Zieleń, jaka okalała New Forest, nie traciła czaru nawet zimą. Dom Laurenta, wtulony w sosnowy zagajnik, chroniony był dzięki niemu przed wielkimi wiatrami, a część dachu nie raz i nie dwa nie była tknięta przez biały puch. Wszystko zatrzymywało się na górnych gałęziach drzew. Dzisiaj szumiały brzozy daleko na południu tego lasu, szemrały o wspomnieniach stare dęby i opowiadały o dawnych dziejach olchy, które wtulały się w bezpieczny mur sosen chroniących całą puszczę przed najcięższymi warunkami. W New Forest nigdy nie było prawdziwych sztormów, przynajmniej nie w dużej jego części. Większą część całego chaosu brała na siebie wyspa, która znajdowała się tuż przy nim, ale i też nie przy wyspie był dom Prewetta. Jego dom stał tam, gdzie tylko horyzont opowiadał pieśni o tym, że niebo i morze nie stanowili doskonałej jedności. Wspominały leniwie morskie fale, że jeśli dasz się nim ponieść to dojrzysz w końcu inny ląd, inną ziemię - spełnisz te marzenia, które nie mieściły się kiedyś w głowach dzielnych podróżników. Dlatego wyruszali w drogę - żeby dowiedzieć się, co krył jeszcze ten świat przed ich oczami.
Czarodzieje do perfekcji doprowadzali sztukę komunikacji, a i sowy potrafiły być niesamowicie szybkie. Laurent z wdzięcznością przyjmował pracę tych zwierząt i ani myślał zapominać o ich usługach - o tym, jakie były dzielne i jak potrafiły starać się dla swoich czarodziejskich towarzyszy. Nie zapominał też, że istnieli czarodzieje, którzy czynili im krzywdę sądząc, że tym sposobem będą latały szybciej. Niektóre będą. Inne opuszczą właścicieli na zawsze. To smutne, to przykre, że człowiek człowiekowi był wilkiem. Że jedna wiadomość rozświetlała twój dzień, a inna wbijała gwóźdź przez całą śledzionę. W końcu uczysz się ignorować ból. Zaczynasz przywykać do strachu. Odcinasz go od siebie grubą linią, bo wtedy możesz zdrowiej funkcjonować i dawać się pożerać rzeczywistości. Kęs po kęsie, kęs po kęsie... Tak, jak pożerała siebie i cała natura. W wiecznym, nieprzerwanym kręgu. Możesz próbować ją zatrzymać, ale ona będzie się bronić, odradzać, wracać na swoje tory. Możesz ją zmieniać, ale nie zmienisz jej zasad. Był taki, co próbował. Byli też tacy, którzy próbowali go zatrzymać.
Ciepło - tym witało New Forest. Ciepło mimo chmur, orzeźwiający wiatr, szum fal. I ta zieleń. W zieleni świergot ptaków. Możesz wytężać swoje oczy, ale nigdy nie dojrzysz krańca tego zielonego morza. Ono się ciągnęło i ciągnęło, i ciągnęło... jak morza błękit przetykany bielą bałwanów fal, tak ta zieleń przetykana była litym drewnem gałęzi splatających się w jedną sieć dachu. Istniały tu ścieżki, którymi spokojnie można było podróżować - Victoria już miała okazję niektóre poznać. Stajnia i rezerwat żyły własnym życiem. Gdyby tak kierować tam swoje oczy to widoczna byłaby biel latających abraksanów. Nadal trwały przecież wakacje, popołudnie nadal tliło się życiem. Spod domu Laurenta jednak i stajnia sama w sobie była niemal niewidoczna. Wszystko przysłonięte drzewami, odpowiednio oddalone, żeby co najwyżej odległe i to tylko najgłośniejsze rżenie koni tutaj docierało. Miało to swoje plusy. Miało też minusy.
Laurent nie siedział w domu - rzadko w tym domu siedział, kiedy pogoda tak sprzyjała. Jak zwykle siedział na tarasie.