• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[01/08/1972] Niech Matka ma was w swojej opiece || Erik & Anthony

[01/08/1972] Niech Matka ma was w swojej opiece || Erik & Anthony
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
19.06.2024, 17:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2025, 15:54 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III


—01/08/1972—
Schronisko ''Jelenia Góra'' w Szkocji, Wyspy Brytyjskie
Erik Longbottom & Anthony Shafiq



Czy Erik spodziewał się, że kiermasz z okazji Lammas zorganizowany w magicznym Londynie okaże się aż tak chaotyczny? Otóż... Nie. Kompletnie nie spodziewał się m.in. że padnie ofiarą ''fallusowego dramatu'', gdy w jego rękach niespodziewanie wylądowała świeca przygotowana przez młodego Mulcibera.

Nie spodziewał się także, że stary przyjaciel ze szkoły będzie próbował mu wtedy zrobić zdjęcie. Do głowy nie wpadłoby mu też, że pokazy, jakie miały miejsce na scenie z udziałem różnej maści artystów, okażą się tak bardzo... angażujące.

To jednak miał już za sobą. Po opuszczeniu zabawy z torbą pełną zakupów i fantów z loterii Erik powrócił do Warowni, aby przygotować się do wyjścia. Założył nieco grubszy sweter, lepsze buty na chodzenie po lesie i zabrał z kuchni wszystkie rzeczy potrzebne do rytuału, jaki wielu czarodziejów i czarownic miało odprawić w imię bogini Matki.

Gdy już był gotowy, teleportował się spod domu w okolice schroniska ''Jelenia Góry'' w Szkocji. Czterdzieści parę kilometrów na zachód od Inverness. Kawał drogi, zwłaszcza z Doliny Godryka. Eh, czasem jednak dobrze było być czarodziejem.

Longbottom zakręcił się parę razy wokół własnej osi, dochodząc do siebie po gwałtownym lądowaniu. Zgodnie ze wskazówkami, jakimi podzielił się z Anthonym pod koniec kiermaszu, mieli się spotkać przy starej budzie, która kiedyś musiała być mugolskim przystankiem autobusowym, dopóki jakikolwiek publiczny środek transportu jeździł na tej trasie.

Teraz już nie jeździł. W okolicy nie powinno być ani jednej żywej duszy, a jednak gdy świat przestał wirować, Erik zdał sobie sprawę, że... Wylądował niecałe trzy-cztery metry od Anthony'ego. No proszę, ten to nie miał w zwyczaju się spóźniać.

Uśmiechnął się pogodnie na widok mężczyzny, podchodząc do niego i poprawiając torbę na ramieniu. Otaksował go od stóp do głów. Chociaż czuł się w jego towarzystwie naturalnie, nawet gdy byli otoczeni przez innych bawiących się gości w mieście, tak teraz, tuż na granicy lasu w okolicy zmierzchu, Shafiq zdawał mu się jeszcze bliższy.

— Trochę się zawiodłem — zagadnął z udawaną pretensją. — Myślałem, że to ja będę pierwszy. Zazwyczaj jestem. — Zmarszczył czoło. — Chyba. W każdym razie staram się być punktualny. A teraz... To tak jakby ktoś mi skradł nieco chwały!

Wydął dolną wargę, uderzając czubkiem buta o grudkę zbitej ziemi. Rozejrzał się uważnie na prawo i lewo, zanim wrócił wzrokiem do Anthony'ego.

— Cieszę się, że tu jesteś — przyznał w końcu ciepłym tonem, uśmiechając się jednocześnie pod nosem. — Nikt z rodziny... Nie był tutaj od jakiegoś czasu, więc... Cieszę się, że ktoś będzie tu ze mną.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#2
20.06.2024, 11:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.06.2024, 16:41 przez Anthony Shafiq.)  
To miała być tylko godzina, właściwie wyszły trzy kwadranse, bo jeszcze przed wspólną herbatą Anthony musiał załatwić kilka spraw związanych ze stoiskiem. Trzy kwadranse, trochę niezręczne, choć nie mógłby powiedzieć, że nieprzyjemne. Trzy kwadranse, to więcej niż dali sobie kiedykolwiek - publicznie w Anglii, bez wymówki wspólnej misji, bez wymówki charytatywnej imprezy, bez osób trzecich, będących jak gruby filtr nałożony na rozmowę, która mogłaby się toczyć tylko we dwoje. Trzy kwadranse, bo tak, bo chcieli się spotkać i porozmawiać. Czuł ciężar w karku każdej minuty, którą razem spędzili przy kawiarnianym stoliku, był wtedy napięty jak struna brzmiąca alikwotami przy każdym emocjonalnym drgnieniu towarzysza, skrzywieniu, milczeniu które trwało pół sekundy za długo.

Mieli spotkać się dopiero w drugiej połowie sierpnia, a rozmawiali jak para starych przyjaciół przez trzy kwadranse przed Lammas.

Czy mógłby się winić za to, że chciał więcej? Doskonale wiedział, że tak właśnie będzie, że kiedy przekroczy ten punkt wyznaczany granicą ich ojczyzny, nie będzie już umiał tego powstrzymać. Kradł kolejne minuty podczas jarmarku, jak drogocenne pierścienie, wciąż na bezdechu, wciąż nie wiedząc, nie widząc gdzie przebiega granica. Kim dla Ciebie jestem? Pytanie kotłowało się w głowie podczas wspólnej przechadzki, powracające falą niczym berliozowskie idee fixe, a skóra płonęła od każdego mniej lub bardziej przypadkowego dotyku. Anthony nienawidził być dotykany, przytulany, można powiedzieć, że tylko wspólny taniec usprawiedliwiał kontakt z drugą osobą tak długotrwały, wciąż jednak odpowiednio sformalizowany. Bezpieczny. A jednak, nie był w stanie powiedzieć, czy było na świecie cokolwiek, za czym tęsknił by bardziej niż za objęciem silnych ramion Erika, jego ciężarem gdy oddech i serce uspokajały się po ciężkim dniu w ufnym wzajemnym zaśnięciu.

Mieli spotkać się tylko na herbatę, a teraz proszę, sami na szlaku do chatki ukrytej pomiędzy szkockimi szczytami.

Gdy Erik się teleportował, Anthony był już na miejscu. Piaskowy, wykwintny garnitur zamienił na zdecydowanie prostsze i wygodniejsze lniane chinosy, spod lazurowego swetra wychylał się niedopięty kołnierz białej koszuli. Jego obuwie mogłoby zaskoczyć przyzwyczajonych do miejskich stylizacji Shafiq'a, Longbottom bez pudła mógł jednak rozpoznać jedną z nielicznych rzeczy, których polityk nie wyrzucał z szafy pomimo zabrudzeń – magiczne wzmacniane, skórzane buty, które zwykł nosić podczas ich podróży w chłodniejsze regiony świata, zwłaszcza gdy odwiedzali, czego Anthony nigdy nie potrafił sobie odmówić, hodowle smoków. Miał ze sobą również czarną skórzaną torbę, jak widać chciał zabrać na tę małą wycieczkę kilka fantów, nawet jeśli się na to nie umawiali.

– Zazwyczaj jesteś pierwszy... – rozbawione iskry przeskoczyły w szarych oczach, drżenie kącików ust sugerowało jasno, że niekoniecznie teleportacje chodzą mu po głowie. Podszedł do niego powoli i starą koleiną gestów pozwolił sobie wygładzić materiał ubrania pod grubym paskiem torby swojego towarzysza. –...ale dzisiaj rano to ja się spóźniłem. Więc... jeden - jeden? – zaproponował miękko, odsuwając dłoń.

– Cała przyjemność po mojej stronie Eriku. Jestem bardzo... – Słowa słowa słowa, uciekł wzrokiem ku niebu myśląc o tym wszystkim co sobie powiedzieli, czego nie powiedzieli, co chciałby powiedzieć, a czego absolutnie nie powinien. – Jestem bardzo ciekaw Jeleniej Góry. Prowadź. – Końcówki uszu tylko lekko się zaróżowiły, wargi tylko na moment nie domknęły zaciągając się chłodną aurą sierpniowego, szkockiego wieczoru. Wsunął ręce w kieszenie i zatoczył barkami koło, przekrzywiając głowę to w prawo, to w lewo, próbując chociaż trochę się rozluźnić.

– Chcesz mi opowiedzieć o tym miejscu? Dlaczego już tu nie przyjeżdżacie? Okolica zdaje się całkiem... przyjemnie odludna. – Podążał obok Erika w drodze do domku, a może domostwa, kto wie co Longbottom miał na myśli mówiąc o domku w górach, jakich rozmiarów będzie przestrzeń do jakiej go prowadził. Po nim i po jego rodzinie mógł spodziewać się wszystkiego, począwszy od dwuizbowej chatynki po środku niczego, po obszerny zajazd z salą balową w całości wykończoną w drewnie, z gigantycznym, ruchomym gobelinem jeleni na rykowisku, czy innej rodzajowej scenki z polowaniem. Nie dbał jednak o to, z powodzeniem ignorując również zaszytą sugestię brudu i stęchlizny, które najprawdopodobniej tam się będą znajdować, skoro "nikt tam nie był od jakiegoś czasu". Ostatecznie nie liczył się stan tego miejsca, tylko wspólnie spędzony czas.

– Zdałem sobie właśnie sprawę, że to w sumie pierwszy raz, kiedy Ty mnie gdzieś zabierasz, a nie ja Ciebie. – dodał po chwili marszu, pozornie obojętnym, zamyślonym tonem. Nie wiedział jak długa będzie ich trasa, ale nie przykładał do tego aż takiej wagi - jak długo nie będą biegać to nie zakładał sromotnego blamażu, podobnego do tego, który zaliczył o poranku. – Przyjemna odmiana. Dobry klimat do odetchnięcia po całym dniu spędzonym w mieście – dodał cieplej, nie musząc silić się nawet na wyszukiwanie pozytywnej informacji zwrotnej, skoro ta była w zasięgu ręki.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#3
21.06.2024, 18:12  ✶  
Nie dało się ukryć, że podczas Lammas wykonali dosyć spory krok do przodu w kwestii przeniesienie ich relacji na nieco bardziej naturalne tory. Jakby samo to, że dali się zobaczyć razem publicznie w kraju i to na dodatek w samym centrum dzielnicy czarodziejów, to jeszcze dzięki boskiej interwencji Jonathana wylądowali razem na scenie podczas wystąpienia Geraldine Yaxley. Erik cieszył się, że udało im się pokonać tę pierwszą przeszkodę, biorąc pod uwagę, jak duże obawy względem tego mieli na początku swojej znajomości całe lata temu.

Teraz mogło być już tylko prościej. Zwłaszcza że małymi krokami zbliżało się ich wspólne wyjście do teatru. Miał nadzieję, że wówczas Shafiq nie będzie za bardzo spięty. Gdyby umiejscowić te dwa wydarzenia - kameralne wyjście na przedstawienie i wspólny wypad na kiermasz - od mniej stresującego do bardziej stresującego, to sabat zdecydowanie wygrywał. A tak? Mieli już to za sobą. Uśmiechnął się na widok swetra, jak i reszty ubioru. Zdecydowanie mniej oficjalnie. A im mniej oficjalnie, tym lepiej. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że niedługo mieli się znaleźć w zakurzonej i brudnej chacie.

— Tobie tylko jedno w głowie — rzucił sucho, jak gdyby ten żart w ogóle nie przypadł mu do gustu, jednak po chwili uśmiechnął się lekko do mężczyzny. — Chyba masz za mało spotkań dyplomatycznych w grafiku, że pozwalasz sobie na takie fantazje. — Zacmokał cicho, akurat, gdy Anthony sięgnął ku jego torbie. Spojrzenie Erika przesunęło się wzdłuż dłoni czarodzieja, wślizgując się po ramieniu na jego bark, mijając szyję, usta, aby spocząć na jego oczach. — Eh, gdyby tylko wiedzieli...

Nie dokończył myśli, tylko pochylił głowę ku ziemi, co by ukryć szeroki uśmiech, który wpełzł na jego wargi. Korciło go, aby flirtem odpowiedzieć na flirt, jednak obawiał się, że w pewnym momencie nawet jemu zabraknie samokontroli. Gdyby nie okoliczności jego wizyty w Little Hangleton, możliwe, że już wtedy nie potrafiłby się powstrzymać, jednak nadmiar emocji zmógł wówczas zarówno jego, jak i Shafiqa.

A mimo to Erik wolał zachować dystans. Przynajmniej do czasu, aż nie rozwiąże się kwestia rytuału z Polany Ognisk, którym był związany z Norą i Elliotem. Nie chciał kolejnych problemów. Westchnął ciężko i poprowadził Anthony'ego przez pustą ulicę, co by wylądowali na pastwisku. Aby w ogóle przejść w odpowiedni rejon lasu, musieli najpierw przejść przez pole, które na co dzień było zarezerwowane dla zwierząt właścicieli gospodarstw z okolicy.

— Chata jest w rodzinie od lat. Stawiam, że wykupił ją Godryk jakoś po ślubie z babcią — wyjaśnił, bo sam konkretnie się nie orientował, kiedy budynek wylądował w rękach Longbottomów. — A może był już wcześniej, ale nie używany? W każdym razie, co jakiś czas była wykorzystywana na zimowiska podczas ferii świątecznych. Chyba nawet urządziliśmy tu Yule w mniejszym gronie raz czy dwa razy. — Szedł stosunkowo powolnym krokiem, nie chcąc narzucać szybkiego tempa. Chociaż może z uwagi na chęć poprawienia swojej kondycji przez Anthony'ego, powinien był to zrobić. — Chyba po pewnym czasie bardziej opłacalne zrobiło się po prostu spędzanie zimy w Warowni. Większy metraż, a więc i więcej miejsca dla gości, więc nie było zbytnio powodu, żeby tu przyjeżdżać. Szkockie wyżyny to nie do końca góry skandynawskie.

Zaśmiał się krótko na uwagę Anthony'ego. Co racja to racja... Natura ich dotychczasowej relacji poniekąd wręcz zakładała, że to od Shafiqa zawsze będzie wychodzić inicjatywa kolejnego spotkania. Erik ze stopniem marnego detektywa nie bardzo miał okazję ku temu, aby usprawiedliwić obecność starszego czarodzieja podczas wyjazdów służbowych. Miał wątpliwości, żeby Anthony sprawdził się za dobrze w roli niezależnego specjalisty dla Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.

— Jestem pewien, że zapamiętasz to po wsze czasy — odparł, zerkając na niego z dwuznacznym uśmiechem. — Twoje mięśnie zresztą też. Droga do Jeleniej nie jest najłatwiejsza. Zwłaszcza, że sam nie do końca pamiętam wszystkie skróty. — Nachmurzył się lekko. To... Nie nastrajało pozytywnie... Czyż nie?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#4
22.06.2024, 12:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.06.2024, 09:10 przez Anthony Shafiq.)  
Anthony uśmiechnął się na przytyk, kolejny, choć teraz zdecydowanie szybciej oblicze Erika rozjaśniało się, mimo niezbyt słonecznej w tym regionie aury, a zatem i jego ciało nie zdążyło zareagować niepotrzebnym spięciem. Ostatecznie, nie było to też tak odległe od prawdy stwierdzenie, choć Shafiq pokusiłby się zapewne o małą korektę gramatyczną, bo nie jedno, a jeden, tylko jeden mu był w głowie. I teraz ten jeden właśnie prowadził go przez pola i zielone pastwiska, a cel ich wędrówki zaiste nie był aż tak ważny, jak sam akt wspólnej, niespiesznej aktywności. Liczył się każdy krok, każde miejsce, na które mogli spojrzeć nawet nie zapatrzeni w siebie, ale stojący obok siebie. Co by z resztą nie mówić na temat snobizmu Anthony'ego, był w nim swoisty głód przygody i nie można było powiedzieć, że był w stanie usiedzieć w miejscu, kiedy gdzieś jechał. A przynajmniej tak było podczas większości ich wspólnych wyjazdów.

I tak samo teraz, bez zawahania, bez narzekania na warunki, wciskającą się wszędzie wilgoć, nieco dżdżystą aurę, szedł u boku Erika zasłuchany w jego opowieść. Milczący, oddający mu przestrzeń, jako temu, który przewodzi tej wyprawie.
– Rozumiem, a więc... względy sentymentalne? Brałeś tu udział w kuligu? Mieliście zaprzęgi? Ogniska? Po Twoim tonie wnoszę, że to ważne dla Ciebie miejsce, chyba nie tylko z powodu wspólnych wakacji? – dopytywał zaciekawiony przestrzenią, która w jakimś stopniu definiowała i kształtowała Erika, choć jeszcze nie wiedział w jak znacznym. Całe spotkanie było więc jak książka, której narracje trzeba było uszanować, nie było możliwości skoczyć do ostatniego rozdziału, żeby podejrzeć zakończenie, suspens pełen dramatyzmu lub przytulnych okoliczności.

– Nie bądź surowy dla szkockich wyżyn. Często mówiłem o nich z przekąsem, głównie przez wzgląd na szkołę oraz moją słabość do wysokich temperatur. Mają one jednak niezaprzeczalny urok, snujące we mgle opowieści, cudne ruiny, mrowie owiec... Och i tą charakterystyczną soczystą zieleń bezkresnych połaci upstrzonych małymi górkami kamieni, której niestety nie mogę doświadczyć, ale czytałem, że wpływa kojąco na umysł, podobnie z resztą jak spacer po lesie. – ton miał lekki, przyjemny, nie narzucający się, ale w postawie znać było pewne wycofanie. Szedł bliżej niego niż na Lammas, ale nie szukał kontaktu, zaczepki, przyjmując tyle ile Erik chciał mu ofiarować, bez zadawania nadmiaru pytań. Wytyczali szlaki. To wymagało cierpliwości i ostrożności.

– Skróty? Ha! Chcesz powiedzieć, że powinienem założyć czerwony, a nie niebieski kubraczek na dzisiejszy wieczór? Wielki zły wilku powiedz, może tym razem jednak będziemy się trzymać szlaku, jeśli nie jesteś pewien? Z tego co kojarzę mija babka i tak pewnie czyta coś w okolicach Alei Horyzontalnej – zapytał rozbawiony, po czym dodał nieco poważniej, wciąż jednak uśmiechając się swobodnie: – To tempo mi odpowiada, nawet jeśli się zgubimy i nie dotrzemy na miejsce, myślę, że mogę za kieliszek cherry na końcu drogi wybaczyć Ci absolutnie wszystko. Choć może powinienem ocenić formę zadośćuczynienia na podstawie jutrzejszych zakwasów, jak myślisz?

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#5
02.07.2024, 00:24  ✶  
Naprawdę chciał na powrót przyzwyczaić się do tego, że znowu był u boku Anthony'ego. Chociaż od ich ostatniej wspólnej delegacji minęło sporo czasu, tak... Teraz sytuacja- ich relacja malowała się inaczej niż wtedy. A rytuał narzucony na niego przez majowe pale wcale nie pomagał w rozeznaniu się w tym, co właściwie powinien zrobić, a przede wszystkim kiedy powinien podjąć jakąś poważną decyzję. Później będziesz się nad tym zastanawiał. Małe kroki. Nie musisz od razu szarżować, napomniał się Longbottom, rozglądając się na prawo i lewo.

— Nie? Nie wiem? ...Może? — Zmarszczył czoło na pytanie starszego czarodzieja. — Chciałem sprawdzić, co się tu właściwie dzieje pod naszą nieobecność. Poza tym, to dobra kryjówka. Mało kto spoza rodziny o niej wie, więc można to wykorzystać na parę niezłych sposobów. — Ściszył nieco głos, aby zaraz zupełnie zamilknąć. Cóż, dodatkowa miejscówka dla Zakonu Feniksa, to było tylko jedno z możliwych rozwiązań. Było ich jeszcze parę. — Jest tu bardziej... ustronnie. Prywatniej. Niskie ryzyko, że dziennikarze będą szukać sensacji. Ah, no i pusto tu. Dolina to może i wioska, ale i tak sporo tam ludzi.

Zwłaszcza w ostatnim czasie, dorzucił w myślach Erik, przestępując dziarsko z nogi na nogę podczas marszu. Najpierw atak Śmierciożerców na Knieję Godryka, który sprawił, że do Doliny zawitała masa wolontariuszy, pracowników Ministerstwa Magii i badaczy chcących zbadać okolice katastrofy. Potem pojawili się mugole, których zaczęło przywiewać ze wszystkich czterech stron świata, bo widzieli na niebie jakieś nie-wiadomo-co. Aż strach było pytać, co nawiedzi wioskę na jesień: stado dzikich centaurów chcących odzyskać własne ziemie czy samotny smok, który postanowi zaatakować lokalne domostwa?

— Nic nie poradzę na to, że wolę jeziora i morza od wyżyn — odparł pogodnie, walcząc sam ze sobą, aby z czystej przekory nie zwrócić Anthony'emu uwagi, że sam preferuje góry tylko dlatego, że jest tam mniej zbiorników wodnych. — Nad wodą czuję się spokojniej niż pośród skał. Może ma to coś wspólnego z moją klaustrofobią.

Wzruszył sztywno ramionami. Podczas wyprawy na zaczarowaną wyspę musiał przezwyciężyć swój niepokój i wleźć do takiej jednej pieczary razem z resztą członków Zakonu Feniksa. Nie było tragedii, ale i tak nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. Może wynikało to po prostu z tego, że jaskinia okazała się nieco większa, niż początkowo zakładali? Westchnął ciężko. Miał nadzieję, że zbyt szybko nie przyjdzie mu doświadczyć powtórki z rozrywki. Chciał tylko chwili spokoju. Czy to naprawdę było tak wiele?

— Zakwasy? — powtórzył po Anthonym, specjalnie modulując swój głos, aby wydawał się zdziwiony tym stwierdzeniem. — Myślałem, że to już daleko za tobą. — Uśmiechnął się przewrotnie. — Przecież z ciebie jest taaaki wielki sportowiec. Nie dość, że dba o siebie, żeby móc korzystać z magii bezróżdżkowej, to jeszcze wygrywa turniej strzelniczy... Taka przechadzka nie powinna u ciebie wywoływać zakwasów.

Parę minut później dotarli na drugą stronę pola i przeszli pustą asfaltową drogę. Longbottom wziął rozbieg i przeskoczył nad bocznym rowem. Odwrócił się i wyciągnął rękę w stronę swego towarzysza z lekkim uśmiechem na ustach. Zaryzykuje, a może raczej przejdzie dołem?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#6
08.07.2024, 23:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.07.2024, 09:12 przez Anthony Shafiq.)  
Kiwnął głową, gdy wsłuchiwał się w tłumaczenia Erika, co jakiś czas pozwalając sobie zerknąć, zobaczyć jak zmienił się jego profil przez te dwa lata, czy dalej w mikroekspresji, w drganiu mięśni pod skórą rozciągniętą na czaszce, dalej widać było wszystko, każdy niepokój, każdą obawę, ale też każdy błysk inspiracji, która niósł w darze dla świata. Dla świata, przed którym tak bardzo chciał uciec.
– Wspominałeś o tym ostatnio jak rozmawialiśmy, wspominałeś o własnej potrzebie takiego miejsca. Wiesz... – odkaszlnął – sfinalizowałem zakup po Twoim wyjeździe i jeśli najdzie Cię taka ochota, to będziesz miał gdzie się ukryć również w nieco cieplejszym klimacie. – Bynajmniej, nie chodziło Anthony'emu, żeby się przechwalać, puszyć rozrastającym się majątkiem. Zależało mu na tym, by Erik wiedział, że jego zdanie, jego opinia wciąż coś dla niego znaczą. Wciąż znaczą bardzo dużo... – Czy z takich samych powodów kupiłeś sobie tę łódź? Ona jest na żagle, czy tylko magiczny ciąg? – Bo przecież magowie nie używaliby motorówek z silnikiem, który trzeba zalewać benzyną. A jednak wody były tak czarodziejskie, jak mugolskie – prawodawstwo w tej kwestii było bardzo nomen omen płynne.

Wspomnienie o klaustrofobii wypchnęło nieco niezręczny śmiech, ale Erik, który przecież znał Anthony'ego od tak dawna, mógł wyczuć w nim lekkie napięcie, zdenerwowanie.
– No tośmy się pięknie dobrali. Amator jaskiń i podziemi oraz właściciel łodzi, zapewne świetny pływak mmm? Hydrofobia, klaustrofobia... Gdzie znaleźć wspólną płaszczyznę? – Myślał o tym tyle razy. Myślał o równinach Prowansji, której wybrzeże zwane było lazurowym. Myślał o tym wszystkim o czym nie powiedział wtedy, gdy spacerowali w ten sposób ostatni raz. Spróbował się uśmiechnąć, skupić na ścieżce. To była już zamknięta droga, spalony most. Sprzątali teraz gruz, nie było sensu roztkliwiać się nad porzuconym śmieciem, odpryskiem historii.

– Och tak oczywiście... z TAKIM trenerem można zostać wielkim sportowcem w niecałe dwa miesiące! A tak bardzo liczyłem, że będę mógł obserwować Cię w akcji. Miałem takie dobre miejsce tuż pod sceną, ale Jonathan... – westchnął kręcąc głową z niedowierzaniem na samo wspomnienie tej sytuacji. – Ta dziesiątka wyglądała imponująco. Sądziłem, że w Warowni nacisk jest kładziony tylko na szermierkę? – zdawał się absolutnie ignorować fakt, że wciąż jego wygrana w tej jarmarcznej zabawie stanowiła widocznie dobry temat do żartów.

Kilka minut później dotarli do rowu i każdy z nich poradził sobie z nim na swój sposób. Erik przeskoczył, a Anthony... z cichym pyknięciem pojawił się obok niego sekundę później. Poprawił sweter i obejrzał się na Longbottoma, a potem stalowe oczy ześlizgnęły się po ramieniu aż do wyciągniętej ręki. Wyciągniętej w jego stronę, a przynajmniej w stronę gdzie stał przed chwilą.
Chęć pomocy, czy wymówka?
Nie wiedział. Nie był pewien. Wątpił. Ale Morpheus powiedział mu tego ranka nie trać nadziei. Trudno. Cóż mogło gorszego się stać niż ostatnie dwa lata? Bezceremonialnie wplótł swoje palce w jego naznaczoną służbą dłoń i jak gdyby nigdy nic, ruszył dalej w stronę w którą szli do tej pory.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#7
16.07.2024, 00:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.07.2024, 00:32 przez Erik Longbottom.)  
Nawet nie przeszło mu przez myśl, że Shafiq opowiadał mu o tym wszystkim tylko po to, aby chełpić się swoim majątkiem, który zdołał przez ostatnie lata rozmnożyć w bezpiecznej przystani Banku Gringotta. Chociaż przez dłuższy czas nie mieli ze sobą stałego kontaktu, tak nawet teraz Erik miał świadomość, że starszy czarodziej nie robił niczego bezcelowo. Nie wyprawiał się na zagraniczne podróże do Egiptu czy Islandii z nudów, a z potrzeby poznania innych zakątków tego świata.

Może nadmiernie go gloryfikował, próbując podszyć działania mężczyzny dodatkową warstwą motywacji; czymś głębszym, piękniejszym i ludzkim, niźli obowiązki zawodowe czy akt wydawania pieniędzy, tylko dlatego, że ma ich tak wiele, że nie musi się nimi martwić. Czy w podobny sposób postrzegał winnice Antoniusza? Może nie kupował ich tylko po to, żeby chwalić się, że je ma, a żeby w końcu nazwać coś swoją własnością? Coś, w co wlał zainteresowanie, pieniądze, ale także czas wymagany na zgłębienie danej niszy?

— Dobrze wiedzieć, że i ty masz miejsce, w którym możemy poczuć się spokojnie — rzucił do swego towarzysza, uśmiechając się nieznacznie na posłaną ku niemu sugestię. — A łódź... Cóż, głównie działa na żagiel. — Zmarszczył lekko brwi, gdy Anthony zaczął wypytywać o konkretne specyfikacje. — Nie mam dużego doświadczania z jachtami tego typu. Z tego, co mi powiedzieli przy odbiorze, jest pole na rozbudowanie mechanizmów magicznych zasilających samą łódź.

Pokiwał powoli głową, przypominając sobie treść kilkuczęściowego podręcznika, który znalazł w jednym ze schowków w trzewiach ''Ersy''. Kojarzył też, że przy dopięciu kwestii remontu generalnego łodzi opowiadano mu nawet o tym, że co bardziej majętni czarodzieje potrafili wyłożyć ogromne sumy na to, aby ich środek transportu mógł podróżować pod powierzchnią wody lub poruszać się na podstawie poleceń mentalnych właściciela. To dopiero byłoby cacko.

— Cóż, teraz zostaje nam już chyba tylko niebo, czyż nie? — odparł rozbawionym głosem, mimowolnie wznosząc czoło ku nieboskłonowi. — Podziemne jaskinie odpadają, woda na powierzchni odpada, więc pozostaje nam chyba tylko życie pośród chmur.

Przecież nie chcielibyśmy się przekopywać z moich jaskiń do piekła, pomyślał, zauważając, że w gruncie rzeczy pozostawały im jedynie ''ekstremalne'' domeny żywiołów. Ziemia odpadała przez klaustrofobiczne jamy, pieczary i groty. Woda musiała zostać skreślona z listy przez strach Antoniusza, a więc pozostawały im ognie piekielne lub wietrzyk pośród chmur, na których aniołki będą grały im na harfach i lirach.

— Mam uwierzyć, że pozycja, w której cię postawiono, nie była wygodna? — spytał z wyraźną nutą przekory w głosie, mrugając w zdziwieniu. — Myślałem, że bycie na scenie z dwoma przystojnymi mężczyznami i otoczonym przez publiczność zachwyconą twoją osobowością będzie co najmniej wygodne.

Westchnął przeciągle, gdy Shafiq postanowił zignorować jego ofertę pomocy, a zamiast tego sięgnął po magię. Ciekawe, czy podczas wyprawy w góry też by się tak zachowywał. Może zamiast zapieprzania z ciężkim plecakiem przez kilka godzin po stromym szlaku po prostu teleportowałby się na punkt widokowy lub wsiadł do bryczki czarodziejów ciągniętej przez skrzydlate konie, żeby podziwiać naturę z góry? Pokręcił głową z rozżaleniem.

— Lenistwo czy spryt? — skomentował z krzywą miną nagłą teleportację Anthony'ego. — Bo wiesz, że jakby się tak nad tym głębiej zastanowić, to...

Zamilkł, gdy poczuł, że palce mężczyzny wsuwają się między jego własne, splatając ich dłonie w ciasnym, zdecydowanym uścisku. Erik wypuścił powoli powietrze z ust i ruszył dalej, kierując ich między pobliskie krzaki, pośród których chwilę później zniknęli. Następnie czekał ich kolejny marsz zbogacony o liczne przerwy, kiedy to Longbottom rozglądał się na prawo i lewo, próbując namierzyć wzniesioną z drewnianych pali chałupę. Niecałe dziesięć minut później para zatrzymała się w końcu u celu ich podróży.

Podwórko było całe zarośnięte, przez co ciężko było od razu zorientować się, gdzie kończy się las, a zaczyna faktyczna działka. Nie było to duże zaskoczenie; trawa na tyłach Warowni potrafiła rozrosnąć się w ciągu kilku letnich dni, a tutaj nikt z rodziny nie był od dłuższego czasu. Erik westchnął cicho i zaczął wydeptywać im drogę do głównego wejścia, klepiąc się po kieszeniach, jakby chciał w ten sposób potwierdzić, że nie zawieruszył nigdzie klucza zabranego z Warowni.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#8
16.07.2024, 11:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.07.2024, 08:11 przez Anthony Shafiq.)  
Gdybyś mógł być kimkolwiek byś chciał... – kiedyś o tym rozmawiali, gdzieś w gorących źródłach, w dusznych oparach ulatującej siarki, z ramionami luźno rozłożonymi na kamiennych brzegach, otoczeni białym śniegowym puchem, który otulał cały świat łącznie z drzewami, poza tymi punktami ciepła niosącymi energetyczne rozluźnienie po ciężkim dniu. Anthony powiedział mu z pewnym rozrzewnieniem o lekcjach pianina, o tym jak muzyka pozwala mu przestać myśleć, pozwala mu czuć dokładnie to co chce i potrzebuje czuć w danej chwili.

Dźwięki nie mają słów. Mogę opowiadać o swojej największej radości, największej tęsknocie i nikt nie wie o czym mówię tak na prawdę, jakie fakty za tym stoją. Ci co słuchają, usłyszą tylko wydestylowane emocje. – To był już czas, gdy nie grał wcale, zapodziany w nowych obowiązkach szefa biura, moszczący sobie przestrzeń smoczego gniazda pośród ministerialnych żmij. W wolnych chwilach nie sięgał po nuty, ale po mapy, rozmyślając wcale nie to co chciałby poznać z zakątków wspaniałego świata, ale co chciałby pokazać jemu. Gdzie chciałby z nim spędzić kolejny nierealny tydzień, który och, pewnie w innym życiu byłby nie osamotnionym tygodniem, dwoma, w perspektywie roku, ale rokiem właśnie, poprzedzielanym kilkoma dni rozłąki.

Liczba mnoga otuliła go miękkością dorównującą argentyńskiej wełnie. Proste możemy poczuć się spokojnie burzyło w nim wszelki spokój, powołując do życia odruchy zabrania go tam natychmiast, pokazania brudnych kątów mugolskiej winnicy, którą trzeba było przebudować i odpowiednio zabezpieczyć, ale Anthony'emu zależało na zachowaniu jej surowości. Na tym by nie ociekała magią, a była właśnie możliwie niezmienioną przestrzenią dla wina, które tak bardzo przypominało mu idącego obok mężczyznę. – Mój niedoszły chrześniak byłby pewnie zainteresowany tym magicznym sposobem zasilania. Sam zna się na kierowaniu automobilami, podejrzewam, że chętnie by się przyjrzał jak to działa z łodzią, nawet jeśli szczyci się podobną do mnie miłością do akwenów. – Jakie to szczęście, że łódź Erika jeszcze nie potrafiła się zanurzać! To pewnie przerosłoby jakiekolwiek chęci Anthony'ego by w ogóle na nią wchodzić. – Żagiel brzmi bardzo pięknie, choć... jak mniemam nie pływa się wieczorem, a my planujemy się tam wybrać po przedstawieniu nie przed, prawda? – zwątpił. W sumie nie było okazji wcześniej dogadać detali tego co obaj zgodnie nazwali randką. Bo to co robili teraz randką z pewnością nie było, prawda?

– Zabawne, że wspominasz o tym niebie, bo teraz jak planujemy we wrześniu transport do Kambodży, mój stażysta wyszedł z propozycją przelotem aeroplanem. Nie czekaj... samolotem. – Zamyślił się, choć w sumie te nazwy były stosowane zamiennie, łącznie z tym, że był to automobil tylko powietrzny. – Będę miał zatem okazję przetestować warunki. No chyba, że zaplanujemy przeprowadzkę w Himalaje i życie w ascezie pośród tybetańskich mnichów. Oni są tak wysoko, że otaczają ich chmury? Zawsze też pozostaje mmm... równina? Tak po prostu? Otwarta przestrzeń? Czy to poniżej naszych standardów, skoro niebo jest naszym ograniczeniem? – Nagle nie miał pojęcia, nie potrafił zrozumieć, czemu w ciągu ostatnich sześciu lat nigdy tego nie robili, nigdy nie myśleli, nie rozmawiali o tu i teraz, nawet jeśli to poszukiwanie wspólnych przestrzeni było tylko zabawnym przekomarzaniem. Nawet jeśli wspólną przestrzenią był fakt, że żaden z nich nie wymienił miasta jako rozwiązania problemu.

– Mój drogi... W rankingu moich ulubionych pozycji, już mniejsza o wygodę, – podjął dając się sprowokować z otwartymi ramionami. Czy to nie miało być wyjście bez szarżowanie panie Longbottom? – zdecydowanie nie ma żadnej sceny, absolutnie zadowolę się jednym przystojnym mężczyzną, a obecność publiczności jest zbyt perwersyjna, nawet jak na moje upodobania – parsknął rozbawiony, kiwając z niedowierzaniem głową, że ta rozmowa w ogóle przyjmuje taki obrót. Zaraz jednak odchrząknął i podjął próbę zmiany, może nie tyle co tematu, ale narracji wokół niego. – Odkuję sobie na powtórce turnieju, jeśli przyjdzie mi wyprawiać przyjęcie dla... mm... dla Morpheusa. – Zawahał się na moment, bo przecież wciąż udawali ze starszym z Longbottomów, że nie są sobie bliscy tak bardzo jak byli w rzeczywistości. Gdy ostatnio zastanawiał się czemu właściwie utrzymują ten pozór, zwłaszcza jeśli posądzanie ich o ścisłą współpracę mogłoby być problematyczne w latach sześćdziesiątych a nie teraz, zdał sobie sprawę, że zwyczajnie weszło im to w nawyk od momentu ciążącej gdzieś wciąż w sercu rozmowy z Godrykiem. Czy może raczej... monologu Godryka, po którym ich przyjaźń musiała zejść do podziemi. Z drugiej strony Jonathan na Lammas jak zawsze zachowywał się tak, jakby nie wiedział o całej maskaradzie i otwarcie oczekiwał, że para jego ulubionych krukonów będzie nierozłączna, jeśli tylko znajdowali się w tej samej przestrzeni. Kiedyś nie odbywało się to zbyt często. Teraz jednak nastąpiła odwilż. Od kilku miesięcy, od śmierci Derwina. – Wolałbyś się przebrać w togę i założyć złoty wieniec, czy raczej bardziej odnalazłbyś się w kolczudze ze stalą w dłoni? – zapytał nieoczekiwanie, przeczuwając, że zna na to pytanie odpowiedź.

W świecie w którym przyszło im żyć, gest trzymania się za ręce przez dwie osoby tej samej płci wciąż ukryty był za ołowianą kurtyną taboo społecznego oburzenia, żeby nie powiedzieć obrzydzenia. Teraz byli sami, pośród mdłej pozieleniałej żółci drzew, pośród poszumu liści i wilgoci wdzierającej się w gęsty splot tkaniny. Tylko przez moment dopuścił do siebie pytanie o to, czy nie powinien się wycofać, ale nie zrobił tego, zbyt głodny, zbyt stęskniony choćby namiastki fizycznego kontaktu, wciąż mając w pamięci zapach i wilgoć oczyszczonego ze zbyt długiej i wyniszczającej wędrówki ciała, wciąż mając w pamięci ciężar uśpionego zmęczeniem, pomrukującego w zadowoleniu Erika. Może nie robił tego, by coś powiedzieć jemu. Może robił to po to, by coś powiedzieć sobie. By mieć pewność, że nie śni. Że są tu obaj i idą przez las, jak gdyby ostatnie dwa lata nigdy nie miały miejsca.

Anthony nie odpuścił, nie poluzował dłoni, choć tym razem to on był prowadzony, a nie sam prowadził. Oczywiście wyczuł zmianę w posturze towarzysza, jego napięcie, wsłuchał się w tempo wypuszczanego powietrza, zupełnie jakby go zranił, jakby przyłożył rozpalone żelazo do skóry, a nie długie palce, a nie tęsknotę, nie deklaracje, których potrzebował. Których może obaj potrzebowali. Nie chcę więcej wymówek – tak powiedział sobie, tak powiedział i jemu, bo sam nosił na swojej duszy blizny po wymówkach, które stosował od momentu ich pierwszego spotkania. Wyciągnięta dłoń miała więc pomóc w skoku, w fizycznej przeprawie, niedogodności, która pojawiła się na drodze, ale teraz pomagała w czymś o wiele ważniejszym, w wędrówce duchowej i to nie był mały rów do przeskoczenia, a wielki wąwóz, przez który musieli przeprawić się obaj.

◀▶

– Będziesz chciał zjeść w środku czy na zewnątrz? – Dopiero pod drzwiami odsunął się od niego, przypatrując się uważnie przestrzeni, która wyglądała na bardzo, bardzo opuszczoną. W prymitywnym instynkcie ucieszył się, że są tu razem nie tylko przez wzgląd na samą przyjemność przebywania tak blisko, ale też ze względów bezpieczeństwa. Bez względu na to jak nudne pod kątem ochrony bywały ich wspólne wyprawy, to jednak znał część możliwości Longbottoma, a pozostałych się zwyczajnie domyślał. – Jesteś pewien, że nie zalęgli się Wam tutaj żadni dzicy lokatorzy? – Bardzo nie chciał takiego obrotu spraw tego wieczoru, ale niepokój wzmagał się wraz ze słońcem niespiesznie chylącym się ku zachodowi. Może też przemawiało przez niego zmęczenie. Nawet jeśli ominął część przeszkód małym oszustem translokacyjnym, to dalej był to długi spacer po nierównym podłożu.



viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#9
18.07.2024, 23:20  ✶  
— Nie przepadam zbytnio za samochodami na ten moment — przyznał Erik z krzywą miną, obawiając się, że Anthony zaraz zaproponuje mu, że ten ''niedoszły chrześniak'' mógł im udostępnić mugolski samochód. — Parę tygodni temu miałem dosyć nieprzyjemny wypadek z traktorem u znajomej na wsi... Gdyby mugole mieli jakikolwiek związek z magią, uznałbym, że zaklinają w tych maszynach jakieś demony. To nienormalne, żeby tak łatwo można było się rozbić o drzewo. Miotła nigdy by mi czegoś takiego nie zrobiła.

Po wypadku na wsi u rodziny Aveliny Paxton za grosz nie ufał mugolskim wynalazkom. Oczywiście, nie oznaczało to, że niemagiczna technologia nagle stała się jego wrogiem numer jeden, jednak... Zdecydowanie podchodził ostrożniej do wszelkich sprzętów i maszyn, na jakie trafiał podczas swoich wizyt w niemagicznym Londynie. Magia i tak nie lubiła się z tymi wszystkimi układami mechanicznymi i elektronicznymi, więc w gruncie rzeczy było to bardzo fortunne rozwiązanie.

— Na szczęście mamy różdżki. Zawsze można wyczarować kilka podmuchów — odparował, nie chcąc szukać dziury w całym. Sam też nie do końca znał ograniczenia swego okrętu w obecnej formie, toteż nie chciał wdawać się w niepotrzebną dyskusję, co by jeszcze nie wprowadzić przez przypadek Anthony'ego w błąd. — Nie martw się, dobrze? — Uśmiechnął się lekko. — Znam już łódź na tyle, aby wiedzieć, że nie ma tam przycisku spontanicznego zanurzenia. A przynajmniej jeszcze nie.

Chociaż zakup łodzi odbył się dosyć spontanicznie i miał przede wszystkim pozwolić Erikowi na uzyskanie czegoś, co należałoby stricte do niego i nie włączało się w ogólnodostępny dorobek Longbottomów, tak Ersa mogła służyć jako coś więcej niż środek transportu między jednym portem a drugim. Mobilna kryjówka Zakonu Feniksa. Tajne miejsce spotkań, a w ostateczności nawet pojazd służący Brygadzie Uderzeniowej, gdyby zdecydował się chwalić swym zakupem wszem wobec.

— Mówiłem raczej o bardziej metafizycznym niebie — skorygował niepewnym głosem mężczyzna, odsuwając kwestię wyjazdu do Kambodży na bok. — Nie żeby szczyty Himalajów był złe, ale miałem na myśli takie niebiańskie niebo. Chmurki, długie białe szaty, aniołki. Wiesz - raj tam na górze.

Przez ostatnie wydarzenia Erik zaczynał dochodzić do wniosku, że chyba nigdzie na świecie nie było idealnie. Przez długi czas postrzegał Dolinę Godryka - swój dom - jako bezpieczny azyl, który był wyłączony z terenów objętych walkami Ministerstwa Magii ze Śmierciożercami. Bądź co bądź, oprócz czarodziejów mieszkali tam też mugole, a otwarte czarowanie w ich obecności łamało parę zasad stanowiących fundamenty prawa tworzonego przez Ministerstwo Magii. Poza tym, przez sąsiedztwo Warowni mieszkało tam mnóstwo przedstawicieli służb bezpieczeństwo. Do tego dodać jeszcze skrytą w lesie Strażnicę, a wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerowały, że powinno to być miejsce bezpieczne.

Teraz już zbytnio takie nie jest, pomyślał przelotnie. Nawet gdyby wynieśli się do opuszczonej jaskini pośród górskich szczytów, tam też mogliby trafić na jakieś problemy. Bo może przysłowiowej idylli nie znajdowało się po prostu w losowym czy też ''idealnym'' miejscu, a tworzyło ją stopniowo - krok po kroku wywalczając sobie prawo do nazwania danego miejsca bezpieczną przystanią, w której można było spędzić całe lata swojego życia?

— Mhmm, rozumiem — rzucił burkliwie, udając, że błędnie zinterpretował jego słowa. — W takim razie dam ci wystarczająco dużo przestrzeni, żebyś mógł spędzić, jak najwięcej czasu z tym jednym przystojnym facetem. Wiesz, nie chciałbym wchodzić ci w drogę, skoro już sobie znalazłeś wybranka.

Zaczepiał go i to dosyć bezpośrednio, coraz bardziej czując, że zasady, które sobie narzucił, będą wyjątkowo trudne do rygorystycznego przestrzegania. Lgnął do Anthony'ego z tą samą intensywnością, co przed lat, jednak... Musiał trzymać emocje na wodzy dla dobra osób, z którymi powiązał go rytuał z Beltane. Wprowadził już do życia Nory i Elliotta wystarczająco dużo problemów. Nie chciał jeszcze teraz tego wszystkiego zaogniać. Ugh, cierpliwość. Najgorsza z cnót.

— Trochę późno, jak na urodziny — skomentował z ciężkim westchnieniem. Zmrużył oczy, cofając się o kilka tygodni do tyłu, jakby chciał w ten sposób sprawdzić, czy faktycznie dobrze pamiętał. — Morfeusz jest jakoś z drugiej połowy czerwca. — Sarknął cicho, gdy zapytał go o preferowany strój. — Zbroja na turniej, toga na przyjęcie? Na pewno znalazłby się jakiś giermek, który pomógłby mi wydostać się z kolczugi przed pierwszym dzwonkiem na kolację...

~~*~~

Ani myślał sprzątać dziś podwórza, jednak przyjrzenie się terenom zielonym sąsiadujących ze schroniskiem było dobrym pomysłem. Na pewno trzeba będzie zakląć kilka kos, aby pozbyć się nadmiar trawy i innych roślinek. Wyschnięte oczko wodne też przydałoby się jakoś zagospodarować lub zrewitalizować.

— Obawiam się, że jedyne, co nadaje się tu do jedzenia, to jakieś stare przetwory Malwy pochowane po kredensach w kuchni — odparł, zerkając przepraszająco na starszego czarodzieja. Faktycznie, mógł przewidzieć, że po podróży przez tereny mugoli będą trochę zmęczeni. — To znaczy... Mam zioła i chleb do rytuału, ale nie wiem, czy będziemy w stanie to potem zjeść. W końcu, to taka ofiara dla Matki, czyż nie?

Stare drzwi zaskrzypiały, gdy Erik szarpnął za klamkę, a gdy znalazł się w końcu po drugiej stronie... Powitał go zapach naftaliny, który unosił się w powietrzu. Mieszanka wilgoci, drewna i starych mebli, przypominająca o tym, że wnętrze było od dawna nieużywane przez kogokolwiek z rodziny. Na pierwszy rzut oka Longbottom nie dostrzegł żadnych widocznych śladów zniszczeń. Wszystko było na swoim miejscu: meble, ozdoby, okna, drzwi... I wszystko było pogrążone w tonach kurzu, który osiadł na meblach i podłodze.

Ściany tu i ówdzie zdobiły pajęczyny z małymi kokonami, w które pająki najprawdopodobniej pochwyciły nieliczne muszki, które zdołały wedrzeć się do środka przez szczeliny w konstrukcji budynku. Erik stawiał powoli krok za krokiem, a drewniana podłoga skrzypiała przy nawet najlżejszym z ruchów. I jeszcze ten zaduch, napomniał się czarodziej. Na pewno trzeba będzie tu trochę przewietrzyć.

— A co? — zagaił prowokująco, odwracając się w stronę drzwi wejściowych. — Czyżby Szef... Międzynarodowego Biura Handlu Magicznego... — Zmarszczył czoło, myląc konkretną nazwę stanowiska piastowanego przez Shafiqa. — Miał pietra?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#10
19.07.2024, 10:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.07.2024, 11:05 przez Anthony Shafiq.)  
Anthony lekko pobladł na wzmiankę o generowanym wietrze. Magia bywała kapryśna, wzdęte żagle wzbudzały w nim wiele obaw, nie wiedział nawet, że to moment gdy są mocno wybrane i naprężone był tym, którego powinien się obawiać. Rozmawianie o łódce wprawiało go w wyraźny dyskomfort, choć próbował to delikatnie maskować:
– Czy wtedy nie wystąpią, te... przechyły? Kiedy ha... kiedy łódź się przechyla i rozbawieni ludzi mogą dotknąć dłonią wody nie wychylając się za bardzo? – Wiedział, że istnieją różne rodzaje łódek, bo z okazji swoich wyjazdów na wiele bywał zapraszany. Regatowe łodzie miały nisko burty, eleganckie kabinówki i jachty potrafiły posiadać magiczne domy w swoich trzewiach. Bardzo liczył, że Erik dysponuje tym drugim rodzajem łodzi, choć – podobnie jak z chatą w lesie – mogło być różnie. Tak to już było z Longbottomami, niby człowiek wiedział czego się spodziewać, a jednak każda wyciągnięta czekoladka z tego pudełka sygnowanego Doliną Godryka mogła mieć bardzo, bardzo różne nadzienie. Wspomnienie o spontanicznym zanurzeniu skwitował tylko nerwowym sapnięciem. A mieli za kilka dni wejść na pokład Ersy. Będzie musiał zdecydowanie wziąć przed tym wieczorem coś na uspokojenie.

Tembr głosu Erika, gdy wspomniał o niebie tak, jakby bał się, że Anthony mógłby mieć mu za złe te poprawki, przywołał tylko uśmiech i sprawił, że stalowe oczy zawiesiły się na twarzy rozmówcy kilka chwil dłużej, w szeleszczącej gnającym po zielonych gałęziach wiatrem ciszy. Dopiero wtedy padła odpowiedź, gdy już wszystkie te wciąż zakazane słowa, wciąż zbyt świeże w delikatnej odbudowie łączącego ich mostu przeminęły:
– Zobaczę co da się zrobić, ale pozwól, że aspekt umierania sobie na razie odpuścimy. Bo z tego co pamiętam, to jest to taki warunek kluczowy. Pomijając całą eschatologiczną resztę – dodał nieco smutniej, ale odwrócił się już i skupił na jakimś krzaku dopytując o to, czy Erik wie, czy jagody z niego są jadalne. Banalne pytanie, żeby tylko tylko ukryć pewne zmieszanie związane z własnymi przekonaniami. Nie miał wątpliwości, że młody Longbottom jest jedną z najszlachetniejszych istot jakie spotkał w swoim życiu. Był ciekaw jakby po ich śmierci zareagował wiedząc, że dusza Anthony'ego wylądowała w zgoła odmiennym miejscu. Czy ruszyłby do piekła ją odnaleźć? Czy upadłby gdzieś niedaleko, tylko po to, by mieć szansę spędzić wieczność obok niego? Shafiq nie znał odpowiedzi na to pytanie, z resztą, były one wciąż osadzone nie w ich kulturze, a judeo-chrześcijańskiej, która lubiła obiecywać i straszyć różnymi rzeczami po śmierci. Kto wie? Może oboje trafią na łono księżycowej Matki, może oboje umkną w kąt Limba pozwalając okazjonalnie przywołać się swoim bliskim. Słaby uśmiech zakwitł na szczupłej twarzy na kształt marzeń w obliczu faktu, że przecież nie byli w relacji, pięć dni temu ze sobą nie rozmawiali, a to nie była nawet randka.

– To dobrze, że nie będziesz stawać mi na drodze, abym mógł z nim spędzać jak najwięcej czasu, bo chcę... bardzo chcę widzieć się z nim jak najczęściej – zapodziany w myślach odpowiedział nieco bezmyślnie opuszczając wewnętrzną gardę. Te słowa przychodziły mu tak łatwo, przy Eriku, przy ciepłym, niekiedy burkliwym świetle zbyt łatwo można było się zapomnieć, szczególnie teraz, kiedy kolejną godzinę był na nogach. – Zatem... jutro masz służbę? Ja chyba też wybieram się do biura, wypadałoby się w końcu w nim pokazać. Może zatem lunch? Albo kolacja wieczorem... na mieście – dodał pospiesznie, nie chcąc sugerować, że miałoby to być spotkanie ze śniadaniem, nawet jeśli bardzo by sobie takiego obrotu spraw życzył.

– Urodziny, taaak...– zawiesił głos, rozmyślając o tym jak temat ugryźć, bo może Morpheus nie życzył sobie, żeby o jego planach przeprowadzkowych rozmawiać z kimkolwiek poza kręgiem najbliższych przyjaciół. Ciężko było ustalić te fakty, a lojalność stała się nagle bardzo płynną materią, granice tego co można powiedzieć, a co nie zaczęły być mgliste. Niejasne. Anthony nie lubił takich sytuacji, szczególnie w relacjach na których zależało mu najbardziej. Transparentność była trudna. Zwłaszcza jeśli przed drugą osobą chciało się wypaść jak najlepiej. – Wiesz, może nie jestem częstym gościem w Warowni, – to był zdecydowanie eufemizm, Anthony w Warowni był ostatnim razem przeszło dwadzieścia lat temu. – i może dbam o to, by nie było to za bardzo widoczne i nagłośnione, ale Morpheus jest moim przyjacielem od lat. Po prostu lubimy się spotykać w mniejszym gronie. Przyjęcie miałoby być przy innej niż urodzinowa okazji, nie wiem... może dla Ciebie też to będzie przyjęcie niespodzianka? Pomijając fakt, że z pewnością będziesz na nie zaproszony. Chyba, że chcesz pomóc mi w organizacji, to powiem Ci o co chodzi od razu. – Kalkulował. Wspólny projekt, z daleka od Ministerstwa i współzależności przełożony-podwładny. To brzmiało zbyt pięknie, żeby było prawdziwe.
◀▶

– Obawiam się...– zaczął bardzo powoli, utrzymując kontakt wzrokowy z gospodarzem tego wspaniałego domostwa, ale jego twarz wyrażała dużo zwątpienia i niepewności. Palce złożył do wnętrza dłoni i kciukami niepewnie przejechał po utworzonych w ten sposób półkolach, jakby chcąc zetrzeć ze skóry resztki brudu. – Obawiam się, że mam ze sobą... eee.... kanapki? – Był dziwnie napięty przy tym, trochę jak dziecko, które musiało przyznać się do zjedzenia wszystkich ciastek z puszki ukrytej na najwyższej półce w kuchni. – ...i koce, na wypadek gdyby się okazało, że... – Rozejrzał się po zarośniętej okolicy. Prace ogrodowe to było coś, czym zajmował się nigdy jeśli nie liczyć incydentu sprzed dwóch tygodni u Abbotów. Wtedy nawet podlał trawę. Przełknął ślinę, zaglądając Erikowi przez ramię do wnętrza chaty, która zgodnie ze słowami zapraszającego była chatą i była dawno nie używana. Nie miał "pietra", chyba żeby policzyć lęk przed Upiorem Kurzem i Banshe Pleśnią.

– Mógłbym podjąć próbę przygotowania nam miejsca do odpoczynku przed powrotem. Tutaj wydaje mi się, że jest wystarczająco ciepło. – Może nie będzie to aż tak trudne? W końcu ciął złocistą żyłką wielką grubą łodygę monstrualnej rośliny chcącej ich pożreć, co mogło być trudnego w całym stadzie cienkich witek? Podrapał się po karku i uciekł spojrzeniem w stronę zachodu by ocenić ile mają czasu do tego, by pojawiło się rozgwieżdżone niebo. Zdało się, że w przeciwieństwie do ostatniej nocy, gdy mieli okazję rozmawiać, tym razem było bezchmurnie, a to niosło ze sobą bardzo dobre rokowania. – Chcesz, żebym pomógł Ci w rytuale, czy wolisz pomodlić się sam? – zagadnął jeszcze, mając świadomość, że religijność można przeżywać na wiele sposobów. Jemu o poranku wystarczyła świadomość obecności Morpheusa w okolicy, ale nie wiedział jakie preferencje pod tym względem miał Erik. Nigdy dotąd nie mieli okazji o tym rozmawiać uczciwie.


« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (5218), Anthony Shafiq (7603)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa