• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[2.08.1972] Doppelganger. Spokój i ogień | Victoria & Laurent

[2.08.1972] Doppelganger. Spokój i ogień | Victoria & Laurent
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
22.05.2024, 19:14  ✶  

Zieleń, jaka okalała New Forest, nie traciła czaru nawet zimą. Dom Laurenta, wtulony w sosnowy zagajnik, chroniony był dzięki niemu przed wielkimi wiatrami, a część dachu nie raz i nie dwa nie była tknięta przez biały puch. Wszystko zatrzymywało się na górnych gałęziach drzew. Dzisiaj szumiały brzozy daleko na południu tego lasu, szemrały o wspomnieniach stare dęby i opowiadały o dawnych dziejach olchy, które wtulały się w bezpieczny mur sosen chroniących całą puszczę przed najcięższymi warunkami. W New Forest nigdy nie było prawdziwych sztormów, przynajmniej nie w dużej jego części. Większą część całego chaosu brała na siebie wyspa, która znajdowała się tuż przy nim, ale i też nie przy wyspie był dom Prewetta. Jego dom stał tam, gdzie tylko horyzont opowiadał pieśni o tym, że niebo i morze nie stanowili doskonałej jedności. Wspominały leniwie morskie fale, że jeśli dasz się nim ponieść to dojrzysz w końcu inny ląd, inną ziemię - spełnisz te marzenia, które nie mieściły się kiedyś w głowach dzielnych podróżników. Dlatego wyruszali w drogę - żeby dowiedzieć się, co krył jeszcze ten świat przed ich oczami.

Czarodzieje do perfekcji doprowadzali sztukę komunikacji, a i sowy potrafiły być niesamowicie szybkie. Laurent z wdzięcznością przyjmował pracę tych zwierząt i ani myślał zapominać o ich usługach - o tym, jakie były dzielne i jak potrafiły starać się dla swoich czarodziejskich towarzyszy. Nie zapominał też, że istnieli czarodzieje, którzy czynili im krzywdę sądząc, że tym sposobem będą latały szybciej. Niektóre będą. Inne opuszczą właścicieli na zawsze. To smutne, to przykre, że człowiek człowiekowi był wilkiem. Że jedna wiadomość rozświetlała twój dzień, a inna wbijała gwóźdź przez całą śledzionę. W końcu uczysz się ignorować ból. Zaczynasz przywykać do strachu. Odcinasz go od siebie grubą linią, bo wtedy możesz zdrowiej funkcjonować i dawać się pożerać rzeczywistości. Kęs po kęsie, kęs po kęsie... Tak, jak pożerała siebie i cała natura. W wiecznym, nieprzerwanym kręgu. Możesz próbować ją zatrzymać, ale ona będzie się bronić, odradzać, wracać na swoje tory. Możesz ją zmieniać, ale nie zmienisz jej zasad. Był taki, co próbował. Byli też tacy, którzy próbowali go zatrzymać.

Ciepło - tym witało New Forest. Ciepło mimo chmur, orzeźwiający wiatr, szum fal. I ta zieleń. W zieleni świergot ptaków. Możesz wytężać swoje oczy, ale nigdy nie dojrzysz krańca tego zielonego morza. Ono się ciągnęło i ciągnęło, i ciągnęło... jak morza błękit przetykany bielą bałwanów fal, tak ta zieleń przetykana była litym drewnem gałęzi splatających się w jedną sieć dachu. Istniały tu ścieżki, którymi spokojnie można było podróżować - Victoria już miała okazję niektóre poznać. Stajnia i rezerwat żyły własnym życiem. Gdyby tak kierować tam swoje oczy to widoczna byłaby biel latających abraksanów. Nadal trwały przecież wakacje, popołudnie nadal tliło się życiem. Spod domu Laurenta jednak i stajnia sama w sobie była niemal niewidoczna. Wszystko przysłonięte drzewami, odpowiednio oddalone, żeby co najwyżej odległe i to tylko najgłośniejsze rżenie koni tutaj docierało. Miało to swoje plusy. Miało też minusy.

Laurent nie siedział w domu - rzadko w tym domu siedział, kiedy pogoda tak sprzyjała. Jak zwykle siedział na tarasie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
22.05.2024, 22:18  ✶  

♫


Ledwie otrzymała wiadomość zwrotną, szybko przebrała się w nieco bardziej wyjściowy strój, nawet nie zawróciła sobie głowy, by się na nowo pomalować, ułożyła tylko włosy i zniknęła ze swojego salonu na Pokątnej. Z cichym pyknięciem pojawiła się przed drzwiami domu Laurenta i zmierzyła wzrokiem drzwi, robiąc do nich krok… I wtedy się zatrzymała.

Nie było go w domu, bo siedział przed nim, odpoczywał, a może czekał na nią, wiedząc doskonale, że jeśli napisała mu, że teraz, a on odpisał, że teraz – to zaraz się zjawi, a wedle tego co mówił, miał jej coś do pokazania… Victoria uśmiechnęła się wdzięcznie, jednym ruchem ręki odrzuciła ciemne włosy na plecy i gładkim ruchem umościła się na miejscu obok niego.

– Mam nadzieję, że długo nie czekasz – to był oczywisty żart, po którym Victoria owinęła swoją rękę wokół ramienia Laurenta i lekko się do niego przechyliła, przytulając się do niego bokiem, by na końcu położyć mu głowę na ramię. – Ale wiesz, że poznam twoje pismo i wiem jak masz na nazwisko? – zaczepiła go, wyciągnąwszy z kieszeni jego ostatnią, bardzo krótką wiadomość. „Całuję, Laurent Prewett”. – Chyba, że się boisz, że zapomnę. Albo masz już nadrukowane te podpisy? – zachichotała cicho, bo ewidentnie się z nim tylko drażniła. Przymknęła na chwilę oczy, pozwalając, by wiatr pogłaskał ją po policzkach i pobawił się jej kosmykami włosów. Odetchnęła, na moment zapominając o tym, że jej dotyk nie może być dla Laurenta przyjemny.

To ta wszechobecna tutaj zieleń, kwiaty w ogrodzie Laurenta, ich zapachy, kolory – wszystko się złączyło, a Victoria zawiesiła się, nie słysząc, co jej drogi przyjaciel do niej mówi… o ile mówił cokolwiek.

Słyszała za to krzyki dzieciaków biegających po hogwardzkich błoniach, czuła ciepłe słońce na karku i plecach, wiatr wiał, tak jak teraz… musiała wygładzić swoją przepisową spódniczkę i koszulę, wygładzić wszystkie zmarszczki. Czuła trawę pod stopami, jej fakturę, gdy przejeżdżała po niej ręką, by ostatecznie objąć kolana. Siedziała tam na trawie, wpatrując się w wielkie jezioro przed szkołą, w którym żyła ogromna kałamarnica. Była sama; Cynthia jeszcze nie przyszła, Brenna goniła się z jakimiś gryfonami przy brzegu, a Victoria się uśmiechała. To była leniwa sobota na początku czerwca, miała oddane wszystkie prace domowe i mogła trochę poleniuchować. Było tak spokojnie, tak dobrze, tak miło. Mogło być tak zawsze, prawda? Nieważne jaka będzie przyszłość. Falowanie wody ją koiło, tak jak falowanie drzew w Zakazanym Lesie. Uśmiechnęła się pod nosem do swoich myśli.

I Victoria przytulająca się do Laurenta również się uśmiechnęła, patrząc w przestrzeń.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
23.05.2024, 07:36  ✶  

Dosłowność niektórych wyrażeń nie potrzebowała udowadniania, że one się spełniają właśnie teraz. Niekoniecznie spodziewał się tego, że dostanie od niej taką odpowiedź zwrotną. Cieszącą, miłą, wręcz niezbędną dla nieuchronnie odczuwanego poczucia walki budowanego we wnętrzu. W końcu można się bać, ale nie można się temu strachowi poddawać. Ta słodka wiadomość potwierdzająca jej przybycie akurat tego dnia była anielskim poselstwem - musiało się zgadzać, skoro niosły ją białe jak śnieg skrzydła sowy, która właśnie wylatywała przez jego okno w towarzystwie maleńkiej kaktusówki w stronę lasu. Później mógłby narzekać na to, że obie za duże nie jedzą, ale co będą wcinały karmę dawaną przez pańską dłoń, kiedy mogły korzystać ze zbliżającej się powoli nocy i złapać sobie coś o wiele bardziej gustownego pod ich pazur? Laurent im nigdy nie zabraniał i nawet nie zamierzał. Tak jak nie zamierzał samemu sobie zabronić tego, żeby odłożyć wszystko, czym musiał się zajmować - pracy nigdy nie brakowało. Tu skarga do rozpatrzenia, tam nowa umowa, tam trzeba odświeżyć stare, tutaj na pewno trzeba przejrzeć oferty dla stałych klientów, spotkać się z darczyńcami, upewnić się, że w rachunkach wszystko się zgadza i co z inwentaryzacją? Był taki rodzaj pracy, który był miły, bo mogłeś pracować wtedy, kiedy chciałeś, jeśli tylko nie goniły cię umówione spotkania. Jednocześnie praca stawała się tobą i wędrowała z tobą, bo pracowałeś niemal zawsze. Niemal wszędzie. Laurent miał do tego coraz bardziej zdrowe podejście, które paradoksalnie wcale niekoniecznie go do końca uszczęśliwiało. Nie miało to takiego znaczenia. Ważne, że pomimo wszystkich tych kryzysów to miejsce udawało się trzymać w ryzach. Nie tracił nad nim kontroli i udawało się unikać złego rozgłosu. Gdyby ludzie wiedzieli, że to miejsce jest miejscem, który wybrali Śmierciożercy na cel to niekoniecznie tak chętnie by tutaj przychodzili - nie dziwiłby im się nawet. Nie miałby do nich najmniejszej pretensji.

- Na ciebie, Victorio, zawsze czeka się zbyt długo. - Uśmiechnął się, automatycznie nieco przechylając ramię i samemu do niej przylegając w tej pozycji. Objął ją ramieniem, żeby wygodniej się siedziało. - Każda sekunda oczekiwania na taką piękność to udręka. - Dokończył swoją wypowiedź, bo bez całego kontekstu mogłaby zostać uznana za niemal obraźliwą, sugerującą, że Victoria się spóźnia, że ciągle się na nią oczekuje. Nie odebrałaby tak tego z jego ust, taką miał nadzieję. Oczekiwanie na kogoś potrafiło być naprawdę pozytywnym uczuciem. Nawet kiedy ktoś czeka właśnie zbyt długo - nie dlatego, że się spóźniasz, przychodzisz w czas. Ale dla tej osoby ten czas jest absolutną wiecznością. - Czy to podchwytliwe pytanie? - Zerknął na nią, kiedy tak siedzieli. Sam starał się nie opierać, bo ciągle bolały go plecy, na szczęście podłokietniki foteli to umożliwiały. Pytania zdecydowanie były podchwytliwe, kiedy usłyszał jej następną wypowiedź. - Och... odruchy... - Robił to zazwyczaj automatycznie, nie zastanawiał się nawet nad tym. Był list, była jego forma, która powinna zostać zatrzymana i był podpis. Chyba nie zawsze stawiał nazwisko przy swoim imieniu..? Zamyślił się nad tym sam na moment. - Nie zastanawiałem się nad tym prawdę mówiąc. Chyba robię to automatycznie, aczkolwiek wydaje mi się, że nie zawsze dopisywałem nazwisko w listach do ciebie..? Czy tylko mi się wydaje? - Laurent lubił mówić, lubił przekazywać te swoje ciągi myśli, które często były niesprecyzowane, bo nie osiągały prostoty budową wypowiedzi. Wisły się i snuły, kiedy pozwalał sobie tak mówić, często przepasłe w metafory. Nawet jeśli mówić lubił - i lubił mówić do Victorii - to niekoniecznie myślał o monologach w jej obecności. To, że nie odpowiadała to jedno. To, jak zamglone spojrzenie miała... automatycznie się spiął. Aż mu włoski stanęły dęba na karku z niepokoju, że ta kulka chłodu przy nim miała atak spowodowany wspomnieniem i wyglądała jak... wampir. Albo jak dzikie zwierzę chcące dobrać się do jego tętnicy. - Victorio..? - Zapytał bardzo cicho. Bał się ją z tego stanu wyciągać gwałtownie, ale bał się też zupełnie nie reagować. - Wszystko w porządku? - Widział ten jej uśmiech, taki rozmarzony. Może tym razem to było dobre wspomnienie..?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
24.05.2024, 00:21  ✶  

Gdyby mieszkała w takim miejscu jak Laurent, to sama nie miałaby nic przeciwko, gdyby jej sowa jadała głównie to, co sama sobie upolowała w rezerwacie. Jednak to pożywienie różniło się znacznie… Dlatego nie złościła się, gdy Hestia, wypuszczona z wiadomością do Laurenta, dłużej nie wracała, udając się na polowanie, albo gdy zasiedziała się u Prewetta, przytulona do śnieżnej Nieve. Zresztą u siebie w mieszkaniu, jeden pokój na poddaszu przeznaczyła na taką małą sowiarnię dla swojej sowy i dla tych innych, które przylatywały do niej z wiadomościami. Tak, by i Hestia mogła sobie swobodnie wylatywać, zwłaszcza w nocy, rozprostować skrzydła, coś upolować… choć o to akurat było w Londynie trudno.

– Mmm… Wiesz jak kobiecie poprawić humor – roześmiała się, nie protestując, gdy Laurent wydostał ramię z jej uścisku, żeby ją objąć. Te komplementy były pożądane, chyb a każdemu robiło się miło, jeśli usłyszał coś tak słodkiego. Nawet, jeśli od Laurenta wielokrotnie słyszała, że jest piękna i tak dalej… czy to się mogło znudzić? Może jeśli było tego zbyt wiele, a czy tak było w jej życiu… Nie. Nawet jeśli mężczyźni się za nią oglądali na ulicy, to jednak było jej tego brak, tak ogólnie, tego dowartościowania. Nie ze strony Laurenta, absolutnie, bo nie dał jej powodów, by uważała się za nieatrakcyjną, ale przez ostatnie miesiące wiele w jej życiu spraw uległo zmianie, i jej pewność siebie też gdzieś się tam skryła i próbowała ją aktualnie odnaleźć na nowo.

– To bardzo niepodchwytliwe pytanie – raczyła się nie zgodzić, gdy wygładziła pergamin na swoim udzie, żeby Laurent mógł zobaczyć, co do niej napisał. No nie dało się ukryć, że razem z nazwiskiem, a że miała taki dobry humor, to postanowiła go o to zaczepić. A gdy Laurent nad tym myślał, w tym ułamku sekundy, jej skupienie się rozproszyło…

Zapomniała o tym wszystkim. Jak mogło się to w ogóle wydarzyć? Tak miłe wspomnienie powinno być w jej sercu pielęgnowane jak te kwiaty w ogrodzie Laurenta – bo miała ich przecież w gruncie rzeczy nie aż tak wiele. Zawsze z widmem tego, że mogłaby być lepsza, że mogłaby się poprawić, zrobić coś lepiej, że nie ma za wiele do powiedzenia w kwestii własnego życia, więc te szczęśliwe momenty powinny być tym ważniejsze… Zwłaszcza tak spokojne i błogie jak tamto. Dla niej było to tylko mrugnięcie okiem, to dziesięć lat, może więcej; tak jak tylko mrugnęła okiem, siedząc przytulona do Laurenta. Rozmawiali o czymś… Ale zamilkł, a przecież tak dobrze jej się przy nim milczało. Tak samo jak zasypiało, ale to nie był moment na spanie…

– Mmm? – zamruczała, gdy Laurent cichutko zwrócił się do niej po imieniu. – Czemu szepczemy? – zapytała równie cicho, co on przed sekundą i ciemnowłosa odrobinę ruszyła głową, ciągle opartą o jego ramię, by spojrzeć w niebieskie tęczówki, jak sama morska otchłań. – Tak, wszystko dobrze. Coś nie tak? – zastanawiała się teraz, czemu nie dogadywali się w szkole? Czemu się wtedy nie trzymali razem? Przecież tak im razem było dobrze, mieli tyle wspólnych tematów. Czy świat wyglądałby inaczej, gdyby zaprzyjaźnili się jeszcze w Hogwarcie i ta przyjaźń trwała do teraz? Czy ich relacja byłaby wtedy inna? Ale chyba oboje musieli wydorośleć, spojrzeć na ten świat nieco inaczej.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
24.05.2024, 18:29  ✶  

To miejsce wypełniało idealnie swoją rolę według tego, jak Laurent je ulepił. Miało być rajem dla magicznych stworzeń i dla zwierząt. Miało być miejscem, do którego przychodzisz posłuchać świergotu ptaków, jakich nie słyszałeś i pewnie nigdy nie zobaczysz żyjąc w centrum Londynu. Miał problem nie raz i nie dwa - żeby zatrzymać swoje zapędy do tego, by przygarniać jedno stworzenie po drugim. Nie było w tym niczego złego, dopóki nie sięgało się po złe środki. Geraldine wystawiła te zapędy na pokusę oferując tego gromoptaka, o którym mu się tak marzyło. Pokusiła, bo on sam przyznał, że zastanawiał się nad tym, żeby go tu sprowadzić. Żeby móc go podziwiać i gładzić jego pióra. Ile było niesprawiedliwości w wyrywaniu takiego stworzenia z jego środowiska jeden Bóg wiedział. Tak jak niesprawiedliwe było to, że Fuego żył tutaj, a nie w Indiach, w swoim domu. A przynajmniej byłoby to sprawiedliwe, tylko ptak się nie śpieszył do powrotu - i coraz bardziej przyzwyczajał. Co innego jednak, kiedy rzeczywiście wyciągasz stworzenie z potrzasku i oferujesz mu dom, co innego, kiedy siłą je... nie. Nie mógłby tego zrobić, w końcu robił rzeczy wręcz przeciwne. Często przygarniał tu stworzenia tylko po to, żeby zajął się nimi weterynarz i potem puszczał je dalej w świat. Victoria.. ciekawe jakby na niego spoglądała, gdyby nagle zmienił kurs całego przedsięwzięcia, w które wpakował tyle wysiłku tego swojego drobnego, chudego ciała i słabych rączek.

Do ogrodu wbiegł Duma od strony lasu - bo i tam była jego buda, po prawej stronie zabudowania. Wskoczył jednym susem na taras i machając ogonem zwolnił dopiero na jego deskach, wyciągając nos w kierunku Victorii. Rozległo się głośne szczeknięcie, pojedyncze, jak miał w zwyczaju się witać, czy też - komunikować swoją obecność i obecność drugiej osoby. Mówili prawdę, że im mniejszy pies - tym głośniejszy. Laurent bardzo się postarał, żeby Duma nie szczekał bez potrzeby. Nawet te pojedyncze komunikaty potrafiły nieco podbijać ciśnienie - głośne, dudniące w tej silnej piersi bestii... pieska cieszącego się, że ktoś miły, kto był tu mile widziany i akceptowany, ich odwiedził. Pokręcił się i w końcu uspokoił, wylegając pod nogami Laurenta tak, że prawie usiadł na nie. Laurent oparł na nim swoje nogi, wyciągając je z sandałów, jakby pies był świetnym podnóżkiem. Bo był. Ciepło zwierząt było zupełnie inne nawet od tego ludzkiego.

- Ponieważ się bardzo, bardzo głęboko zamyśliłaś. - Już nie szeptał. Był spięty i też z napięciem spoglądał na Victorię, która teraz parowała błogostanem. Musiała unieść ją mięciutka chmurka, kiedy rozpływała się w rozkosznym spokoju. Chyba nigdy jej taką nie widział. Nie aż taką. Może podczas tych pościelowych poranków, które czasem się im zdarzały kiedyś? Kiedy była jeszcze zaspana, ale odprężona, kiedy słońce witało jego dzień wraz z jej uśmiechem na ustach. Tamte dni zdawały się o wiele prostsze. Nie sięgały nawet tych szkolnych korytarzy, gdzie Laurent... to głównie on się mocno zmienił. Ponieważ w końcu nikt mu nie kazał wrócić do tej okropnej dżungli, w której trzeba było walczyć o przetrwanie. - Odpłynęłaś na dobrych kilka minut. - Wcześniej jeszcze mówił cicho, teraz już normalnie. - Miałaś znowu jakieś... wspomnienie?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
25.05.2024, 17:50  ✶  

Jak by na niego spojrzała… Pewnie jak zawsze: ze zrozumieniem. Kto jak nie ona? Miała sama tyle pomysłów na siebie, w szkole nie wiedziała, za co powinna się wziąć, gdzie chciałaby pracować, bo tyleż spraw ją interesowało. Rozmawiali o tym… chyba na swoim pierwszym spotkaniu po latach, pierwszego wspólnego poranka po jakże upojnej nocy: jak wiele chcieli od niej rodzice i rodzina, co wybrała sama… i gdzie była teraz. Już zdążyła dwa razy zmienić zawód i nigdy nie uważała, że zostanie aurorem już do końca. Podejrzewała, że w którymś momencie zrezygnuje, zajmie się czymś innym. Więc jak by na Laurenta spojrzała, gdyby jej powiedział, że jednak zmienia coś w swoim życiu, że pracował na coś tyle lat, ale jednak… Chciałby robić coś innego? Przytuliłaby go, poklepała po policzku, dałaby mu buziaka i złapała za dłoń – zapewne.

Basowe dudnienie Dumy chyba każdego wyrwałoby ze snu, tak jak ją z pewnością wyrwałoby z zamyślenia. Ale już kontaktowała – a według niej nie było w ogóle żadnego odcięcia. Jeszcze się nie zorientowała, co się wydarzyło. Teraz jednak wyciągnęła dłoń do jarczuka, by ją powąchał, ogon zaczął się majtać na boki, a Victoria, nadal wtulona w Laurenta, pogłaskała łeb psa delikatnie, swoją zimną dłonią. Obserwowała z ciekawością, jak pies okazuje swoją radość, jak nie potrafi jej utrzymać w sobie, więc się kręci, aż w końcu się położył przy swoim właścicielu i uśmiechnęła się leciutko.

– Naprawdę? – brzmiała na zdumioną i po tym nawet zrobiła takie ciche „hmm”, zastanawiając się nad tym, co powiedział. Chyba rzeczywiście Laurent nigdy jej takiej nie widział… Nie aż tak spokojną. Może rzeczywiście skojarzenie z ich porankami było dobre, po tych nocach, gdy rozmawiali słownie… ale też bez słów, gdy ubrania leżały wszędzie, tylko nie na nich. Te poranki były dobre, miłe, rzadko kiedy miewała wtedy przy Laurencie problem by zasnąć, a on przytulał się do niej, jakby łaknął tego kontaktu, jakby mu go brakowało. Trwało to… Półtorej roku? Może niecałe półtorej – ale dość długo. I na pewno nie widział jej tak spokojnej przez ostatnie miesiące. Wczoraj? Wczoraj była szczęśliwa, podekscytowana, na pewno nie spokojna. – Jak to na kilka minut? – nie szeptali już, dobrze… A teraz było słychać w jej głosie śmiech, bo założyła, że Laurent sobie z niej po prostu żartuje, tak w odpowiedzi na to, jak się go „uczepiła” przy tym podpisie. Ale coś w jego odpowiedzi, w jego tonie, kazało jej zwątpić – aż się w końcu odkleiła od jego ramienia i wyprostowała, obracając do niego twarzą, patrząc z bliska z delikatnym niepokojem, na jego twarz. Wydawał się napięty i to i ją odrobinę zaalarmowało. – Naprawdę odpłynęłam na kilka minut? – brzmiała na zmartwioną, bo w końcu przyszły do niej te złe myśli, te niepotrzebne… Że znowu traci nad sobą kontrolę, nad swoim życiem, nad… swoją głową. To ten moment? Naprawdę kończy jej się czas? Przecież dopiero co zaczęła jakoś układać to swoje życie, wyrwała się z domu, przygarnęła koty… Wszystko, czego zawsze pragnęła. I to już? Tak po prostu ktoś miał tę jej świeczkę życia zgasić? Już teraz płonęła nieco przerywanie, walcząc o płomień,  gdy ktoś usilnie próbował go zdmuchnąć. Czy to był taki moment? Wzięła głębszy oddech i przygryzła dolną wargę, tę bardzo kuszącą, niczym poduszeczka, próbując się zastanowić nad tym, co właśnie się stało. – Ja… Tak – powiedziała cicho i zmrużyła prawe oko. Siedziała na hogwardzkich błoniach, dzieciaki krzyczały, widziała Brennę przy brzegu… To nie było wspomnienie Elizabeth, prawda? – Ale wydaje mi się, że to było moje wspomnienie – powiedziała cicho. Czy to był znak? Podobno przed śmiercią doznawało się retrospekcji swojego życia. Więc? Czy to już, i dlatego to była taka błoga myśl? Żeby milej się odchodziło? Aż ją zmroziło. – Siedziałam na trawie przed Jeziorem Hogwartu, było ciepło, inni też wyszli na zewnątrz. Byłam tam sama i było tak miło… Czekałam na Cynthię, widziałam Brennę na brzegu jeziora, jak zwykle coś z kimś kombinowała. Było miło, wiesz? Tak… Spokojnie, tak błogo. Ciepło – tak, jak nie mogło być teraz, kiedy ciągle czuła to dojmujące zimno. – Wiał wiatr, lekki, ciepły, trawa się tak kołysała… jak liście na drzewach Zakazanego Lasu – opowiedziała mu to wszystko i uśmiechnęła się lekko. Nie chciała tego utracić. Ale ta myśl… Ta myśl była katalizatorem do kolejnych słów. – Za… Dwa tygodnie płynę z Brenną do Afryki, wiesz? Na cztery dni. Szukać… Szukać kogokolwiek. Czegokolwiek – na jej przypadłość.

Bogowie, tak bardzo nie chciała umierać. Miała jeszcze tyle do zrobienia, tyle do powiedzenia tylu kochanym przez nią ludziom.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
26.05.2024, 08:30  ✶  

Nie był wybitnym kłamcą, ale był niezłym manipulatorem. I teraz bardzo chciał skłamać Victorii. Bardzo chciał skłamać i powiedzieć, że żartował, że no pewnie, że to nie było kilka minut. Błąd. Zauważy, zorientuje się. Będzie doskonale widzieć, że teraz próbuje z tego wybrnąć i to jeszcze bardziej ją zaalarmuje. Chciał skłamać, ale nie wiedział, czy nie lepsza będzie dla niej prawda. Czy nie woli wiedzieć, co się z nią działo, żeby mieć nad tym jakąś kontrolę albo przynajmniej być świadomą tego, że wypadła z norm zamyślenia się. Pewnie jakby bardziej agresywnie domagał się jej uwagi... Może to był klucz - może przysnęła lekko, może to tylko to? Wystraszył się tego. Nawet jeśli była taka rozluźniona to... Być może był też po prostu przewrażliwiony. Reagował już za bardzo intensywnie na wszystko, co działo się z jego przyjaciółką. Niekoniecznie działo się coś złego, to naprawdę mógł być jedynie półsen. Mógł. Ponoć sen to taka mała śmierć.

- Przysnęłaś? - Złapał się tej myśli i uśmiechnął do niej, kiedy tak zaglądała w jego oczy i szukała w nich zarówno potwierdzenia swoich obaw jak i ratunku. Nie chciał być mnożnikiem obaw. Już wystarczy, że ostatnio Crow się przez niego dwa razy skaleczył, przez to, że niepokój wślizgiwał się pod czaszkę. Ona powinna być silna i silną pozostać. Dla siebie samej, ale, cholera, nawet dla niego. Nie chciał sobie wyobrażać świata, w którym jej by nie było. W którym nie szukałaby tej kolejnej pracy po zajęciu aurora. - Chwilka minęła, tak. Nie chciałem cię jakoś mocniej wyrywać z tego pół snu, ale zmartwiłem się, czy to nie... Czy to nie kolejne wspomnienie. - To było wspomnienie, ale nie było to wspomnienie obce. To było jej własne wspomnienie, naprawdę dobre i urocze, jak zaraz zresztą miała mu powiedzieć.

- Och. - Ulga spłynęła na jego ciało i aż cicho się zaśmiał. Tak dobrze było usłyszeć coś dobrego. Coś... takiego. - To rzeczywiście wspomnienia i to bardzo dobre wspomnienia. - Nie rozmawiali wiele o Hogwarcie, bo Laurent nie lubił za bardzo sam swoich czasów szkolnych wspominać, ale za to bardzo lubił słuchać chociażby o jej przygodach, szczególnie te z Brenna zawsze robiły wrażenie. - Cieszę się i życzę paniom powodzenia. Będę trzymać kciuki... Spodziewacie się znaleźć coś konkretnego? Jakieś rokowania?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
26.05.2024, 12:34  ✶  

Czy naprawdę przysnęła? Czy mogło być tak, że przytulona do Laurenta, w tym błogostanie i pięknym otoczeniu po prostu zamknęły jej się oczy, a to wszystko, to był tylko… sen? Majaki, w których jej własna psyche chciała wrócić do innych czasów, tych beztroskich… Wtedy wszystko wydawało się być takie ważne, ale teraz wiedziała, że to było nic. Małe problemy małego i młodego człowieka. Ale czy zasnęłaby tak po prostu, gdy nawet nie była zmęczona…? Laurent mógł to sobie racjonalizować, ale przecież oboje znali prawdę: Victoria od bardzo dawna cierpiała na bezsenność i potrzebowała się wspomagać; kadziła, specjalne, magiczne jedzenie, eliksiry… Albo duże zmęczenie. Rzadko kiedy udawało jej się zasnąć tak… po prostu.

– Nie sądzę – uśmiechnęła się do niego lekko i wzięła głębszy oddech, by zaraz wypuścić powietrze przez usta i odwróciła się, ponownie patrząc na te wszystkie kwiaty. Czemu jej się to działo? To normalne – coś sobie czasami przypomnieć, ale Victorii się nie zdarzało tak mocno wyłączyć, jakby ktoś odłączył prąd, a ona była w trybie stand-by, przez wbudowane zabezpieczenia. – Nic takiego się nie działo już od dawna. Ostatnie takie miałam 17 czerwca – pamiętała tę datę doskonale, bo to wspomnienie… przeszurało nią mocno, wpłynęło na nią bardzo, zwłaszcza późniejsze analizowanie go. – Ale kiedy byłam w kowenie i rozmawiałam z kapłanką – zaczęła ostrożnie, zastanawiając się teraz nad tym wszystkim. – To sugerowała mi, że prócz tego, że coś mogłam zabrać z Limbo… to coś mogło zostać zabrane mi – a ona zdecydowanie coś zabrała z Limbo. Energię, która przyćmiła jej własną, wypełniła jej jestestwo, by mogła… żyć. I zabrała też wspomnienia swojej babci. Co w zamiast zostawiła tam? Swoją energię? Swoje wspomnienia? – Myślisz, że to mogła być równowarta wymiana? Energia za energię, wspomnienia za wspomnienia? – aż objęła się ramionami, bo nagle zrobiło jej się jeszcze zimniej niż już było. I co miała na to poradzić? Niewiele… Ale zamierzała. Ogień był życiem, był energią, a na energii znali się właśnie nekromanci. Nie tacy jak tutaj, którzy musieli się uczyć na własną rękę i bardzo pokątnie, ale tacy, którzy mieli do tego swobodny dostęp, którzy mogli eksperymentować i nikt ich za to nie karał.

– Tak, miłe – uśmiechnęła się, bo pomimo myśli, jakie krążyły jej teraz w głowie, pomimo strachu, że znowu dzieje się z nią coś złego – to wspomnienie musiało należeć do niej i było tak bardzo miłe. Tak jak miłe było towarzystwo Laurenta, zapach jego perfum i tych wszystkich kwiatów tutaj, kołyszących się delikatnie na wietrze… Fakt, niewiele rozmawiali o szkole, bo i o czym? Znali się z wtedy, wiedzieli, jacy byli… To co tu mówić – ich znajomość z wtedy, a z teraz to były dwa odrębne bieguny. – Niczego się nie spodziewamy, bo nawet nie wiemy czego się spodziewać. Mamy cztery dni na ogarnięcie wszystkiego, jeśli los nam dopisze, to może uda się znaleźć cokolwiek… Liczę na to, ale się nie nastawiam – bardzo nie chciała się rozczarować. – Niewiele mamy w tym czasu dla siebie, jeśli chcemy się uwinąć w takim czasie ze wszystkim – ale Victoria postarała się o załatwienie dla nich świstoklików i lokalnego przewodnika, który w razie czego mógłby się teleportować też z nimi. – No ale… To jeszcze dwa tygodnie – uśmiechnęła się, odkładając to wszystko na bok. – Lepiej mi powiedz jak radzi sobie Diva? I jak tobie się podoba mieszkanie z kotem po jednej nocy? – była bardzo ciekawa, jak ta kocia dama sobie poradziła z zaklimatyzowaniem się u Laurenta. Jedna noc to niewiele… a tu do tego był jeszcze wielki jarczuk. Nie pytała na razie co takiego Laurent chciał jej pokazać, bo mogli sobie przecież porozmawiać przed tym.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
26.05.2024, 20:06  ✶  

Coś ci odbierają, albo coś odbierasz ty. Bierzesz, ale biorą i oni. Ktoś zyskuje, ktoś na tym traci, ale ten tracący również zyska. Po prostu będzie to zupełnie inna wartość niż ta posiadana dotychczas. Nekromancja była jak miłość. Jak dotyk ust na ustach, jak wymiana oddechem i uczuciem. Nic nie zostanie dobrze, jeśli proces nie będzie wyważony. Żeby ktoś tutaj zyskał, ktoś musiał utracić, tylko niekoniecznie musiała być to prawdziwa wymiana. Nekromancja w dużej mierze opierała się na tej wyzyskującej, podłej miłości. Ze swoimi prawami, ze swoimi o tym, kto ma co dać od siebie i jak wiele będziesz mógł dzięki temu łyknąć. Nie, więc nie, więc to nie było jak prawdziwa miłość, nie była jak pocałunek. Opasana prawem, z mundurem brygadzistów na sobie, strzelała z bicza zamiast pieścić i przestać myśleć o bezgraniczach. Tutaj pilnowano tych słupków, które wyznaczały krańce naszych krajów. Wolność i swoboda dawno nie była tu bodźcem wiodącym, ale na pewno wiązały. Zmuszały do zastanowienia się nad sobą samym, swymi czynami. Czy potem stanięcie twarzą w twarz z prawem nadal zaprowadzi nas do miejsca, którego szukaliśmy? Znajdzie się jakieś "po drugiej stronie tęczy", gdzie pocałunki nie będą zakazane? Gdzie ta nekromancja, która również mogła strzec i która mogła być czysta, biała, pełna miłości, nie stawała się ciosem prosto w serce. Co więc o tym sądził..?

- Jestem tego prawie pewny. - Prawie. Spoważniał. Myśli krążyły mu po głowie jak kruki nad truchłem, ale napięcie już nie rosło. Nie chciał nawet, żeby rosło, naprawdę go wystarczyło. - Po tym, co mówiła twoja babka i mojej próbie... próbowałem Atreusowi przelać energię, ale jest to niemożliwe. Jeśli ta energia jest zmieszana... ale nie jestem specjalistą. Nie postawiłbym na to wszystkiego. - Nie wiedział, czy w ogóle dużo by na to postawił, ale wolał stawiać teorie i je badać, a potem wnosić do nich poprawki niż błądzić zupełnie po omacku. Mieć punkt wyjścia, ten swój strzał. Nigdy nie uważał się za nadmiernie inteligentnego, a ponieważ tak często opierał się na intuicji to potrafił błądzić. Jak każdy człowiek. - Jeśli wyobrazisz sobie czystą energię człowieka jakby go wypełniała jak woda wiadro. Człowiek regeneruję tę energię chociażby odpoczynkiem, więc jeśli nawet z wiaderka wylejemy wodę to ona się z powrotem napełni do tego samego stopnia. Nie macie... nadmiernie dużo energii. Skoro równowaga została zachowana oznacza to, że żeby pojawiła się nowa energia, stara musiała ubyć na stałe. - Pomijając, rzecz jasna, tragiczne wydarzenia, kiedy tej energii naprawdę ubyło za dużo i nagle działy się trwałe uszczerbki na zdrowiu.

- Muszę cię ostrzec, że niewiele czasu mamy też dla siebie, bo umówiłem się wieczorem na randkę. - Uprzedzi, ale się głównie pochwalił, ot co. Dawno nie wędrował na żadne randki. Za dawno. A ta była specjalna, bo przecież zgodził się na nią pójść mężczyzna. - Bez żadnej nadziei, ale obiecałem sobie, że skreślę z listy "do zrobienia" umówienie się z mężczyzną. Jakakolwiek tragedia by z tego nie wyszła przy żelaznej zasadzie poprawności społecznej. - Dodał, żeby nie musiała koniecznie dopytywać czy dopraszać się o wyjaśnienia. - Na razie okupuje moją sypialnie i syczy na Dumę, który traktuje ją chyba jak szczeniaka. Jest przyzwyczajony do różnych magicznych stworzeń, więc... - Więc dlatego się nie bał, że nic się nie stanie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
26.05.2024, 22:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.05.2024, 23:27 przez Victoria Lestrange.)  

To było jak stanąć przed Bramą Prawdy i poznać największe Tajemnice Wszechświata. I za tą wiedzę – coś ci zabrano. Uśmiechali się do ciebie, zachęcali, byś został i poczekał tam też na innych, bo i na nich przyjdzie czas… wspomnienia przelatywały przed oczami, słychać było bicie bębnów, a ogień pokazywał sceny z życia: ten taniec, bo życie było tańcem, taniec wokół wielkiego ogniska, taniec w rytm muzyki wygrywanej przez kapłanów, taniec z osobą, której wręczyło się wianek zapleciony z czystych intencji, taniec po tym, jak został rzucony na pal, taniec, śmiech, uderzenie w bęben jak uderzenie serca, włosy mieniące się płomieniem, ale wcale nie płonące… Victoria wzięła kolejny głębszy oddech. Czy wzięła udział w nekromantycznej magii, nie mając o tym nawet pojęcia? Czy samo wejście w ten ogień, przejście pomiędzy światami – czy to był już rzucony czar? Nikt nie powinien tam wchodzić… i nie weszliby, gdyby przed oczami nie zobaczyła tej rudowłosej kobiety, która tak potrzebowała pomocy, i Voldemorta.

Ach. Aż poruszała głową niczym pies otrzepujący się z kropel wody, tylko że aurorka nie była mokra. Victoria zawiesiła się na moment w zamyśleniu na słowa Laurenta. Próbował swoją energię przelać na Atreusa i się nie udało? Ale Cynthia… Cynthia była w stanie to zrobić z Victorią, czuła wtedy to ciepło i… czy to możliwe że panna Flint była znacznie bardziej wprawiona w sztuce nekromancji i dlatego…? I nawet ona miała problem coś na to poradzić. Victoria przez moment ze sobą walczyła.

– To… nie do końca prawda – powiedziała cicho. Nie zamierzała oczywiście zdradzać tożsamości Cynthii, nie dlatego, że nie ufała Laurentowi, a dlatego, że Cyna ją o to prosiła – i nie bez powodu. – Miałam kontakt z nekromantą tutaj w Anglii – powiedziała powoli i zawinęła kosmyk włosów na palec. – I był w stanie na moment wymienić tę energię… albo raczej przekazać swoją, nie jestem pewna co dokładnie. Wtedy poczułam to ciepło, przez chwilę – dodała i puściła w końcu swoje włosy, by spojrzeć na Laurenta. – Przypadek Atreusa jest inny. On… on nie doświadczał wspomnień. Ja, Mavelle i Patrick tak, ale nie Atreus. Może był tam zbyt krótko, bo dołączył do nas pod koniec tego wszystkiego… a może kapłani w kowenie zrobili coś, co na to wpływa. Dam sobie rękę odciąć, że Isobell Macmillan była wyszkolona w nekromancji – już nie że dałaby sobie uciąć paznokcia, jak zwykle mówiła. Nie. Tego była bardziej niż pewna. Ale Isobell podobno odbiło po Lithcie, więc nie mieli się z nią jak skontaktować.

– Ooch, naprawdę? – ożywiła się nieco i zmrużyła oczy w uśmiechu. Randka… sama nie pamiętała, kiedy ostatnio była na randce, ale chyba takie miało być jej parszywe życie. To jednak, że Laurent randkowo pościł było dla niej trudne do uwierzenia, i miała już pytać z kim, ale ją ubiegł. – No dobrze, dobrze, rozumiem. W takim razie życzę ci powodzenia i mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. Dasz mi znać jak się udało? – wyciągnęła rękę by złapać go za dłoń i ścisnąć, by dodać mu otuchy. – Potrzebujesz porady stylistycznej? – zapytała też zaraz, bo przyszło jej do głowy, że to po to ją tutaj ściągnął. – Gdzie idziecie? – do restauracji? Galerii sztuki? Do klubu? Na jakąś przejażdżkę? Opcji było sporo. Ona sama była umówiona na wieczór… późny wieczór, ale nie było się czym chwalić, bo miał przyjść do niej cholerny Stanley Borgin i jego problem czarnych zębów.

– Hahahaha, a to niezła damulka. Wiesz co, jak tak na was patrzyłam, to jak na moje to gdybyś ty był kotem, to byłbyś nią – roześmiała się, żartując sobie oczywiście z Laurenta… ale naprawdę coś w tym było. – Biedne te kociaki. Naprawdę dobrze, że Figgowie przynieśli je na ten jarmark, na pewno znalazły kochających właścicieli – ją to na przykład absolutnie rozczuliło i po prostu MUSIAŁA wziąć tamtego kota do domu. Ciekawa była tylko co na to powie Sauriel jak przyjdzie pilnować Lunę, a tu o, drugi kot. To wyglądało trochę jakby Victoria wyfrunęła z gniazdka i kremowe piwo uderzyło jej do głowy.

– Co chciałeś mi pokazać? – zapytała w końcu.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (7961), Laurent Prewett (8045)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa