• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[13.08 | Laurent, Victoria & Anthony] I got a spell for it

[13.08 | Laurent, Victoria & Anthony] I got a spell for it
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
01.06.2024, 10:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2024, 22:48 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I

—13/08/1972—
Anglia, Londyn
Laurent Prewett & Anthony Shafiq
[Obrazek: NE3lMn0.png]

rescue (n.)
late 14c., rescoue, "act of saving from danger, confinement, enemies, etc., from rescue (v.). The earlier noun or form of the noun in Middle English was rescous (early 14c.), from Old French rescous, verbal noun to rescourre, rescorre.



Trzynasty straszył klątwą templariuszy od kilku wieków, jego sczerniałe paluchy sięgały ku przesądnym ludziom z ochotą, skazując ich na liczne nieszczęśliwości, zmuszając do słuchania obrzydliwego chichotu koła fortuny. Szczęśliwie dzień chylił się już ku zachodowi, magowie przemierzający ulice wracali po dniu pełnym znojów do domu, przywykli do chodników wybitych zachłannym bluszczem i trawą, do ścian oplecionych zielenią. Część korzystała z uroków nieco chłodniejszej aury, zasiadając w kawiarniach i opowiadając sobie wzajem o przykrostkach, które osiadły na nich niczym sosnowy pyłek, o doświadczeniach, które teraz, przy dobrej kawie i uciekającym z talerza ciastku, jawiły się już tylko jako zabawne anegdotki.

Wysoka i samotna figura omijała to wszystko, myślami szybując wysoko nad Aleją Horyzontalną, do której przykute było spacerujące ciało. Twarz miał ściągniętą zamyśleniem, oddech jednak miarowy, odmierzany krokiem, jednym, drugim, kolejnym. Krążył szukając inspiracji, a może ukojenia po dniu pełnym planowania. Prawda była jednak taka, że nie był w stanie usiedzieć w miejscu, emocje rozsadzały mu pierś, a pęta autoanalizy zaciskała się coraz mocniej odcinając dopływ tlenu do mózgu.

Przystanął w końcu przy jednej z latarni i w roztargnieniu sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, choć jego ręka nie sięgnęła celu, gdy dotarły do niego pokrzykiwania i wyzwiska z pobliskiego zaułka. W normalnych okolicznościach szalenie daleko było Anthony'emu do bycia bohaterem. To nie była jego sprawa, a każdy kto był istotny w jego życiu albo omijałby podobnie do niego tego typu zaułki, albo... zaprowadzałby na nich właśnie porządek, chłoszczeniem wymiatając element przestępczy z londyńskich ulic. Mężczyzna jednak był zakochany, a zakochani ludzie robią głupie rzeczy. Na przykład chcąc być lepsi. Dlatego dłoń odstąpiła od pierwotnego zamiaru, a sięgnęła po cisową różdżkę. Nauki jego mistrzyni, czy też kambodżańskiej cioci – jak sama kazała się nazywać – nie szły na marne, potrafił już spalić liść, czy wzbić go w powietrze, to wciąż jednak byłoby za mało w obliczu konfrontacji.

Stłumił oddech nosem, by nie czuć swądu śmieci zalegających pod ścianami kamienicy. Łatwo było mu rozpoznać kto w tym układzie jest agresorem, kto ofiarą, jeśli ta druga miała narzucony na głowę płaszcz i szamotała się właśnie walcząc z własną odzieżą. Banda wyrostków bawiła się doskonale, przerzucając się pomysłami jak uprzykrzyć życie nieszczęśnikowi. Kolejny upokarzający psikus został odbity jednak sprawnie nakierowanym energetycznym rozproszeniem.

I potem rychło kolejne, tym razem wplatające magie w słowa, aby podbić efekt przychodzącego rozkazu. – Poszli stąd! – krzyknął bez względu na to, czy mu się udało, trzymając pewnie cisową witkę, będąc gotowy przyjąć ich uwagę na siebie. 

Zauroczenie I na przestraszenie opryszków

Rzut O 1d100 - 18
Akcja nieudana

Rzut O 1d100 - 33
Akcja nieudana
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
01.06.2024, 15:30  ✶  

Trzynasty był okropny. Prawie tak samo jak talent zauroczeń pewnego Smoka, który kochał ponad wszystko Skarby, prawda? Okropny, bo wierzenia kręciły się wokół wiedźm, duchów i demonów, które czaiły się za rogiem, żeby pazurami rozebrać rzeczywistość. Zostawić w niej szramy (jak smocze pazury na skórze, hmm?) i pozwolić zajrzeć za kurtynę. Tam, gdzie wszystko, co niewidoczne gołym okiem wyciągało flaki przez gardło i wypijało z człowieka ostatnie soki jakby były rurką. W tych zakątkach nie było miejsca na biel. Brud i chore obsesje mieszały się ze sobą i słodką wonią zgnilizny zakradały się do nozdrzy, żeby doprowadzać do wymiocin. Któryś z tych pomniejszych diabłów i tak to zliże rozdwojonym jęzorem. Obrzydlistwo goniło urojenia, a mózg nie wytrzymywał napięcia. I znów tworzył iluzję. Nakładał je na własne oczy, bo tak było bezpieczniej żyć. Domyślasz się, że tam coś w mroku jest, że coś się czai, ale nie chcesz tego widzieć. Trzynaście diabłów, a tylko jeden anioł. Trzynasty dzień w roku i miesiąc nagle pokazywał trzynastego. Trzynasty rok i trzynasty od dobrowolnej śmierci i rozkładu duszy. W którym punkcie się znajdujesz, Smoku? Wiesz, że dzisiaj poniedziałek, czy jednak myślisz środę z sobotą? Pogrążony w chmurach, które tylko twoje skrzydła mogą dosięgnąć, prężąc swoje mięśnie, pozwalając ciału iść, kiedy ty wędrowałeś zupełnie inną drogą. Cienie wieczornej Horyzontalnej były przecież odrażająco ludzkie dla kogoś, kto mógł przeskakiwać ponad samymi latarniami i robiłby to, gdyby nie potrzeba grzania się w błysku fleszy.

To nie wina trzynastego i nie smród rozkładu mięsa rozciągał się po tej uliczce. Gdyby zapach grzanych w tych metalowych kubłach śmieci przez letnie słońce zelżał chociaż trochę może zapachniałoby żelazo z tych paru polanych kropel krwi Anioła, a to już było nieszczęściem. Weź fiolkę, przecież na pewno była cenna! Albo nie była niczym ważnym. Na pewno niczym ważniejszym od Smoczej godności, która mogła zostać naruszona przez sam fakt zapędzania się do takich miejsc. Nie wina życia, nie wina Laurenta, że ten pech go dopadł po raz kolejny, a te dzieciaki, które nawet nie miały dwudziestu lat na karku, wciągnęły go w tę obskurną alejkę, w której robiło mu się niedobrze i nie mógł oddychać. Wina dzieciaków? Albo ich rodziców, że tak źle ich wychowali, bądź nie wychowali wcale, odrzucając bachory, które tylko ciążyły? Tak szukamy i grzebiemy, nie wiemy, gdzie wskazać palcem i kto pierwszy rzuci kamieniem. Znamy tylko skutek, a przyczyna gdzieś ginęła w mrokach tej bezgwiezdnej i pochmurnej nocy.

Laurent żałośnie próbował złapać tę różdżkę, kiedy została do niego wyciągnięta w jego kierunku jak zachęta - bo właśnie już mieli się znudzić i oddać mu ją, lecz nie. Zrobił dwa większe kroki, nie bardzo radząc sobie z utratą równowagi, kiedy tak szybko chłopak się od niego odsunął. Każdy z nich nosił maski i ewidentnie bawili się dokładnie tak samo dobrze jak ludzie, którzy otoczyli przerażoną łanię w środku lasu. Z tym, że Laurent nie był nawet wybitnie przerażony. Był wystraszony, ale był głównie zdegustowany. Zmęczony. Już właściwie było mu wszystko obojętne - był przywiązany do tej różdżki, to oczywiste. Była piękna i służyła mu dzielnie nawet biorąc pod uwagę, że był naprawdę kiepski z zaklęć. Broniła go, kiedy tego potrzebował i broniła innych.

Dzieciaki przebiegły na tył uliczki, kiedy usłyszały głos osoby drugiej, a Laurent podparł się, zziajany, o swoje własne kolana. Nic mu nie było - otarł sobie tylko rękę i zdarł z niej skórę przy okazji niefortunnego upadku.

- Hehe, kolejny frajer... - Padło gdzieś między grupką wycofujących się chłopców. Ciężko powiedzieć, czy zaklęcie dało jakikolwiek efekt, czy wycofywali się ze zwykłego zdrowego rozsądku. O ile o to drugie można ich było posądzać. - ...dobra, zbieramy się... - Dopowiedział jakiś inny głos, rozległo się prychnięcie śmiechem i w kierunku dwójki czarodziei został pokazany tylko środkowy palec. Chłopcy puścili się rura w długą, żeby uciec przed ewentualnymi konsekwencjami swojego czynu.

Laurent nawet nie próbował za nimi gonić. Spoglądał za nimi jedynie, odrażony zupełnie i nawet nie wątpiąc już w to, że jeśli kogoś taki pech miał spotkać - to właśnie jego. Jego, który był teraz brudną, białą plamą tej uliczki w ogóle do niej nie pasującej.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
03.06.2024, 11:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.06.2024, 11:42 przez Anthony Shafiq.)  
Obserwował jak opryszki odbiegają od ofiary nad którą się pastwiły, ale na tego "frajera", zareagował nieco impulsywnie i smagnął jeszcze różdżką w powietrzu, kreując złocisty bicz, który miał przyspieszyć ewakuację elementu społeczeństwa w dalsze rejony Londynu.

Kształtowanie II na bicze smagające po kostkach
Rzut N 1d100 - 28
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 42
Slaby sukces...

Nie wyszło mu to może najzgrabniej, ale przynajmniej tu miał pewność widząc migotliwą aurę, że zadziało to zgodnie z jego wolą. Wyprostował się i schował różdżkę, wygładzając połę szaty tak, jakby nadmiar ruchu miał zaburzyć jej dobre, równomierne po ciele rozłożenie. Dopiero wtedy wzrok stalowych oczy zogniskował się na umęczonym chłopaku w który, mimo wszechpanującego brudu rozpoznał

– Laurent? – tym razem jego imię wypowiedziane było bez cienia pomyłki, choć widzieli się przed dwoma tygodniami ledwie na krótką wymianę wątpliwych uprzejmości. Anthony podszedł do niego o kilka kroków, skutecznie polem rozproszenia odsuwając bród od poł własnej szaty. Znów różdżka była do tego potrzeba, bogowie jedni wiedzieli jak bardzo marzył o tym, by w końcu wszystkie swe zachcianki spełniać pstryknięciem palców, splotem magii złapanym gołymi rękoma.

– Jak się czujesz? Jesteś ranny? – Stanął metr od niego, uważnie przypatrując się pochudłej, bladej twarzy. Nie wyciągał do niego ręki, nie proponował ramienia, zdawało się, że mężczyzna stoi o własnych siłach, a też był w takim stanie, że z łatwością mógł go ubrudzić. Niestety Anthony choć miał świadomość, że magią da się wywabić wiele plam, wielokrotnie łapał się na tym, że ubrudzenie oznaczało wymianę garderoby. Wszak wiedział, że ta plama tam była i niejednokrotnie nawet gdy znikała, zdawało mu się że czuje jej nieprzyjemną woń, że ton i barwnik zostały już bezpowrotnie naruszone. Jak przystało jednak na biblijnego samarytanina, od którego nikt nie spodziewałby się takiego gestu, dodał: – Niedaleko mam mieszkanie, może chciałbyś na moment przyjść i się odświeżyć. Nie wyglądasz najlepiej, nie ryzykowałbym na Twoim miejscu w tym stanie teleportacji. – propozycja zawisła w powietrzu, otoczona nimbem dość sporej swobody odpowiedzi. Ton Anthony'ego nie był ani nakazujący, ani błagający. Ot, wyciągnięte w kierunku zranionej łani jabłko.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
03.06.2024, 17:16  ✶  

Drgnęła mu grdyka, kiedy bicz smagnął w powietrzu - mętny, delikatny, ale Laurent nie wiedział (bo i skąd), że tak nie miało być - że ta struga światła, która kojarzyła się z boską nicią, która powiedzie cię do zbawienia, miała wymierzyć tu i teraz karę i chwałę. Chwałę, bo chwalebne było unoszenie płonącego miecza przez silne ramiona archanioła Michała. Karę, bo wymierzenie jej innowiercom kpiącym i drwiącym ze świętości było jedynym, co mogło spotkać grzeszników. Nie zarobić złamanego grosza za brudzenie bieli syfem, ale już chcą dać ci pieniądze za oczyszczenie syfu z bieli - dziwne, co? Ludzie lgnęli do piękna i czystości, chcieli jej posmakować, nawet jeśli wtedy obrabowywali ją z delikatności ze wszystkiego, co świętą ją czyniło. Tak i ci chłopcy, co w podskokach i jeden z krzykiem umknęli czym prędzej spoza wydłużonych smoczych skrzydeł chcieli zabawić się czyimś kosztem. Nie było równowagi - było tylko bierz i zdobądź. Zakończenie tego wieczoru miało być smętne, jak prawie każdego ostatniego. Ciężko było już znaleźć w czymkolwiek światło, a Laurent nie potrafił już złapać się takiej wstęgi, która biczem nie będzie i zaprowadzi go przed oblicze Boga. Potrzebował tego. Potrzebował Jego światła i łaski, żeby odbudował jego skrzydła, bo jak na razie były tylko smętnymi kikutami, na których widok brało obrzydzenie. Brakowało tylko tego, żeby to obrzydzenie znalazło odbicie na masce tego, który postanowił się zabawić dzisiejszego wieczoru w bohatera.

Imię było zaklęciem. Zaklinało bardzo sprawnie - nie musiało być żadnych nici ani biczy wokół, żeby twarz Prewetta odwróciła się w kierunku tego, który go do siebie przywoływał. Pytał, upewniał się, może dawał zaskoczyć. Co spodziewał się zobaczyć Shafiq? Ten, który potrafił porozumieć się z każdym na tym świecie, odczytać każdy tekst i rozpoznać każdą mowę? Jego język był złotem, a płynący głos diamentami sypiącymi się na kobiecą skórę. Nie chcesz, żeby te diamenty przestawały cię pieścić - chcesz słuchać dalej. Doświadczać więcej. Wdzięczność czy podziw nie były emocjami, które zagościły jednak na anielskiej, porcelanowej twarzy Laurenta. Tell me your name - i'll put a spell on you. Ponoć imiona naprawdę miały moc. Pisano stare księgi o demonach - wystarczy, że posiądziesz ich prawdziwe miano, a ich moc będzie w twoich rękach. Nigdy ci się nie sprzeciwią. Nie będą mogły ci uciec i będą na każde twoje zawołanie. Jakież to szczęście, że Anthony nie wzywał demona - sięgnął tylko do zdezelowanego anioła, a anioł ten odpowiedział mu rozpalonym spojrzeniem bezradnych oczu, napiętą od bezsilnej złości twarzą i sromotną klęską. O tym mówiły jego zaciśnięte, drżące pięści i zaciśnięte szczęki.

- Dziękuję za łaskę. Czuję się wyśmienicie. - Głos miał napięty, drżący, bo to przecież była porażka. Na każdej linii porażka. Teraz zaś stał w tym plugawym zaułku i jeszcze przyszło mu zetknąć się z celebrytą, który... który... Nie, nie powinien być tak nastroszony, a jego głos nie powinien być tak rozgoryczony w stosunku do tego mężczyzny, bo nic z tego nie było jego winą. Blondyn syknął, kiedy mocniej zacisnął dłoń i zaraz na nią spojrzał, rozluźniając palce. Sięgnął po chustkę, żeby w nerwach chociaż trochę otrzeć twarz i gotów był iść przed siebie. Jak najszybciej znaleźć się w swoim domu, żeby nikt więcej nie oglądał go w tym żałosnym stanie. Chciał - ale się nie ruszył. Spojrzał na Shafiqa - nieufnie, podejrzliwie, jakby spodziewał się jakiegoś podstępu tej propozycji... - ... dziękuję. Tak, bardzo chętnie bym skorzystał, jeśli to nie problem. - Nie chciał się nawet widzieć teraz w lustrze. Ale co miał też powiedzieć, że nie potrafi się teleportować? Już wystarczająco miał zaczerwienione od tej złości policzki, które wyglądały prawie jak malowane przy gładkości i jasnym odcieniu jego skóry.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
05.06.2024, 12:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.06.2024, 13:13 przez Anthony Shafiq.)  
Anthony też i za to kochał Europę, jak wielkie piętno odcisnęło na niej dzieło Konstantyna. Rzymianie wiedzieli co robili, kiedy splatali z taką wprawą greckie, rozbuchane kazirodczą erotyką mity wraz z judeochrześcijańską opowieścią o męczeństwie i zbawieniu. Wiedzieli co robili podbijając ziemie coraz bardziej na północ, wchłaniając i przerabiając na swoją modłę lokalne święta i kulty tak, by ugruntować swoją władzę. Władzę nad duszami, nad zbiorową wyobraźnią. W ich krwi, nie ważne czy mugolskiej czy tej iskrzącej od magii, krążyły opowieści, które kopulowały ze sobą i rozmnażały się kolejną i kolejną odsłoną, gwarantując sobie przeżycie jak pasożytnicze skorupiaki wygryzające język rybom i wszczepiające się w miejsce uschniętego organu.

Oto on anioł spadł. Tyle, że nie do piekła, a tylko na ziemski padół łez. Biel ubrudzona, zasmrodzona potem pełnym strachu i upodlenia, skrzydła nadszarpnięte, może trochę połamane, ale wciąż sprawne – taką przynajmniej miał nadzieję ten, który jeśli widział się w roli jakiegoś bóstwa, to z pewnością nie niebiańskiego. Anthony zbyt często obmalowywał siebie w hadesjańskich szarościach, bo chodź zajmował się sprawami żywych, jego myśli zbyt często osadzone w przeszłości pielęgnowały rzesze umarłych poetów i twórców. Więc nie Lucyfer ze swym światłem, a Hades z miękkim pogodzeniem się wobec nieuchronności losu objął opiekuńczym tchnieniem upadły celestialny byt.

Nie dotknął go oczywiście, nienawidził brudu, ufał jednak, że nim Prewett dotknie czegokolwiek w jego mieszkaniu to pierwej porządnie zmyje z siebie blamaż, dając mu czas na napisanie kilku pilnych słów, do ich wspólnej znajomej. To, że uliczni gagusie okradli go z jednego z najcenniejszych atrybutów czarodzieja – o tym nie wiedział, sądził jednak że Laurent zdecydowanie lepiej będzie reagował na kogoś z kim jest tak blisko, aniżeli nieznajomego mężczyznę widywanego w przelocie na balach i imprezach gdzie wspólnie gościli.

I rzeczywiście, kilkanaście kroków później, otuleni zmierzchającym słońcem, znaleźli się tuż obok biblioteki Parkinsonów. Anthony wszedł w elegancką klatkę schodową tuż obok księgozbioru, prowadząca w górę do jedynych drzwi na piętrze. Apartament był niejako prezentem ślubnym od matki Shafiq'a i był to niewątpliwie najlepszy prezent jaki otrzymał kiedykolwiek od rodziców. Przestrony hol przechodził płynnie w jasny, utrzymany w bieli pokój dzienny zachwycający kryształowymi kandelabrami i ogromnymi lustrami umieszczonymi pomiędzy pilastrami, których zwieńczenia trochę zaburzały minimalistyczny charakter pomieszczenia - głownie zdobne były w liście i winogrona, choć przy słabym oświetleniu ledwie kilku kinkietów, nie były tak dobrze widoczne.

Anthony wskazał na pierwsze drzwi po lewej stronie:
– Łazienka czeka, odśwież się i z powodzeniem możesz użyć jednego z dostępnych tam szlafroków. Mojego skrzata domowego nie ma tu dzisiaj, ale wezwę go by doprowadził Twoje ubranie do porządku. Chcesz się czegoś napić? Wody? Wina? – zaproponował jeszcze, niespiesznie rozpinając klamrę własnej szaty, w palcach rolując cisową różdżkę, w oczekiwaniu odpowiedzi, choć nie zakładał, aby taka miała nastąpić. Mieszkanie zdawało się być dziwnie pozbawione życia i jakichkolwiek elementów personalizujących wnętrze, podobnie jak czarno-złota łazienka w której pozornie była tylko toaleta, ale szybko można było odkryć, że szafa nie jest szafą, a zmyślnie ukrytym wbudowanym we wnętrzu prysznicem.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
05.06.2024, 21:59  ✶  

Potrafił przepraszać kiedyś za wszystko, ostatnio starał się poprawić tę manierę. Teraz zaś nie miał ochoty przeprosić, chociaż mężczyzna rzeczywiście na przeprosiny zasługiwał. Za nieprzyjemny ton, za ten syk, za nastawienie, jakby zaraz mieli tam ze sobą walczyć. Tylko jeszcze nie wiadomo o co i dlaczego. Stroszył swoje pióra i chciał straszyć, a nie było kogo i czym. Małe to wyzwanie - zgnieść maluczkiego, kiedy już miałeś w dłoni dobytą broń, a druga strona wyglądała, jakby naprawdę potrzebowała pomocy. Jakiejkolwiek.

Jaka opowieść mogła narodzić się z łona tego spotkania? Zabrali ją domorośli bardowie, którzy nie potrafili sklecić nawet zwrotki. Pewnie ich oczy nie widziały nawet szkoły, a jeśli tak to zboczyli z drogi oświecenia, żeby swoimi pokłonami wielbić rynsztok i gnój. Nie liczysz na to, że oni w końcu samodzielnie obliczą swe szanse w tym mizernym życiu. Niech muskają swoją historię o wygranej. My będziemy dzisiaj mówili o przegranych. O rozpadających się atomach i umierającej wierze w ludzkość. Podumamy nad ostatnim promieniem słońca i zdecydujemy, czy da się z niego uszyć suknię godną najpiękniejszych. Pochylimy się nad światłem księżyca, bo zajrzy przez to okno i zagra tercetem na pięknych żyrandolach. Życie kończyło się w chwili przekroczenia progu tego domu - od tej chwili żyliśmy bajką, która tylko potrzebowała dostać lepszy start... Choć czy Kopciuszek nie wygrzebał się z brudu i popiołów, nim zachwycił wszystkich swoją urodą?

Nie dotykał niczego i trzymał się nawet z daleka od samego Anthonyego. Ta przechadzka po ulicy, chociaż było tak blisko do celu, była katorgą. Modlił się w duchu, żeby mężczyzna się nad nim zlitował i chociaż rzucił na niego zaklęcie oczyszczające, ale modlić się mógł - niebo pozostawało głuche. Niewzruszony był również Anthony Shafiq. Stąpał ostrożnie po posadzce, bo czy nie była lodem skuta? Zimno wibrowało z każdego kąta, chociaż wnętrze wcale nie było obce i obojętne - dawało wrażenie przytulnego w całej schludności i elegancji, w całym bogactwie, które nakazało skupić dłonie rzemieślników na najmniejszym szczególe każdego mebla, każdych kantów, każdego żłobienia. Skinął głową twierdząco głową, kiedy została mu pokazana droga do łazienki.

- Dziękuję... - Odchrząknął, bo ledwo dźwięk wydobył się z jego gardła, jakby było zdarte. - Dziękuję. - Powiedział już klarownie. - Wina... - Nawet mimo parszywego nastroju cień uśmiechu przetoczył się przez jego zmęczoną twarz, bo ostatnio skrytykował wino, którym został poczęstowany. Ale zarazem pochwalił, więc się zerowało, tak? Naprawdę przepadał za winem Shafiqa.

Zamknął za sobą drzwi do łazienki, starając się opanować drżenie dłoni. Źle przyjmował tę sytuację i już nie tylko dlatego, jakie to było upokarzające - skończyć tutaj, przed oczami tego człowieka będącego odzwierciedleniem złocistej klasy wyższych sfer, a który cudem nie spojrzał na niego z pogardą. Źle to znosił, bo ostatnie wspomnienie z takiego pobytu w czyjejś łazience miał wręcz... traumatyczne. To... krewny Victorii... Człowiek, który samego siebie musi w telepiącej głowie przekonywać, że jest dobrze, chociaż się trzęsie, ale podróż do domu czy gdziekolwiek indziej w tym momencie była jeszcze większą karą, niż być powinna.

Zajęło mu to chwilę, zanim wyszedł w końcu cicho z tej łazienki. Ubrany w szlafrok z bawełny egipskiej stawiał te swoje długie nogi na pięknej posadzce. Stąpał ostrożnie, przeczesując palcami wilgotne kosmyki platynowych włosów.

- Bardzo dziękuję za pomoc. Uratował mnie pan przed całkowitą kompromitacją wycieczki przez całą Pokątną, żeby dostać się do jakiegoś kominka z siecią fiuu... - Czyli kominka publicznego innymi słowy mówiąc. Nie szkodziło trochę uświadomić Anthonyego, że to było naprawdę ratowanie życia. Już widział, jakie jutro byłoby piękne artykuły w gazetach...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
05.06.2024, 23:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.07.2024, 15:18 przez Anthony Shafiq.)  
Och, któż był takim głupcem, by stwierdzić, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem? W trudnej sztuce komunikacji ścierały się zawsze znaczenia i słowa, które choć bywały pomocnym narzędziem, to wciąż tylko narzędziem w swojej ułomności. O ileż łatwiej byłoby jednak, gdyby Laurent wspomniał, że chciałby magicznie ukryć zabrudzenia. Dla Anthony'ego bowiem, bardzo radykalnie podchodzącego do kwestii ubioru i możliwych nań zniszczeń, plama pozostawała plamą, choćby i się ją magią usunęło, czy może (według Shafiqa) tylko zakryło. Zawsze był w pełni świadom zacieku, drażniła go myśl o włóknach przesiąkniętych błotem, którego prymitywna, toporna niekiedy sztuka magiczna, nie była w tanie wyciągnąć. Dlatego ta krótka przechadzka była dokładnie tym, co samy by zapewne zrobił, drogą najszybszych skojarzeń, chcąc nade wszystko usunąć skazę z ciała. Pod tym względem potrzeby ubiory były zaiste drugorzędne.

Uśmiechnął się i skinął głową na prośbę o wino, jakby udzielona odpowiedź była prawidłowa, choć przecież z pewnością starszy dyplomata nie poddawał Prewetta żadnemu testowi.
– Odpręż się, jest już po wszystkim. – powiedział doń na odchodnem, pozostawiając pelerynę w przedpokoju na usłużnie kłaniającym się drewnianym wieszaku. I choć myśli i obawy różne krążyły po umyśle upodlonego anioła, nikt nie zapukał do łazienki, nikt nie domagał się zapłaty za ratunek, nikt nie niepokoił go w drżącej ablucji, w potoku gorącej wody zmywającej blamaż, który stał się jego udziałem.

Gdy wyszedł, dostrzegł skrzata domowego przyodzianego w kontrze do większości skrzatów w miniaturowy, dopasowany do jego kształtu i postury frak. Istota skłoniła się przed Laurentem i wyminęła go w drodze do łazienki, aby – zgodnie ze słowami gospodarza – zająć się jego ubraniami.

Anthony siedział przy niewielkim sekretarzyku w otwartym, połączonym z holem pokoju. Po jego lewej stronie na złocistym słupie, bo ciążko byłoby nazwać to słupkiem, stało potężne ptaszysko, groźnie łypiące paciorkowatymi oczami, na gościa. Pióra znajdujące się na tyle głowy nastroszyły się nagle w trójkątnej koronie, a opierzona bestia potrząsnęła łbem kłapiąc dziobem. Mężczyzna nic jednak nie zrobił sobie z tego, zamaszyście podpisał się na liście, który następnie złożył, zalakował i przymocował do nogi zwierzęcia. Królewska harpia rozłożyła dumnie skrzydła, jako jedyna w tym pokoju ich użytkowniczka, a ruch różdżką otworzył okna pozwalające posłańcowi pomknąć w układający się niespiesznie do wieczornego odpoczynku Londyn, by zamknąć je momentalnie, gdy ptaszysko opuściło pokój.

Na podłużnym stole, w dwóch kieliszkach czekało już wino, choć próżno było szukać butelki. Jego jasnosłomkowej sukni daleko było do  opalizującego różu słodkiego trunku z Lammas. Próżno było się w nim doszukiwać jakiejkolwiek magii, choć ta z pewnością zadzieje się, gdy płyn dotknie podniebienia.

– Nie rozumiem – odpowiedział mężczyźnie, odwracając się na krześle w jego stronę, zakładając noga na nogę i przypatrując mu się uważnie. Swobodnie oparł się o sekretarzyk, jego stalowe oczy starały się dostrzec odpowiedź nim w ogóle padło pytanie. – Cierpisz na tą przypadłość uniemożliwiającą bezpieczną teleportację? – zapytał, ostatecznie decydując się na to, że warto byłoby się podnieść, skoro mieli by zwilżyć usta trunkiem. Jeśli Laurent zdecydował się go spróbować, mógłby poczuć wytrawną lekkość, pociągniętą subtelnie aromatem brzoskwiń i gruszek, otoczonych bielą viura. Tylko, że viura nie były gronami Prowansji, co mogło wywołać pewną konsternację dla wprawionego podniebienia, a może chociaż odwrócić uwagę od niedawnych przykrości. Ot, mała zagadka. Anthony nie powiedział nic, tylko patrzył i czekał, na kolejne słowa, których być może oczekiwał i zdecydowanie, nie była to chęć usłyszenia przeprosin ani podziękowań. Chciał usłyszeć opowieść, poezję, która płynęła wraz ze smakiem i aromatem unoszących się na finiszu cytrusów łagodzonych waniliowym, mlecznym aksamitem. Był zaciekawiony.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
06.06.2024, 20:49  ✶  

Pedantyzm własnego ciała był wyżłobiony pod skórą Anthonyego i bliski był Laurentowi. Nosił biel, ponieważ mógł sobie na to pozwolić, bo dbał zazwyczaj o każdy swój krok, bo chociaż zarządzał rezerwatem i bywały różne ciężkie chwile, w których nawet w błocie trzeba było dostać się do jakiegoś stworzenia, to były tylko chwilowe niedogodności. Wrócisz potem do domu, umyjesz się, pozostanie na twojej skórze zapach róż. Albo delikatniejszych, piżmowych perfum, które wsiąknąć w kołnierz nowej, świeżej koszuli. Teraz nie pachniał ani różami ani piżmem. Pachniał mydłem, którego używał Anthony, w tym dziwnie pustym domu - przytulnym z wystroju i obcym w wyposażeniu. Gdzie ramki ze zdjęciami, gdzie gobelin rodzinny, pamiątka z ostatnich wakacji? Laurent był ciekawski, lecz tym razem nie szukał tego wszystkiego spojrzeniem. To, że tego wszystkiego tu brakowało, stanowiło jedynie mdłe zauważenie jego umysłu, które rozsunęło się na boki. Ustąpiło jasności salonu i rozprysło przed spojrzeniem Anthony'ego.

Znacie moc słowa "spokojnie"? Potęga na krańcu języka jak "nie denerwuj się". Wypowiadasz literki, łączysz sylaby ze sobą, powstaje słowo, ze słów nawet i zdanie. Odpręż się, już po wszystkim. Czy może dopiero początek? Poruszył wąskimi ramionami, próbując poddać się słowu, ale ciało ani serce nie chciały słuchać rozumu. Władza mogła istnieć, kiedy była bezkompromisowa. Tymczasem władza rozumu, jak w sejmie, nie potrafiła przejąć ponad połowy głosów i ciągle atakowała jedna i druga strona siebie wzajem. Wypuść ja wybieg, daj kije do ręki - zobaczysz, jakim człowiek potrafił się stać potworem, kiedy emocje go ponosiły. Takim samym potworem byliśmy dla siebie samych. Ubezwłasnowolnieni przez własne umysły, w nędznych próbach racjonalizacji rzeczy żywych i martwych. Ongiś wznoszący pokłony do uderzenia błyskawicy, dziś czczący wyładowania elekrostatyczne.

- ... tak. - Odparł z wyraźnym zawahaniem, bo i pojawiła się w nim wątpliwość. Pierwszym odruchem było powiedzenie prawdy. Drugim odruchem było skłamanie. Trzeci pozwolił przejąć wagę od Temidy i własnoręcznie zważyć wartość między jednym i drugim. Ta sama wątpliwość rodziła się w sercu przy powiedzeniu tego, co wydarzyło się naprawdę. Przerażał go sam fakt, że w ogóle wątpił. Bał się samego siebie - tego, jak bardzo zwątpił w ludzi i jak zaczął się ich obawiać. Jak zaczynał każdego podejrzewać o najgorsze rzeczy i jak jednocześnie prostował przez to plecy i klarownością tańczących w oczach fal lustrował ludzi, jak i zarazem truchlał we wnętrzu. - Niestety okradziono mnie również z różdżki. - Przyznał na ciężkim westchnieniu, opuszczając na moment głowę. Lecz tylko na momencik. Nie podszedł do stołu - zatrzymał się kawałek od Anthonyego, zapatrując się w stal wykutą w zwierciadłach jego duszy. Mógłby się w nich przejrzeć jak w najpiękniejszym z popiersi zakładanych przez rycerzy przed podjęciem lancy w dłoń. Kiedyś księżniczki korzystały z metalowych talerzy, by podziwiać swoje lico i stworzony przez służki makijaż. Nie było jednak piękniejszych luster od tych, które tworzyły ludzkie oczy. Więc przez moment tak stał, wcale nie na baczność. Z lekko ugiętą nogą, jednym ramieniem nieco wyżej od drugiego, bawiąc się palcami pierścionkiem z kamieniem księżycowym, który miał na palcu. W końcu przesunął się wolnym krokiem do stołu, żeby sprawdzić kolor i woń wina, które zostało przygotowane, opierając smukłe palce na eleganckim kieliszku.

- Nie będę pana za długo kłopotał. - Nie usiadł. Jeszcze. Oparł drugą dłoń o oparcie krzesła i zajrzał znów w oczy - tym razem znajdujące się znacznie bliżej. - Jak mógłbym się odwdzięczyć? - Dotknął wargami szkła kieliszka i dopiero wtedy zwrócił uwagę (z zainteresowaniem) na to, co w dłoniach trzyma. Tak, konsternacja było dobrym słowem na emocję, która mignęła na niego twarzy, kiedy smakował to wino i starał się wyczuć każdy jego niuans. - ... hmm... ciekawe...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
10.06.2024, 15:16  ✶  
– Różdżki...? – powtórzył za nim powoli, jakby przez moment nie wierząc jego słowom, ale prawda była taka, że nie dowierzał całej tej sytuacji. Na pociągłej twarzy ściągnięte brwi zaskoczenia przeszły płynnie do gniewnego pikowania ku burzliwym oczom. – To się nie godzi... Jak tylko Ptolemeusz wróci, poślę po Olivandera i natychmiast zaopatrzymy Cię w nową różdżkę... na bogów, przecież mamy wojnę, nie możesz chodzić pozbawiony magicznych zasobów! – Odwrócił się na powrót do sekretarzyka, by wyciągnąć kolejny perfekcyjny arkusz czerpanego papieru, którego biel przełamana była nieco ciepłem słodkiej śmietanki. Długie palce znów sięgnęły po czarne pióro, a lśniący atrament zalśnił na ostrej stalówce. Pisał szybko, zamaszyście, choć wciąż, bez żadnych liniałów słowa dopieszczone były perfekcyjną linią, raz grubszą, raz doskonale cienką, na granicy widzenia. Litery składały się w myśli, a pomimo wzburzenia, mężczyzna zachował wciąż nienaganną prezencję. Tylko powietrze wokół niego lekko drżało napięciem, które wywołała w nim ta informacja.

– Koniecznie, Wergiliusz zdąży uporać się z zabrudzeniami, niestety, nie dysponują tu ubraniami Twojego rozmiaru. Szlafroki dla gości są nieco bardziej uniwersalne. – Podniósł się i przeszedł do okna, jakby spodziewając się powrotu harpii gdy tylko o niej pomyślał, ale musiał uszanować fakt, że nie zagnie czasoprzestrzeni aż tak, by ptak powrócił, gdy ledwie przed chwilą wysłał go w drogę. Czas na szczęście nie był tak dojmujący, wypełniony niezręcznym milczeniem osób, które zwykle, jeśli już, to rozmawiały ze sobą w większym towarzystwie. Na szczęście mieli przecież wino.

– Ależ to drobnostka Laurencie. Dobrostan przyjaciół Victorii leży mi na sercu, na tyle na ile mogłem, na tyle pomogłem. Czyż nie zrobiłbyś dla mnie tego samego? – Dodał, obserwując jak trunek znika między wargami uratowanej z potrzasku damy, a na jego twarzy momentalnie zakwitł uśmiech satysfakcji, gdy dostrzegł zdziwienie w jej jasnych, niebieskich tęczówkach. Nie powiedział jednak nic. Czekał samemu upiwszy łyk, z gracją zajmując miejsce przy podłużnym stole, dając smakom wybrzmieć, a bukietowi zakwitnąć, na języku, który wcześniej czuł się urażony jego propozycją.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
10.06.2024, 17:30  ✶  

Fantazja czy jeszcze realizm? Letologika trzyma coś na krańcu powiek, na krańcu języka, chcesz mówić, ale nie możesz tego powiedzieć. Pławisz się w stanie pomiędzy, a gdzie powinna być ekscytacja tam było niedowierzanie. Na pewno istniało dobre określenie na opisanie tego stanu. Na pewno byt dawnych lat popełnił grzech w lingwistyce, nazywając to niezdecydowanie i zawieszenie własnej myśli i emocji.

Stoisz w bajce, a ten wernisaż bieli i złota okupowany jest w pełni przez Shafiqa. To nie tak, że nie ma tu na czym zawiesić wzroku, wręcz przeciwnie, ale nie ma nic bardziej wartego tego zawieszenia niż jego sylwetka. Oko trawiące niedowierzanie, brwi tak gniewnie ściągnięte, że łania powinna poczuć zew polowania wilka, gdzieś tam w środku drga instynkt pierwotny, ale brakuje spięcia. Jest tylko drgnięcie, które może oznaczać wszystko, kiedy z góry można spojrzeć chociaż przez parę chwil na tego mężczyznę. I on na to pozwala. Nie wstaje, bo przecież nie potrzebuje tutaj czegokolwiek udowadniać, a ty rodzisz w sobie przekonanie, że powinien. Jeśli widzisz bajkę to tym bardziej chcesz przedrzeć się dłońmi przez płótno i zobaczyć jawę. Dojrzeć świat pędzlem Beksińskiego, bo te floresy van Gogha przecież były tylko kolorowymi bajdurzeniami. Musisz widzieć prawdę. Tę samą, której nie dało się przejrzeć przez arystokratyczne lico wysublimowanego mężczyzny. Elegant, dżentelmen, siła woli i nut charyzmy tworzącą symfonię, do której chciały śpiewać łabędzie. Nie zagłuszyłby ich. Z pełnym przekonaniem mogłeś stwierdzić, że oglądałby z zainteresowaniem, jak te białe cuda unoszą się na tafli wody odbijającej trawę pełną maków i wyginają swoje smukłe szyje do pieśni. Czy to też nie była bajka..?

- Wziął sobie pan bardzo do serca uratowania pokrzywdzonego z potrzasku... - Nie trzeba, nie powinien, zbędna troska? Jak mógłby tak obniżać poziom zaangażowania, który już był prezentowany? Powiedział raz, że nie chce kłopotać - powtórzenie drugi byłoby nachalne, nawet on sam miewał moment rozdrażnienia, kiedy chcesz komuś pomóc, ale ta osoba mimo oczywistej potrzeby tej pomocy ciągle ci mówi, że nienienie-poradzę-sobie-sam. Poradziłby, oczywiście. Z ryzykiem kuszenia losu, o którym Anthony wspomniał, a jego artykuł w Proroku, gdzie pod jego zdjęciem było wielkie hasło "Śmierciożercy to terroryści" wcale nie czynił Londynu bezpieczniejszego. Za to nadal było to kompletnie pogrążające i wstydliwe, ale starał się przełknąć kolejną gulę goryczy niepowodzeń.

- Och, nic nie szkodzi. Piękno nie ma powodu bycia nadmiernie zakrywanym. - Skromność była czasem zaletą, a czasem bywała śmieszna. W zaciszu umysłu wbijał w to pinezki ironii, ale był pewien tego, co mówił i jakby dla potwierdzenia spojrzał na swoje paznokcie, na smukły nadgarstek lewej dłoni. Uśmiechy niestety nadal były tutaj walutą na wybrakowaniu przez powoli stygnące wrażenia z kradzieży. Jak zostało to elegancko ujęte - na szczęście mieli wino. Oj tak, na całe szczęście... W tym winie umoczył swoje usta, odsuwając w końcu krzesło, żeby zająć miejsce obok gospodarza. Założył nogę na nogę.

- Och, zrobiłbym. - Zapewnił bez zastanowienia, ale mając przy tym minę sugerującą zwątpienie. Nie w siebie, to zdecydowanie nie było w to wymierzone - wypowiedział wszak te słowa z pewnością. Bo to nie w siebie wątpił. Wątpił w ludzi - ogółem. Victoria... była tutaj rzeczywiście jakąś podporą. - Żyjemy w trudnych czasach, w których coraz ciężej o odrobinę dobroci. - Od nieznajomych. - Pyszne. - Pochwalił, odstawiając lampkę, ale jej nie puszczając. - To Pańskie wino? Wystaje ponad szereg. - Głównego serca smaku, które Shafiq oferował w swojej winiarni.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (1786), Laurent Prewett (4069), Anthony Shafiq (3318)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa