Nie pojmował różnic pomiędzy impresjonizmem, a ekspresjonizmem, ledwo oddzielał abstrakcję od surrealizmu, a w jego oczach hiperrealizm i realizm były tym samym, tylko jedno nosiło bardziej finezyjną nazwę. Nie wiedział, czym różnią się techniki malarskie, nie umiał powiedzieć, czy zostały użyte akryle, czy olej. Teoria kolorów była obcym pojęciem rzucanym w rozmowach artystów, którym czasem przysłuchiwał się w zdumieniu; zupełnie tak, jakby na jego oczach tworzył się nowy język, którego nie pojmował jeszcze, a przecież rozmawiali po angielsku.
Perseus Black nie znał się na sztuce, ale nie przeszkadzało mu to w tym, by ją konsumować, by przeżywać wszystkie emocje, które autor przelał na płótno. W pewnym sensie lubił te zaproszenia do wspólnego przeżywania rozpaczy lub ekstazy (najczęściej tego drugiego). Uważał, że nie ma nic bardziej intymnego, niż podzielenie się z kimś swoimi myślami; nie można być bardziej nagim, niż wtedy, kiedy obnażało się przed drugim człowiekiem swe największe sekrety, marzenia oraz obawy. Sztuka była dla Perseusa swego rodzaju emocjonalnym ekshibicjonizmem, ale - och, jakże piękny był to akt!
Tamtego ranka pod koniec lipca zjawił się w galerii OdNowa, by obejrzeć jeden z najnowszych obrazów swej krewniaczki, Loretty Lestrange. Obiecał przecież tej małej, szalonej istocie, że to zrobi, nim wystawa dobiegnie końca, jednakże pochłonięty przygotowaniami do ślubu nie miał czasu, a kiedy wreszcie go znalazł - z niekrytym żalem zorientował się, że obraz małej Lori zniknął! Zrezygnowany i zawstydzony planował wrócić do domu, układając w głowie dziesiątki wymówek dla swojego gapiostwa, kiedy jego uwagę przykuła tablica na sztaludze ustawionej przed jedną z sal - Vincent Van Gogh, głosił wykonany pozłacanymi literami napis, a Black poczuł, jak serce boleśnie mu się zaciska. Znał tego malarza - miał przyjemność podziwiać jego dzieła jeszcze w Paryżu i płakać nad jego nieszczęsnym losem. Nie były to oryginalne prace, lecz kopie, jak informował mniejszy napis, ale w żaden sposób mu to nie przeszkadzało.
Utożsamiał się z Vincentem, przez całe życie niedocenianym, Vincentem, który w rozpaczy się postrzelił - i nawet to mu nie do końca wyszło. Smutek nie przeminie, miał powiedzieć w swych ostatnich chwilach. Nie, nie przeminie.
Nie był na wystawie sam. Zauważył Laurenta od razu, przemierzającego galerię z pewną dozą opieszałości i charakterystycznej dla niego lekkości, jakby nie był wcale człowiekiem, lecz bytem utkanym z obłoków, sunącym miękko pomiędzy obrazami umęczonego człowieka. Z piersi Perseusa wyrwały się dwa westchnienia - pierwsze, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że przygląda się młodemu Prwettowi niepokojąco długo. Drugie, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że w pokoju pełnym sztuki, patrzył tylko na niego. Pragnął do niego podejść, porozmawiać, zapytać jak się czuje po ich ostatnim spotkaniu oraz czy nie ma do niego żalu. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że nie powinien przerywać mu jego małego tête-à-tête ze sztuką i poczekać na dogodny moment. Ten nadarzył się w chwili, w której grupa młodych ludzi (towarzyszących im cały czas i wymieniających swe uwagi nieco głośniej niż wypadało) opuściła salę, zostawiając ich samych.
Wtedy też podszedł do Laurenta od tyłu i stanął obok niego, a zapach jego perfum sprawił, że mocniej zacisnął dłoń na lasce.
— Za życia sprzedał tylko jeden obraz; widoczną przed nami Czerwoną winnicę. Zastanawiam się, co czułby, widząc dziś tych wszystkich zebranych tu ludzi, nazywających go jednym z najwybitniejszych mugolskich artystów? — wyszeptał, wpatrując się w rdzawy pejzaż, ramię w ramię z Laurentem, niemalże ocierając się o niego koszulę. Czerń i biel na tle czerwieni; jakże abstrakcyjnie musieli wyglądać z perspektywy obserwatora. A potem odwrócił się do mężczyzny i posłał mu serdeczny uśmiech. — Dzień dobry, panie Prewett. Przyszedł pan obejrzeć Słoneczniki?
![[Obrazek: 2eLtgy5.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=2eLtgy5.png)
if i can't find peace, give me a bitter glory