko podszedł jednak do już-nie-blondynki i wyciągnął różdżkę, by przejechać jej czubkiem po krzywym, haczykowatym nosie nowej Lorrki. Zmniejszył go, co było bardzo nieprzyjemne, ale nie na tyle bolesne, by miały jej popłynąć łzy. Zadarł go odrobinę. - Lepiej?
Zapytał, mając nadzieję, że uciszy tym kobietę. Nie lubił narzekania. Na słowa, że wygląda okropnie, prychnął.
- Anno Greyback, zachowuj się - Lestrange przeciągnął się, chowając różdżkę w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Niewygodna była, krępowała ruchy - nie lubił takiego ubioru. Ale doskonale pasowała do fałszywych tatuaży, do sztucznych kolczyków i idiotycznych tlenionych włosów, które miał w postaci Charliego Greybacka. - W zasadzie zaginione rodzeństwo brzmi lepiej, moja droga. Nawet jeżeli niczego się nie dowiemy, szturchniemy czułą nutę Harper. Bo przecież jak Ulrich mógł przed nią zataić tak ważną informację?
Wolał ustalić wszystko na początku. Oczywiście żadne dzieci na boku nie istniały, ale nie było już nikogo, kto mógłby obalić plotki, które pojawią się szybko po ich przybyciu. Zerknął na plecak kobiety.
- Jak długo działa ten eliksir? Nie jestem przyzwyczajony do picia alkoholu - zdarzało mu się pić alkohol, ale niezwykle rzadko. Podejrzewał więc, że jeżeli coś z eliksirem będzie nie tak, to nie mugole, a on będzie leżeć pod stołem. A to nie było coś, na co mogli sobie pozwolić. - Potrzebne nam są w zasadzie wszystkie informacje. Kiedy zniknął, kto przychodził do niego do domu. Jak długo byli z Harper. I najlepiej jak najwięcej o niej pod pretekstem poznania kobiety, z którą się potencjalnie związał, żeby dopiąć sprawy spadkowe. Dodatkowo wszystko o jego rodzinie. Czy Robert mówił ci coś jeszcze, o czym nie wspomniałem?
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#3
08.05.2024, 08:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 12:24 przez Lorraine Malfoy.)  
Powinieneś sobie tyłek zaczarować tak, żeby dziura odbytu miała kształt serca, pomyślała Lorraine, wysoce zniesmaczona zachowaniem Lestrange'a, który swoim podłym żarcikiem doprowadził do tego, że zmarnowała dwa dobre kociołki eliksiru. Powstrzymała się od dalszych komentarzy - tylko podziękowała krótko, tonem ostrym, acz uprzejmym, walcząc dłuższą chwilę z bardzo nieprzyjemnym, drażniącym bólowo uczuciem w nosie - dopóki Rodolphus nie zaczął narzekać na swój makijaż.

- Poczekaj... To nie tak. Zrobiłeś sobie parę plam na twarzy - mruknęła, podchodząc z powrotem do lustra, wcześniej zarzuciwszy plecaczek na ramię. - Pozwól, proszę.

Nie czekając na zgodę, wyjęła Lestrange'owi z ręki pudełeczko z bronzerem, a kredkę do brwi jednym stuknięciem różdżki przetransmutowała w pędzel do makijażu.

- Nie jesteś moim ojcem - odparowała natychmiast na jego komentarz pogrążona w pracy Anna Greyback, a jej żywe, czarne oczy rozbłysły głodnym blaskiem, kiedy spiorunowała brata spojrzeniem. Dopiero po chwili na twarz Anny powrócił przewrotny półuśmiech Lorraine, która wyglądała, jakby była wyjątkowo zadowolona z tej szybkiej retorty. Specjalnie wsadziła Rodolphusowi w oko pędzel, wygładzając koloryt twarzy, przez charakteryzację wyglądającą na lekko zapadniętą. W końcu musieli zachowywać się jak brat i siostra - a że sama Malfoy była jedynaczką, dla której pojęcie rodzinnego ciepła i bliskości było obce, postanowiła zaczerpnąć inspiracji z życia - dlatego zdecydowała się wzorować swoje zachowanie się na modelowym przykładzie pełnej miłości relacji między rodzeństwem. To jest, Ambrosii i Hadesie McKinnonach. - Nie, zaraz... - w jej głosie czaiła się ironia. - Mugole są przecież prości i wulgarni. Trzeba wczuć się w rolę. "Nie jesteś moim pierdolonym ojcem"? - Wzruszyła lekko ramionami, przybierając obojętną, acz skupioną minę, typową dla Lorraine. - Spójrz w lewo, proszę - dodała, lustrując krytycznym wzrokiem jego starania. Niemal niemożliwym było rozpoznać Rodolphusa pod charakteryzacją.

- Dawka standardowa - zależnie od szybkości twojego metabolizmu - od ośmiu do dwunastu godzin. Ale ta ilość spokojnie wystarczy na cały dzień. To nie jest ten marny, rozwodniony napar, którym uczniowie handlowali przed egzaminami - wyjaśniła cierpliwie, delikatnie rozcierając pędzlem plamy bronzera, tak, by charakteryzacja wyglądała bardziej naturalnie. Sama Lorraine nosiła śladowe ilości makijażu, ale znała się na kobiecych sztuczkach upiększających. - To mugole mają pić, nie ty, ale lepiej się przygotować na każdą możliwość - stwierdziła, bez złośliwości w głosie. - Zresztą, Greyback mógł zapieczętować magicznie jakiś obszar, przedmiot - a może nawet wspomnienie w umyśle mugola - eliksir poprawi nasze zdolności percepcji, pomoże nam patrzeć, i widzieć. - Odsunęła się, by ocenić swoje dzieło. Poza tym, że Charlie Greyback wyglądał, jakby urwał się z zakładu resocjalizacji dla młodzieży z problemami, nie było źle: w końcu miał tak wyglądać, bo wychowywał się bez ojca. Lekko zmrużyła oczy, ostatni raz kontrolując stan przebrania Rodolphusa. Gotowe. Pasował mu blond.

- Jak słusznie zauważyłeś: Robert chce wszystkiego - poinformowała krótko Lestrange'a. Oddała mu kosmetyki. - Ale musimy przede wszystkim skupić się na relacji Urlicha z Harper.

Uważnie wysłuchała kolejnych słów mężczyzny. Potwierdziła skinieniem głowy jego przypuszczenia. Wszystko, o czym mówił, zgadzało z jej własnymi przemyśleniami i wcześniej ustalonym planem, dlatego skupiła się na tych elementach, które wymagały dyskusji.

- Może Greyback miał jakieś niecodzienne upodobania albo nawyki, które zwróciły uwagę mugoli. To wilkołak. Jego tryb życia nie mógł nie wzbudzić podejrzeń, na pewno ktoś zauważył, że lubił nocne spacery po lesie... Samotne, czy z Harper? Na pewno potrzebował też jakiejś kryjówki na czas przemiany. Wystarczył szałas w lesie, czy zainwestował w jakiś prywatny majątek ziemski? Może znaleźlibyśmy coś cennego w tej kryjówce; nawiązując do majątku, oczywiście, wyciągi z konta w Gringottcie byłyby wymarzonym łupem - może sprawił ukochanej jakiś prezent na rocznicę - a może trzymał przy sobie jakiś drobiazg, który jednoznacznie wskazywałby na ich wzajemne powiązanie? - Pokręciła głową.

- Nie tylko ciebie irytują te niewiadome. Dużo zależy od tego, czy trafimy na mugoli, czy spotkamy jakichś przedstawicieli czarodziejskiej społeczności. Przeprowadziłam tam szybki wywiad środowiskowy. Niemal wszyscy mieszkają w tym miasteczku od lat, ewentualnie przenieśli się z pobliskich wsi, ale nie wykluczam, że wśród nich - lub tych kilku nowoprzyjezdnych rodzin - trafi się jakiś obdarzony mocą mugolak. Postaraj się być... - obrzuciła Rodolphusa - to znaczy, Charliego - chłodnym, analitycznym spojrzeniem teraz czarnych oczu. - ...przyjazny.

Przynajmniej uśmiechać się Anna Greyback potrafiła równie słodko, co Lorraine.


Yes, I am a master
Little love caster
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#4
15.05.2024, 11:02  ✶  

- Ała - odpowiedział tylko, gdy Anna wsadziła mu pędzel w oko. To niemal natychmiast zaczęło łzawić, a na twarzy Lestrange'a pojawił się grymas bólu. Miał wrażliwe oczy niemal od zawsze - były nienaturalnie jasne, drażniło je nawet światło podczas pochmurnego dnia. A ona tak po prostu postanowiła ukłuć jedną z gałek pędzlem. Nie skomentował jednak tego w żaden sposób, bo nie był idiotą: makijaż makijażem, plamy plamami, ale przecież nie drażniło się ręki, która gmera ci przy twarzy. Pędzel w oko to najmniejszy problem, który mógł mieć, jeśli dodatkowo wkurzy blondynkę. Na wzmiankę o wulgarności, westchnął. To było zadanie, któremu mógł nie podołać. Na szczęście sam miał brata, od którego różnił się niemal w 100%. Wiedział więc, że brat i siostra mogli być... Inni. Kompletnie inni. Planował więc po prostu odgrywać siebie, a przynajmniej w jakimś stopniu.

- Szałas w lesie... Byłbym bardziej skłonny do tego, że miał piwnicę. O ile nie było tutaj żadnych niewyjaśnionych morderstw, to musiał mieć dobrą kryjówkę, której nikt nie mógł znaleźć, a on nie mógł się wydostać. Poza tym był w związku z Moody - myślisz, że pozwoliłaby wilkołakowi latać samopas podczas pełni? Zachowuje się nieracjonalnie, ale nie aż tak. Pytanie czy korzystał z pomocy Ministerstwa podczas pełni księżyca. Śmiem wątpić, nie każdy musi się chować do specjalnych cel. W każdym razie Harper nie pozwoliłaby, żeby się ujawnił w tak idiotyczny sposób - powiedział, marszcząc brwi. Szybkie zerknięcie w lusterko dla upewnienia się, że wyglądał... Cóż - jakby sam dopiero co wyszedł z więzienia. Albo urwał się z jakiejś mugolskiej sceny. Brakowało tylko, kurwa, mikrofonu. Aż się skrzywił na samą myśl. Albo gitary, czy na czym tam grali. - Ale możliwe, że miał jakiś drugi dom, ukryty przed mugolskim, wścibskim spojrzeniem. Pieniędzy pewnie mu nie brakowało, Moody nie poleciałaby na biedaka.
No nic, pozostało się zbierać. Upewnił się tylko, że różdżka tkwiła na swoim miejscu, a potem wyciągnął dłoń w kierunku Anny, zażywając wcześniej eliksir - to mugole mieli pić, to prawda, ale warto było się ubezpieczyć. Dobrze, że przed tą całą maskaradą zdecydował się ukryć mroczny znak, nie musiał robić tego teraz.
- Nie obiecuję, że będę przyjazny - powiedział jeszcze, zanim nie teleportował ich do miasteczka, w którym mieszkał kiedyś Urlich Greyback.

Aportowali się w jednym z zaułków. Dokładnie sprawdził wcześniej plany wioski - bo nie mógł nazwać tego miastem, gdy sam wychował się w okolicy Londynu, które zasługiwało na to miano. Było jeszcze wcześnie, ale nie na tyle, by ktokolwiek mógł ich zobaczyć. Zwłaszcza że, dziwnym trafem, ich stopy spoczęły na workach na śmieci.
- Ups - Charlie uśmiechnął się złośliwie, niemal z marszu wchodząc w swoją rolę. Strzepnął z siebie rękę Anny, jakby niemal z obrzydzeniem. - Od czego zaczynamy? Pub?
Na jego twarzy pojawiło się znudzenie. Jego twarz wyglądała zupełnie inaczej od tej, którą prezentował światu - mimika również była inna. Być może nie był doskonałym aktorem, ale trzeba było przyznać, że dla osób które go znały, ta zmiana mogła wydawać się kolosalna. Ten człowiek miał jednak mięśnie, które potrafiły wyginać inaczej usta niż brwi, sprawiając, że był... Żywszy.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#5
24.05.2024, 09:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 12:25 przez Lorraine Malfoy.)  
Śmieć, pomyślała - ni to obelga w stronę Rodolphusa, ni to gniewne stwierdzenie faktu, gdzie i na czym wylądowali - mieliśmy tylko wyglądać, jak mugole, nie cuchnąć jak oni, zmarszczyła brwi, poirytowana. Darowała sobie jednak kłótnie. Po pierwsze, nie miała na to czasu. Po drugie, nie stać ją było na jadowite komentarze, bo cały czas czuła na języku ożywczy posmak wychylonego przed teleportacją eliksiru na trzeźwość umysłu, a że magia translokacyjna nie działała najlepiej na jej zmaltretowany zaburzeniami odżywiania żołądek, bezpieczniej było przełknąć ripostę przesyconą trującą słodyczą niż raczyć potem Rodolphusa widokiem swoich wymiocin. Po trzecie, trzeba się było zacząć przyzwyczajać: lokalna melina, do której mieli się udać, zapewne niewiele różniła się od wysypiska odpadów... Nie to co taka Głębina - poważny lokal, w którym może i trochę jebało grzybem, ale, bądź co bądź - ta miała w sobie pewien urok, kiedy już zaczęło się oddychać przez usta.

Zmierzyła Rodolphusa - to jest, Charliego Greybacka - uważnym spojrzeniem. Doskonale wiedziała, że nie chciał tutaj być - i wcale się temu nie dziwiła, bo podzielała jego uczucia - Lorraine motywowała jednak obietnica zysku, a bytność Lestrange'a w tym małomiasteczkowym piekiełku nie dało się usprawiedliwić pogonią za pieniądzem. Zastanawiała się, co ma na niego Robert Mulciber, że młody gniewny gotów jest rzucić wszystko, i poświęcić tyle swego cennego czasu z grafiku niewymownego na skrupulatne planowanie akcji. Co chciał osiągnąć swoimi żarcikami? Próbował być zabawny? Uśpić jej czujność, rozproszyć rzekomo ujmującą przekornością? Och, ona nie bała się go, choć pokazywał pazurki - pomalowane tanim, czarnym lakierem do paznokci - zbyt często zostawiała odcisk własnych szponów na sercach mężczyzn.
Traktowała Lestrange'a normalnie - w końcu Mulciber za niego poręczył, zaś Rodolphus udowodnił jej już swoją przydatność, mimo męskich fochów - ale wrodzona paranoja Lorraine kazała jej śledzić ruchy mężczyzny ze zdwojoną podejrzliwością.

Od pewnego czasu, Lestrange nie było bowiem nazwiskiem, które kojarzyło jej się dobrze - przez Louvaina Lestrange'a. Wszelkie pozytywne uczucia, jakie żywiła w stosunku do tej rodziny - przez wzgląd na znajomość z jego bratem i szkolną przyjaźń z jego siostrą bliźniaczką - uleciały bezpowrotnie, odkąd, zaglądając do umysłu Ambrosii, zobaczyła, w jaki sposób Louvain Lestrange potraktował jej przyjaciółkę. Przyjaciółka - dziwnie było ją tak nazywać, kiedy gdzieś głęboko w sercu Lorraine pozostawała substytutem matki. Nie wiedziała, jak blisko Rodolphus pozostaje z resztą Lestrange'ów - rodzinne koligacje bywały mylące, ale to nie stopień pokrewieństwa ją nurtował: dobrze znała się na genealogii - relacje między kuzynostwem mogły być bardzo różne, wystarczyło popatrzeć na nią i na Desmonda. Trudno było nazwać ich bliskimi, ale przecież nie pozwoliłaby, by włos spadł gówniarzowi z jego chorej główki. Bo był rodziną. Bo też był Malfoy, więc musieli trzymać się razem, bez względu na osobiste animozje.

Rodolphus ciekawił ją, bo był jednym z ważnych elementów większej układanki. Zobaczymy, jak poradzi sobie w akcji, pomyślała.

- Zgodnie z planem - odpowiedziała Lorraine swym lodowatym tonem księżniczki, dziwnie kontrastującym z jej nową powierzchownością. Wszystko, byle nie wysypisko śmieci. Dopiero, kiedy zgrabnie zeskoczyła z kontenera na ziemię, z ruchów Malfoy zniknęła wrodzona damulkowatość, zdradzająca jej prawdziwą tożsamość. Zgarbiła się lekko i wsadziła ręce do kieszeni spodni, porzucając maniery i nienaganną postawę arystokratki.

- Chodź, musimy się dowiedzieć, dlaczego tata zamieszkał na tym zadupiu. - Na twarzy Anny wykwitł zblazowany uśmieszek. - I dlaczego porzucił naszą cudowną mamę, Robertę.

______

- Dzień dobryyyy - przywitała się głośno Anna, żwawo wchodząc do pubu. Zerknęła przez ramię, kontrolując, czy Charlie podąża gdzieś z tyłu za nią. Dobrze, stwierdziła, No to możemy zacząć komedię. Ojciec, który za dziecka odgrywał dla jej uciechy sceny z Szekspira z pamięci, byłby z niej teraz dumny.

Lokalny bar, przez miejscowych zwany był uroczo "Mordownią", jak wcześniej napomknęła Rodolphusowi, kiedy w zaciszu jej kwatery omawiali zagospodarowanie terenu nad planem miasta. Stary, zakurzony, zagracony różnościami, ze ścianami permanentnie przesiąkniętymi brudem i zapachem dymu papierosowego... Pub jak pub. Mogło być gorzej.

- Jak tu przyjemnie chłodno! - Ostentacyjnie pociągnęła za przód koszulki, która przykleiła jej się do brzucha, i zaczęła się wachlować. - Jeszcze chwila i dostałabym udaru, przysięgam. - Wdrapała się na stołek przy barze, przy którym siedziało już kilkoro lokalsów, rzucających w stronę nowoprzybyłych Anny i Charliego zaciekawione spojrzenia. - Zaczęło się od tego, że jechaliśmy autostopem: podrzucił nas gość, który nie chciał opuścić szyb, bo bał się, że go przewieje. Już żałowałam, że nie trafiliśmy na jakiegoś seryjnego zabójcę. Każdy byłby lepszy od tego świra - paplała energicznie.

Liczyła na to, że barman poczyta sobie jej bezceremonialność jako jasne zaproszenie do kontynuowania rozmowy. W końcu kto by się gniewał na rozgadaną dzierlatkę, zwłaszcza, jeżeli ta była obdarzona wyjątkowo ładną buźką?
- A potem, kiedy już szliśmy przez miasto, słońce tak strasznie zaczęło smażyć... Z pragnienia dostałam, normalnie, fatamorgany, aż pomyliłam brata z wielbłądem, ale ten debil nie nadaje się na zwierzę pociągowe, bo nie chciał mnie nieść. - prychnęła z rozbawieniem. - Pluć też nie umie jak wielbłąd, zawsze przegrywa w konkursie na plucie... Boże, tak mi się teraz chce pić.

Anna była żywiołowa. Anna żyła chwilą. Anna skupiała na sobie uwagę, choć nie w taki sposób, jaki robiła to Lorraine: nie, od Anny biło ciepło, zaś Lorraine emanowała chłodem. Annę cechował ekstrawertyzm, i - graniczący z bezczelnością - swobodny styl bycia, a dzięki humorystycznej otoczce i błyszczącym figlarnie, wielkim oczom, sprawiała wrażenie ujmująco szczerej.
- Proszę, powiedz, że można tu u was dostać wodę. - Uśmiechnęła się, w słodki, acz nieco umęczony sposób, opierając głowę o ramiona spoczywające na ladzie baru. - A tak w ogóle, to jestem Anna.

na charyzmę, jak to wila, na gładką gadkę
Rzut Z 1d100 - 12
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 14
Akcja nieudana


Yes, I am a master
Little love caster
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#6
03.06.2024, 14:59  ✶  

Zawsze lepiej, gdy lokal jebał grzybem, niż odpadami. Rodolphus jednak zdawał się mieć kompletnie wywalone na to, gdzie trafili. To nie były jego normalne buty, to nie były jego normalne ubrania - gdyby był ubrany po swojemu, pewnie by się wkurwił, ale tak? Te łachy i tak trafią do kubła, a potem zostaną doszczętnie spalone. On sam pewnie wyszoruje się pumeksem i zdrapie skórę, żeby zmyć z siebie smród. Nie było sensu tego roztrząsać.

Dobrze, że Lorraine nie wiedziała, jakie haki miał na niego Robert, bo pewnie poszczałaby się ze śmiechu. Bo prawda była taka, że pomimo przysięgi wieczystej i wspólnych tajemnic, Rodolphus chciał to robić. Chciał pomagać Mulciberowi, wierzył też w to, że ich współpraca się opłaci w przyszłości. Robert mógł tak naprawdę krzywić się, wypisywać do niego pasywno agresywne listy, ale Lestrange nie był mu dłużny, szczególnie ostatnio - a to wszystko nie zmieniało faktu, że Rolph niczym ten piesek kręcił się w okolicy Mulcibera bo czuł jakieś przywiązanie i to chyba było najgorsze. Tak naprawdę ta jebana przysięga wieczysta była kompletnie niepotrzebna. Nawet dobrowolnie oddał Richardowi różdżkę, gdy wzięli go z bliźniakiem w krzyżowy ogień. Coś, czego normalnie nigdy by nie zrobił.
- Pewnie dlatego, że bał się twojej starej - odpowiedział, wzruszając ramionami. Wygrzebał się z kontenera i ruszył za siostrą, kompletnie porzucając siebie samego. Zostawił go gdzieś w tych śmieciach, niech Rodolphus sobie odpocznie i zbierze siły, podczas gdy Charlie Greyback będzie próbował rozwiązać zagadkę starego, który poszedł po mleko i nie wrócił.

____

Charlie wsadził łapy do kieszeni i mlasnął, czując na języku posmak eliksiru, który miał sprawić, że ta przykrywka nie legnie w gruzach. Nie chciał nawet myśleć co by było, gdyby się napruł jak szpadel. A przecież miał grać, razem z siostrą, osobę o mocnej głowie. Osobę prostolinijną, dla której nie istniało coś takiego jak plan.
- Mhm - przytrzymał drzwi, żeby nie pizgnęły go w twarz, gdy wchodził za Anną do pubu. Rzucił tylko przelotnie okiem na wnętrze. Cóż, mogło być gorzej, szlajał się po gorszych miejscach, to wydawało mu się nawet przyzwoite, zważywszy na to, do jakiej dziury ich przywiało. Ruszył leniwym krokiem za siostrą, przewracając oczami tak mocno, że cud że nie wyleciały mu z orbit. Klapnął na stołku obok niej. - Możesz przestać? Nikogo to nie interesuje.
Burknął, mrużąc oczy, gdy zaczęła swoją paplaninę. Sam otarł czoło z kropelek potu, które pojawiły się w chwili, gdy przestąpili próg Mordowni. Było tu duszno i śmierdziało petami, rzygami i alkoholem - tym świeżym i przetrawionym.
- Jak dasz jej wodę, może się udławi i przestanie tyle gadać - odezwał się do barmana, wyciągając ręce. Oparł przedramiona na ladzie i westchnął ostentacyjnie, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu mugolskich pieniędzy. - Dla mnie piwo. Jakiekolwiek.

Osoba, która stała po drugiej stronie lady, wyglądała jakby dopiero co opuściła zakład karny. Spojrzał na Annę nieco zblazowanym wzrokiem, ale nie odpowiedział. Bez słowa postawił przed nią wodę, w której pływało kilka paproszków, a przed Charliem - piwo. Było przyjemnie zimne, ale miało zdecydowanie zbyt dużo piany i w smaku pewnie też było podłe. Nie wydawał się być skłonny do rozmowy.
- Sprzedajcie tu fajki? - zapytał, zerkając gdzieś za plecy barmana. Mimochodem zerknął na mężczyznę siedzącego obok, który kopcił peta. Sądząc po przepełnionej popielniczce - na pewno miał przy sobie co najmniej jedną paczkę.

rzut na charyzmę - zainteresowanie rozmową barmana/typa obok
Rzut Z 1d100 - 64
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 91
Sukces!
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#7
22.09.2024, 23:00  ✶  
Nic nie odpowiedziała na zaczepkę Charlesa, przewróciwszy tylko z irytacją oczami. Odwróciła twarz od brata, wykorzystując okazję, by przyjrzeć się uważniej wnętrzu baru bez zwracania na siebie uwagi. Niewiele różniło się od wnętrza innych przybytków tego rodzaju zlokalizowanych na Nokturnie, a choć śmierdziało tutaj jak na otwarciu Głębiny, było czyściej niż w Skrytym w cieniu i mniej tłocznie w porównianiu do Białego Wiwerna. Najbardziej przeszkadzała jej duchota: w podziemiu panował przyjemny chłód, tu zaś czuła jak krople potu zaczynają perlić się na jej dekolcie.

Oczy Lorraine – a właściwie oczy Anny, bo lapis lazuli Malfoyów zastąpił obsydian Greybacków – stopniowo przyzwyczajały się do panującego w lokalu półmroku. Zauważyła, że na ścianach wisi wiele zdjęć (wszystkie nienaturalnie nieruchome, zauważyła, próbując przyzwyczaić się do dziwnego dysonansu, jaki budził w niej czasem mugolski świat), a za rogiem, w głębi baru – zamocowano korkową tablicę, do której przypięto czarno-białe wycinki z gazet, ulotki i kolorowe plakaty: niestety, była zbyt daleko, by dostrzec szczegóły. Wystrój był raczej eklektyczny – właściciel nie wydawał się dążyć do utrzymania określonej estetyki, a po prostu gromadził w barze różne rupiecie – zwracała jednak uwagę taksydermiczna kolekcja trofeów myśliwskich i wypchanych ptaków, które wisiały u sufitu lub spoczywały na drewnianych belkach podtrzymujących strop. Anna na dłużej zatrzymała spojrzenie na płomykówce z dziwnie wygiętymi skrzydłami, przysiadłej na półce nad barem w nienaturalnej pozie. Oczy ptaka nie wyglądały na martwe: wydawały się śledzić każdy jej ruch.

Ciszę przerwał szorstki głos nieznajomego, który siedział obok rodzeństwa przy barze.

– Bierz. – Niedbale rzuconemu zaproszeniu towarzyszył obłok dymu papierosowego. Wchodzący w wiek średni, niewysoki, acz barczysty mężczyzna z krótkimi, ciemnymi włosami i bujnym wąsem przesunął niebieskie opakowanie Playersów – największe z tych dostępnych na rynku – w stronę Charlesa, nie przestając przy tym ćmić szluga. – Twoja laska też może się poczęstować. – Uwaga mężczyzny wyraźnie ukierunkowana była na siedzącego obok Charliego – zbył wcześniejszą paplaninę Anny, skupiając się na tym, jak ruszają się jej usta, a nie na tym, co z nich wychodzi – przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu przesunęło się z wyraźnym zaciekawieniem po twarzy chłopaka, zatrzymując się nieco dłużej na jego fryzurze i stroju. Sam ubrany był schludnie, w sposób, który nie wyróżniał go z tłumu: ubranie było niewyszukane, ale czyste, podobnie jak buty i dłonie. – Nie bierz tego do siebie, młody – zagaił zblazowanie – ale wyglądasz jakbyś się urwał z jakiegoś pedalskiego gangu motocyklowego. Pewnie dlatego ten tutaj – skinął brodą w stronę barmana – ma pietra. Pierwszy raz poszedł siedzieć w sześćdziesiątym drugim, kiedy wybuchły zamieszki między modsami a rockersami, a jego panience – bardziej niż ta paskudna vespa, którą się wtedy woził – podobali się chłopcy na motocyklach.

Barman z hukiem odstawił na blat baru kufel, który od dłuższego czasu przecierał bez większego przekonania, nawet nie próbując udawać, że nie przysłuchuje się rozmowie.

– Dobrze, że twojej starej się podobała moja vespa, bo inaczej na świecie by cię nie było – odgryzł się znudzonym tonem zakapior za szynkwasem, rzucając tubylcowi tak samo miłe spojrzenie, jakim obrzucił przed chwilą Charlesa. Odwrócił się i zaczął grzebać za ladą, być może w poszukiwaniu papierosów. Mężczyzna zasiadły po prawicy Charliego wzruszył tylko ramionami, strzepując popiół z trzymanego papierosa do przepełnionej już popielniczki.

– Daleko na takiej nie zajedziesz – odpowiedział z zadumą – zobacz, zarzekałeś się, że stąd uciekniesz: nie zdołałeś nawet uciec poza granice miasta. – Nieznajomy pokręcił głową. – Sam miałem Matchlessa G80 – swego czasu najlepszy motocykl, jaki jeździł po angielskich szosach – teraz już takich nie robią, bo wykupiła ich rządowa spółka i nic dobrego od tego czasu nie wyprodukowali. Też nie zdołałem uciec. Co sprowadza cię do naszego przeklętego miasta, młody? Tu nikt nie przyjeżdża ot tak, więc nie dziw się, że wszyscy patrzą na was podejrzliwie.

Wykorzystując fakt, że uwaga Charliego skupiona była na dwójce przekomarzających się mężczyzn, Anna bezczelnie sięgnęła po piwo brata, zamiast po podstawioną jej pod nos szklankę wody: mała, siostrzana zemsta, ale przecież byli rodzeństwem, więc powinien wiedzieć, że trzeba się dzielić? Upiła kilka łyków, po czym niedbale otarła wierzchem dłoni pianę z warg. Obrzydliwe, stwierdziła Lorraine, ale Anna tylko oblizała usta. Jak gdyby nigdy nic podsunęła piwo z powrotem w stronę brata, wyglądając na bardzo zadowoloną z tego, że zdołała napluć mu do szklanki. Zaszumiało jej delikatnie w głowie, a gorzki posmak piwa podrażnił nienawykłe do alkoholu podniebienie: czyżby wcześniej przyjęty eliksir trzeźwości umysłu nie zdążył jeszcze osiągnąć pełni swojego działania? Było jej teraz nieco gorąco, a koszulka kleiła się do ciała w dusznym wnętrzu pubu, miała też wrażenie, że palą ją policzki, co zwiastowało, że delikatny rumieniec zaraz wystąpi jej na twarzy. Bardzo rzadko piła, więc napoje procentowe szybko uderzały jej do głowy. Ale z eliksirem nie miała przecież powodu do obaw, prawda?

– Jesteś jakimś tajniakiem, że zadajesz tyle pytań? – Anna przechyliła lekko głowę, markując podejrzliwość, tylko po to, by po chwili uśmiechnąć się wesoło na swój żart. Wyciągnęła dłoń, by sięgnąć po papierosa, przelotnie spoglądając przy tym na Charliego, który zajmował miejsce między nią a nieznajomym. Zerknęła na dłonie nieznajomego, próbując doszukać się na nich jakichś potencjalnych wskazówek: plam po tuszu, zadrapań po kocich pazurach, może nawet odcisku po różdżce. – Chcesz aresztować mojego brata? – rzuciła wyzywająco, czy mnie, pytały leciutko przymrużone oczy. Liczyła na to, że mężczyzna powie im o sobie coś więcej: jego sposób bycia i manieryzmy przypominały jej aurora pod przykrywką, który próbował pozować na drobnego cwaniaczka z Nokturnu – a może to ten wąs, zastanowiła się – wyglądał na kogoś, kto wie więcej, niż daje po sobie poznać i nie daje łatwo zbić się z tropu. Nawet jeżeli się myliła, nie szkodziło odrobinę się z nim podroczyć, zwłaszcza, że wydawał się zaciekawiony Rodolphusem.

charyzma: zainteresowanie typa obok/barmana
Rzut Z 1d100 - 51
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 64
Sukces!



Yes, I am a master
Little love caster
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#8
01.10.2024, 16:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.07.2025, 23:02 przez Rodolphus Lestrange.)  

- Dzięki - mruknął, mrużąc oczy. Nienawidził fajek, nie palił ich, lecz obracał się w towarzystwie, które kopciło jak smoki. Tylko dzięki temu nie zakaszlał, gdy papierosowy dym owinął się wokół jego głowy jak szary, półprzezroczysty całun. - Nie obrażaj mnie, mordo. To moja młodsza siostra.
Prychnął, co miało imitować zarówno rozbawienie, jak i lekką irytację na samą insynuację, że ktoś taki jak on mógłby zainteresować się kimś takim jak Anna. Wsadził papierosa do gęby, lecz nie odpalał go jeszcze. Mugolskie zippo były bardzo popularne wśród czarodziejów i chyba tylko to go uratowało, gdy dostrzegł metaliczny błysk zapalniczki, znajdującej się obok przesuniętej w jego stronę paczki fajek.
- Hm? - zapytał, na chwilę przenosząc wzrok na nieznajomego. Otaksował go wzrokiem, lekko unosząc brew. Gang motocyklowy... Co to, do kurwy, było? O czym on pierdolił? Nie miał zielonego pojęcia, wiedział tylko czym są motocykle. Wiedział czym jest gang, ale nie miał pojęcia, czy dobrze interpretuje ten zlepek dwóch słów, więc tylko wzruszył ramionami. - Nie. Rozkurwiła mi się po drodze gitara.
Odrzekł, zmieniając temat, żeby przypadkiem nie zostać wciągniętym w rozmowę na temat modsów i rockersów, kimkolwiek by oni nie byli. Przesunął paczkę papierosów w stronę Anny, na chwilę pozornie tracąc z oczu rozmówcę.
- Mój stary - odpowiedział, odpalając w końcu tego papierosa. Zerknął na prawo, zezując na nieznajomego, którzy poczęstował go fajkami. Nienawidził tego rynsztokowego słownictwa, którym się w tej chwili posługiwał. Sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej brudny niż w chwili, w której przekroczył próg tej obskurwiałej dziury. - Nasz stary. Matka zeszła na zawał przez tę durną gówniarę i zostawiła list, w którym kazała się zgłosić po alimenty.
Wyjaśnił krótko, acz treściwie, zanim Anna zaczęła pyskować. Wzruszył ramionami, bo nie widział powodu, by nie odgrywać roli troskliwego brata, który chce dla tej małej jędzy dobrze.
- Zamknij się, z łaski swojej, gdy dorośli rozmawiają, co? - Lestrange widział, jak kobieta zabierała kufel z jego piwem, ale nie zwrócił uwagi na to, co robiła potem. Nie podejrzewał, że ta szuje może mu nacharać do browara, więc całą swoją uwagę skupił na wąsaczu, chociaż w nieco inny sposób niż Anna. Wpuścił dym papierosowy do ust, lecz nie do płuc. Nie potrafił się zaciągać i wiedział, że gdy zacznie tu swoje próby, to zacznie kaszleć, a to mogłyby wyglądać co najmniej podejrzanie. Lepiej więc było zablokować przełyk i po prostu przetrzymać dym w ustach, a potem wypuścić go nosem, chociaż nie mógł powstrzymać łez, które zebrały się w jego oczach. Co za mocne, obrzydliwe gówno. By powstrzymać wzbierające w nim kaszlnięcie, sięgnął po kufel i napił się bez podejrzeń, co tam może być w środku. - Mam ją podrzucić i lecieć dalej. Gówniarze przyda się mocna łapa, bo odkąd nie ma matki, zrobiła się jeszcze gorsza.
Chcąc nie chcąc prowadzona rozmowa na ich szczęście osiągnęła zamierzony efekt, bo barman nadstawił ucha i zerknął na mężczyznę z wąsem z zaskoczeniem. Czyjeś dzieciaki? Tutaj? Kto by pomyślał.
- W sumie nie zdziwiłbym się, jakby go tu nie było. Mało kto tu wytrzymuje - odezwał się wąsacz, zerkając ponad ramieniem Charlesa na Annę. Skrzywił się widocznie, myśląc nad czymś intensywnie. Dłonie miał pozornie czyste, lecz Lorraine mogła zauważyć zgrubienia na jego palcach. Musiał mieć pracę fizyczną, a nie biurową. Raczej nie był tajniakiem, chyba że pracował głównie w terenie, a kto inny zajmował się wypełnianiem za niego raportów. - Jak się nazywa?
- Urlich Greyback - odpowiedział, odkładając papierosa na popielniczkę. Zmrużył podejrzliwie oczy. - To chyba nie ty, co? Matka pisała, że jest młodszy. I nie ma wąsa.

Niestety - mężczyzna nie wiedział. Nie wiedzieli też jego znajomi, a zarówno Lorraine, jak i Rodolphus: czy też rodzeństwo Greyback musieli obejść się smakiem.

Ale nie było tego złego, przecież na horyzoncie miała pojawić się całkiem pokaźna rodzinka Ulricha...

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Lorraine Malfoy (3210), Rodolphus Lestrange (2331)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa