• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 9 Dalej »
[30.07.72, ranek] Art is to console those who are broken by life | Laurent x Perseus

[30.07.72, ranek] Art is to console those who are broken by life | Laurent x Perseus
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#1
13.06.2024, 22:24  ✶  
Perseus Black nie znał się na sztuce.
Nie pojmował różnic pomiędzy impresjonizmem, a ekspresjonizmem, ledwo oddzielał abstrakcję od surrealizmu, a w jego oczach hiperrealizm i realizm były tym samym, tylko jedno nosiło bardziej finezyjną nazwę. Nie wiedział, czym różnią się techniki malarskie, nie umiał powiedzieć, czy zostały użyte akryle, czy olej. Teoria kolorów była obcym pojęciem rzucanym w rozmowach artystów, którym czasem przysłuchiwał się w zdumieniu; zupełnie tak, jakby na jego oczach tworzył się nowy język, którego nie pojmował jeszcze, a przecież rozmawiali po angielsku.
Perseus Black nie znał się na sztuce, ale nie przeszkadzało mu to w tym, by ją konsumować, by przeżywać wszystkie emocje, które autor przelał na płótno. W pewnym sensie lubił te zaproszenia do wspólnego przeżywania rozpaczy lub ekstazy (najczęściej tego drugiego). Uważał, że nie ma nic bardziej intymnego, niż podzielenie się z kimś swoimi myślami; nie można być bardziej nagim, niż wtedy, kiedy obnażało się przed drugim człowiekiem swe największe sekrety, marzenia oraz obawy. Sztuka była dla Perseusa swego rodzaju emocjonalnym ekshibicjonizmem, ale - och, jakże piękny był to akt!
Tamtego ranka pod koniec lipca zjawił się w galerii OdNowa, by obejrzeć jeden z najnowszych obrazów swej krewniaczki, Loretty Lestrange. Obiecał przecież tej małej, szalonej istocie, że to zrobi, nim wystawa dobiegnie końca, jednakże pochłonięty przygotowaniami do ślubu nie miał czasu, a kiedy wreszcie go znalazł - z niekrytym żalem zorientował się, że obraz małej Lori zniknął! Zrezygnowany i zawstydzony planował wrócić do domu, układając w głowie dziesiątki wymówek dla swojego gapiostwa, kiedy jego uwagę przykuła tablica na sztaludze ustawionej przed jedną z sal - Vincent Van Gogh, głosił wykonany pozłacanymi literami napis, a Black poczuł, jak serce boleśnie mu się zaciska. Znał tego malarza - miał przyjemność podziwiać jego dzieła jeszcze w Paryżu i płakać nad jego nieszczęsnym losem. Nie były to oryginalne prace, lecz kopie, jak informował mniejszy napis, ale w żaden sposób mu to nie przeszkadzało.
Utożsamiał się z Vincentem, przez całe życie niedocenianym, Vincentem, który w rozpaczy się postrzelił - i nawet to mu nie do końca wyszło. Smutek nie przeminie, miał powiedzieć w swych ostatnich chwilach. Nie, nie przeminie.
Nie był na wystawie sam. Zauważył Laurenta od razu, przemierzającego galerię z pewną dozą opieszałości i charakterystycznej dla niego lekkości, jakby nie był wcale człowiekiem, lecz bytem utkanym z obłoków, sunącym miękko pomiędzy obrazami umęczonego człowieka. Z piersi Perseusa wyrwały się dwa westchnienia - pierwsze, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że przygląda się młodemu Prwettowi niepokojąco długo. Drugie, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że w pokoju pełnym sztuki, patrzył tylko na niego.  Pragnął do niego podejść, porozmawiać, zapytać jak się czuje po ich ostatnim spotkaniu oraz czy nie ma do niego żalu. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że nie powinien przerywać mu jego małego tête-à-tête ze sztuką i poczekać na dogodny moment. Ten nadarzył się w chwili, w której grupa młodych ludzi (towarzyszących im cały czas i wymieniających swe uwagi nieco głośniej niż wypadało) opuściła salę, zostawiając ich samych.
Wtedy też podszedł do Laurenta od tyłu i stanął obok niego, a zapach jego perfum sprawił, że mocniej zacisnął dłoń na lasce.
— Za życia sprzedał tylko jeden obraz; widoczną przed nami Czerwoną winnicę. Zastanawiam się, co czułby, widząc dziś tych wszystkich zebranych tu ludzi, nazywających go jednym z najwybitniejszych mugolskich artystów? — wyszeptał, wpatrując się w rdzawy pejzaż, ramię w ramię z Laurentem, niemalże ocierając się o niego koszulę. Czerń i biel na tle czerwieni; jakże abstrakcyjnie musieli wyglądać z perspektywy obserwatora. A potem odwrócił się do mężczyzny i posłał mu serdeczny uśmiech.  — Dzień dobry, panie Prewett. Przyszedł pan obejrzeć Słoneczniki?


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
14.06.2024, 00:03  ✶  

Hedonizm opierał się na tym, że ignorancja wcale nie przeszkadzała ci w rozkoszy.

Mam ochotę zapalić. Galerie sztuk pięknych bardzo nie lubiły się z papierosami. Wręcz nie znosiły, ale ktoś by tu palił? Nie wypada, kultura, sztuka to sztuka, a miłość to miłość! Tak, a papieros to papieros, już rozumiemy cały splot akcji tego miejsca. Galerie sztuki nie lubiły się, konkretniej mówić, z tytoniem. Z jego wypalaniem, który uszkadzał płótna i bezcenne dzieła, jakie ściągnięto bogowie wiedzą skąd i bogowie wiedzą, za ile. Tylko oni. No i właściciel tej galerii, ale on przecież tutaj sam był jak Bóg. Pewnie większość to repliki. Czy je też aż tak żal uszkadzać? Każdy artysta miał ponoć swój styl. Swoje pociągnięcia pędzlem, kreski, specyficzne wyczucie kolorów, czy... cokolwiek takiego. A jednak było tysiące obrazków rzeczek i lasów, których w zasadzie nie odróżnisz od siebie. Całkowicie przeciętne, produkowane z nudy, czy też... nawet i z pasji, ale nie miały ikry, nie miały w sobie tego czegoś, żeby wylądować w tym szaleństwie, gdzie ogromne pieniądze potrafiły przesypywać się z ręki do ręki by wepchnąć kilka kolejnych olejnych kresek w ręce bogacza. W tym tkwił hedonizm. Mogłeś być największym ignorantom na świecie, ale będzie świetnym, kulturalnym dżentelmenem, ponieważ stałeś się mecenasem sztuki! Pewnie to menadżer doradził ci wybór dzieła, albo ten dobry Bóg tutaj rezydujący i trzymający dłoń na pulsie, żeby wykryć odpowiednio bogatego nabywcę. Ponieważ, widzicie, nie ważne, jak krytycznie ocenimy większość tu osób to ta większość i tak nie będzie się znała na tym, co oglądają. Laurent nie znał się wcale. I to "wcale" nie przeszkadzało mu również wcale w czerpaniu z tego rozkoszy. Z obcowania z tymi maziakami, z tymi muśnięciami pędzli i arcydziełami. Nie potrafił nazwać tych dzieł, ich techniki tworzenia, opisać poszczególne barwy. Mógł je opisać słowem, jak malować słowem lubił, ale wszystko to wciąż były emocje. Uczucia, który przez ciebie przepływały i nastrajały serce na inny ton.

I w całym tym hedonizmie nadal miał ochotę zapalić.

Zniszczyć te dzieła, płótna, uszkodzić je - nie, niekoniecznie. Fantazjował jednak o tym. O siwym dymie zasnuwającym to miejsce, o tym, że te dzieła sztuki marniałyby w oczach. Siedziałby na ławeczce przeznaczonej dla zwiedzających, palił i spoglądał, jak to wszystko marnieje, szarzeje, więdnie. W końcu zostałyby tylko rozpłynięte, odbarwione plamy i wspomnienie po tym, jak bardzo cieszyły oczy i serca kiedyś.

Bardzo pasowałby do takiego miejsca.

A jednak słońce nadal miało moc, żeby rozrzedzić siwe chmury nad głowami.

Czy coś w tym obrazie było? Chyba nie. Nawet nie spoglądał na sam obraz - spoglądał tylko na jego część. Na to słońce, ciepłe, tak klarowne na niebie. Ten jeden punkcik przed tobą, o którym mówią, żebyś w jego kierunku nie szedł. Ćmy było to przekazanie - leć do ciepła, choć spalisz sobie skrzydła. Cóż mu po nich? Przecież już i tak nie miał piór. Niech się palą.

Drgnął, kiedy usłyszał ten zmysłowy głos przy sobie. Ciśnienie na sekundę skoczyło w górę, mięśnie się spięły, a on przymknął na moment oczy. Wyrwanie z zamyślenia, kiedy wszystko było takie nerwowe, kiedy niebezpieczeństwo goniło niebezpieczeństwo... nawet ten spokojny głos, który powinien mu szeptać do ucha słodkie słowa na dobranoc nie był w stanie zapobiec tej reakcji. Za głęboko się zamyślił.

- Rozczarowanie. - Rozchylił powieki i spojrzał teraz na cały obraz. Nagle mu się nie podobał. Te barwy, ten klimat, ci ludzie. Jakby płonęli w zbożu, dręczeni przez pożar, jakby wili się w agonii, a nikt nie próbował pomóc. Nie próbowali nawet wskoczyć do tej ironicznie postawionej obok wody. - Sądzę, że byłby rozczarowany i rozgoryczony. - On by był. Bo dlaczego dopiero teraz? Dopiero po tym, jak upadłeś? Powoli obrócił głowę w jego kierunku. Przeciągał ten moment wyobrażenia sobie jego bajecznego uśmiechu, jego przystojnej twarzy, tych czarnych włosów. Tego, jak te smutne oczy potrafiły zabłyszczeć. Mógłby go pocałować. Co wtedy by się stało? Tu i teraz. Przed tym agonalnym obrazem płonących ludzi. Ale końcu ich oczy się spotkały. Bezruch nadal trwał. - Dzień dobry, panie Black. Przyszedłem obejrzeć Słoneczniki. - I zostawił je na sam koniec swojej wędrówki.

Tylko co komu po słonecznikach, kiedy przed sobą widzisz pięknego Wertera?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#3
14.06.2024, 01:49  ✶  
Był z natury człowiekiem sentymentalnym, toteż ogromnym poszanowaniem darzył pracę cudzych rąk; zwłaszcza tych, po których właścicieli śladach już dawno pokrył kurz i zostały tylko kości złożone w zimnych mogiłach porośniętych bluszczem i mchem. Ogromną, niekiedy niezdrową wręcz słabość żywił do tych, którzy zostali głęboko zranieni przez okrucieństwo życia, głęboko dotknięci jego niesprawiedliwością, zmiażdżeni pod ciężarem, jakie kładło na ich barkach. Takich, jak on sam. Być może była to swego rodzaju forma użalania się nad sobą. Może swoista autoterapia. A może, zwyczajnie, najłatwiej było odczuwać empatię wobec tego, z czym samodzielnie się mierzyło?
Gdyby jednak Laurent zwierzył mu się ze swoich myśli o spaleniu galerii, Perseus wcale by go nie powstrzymywał; wręcz przeciwnie, po dżentelmeńsku zaproponowałby mu jeszcze własną zapalniczkę, wręczył mu ogień, którym mógłby obrócić w popiół dzieła tak umiłowanych przez Blacka nieszczęśników. Czyż nie właśnie o tym marzył w kontekście zielonego salonu - tego przeklętego salonu, w którym dziesiątki pokoleń przodków wbijało w niego pełne oskarżenia spojrzenie? Czyż nie pragnął spłonąć pośród rodowych gobelinów? Czy nie milej byłoby oddać swe życie pośród sztuki - nawet jeśli ta była tylko duplikatami stworzonymi na cel wystawy? Och, gdyby tak ułożyć się na podłodze i patrzeć na Gwieździste niebo, gdy wokół szaleje pożoga? Nie miałby nic przeciwko śmierci w płomieniach, jeśli to stojący obok niego młodzieniec byłby przyczyną pożaru. W pewnym sensie już przez niego płonął.
— Dlaczego pan tak uważa? — zapytał łagodnie; jego baryton oscylował na granicy mowy i szeptu, nadając Perseusowi delikatności. — Wyobrażam go sobie stojącego tutaj, pomiędzy swoimi obrazami, ocierającego łzy wzruszenia, gdy zdaje sobie sprawę, jak wiele ludzi umiłowało jego sztukę. Czy nie jest to szczęśliwe zakończenie, na jakie zasługuje? On, wzgardzony geniusz wyprzedzający swe czasy, wędrujący samotnie z płótnem po Prowansji i uwieczniający życie prostych ludzi?
Kiedy patrzył w oczy Laurenta, te zdawały skrzyć się jak krople rosy na nitkach babiego lata; odwrócił więc wzrok, obawiając się reakcji własnego ciała i tego, jak silne emocje może wywołać w nim sama tylko obecność tego mężczyzny. Jak wiele spustoszenia - zarówno w ciele, jak i na duszy - może zasiać chwila nieuwagi, jedno otarcie się o skórę, zbyt bliskie nachylenie się nad jego sylwetką, by stracić resztki swej kruchej samokontroli, poddać się uczuciom miotającym się w nim odkąd tydzień wcześniej młody Prewett zjawił się w jego domu. Och, pal licho gdyby zjawił się tylko w gabinecie, gdzieś w Lecznicy na przykład, przez którą codziennie przewijała się masa ludzi; Laurent przyszedł do jego domu. Do tej przestrzeni, która po godzinach przyjmowania pacjentów stawała się jego własną, prywatną fortecą. Tymczasem jeszcze długo po wyjściu chłopaka jego zapach unosił się w powietrzu w gabinecie oraz korytarzu. Nie był wcale taki ciężki, a mimo Perseus nie mógł wyzbyć się wrażenia, że osiada na meblach, zagnieżdża się we wszystkich zakamarkach, stanowiąc swoiste przypomnienie o tym, czego się dopuścił i niemą groźbę odnośnie konsekwencji swoich akcji.
Tego samego wieczora zdał sobie sprawę z tego, z jaką nabożnością traktuje szklankę, z której pił Laurent; jak powoli obraca ją w dłoniach, jak długo skupia się na jej umyciu (należy tu dodać, że jednym z dziwactw doktora Blacka było pragnienie samodzielności, tym intensywniej manifestowane, im bardziej pogarszał się jego stan zdrowia), a potem odkłada ją na najwyższą, nieużywaną półkę, jak najdalej od krawędzi, żeby nikomu do głowy nie przyszło z niej ponownie korzystać. To była jego szklanka.
— Również chciałem je dziś zobaczyć. Podobno mają tu reprodukcję wszystkich jedenastu obrazów — niezgrabny uśmiech zamigotał na jego twarzy. Werter! Nie miał pojęcia nawet, jak bardzo to określenie do niego pasuje; w pewnym momencie rozważał nawet podzielenie jego losu. — Czy uczyni mi pan ten zaszczyt i będzie mi towarzyszył?
Mówiąc to zaproponował mu swoje ramię, nie zważając na to, czy to wypada, czy nie. Byli przecież sami...


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
14.06.2024, 02:22  ✶  

Oni we dwóch, ramię w ramię, wpatrzeni w siebie i zaczarowani w czasie, kiedy płomienie błyskały wokół. Trzaskały i wyły, iskrzyły i tańczyły. Pełzające języki od ścian aż po sufit, bo przecież farba tak prędko łapała każdy ogień. Spadałyby ramy, odpadałby tynk, pękały panele. Wszystko pozostawałoby w ruinie i tylko obraz przed nimi przypominałby o dziwnym wyobrażeniu przyszłości i niejasnej przeszłości. Bo przecież tylko stali. Nie ryczał im pożar wokół głów ani wokół uszu. Więc czemu Perseus jak sparzony odwrócił wzrok? Był tak delikatny, że płomienie kominka zdawały się zbyt jasne dla jego mroku, a jednocześnie tak ciepły, że sople lodu nie mogły utrzymać się przy jego oknie. Gdzie w tym był sens i logika? Chciał to zrozumieć i zarazem nie chciał rozumieć w najmniejszym stopniu. Niósł ze sobą zagrożenie, któremu nie można było ufać. Taki sam, jak wszyscy inni - owszem, pewnie kochający i czuły, był przecież taki empatyczny... Albo znał na tyle sztuczek psychologicznych, żeby empatycznego zgrywać. Więc będzie czarował i słodził, a potem napisze kolejno taką wiadomość: przepraszam, ale ona jest dla mnie zbyt ważna, nie chcę jej zranić; chcę, żebyś był szczęśliwy, ale nie mów nikomu, dobrze? Podpisano: Perseus Black. Ten poranek był, jak każdy inny, przejściowo możliwy do ukojenia zmysłów, ale jak je koić, kiedy stoisz przed kimś takim?

Tym razem Laurent nie odrywał od niego spojrzenia, nie uciekał spojrzeniem bokiem. Nie byli w tym mieszkaniu, do którego został zaproszony. W tym gabinecie, w którym jego narzeczona nasadziła kwiatów. Byli w galerii, a on nie siedział na fotelu myśląc o tym, jak wiele krępujących rzeczy musiał wyznać i jak nie umiał sobie z tym poradzić. Ironia jak na obrazie, gdzie wszystko płonie, a obok płynie rzeka. Nie miał żalu do Blacka, ale nie rozumiał, dlaczego wszystko w jego życiu się tak kończyło. Gorzko. Spoglądał na ludzi wokół i już zaczynał dostrzegać tylko to - gorycz, rozczarowanie i... i coś jeszcze. Coś, co sprawiało, że tak jak van Gogh mógłby stać przed swoim dziełem zwanym życiem i myśleć o rozczarowaniu.

Przeszedł go dreszcz - nagły zastrzyk przyjemności. Ten głos, ten piękny głos... poduszka z bawełny egipskiej otulająca twoją twarz, pościel z kaszmiru otulająca twoje ciało. Przymknął oczy na moment, ale nie zamknął ich całkowicie. Opuścił kurtynę rzęs na ten świat, by zmysł słuchu delektował się brzmieniem tego dźwięku. Idealny terapeuta. Swoim głosem uspokajał. Tworzył tajemnicę, kiedy chciał, a innym razem atmosferę zaufania. "Możesz mi to powiedzieć" - mówiła jego sylwetka, jego oczy, jego ton. Zaprojektował samego siebie, przekuł ciężką skałę, żeby budować zaufanie. Tego uczyli na zajęciach dla psychiatrów? Terapeutów? Psychologów? Laurent miał problem z odróżnieniem ich od siebie, nie interesował się tym zanadto. Polecono mu terapię, więc terapeuty szukał. Tymczasem to on został znaleziony i przyłapany na poszukiwaniu słoneczników.

- Szczęśliwe zakończenie? - Rozchylił powieki, żeby znów mieć przed sobą prawdziwe dzieło Życia - Perseusa. Zrodzonego z łona Smutku człowieka. - W samotności popełniający grzech śmierci z własnej ręki. Czy w tamtej chwili pragnął, żeby jego dzieła były sławne, czy może tego, żeby ktoś go objął, opuścił broń i zapewnił, że wszystko będzie dobrze? - Obrócił głowę z powrotem do dzieła, ale zamiast mu się przyglądać zawrócił do następnego. Naprawdę nie podobał mu się ten obraz. - To niesprawiedliwe i ironiczne, że świat, który go zabił, żywi się teraz jego obrazami jak opium, handluje nimi i ze śmiechami stuka się przy nich kieliszkami wina. - Bardzo pesymistyczne myślenie? W tym momencie, kiedy o tym myślał, to tkwiła w nim nawet jakaś wzgarda dla tego wszystkiego. Dla absurdu świata, który tak doskonale potrafi lecieć dalej i jeszcze z tego korzystać na całego, zostawiając trupy za sobą. Nikogo nie obchodzi ta śmierć, jego stany lękowe, jego tragedia. Dobrze, że była - przecież bez tego nie byłoby takich dzieł! Niewielu było w końcu wariatów, którzy zawsze dobro innych stawiali nad swoim. Nawet Laurent tego zawsze nie robił.

- Tak? - Zerknął na Perseusa i odwzajemnił uśmiech. Naprawdę ten człowiek powinien robić tak częściej. Częściej się uśmiechać. - Tymczasem ja, ignoranta, przychodzę pooglądać słoneczniki. - Które mogę oglądać we własnym ogrodzie, tylko nie o każdej porze roku. Na szczęście już zaczynał się ich sezon. Jego uśmiech poszerzył się z wdziękiem, kiedy została zaproponowana wspólna przechadzka. Złapał ramię eleganckiego panicza Blacka. - Podobno whiskey i kobietom się nie odmawia. Ja nie odmawiam słonecznikom i dżentelmenom. - Zażartował delikatnie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#5
15.06.2024, 02:07  ✶  
W ciągu ostatnich kilku lat niewiele było w życiu Perseusa chwil, kiedy chciał zatrzymać czas, wykraść te momenty Przemijaniu i przeżywać je na nowo nieskończenie wiele razy, dlatego ze zdumieniem - ale także swoistą grozą; za niespełna tydzień miał wszakże stanąć przed ołtarzem - pojął, że każde spotkanie z Laurentem Prewettem niewątpliwie należy do ich grona. Nie musiał nic mówić (choć głos jego był ciepły jak letni deszcz i kojący jak pierwsze ptaszęce na moment przed świtem, jakby całym sobą chciał przekazać już jesteś bezpieczny, przetrwałeś noc), ani czynić żadnego gestu. Wystarczyło tylko, by w tym ułamku wieczności istniał obok niego, jego ramię niemalże ocierało się o jego skórę (och, jakże to bolesne było doświadczenie - mieć kogoś tak blisko siebie, na wyciągnięcie ręki i nie móc go dotknąć, nie móc wsunąć palców w jasne włosy i składać pocałunków na alabastrze skóry!) i przeżywał z nim to samo, choć w tak odmienny sposób.
W rozważaniach Laurenta kryła się jednak pewna smutna prawda; jak pięknym nie wydawałoby się to, co między nimi kiełkowało, nie miało racji bytu. Na koniec dnia Perseus, pełen poczucia obowiązków i wyrzutów sumienia, wróci do niej, do ich wspólnego domu i będzie próbował zapomnieć o wszystkim, prosząc go o to samo. Zbyt późno przecięły się ich ścieżki, aby ta relacja miała rację bytu. Ale czy nawet wtedy, gdyby spotkali się we właściwym momencie, mogłoby urodzić się między nimi coś stałego, coś, co przetrwałoby próbę czasu i kłody rzucane pod ich nogi przez świat? Nie mógł mieć takiej pewności; on przecież nie umiał być szczęśliwy.
— Nie wiem, czy patrzyłby na to w ten sam sposób i myślał w tych samych kategoriach, co my. Zdaje mi się, że artyści, bez względu na rodzaj tworzonej przez siebie sztuki, stąpają na cienkiej granicy pomiędzy rozsądkiem, a delirium i nierzadko przekraczają ją z pełną świadomością — tu zrobił na moment przerwę, chcąc opowiedzieć mu o pewnym pacjencie, popularnym autorze książek, o których Laurent z pewnością słyszał, który inspirację ze swych książek czerpał z nawiedzających go wizji. Człowiek ten odmawiał przyjmowania leków, twierdząc, że odbierają mu inspirację do pisania. Ostatecznie udało się je w niego wmusić, przestał całkowicie tworzyć, jakby wraz z objawami choroby zniknęły jego chęci do tworzenia. Była to jednak zbyt smutna historia dla Laurenta o wystarczająco smutnych oczach, a poza tym Perseusa obejmowała tajemnica lekarska. — Ale... czytałem jego listy do brata i sądzę, że może mieć pan rację. Vincent był samotny, jak tylko samotny może być człowiek otoczony przez ludzi, pośród których nie ma ani jednego przyjaciela. To przecież gorsze niż izolacja, nieważne czy dobrowolna, czy narzucona. Coś takiego wyniszcza i sprawia, że człowiek — celowo unikał fachowego pojęcia jednostka, uznając je za zbyt... dehumanizujące w kontekście prowadzonej przez nich rozmowy — staje się łatwym celem dla tych, którzy tylko pragną go wykorzystać. Tak, panie Prewett; to niesprawiedliwe, że świat teraz żywi się jego sztuką, którą tak chętnie ignorowano za życia Van Gogha.
Ktoś kiedyś powiedział Perseusowi, że na największych dziełach odciśnięte zostało piętno emocji towarzyszących ich twórcom. Na początku nie bardzo to wierzył, ale z czasem zaczął dostrzegać uczucia w doborze kolorów, kształtach, czy wykorzystanych technikach. I mimo, że sama teoria sztuki była dla niego jak czarna magia (choć, było to raczej określenie nietrafne - matka wszak nauczyła go tego i owego), tak jej przekaz nie stanowił dla niego żadnych trudności. Być może dlatego, że nie był z góry narzucony.
Odwrócił się na moment, spoglądając na Starego człowieka pogrążonego w smutku i rozważał, by skierować uwagę Laurenta na ten właśnie obraz. Ostatecznie jednak zrezygnował z tego pomysłu; zbyt wiele przykrości osiadło na ich barkach w związku z rozmową o tragicznym losie malarza. Potrzebowali pociechy - złotej jak płatki słoneczników.
— Wcale nie uważam pana za ignoranta — pokręcił głową z uśmiechem. A potem Laurent ujął jego ramię i poczuł, jak przez ciało przebiega dreszcz podobny do impulsu elektrycznego; tak właśnie mógłby określić to uczucie, gdyby pojmował w pełni pojęcie elektryczności. Miał wrażenie, jakby wszystkie mięśnie w jego ciele napięły się jednocześnie, a serce miało zaraz wyrwać się spomiędzy żeber. — Co jeszcze lubi pan oprócz słoneczników i towarzystwa dżentelmenów? — zapytał siląc się na naturalność i neutralność, ale podświadomie jego ton zahaczał o kokieterię.
Mając Prwetta u swojego boku, po raz pierwszy w życiu czuł się pogodzony z chorobą, która okradała go ze sprawności - stanowiła bowiem doskonałą wymówkę dla tego, że dwóch mężczyzn szło razem pod ramię w miejscu publicznym. I być może nie była to deklaracja uczuć, jakiej oczekiwał, ale nic więcej Perseus nie mógł mu w tamtej chwili dać.
Razem wkroczyli do sali pełnej Słoneczników. Odwrócił wzrok w jego stronę i spróbował ujrzeć kolor jego aury.

Rzucam na percepcję, podglądam aurę Laurenta
Rzut PO 1d100 - 60
Sukces!


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
15.06.2024, 19:09  ✶  

odpowiednie momenty, dobry czas, dobre miejsce, niedobry moment i życiowa chwila. Który czas i które miejsce były w zasadzie dobre, żeby mówić o takich rzeczach? Czy w ogóle byliby tymi samymi osobami, gdyby spotkali się w innym czasie i miejscu? Spotkaliby się? Może minęliby się, bo te parę lat wstecz każdy za bardzo bał się własnego rodzica, albo właśnie stali bliżsi? Nie byłoby żadnego morderstwa, albo byłoby morderstwo na Laurencie? Ponoć w przyszłość można spojrzeć, ale zmienić ją? Jasnowidzowie aktywnie potrafili oddziaływać na intencje ludzi wokół, a nie potrafili jednak powstrzymać klęsk, jakie trzymały ten świat. Ilu śniło o klęsce, jaką przyniesie Beltane, żeby ta i tak się musiała wydarzyć? To chore, ale musieli się widzieć tu i teraz, musieli podeprzeć swoje ręce w ramach zwykłej wymówki. W innym świecie, w innym uniwersum, być może Laurent byłby kobietą, a nie pomyłką Matki, która uśmiechnęłaby się wdzięcznie jak motyl osiadający na żonkilu. Być może Perseus był tam kawalerem, który poszukiwał jasnowłosej piękności, by stała się księżniczką jego zamku, przekonany, że wcale nie pisany mu smutek, a Słońce i jasność do zaproszenia do progu własnego domu. Może, może... może van Gogh przestałby tworzyć te smutne dzieła, gdyby ktoś go pokochał i gdyby mógł odwzajemnić to uczucie..?

- To pan jest tu specjalnistą, panie Black. - Od delirium, od chorych, od tego, czy przekroczenie szaleństwa i zaproszenie je w próg swego domu (zamiast jasności, ach) było domeną artystów, czy może każdego człowieka wrażliwego. Może sam Black stał na takim progu i czasem za niego wchodził, gubiąc się już dzisiaj, gdzie była normalność, a gdzie podziało się szaleństwo. Wszędzie było tak samo czarno i smutno, wszędzie ta sama zguba pętała duszę, ciernie wżynały się w ciało. - Strzelałem. - Przyznał z apatycznym uśmiechem zadowolenia na ustach, jak igraszka Losu, która tańczy przed nosem, a ty nie możesz jej uchwycić. Albo to zwykła, malutka muszka, której złapanie to cud, przecież jest tylko małą, czarną kropką..? Wiedział o van Goghu tyle, że popełnił samobójstwo. Malował i popełnił samobójstwo w zatrważająco młodym wieku. Laurent sam niedługo będzie tyle miał. Jeśli tylko dobra Los pozwoli. Jeśli tylko pozwoli... - Chciałby pan wezwać jego ducha i dowiedzieć się, czy jest szczęśliwy, czy może jednak zawiedziony? - Z tego, że świat tak podziwia jego dzieła, bo przecież to nie było zero jedynkowe. - Może kiedyś był zawiedziony, a dziś już zostało poczucie spełnienia? - Nie lubił kontaktu z Limbo i chyba dla zabawy nie zrobiłby czegoś takiego. Z drugiej strony ostatnio robił różne rzeczy, o które by siebie samego nie posądzał. Czy mu się podobały? Nie do końca. To chyba to było tym świadomym i dobrowolnym przekraczaniem delirium...

W galerii zrobiło się cicho, kiedy tamta grupka opuściła to miejsce. Albo po prostu przeszli w inną część wystawy, zostawiając już dzieła van Gogha. Pojedyncza kobieta, starsza, minęła ich, spoglądając za swoich okrągłych okularków oceniająco. Laurent na nią tylko zerknął, jak ich mijała i może się za nimi jeszcze obracała, a może nie. Nie interesowało go to wcale. Zamiast tego przelotnie spojrzał na mijany obraz, skupiając wzrok na tym pięknym błękicie. Kolor smutku. Rozpacz, smutek... samotność i izolacja. To wszystko, o czym przed momentem mówił Perseus, doskonale opisywało ten obraz.

- Czy ta wiedza zostanie wykorzystana przeciwko mnie? - Podobał mu się ten ton. Ta adoracja z niego płynąca. Bliskość z drugim człowiekiem zawsze sprawiała, że robiło się tak słodko ciepło... Zamiast jednak patrzeć na swojego rozmówcę to spojrzał na te śliczne słoneczniki. - Lubię kwiaty, zwierzęta, wszelaką sztukę... pieniądze... - Dodał ostatnie z enigmatycznym uśmiechem. - Morze... jest wiele rzeczy, które lubię. - I wiele osób. A przecież ludzie sami w sobie w jego oczach byli sztuką.

Róż zabarwiony fioletem był przygaszony przez szarość z plamami trupiej bladości. Miłość do ludzkości była pochłaniana przez żal i strach do nich. Świetlista czerwień pragnienia, które jeszcze nie przeszło w intensywność pożądania, była w tym jak przebłyski płomieni budzące do życia - żar tlący się w upiornym dymie. Ten róż jednak, choć wygasał, nie przepadł zupełnie w tej szarości. Tworzył wokół niego drugą aurę, bo ta się naturalnie przekształcała, choć łatwo było to zgubić w depresyjnej szarości wygasania tego człowieka. Pojawiały się drobiny złota w poczuciu misji, że ten świat trzeba naprawić. Ludzi trzeba naprawić. Poprowadzić ich, by otrząsnęli się ze zmierzchu i zaniku człowieczeństwa.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#7
16.06.2024, 01:54  ✶  
Gdyby się nad tym zastanowić, to w gruncie rzeczy żaden moment nie był w pełni odpowiedni - zawsze musiało istnieć coś, musiał pojawić się jakiś zupełnie błahy i nieważny z perspektywy czasu czynnik, który w tamtym momencie wydawał się przeszkodą nie do ominięcia, pokojem bez wyjścia. To jak długie rozmyślania pod prysznicem, kiedy przywołuje się sprzeczkę z poranka i do głowy przychodzą wszystkie cięte riposty, jakimi mogło się uraczyć oponenta; któregoś dnia, kiedy twoje dzieci już dawno są dorosłe i opuściły rodzinne gniazdo, jesz z żoną obiad w milczeniu, a niezręczną ciszę pomiędzy wami przerywa jedynie tykanie starego zegara oraz dźwięk sztućców odbijających się od porcelany, aż tu nagle, zupełnie niespodziewanie, w twojej głowie pojawia się myśl, że gdybyś dwadzieścia lat wcześniej miał w sobie więcej odwagi, by mówić otwarcie o swoich uczuciach i wyznał tamtemu chłopakowi prawdę, być może koleje twojego losu potoczyłyby się inaczej. Ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłeś - i został ci po tym tylko żal, wieczna tęsknota za tym, czego nie ma, a być mogło i obiad jedzony w ciszy z kobietą równie rozgoryczoną, co ty.
Gdyby, gdyby, gdyby... Sam zapalczywie powtarzał swoim pacjentom, aby skupiali się na teraz, a nie gdyby, że to nigdy nie prowadzi do niczego dobrego, a jedynie ściąga na człowieka udrękę. Ustaliliśmy już jednak, że Perseus Black był hipokrytą i jak na osobę żyjącą niezgodnie z głoszonymi przez siebie ideałami, postępował dokładnie na opak.
— Czasem wolałbym nim nie być — uśmiechnął się smutno, kiedy wyznanie wyrwało się z jego ust zanim zdążył zastanowić się nad ciężarem swoich słów. W następnej sekundzie starał się wymyślić coś, dzięki czemu mógłby obrócić to zwierzenie w żart, nadać mu lekkości i być może lekkiej infantylności, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Perseus bowiem odczuwał ogromną ulgę i dumę z tego, że po raz pierwszy od dawna udało mu się być szczerym ze samym sobą.
Nie mógł nie dostrzec tego filuternego uśmiechu pełnego zadowolenia kołyszącego się na wargach Laurenta (dlaczego, Matko, bogini moja, wodzisz mnie na pokuszenie, dając temu młodzieńcowi usta, za którymi tęskną moje?, kotłowało się w jego czaszce, dlaczego dajesz mu błękit oczu, którego desperacko szukam w bezchmurnym niebie i skórę tak miękką, że leżąc samotnie podczas bezsennych nocy, wyobrażam sobie że satyna pościeli jest tak naprawdę nim, a jego jasne włosy rozsypały się na poduszce obok mojej głowy?), dlatego odwrócił znów wzrok; skruszony i pokonany, udając, że zaintrygował go mijany właśnie obraz, choć znał go na pamięć w każdym detalu, jakby sam siedział obok Van Gogha i kierował jego rozedrganą dłonią.
— Nie — odparł szybko — Nigdy nie śmiałbym ściągać żadnego ducha z zaświatów; zwłaszcza takiego, który odebrał sobie życie z własnej ręki. To jak plucie na czyjąś mogiłę, nie uważa pan? Różnica polega na tym, że kamień nagrobny nie ma uczuć i może trwać tak nadal, niewzruszony.
Chciał powiedzieć coś jeszcze - może zapytać o Victorię (wiedział przecież, że się znali; podczas bankietów, tych nudnych spotkań czystokrwistych czarodziejów, w czasie których myślał tylko o tym, kiedy wróci do domu, widział jak kilka razy ze sobą rozmawiają i odniósł wrażenie, że są ze sobą dość blisko) i o Limbo, ale speszyła go surowość w spojrzeniu tej nieznajomej starszej kobiety. I nie chodziło tutaj o to, że szedł pod rękę z mężczyzną - nie widział wszakże w tym nic zdrożnego - lecz o wrażenie, że ona wie, że w domu czeka na Perseusa narzeczona. Że wróci do ich wspólnego mieszkania, pocałuje ją i jak gdyby nigdy nic zacznie opowiadać o słonecznikach i Van Goghu, zgrabnie pomijając w tej historii postać Laurenta lub umniejszając jego udział i czyniąc z niego zaledwie postać epizodyczną. Tłumaczył się przed samym sobą, że nie robił tego ze złej woli - Vespera była w ciąży, a on nie chciał jej denerwować rozmową o człowieku, którego jej znajomi próbowali skrzywdzić. Którym sama być może gardziła.
— Nie mogę tego panu obiecać — odparł tym samym, enigmatycznym tonem. Kiwał głową, notując w pamięci każdy szczegół, nie tylko słowa, jakie wypowiadał; Laurent patrzył na obrazy, a Perseus patrzył na niego, na linię żuchwy i perłę kołyszącą się przy uchu, różowe policzki i usta, prosty nos, ten łagodny, a zarazem wyrazisty łuk brwiowy, idealnie ułożone jasne włosy (zupełnym tylko przypadkiem długie na tyle, by można było wsunąć w nie palce) i na wpół przymknięte powieki. — A czy jest coś, czego pan nie lubi?
Mijali słoneczniki z Paryża; kilka ściętych, pozornie niedbale złożonych kwiatów na stole, przekwitniętych, z popielatymi nasionami gotowymi do zjedzenia. Musiał przyznać, że nie budziły w nim żadnych większych emocji; na pewno nie tak intensywnych, jak te z Arles. Zwolnił więc krok, kiedy znaleźli się obok nich.


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
16.06.2024, 17:55  ✶  

Być kimś innym, albo nie być wcale. Zmienić nazwisko, przywdziać inny uśmiech, założyć różowe okulary. Marzenia podobne do tego, żeby zakupić bilet, byle jaki, wsiąść do pierwszego lepszego pociągu. Wyjechać stąd i zostawić pracę, której nawet nie lubisz. Poznać nowe lasy i pola, które miniesz za oknem, zachwycić się nowymi budowlami Manchesteru, westchnąć do magicznego Yorkshire. Niestety mogliśmy tylko oglądać obrazy, repliki van Gogha, która cudem chyba nie spłonęła przez tych idiotów, Śmierciożerców. Był Black i był Prewett, żadne inne nazwisko nie pasowało do tych twarzy i do ich sposobu bycia. Mogliby je skreślić w dokumentach, spalić te gobeliny, a ciągle mieliby tę samą przywarę. Nalepkę przyklejoną do czoła, jakby rzeczywiście każdy wokół wiedział. Prześwietlają cię na wylot, chociaż sekrety dobrze chowasz.

- I nie zawsze Pan musi nim być. Czasami może być Pan... po prostu sobą. - Nie specjalistą psychologiem, nie lekarzem, nie Blackiem, nawet nie Perseusem. Sobą. Nie zmienisz imienia i nazwiska, ale możesz czasami się z nich obedrzeć, żeby zachwycić się momentem i chwilą. Nie zauważył przy tym tego chwilowego zakłopotania... tego chwilowego zawstydzenia własną słabością i własną szczerością. Coś, co zaraz wykwitło w dumę - i bardzo dobrze. Niech kwitnie. Czy mógłby podlewać ten kwiat, dbać o niego, pielęgnować i chronić przed upałem, przed deszczem, przed szkodnikami, które zaraz chciałyby osiąść na dorodnych liściach? Perseus wydawał się potrzebować ochrony. Szklarni, w której mógłby oglądać świat, ale zza bezpiecznej szyby. Gdzie docierałoby do niego słońce, ale mógłby się chować w cieniu innych roślin, by pomału i po cichu oddawać się swoim radościom. Ten obraz nie kwitł w jego głowie, jeszcze nie. Znał tego człowieka stanowczo za mało, ale wielką ulgą było odkrycie, że spotkanie się z nim na zupełnie innej stopnie niż tam, w tym gabinecie, przynosiło ze sobą ulgę, zamiast dociskać do ziemi.

- Nie uważam tak. - Pozwolił sobie po raz kolejny się z nim nie zgodzić. To tak pasowało do słonecznika, jakim był Perseus - osoby, której pomyliły się barwy i zamiast stworzyć żółte płatki, oblał się cały czernią. Nadwrażliwej wręcz? Nawet w tamtym gabinecie miał wrażenie, że emocje za głęboko sięgają tego człowieka, może to było ich pomostem? Miał przecież ten sam problem. - Duchy często nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że nie żyją, albo wręcz nudzą się po drugiej stronie. Może w Limbo Vincentowi jest również samotnie i zimno, a chwila rozmowy ulżyłaby mu? - Powiedział to z zastanowieniem, stawiając pytanie w takiej intonacji, by nie pozostało wątpliwości, że to jedynie filozofowanie, dywagowanie i rozważanie. - Sam jednak też bym się nie zdecydował zakłócać bez potrzeby spokoju duchów. To nie jest zbyt bezpieczne, szczególnie teraz, kiedy granica między naszym światem a Limbo potrafi się zacierać. - Wiedział o tym? O tych pęknięciach, o widmach, o... na pewno wiedział. Na pewno miał pacjentów, którzy przybiegali do niego z tymi problemami. Nie chciał się nawet zastanawiać, jak wielu tragicznie to dotknęło.

Zachichotał cicho niczym nadobna niewiasta, chowając przez moment usta za zgiętymi palcami dłoni, przymykając oczy. Nie mógł obiecać, a zdecydowanie nie była to groźba... brzmiało tylko jak zaproszenie do czegoś dobrego. Jeśli tylko nie myślałeś o żadnych konsekwencjach i przyjmowałeś, że ta chwila zostanie w tej chwili zamknięta. Nie wyjdzie poza te mury. Jeśli tylko udawałeś, że wszystkim będzie to odpowiadało.

- Wiele rzeczy. - Odetchnął i przechylił głowę, spoglądając błyszczącymi oczami na mężczyznę. Wyobrażał sobie, jak sięga dłonią do jego policzka, jak opiera się na nim, jak przeciąga kciukiem po kości policzkowej, a drugą rękę zarzuca za jego szyję. Zsunął na moment oczy na jego usta, nim zaraz wrócił do jego oczu, pozwalając na razie tej enigmatycznej odpowiedzi zawisnąć w powietrzu. Żeby kontynuować wypowiedź musiał odwrócić spojrzenie i spojrzeć z powrotem na obraz. - Przemocy. Samotności. Manipulacji giełdą. - Uśmiechnął się półgębkiem, ale dla stojącego blisko Perseusa było to zauważalne. - Biurokracji Ministerstwa. Braku jego progresywności i uporczywego trzymania starych zasad. Terroru Śmierciożerców. - Lista była długa. - Słodyczy. - Znowu się lekko uśmiechnął, ale tym razem już nie powstrzymał uśmiechu szerszego. Celowo przecinał te jakże poważne rzeczy tymi niby błahymi, prozaicznymi, a w życiu człowieka bardziej obecnymi niż tacy Śmierciożercy. - A Pan, Panie Black? Co pan lubi, a czego pan nie lubi? - Spojrzał na niego z zaintrgyowaniem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
corbeau noir
— light is easy to love —
show me your darkness
Gdyby Śmierć przybrała ludzką postać, wyglądałaby jak Perseus; wysoki i szczupły, o kredowym licu oraz zapadniętych policzkach. Pojedyncze hebanowe kosmyki opadają na czoło mężczyzny; oczy zaś, czarne jak węgiel z jadeitowymi przebłyskami, przyglądają się swym rozmówcom z niepokojącą natarczywością. Utyka na prawą nogę, w związku z czym jego stały atrybut stanowi mahoniowa laska z głową kruka.

Perseus Black
#9
28.06.2024, 21:21  ✶  
Po prostu sobą. Nie było bardziej oczywistego wyjścia, niż być po prostu sobą. Nie było niczego łatwiejszego od bycia sobą. A jednak sprawiało mu to pewne trudności - być sobą, to znaczy kim? Kim był Perseus Black? Niekiedy łapał się na tym, że patrzył w lustro i nie poznawał człowieka odbijającego się w jego tafli. Człowieka! Jakże wielkim przerostem formy nad treścią było mówienie o sobie per człowiek, kiedy było się zaledwie zlepkiem wspomnień, roztrzaskanych, niepasujących do siebie, trzymających się tylko na cienkim bandażu gwałtownych afektów. Być sobą - spełniającym oczekiwania synem, wspierającym bratem, idealnym mężem i wzorowym ojcem? Takim, jakim chciał być postrzeganym przez świat; poważnym, dystyngowanym mężczyzną, spełniającym się w zawodzie budzącym zaufanie społeczne? Być sobą - rozedrganą emocjonalnie istotą, która wciąż szukała swego miejsca? Kruchym, przerażonym człowiekiem, którego przerastała konfrontacja z rzeczywistością, a więc zamykał się w marzeniach i niespełnionych scenariuszach? Ekscentrykiem, który nie pasował do żadnego środowiska? Którym Perseusem był? Chyba żadnym. I jednocześnie obojgiem.
Laurent się z nim nie zgadzał i było to... być może nie nowe doświadczenie, ale całkiem odświeżające. Zmuszało go do refleksji, odnalezienia w sobie odpowiednich argumentów, a nawet do zrewidowania swoich poglądów. Starcie dwóch różnych przekonań było znacznie ciekawsze niż grzeczne przytakiwanie sobie. I choć Perseus miał skłonność do spolegliwości, tak nie zamierzał odpuszczać swojemu rozmówcy; przynajmniej nie teraz.
— Sądzę, że akurat Vincent jest tego świadom; w końcu odebrał sobie życie z własnej ręki. Podobno kiedy umierał, jego ostatnimi słowami było smutek nigdy nie przeminie — odrzekł w zadumie, jakby pochylał się nad sylwetką dobrego przyjaciela (lub pacjenta, bowiem nie miał wątpliwości co do kiepskiego stanu ducha artysty), a nie niedocenionego malarza, który odszedł kilkadziesiąt lat wcześniej — Nie wiem, jak jest w Limbo. Mam tak wiele pytań, a jednocześnie boję się, że mógłbym się rozczarować. Z drugiej strony, czy nie lepiej rozczarować się teraz, niż po fakcie? — na przykład w dniu, w którym zaplanował swoją śmierć. Nie znał jego daty i nie potrafił przewidzieć, czy będzie to za pięć miesięcy, czy dwadzieścia pięć lat, ale wiedział już, że będzie to dzień, w którym nie będzie w stanie poruszać się samodzielnie. Nie pozwoli się przykuć do wózka. Nie stanie się ciężarem, pełnymi zmęczenia westchnieniami i tematem skrzętnie pomijanym w czasie rodzinnych kolacji.
Może i dla Laurenta był słonecznikiem, lecz to on był prawdziwym słońcem. Och, jakże dobrze było oderwać myśli od przygnębiających rzeczy!
— Lubię czerń... i błękit — taki jak twoje oczy, pomyślał, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak niebezpieczne są twoje oczy, jak silne uczucia budzi we mnie jedno twoje spojrzenie — Lubię jesień, a zwłaszcza mgliste jesienne poranki na wrzosowiskach w Dolinie Godryka. Dobre wino. Mugoli. Ludzi, właściwie. Sztukę. Czarną kawę i czarne słodycze. Postęp. Poezję. Piękno i groteskę. Książki. Osobliwe zwierzęta. Pana, panie Prewett.
Stało się; zrzucił mu na głowę cegłę w postaci swojego wyznania. Nie pozwolił jednak Laurentowi na zbyt długie zastanawianie się nad jego słowami - chyba ze strachu przed tym, co mógłby usłyszeć w odpowiedzi - dlatego ponownie zaczął zasypywać go informacjami. I tak, jak robił to jego towarzysz, przeplatał te najbardziej istotne z tymi mniejszej wagi, choć w przypadku Perseusa - każde słowo Laurenta było ważne. Każde zachowywał głęboko w swojej pamięci, bo przecież interesował go w każdym aspekcie tego słowa.
— Nie lubię niewygodnych garniturów. Zbyt głośnych miejsc. Zbyt cichych miejsc. Śmierciożerców. Bezsennych nocy. Mojej choroby. Śmierci. Londynu. Zimna. Samotności — i siebie, chciał dodać, ale zabrakło mu odwagi na tak brzemienne w skutkach wyznanie; zbyt wiele kosztowało go przyznanie się do choroby (zabawne, że Laurent był drugą osobą, której mówił o niej otwarcie), dlatego zabrakło mu sił na więcej prawdy  — Nienawiści. Upartości. Agresji. Zła.
A przecież sam nie był dobrym człowiekiem; sam bowiem splamił swe ręce najcięższym z grzechów, kiedy jego dłonie zacisnęły się na szyi człowieka, który zaledwie chwilę wcześniej próbował uczynić to samo, po szamotaninie, która przewróciła meble, zrzucała z nich przedmioty i była najstraszniejszą z walk, jakie stoczył w życiu. Ale czy samoobrona go usprawiedliwiała? Chciałby, żeby tak było. Być może Wizengamot skłoniłby się ku takiemu wnioskowi, ale cóż z tego, skoro sam wybaczyć sobie nie potrafił?
Minęli słoneczniki z Arles i zatrzymali się przed obrazem przedstawiającym pole pszenicy i wrony. Uśmiechnął się smutno. To było jedno z ostatnich dzieł Mistrza.
— Mugolskie obrazy, w przeciwieństwie do magicznych, pozostają nieruchome, a mimo to nie mogę wyzbyć się wrażenia, jakby rzucały na mnie jakiś urok. Niemalże czuję w powietrzu zapach lata, słyszę nadlatujące wrony, a chłodny wiatr rozwiewa moje włosy - idzie burza, a ja nie szukam schronienia. 


[Obrazek: 2eLtgy5.png]
if i can't find peace, give me a bitter glory



Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
03.07.2024, 16:00  ✶  

Człowiek zbyt łatwo gubił się w twarzach, które posiadał. Maskach, które zmieniał. Czy dorosłemu mężczyźnie w ogóle przystojną iście nastoletnie problemy tożsamości? A może to w ogóle nie było zależne od wieku i regulacja tego, kim jestem nie była wcale odmierzaniem kolejnych wiosen w kalendarzu? Odpowiedź zawsze była ta sama i tak samo prosta - jesteś każdą z tych osób, bo to naturalne, że w różnych sytuacjach potrafimy inaczej się zachowywać, że różni ludzie sprawiają, że pokazujemy inną część siebie. Gdyby jednak te naturalności z takim banałem były opowiadane to problematyka ludzkiej psychiki pewnie byłaby opowiadana przez chłopa z cepem w polu. Tymczasem się prężyliśmy, cudowaliśmy, a wszystko po to, żeby na końcu własnej drogi wyjść zdziwionym i niepewnym, jak w ogóle skończyliśmy w ten sposób.

Smutek nigdy nie przeminie... Nie mógł powiedzieć, że był nieszczęśliwy całe życie - to byłoby kłamstwo. Ale powiedzieć, że naprawdę odnalazł swoje ultymatywne szczęście? Że dobrnął do punktu, w którym naprawdę mógłby się zatrzymać? Chyba ten czas, kiedy wszystko się uspokoiło, kiedy przeszłość została porwana jak muszla z ostatnią z fal, gdy morze było niemal nieruchome, a jego leniwy szum był ledwo szmerem dla ucha - wtedy, gdy zatrzymał się w nowo zbudowanym domu mógł powiedzieć, że był szczęśliwy. Czy tak do końca..? Homo sapiens to niezwykle chciwe istoty - potrafią nie doceniać tego, co mają, zapominać o dobroci, jaką zostali otoczeni i widzieć same przeszkody, same nieznośne wyboje, które mają przed sobą. Zapominają o tym, jak dobrze było mieć chociażby pieniądze na wyłożenie wszystkiego, co sobie tylko życzą. Zawsze było czegoś za mało i zawsze mogli dostać więcej.

- Nieszczęśliwe życie i nieszczęśliwa śmierć. - Nie pytał już, skąd wiadomo, że te słowa padły, czy ktoś przy nim był, czy ktoś mu towarzyszył. Być może, a być może to już tylko legenda. Jakoś doskonale pasowała do tego wrażenia ostatnich chwil. Było diamentem dodanym do starannie wykonanego pierścionka - finiszem, po którym nie było już odpowiednich słów. - Limbo... chyba należałoby zapytać kapłanów. - Czy mógł sam powiedzieć o Limbo? Że jawiło się pustym miejscem, gdzie duch zamknięty był w przestrzeni własnej jaźni. Wiecznie czekający - na coś, na kogoś. Niektóre doprowadzało to chyba do szaleństwa, inne zdawały się żyć niemal w raju - spokojne i zadowolone. Samym tematem Limbo nie to, że nie był szczególnie zainteresowany, ale jakoś brakowało czasu w kalendarzu, żeby zainteresować się w pełni.

Zaśmiał się perliście, kiedy usłyszał to jakże słodkie wyznanie - zaproszenie do flirtu, chociaż chyba zapraszanie potrzebne nie było. Brzmiało tak niewinnie, a przecież nie miał prawa wiedzieć, jakie myśli czaiły się w głowie tego człowieka. Nawet jeśli niektóre gesty i niektóre spojrzenia przemawiały przez same siebie bardzo intensywnie - bez słów. I rzeczywiście - nie zastanawiał się za długo nad tym. Przynajmniej nie teraz - i być może nie w przyszłości. Kiedy ta mała zabawa, gra, przetrącana była tym, co lekkie i co dodawało piękna do całokształtu twórczości. To, co przyszło później, już takie lekkie nie było i uciszyło jego śmiech. Podpisałby się pod tym - zło, smutek, śmierć, agresja, ból... tyle rzeczy, których, jego zdaniem, lubić się nie da. Niektóre były częścią tego życia, nie można było się od nich odcinać i udawać, że nie istnieją, ale były różne rodzaje smutku i różne rodzaje bólu. Niektóre z nich były wręcz niepotrzebne. Obleczone żalem, bo dlaczego w ogóle się zrodziły w pierwszym miejscu? Dlaczego ja, dlaczego on... Czemu człowiek, który się żeni, jest taki nieszczęśliwy jednocześnie? Nie on pierwszy - pamiętał jak Victoria była nieszczęśliwa, kiedy miała wyjść za mąż. Różnica była taka, że ona nie znosiła swojego narzeczonego. Perseus zaś przecież kochał Vespere. Nie odpowiedział od razu na komentarz co do obrazu.

- To prawda... lubię obrazy i twórczość mugoli. Nie uważam, żeby jakkolwiek odstawali od czarodziejskiej, a czasem w tym bezruchu dostrzegam o wiele więcej uroku. Pozostawia więcej do pracy wyobraźni. - Sam niemal czuł zapach tego opalonego w słońcu zboża kołysanego przez wiatr. - A niewygodny garnitur to w istocie prawdziwe piekło. - Zażartował, uśmiechając się ciepło do mężczyzny.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Perseus Black (4104), Laurent Prewett (4017)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa