Do ciężkich spojrzeń, smutnych scen
Jak nikt potrafię szukać dziur
Tam gdzie już dawno, dawno jest okej
Czerwiec nie był dla niego łaskawy, ale to nic. Następny miesiąc miał być tylko gorszy. Noga już go właściwie nie bolała dzięki opiece Basiliusa, ale mocno ją nadwyrężył faktem polecenia od razu na przyjęcie Nory Figg. Gdyby ojciec wiedział to pewnie osiwiałby jeszcze bardziej. Gdyby wiedziała Pandora - zgodziłaby się z ojcem, że zamknięcie Laurenta w wieży jest jedynym dobrym rozwiązaniem. W końcu nie co miesiąc słyszysz, że na jego początku twój brat prawie umiera, bo ktoś próbuje go zamordować przez sen, a pod koniec miesiąca trafia na nawiedzony statek, który pochłonął już dziesiątki żyć. Nie, niecodziennie, a Laurent wcale nie chciał o tym mówić i nie chciał pisać. Nie chciał, żeby Edward wpadał w swoją paranoje i chciał go gdzieś zamykać. Nie chciał przeżywać takich chwil jak ostatnio - żeby własny ojciec patrzył, jak się dusi na podłodze u niego. Nie chciał też martwić siostry i nie chciał pochłaniać jej uwagi, kiedy była tak zajęta. Zajęta miała być bardziej, skoro Edward ewidentnie chciał, żeby zaczęła się szykować do przejęcia obowiązków głowy rodu, albo przynajmniej zaczęła poważnie do tego przyuczać. Laurent był o to zły, ale jeszcze trochę i wszystko stanie się tak samo szare i bure, nic nie znaczące w odpływie chwil, w obliczu wielkości utraty życia, które przeciekało przez palce. Bolało go to. Edward twierdził, że wcale nie faworyzował Pandory, ale to była nieprawda. Pandora była od niego po prostu lepsza. Doskonalsza pod każdym względem. Była silna, miała silny charakter, miała w sobie wszystko, czego oczekiwał Edward od swojego potomka. Była ukochaną córką jego i Aydayi - ich jedynym dzieckiem. Dzieckiem, które Aydaya rozpieszczała i uwielbiała, chociaż wcale nie przeszkadzało to w sumiennym dbaniu o jej edukację. I na tym ślicznym, rodzinnym zdjęciu był on - jak brzydki kleks. Zupełnie nie pasował do tego obrazka. Zupełnie nie pasował do tych złoconych ram tej jakże wspaniałej rodziny.
Czy do Pandory dotarła poczta matki? Nie wiedział. Nie wiedział nawet, czy Aydaya pocztę posłała. Pierwszy raz zamierzał zupełnie wprost postawić na swoim - bez żadnych ugód, bez żadnego dopasowywania się. Nie chciał losu, który chciała dla niego macocha i miał już dość ciągłego grania pod dyktando rodziny, skoro i tak sobie dobrze w tej rodzinie nie radził. Napędzała go frustracja, bezsilność... ale biła od niego obojętność. Przyglądał się ślicznemu ogródkowi kawiarenki, przy której umówił się z siostrą. Tak, mogło być w Londynie, w Dolinie Godryka, równie dobrze w Hogsmeade. Gdziekolwiek. Zawsze lubił wyszukiwać nowe miejsca, albo po prostu zmienić otoczenie. Nigdy też nie był przesadnie wielkim fanem tych zatłoczonych, londyńskich ulic ani po stronie czarodziei, ani po stronie mugoli. Zresztą od nich lepiej było zachować bezpieczną odległość. Mądrą odległość, żeby nie napytać sobie biedy... pomyślał czarodziei, który ostatnio odwiedził jednego mugola.
Przybrany w klasyczną dla siebie biel, z pięknymi zdobieniami, prześwitami i kwiatami zdobiącymi zwiewny materiał w barwach bladego, pudrowego różu i błękitu stał z rękoma zaplecionymi za siebie i obrócił się od ogródka w kierunku lasu. Tutaj jeszcze ładnego - ale dalsza część lasu owiana była przykrą sławą.