adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
—08/1962—
Anglia, Little Hangleton
Brenna Longbottom & Anthony Shafiq
![[Obrazek: QpOh1io.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=QpOh1io.png)
Once upon a midnight dreary, while I pondered, weak and weary,
Over many a quaint and curious volume of forgotten lore --
While I nodded, nearly napping, suddenly there came a tapping,
As of some one gently rapping, rapping at my chamber door --
"Tis some visitor," I muttered, "tapping at my chamber door --
Only this, and nothing more."
![[Obrazek: QpOh1io.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=QpOh1io.png)
Once upon a midnight dreary, while I pondered, weak and weary,
Over many a quaint and curious volume of forgotten lore --
While I nodded, nearly napping, suddenly there came a tapping,
As of some one gently rapping, rapping at my chamber door --
"Tis some visitor," I muttered, "tapping at my chamber door --
Only this, and nothing more."
Sierpień tego roku był wyjątkowo płaczliwy.
Nic dziwnego, w Little Hangleton większość pór roku była płaczliwa, jakby w małej mieścince na stałe królował listopad, który nie mógł odpuścić swojego tronu na rzecz soczystej wiosennej zieleni maja, nic lipcowego złota, a potem zawłaszczając dla smętnych szarości biel grudnia i stycznia. Gdy Anthony decydował się na zakup domu w tym miejscu kierował się raczej względami politycznymi oraz - trudno było się do tego przyznawać publicznie, ale wobec uczciwości narracji nie sposób byłoby pominąć ten fakt - za gorącymi namowami jego serdecznego przyjaciela, który upierał się, że z punktu widzenia astrokartografii, jest to doskonałe miejsce do rozwijania swoich pasji i odpoczynku dla nich, dla osób urodzonych w tak niewielkiej czasowo odległości od siebie, choć wciąż odmiennych w układzie gwiazd i rozkładzie kosmicznych energii.
Plan był doskonały – kwadratowa, nieco prymitywna w konstrukcji, a jednak rozgrzewająca wyobraźnię ku rzymskim willom piętrowa rezydencja dla niego, dworek przypominający w kształcie niewielki zamek, Małą Warownię dla niego. Widok przez płot, mogliby sobie z sypialni wysyłać świetlne znaki. Coś jednak w układzie pękło, coś się zmieniło, ostatecznie Morpheus odstąpił od zamiaru kupna domu po sąsiedzku, a Anthony nie miał w zwyczaju narzucać się swoją osobą, żebrać o towarzystwo, czy sąsiedztwo w tym konkretnym przypadku. Był z założenia cierpliwy, czuł pod skórą, że prędzej czy później temat wypłynie, więc, aby zabezpieczyć się przed możliwością utraty okazji mieszkania tak blisko siebie... kupił i ten teren na którym stał zameczek.
Kupił i zapomniał, a teraz jego kroki podążały tam zupełnie bezwiednie, gdy zaczęło zmierzchać, a wilgotna mgła podniosła się na otaczających Małe Hangleton trzęsawiskach. Ostatnimi czasy rozrywkę odnajdował w gotyckich powieściach, smutnych, oblepionych duszną grozą, choć wciąż lekkich w odbiorze tyle lat po wypuszczeniu spod pióra. Na pół świadomie poddający się nastrojowości ciemnych, posępnych wierszy i niepokojących opowiadań Edgara Allana Poego, Anthony nie mógł ubierać się inaczej niż w czarny, dostojny i lśniący frak. W eleganckiej kamizelce ukryty był kopertowy zegarek, w dłoni ściskał księgę, a czarne krucze pióro robiło za zakładkę. Lekko przydługie włosy, kaprys wakacji spęczonych w uralskich górach, celowo były pociemnione magią Potterów, aby wydobyć bladość skóry. Nienawidził piegów i loków, które w wakacje przy słońcu potrafiły odcieniem dotykać zboża. Wolał właśnie tak. Samotnie. W żałobie po życiu, którego nigdy nie będzie mieć, zupełnie jakby umarł za życia, a jeszcze tego nie zauważył. Zupełnie jakby był i oddychał powietrzem jednego z opowiadań amerykańskiego twórcy.
Poszedł więc do tej brudnej rudery, którą co jakiś czas oglądał przez okno swojej sypialni, wspominając posępnego władcę snów o złamanym sercu. Poszedł do przeszłości, z tlącym kagankiem nadziei marzącym o tym, by była to jednak przyszłość. Stroju dopełniały czarne, okrągłe okulary, których bynajmniej nie potrzebował, ale po tylu dniach spędzonych w podziemnych grotach, w których znajdowało się domostwo jego gospodarza, słońce raziło go, nawet takie, które już układało się do snu.
Nigdy wcześniej nie wchodził do środka, pamiętając tylko tyle, że Morpheus zachwycał się głównym holem. Ciężkie klucze kołatały na zardzewiałym kole, którego szczęśliwie nie musiał dotykać skórą. Rękawiczkę zawsze można było wyrzucić, gdyby rdza wgryzła się w jej powierzchnię, lecz już nie był to temat, gdy ze zgrzytnięciem zmusił zamek frontowych drzwi do posłuszeństwa, gdy ze złowieszczym zgrzytem wszedł do środka. Kopula był pęknięta, na środku czarnobiałego holu leżała stęchła kałuża i choć normalnie wzbudziłoby to w nim odrazę, tak teraz porwany tonem opowieści w których się zaczytywał, miał poczucie, jakby przeniósł się realnie do jej świata, widząc świat słowami, które otrzymał od martwego pisarza. Nieświadom zupełnie, że nie tylko on postanowił dziś przemierzać opuszczoną, zapomnianą rezydencję, ruszył niespiesznie przed siebie, a stukot obcasów rozszedł się echem po upiornej przestrzeni.
Nic dziwnego, w Little Hangleton większość pór roku była płaczliwa, jakby w małej mieścince na stałe królował listopad, który nie mógł odpuścić swojego tronu na rzecz soczystej wiosennej zieleni maja, nic lipcowego złota, a potem zawłaszczając dla smętnych szarości biel grudnia i stycznia. Gdy Anthony decydował się na zakup domu w tym miejscu kierował się raczej względami politycznymi oraz - trudno było się do tego przyznawać publicznie, ale wobec uczciwości narracji nie sposób byłoby pominąć ten fakt - za gorącymi namowami jego serdecznego przyjaciela, który upierał się, że z punktu widzenia astrokartografii, jest to doskonałe miejsce do rozwijania swoich pasji i odpoczynku dla nich, dla osób urodzonych w tak niewielkiej czasowo odległości od siebie, choć wciąż odmiennych w układzie gwiazd i rozkładzie kosmicznych energii.
Plan był doskonały – kwadratowa, nieco prymitywna w konstrukcji, a jednak rozgrzewająca wyobraźnię ku rzymskim willom piętrowa rezydencja dla niego, dworek przypominający w kształcie niewielki zamek, Małą Warownię dla niego. Widok przez płot, mogliby sobie z sypialni wysyłać świetlne znaki. Coś jednak w układzie pękło, coś się zmieniło, ostatecznie Morpheus odstąpił od zamiaru kupna domu po sąsiedzku, a Anthony nie miał w zwyczaju narzucać się swoją osobą, żebrać o towarzystwo, czy sąsiedztwo w tym konkretnym przypadku. Był z założenia cierpliwy, czuł pod skórą, że prędzej czy później temat wypłynie, więc, aby zabezpieczyć się przed możliwością utraty okazji mieszkania tak blisko siebie... kupił i ten teren na którym stał zameczek.
Kupił i zapomniał, a teraz jego kroki podążały tam zupełnie bezwiednie, gdy zaczęło zmierzchać, a wilgotna mgła podniosła się na otaczających Małe Hangleton trzęsawiskach. Ostatnimi czasy rozrywkę odnajdował w gotyckich powieściach, smutnych, oblepionych duszną grozą, choć wciąż lekkich w odbiorze tyle lat po wypuszczeniu spod pióra. Na pół świadomie poddający się nastrojowości ciemnych, posępnych wierszy i niepokojących opowiadań Edgara Allana Poego, Anthony nie mógł ubierać się inaczej niż w czarny, dostojny i lśniący frak. W eleganckiej kamizelce ukryty był kopertowy zegarek, w dłoni ściskał księgę, a czarne krucze pióro robiło za zakładkę. Lekko przydługie włosy, kaprys wakacji spęczonych w uralskich górach, celowo były pociemnione magią Potterów, aby wydobyć bladość skóry. Nienawidził piegów i loków, które w wakacje przy słońcu potrafiły odcieniem dotykać zboża. Wolał właśnie tak. Samotnie. W żałobie po życiu, którego nigdy nie będzie mieć, zupełnie jakby umarł za życia, a jeszcze tego nie zauważył. Zupełnie jakby był i oddychał powietrzem jednego z opowiadań amerykańskiego twórcy.
Poszedł więc do tej brudnej rudery, którą co jakiś czas oglądał przez okno swojej sypialni, wspominając posępnego władcę snów o złamanym sercu. Poszedł do przeszłości, z tlącym kagankiem nadziei marzącym o tym, by była to jednak przyszłość. Stroju dopełniały czarne, okrągłe okulary, których bynajmniej nie potrzebował, ale po tylu dniach spędzonych w podziemnych grotach, w których znajdowało się domostwo jego gospodarza, słońce raziło go, nawet takie, które już układało się do snu.
Nigdy wcześniej nie wchodził do środka, pamiętając tylko tyle, że Morpheus zachwycał się głównym holem. Ciężkie klucze kołatały na zardzewiałym kole, którego szczęśliwie nie musiał dotykać skórą. Rękawiczkę zawsze można było wyrzucić, gdyby rdza wgryzła się w jej powierzchnię, lecz już nie był to temat, gdy ze zgrzytnięciem zmusił zamek frontowych drzwi do posłuszeństwa, gdy ze złowieszczym zgrzytem wszedł do środka. Kopula był pęknięta, na środku czarnobiałego holu leżała stęchła kałuża i choć normalnie wzbudziłoby to w nim odrazę, tak teraz porwany tonem opowieści w których się zaczytywał, miał poczucie, jakby przeniósł się realnie do jej świata, widząc świat słowami, które otrzymał od martwego pisarza. Nieświadom zupełnie, że nie tylko on postanowił dziś przemierzać opuszczoną, zapomnianą rezydencję, ruszył niespiesznie przed siebie, a stukot obcasów rozszedł się echem po upiornej przestrzeni.