• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
27.03.1972 | Thomas & Eunice | Mgliste Mokradła

27.03.1972 | Thomas & Eunice | Mgliste Mokradła
Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#1
21.01.2023, 21:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.04.2023, 12:10 przez Morgana le Fay.)  
Nienawidził teleportacji.
Wiedział, że nie powinien się godzić na to, by kolega z pracy pomógł mu się dostać z oglądanego przez nich miejsca przestępstwa z powrotem pod ministerstwo, przecież mógł się przejść spacerkiem i wcale by mu to nie przeszkadzało. Ale nie. Nasłuchał się o oszczędności czasu, o tym, że to przecież nic takiego, że w ten sposób szybciej będzie w domu i co się może stać?
Pozwolił więc przenieść się za pomocą teleportacji łącznej. Bo przecież nie mogło być tak źle, prawda? Przecież przeżyje trochę mdłości, najwyżej skończy w łazience nad muszlą, ale fakt, oszczędzi sobie godzinnej wędrówki.
Szkoda, że wyszło kompletnie na opak.
Pierwsze co poczuł po pociągnięciu i zmaterializowaniu w kompletnie innym miejscu, to niesamowita fala nudności. Poczuł, że coś w nim wzbiera, w następnej chwili zaś stał pochylony, zwracając wszystko, co dzisiejszego dnia zjadł. Wspomnienie posiłków było niezbyt miłe w tej sytuacji, szczególnie że teraz miał je przed sobą w niezbyt przyjemnej formie. Odwrócił wzrok, biorąc głęboki wdech. Nadeszła kolejna fala mdłości, powodowana zapachem, szybko jednak przeszła, gdy w końcu porządnie się rozejrzał.
No to na pewno nie było Ministerstwo Magii.
W panice jego głowa poruszała się to w lewo, to wprawo, oglądając rzadkie drzewa, wysoką trawę i zdecydowanie zbyt dużą ilość nieprzyjemnie cuchnącej wody.
- Co jest? - rzucił w pustkę, jak sobie zdał sprawę. Jego kolegi nigdzie nie było. Został tu sam. - Och, świetnie - stwierdził sam do siebie, robiąc nieostrożny krok, sprawiając, że jedną nogawką wpadł w dość głęboką kałużę. Warknął wściekle. Przypominając sobie o różdżce, sięgnął po nią, chcąc wysuszyć ubranie i buta, w którym coś nieprzyjemnie chlupotało. Rzucił zaklęcie. Nic się nie stało.
Zaskoczony spróbował jeszcze raz, następnie spróbował rzucić inne zaklęcie, i kolejne, żadne jednak nie zadziałało. Wkurzony potrząsnął różdżkę, z której nie wydobyła się nawet jedna iskra. Niemal krzyknął z frustracji, kopnął w ziemię, poślizgnął się, niemal nie wylądował pośladkami w kałuży, ledwo łapiąc równowagę, zastygając w co najmniej dziwnej pozycji. Odetchnął głęboko, próbując się uspokoić, choć nie na dużo się to zdało.
Tylko dlatego, że po chwili dostrzegł stojącą niemalże przy nim blondynkę. Podskoczył z zaskoczenia, różdżka wypadła mu z ręki, lądując w nieapetycznym błocie, Przypatrywał się młodej kobiecie, zastanawiając się, jak długo przygląda się jego poczynaniom. Poczuł, że wstyd zabarwia mu twarz na czerwono.
- H-hej - rzucił, próbując odzyskać swoją różdżkę przy jak najmniejszym kontakcie z paskudną mazią. - Gdzie jesteśmy? - zapytał, mając nadzieję, że kobieta mu to wyjaśni. Co nagle uświadomiło mu, że tak w sumie to chyba powinien mieć się na baczności, a kobieta mogła go ściągnąć go tu specjalnie. Ścisnął bezużyteczną teraz broń, nagle patrząc na blondynkę z większą ostrożnością.
Widmo
The bodies in my floor all trusted someone.
Now I walk on them to tea.

Eunice Malfoy
#2
22.01.2023, 03:04  ✶  
Nie miała w planach teleportacji.
  Nawet nie podchodziła w Hogwarcie do kursu na teleportację; może i z translokacją na lekcjach sobie radziła, starając się doszlifować każde zaklęcie do perfekcji, tak nie czuła się z tym na tyle dobrze, żeby brać się za przeniesienie samej siebie w przestrzeni. A może po prostu tak bardzo skupiała się na dążeniu do bycia prymusem we wszystkim, że najzwyczajniej w świecie ten kurs nie wpasowywał się w napięty plan dnia.
  Nawet nie dzierżyła w dłoni różdżki, gdy TO się stało.
  Przemierzała po prostu dość szybkim krokiem Aleję Horyzontalną, zmierzając prawie prosto do domu – prawie, bowiem miała jeszcze potrzebę zahaczyć o jeden czy drugi przybytek, celem zerknięcia na pewne dobra. Mniej lub bardziej (nie)zbędne w domu. Dzień jak dzień, tyle że w trakcie jednej z wizyt poczuła swędzenie w nosie, które ani myślało się rozejść, a potem…
  … kichnęła.
  A raczej Kichnęła przez duże K, bo inaczej się tego nie dało nazwać. Było to chyba najpotężniejsze Kichnięcie, jakie się przydarzyło Eunice w dwudziestodwuletnim życiu, i o ile generalnie miała już do czynienia z mocniejszymi reakcjami swojego ciała, to kończyły się przeważnie chwilowym bólem żeber. Teraz zaś…
  … nawet nie zdążyła się zdziwić, że jest wsysana przez przestrzeń, prawie jakby używała sieci Fiuu. Tyle że to nie miało nic wspólnego z Fiuu, nawet nie znajdowała się koło kominka, a niemalże na środku ulicy!
  Tak że szok przyszedł dopiero później, gdy zamrugawszy kilka razy upewniła się, że nie ma żadnych przywidzeń. Że nie znajduje się w mieście, tylko tam, gdzie zdecydowanie nie powinna się znajdować. Mokro, smród…
  … o Matko, smród. Od jakiegoś czasu zauważała, że zmieniło się odbieranie zapachów, co teraz odczuła bardzo, bardzo boleśnie. Treść żołądka podeszła do gardła, a potem, potem… może lepiej spuśćmy na to zasłonę milczenia.
  Gdy doszła jako tako do siebie, czyli oczy przestały łzawić, a żołądek zwijać się w chińską ósemkę, rozejrzała się dokładniej po okolicy, z każdą sekundą coraz bardziej pojmując, że znalazła się bardzo, bardzo głęboko tam, gdzie słońce nie miało w zwyczaju dochodzić. Obcowanie z naturą pozostawało jej generalnie obce, jeśli nie liczyć przejażdżek na końskim grzbiecie – a i to miało miejsce jedynie na dobrze znanych terenach, nie w jakichś wybitnie przerośniętych bajorach.
  Teleportacji nie znała ni w ząb, nie mogła więc tak po prostu dobyć różdżki i przenieść się z powrotem do Londynu – nie miała najmniejszego pojęcia, jak przejść do tematu, zwłaszcza że znacząco różniło się to od przeniesienia przedmiotu z miejsca na miejsce. Eksperymenty zaś nie wchodziły w grę – po korytarzach Hogwartu zbyt wiele plotek się przetaczało odnośnie niepowodzeń uczniów na kursie; na rozszczepienie nie mogła sobie pozwolić żadną miarą.
  Choć po różdżkę tak czy siak sięgnęła – szpilki na jej stopach bynajmniej nie stanowiły obuwia przeznaczonego do wędrówek po grząskiej glebie, a że całkiem je lubiła, to chciała zapewnić im odrobinę ochrony przed wszechobecną wilgocią. A sobie – odrobinę komfortu; zdecydowanie wolała nie poruszać się, mając bardzo mokro w butach.
  I nic.
  Nawet najmniejszej iskry.
  O ile już wcześniej była zaniepokojona, tak teraz niemalże spanikowała; nie mogąc posłużyć się magią, nie miała możliwości wysłać patronusa z wiadomością, żeby zdobyć jakiekolwiek wsparcie. Wyglądało na to, że znalazła się gdzieś na krańcu świata, w najmniej odpowiednich do warunków butach, torebką niezawierającą niczego, co potencjalnie mogłoby się tu przydać oraz płaszczem, który niekoniecznie był w stanie zapewnić ochronę w obliczu wilgoci i – jeśli się nie wygrzebie stąd do tej pory – nocy.
  Ale była Malfoy.
  Nie mogła usiąść i się rozpłakać jak pierwsza lepsza dziewka, musiała wziąć się w garść, być dużą dziewczynką i najzwyczajniej w świecie jakoś sobie poradzić. Mimo że wewnętrznie była tak naprawdę niemiłosiernie rozdygotana, a myślenie przychodziło ze swego rodzaju trudem. Ruszyła w losowym kierunku, klnąc pod nosem i starając się nie zostać Kopciuszkiem z mugolskiej bajki. Szczegół, że tu nie było żadnego księcia, który miałby natknąć się na szklany pantofelek, szpilki zresztą też z rzeczonego szkła nie były.
  … chociaż?
  Aż się zatrzymała, nie do końca dowierzając własnym oczom. Nie była jedyną osobą na mokradłach. Odkrycie to stanowiło swego rodzaju kubeł zimnej wody; tym bardziej musiała wziąć się w garść i nie pozwolić, by nieznajomy był w stanie dostrzec rzeczywisty stan ducha Eunice.
  - … chciałabym to wiedzieć – odparła dość ostrożnie, pomijając przywitanie, przyglądając się uważnie gigantycznemu mężczyźnie, wyższemu nawet od męża – Jeszcze przed chwilą byłam na Horyzontalnej, a potem nagle… tu – odetchnęła nieco głębiej, powoli – Działa ci różdżka? – spytała jeszcze; widocznie nie zdążyła zbyt wiele zobaczyć z poczynań Hardwicka.

734
Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#3
24.01.2023, 19:22  ✶  
Oboje więc znaleźli się w tym dziwnym miejscu nie ze swojej winy, całkowicie przypadkiem, co wcale ich sytuacji nie poprawiało. Nie mieli pojęcia gdzie są, ani co ich tu tak naprawdę przywiało, przez co nadal zgrywali zagubione dusze, co prawda teraz dwie, a nie jedną, więc nie umrą może z nudów. Co prawda nadal mogli utonąć, zostać zjedzonymi przez jakieś bliżej niezidentyfikowane stworzenie, czy po prostu paść z głodu i wycieńczenia. Choć równie dobrze mogli być godzinę drogi od cywilizacji i nie mieli powodu do paniki. Szkoda jednak, że nie mieli tego w żaden sposób jak sprawdzić. Przynajmniej nie licząc ślepego marszu.
Tomasz niezmiernie się cieszył, że kobieta albo nie widziała jego występu, albo po prostu umiała ukryć swoje zażenowanie tak dobrze, że nie wprawiała chłopaka w większy dyskomfort, niz te całe mokradła, na których przyszło im wylądować. Brak powodu, by jego policzki spłonęły jeszcze większym rumieńcem, był pokrzepiający, nawet w tej sytuacji.
Jego podejrzenie trochę zelżało, widząc, że kobieta jest równie zagubiona co i on, nie oznaczało to jednak, że przestał kompletnie się mieć na baczności. Jak już wcześniej
wspomniał w myślach, mogła być wyśmienitą aktorką. Na razie jednak nie miał za wiele do stracenia, jeśli mieliby tylko porozmawiać i podzielić się informacjami na temat sytuacji, która ich spotkała. Bo w sumie co innego można było zrobić?
- Ja za to miałem się dostać za pomocą teleportacji z moim kolegą pod ministerstwo, ale chyba mnie zgubił po drodze. Albo coś mnie tu ściągnęło. - Podrapał się po karku, lekko niepewny, co to wszystko oznacza i jak to naprawić. Choć w przypadku tego drugie za dużo opcji i tak nie mieli.
- Nie, moja różdżka kompletnie przestała działać, ani iskry, ani nawet znajomej wibracji, nic - podkreslił, ukazując umorusany przedmiot kobiecie. Skrzywił się, rozejrzał, nie widząc jednak niczego, czym mógłby wytrzeć swoje główne czarodziejskie narzędzie. W końcu poświęcił swoją koszulkę, wiedząc, że i tak wszystko, w czym tu przybył, będzie się nadawać tylko do prania. Następnie różdżka wylądowała w kieszeni spodni.
- Czyli podsumowując. Jesteśmy nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak tu dotarliśmy i ogólnie jesteśmy w ciemnych czterech literach. - Uśmiechnął się krzywo, znów rozglądając się po okolicy. - To co, spacer po jakże bajecznie wyglądającej okolicy? - Jego głos ociekał sarkazmem. W końcu widoki sprawiały wrażenie wyjętych wprost z horroru, cuchnęły niemiłosiernie, ale raczej nie powinni się spodziewać, że ktoś im nagle ruszy na ratunek. Wróć. Longbottomowie pewnie zaczną się niepokoić, jeśli nie wróci na noc i z nikim się nie skontaktuje, szanse, że go znajdą w tym miejscu, w którym był, raczej wyglądały nikle. Był więc zdany na siebie i na stojącą obok niego blondynkę… W sumie to miał wrażenie, że był zdany tylko na siebie, choć nie odważyłby się tego powiedzieć głośno. Zamiast tego wyciągnął do niej rękę.
- Thomas Hardwick - przedstawił się, uśmiechając się już bardziej szczerze.
Widmo
The bodies in my floor all trusted someone.
Now I walk on them to tea.

Eunice Malfoy
#4
29.01.2023, 04:03  ✶  
- ”Coś”, mam wrażenie, brzmi najprawdopodobniej. Bo nie widzę innego wytłumaczenia, ani się nie teleportowałam, ani nawet nie używałam sieci Fiuu, ani nic – stwierdziła dość chmurnie. Do tego, że po prostu tak kichnęła bynajmniej nie miała zamiaru się przyznawać. Zresztą, to brzmiało wręcz absurdalnie – zwykła reakcja ciała i tylko przez nią miałaby wylądować nie wiadomo gdzie?
  Chyba że to jakiś nienormalny sen, ale wszystkie dolegliwości i niewygody, jakie odczuwała, były jednak zbyt realistyczne, żeby stwierdzić, iż faktycznie gdzieś się jej przysnęło i teraz mózg przedstawiał jakieś swoje przeniezwykłe pomysły, rodem z literatury różnej maści.
  - Po prostu cudownie – skwitowała. Podsumowanie mężczyzny było trafne: znaleźli się nie wiadomo, gdzie, nie wiadomo jak i ogólnie znajdowali się tam, gdzie słońce nie dochodziło. Bez magii jak bez ręki – z pomocą tych zdolności beznadziejna sytuacja nie jawiłaby się tak beznadziejnie, bo mogłaby chociaż posłać patronusa – o ile w ogóle udałoby się takowego przywołać – i poczekać na wsparcie.
  Chociaż, w pewnym sensie, w całym tym nieszczęściu miała chyba odrobinę farta, bo okazało się, że nie jest zdana na siebie. A nieznajomy mimo wszystko wyglądał jakoś kompetentniej od niej samej, jeśli chodziło o radzenie sobie z wędrówką po mokradłach i czających się na nich niebezpieczeństwach.
  Jak chociażby zdradliwy grunt pod stopami.
  - Cóż, nie pozostaje nam nic innego – stwierdziła, jakby nie zauważyła sarkazmu. Ewentualnie zauważyła, ale postanowiła zignorować, mając na głowie o wiele większy problem, właśnie w postaci konieczności wydostania się stąd jak najszybciej. A przynajmniej dotarcia do miejsca, w którym działałaby magia.
  Zmrużyła nieco oczy, przyglądając się uważnie Hardwickowi – bo takie nazwisko okazał się właśnie nosić. Nie brzmiało czarodziejsko, ani trochę. Nie wpasowywało się w żaden ród, jaki znała, jednakże – czy mogła sobie w tej sytuacji pozwolić na okazywanie jakichkolwiek animozji? Nie, jeśli nie chciała zostać sama. I skoro nie została rozpoznana, nie omieszkała skłamać, bez mrugnięcia choćby okiem; w końcu nie mogła przewidzieć, jakie podejście do czystokrwistych mógł mieć towarzysz tej jakże przewspaniałej przygody.
  - Veronica Davies – odparła, podając pierwsze nazwisko, jakie jej przyszło na myśl. Bez zawahania uścisnęła dłoń mężczyzny – całkiem pewnie, nie kluchowato.
  - No dobrze, przyszłam stamtąd – wskazała gdzieś za swoje plecy – więc chyba nie ma sensu tam wracać. Najrozsądniej chyba iść dalej? Te mokradła w końcu muszą się gdzieś skończyć – zasugerowała i w zasadzie nie czekała na odpowiedź, tylko ruszyła przed siebie. Niezbyt pewnym krokiem – buty, jakie nosiła, zdecydowanie nie nadawały się na wędrówkę po takim terenie. Przed wyrzuceniem ich w cholerę powstrzymywała Eunice myśl, że przynajmniej dają jakąkolwiek ochronę przed niespodziankami, które mogą bardzo boleśnie się wbić w stopy. Aż do krwi.
  I może faktycznie byłby to najzwyczajniejszy spacer – pomijając wszelkie pozostałe okoliczności, poczynając od braku magii, idąc przez „malowniczość” krajobrazu, kończąc na wszechobecnym smrodzie. Węch, owszem, przyzwyczajał się, ale nie na tyle, by przestać go zauważać – gdyby nie fakt, iż niewinnie leżąca kłoda, w pobliżu miejsca, przez które zaraz mieli przejść, poruszyła się.
  Kłody tego nie powinny robić, prawda?
  Czego Eunice – oczywiście – nie zauważyła, głównie skoncentrowana na próbach niezarycia nosem w całym tym błocku.

496/1230
Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#5
03.02.2023, 13:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.02.2023, 14:19 przez Thomas Hardwick.)  
Zamyślił się na jej słowa. To w sumie komplikowało sytuacje, dodając do niej jeden wielki wątek tajemnicy.
- Ciekawe, albo powstała jakaś wielka magiczna anomalia, na czym szerze mówiąc, kompletnie się nie znam, albo ktoś nas tu sprowadził - powiedział w końcu. Albo zdarzyło się jeszcze coś innego, na co aktualnie nie wpadł. Mógł zresztą zgadywać tak w nieskończoność, na co nie bardzo mieli warunki. Najlepiej byłoby najpierw trafić do cywilizacji i może z kimś to skonsultować.
Uśmiechnął się, gdy blondynka skwitowała jego podsumowanie. Trochę go to wszystko bawiło, sytuacja była absurdalna, sam zaś trochę bezsilny. Nie wiedział, co robić, poza podjęciem próby wydostania się ze śmierdzącego bagna, które zdecydowanie nie przypadało mu do gustu. Mógł więc dokonać tego z nosem na kwintę albo przekształcić to w całkiem zabawny żart od życia. Wolał to drugie.
Uściśnięcie ręki, które nastąpiło, sprawiło, że stali się na jakiś czas swoistą drużyną. Mieli w końcu ten sam cel i wątpił, by połączenie sił podczas prób wydostania się z tego środka niczego, miało im zaszkodzić. Zawsze lepiej, gdy nad czymś myślały dwie głowy, a nie jedna, bo raczej w tej kategorii pomocy widział kobietę, szczególnie gdy spojrzał na jej buty. Szczerze mówiąc, nawet trochę jej współczuł, bo zdecydowanie miał na sobie strój bardziej nadający się na czekającą ich wyprawę, na razie jednak nie mógł na to za wiele poradzić.
- Jak będziesz potrzebować chwili na złapanie oddechu albo przycupnięcie gdzieś na jakimś pieńku, to mów - rzucił, raczej z miłym wyrazem twarzy. Nie chciał nadwyrężyć dziewczyny, gdzie on zdecydowanie należał do osób, które powinny sobie z pewnymi niedogodnościami poradzić.
Nie podważał oczywiście prawdziwości jej imienia, bo sam nie pomyślał za dużo o tym, by musiał się teraz ukrywać. Ot, pozbawieni różdżek, nie wiadomo gdzie, zdani na siebie nie bardzo mieli powód, by skakać sobie z tego czy innego powodu do gardeł. Potem zaś, cóż, Thomas i tak miał na pieńku z tymi i owymi.
Skinął, zgadzając się na podjęcie wskazanego przez dziewczynę kierunku. Nie znał tego terenu, pójście na wprost było więc pomysłem nie gorszym niż każdy inny. Chyba. Bo jeśli poruszali się w głąb obszaru zajmowanego przez moczary zamiast na ich krawędź, to mogli ryzykować, że zastanie ich tu wieczór. A tego na pewno nie chciał przeżyć.
Szli więc, towarzyszyła im trochę drażniąca Thomasa cisza, nie znał jednak Veronici, nie miał toteż za bardzo pomysłu, o czym powinni rozmawiać. A jego towarzyszce chyba to nie przeszkadzało.
I pewnie szliby tak dalej, gdyby nie nagły ruch, który przykuł uwagę Thomasa. Zatrzymał się, po chwili zaś złapał na nadgarstek blondwłosą. Uniósł palec do ust w uciszającym geście, skupiając się na z pozoru niewinnie wyglądającej kłodzie. Ta znów przesunęła się, tym razem dość jasno dając znać, że wcale nie jest tym, za co się podaje.
- Na gacie Merlina - burnął, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić w tej całej sytuacji. Szkoda, że nie było z nim Geraldine, bo ona się znała na takich sprawach. Tak, musiał zdać się na zdrowy rozsądek.
- Spróbujmy może się powoli wycofać - mruknął, ostrożnie stawiając kroki, licząc na to, że nie utknie w jakiejś kałuży błota.

/rzut na percepcje na wcześniejsze zauważenie błotoryja
Rzut N 1d100 - 76
Sukces!
Widmo
The bodies in my floor all trusted someone.
Now I walk on them to tea.

Eunice Malfoy
#6
05.02.2023, 16:53  ✶  
Jak na razie, w oczach Eunice sprawa przedstawiała się prosto: znajdowali się nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z jakiego powodu i musieli się stąd jak najszybciej wydostać. Koniec, kropka. Co dokładnie było przyczyną takiego stanu rzeczy? Być może powinna była martwić się tym już teraz, ale w tej chwili jednak bardziej interesowało ją nieugrzęźnięcie w zdającym się nie mieć końca bajorze niż rozważanie, co, gdzie, jak, dlaczego. Jeśli to była anomalia – to trudno. Jeśli ktoś sprowadził… cóż, wtedy trzeba będzie jakoś dopasować się do sytuacji.
  - Anomalia brzmi chyba prawdopodobniej? – ni to spytała, ni to stwierdziła. No, chyba że jednak Hardwick miał całkiem sporą wartość, której osobiście nie była świadoma – Zwłaszcza że jeśli to czyjeś działanie, to nie wydaje mi się, żeby celem było oglądanie, jak próbujemy się stąd wydostać – uznała. Czy wniosek był słuszny – to już inna sprawa. W końcu niektórzy równo pod sufitem bynajmniej nie mieli, inaczej nie byłby potrzebny fach, którym trudnił się jej mąż.
  Po części ryzykowała, przedstawiając się fałszywym imieniem. Ale skoro nie wykrzyknął „o, to ty jesteś córką tego Malfoya!”, to chyba mogła założyć, iż pozostanie raczej anonimowa. Przynajmniej do czasu. Z drugiej strony – Fortinbras od tylu lat nie piastował stanowiska, że cały szum wokół rodziny trochę przycichł, co pozwalało na pewne usunięcie się w cień. A przynajmniej odpadało pławienie się w blasku fleszy.
  Co oczywiście nie sprawiało, że magicznie zniknęła ze świadomości czarodziejów, nazwisko raczej kojarzyli wszyscy. Chyba że żyli pod kamieniem, nie, wręcz pod stosem kamieni. Jednakże – na szczęście – nie tylko Malfoye cechowali się blond łepetynami, przez co rodowa przynależność nie kłuła w oczy dosłownie każdego.
  - Dobrze, dam znać – obiecała, podejrzewając zresztą, że prędzej niż później takowa potrzeba zajdzie. Nawet jeśli nie z powodu zmęczenia, to żołądkowych sensacji, zwłaszcza gdy mokradła postanowią zachwycić jej powonienie kolejnym, jakże wspaniałym zapachem. Nic, tylko się nim zaciągać i radować zaszczytem zapoznawania się z jakże niezwykłą wonią!
  Mowa była srebrem, złoto milczeniem, stąd też zdecydowanie nie kwapiła się do pogawędki. Jej towarzysz chyba zresztą też, toteż nie czuła się szczególnie zobowiązana do podtrzymywana rozmowy, dzięki czemu mogła w pełni skupić się na tym, gdzie postawić kolejny krok, aby najzwyczajniej w świecie nie utknąć. Ewentualnie nie skręcić kostki czy cokolwiek innego. Nic więc dziwnego, że właściwie to raczej nie mała nawet szansy zobaczyć błotoryja.
  - Hm? – uniosła brew pytająco, nie rozumiejąc, dlaczego nagle została zatrzymana. Podążyła za spojrzeniem mężczyzny i… zrozumiała. Och. W istocie, na gacie Merlina. Pół biedy, gdyby do dyspozycji mieli magię, ale nie, różdżki musiały przestać działać!
  - Zdecydowanie – zgodziła się cicho z mężczyzną. Krok za krokiem, byleby tylko to dziadostwo ominąć – skądinąd swoje nogi całkiem lubiła, a Thomasa – w razie czego – holować za sobą nie była w stanie.
  I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, iż poruszyła się i kolejna kłoda. Chyba ktoś – kilka ktosiów – niczego od dłuższego czasu nie miał w zębach.
  - … biegniemy? – spytała cicho, dość niepewnie. Oczywiście przy tej opcji już nie byłoby rady – musiałaby pożegnać się z butami na zawsze, bo bieg w takich, w obecnych warunkach, był w zasadzie niemożliwością.

504/1734
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#7
16.04.2023, 17:52  ✶  
Dostrzegli błotoryje.
A błotoryje dostrzegły ich...
Być może, gdyby magia działała, mogliby się z nimi uporać bez większych problemów. Ale w tej chwili poradzenie sobie ze stworzeniami - zwłaszcza kilkoma - było właściwie niemożliwe. Jeden z błotoryjów dźwignął się z błota i potrząsnął głową. Chwilę później w ślad za nim poszedł kolejny.
I Eunice już nawet nie miała co czekać na odpowiedź swojego przypadkowego towarzysza. Jedno ze stworzeń bowiem ruszyło w kierunku dziewczyny, a drugie wzięło na cel Thomasa. W tej chwili nie tylko jedynie ucieczka i to szybka mogła uratować jej życie, ale też nie było co oglądać się na Hardwicka - ze względu na to, w jaki sposób biegły zwierzaki, jeżeli nie chcieli ryzykować, powinni rzucić się w dwie różne strony...

wiadomość pozafabularna
Bard wkracza na prośbę graczki w związku ze zniknięciem Thomasa.
Widmo
The bodies in my floor all trusted someone.
Now I walk on them to tea.

Eunice Malfoy
#8
19.04.2023, 13:03  ✶  
Gdyby tylko mieli magię! Naprawdę sporo by to uprościło, a ona sama nie musiałaby przez to rozważać, czy powinna rzucać się do biegu, zdejmując najpierw szpilki czy też po prostu zacząć biec i te szpilki po drodze zgubić. Miała spore wątpliwości co do tego, czy w obecnych warunkach w ogóle da radę przebiec choć kawałek ez skręcenia kostki – ziemia to nie bruk ulicy, do tego najeżona wszelkimi możliwymi pułapkami, jakie mogły istnieć. Wzniesienia i wgłębienia, kamienie mniejsze czy większe, nie mówiąc już o gałęziach i zapewne szeregu innych możliwych przeszkód, wliczając w to jakieś jadowite (bądź nie) cholerstwa, gryzące gdy tylko nieopatrznie nadepnie się im na ogon.
  Chrzanić to.
  Z jednej strony u boku mężczyzny niby było bezpieczniej – wszak razem raźniej i tak dalej, i tak dalej, ale też jednocześnie byłaby to teraz dość nierówna walka ze zwierzętami. Osobno, zakładając, że żadne z nich nigdzie się nie wywali ani też nie wypluje płuc po drodze… może.
  Ostatecznie nie czekała, ani na odpowiedź, ani też na jakąkolwiek reakcję Thomasa – oznaczałoby to stratę sekund, a teraz liczyła się każda, stając się o wiele cenniejszą od złota czy diamentów.
  Szpilki poszły w niepamięć, a ona sama odwróciła się i pobiegła ile sił, przed siebie, modląc się w duchu, żeby wytrzymała – bo jakkolwiek by nie patrzeć, jej sprawność pozostawiała całkiem sporo do życzenia, nie mówiąc już o tym, że stopy również nie przywykły do takich warunków.
  Nie była pewna, gdzie dokładnie biegnie. Nie była też pewna, jak długo. Ale w którymś momencie zorientowała się, iż błotoryj jednak odpuścił, dzięki czemu mogła przystanąć, złapać oddech. A potem iść dalej i dalej przed siebie, aż w końcu dotarła tam, gdzie magia zaczęła działać…
  … i wydostanie się z tych mokradeł stało się już łatwiejsze.

Postać opuszcza sesję
Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#9
12.06.2024, 21:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.06.2024, 18:16 przez Thomas Hardwick.)  
Naprawdę, był pewnie ostatnia osobą, która powinna badać takie sprawy jak dziwne zaburzenia teleportacji i to nie tylko dlatego, że rzygał za każdym razem, gdy przenosił się za pomocą magii (co szczerze mówiąc nie było pomocne gdy zdawał egzamin, prawie wyrzucając zwartość żołądka na buty egzaminatora). Po prostu nie miał do tego żadnych predyspozycji. Mógł więc jedynie pogodzić się z losem wylądowania w jednym miejscu z blondynką która przynajmniej potrafiła spojrzeć na tą sprawę logicznie.
Owszem, nikt nie miał powodu by ich tu sprowadzić. W końcu nie spotkał ani żadnej zasadzki śmierciożerców, ani szmalcowników, ani jakichś złodziei.  W grę wchodził co najwyżej głupi żart, wątpił jednak, by ktoś naprawdę poświęciła na to zapewne zbyt dużo czasu i wysiłku. Chyba, bo dziwnie czarodzieje chodzili po tym padole.
- Pewnie masz rację - potwierdził, spoglądając przed siebie.
Skinął głową, gdy kobieta nie protestowała, dając przyzwolenie na pomoc, gdyby droga okazała się zbyt ciężka. Nie miał być to zwykły spacerek przez las, a przeprawa przez mało pewny i zdradziecki grunt. Nie chciał by coś się dziewczynie stało, szczególnie, że wyglądała na zdecydowanie mniej przygotowaną na niebezpieczną wędrówkę niż on.
Tym bardziej, że trudność wyprawy zdecydowanie wzrastała wprost proporcjonalnie do jej czasu trwania.
Puścił nadgarstek kobiety, widząc, że ta posłusznie wstrzymała swój spacerek, przyglądając się kłodzie, którą nagle rozpoznał.
- Błotoryj - wymruczał, czując, że krew lekko odpływa mu z twarzy. Nie miał żadnej broni przeciwko tym stworom, co wcale nie nastrajało go pozytywnie. Miał nawet nadzieję, że uda im się uniknąć tego jednego kolegi, Veronica jednak pokazała mu drugiego, a to już wcale nie były przelewki. Znów wspomniał Geraldine i obiecał sobie, że musi następnym razem poprosić o krótkie przeszkolenie w ramach wiedzy o podstawowych, niebezpiecznych magicznych zwierzętach, właśnie do wykorzystania w takich chwilach.
- Cholera, biegniemy - zdecydował.
Skończenie jako obiad bagiennego stwora nie należało do jego życiowych planów, dlatego skinął głową napotkanej kobiecie, wiedząc, że nie pozostało im nic innego, jak wiać. Widząc jak dwa błotoryje ruszają w ich kierunku ruszył się pędem przed siebie, obierając zaraz kierunek przeciwny Eunice.
Tak bardzo brakowało mu tej cholernej magii, za pomocą której mógłby spróbować załatwić goniącą go bestię. Owszem, czasem sobie lubił narzekać na cały ten czarodziejski świat, w tym jednak momencie, gdy był całkowicie bezbronny rozumiał, że wcale mu z magia nie było źle. O ile nie teleportowała cię w dziwne miejsca.
Miał nadzieję, że dziewczyna z która tu trafił, poradziła sobie, bo nie chciał wiedzieć, że nie udało mu się jej pomóc i pewnie by sobie nie wybaczył, gdyby stała jej się krzywda. Oczywiście, o ile sam stąd ucieknie.
Gęste błoto i konieczność uważania na kolejne, głębsze niż zakładał, kałuże, sprawiała, że wcale nie mógł biec tak szybko, jakby chciał. W pewnej chwili nawet praktycznie wpadł na jakieś suche, ledwo stojące drzewo, ze starcie wychodząc w mniejszych i większych zadrapaniach, które zdecydowanie powinien jeszcze dziś oczyścić, jeśli nie chciał by wdało się zakażenie. 
Wolał nie myśleć co jeszcze żyło w tym przeklętym miejscu, w którym wcale nie planował się dzisiaj znaleźć.
A wiedział, że należało lecieć na miotle to nieee, jak zwykle musiał się wpakować w jakieś gówno.
Śmierć w szczekach dziwnego potwora jednak nie nadeszła. Ledwo łapiąc tchu udało mu się w końcu zgubić błotoryja, który zapewne postanowił poszukać wolniejszej ofiary. A potem w końcu udało mu się, po wyjściu na jakiś stabilniejszy teren, odpalić różdżkę.
Cóż, może znów groziło mu to mdłościami, zdecydowanie wolał stąd się teleportować do domu, w którym przynajmniej mógł się umyć z tego całego błota, które go oblepiło podczas ucieczki.
Już wiedział, jakie było jego najmniej ulubione zwierzę.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eunice Malfoy (2081), Thomas Hardwick (2031), Bard Beedle (135)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa