• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
[Ranek 27.06.1972] Pamięć do złych słów | Laurent & Pandora

[Ranek 27.06.1972] Pamięć do złych słów | Laurent & Pandora
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
22.05.2024, 19:51  ✶  
Za to mam pamięć, pamięć do złych słów
Do ciężkich spojrzeń, smutnych scen
Jak nikt potrafię szukać dziur
Tam gdzie już dawno, dawno jest okej

Czerwiec nie był dla niego łaskawy, ale to nic. Następny miesiąc miał być tylko gorszy. Noga już go właściwie nie bolała dzięki opiece Basiliusa, ale mocno ją nadwyrężył faktem polecenia od razu na przyjęcie Nory Figg. Gdyby ojciec wiedział to pewnie osiwiałby jeszcze bardziej. Gdyby wiedziała Pandora - zgodziłaby się z ojcem, że zamknięcie Laurenta w wieży jest jedynym dobrym rozwiązaniem. W końcu nie co miesiąc słyszysz, że na jego początku twój brat prawie umiera, bo ktoś próbuje go zamordować przez sen, a pod koniec miesiąca trafia na nawiedzony statek, który pochłonął już dziesiątki żyć. Nie, niecodziennie, a Laurent wcale nie chciał o tym mówić i nie chciał pisać. Nie chciał, żeby Edward wpadał w swoją paranoje i chciał go gdzieś zamykać. Nie chciał przeżywać takich chwil jak ostatnio - żeby własny ojciec patrzył, jak się dusi na podłodze u niego. Nie chciał też martwić siostry i nie chciał pochłaniać jej uwagi, kiedy była tak zajęta. Zajęta miała być bardziej, skoro Edward ewidentnie chciał, żeby zaczęła się szykować do przejęcia obowiązków głowy rodu, albo przynajmniej zaczęła poważnie do tego przyuczać. Laurent był o to zły, ale jeszcze trochę i wszystko stanie się tak samo szare i bure, nic nie znaczące w odpływie chwil, w obliczu wielkości utraty życia, które przeciekało przez palce. Bolało go to. Edward twierdził, że wcale nie faworyzował Pandory, ale to była nieprawda. Pandora była od niego po prostu lepsza. Doskonalsza pod każdym względem. Była silna, miała silny charakter, miała w sobie wszystko, czego oczekiwał Edward od swojego potomka. Była ukochaną córką jego i Aydayi - ich jedynym dzieckiem. Dzieckiem, które Aydaya rozpieszczała i uwielbiała, chociaż wcale nie przeszkadzało to w sumiennym dbaniu o jej edukację. I na tym ślicznym, rodzinnym zdjęciu był on - jak brzydki kleks. Zupełnie nie pasował do tego obrazka. Zupełnie nie pasował do tych złoconych ram tej jakże wspaniałej rodziny.

Czy do Pandory dotarła poczta matki? Nie wiedział. Nie wiedział nawet, czy Aydaya pocztę posłała. Pierwszy raz zamierzał zupełnie wprost postawić na swoim - bez żadnych ugód, bez żadnego dopasowywania się. Nie chciał losu, który chciała dla niego macocha i miał już dość ciągłego grania pod dyktando rodziny, skoro i tak sobie dobrze w tej rodzinie nie radził. Napędzała go frustracja, bezsilność... ale biła od niego obojętność. Przyglądał się ślicznemu ogródkowi kawiarenki, przy której umówił się z siostrą. Tak, mogło być w Londynie, w Dolinie Godryka, równie dobrze w Hogsmeade. Gdziekolwiek. Zawsze lubił wyszukiwać nowe miejsca, albo po prostu zmienić otoczenie. Nigdy też nie był przesadnie wielkim fanem tych zatłoczonych, londyńskich ulic ani po stronie czarodziei, ani po stronie mugoli. Zresztą od nich lepiej było zachować bezpieczną odległość. Mądrą odległość, żeby nie napytać sobie biedy... pomyślał czarodziei, który ostatnio odwiedził jednego mugola.

Przybrany w klasyczną dla siebie biel, z pięknymi zdobieniami, prześwitami i kwiatami zdobiącymi zwiewny materiał w barwach bladego, pudrowego różu i błękitu stał z rękoma zaplecionymi za siebie i obrócił się od ogródka w kierunku lasu. Tutaj jeszcze ładnego - ale dalsza część lasu owiana była przykrą sławą.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziej
“People will forget what you said and what you did, but people will never forget how you made them feel.”
Wiecznie uśmiechnięta dziewczyna o dużych, czekoladowych oczach i dołeczkach w polikach. Ma niecały metr siedemdziesiąt wzrostu oraz szczupłą, względnie wysportowaną sylwetkę. Wyróżnia się charakterystyczną dla Turcji urodą na Londyńskich ulicach — ciemniejszą karnacją, długimi i gęstymi włosami, ciemnymi rzęsami. Zwykle odstaje ubiorem i zachowaniem od typowo angielskich dziewcząt. Mówi dużo i wyraźnie, ale gdy wpada w słowotoki, czasem przebija się odrobina akcentu. Jest bardzo bezpośrednia, uwielbia się śmiać.

Pandora Prewett
#2
26.05.2024, 19:54  ✶  
Pandora z pewnością byłaby przede wszystkim smutna, że jej brat myśli w ten sposób. Nigdy nie czuła się od nikogo lepsza, ba, nie było chyba gorszej niezamężnej panny na Angielskim rynku matrymonialnym, nie licząc Brenny. Obydwie żyły po swojemu. Laurent byłby lepszym dziedzicem, niż ona i z płomieniami w oczach walczyłaby o słuszność swoich myśli, które od dłuższego czasu krążyły jej po głowie. Był bardziej elegancki, bardziej popularny i lepiej czuł się w centrum uwagi. Ona po prostu udawała, bo taką mieli z rodzicami umowę — trochę fałszu za skąpe pokłady wolności i niezależności. Nie, żeby narzekała, mogło być gorzej, nawet jeśli Edward i Ayday nie byli zachwyceni z tego, w jaki sposób pracowała i co robiła z pieniędzmi. Jej ukochany młodszy brat, jej oczko w głowie — zrobiłaby dla niego przecież wszystko, wybaczyłaby mu wszystko — nawet jeśli przez pokłady jakiegoś dziwnego pecha spotykały go ostatnio złe rzeczy, miałaby osiwieć. Zmarszczki nawet by mu wybaczyła! Jednakże myślenie tudzież gadanie takich głupot? To by się Pandorze bardzo nie podobało. On był przecież jej słońcem.

List miała w torebce, zgnieciony brzydko i wepchnięty gdzieś w notes, pewnie w plamach od źle wytartego pióra. Zirytował ją, ale co miała zrobić? Nie chciała się nad tym zastanawiać dłużej, bo przyszłaby na spotkanie z nim zirytowana, a zamierzała tą chwilą we dwoje się cieszyć. Nie mieli ich zbyt wiele dla siebie, obydwoje byli zajęci, chociaż na zupełnie innych rynkach. Trzeba było być ślepym, żeby Lauriego w tej bieli nie zauważyć. Był nieprzyzwoicie przystojny, wyglądał jak Europejski książę o szlachetnych rysach twarzy i błyszczących, dużych oczach. Jak te postacie z książek, lepiej wpasowywał się w kanon piękna tutejszego społeczeństwa czarodziejów. Uśmiechnęła się czule, nie mogąc oderwać wzroku i przyśpieszyła, aby zaraz się znaleźć obok stojącego mężczyzny, który już był przy wybranej kawiarence. Objęła go mocno, wtulając twarz w jego szyję, aby potem nieco się unieść i cmoknąć jego policzek. Pachniał słodko, idealnie pasowało to do noszonych przez niego kolorów. - Stęskniłam się za Tobą. Zbyt mało Cię widuje, mam wrażenie, że mi rozkwitasz coraz bardziej i uciekasz i przestajesz być moim małym braciszkiem. - westchnęła miękko, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, gdy przesuwała spojrzeniem po twarzy zamyślonego, spoglądającego w las Laurenta. Ciche westchnienie uciekło spomiędzy jej warg, gdy i ona wyprostowała głowę, spoglądając w stronę lasu. Drzewa leniwie kołysały się na letnim wietrze, wszystkie odcienie zieleni mieniły się na listkach, gdy słońce wychodziło zza białych, puszystych obłoków. Stanęła grzecznie obok, krzyżując ręce pod biustem, głowę oparła o jego ramię. - Pochłaniający i wprawiający w zadumę widok, co? Ma w sobie coś niebezpiecznego. - mruknęła cicho, czując, jak gęsia skórka niewiadomego pochodzenia rozlewa się po jej skórze. Sama Pandora ubrana była znacznie prościej, mniej gustowniej, niż panicz Prewett. Miała luźniejszą, pudrowo-różową koszulę, dość głęboko rozpiętą, spod której wystawała biała bluzka na ramiączka z dekoltem. Na nogach miała sięgające połowy uda spodenki z wyższym stanem, zapinane na rząd guzików, a stopy zakrywały lekkie sandałki na subtelnym, wygodnym obcasie. Nieodłączonym elementem była magicznie powiększona torba, okulary przeciwsłoneczne na głowie i burza ciemnych włosów, która tkwiła zaplątana w jakiegoś koka, z którego zdołało już uciec mnóstwo kosmyków, próbując wplątać się w wiszące kolczyki. Jak zwykle na szyi kołysała się złota literka P, którą niegdyś dostała od Hjalmara i praktycznie się z nią nie rozstawała. - Masz przygaszone spojrzenie Laurie. - zauważyła z odrobiną niepokoju, gdy po krótkim wpatrywaniu się w profil brata, znów westchnęła, pozwalając, aby jedna z brwi powędrowała ku górze. Miała nadzieję, że nic się nie stało. Pamiętała swoją ostatnią reakcję i wcale nie była z tego dumna, gonił ją przez kilka dni olbrzymi kac moralny, znacznie gorszy, niż po przesadzeniu z alkoholem.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
30.05.2024, 22:32  ✶  

Napędzał się jadem, samego siebie, bo za dużo zła z zewnątrz potrafiło dostać się do środka. Więc byłby lepszy na miejsce, które było gotowe dla Aurory jego życia? Ulubienicy ich matki i ojca? Nie. W ogóle nie byłby lepszy. Nie czuł się lepszy pod żadnym kątem. Sam tak mocno idealizował widzianą na niebie Aurorę, że zapominał, jak wygląda piękno dotykające cię na ziemi. Pomijał niedoskonałość, zapominał o śmieciach pod nogami - tylko blask, a obok niego Słońce, nie było niczego pomiędzy nimi i nie było niczego poza nimi. Mogli spoglądać razem na ten świat inaczej, ale pewne bolączki czasem zostawały w człowieku. Innym razem za dużo światło sprawiało, że gubiłeś po drodze ciebie. A cień, największy towarzysz twojej podróży, był wszak jedynym, który nigdy cię nie opuszczał.

Obrócił się w kierunku zbliżającego światła. Te barwy, to ciepło, które nawet jeśli nie czułeś go na swojej skórze to wkradało się chyłkiem przez twoje oczęta. Nie potrzebowało otworzonych drzwi. Znajdowało swoje przejścia u dołu, między szczelinami we framugach, wślizgiwała się przez dziurkę od klucza. Jak swój ojciec - gotowa była zniszczyć kłódkę, która ją zatrzymuje. Czasami tylko zapominała, że niektórych zniszczeń nie dało się tak po prostu naprawić. To światło nie niosło ze sobą zniszczenia. Rozganiało chmury i zmiękczało to narastające w nim napięcie, które zrodzone było z tak wielu wydarzeń. Objął ją tymi swoimi śmiesznie słabymi rękoma, które zawsze trzęsły się pod drzewami, na które ona się wdrapywała, kiedy płaczliwym tonem prosił, żeby zeszła, bo coś jej się jeszcze stanie. Łapałby ją, oczywiście! Pewnie miałaby przez to bardziej kościste lądowanie niż gdyby wylądowała na ziemi, ale łapałby! I połamaliby się też oboje. Jego kochana, starsza siostrzyczka, która gotowa była go na to drzewo wnosić na własnych baranach, ponieważ nie dawał rady samemu się wdrapać. Jej egzotyka urody była ambrozją dla spragnionych dusz, ale nikomu nie dane było skosztować tego słodkiego nektaru. Nikomu prócz... jednej osoby. Ktoś, komu oddała to cenne serduszko, mężczyzna, za którym pewnie przepadłoby wiele kobiet. Hjalmara nazwałby przystojnym. Nazwałby przystojnym swojego ojca. Powiedziałby to o Perseusie Blacku. Nie jednak o sobie samym. I to nie dlatego, że wątpił w to, co sam widział w lustrze. Miano "przystojny"... wydawało się niemal zbyt męskie dla jego urody. Ale kiedy patrzył w zwierciadła, jakimi były oczy Pandory to nie wątpił w to wcale. Świat był zbudowany na sile jej spojrzenia - i kiedy to spojrzenie miał na sobie to sam czuł się silny.

- Nie martw się o nic, Pandoro. Zawsze będę twoim bratem. Tylko może niekoniecznie małym? - Uśmiechnął się do niej ciepło, przesuwając dłonią po jej plecach, na jej policzek. Ciepła, rumiana, zdrowa i z błyskiem w oku. Chciał to zobaczyć. Nie nadąsanie, nie przejmowanie się światem, który grzązł w bagnisku. - I kto tu mówi o rozkwitaniu..? - Miłość podobno uskrzydlała. Pandora miała piękne skrzydła egipskiego jastrzębia gotowego do lotu. Piękniły się złotem i brązem swoich lotek. Oderwał spojrzenie od swojego skarbu tylko po to, żeby spojrzeć na ten las cieszący się złą sławą. Ponury i taki... zachęcający, żeby się w nim zagubić. To przyciąganie... jak każde światło, które tęskniło do mroku. Laurent naprawdę chciał, żeby nicość go pochłonęła. Wszystko dlatego, że w tej nicości w końcu było cicho i bezpiecznie. Takie myśli jednak nie miały jeszcze uplastycznionego wymiaru - jeszcze sam nie wiedział, jak bardzo tego chciał. Przyszłość miała to ujawnić.

- Jestem zmęczony. - Odetchnął i oderwał wzrok od krajobrazu, żeby gestem zaprosić Pandorę do wnętrza, na nowo się do niej uśmiechając. - Po części sfrustrowany. Dostałaś list od matki? Bo jeśli tak to jest bardzo wymowny i wiele mówi o moim nastroju... choć ciekaw jestem, co do ciebie napisała.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziej
“People will forget what you said and what you did, but people will never forget how you made them feel.”
Wiecznie uśmiechnięta dziewczyna o dużych, czekoladowych oczach i dołeczkach w polikach. Ma niecały metr siedemdziesiąt wzrostu oraz szczupłą, względnie wysportowaną sylwetkę. Wyróżnia się charakterystyczną dla Turcji urodą na Londyńskich ulicach — ciemniejszą karnacją, długimi i gęstymi włosami, ciemnymi rzęsami. Zwykle odstaje ubiorem i zachowaniem od typowo angielskich dziewcząt. Mówi dużo i wyraźnie, ale gdy wpada w słowotoki, czasem przebija się odrobina akcentu. Jest bardzo bezpośrednia, uwielbia się śmiać.

Pandora Prewett
#4
02.06.2024, 22:31  ✶  
Nie była wcale tak jasna, za jaką ją uważał. Miała wiele wad, miała trudny charakter, który było bardzo ciężko okiełznać. Gdyby jej zależało na wszystkich oh oraz ahah społeczeństwa, byłoby pewnie łatwiej. A Pandora miała naprawdę gdzieś to, co myśleli o niej inni, tak długo, jak była w zgodzie ze sobą. Chyba że były to nieliczne wyjątki, które umiały na nią wpłynąć i przebrnąć przez jej ośli upór. Nie potrzebowała wiele do szczęścia. Nie potrzebowała majątku, nie potrzebowała zamku oraz tytułu. Gdyby mogła złapać gwiazdkę z nieba i poprosić, aby spełniła jej życzenie, poprosiłaby najpewniej o koniec wojny i o to, aby jej najbliżsi byli szczęśliwi. Laurent, żeby był szczęśliwy. Bo chociaż chuderlawy i znacznie piękniejszy od niej chłopak był delikatny, dawał jej siłę. Był jej motorem do działania i faktycznie, wniosłaby go na drzewo, jeśli tylko się by uśmiechnął. Zrobiłaby właściwie wszystko dla jego uśmiechu. Pamiętała, gdy była jedynaczką i jak było okropnie, samotnie. On ją wyrwał z samotności i ze złotej klatki, nauczył ją kochać innych. Nauczył ją tak wiele. Nie mogła mu nigdy pokazać smutku, nie mogła mu pokazać niepewności i nie mogła go skazić — tych jego pięknych, głębokich oczu, tej twarzy o książęcych rysach. Musiała być silną siostrą, musiała być jego rycerzem, podczas gdy on, był jej księciem. Ot tak.
Nic więc dziwnego, że jej ramiona objęły go czule, ale i pewnie, że zaciągnęła się jego zapachem i gdy przymknęła oczy, zatańczyły przed nią obrazy z dzieciństwa. Był cały, bezpieczny i trzymanie go obok dawało jej spokój. Poza Laurentem tylko Hjalmar na nią działał w taki sposób. Kojący. Uśmiechnęła się promiennie na widok jego twarzy, w której zatopiła spojrzenie, szybko jednak dostrzegając błąkający się na niej cień. Stwierdzenie "nie podoba mi się to", byłoby niedopowiedzeniem roku. Uścisk w sercu sprawił, że musiała stłumić westchnienie, a niepokój rozlał się od stóp do głów. Jej palce odrobinę mocniej się na nim zacisnęły, jakby miało to cokolwiek zmienić i poprawić. Bo przecież gdyby mogła, wzięłaby wszystkie wątpliwości i strachy od niego na siebie, byle niczym nie musiał się troskać.
- Zawsze będę się o Ciebie martwić i zawsze będziesz moim małym bratem i niestety, ale obawiam się, że nie podlega to żadnej dyskusji. Nawet, jak będziemy starzy, za jakieś pięćdziesiąt lat, będę Ci tak mówić. - wyjaśniła mu, siląc się na poważny ton głosu. Pewnych rzeczy nie dało się zmienić. Jej polik przytulił się do jego dłoni, a spojrzenie ciemnych oczu nie uciekało z drobnej twarzy brata. Faktycznie, zarumieniła się nieco, przygryzając dolną wargę. Nie musiała kłamać, bo znał ją, jak nikt. Jakiekolwiek próby zaprzeczenia odnośnie do jej stanu byłby marnowaniem czasu i właściwie obrazą dla Laurenta. - Chciałabym, żebyś też trafił na ten sposób do rozkwitu... - mruknęła tylko cicho, odrobinę nieśmiało, co było widokiem niezwykle rzadkim.
Chrząknęła więc, prostując głowę, nieco rozluźniając objęcia, bo nie chciała przecież go udusić. Nigdy nie była też wścibska, wychodząc z założenia, że gdy w jego życiu pojawi się ta wyjątkowa osoba, po prostu jej o tym powie. Nie wątpiła w jego popularność i nie miała nic przeciwko, że mógł chcieć próbować różnych rzeczy, zanim zdecyduje się na konkretną. Był znacznie bardziej romantyczną duszą niż ona.
- To dlaczego nie odpoczniesz? Wyrwij się gdzieś, ucieknij. Wiesz, może wybrałbyś się z Hjalmarem na Islandię na weekend? - zaproponowała z troską, idąc grzecznie za nim do kawiarni, chociaż odsunięcie się od niego wcale nie było przyjemne. Na słowa o liście westchnęła, wywracając oczami, przypominała trochę tą małą, zbuntowaną Pandorkę, która nie chciała ubrać wybranej przez mamę sukienki. Gdy zajęli miejsce, a kelnerka przyniosła im karty, aby mogli się zastanowić nad zamówieniem, ułożyła torebkę na kolanach. Wyjęła z niego list, podając bratu. Nie było powodu niczego ukrywać. - Była dość dosadna, to prawda... - zaczęła, zwilżając usta i spoglądając w bok. Nerwowo stuknęła dłońmi o materiał plecaka. Dała mu chwilę na odczytanie listu. - Co o tym myślisz? Braciszku, powiedz mi wprost. Chcesz być dziedzicem Prewettów? - zapytała, podnosząc na niego spojrzenie. Mówiła łagodnie, spokojnie. Nie chciała się przecież z nim kłócić, chciała go po prostu wysłuchać. I może znaleźć przyczynę pojawienia się tego cienia w jego spojrzeniu? Musiała wiedzieć, co czuł i czego chciał, czy coś się zmieniło. Wiedział przecież, że nie będzie miała żadnego problemu z jego decyzją i niezależnie od niej, będzie chciała mu pomóc to zrealizować. - Nie wiem, co powinnam jej powiedzieć. Prawda jest taka Laurie, że mam mały problem.. Mały, duży problem. I nie wiem, co mam robić lub może, jak to zrobić?
Przekręciła głowę na bok, a brązowe pasmo spłynęło jej na twarz, usiłując przykleić się do warg. Nie odganiała do jednak tym razem. Było to coś, nad czym myślała już od dobrego roku i nadal nie wymyśliła, co zrobić.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
04.06.2024, 17:57  ✶  

Człowiek z czasem doroślał, a im bardziej doroślał tym więcej rzeczy dzielił na te błahe i te naprawdę ważne. Jedną z takich wartości była rodzina. Dla Laurenta ważna od samego początku - był wpatrzony w ojca, w Pandorę, biegał za Aydayą z sercem na dłoniach, które ona odtrącała i zrzucał je raz za razem. Wszyscy potem mówili: ona taka nie jest. Nie chciała, to przez (...). Milion powodów dla tego, czemu drugą osobę można krzywdzić. I rozumiał. Najgorsze było to, że rozumiał, ale Aydaya przekroczyła próg, w którym potrafił wybaczyć wszystko. Pandora? Pandora była takim Księciem przez duże "k". Ta piękność, która mieniła się jak brylanty na piaszczystej plaży owiniętej paluszkiem słoneczka nie potrzebowała zbroi, żeby naprawdę błyszczeć. Tak, miała trudny charakter. Ale przecież każde szlachetne kamienie były zarazem proste i łatwe do kochania..? Ktoś miał mu w przyszłości te słowa powiedzieć i miały wbić się głęboko w jego głowę. Dziś było dziś - błogosławione spotkaniem z malutkim podarkiem, które spoczywało w równie malutkim pudełeczku w kieszeni jego spodni.

Zaśmiał się cicho na jej stwierdzenie, że niektóre rzeczy dyskusji nie podlegały. Mógł się z nią kłócić tak samo jak potrafił się kłócić z Edwardem - chyba oboje mieli upartość po ojcu. Laurent jednak przed tym, że był uparty, był przede wszystkim delikatny jak kaszmirowy materiał przelewający się przez palce. Potrafiło to gdzieś zaginąć między anielskimi piórami, tak jak twardy charakter jego siostry niknął w fascynujących blaskach i kolorach jej osobowości i urody. Ułożył dłoń na jej dłoni w uspokajającym geście. Nigdy nie był wybitnym aktorem i wiedział, że nie ukryje przed nią tych cieni, które rozwijały się nad głową i wszystkich dramatów, jakie piętrzyły chmury nad jego głową. Ich głowami? Zawsze sądził, że jeśli chodzi o Pandorę to niemal obowiązywała zasada, że co moje to twoje. Mógłby jej czegoś odmówić? Co najwyżej tych rzeczy, na które się niemoralnie mocno upierał. Przyniósłby jej ostatnie ciasteczko nawet jakby to były jego ulubione, żeby mogła cieszyć się jego smakiem. Ale zaraz ten śmiech zmienił się na uśmiech nieco smutny, trochę wyrozumiały. Może pobłażliwy. Ona tego chciała - patrzyła z tym wstydem, a on mógł tylko pogładzić czule jej głowę. Przynajmniej wierzyła ona, bo on kurczowo trzymał się nadziei, ale wiara..? Czy w ogóle jeszcze posiadał w to wiarę, kiedy wszystko się sypało zamiast naprawiać?

- Odpoczniesz... - Powtórzył za nią mruknięciem. Właśnie, czemu PO PROSTU nie odpocznie? Było tyle do zrobienia, tak wiele rzeczy, którymi musiał się zająć... mimo to w tym całym zamieszaniu też doszukiwał się miejsca dla swojego wypoczynku. Zazwyczaj po prostu kończył się on zupełnie nie tak, jakby sobie życzył i jak zakładał na początku. Propozycja wyrwała go z zamyślenia i spojrzał na nią z zaskoczeniem. Owszem, ona była blisko Hjalmara, ale on... on go prawie nie znał. Może to była okazja się poznać? Byłoby to całkiem dobrym pomysłem... może ojciec byłyby... nie, w sumie nie. Edward nie bardzo chciał go ostatnim razem słuchać. Prawie się wzdrygnął na wspomnienie tej rozmowy. - Chwilowo mam tak napięty grafik, że wypadu na Islandię tam nie wepchnę... chociaż propozycja jest bardzo kusząca. - Lubił zwiedzać, poznawać inne miejsca, kulturę, smaki. Islandia należała do miejsc, do których chętnie by się wyrwał. Lecz nie teraz. Może w sierpniu..? Zanim dobrze złapał kartę w dłoń poprosił kelnerkę od razu o czarną kawę bez cukru, a zaraz po tym usłyszał pytanie, które sprawiło, że wypuścił całe powietrze z płuc. Powoli. Trudne pytanie. Coś, co sprawiało, że się jeżył, co doprowadzało go do złości i jednocześnie... cholera, przecież cieszył się tym, że może mieć swoje życie..? Niby tak. Tymczasem teraz robił wszystko, żeby New Forest zostawić i... zająć się czymś innym. Nowym.

- Ja... nie wiem. - Wsunął wyciągnięte okulary na nos, ale zamiast skupić na karcie to spojrzał na kobietę przed sobą. - Z jednej strony potrafię być strasznie zazdrosny, tyle się starałem sądząc, że po to w ogóle jestem w tej rodzinie... Z drugiej strony czy ja się w ogóle nadaję? - Uśmiechnął się nieco gorzko i krytycznie wobec własnych słabości. - Z trzeciej czy nie jesteś podobna do naszego ojca? Sprawdziłabyś się na pewno lepiej... jest bardzo wiele elementów, które wpływają na to zagadnienie. To nie jest wybór, który podejmowałbym pod wpływem emocji, ale jednocześnie ma największy emocjonalny czynnik - ciebie. - Wskazał siostrę paluszkiem. Bo to ona była najważniejsza. To, czego chciała. Czego potrzebowała. - Kiedy ojciec i matka obwieścili, że jesteś dziedzicem i następną głową rodu po prostu się wycofałem. Możesz zawsze na mnie liczyć, moja kochana siostrzyczko. - Laurent kiedyś bardzo angażował się w sprawy rodzinne, to fakt. A po tej decyzji zajął się budową swojego własnego, małego imperium. Laurent miał niemal niezdrową potrzebę kontroli - osiągał ją zazwyczaj nie siłą, a manipulacją. Koniec końców jednak większość rzeczy miało się ułożyć tak, jak chciał. I miał równie niezdrowy pociąg do władzy, czego był świadom i uważał przez to na własne kroki.

- Podziel się nim, a może coś nam się uda zaradzić na ten problem. Nie ważne, czy duży, czy mały. - Uśmiechnął się do niej ciepło i czule.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziej
“People will forget what you said and what you did, but people will never forget how you made them feel.”
Wiecznie uśmiechnięta dziewczyna o dużych, czekoladowych oczach i dołeczkach w polikach. Ma niecały metr siedemdziesiąt wzrostu oraz szczupłą, względnie wysportowaną sylwetkę. Wyróżnia się charakterystyczną dla Turcji urodą na Londyńskich ulicach — ciemniejszą karnacją, długimi i gęstymi włosami, ciemnymi rzęsami. Zwykle odstaje ubiorem i zachowaniem od typowo angielskich dziewcząt. Mówi dużo i wyraźnie, ale gdy wpada w słowotoki, czasem przebija się odrobina akcentu. Jest bardzo bezpośrednia, uwielbia się śmiać.

Pandora Prewett
#6
09.06.2024, 21:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.12.2024, 20:53 przez Pandora Prewett.)  
Kochała swoją matkę i jedna część Pandory trochę rozumiała jej podejście do Laurenta, ale ta druga — znacznie silniejsza, nie mogła jej tego wybaczyć. Zawsze była surowa dla swoich dzieci, ale miała wrażenie, że od niego wymagała więcej. I było to spowodowane głupią zazdrością, miłością względem męża. Bo jej ukochany brat przypominał swoją piękną matkę, a jego widok z kolei przypominał o niej Ayday. Była to słodko-gorzka relacja, bo Pandora była pewna, że na swój sposób go kochała, jednocześnie nie mogąc w pełni zaakceptować tego, że był owocem uniesienia jej największej miłości z inną. Dla samej Pandory nie miało to jednak żadnego znaczenia, byli po prostu rodzeństwem i zawsze postrzegała jego pojawienie się, niczym dar od losu, bo nie chciała być sama. Bała się samotności, czuła potrzebę troski o drugiego człowieka. I bez wahania oddałaby za niego życie lub zamieniła swoje szczęście, żeby brat był po prostu do końca swoich dni szczęśliwy. Niczego więcej i niczego mniej dla niego nie chciała.
Lustrowała go wzrokiem, jakby zamierzała jawnie przedrzeć się przez ciało i dotrzeć w głąb duszy, gdzie mogłaby znaleźć przyczynę cienia, który tańczył na jego twarzy i rzecz jasna, się go pozbyć. Gdy dotknął jej dłoni, przyjemny dreszcz przemknął jej po plecach, a ona znów zmiękła, wzdychając tylko lekko i mając ochotę roześmiać się do myśli, że robił z nią, co chciał. Miał ją tak owiniętą dookoła palca, że nawet Pandora była tego brutalnie świadoma. Przesunęła spojrzenie na jego palce, nie mogąc się powstrzymać i obróciła dłoń tak, aby nieco ścisnąć je swoimi, łagodnie i opiekuńczo, chcąc go zapewnić, że nie jest sam. Optymizm był potężną siłą w tak trudnych i ciemnych czasach, pomagając odnaleźć drogę wśród mgły i niepokoju. Niczym latarka, nie pozwalał zwątpić i starał się zatrzymać radość z małych rzeczy, a brunetka miała nadzieję, że trochę go tym zarazi. Wierzyła w to, że bez tej radości i uśmiechu, nawet jeśli czasem trzeba było się do niego zmuszać, zwyczajnie by zginęła i zgubiła sens. A życie było zbyt krótkie, zbyt kruche, aby przeżywać je zbyt spokojnie lub w samych złych emocjach, nuta szaleństwa i szczęścia była czymś koniecznym, aby na końcu, gdy nadejdzie ten ostatni oddech, nie żałować. Bo przecież każdy miał przeznaczoną konkretną ilość oddechów.
- Odpoczniesz. - powtórzyła za nim, głośniej, przekręcając głowę na bok. Uparte oczy odnalazły drogę do niebieskich odmętów, mając nadzieję, że go przekona. Wiedziała, że był zajęty, ale odrobina odskoczni i tego, co dawała sobą Islandia, mogło mu pomóc, przypomnieć radości z maleńkich rzeczy. Bo jak się nie uśmiechnąć na miskę skyra z owocami lub na inne przysmaki? Na setki owiec na pastwiskach, na te ręcznie rzeźbione amulety, powodów było wiele. A klify i rozbijająca się o nie wzburzona woda oceanu, w którym czasem dojrzeć można było stado orek, pomagały odnaleźć spokój. To był świetny pomysł! No i mógłby spędzić więcej czasu z Hjalmarem. - Zastanów się nad tym, proszę. Mogę zrobić coś dla Ciebie, mam trochę wolnych godzin. Nawet doba poza Anglią dobrze by Ci zrobiła. Wiesz, jak tam pięknie widać Zorzę?
Miała nadzieję, że to trochę go zachęci, ale jednocześnie nie chciała aż tak naciskać i aż tak mu opowiadać, żeby nie czuł się zobowiązany. Zaraz więc drgnęła, prostując głowę i uśmiechnęła się do niego czule. - Zrobisz oczywiście, jak będziesz uważał za najlepsze dla siebie i gdy będziesz miał czas.
Siedzieli wygodnie przy stole, a Pandora jak zwykle, była bezpośrednia. Przy Laurencie, gdy nie było obok rodziców, zupełnie się nie hamowała ze słowami i przemyśleniami. Nie zamierzała kłócić się z bratem o coś tak płytkiego, jak majątek i tytuły. Wystarczyło przecież słowo, a oddałaby mu wszystko, co by chciał. Gdy podeszła kelnerka, również zamówiła kawę i jakieś ciastko z truskawkami, na które był sezon. Sięgnęła do torebki, szukając w niej niewielkiej, zamszowej kosmetyczki. Pamiętała, że dawno nie zażywała eliksiru na bezsenność, a zmęczenie dawało jej już o sobie znać - letnie noce bywały naprawdę długie. Zerkając na brata, odpięła zamek i wyjęła szklaną fiolkę, kładąc ją przy swoim talerzyku. Gdy tylko pojawi się napój lub ciastko przy nich, będzie mogła spokojnie zażyć specyfik. Uwielbiała okres wiosenny i letni, gdzie było tak dużo warzyw oraz owoców i miała duży wybór dobrej jakości składników do swoich wegetariańskich potraw. Przyglądała mu się badawczo, nie poganiając. Była właściwie ciekawa, co powie, odnosząc wrażenie, że dla mężczyzn to wszystko było strasznie ważne — aby dziedziczyć po ojcu, jak robiono od setek lat. Nie obeszło się od prychnięcia i wywrócenia oczami na jego pierwsze słowa, ba, nawet nie udało się jej powstrzymać krótkiego komentarza, chociaż zwykle nie wchodziła innym w wypowiedź.
- Nie mów głupstw, proszę. Jesteś częścią rodziny, dla mnie jesteś niezastąpiony i bez Ciebie by jej nie było. - oznajmiła mu spokojnie, zaraz jednak milknąc, aby kontynuował. Nie rozumiała, jak mógł tak zaniżać swoją wartość, gdy był tak wspaniałym i dobrym człowiekiem. Miał nie tylko wygląd, ale rozum i talenty, doskonale się nadawał do prowadzenia rodu i w ogóle mógł robić przecież wszystko, o czym tylko marzył. Zwilżyła wargi, przenosząc spojrzenie na własne dłonie, których palce stuknęły o blat stolika.
- Laurent, dlaczego nie możemy zajmować się rodem razem? Nie musi być jednej głowy. - zapytała zupełnie szczerze, poprawiając się na krześle tak, aby nieco się dosunąć i nachylić w jego stronę. - Myślę, że byłbyś doskonałym dziedzicem, obydwoje jesteśmy pod to wychowani, wiesz przecież. I to nie jest tak, że ten tytuł to coś, bez czego nie mogę żyć. Oczywiście, zrobię co jest w moim obowiązku, ale jeśli w jakikolwiek sposób mam przez to zranić Cię i Twoje ambicje, to się nie zgadzam. Jesteś synem Edwarda, tak, jak ja jestem jego córką. Obydwoje powinniśmy zadbać o nasze nazwisko.
Zamilkła na chwilę, a kobieta przyniosła im zamówienie. Podziękowała jej promiennym uśmiechem, chwaląc przy przeliczną bransoletkę, która zatańczyła jej na nadgarstku i obiecując sobie, że da jej duży napiwek. Taka praca była ciężka, a ona wyglądała młodo, jakby dopiero chwilę temu weszła w dorosłe życie i wszystko było przed nią.
Jej twarz nieco spoważniała, westchnienie uciekło spomiędzy warg i wyprostowała się na krześle, zawieszając spojrzenie gdzieś w przestrzeni. Z nikim tym się nie dzieliła, nawet z Brenną czy Geraldine. Bratu jednak mogła powiedzieć wszystko, nawet jak miało brzmieć to śmiesznie i niedorzecznie dla kogoś z ich świata. Nerwowo poruszyła się na krześle, zgarnęła kosmyk włosów za ucho i wbiła w niego wzrok, próbując najwidoczniej zebrać słowa, bo odwagi to jej nie brakowało. Było jednak coś w tym, że myśli wypowiadane na głos, nabierały zupełnie innej barwy.
- Widzisz Laurie.. Hjalmar nie ma pojęcia o zamku, tytułach i pieniądzach, a przede wszystkim, o tronie naszego ojca w jego gabinecie. I jestem przekonana, że ucieknie z krzykiem, jak się o tym dowie. To świat, którego nie zna i który go przerazi. Nie to, że ukrywałam przed nim cokolwiek, nigdy nie pytał i zwykle to ja starałam się odwiedzać Islandię lub jego kuźnię. - wyjaśniła ciszej, czując, jak nieco rumienią się jej policzki. Westchnęła znów, przesuwając dłonią po oczach, a potem znów maltretując luźne pasmo włosów, pokręciła głową. - To brzmi niedorzecznie, co? Zwykle, jak ludzie się dowiadują, kim jesteśmy, ile mamy i co należy do naszej rodziny.. Wiesz, jak to się kończy. Fałszem.
Dodała z delikatnym wzruszeniem ramion, bo nienawidziła być oceniania przez to, skąd pochodziła i jak wielki komfort miała w życiu, o wielkości skrytki bankowej nie wspominając. Dlatego tak się upierała, aby utrzymywać się samej, a wszystkie pieniądze od rodziców miała w banku, na założonych przez ojca lokatach lub rozdawała je tym, którzy tego potrzebowali.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
11.06.2024, 19:07  ✶  

Życie było też zbyt krótkie, żeby zmarnować je na cierpiętnictwo, ból i zniszczenie. Doceniaj to, co masz - miał tę naukę poznać z ust kogoś, kto sam miał z tym problem. Ciągle próbując łatać pustkę w sercu, której okazywało się, że nic nie może zatkać. A skoro tak, to jak sobie w ogóle z tym poradzić? Kiedy największym wrogiem nie jest ten, co zakłada białą maskę i czarne szaty, a ty sam w odbiciu lustra? Nie znał odpowiedzi na te pytania i nawet nie potrafił tej materii nazwać. Na pewno jednak wiedział, że nie jest sam. W chwilach takich jak ta, kiedy ich dłonie się spotykały i kiedy spoglądała na niego tak czule, że czuł ciepłą czekoladę spływającą po koniuszkach własnych palców wiedział, że na świecie nie mogło być innego miejsca niż tu i teraz. Ucieczka w głęboki ocean nie wchodziła w drogę - tam nie było Pandory, która przy sztormie osłoniłaby go własnym ciałem. Brzmiało to niewyobrażalnie, bo przecież jak wiele drugi człowiek mógł dać drugiemu? Wszystko? Ile to było: wszystko? Gdzie była granica? Nigdy by jej nie ośmielił się poprosić, żeby to "wszystko" dała. Chciał, żeby była bogata - i nie chodziło nawet o pieniądze. Chciał, żeby jej życie kwitło, było bogate w radość, miłość, by niczego jej nie brakowało i żeby zawsze mogła sobie dogodzić bez względu na to, czego aktualnie potrzebowała. Łatwo było w tej rodzinie mówić o galeonach i łatwo je rozdawać. Więc kiedy o bogactwie się mówiło... przecież zawsze chcieli czegoś więcej niż siedzieć na złotym tronie, z którego Edward był taki dumny.

- Nie boisz się, że coś podszepnę twojemu lubemu? - Trochę ją zaczepił, żeby nieco rozluźnić w dalszym ciągu tę rozmowę. - Po Lammas się wybiorę, dobrze? - Żeby dopiąć ten lipiec i uporządkować wszystkie sprawy. Nie wiedział, że po Lammas będzie tylko gorzej. Ta wiedza dopiero miała przyjść i oświecić. Nie trzeba było go mocno namawiać do wycieczek, a z drugiej strony często ich odmawiać ze względu na ogrom obowiązków. Nie potrafił po prostu zostawić wszystkiego i oddać się wakacjom - miał wtedy poczucie, że coś może zostać zrobione źle, jeśli jego oczy nie będą na tym utknięte. Przez tę pogoń za życiem i Aydaye chyba został zatruty. Zalęgła się w nim larwa, która psuła tę wieź, której nie mogła podrobić żadna inna. Pandora Prewett, kobieta jego serca, odważna, dzielna, mądra i przebojowa. Perła ich rodziny. A on potrafił być taki zazdrosny... o wszystko. Nawet o to, co niby też mógł dostać i mieć, ale coś sprawiało, że zamiast się o to dopraszać wolał obrócić się w swoją stronę i te brzydkie myśli czasami się tam pojawiały... czasem. Kiedy się pojawiała to niknęły zupełnie. Kiedy go dotykała to czuł się jak ukojony do snu ocean, którego fale nie rozbijają się na ostrych klifach. Ta właśnie kobieta była jedną z tych gotowych do wybijania mu głupstw z głowy. Niska samoocena, ta cała niepewność, która potrafiła go zżerać, utrata kontroli nad tym, co go otaczało. Sądził, że chociażby zdanie części obowiązków sprawi, że będzie lepiej - niby było, miał więcej czasu. Ale wcale nie było tak idealnie jak być powinno. Nic nie było teraz idealnie. Zaśmiał się ciepło, kiedy go przywołała do porządku, kiedy zapewniła, że przecież są sobie równi, że nikt tutaj nie musi niczego odpuszczać.

- Masz rację. Jesteśmy razem przyszłością tego rodu. - Moja kochana siostro... Gdyby nie ona - o ile ciemniejszy byłby ten świat? Obserwował kelnerkę, jej bransoletkę, krótką wymianę zdań między nią a Pandorą. Miło się patrzyło na tę prozę życia. Sam się zreflektował i wyciągnął małe pudełeczko - czerwone, eleganckie etui jak na biżuterię, które przesunął w jej kierunku. W środku była złota bransoletka z różą, której płatki wyrzeźbiono z rubinu, a w jej płatki powtykano małe diamenty lśniące tęczą przy każdym blasku słońca. - Czeka na ciebie już tyle czasu... ciągle nie mogłem ci jej dać, albo nie było odpowiedniej chwili. - Czasu, możliwości, okazji - mnóstwo różnych wymówek. Ich życie w końcu rozeszło się w dwa różne końce. On osiadł na krańcu Anglii, a ona podróżowała po wykopaliskach.

Tak, to było niedorzeczne. Nieco zmarkotniał zastanawiając się, ile fałszywych ludzi można było mieć koło siebie - wystarczyło tylko zobaczyć Keswick. Dom Laurenta był przy tym skromniutki i malutki, ale wprawne oko bez problemu wychwyci, że nawet najprostsze koszule Laurenta były warte więcej niż większość ludzi zarabiała na miesiąc. Życie bez pieniędzy? Widział to z daleka. Jego oczy jednak niemal zawsze wędrowały tam, gdzie jego nogi - po salonach.

- Musisz mu powiedzieć. Ja mogę, jeśli masz obawy. - Cóż, zawsze sobie o wiele sprawniej radził ze słowem i ponoć miał jakiś urok wiły, o który go niektórzy oskarżali. Fakt był taki, że sporo osób miało do niego słabość. Może przez to, jak krucho wyglądał. Albo dlatego, że... jak to ujęłaby Pandora - był po prostu dobrym człowiekiem. - Nie będę cię oszukiwać, że możesz go trzymać od tego z dala. Nawet jeśli zrezygnowałabyś z tytułu dziedzica to Aydaya by zapewne naciskała, Edward... wiesz, jaki jest Edward. Zresztą... spotkałaś się z nim, więc... naprawdę przepraszam, Pandoro. Nie pomyślałem, że on może nic nie wiedzieć. Nie powiedziałem mu prawie niczego, mimo... - że dusiłem się z przerażenia, a on stał z wyrazem zdegustowania na twarzy nade mną. Odetchnął ostrożnie, czując chłodny dreszcz. - Uważam, że Hjalmar zasługuje od ciebie na szansę. Bądź dla niego cierpliwa i wyrozumiała - to może być dla niego wiele na pierwszy raz, ale przecież... miłość zwycięży wszystko. - Ta prawdziwa na pewno.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziej
“People will forget what you said and what you did, but people will never forget how you made them feel.”
Wiecznie uśmiechnięta dziewczyna o dużych, czekoladowych oczach i dołeczkach w polikach. Ma niecały metr siedemdziesiąt wzrostu oraz szczupłą, względnie wysportowaną sylwetkę. Wyróżnia się charakterystyczną dla Turcji urodą na Londyńskich ulicach — ciemniejszą karnacją, długimi i gęstymi włosami, ciemnymi rzęsami. Zwykle odstaje ubiorem i zachowaniem od typowo angielskich dziewcząt. Mówi dużo i wyraźnie, ale gdy wpada w słowotoki, czasem przebija się odrobina akcentu. Jest bardzo bezpośrednia, uwielbia się śmiać.

Pandora Prewett
#8
23.06.2024, 20:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.12.2024, 20:55 przez Pandora Prewett.)  
Ona również starała się żyć z przekonaniem, że należało być w zgodzie ze sobą i nie marnować czasu, którego w gruncie rzeczy, nie mieli wiele. Lata mijały dużo lepiej, gdy umiało się cieszyć z małych rzeczy, a także odnajdując dobro w innych. Oczywiście, że każdy upadał, ale użalanie się nad własnym losem i marnowanie czasu na ziemi nie było zdaniem Pandy czymś właściwym, znacznie lepiej było się podnieść i iść dalej, rany i tak się zagoją. Wspaniałe w ich gatunku było to, jak szybko umieli się przystosować. Wiedziała, że jej brat był odważnym człowiekiem, który w razie ewentualnych upadków, wstałby i poszedł dalej. Nie było zawsze łatwo, ale był Prewettem i miał dookoła siebie ludzi, którzy zrobiliby dla niego przecież wszystko. Kochali go, nie tylko siostra ochroniłaby go przed złem całego świata i marzyła o tym, aby niczego mu nie brakowało, zarówno w kontekście duchowym, jak i materialnym. Złoty tron był piękny, ale nie był czymś, dookoła czego można było zbudować szczęśliwe życie, a prawdę mówiąc — trochę ją przerażał tym, co mógł wyzwolić w człowieku przez swoje zdobienia i metal, z którego był wykonany. Nie miała jednak za złe ojcu, który zwyczajnie lubił się pokazać, tak go wychowali.
- Nie. - odparła lekko, kręcąc przy tym głową. - Cokolwiek mu powiesz, wiem, że nie będziesz kłamał. A skoro myślę o nim poważnie, powinien wiedzieć też o złych rzeczach, nie tylko tych dobrych. I przede wszystkim bardzo bym chciała.. Bardzo mi zależy, żeby poznać Twoją opinię na jego temat. - dodała nieco ciszej, jakby w słowach kryła się jakaś prośba, która w jakiś sposób ją onieśmielała. Zawsze liczyła się z jego zdaniem i marzyła o tym, żeby ta dwójka się polubiła. Jak miałaby funkcjonować, gdyby nie przypadli sobie do gustu? Myślała o tym już kilkukrotnie i za każdym razem ciemny scenariusz ich znajomości sprawiał, że nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach. - Gdy będziesz miał czas braciszku.
Mieli przecież go mnóstwo, a ona, chociaż ciekawa i nieco niecierpliwa w tej kwestii, nie chciała Lauenta poganiać. Wiedziała, że był zajęty i miał swoje życie, a także swoje sprawy na głowie, a poznanie Hjalmara nie było jakimś priorytetem. Z początku brunetka myślała, aby udać się na Islandię razem z nim, ale ostatecznie lepiej będzie, jak spędzą trochę czasu sami, bez niej nad głową. Wszak Niedźwiadek zupełnie inaczej zachowywał się w jej towarzystwie, gdy przemawiała przez niego nieśmiałość, a inaczej z kolegami.
Niezależnie od tego, co myślał świat, prawo dziedziczenia, rodzice i Ministerstwo Magii, byli równi. Nigdy nie traktowała Laurenta, jak dziecko innej matki lub kogoś, komu się zwyczajnie nie należało, zawsze wolała oddawać mu, niż mieć sama. Nie podejrzewała go żadną zazdrość, ale gdyby wiedziała, zrobiłaby wszystko, żeby wybić mu takie głupoty z głowy. Był doskonały takim, jakim był i niczego mu nie brakowało.
- Oczywiście, że tak. Bez Ciebie nie ma Prewettów Laurent, kwestia tego sygnetu czy tronu — nie jestem teraz pewna, jest tylko dekoracyjna. Jesteśmy równi, zawsze będziemy i zawsze to my i nasze dzieci, będą przyszłością tej rodziny. Nie moje, nie Twoje, nasze, bo przecież jak będą, to będą dla siebie, mam nadzieję, jak rodzeństwo. Nie wyobrażam sobie, żeby majątek i nazwisko miały cokolwiek tutaj podzielić. To tylko rzecz nabyta. - wzruszyła ramionami, uśmiechając się do niego łagodnie. Nigdy nie przykładała wagi do spraw materialnych, skupiając się na zupełnie innych aspektach w życiu oraz w samych ludziach. Stąd też chwila dla kelnerki, dla której szykowała duży napiwek, bo przecież jej to nie zrobi absolutnie różnicy, a ona, chociaż się uśmiechnie.
Widok pudełeczka ją zaskoczył, bo nie przypominała sobie, aby obchodziła jakąś okazję, ale nie sprawiło to wcale, że uśmiechała się mniej. Zacisnęła przedmiot w palcach z miną zadowolonej dziewczynki, której ktoś miał podarować najpiękniejszego misia, bo była dla tego kogoś ważna. Przechowywała wszystkie prezenty od Laurenta i Hjalmara, które dostała — miała jego laurki, miała suszony wianek z Islandii, miała pierwszy list, który wysłał jej ze szkoły. Była trochę sentymentalna, chociaż w swoim praktycznym podejściu do życia, nie lubiła się do tego przyznawać. Oczywiście miała też setki zdjęć ze swoim bratem i swojego brata, który miał już osobny album. - Jaka piękna! - zachwyciła się zupełnie szczerze, ostrożnie wyjmując bransoletkę z pudełeczka. Detale na róży były zjawiskowe, łapały każdy promyczek światła, któryś sprawiał wrażenie, jakby płatki kwiatu płonęły. Podniosła się z krzesła, ignorując wszystkich dookoła i stanęła za bratem, nachylając się i mocno go przytulając, a także dając mu kilka buziaków w polik.- Będę ją zawsze nosić! Dziękuje Laurent. Zapniesz?
Wystawiła rękę i dopiero gdy błyskotka znalazła się na nadgarstku, wróciła grzecznie na miejsce, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Gdy zeszli na poważne tematy, odrobinę zmarkotniała, kręcąc prezentem, które chłód przyjemnie roznosił się na śniadej skórze.
- To nie takie proste... - odparła z westchnieniem, przesuwając palcami po szyi, co świadczyło o zdenerwowaniu. Nigdy nie rozmawiali z Hjalmarem na takie tematy, wzięła go już do Turcji, do dziadków, ale to działało na jej korzyść, bo dom był wielorodzinny i jego rozmiar oraz inne aspekty nie wzbudzały podejrzeń. Słuchała go w milczeniu, wpatrując się zarówno w oczy brata, jak i w taflę napoju w filiżance, którą przyniosła wcześniej kelnerka. Gdy się poznali, nie sądziła, ze sprawy pomiędzy nimi pójdą tak daleko i nie przypuszczała też, że on będzie chciał się zaangażować, skoro już bardziej nie mogła różnić się od kobiet z Islandii. - Raczej obawiam się, że dostanę kosza i ucieknie z krzykiem, jak go przyprowadzę do domu, który jest zamkiem ze złotym tronem i przed oblicze naszego ojca. Nie jestem pewna, czy będzie mógł to wszystko wytrzymać.. Cały ten przepych, podejście rodziców. Wie, że jestem Prewettem, ale nie ma pojęcia o tym, czym tak dokładnie się zajmuje nasza rodzina, ile ma pieniędzy i o sprawach dziedziczenia też nie wie. I im dłużej to trwa, tym ciężej mi się do tego przyznać. Nie chodzi o to, że się wstydzę, ale to zupełnie inny świat niż jego. - wyjaśniła nieco nieporadnie, nie bardzo wiedząc, jak prawidłowo przedstawić swoje obawy oraz wątpliwości, bez negatywnego wydźwięku. Ludzie zwykle chcieli ich tytułów, wpływów i luksusu, nigdy nie sądziła, że mogą być one powodem ewentualnego rozpadu jej związku. Prychnęła do własnych myśli, upijając nieco, bo zaschło jej w gardle. - Sama muszę mu jakoś.. Nie wiem, pokazać, powiedzieć? Nie wiem, co byłoby lepsze, wycieczka do rodzinnej posiadłości, czy może najpierw uświadomienie go w rozmowie o pewnych... Przywilejach. - podniosła pytające spojrzenie na brata, widocznie wierząc, że i na to jej ulubiony człowiek na świecie znajdzie złotą radę. Trzeba przyznać, że Pandora oczami wyobraźni widziała zwykle odwrotną sytuację, gdy to ona pomagała mu z potencjalną partnerką, a nie on jej. I gdzie tu miała się spełniać, jako rycerz dla swojej księżniczki?
Westchnęła, kręcąc głową i złapała za ułożoną wcześniej na boku fiolkę, aby zażyć eliksir. Uprzednio odkręciła ją i powąchała zawartość, upewniając się, że wszystko w porządku z płynem - dość długo tkwił w torebce, razem z innymi maściami lub eliksirami, które warto było mieć przy sobie.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
29.06.2024, 09:43  ✶  

Był Prewettem, który na pierwszy rzut oka w tej konkretnej rodzinie wyróżniał się na zdjęciach. Już kiedy tu przyszedł jako dziecko wyglądał niemal śmiesznie przy egzotycznej Aydayi i Pandorze. Nadal tym Prewettem był. Mogłeś się wyrzec rodziny, ale krew pozostawała ta sama. Człowiek mógł wiele rzeczy, a od przeznaczenia i przeszłości uciec się nie dało. Można było się tylko oddalić na taką odległość, by szkody doznawane przez nie były jak najmniejsze.

Za każdym razem łapało go za serce, jak bardzo Pandorze zależało na nim, na jego zdaniu, na tym, żeby czuł się dobrze. Częęsto wykraczało to ponad jego wyobrażenia, a rozczulenie było jak miód spływający po chorym gardle - zbawiennie delikatne, pożądanie chciane. Czy nie mógł kłamać? Mógł, oczywiście. Czy chciał? Nie. Kłamstwa miały krótkie nogi, kiedy chcesz z kimś budować przyszłość, a właśnie tego oczekiwała Pandora od Hjalmara - nigdy wcześniej nie wypowiadała się poważnie o żadnym mężczyźnie. W zasadzie nigdy wcześniej nie była nawet żadnym zainteresowana. Z tego jednego spotkania z tym człowiekiem rozumiał doskonale, co takiego w nim przyciągało ją do siebie. Zdawał się dobrym, sumiennym człowiekiem, ciepłym, ale wcale przez to nie rozlazłym. Opinię każdy miał swoją, a on potrzebował czasu, żeby opinię o Hjalmarze w pełni stworzyć - sporo ludzi wydaje się taka a śmaka na pierwszy rzut oka, a kiedy przychodzi co do czego... Cóż, na pewno Laurent pomyślał o tym, że ten mężczyzna ma ciało, które z pewnością zadowoli najbardziej wymagających. Tym przemyśleniem jednak nie zamierzał się chwilowo dzielić, kiedy siostra była tak na poważnie przejęta tym wszystkim. Doceniał to, jak go widziała. - Dziękuję. - Wyszeptał jak zaklęcie, zalewając się ciepłym uśmiechem. Jej zapewnienia dawały mu siłę, której potrzebował.

- Moje... dzieci... - Ha... byłby fatalnym ojcem. Głównie dlatego, że byłby nieszczęśliwy z matką tego dziecka. Dlatego, że dziecko oznaczało tak wiele wyrzeczeń i zmiany swojego życia, swoich przyzwyczajeń... miałby kochać te wielkie oczy zapatrzone w niego, oczekujące atencji, kochające za to, co dla niego zrobisz i co mu dasz - interesownie. Laurent nie przepadał za dziećmi, kiedy wspominał Hogwart i swoją młodość. Dzieci były okrutne, nie znające umiaru, nie rozróżniające moralnych wyborów w wadze. Nigdy nie mów nigdy, ale nie wyobrażał sobie siebie samego z dziećmi. W końcu ciężko o to, żeby dwójka mężczyzn miała dziecko. Ale może pomógłby jakiemuś dziecku i przygarnął je z sierocińca..? To była opcja. Pewnie rodzina dostałaby zawału, bo przecież to nie przedłużało linii krwi. - Hahaha... może nie zawsze, z twoimi przygodami inaczej za łatwo ją zgubisz. - Powiedział łagodnie, z żartem na ustach, sięgając palcami do jej nadgarstka, żeby zgodnie z życzeniem jego księżniczki zapiąć bransoletkę. Nie potrzebował okazji, żeby obdarować ją prezentem. Nie potrzebował okazji, żeby obdarować kogokolwiek ze swoich bliskich prezentem.

- Dlatego sugeruję, żebyś nie spotykała go z szokiem wszystkiego na raz. Możesz zacząć od mniejszych rzeczy, albo stopniowo go uświadamiać, stopniowo mu pokazywać. Spotkać go z Edwardem niekoniecznie na jego tronie. - Bo to rzeczywiście byłby szok. - Zabierz go do jednej z naszych hodowli na wycieczkę abraksanami. Pokaż mu nasze torowiska. - Zasugerował najprostsze rozwiązania na początek. To było dla niej cholernie ważne, a on cholernie przy tym chciał jej pomóc. Przesunął palcami po jej skórze, cofając ręce dopiero kiedy przyszło ich zamówienie. Laurent bardzo chętnie uraczył się czarną kawą, do której miał taką słabość.

- Jest mi... naprawdę przykro, że tak wyszło z ojcem. Nie spodziewałem się, naprawdę tylko wspomniałem, że kogoś masz i... chociaż później naciskał... to nic mu nie powiedziałem. - Mówił to zdanie coraz ciszej, nie potrafiąc spojrzeć na Pandorę. Nie chciał jej mówić, jak bardzo naciskał Edward, żeby nie prowokować między nimi kłótni. Zawsze tak było w ich relacji, złość Pandory tylko psułaby jej samej humor. I może później Edward byłby zły i przeniósł to gdzieś na niego.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Czarodziej
“People will forget what you said and what you did, but people will never forget how you made them feel.”
Wiecznie uśmiechnięta dziewczyna o dużych, czekoladowych oczach i dołeczkach w polikach. Ma niecały metr siedemdziesiąt wzrostu oraz szczupłą, względnie wysportowaną sylwetkę. Wyróżnia się charakterystyczną dla Turcji urodą na Londyńskich ulicach — ciemniejszą karnacją, długimi i gęstymi włosami, ciemnymi rzęsami. Zwykle odstaje ubiorem i zachowaniem od typowo angielskich dziewcząt. Mówi dużo i wyraźnie, ale gdy wpada w słowotoki, czasem przebija się odrobina akcentu. Jest bardzo bezpośrednia, uwielbia się śmiać.

Pandora Prewett
#10
11.07.2024, 19:55  ✶  
Wygląd, podobnie, jak pieniądze i kwestie materialne, dla Pandory nie miał praktycznie znaczenia. Laurent był pięknym człowiekiem, zarówno ciałem, jak i duszą, nie tylko dlatego, że był jej młodszym bratem. Zawsze przypominał jej osobę urodzoną do przejęcia władzy, księcia z bajek. Miał głębokie i dobre spojrzenie, chociaż zawsze czaił się w nim jakiś cień, który starała się zwalczyć. Nie umiała zrozumieć pewnie do końca sytuacji, w których mógł na przestrzeni lat znajdować się brat, ale zawsze starała się, aby mu pomóc i aby czuł się akceptowany, czuł się częścią całości. To, że miał inną mamę, nie miało dla niej znaczenia. Nie zamierzała nigdy oceniać czynów ojca lub reakcji matki w tym zakresie, to były ich decyzje i ich problemy, skreślanie Laurenta za to, czego był owocem, było niesprawiedliwie. Matka owszem mogła mieć cierń w sercu, ale to nie była jego wina.
Nie mogła chcieć niczego więcej, niż tego, aby miał jakieś porozumienie i pozytywną relację z Hjalmarem. Potrzebowała tego, jego akceptacji, zwłaszcza gdy przyjdzie czas na wtajemniczenie we wszystko Edwarda. On na pewno nie będzie zachwycony, bo Islandczyk nie był tym, czego od jej męża oczekiwał — doskonale o tym wiedziała. Serce Pandory biło w szybkim i nierównym rytmie, czuła, jak ciepłe ma policzki, które musiał pokrywać delikatny rumieniec. Odgarnęła pasmo włosów z twarzy, zgarniając je za ucho. Laurentem była bliżej niż z ojcem i podświadomie wiedziała, że przedstawienie Niedźwiadka jemu, jego opinia i ich przyszła relacja będzie miała na nią olbrzymi wpływ. Owszem, chodziła na randki, przyjmowała oferty drinków od podesłanych przez rodzinę mężczyzn, ale trudno było spoglądać poważnie na kogoś, kto nie widział głębiej, dalej, skupiając się na złocie i klejnotach, na przywilejach. Była na tyle silna z charakteru, że nie mogła stanowić w związku jedynie dodatku, a do tego, ktoś musiał przejawiać wrodzony talent do uspokajania jej zapędów i ustawiania ją okazjonalnie do pionu, jeśli mieli żyć długo i szczęśliwie. Była na tyle niezależna, że potrzebowała kogoś, kto byłby w stanie z rozsądkiem i dobrym argumentem uświadomić jej, że nie musiała polegać tylko na sobie, że pieniądze nie miały znaczenia. Odwzajemniła jego uśmiech, kręcąc przy tym delikatnie głową, bo nie miał przecież za co jej dziękować.
Wbrew temu, co Laurent myślał, byłby dobrym ojcem, musiał tylko znaleźć odpowiednią osobą, z którą chciałby stworzyć rodzinę. Nie chodziło o płeć drugiego człowieka, chociaż mogło to w obecnych czasach brzmieć skandalicznie, a o poczucie szczęścia i spełnienia. Prawdziwa miłość zdaniem brunetki polegała na zakochaniu się w tym, co tworzyło człowieka — charakterze, drobnych gestach, głębi oczu, w czynach. Cała reszta nie miała dużego znaczenia. Niezależnie, czy byłoby to dziecko urodzone dla niego przez jakąś przyjaciółkę, która zrzekłaby się praw, czy byłoby to dziecko adoptowane, będące potomstwem jego partnera z poprzedniego związku — byłoby Prewettem. Świat nie zapamiętywał krwi, nie zapamiętywał tego, jak wiązała ludzi, znacznie częściej pamiętał imiona oraz nazwiska.
- Hmmm... Możesz mieć trochę racji, ale nie chce się z nią rozstawać. To tak, jakbyś był ze mną. - wyjaśniła mu, siląc się na powagę, chociaż zaraz roześmiała się pogodnie. Zawsze doszukiwała się wielkich aspektów w małych rzeczach, małego szczęścia, które skrywały. Przyjrzała się z zachwytem zapiętej bransoletce, poruszając delikatnie ręką, uznając kolejny raz, że była po prostu przepiękna i wcale nie musiała tego mówić, bo było to wymalowane na jej twarzy.
Słuchała go uważnie, skupiając na nim spojrzenie, a cały świat zdawał się po prostu zniknąć i wyciszyć, stanowić mało istotne tło. Mówił z sensem, rozwiązanie banalne, na które teoretycznie wpadła, ale nie umiała wprowadzić w życie i nie miała pomysłu, od czego zacząć — na szczęście Laurent miał. Im więcej czasu mijało, tym trudniej było dziewczynie poruszyć ten temat. Nie okłamywała go, on też nie pytał — wszystko to kryło się za mgłą z milczenia.
- A jak ojciec go wystraszy? Zasypie tym wszystkim.... - wykonała bliżej nieokreślony ruch rąk, zwilżając następnie wargi. Niechętnie uznała zwycięstwo kawy nad swoją dłonią, ale sama upiła łyk przyniesionej herbaty, bo w gardle rosła jej gula. - Częściej ja byłam na Islandii, niż pokazywałam mu nasze ziemie w Anglii. Był w Turcji u dziadków, nawet matka go poznała, ale myślę, że wierzy, że nie mamy kontaktu i nigdy nie traktowała go, jak mojego potencjalnego partnera.
Dodała jeszcze z delikatnym wzruszeniem ramion, przekręcając nieporadnie głowę w bok. On był dużo lepszy w relacjach intymnych, romantycznych i była o tym świece przekonana. Kolejny raz obróciła bransoletką na nadgarstku. Westchnęła, gdy zapadła cisza po kolejnych słowach Lauriego, a potem wysunęła dłoń i uniosła jego podbródek, patrząc mu w oczy — oczywiście delikatnie, ale z pewną nutą stanowczości.
- Nie przejmuj się, dowiedziałby się prędzej czy później. Wiem, że zawsze chcesz dla mnie, jak najlepiej. Na szczęście umiem sobie z nim radzić i rezydencja nie wybuchła, chociaż faktycznie, troszkę odleciał. - wywróciła oczami, a jej dłoń powędrowała wyżej, głaszcząc jego policzek. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś moim bratem Laurent.
Szepnęła czuła, nie mając absolutnie mu za złe. Nie umiała się na niego gniewać, zwłaszcza o taką pierdołę. Wierzyła, że mówił jej o wszystkim, ale prawda była taka, że gdyby tylko dowiedziała się o tym, jak Edward go potraktował, rozpętałaby piekło.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Pandora Prewett (4632), Laurent Prewett (4012)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa