• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 14 Dalej »
[08.62 Brenna & Anthony] Once upon a midnight dreary

[08.62 Brenna & Anthony] Once upon a midnight dreary
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
27.06.2024, 00:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2024, 22:40 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I

—08/1962—
Anglia, Little Hangleton
Brenna Longbottom & Anthony Shafiq
[Obrazek: QpOh1io.png]

Once upon a midnight dreary, while I pondered, weak and weary,
Over many a quaint and curious volume of forgotten lore --
While I nodded, nearly napping, suddenly there came a tapping,
As of some one gently rapping, rapping at my chamber door --
"Tis some visitor," I muttered, "tapping at my chamber door --
Only this, and nothing more."



Sierpień tego roku był wyjątkowo płaczliwy.

Nic dziwnego, w Little Hangleton większość pór roku była płaczliwa, jakby w małej mieścince na stałe królował listopad, który nie mógł odpuścić swojego tronu na rzecz soczystej wiosennej zieleni maja, nic lipcowego złota, a potem zawłaszczając dla smętnych szarości biel grudnia i stycznia. Gdy Anthony decydował się na zakup domu w tym miejscu kierował się raczej względami politycznymi oraz - trudno było się do tego przyznawać publicznie, ale wobec uczciwości narracji nie sposób byłoby pominąć ten fakt - za gorącymi namowami jego serdecznego przyjaciela, który upierał się, że z punktu widzenia astrokartografii, jest to doskonałe miejsce do rozwijania swoich pasji i odpoczynku dla nich, dla osób urodzonych w tak niewielkiej czasowo odległości od siebie, choć wciąż odmiennych w układzie gwiazd i rozkładzie kosmicznych energii.

Plan był doskonały – kwadratowa, nieco prymitywna w konstrukcji, a jednak rozgrzewająca wyobraźnię ku rzymskim willom piętrowa rezydencja dla niego, dworek przypominający w kształcie niewielki zamek, Małą Warownię dla niego. Widok przez płot, mogliby sobie z sypialni wysyłać świetlne znaki. Coś jednak w układzie pękło, coś się zmieniło, ostatecznie Morpheus odstąpił od zamiaru kupna domu po sąsiedzku, a Anthony nie miał w zwyczaju narzucać się swoją osobą, żebrać o towarzystwo, czy sąsiedztwo w tym konkretnym przypadku. Był z założenia cierpliwy, czuł pod skórą, że prędzej czy później temat wypłynie, więc, aby zabezpieczyć się przed możliwością utraty okazji mieszkania tak blisko siebie... kupił i ten teren na którym stał zameczek.

Kupił i zapomniał, a teraz jego kroki podążały tam zupełnie bezwiednie, gdy zaczęło zmierzchać, a wilgotna mgła podniosła się na otaczających Małe Hangleton trzęsawiskach. Ostatnimi czasy rozrywkę odnajdował w gotyckich powieściach, smutnych, oblepionych duszną grozą, choć wciąż lekkich w odbiorze tyle lat po wypuszczeniu spod pióra. Na pół świadomie poddający się nastrojowości ciemnych, posępnych wierszy i niepokojących opowiadań Edgara Allana Poego, Anthony nie mógł ubierać się inaczej niż w czarny, dostojny i lśniący frak. W eleganckiej kamizelce ukryty był kopertowy zegarek, w dłoni ściskał księgę, a czarne krucze pióro robiło za zakładkę. Lekko przydługie włosy, kaprys wakacji spęczonych w uralskich górach, celowo były pociemnione magią Potterów, aby wydobyć bladość skóry. Nienawidził piegów i loków, które w wakacje przy słońcu potrafiły odcieniem dotykać zboża. Wolał właśnie tak. Samotnie. W żałobie po życiu, którego nigdy nie będzie mieć, zupełnie jakby umarł za życia, a jeszcze tego nie zauważył. Zupełnie jakby był i oddychał powietrzem jednego z opowiadań amerykańskiego twórcy.

Poszedł więc do tej brudnej rudery, którą co jakiś czas oglądał przez okno swojej sypialni, wspominając posępnego władcę snów o złamanym sercu. Poszedł do przeszłości, z tlącym kagankiem nadziei marzącym o tym, by była to jednak przyszłość. Stroju dopełniały czarne, okrągłe okulary, których bynajmniej nie potrzebował, ale po tylu dniach spędzonych w podziemnych grotach, w których znajdowało się domostwo jego gospodarza, słońce raziło go, nawet takie, które już układało się do snu.

Nigdy wcześniej nie wchodził do środka, pamiętając tylko tyle, że Morpheus zachwycał się głównym holem. Ciężkie klucze kołatały na zardzewiałym kole, którego szczęśliwie nie musiał dotykać skórą. Rękawiczkę zawsze można było wyrzucić, gdyby rdza wgryzła się w jej powierzchnię, lecz już nie był to temat, gdy ze zgrzytnięciem zmusił zamek frontowych drzwi do posłuszeństwa, gdy ze złowieszczym zgrzytem wszedł do środka. Kopula był pęknięta, na środku czarnobiałego holu leżała stęchła kałuża i choć normalnie wzbudziłoby to w nim odrazę, tak teraz porwany tonem opowieści w których się zaczytywał, miał poczucie, jakby przeniósł się realnie do jej świata, widząc świat słowami, które otrzymał od martwego pisarza. Nieświadom zupełnie, że nie tylko on postanowił dziś przemierzać opuszczoną, zapomnianą rezydencję, ruszył niespiesznie przed siebie, a stukot obcasów rozszedł się echem po upiornej przestrzeni.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
27.06.2024, 09:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.06.2024, 09:18 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna miała włosy krótkie i rozczochrane typowo po potterowsku, nieopanowane tym nieopanowaniem, które skłoniło kiedyś jej dziadka do pracy nad słynnym szamponem Ulizanna. Letnie słońce, które w sierpniu ustąpiło typowo angielskiej pogodzie, w lipcu ku westchnieniom matki zabarwiło jasną skórę dziewczyny brązem i uwidoczniło kilka piegów na policzkach i nosie. Ciemna, przyduża bluza, poszarpane szorty i znoszone trampki sprawiały, że o stokroć bardziej wyglądała na mugolkę, w dodatku trochę zaniedbaną, niż czarownicę, zwłaszcza taką z dobrego domu.
A jednak czarownicą była i to taką, która już mogła czarować, ba, mogła też się teleportować, i chętnie korzystała z tej nowo nabytej wolności, którą przyniosły świętowane w maju siedemnaste urodziny. Przed siódmym rokiem Hogwartu uważała się już za całkiem dorosłą, z tą typową, szczenięcą głupotą, kto dopiero miał sobie uświadomić, że jedna data niewiele zmienia i że wcale nie powinna tak spieszyć się do dorastania. Z typowo młodzieńczą (czy gryfońską) brawurą nie bała się właściwie niczego, korzystała więc z tej możliwości czarowania i teleportowania nie znając umiaru.

Na przykład skacząc do Little Hangleton tylko dlatego, że podobno znajdował się tutaj stary, opuszczony i nawiedzony w dodatku dom, i że w ogóle całe miasteczko było dziwaczne, podejrzane, i rodzice nigdy za bardzo nie chcieli jej tutaj zabierać. Odwiedziła je może dwa czy trzy razy, wpadając do jakichś znajomych, a teraz mogła ot tak, na dwa teleporty, przeskoczyć przez pół kraju, i zwiedzać sobie do woli.

Nawiedzony dom zaś spełniał jej oczekiwania, wyglądał całkiem malowniczo i był doskonałym miejscem do ćwiczeń z widmowidzeniem. Bo ileż można siedzieć w kręgu w pomieszczeniu w Warowni, i w nieskończoność odczytywać historię tego samego miejsca i tych samych przedmiotów? Potrzebowała wyzwania i czegoś ciekawego. Nie bała się opuszczonego budynku – nie byłby pierwszym, drugim ani trzecim do którego się wpakowała. Nie bała się i duchów – przywykła do nich w Hogwarcie, i na cmentarzu Hogsmeade, ba, lubiła niektóre z nich, lubiła ich opowieści, i dopiero zaczynała pojmować, że te były kiedyś ludźmi, że ich życie zakończyło się raz na zawsze, i że nigdy nie mieli szansy pójść dalej, a ich prawdziwe historie są zwykle krwawe i pełne bólu. Nie bała się cieni, rodzących się wraz ze zmierzchem i wypełniających niewielką, zniszczoną posiadłość półmrokiem. Nie bała się mgły, kłębiącej się za oknami. Mało czego się bała, mając ze sobą różdżkę i sztylet, prezent od ojca.
Brenna strachu dopiero miała się nauczyć.

Gdy Anthony Shafiq wkraczał do holu, ona już siedział na górze, w jednym z pomieszczeń, otoczona przez świece, których dym otaczał ją i zawisł w powietrzu, i zapewne wkrótce miał dotrzeć także do nozdrzy Shafiqa. W świetle świec, w ich dymie szukała przeszłości. Widm i ech, które wypełniały ten dom, historii, która znacznie żywsza i ciekawsza była niż ta z kart podręczników.
Ale dźwięk kroków nie należał do przeszłości.
Brenna zamrugała, wyrwana z wizji, przez moment niepewna, co jest teraźniejszością, a co przeszłością. Kroki wciąż jednak były słyszalne: ktoś był w domu, który powinien być pusty, a duchy przecież nie chodziły, co najwyżej podzwaniały łańcuchami.
Powinna się przestraszyć, ale wciąż się nie bała.
Machnięciem różdżki wygasiła świece, zostawiając po nich tylko mocny zapach dymu, łączący się z wonią wilgoci i pleśni, a także kilka plam świeżego wosku na podłodze. Kolejny czar i wefrunęły do pudełka, a to Brenna wcisnęła do plecaka, nim przemknęła do wyjścia z pomieszczenia, jeszcze jeden cień pośród cieni.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
28.06.2024, 17:20  ✶  

Czy to realny dźwięk? Czy może wyczulony umysł, atawistyczne limbiczne ciało wyłapywało najdrobniejsze wiatrem przesunięcie liści po szarym korytarzu tylko po to, by dać bodziec, by zagnieździć strach, by wzbudzić czujność wystraszonego zająca w lesie pełnym wilków?

Anthony był ze wszech miar człowiekiem racjonalnym, który nie dawał się tak łatwo prymitywnym instynktom właściwym ludziom niskiego stanu. Zbył milczeniem napięcie w karku, nie strzępił choćby i wewnętrznych słów na przyganę za zimnym potem zwilżone dłonie ukryte w rękawiczkach z cielęcej skóry czernią barwione. Wzniósł oczy ku niebu, do pękniętej kopuły i zobaczył że przestrzeń zaciąga się stalową chmurą, a unosząca się w powietrzu wilgoć miejsca rozpoczęła powolną pavannę z wilgocią zewnętrza wibrującą melancholijnie w powietrzu.

Westchnął, swoje kroki kierując ku wieży, na której znajdowała się komnata w której – jak sądził, gdy pierwszy raz oglądali to miejsce – jego przyjaciel zdecydowałby się urządzić sypialnie. Lęk wysokości nie odwiódłby go od tego, doceniał wszak grubość murów i niewielkie okienka - jedno wychodzące na zaniedbany, porośnięty zmartwiałą tkanką wygiętych pokracznie gałęzi, drugie zaś prowadzące na przestrzał do okna rezydencji zbudowanej na planie kwadratu. Przycisnął książkę mocniej do piersi, rozmyślając nad tym czy gdyby któryś z nich dokonał żywota, drugi nawiedzałby go, szukał drogi do zachowania kontaktu, pomimo tak drastycznej zmiany związanej z opuszczeniem ciała. Ciekaw był, czy takie duchy można było związać z przedmiotem i przenosić, móc mieć ich szept na wezwanie, tuż przy uchu, w chwilach słabości w chwilach próby. Żałoba za niebytą sytuacją pozwoliła tym bardziej zrozumieć pragnienie Poego do tego by na kartach swoich opowieści ujmować to co niewysłowione. By ten lęk przed śmiercią swoją, czy kogoś bliskiego oswajać. Był o tym przekonany.

Już w połowie schodów zdał sobie sprawę, że swąd świec, niemożliwy do pomylenia z czymkolwiek innym. Ściągnął brwi w zamyśleniu, a jego dłoń powędrowała do kieszeni w której ukryta była cisowa różdżka. Przywitała go ciepłem ukrytego smoczego rdzenia, skora do bitwy, skoro do wypuszczenia ognistych jęzorów, gdy tylko nadarzy się do tego okazja. Z oczywistych powodów wspólnego kroczenia przez życie z osobą, która zdecydowanie nie wybierała środków magicznego przymusu cień smoczej duszy wiedział, że pewnie przyjdzie obejść mu się smakiem. Ale może... może tym razem popiół ozdobi kamienne ściany?

Anthony szedł powoli, rozglądał się choć ciemne okulary nie wspierały tej sprawy dostrzeżenia wszystkich tych, którzy kryli się w cieniu.
– Hmm...– mruknął tylko, zamiast powiedzieć cokolwiek, a potem zaciągnął się znów wonią dymu, jakby chciał tym zmysłem wyznaczyć kurs swoich następnych kroków.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
30.06.2024, 08:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.06.2024, 08:20 przez Brenna Longbottom.)  
Zaklęcie transmutacyjne spłynęło po niej, pozbawiając ubranie i ciało kolorów, nie czyniąc niewidzialną niczym peleryny niewidki, ale pozwalając łatwiej wtopić się w cienie, spowijające posiadłość. Gdy wyjrzała ostrożnie, upewniła się, że słyszy na schodach kroki, i mignęła jej ciemna sylwetka, jeszcze zbyt daleko, aby Brenna mogła się przyjrzeć.
Nie wyglądał na ducha, ale nie spodziewała się tu żadnych żywych, wyobraźnia od razu podpowiedziała więc inne rozwiązanie: wampir. Wypełzł gdzieś spod ziemi i teraz planował wypić jej krew.
Niedoczekanie.

Cofnęła się do niewielkiego okna, pchnęła okiennicę, która otworzyła się ze skrzypieniem. Uschnięta winorośl, porastająca mur, nie wyglądała, jakby mogła dać pewne podparcie nawet nastoletniej dziewczynie, ale Brenna była w końcu czarodziejką, i to z Potterów, którzy nauki transmutacyjne mieli we krwi. Machnięcie różdżki sprawiło, że po pędach przebiegła magia, sprawiając, że te zaczęły się rozrastać, jak w bajce o Śpiącej Królewnie, jednej z wielu, jakie Brenna odkryła po trzecim roku w Hogwarcie. Ledwo moment później Brenna przesuwała się po odmienionej magią roślinie, ku najbliższemu oknu. Nie myślała nawet o tym, że znajduje się całkiem sporo nad ziemią i że jeden nieostrożny ruch mógłby skończyć się w najlepszym wypadku połamaniem kończyn.
Najrozsądniej byłoby w ogóle zejść na dół i natychmiast się teleportować, ale na razie nie przyszło jej to nawet do głowy. Niekoniecznie należała do najrozsądniejszych nastolatek po słońcem: a wychowanie i nauki odebrane w domu, wszystkie razy, gdy uczono ją, jak trzymać sztylet i jak zachowywać się w pojedynkach, sprawiały, że była nieco nazbyt pewna siebie. Wątpienie we własne siły było kolejną z rzeczy, których dopiero miała się nauczyć.

Gdy Anthony zajrzał więc do pomieszczenia, był tam tylko dym, spowijający sypialnię, i kilka plam na podłodze, jeszcze ciepłych, a winowajczyni pakowała się właśnie przez okno do jednego z innych pomieszczeń w nawiedzonym domu, który teraz miała za bardzo zaniedbany zamek jakiegoś wstrętnego wampira.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
04.07.2024, 15:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.07.2024, 15:23 przez Anthony Shafiq.)  
Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, wobec znaleziska, które znalazł u szczytu schodów. Dziki lokator? To nie byłoby nic niezwykłego w Little Hangleton, które nie bez kozery cieszyło się nienajlepszą sławą. Posępne rezydencje oddawały ducha szkockich ścieków w pewnym dość znanym magicznej socjecie zamku, wisielczy las nie napawał optymizmem, a morski, wilgotny klimat nie napawał entuzjazmem.

Czuł się tak jakby soczewka gotyckiego horroru skupiała na nim swoje oko. Poddawał się opowieści, on - już nie dyplomata, a samotny pisarz, który może dotknąć nieznanego. Słyszał co prawda smocze wołanie, czuł przez czarną skórę noszonej rękawiczki wibrację i śpiew serca, które chciało wypalić zalęgłe w opuszczonym domostwie zło. Może była to myśl na wyrost, ale bezsprzecznie klimat tego miejsca pasował do przeświadczenia, że ktokolwiek palił świece w najwyższej komnacie w najwyższej wieży... był zły. Był złem. Duchem próbującym znaleźć pośród śmiertelnych, lub przywoływaczem, który tego ducha chciał przywołać. Czy dobrze pamiętał, jak sprzedający wspominał coś o białej damie? Nie spotkali żadnej, ale kto wie...

Po momencie zawahania wszedł do środka by zbadać wosk, połączyć zapach spalonego knotu z lepkością wosku. Przykucnął nawet by... nie, nie dotknie tego wosku palcem, rękawiczka byłaby już do wyrzucenia. Podniósł się więc i oczyma przesłoniętymi czarnymi szkłami próbował znaleźć jakiś kijek czy inne narzędzie. Nagle za oknem rozbłysł grom odbijając się w jego okularach. Odwrócił się do okna wsłuchując się w śpiew nadchodzącej burzy. Sam lepiej nie zaaranżowałby takiego spektaklu, nie czuł się wcale zagrożony, wszak miał różdżkę w każdej chwili mógł przeskoczyć. A jednak ciało reagowało mimowolnie, posyłając dreszcze przerażonego ciała limbicznego, gotując się do ataku lub ucieczki. Przyjemne mrowienie, tak inne od tego, które doświadczał w problemach codzienności upchnięcia wszystkich obowiązków swoich i szefa oddziału w jednym kalendarzu.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
04.07.2024, 15:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.07.2024, 15:40 przez Brenna Longbottom.)  
Gdzieś za plecami rozległ się grzmot, zwiastujący nadejście burzy: o twarz Brenny uderzyły pierwsze krople deszczu, właśnie w tym momencie, w którym usiadła na parapecie. Wciąż szara, pozbawiona kolorów, ginąca niemal pośród cieni, siedziała na nim przez moment, zastanawiając się, co zrobić dalej. Wyprana z barw wysoka sylwetka, wciąż trochę patykowata, tą patykowatością typową dla nastolatków, które spędzają większość czasu w ciągłym ruchu.
Mogła po prostu się teleportować.
Powinna się teleportować.
Może była to żyłka przygody, może głupota, może ciekawość, może typowo młodzieńcza brawura. Może wszystko po trochu. Nie odwaga przecież, odwaga powinna mieć jakiś cel i jakąś przyczynę, a tutaj nie można było mówić ani o jednym, ani o drugim. Brenna zsunęła się z parapetu, rozejrzała po pomieszczeniu i poprawiła plecak na ramionach. Nie było tutaj duchów, z którymi chętnie by porozmawiała. Patrzenie w przeszłość nie podziałało najwyraźniej, nie przyszły żadne dźwięki i obrazy. Był jednak wampir, kręcący się po pogrążonych w półmroku korytarzach.
Za oknem zaczął szumieć deszcz.

Brenna tymczasem przeszła do wyjścia, cicho stawiając nogi, patrząc, gdzie stąpa, bo chociaż skradała się nie pierwszy, nie drugi i nie dziesiąty raz w życiu, jeden nieostrożny ruch wystarczyłby, aby pod starym trampkiem zaskrzypiała jakaś deska. Zamiast uciekać przed domniemanym wampirem kierowała się do drzwi, by wyjrzeć na korytarz, zdecydowania zbliżyć się na tyle, by mieć w zasięgu wzroku wejście do pokoju, z którego nie tak dawno temu umknęła oknem. Nie wiedziała wiele o wampirach, ale uwięzienie go w pokoju zdawało się jej dobrym pomysłem – jakoś nie pomyślała, że pewnie większość wampirów wciąż miała różdżki, w ogóle ciężko było jej uznać wampira za… dalej czarodzieja, który może otworzyć sobie drzwi za pomocą alohomory, gdy prosta siła zawiedzie. Wydobyła więc własną różdżkę, wycelowała i proste zaklęcie translokacyjne zatrzasnęło drzwi, a kolejne zablokowało zamek.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
07.07.2024, 21:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.07.2024, 21:29 przez Anthony Shafiq.)  
Patrzył w dal i myślał o deszczu, o szarości którą niósł, szarości ludzkiej skóry, ludzkiej egzystencji. Myślał o popiele i o tym jak każde z ciał kiedyś stanie się popiołem, choć w jego percepowaniu świata skóra już była wysycona mieszaniną czerni i bieli, pozbawiona różowości, a tylko odcienie szarości, jakby moralność odbijała się w zarumienionej twarzy, zwykle odwrotnie proporcjonalna, albowiem im bliższy bieli był jego rozmówca, tym prawdopodobniej rozleglejsze obszary zgnilizny toczyły jego wnętrzności. Ileż razy spoglądał we własne lustro po wizycie w zakładzie Potterów, dbających o to, by słońce na które tak chętnie się eksponował, nie naniosło zbyt wiele szkód, zbyt wiele niesymetrycznych łat, zbyt jasnych włosów. Gdy przychodziło lato a on zapominał się w przechadzkach po wisielczym lesie, zbyt łatwo zaczynał przypominać chłopię, lokowanego, prostolinijnego chłopca, którym nie był i nie chciał być. Biel była drogą, jak tych którzy go otaczali, padlinożerców czekających na jedno potknięcie. Drapieżnik musi być największym z drapieżników by uratować skórę. Choćby i miał te komunikaty wysyłać podprogowo, była to kwestia jego przeżycia, jego utrzymania się na powierzchni. Nawet teraz, zwłaszcza teraz, gdy Międzynarodowa Unia Magiczna funkcjonowała dopiero od kilku lat i w każdej chwili ktoś mógł ukręcić jej łeb.

Myślał, a trzask drzwi i.. co gorsza! przekręcany zamek wyrwały go z tego zamyślenia. To mógł być przeciąg, ale przeciąg nie zamknąłby go na klucz.

Nieśmiały poltergeist? Czyżby musiał zamówić egzorcystę? W sumie w ubiegłym tygodniu deboginizował piwnicę, byłoby oczywiste, że gdzieś rzeczywiście jakaś biała dama mogła się zagnieździć w kącie, którego jeszcze nie sprawdził.

To był jeden ruch różdżką. Jeden wystarczył. Teleportował się przed drzwi, to nie był problem przecież będąc magiem, by przejść nie tyle co przez drzwi a za drzwi.

I wtedy zderzył się z... tym czymś. Nią? Istotą? Intruzem? Człowiekiem? Zjawą?

– Que?! – Żachnął się w języku w którym rozmyślał o polityce wyraźnie wzburzony. Nie było widać jego oczu za czarnymi okrągłymi szkłami w których odbił się grom, który z wyczuciem chwili rozorał niebo z hukiem.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
07.07.2024, 21:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.07.2024, 13:06 przez Brenna Longbottom.)  
Nie myślała o deszczu ani właściwie o niczym poza „wampirem”, którego chciała uwięzić w pokoju. Brenna rzadko była skłonna do jakichkolwiek, filozoficznych rozważań: sama siebie uważała za dziewczynę bardzo prostą, i miała pewnie rację, bo jej myśli na ogół krążyły wokół niesamowicie przyziemnych tematów.
Łatwo było wziąć ją za zjawę – wciąż ciążyło na niej zaklęcie, odzierając z kolorów, które puszczało wprawdzie, ale powoli, tak że teraz niemal cała tonęła w szarościach, zlewając się z otoczeniem, ale jej trampki powoli odzyskiwały czerwoną barwę, wyblakłą nie od czaru, a od wielu miesięcy użytkowania i tych wszystkich razów, gdy zdołały przemoknąć.
Nie była jednak zjawą.
Była w pełni materialna, o czym Anthony Shafiq miał okazję przekonać się, gdy się zderzyli. A już to, co nastąpiło potem, dobitnie świadczyło o jej materialności, bo Brenna zareagowała w sposób typowy dla Longbottomówny: dziewczynki, którą chrzestny uczył składania dłoni w pięści tak, by nie uszkodzić kciuka, gdy miała zaledwie parę lat, która wolała tłuc się z kuzynką Mavelle, niż bawić lalkami z Danielle (choć robiła jedno i drugie), która umiała rzucić się na starszego i wyższego Ślizgona z pięściami, i która już dawno zdecydowała, że będzie należała do Brygady Uderzeniowej.
Nie próbowała nawet użyć różdżki, wciąż ściskanej w prawej ręce.
Adrenalina natychmiast popłynęła, pompowana przez serce, nagle wprawione w szaleńczy rytm, a Brenna strzeliła Anthony’ego Shafiqa, którego wzięła za wampira, chcącego wypić jej krew, lewym sierpowym prosto w twarz. Nie zastanawiając się nad tym, nie myśląc, że być może wampiry są silniejsze fizycznie, albo że to niekoniecznie jest wampir… Zadziałał odruch bezwarunkowy.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
11.07.2024, 21:10  ✶  
To wszystko zadziało się bardzo szybko. Dziwna istota nie była raczej duchem skoro poczuł ciepło jej ciała, poczuł zupełnie normalną reakcję, gdy translokacja odbywa się blisko drugiej osoby. Nie zdążył jednak nawet pomyśleć o intruzie, nie zdążył przeklnąć, ani pogrozić bo nagle jego twarz zaczęła płonąć symetrycznie rozchodzącym się cierpieniem, a w oczach stanęły łzy.

– A.......ŁA!!! – krzyknął łapiąc się oburącz za nasadę nosa i chybocząc się na nogach. Różdżkę trzymał mocno, ale dwa palce mocno naciskały skórę i kości i chrząstki i wszystko to co pozostało z jego twarzy. A potem z ust Anthony'ego padły nie tyle co przekleństwa, a potok słów, każde jednak było z nieco innej parafii, czy nawet wyznania, bo Anthony Shafiq próbując jakkolwiek złagodzić ogromny ból, popłynął wszystkimi językami świata bełkocząc wściekle i przemierzając kontynenty ciskając klątwatmi. Przez niemiecki, rosyjski, chiński, fiński, włoski po arabski aż po suahili... Oczy łzawiły mu obficie, z trudem łapał powietrze hiperwentylując się w odruchach spanikowanego umysłu, który NIGDY WCZEŚNIEJ nie znalazł się w takiej sytuacji stricte fizycznej. Zachwiał się przy tym i oparł plecami o ścianę, ściągając gwałtownie okulary, które i tak chyba były lekko nadłamane uderzeniem.

– To... to... to jest napaść! – stękał, w końcu odnajdując rodzimą mowę, choć nie wiedział czy jego oprawca wciąż jest w zasięgu słów. Przed oczami miał mroczki, kręciło mu się w głowie. Czuł zapach krwi, ale nie wiedział czy krwawi. Czy tak się czuje złamany nos? Czy tak właśnie Ci wszyscy barbarzyńcy załatwiali między sobą niesnaski? O bogowie, jakież to było boleśnie okrutne... Z pewnością teraz twarz spuchnie mu niemiłosiernie, a przecież za dwa dni miał ważne spotkanie... Nie wiedział czy zniszczenia da się załagodzić, czy nawet odwrócić. W końcu nigdy nie musiał tego wiedzieć. W głowie zaświtało mu, że będzie potrzebował pomocy Jonathana w rozwiązaniu tego zmartwienia, ale Jonathan był hen daleko za kanałem la Manche na w pełni zasłużonym, dożywotnim stołku ambasadorskim. I już nie wiedział z jakiego powodu chciało mu się płakać bardziej, z bólu, z lęku przed trwałymi uszkodzeniami, czy z tęsknoty, której nie dopuszczał do siebie na co dzień. Fakt był jednak taki, że słonawa woda wielkimi grochami spływała po policzkach, kapiąc jak ten deszcz na zewnątrz.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
12.07.2024, 13:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.07.2024, 13:07 przez Brenna Longbottom.)  
Ała?
To i złapanie za nos było tak mało wampirzą reakcją, że Brenna nieco skonsternowana zamarła, chociaż już, już, miała zamiar w ramach kontynuacji sekwencji ciosów uderzyć w żołądek i kopnąć w piszczel. Gdy mężczyzna zaczął wyrzucać z siebie stosy słów w obcych językach, Brenna cofnęła się o krok, zdumiona jeszcze mocniej, zastanawiając się, czy przypadkiem nie ma do czynienia z kimś opętanym. Coś tam mgliście kojarzyła z opowieści kolegi mugolaka, że podobno jak demon wstępuje w czyjeś ciało, to gada w obcych językach, i wtedy mu nie wierzyła, bo co mugole mogą wiedzieć o opętaniach… ale teraz nie była pewna. I już, już miała podnieść różdżkę i sprawdzić, czy czary zadziałają skutecznie na istotę z piekielnych wymiarów, ale wampiro-demon cofnął się, uderzył o ścianę plecami i jeszcze płakał.
Jakoś nie mieściło się w jej młodej głowie, że wampir (podejrzany o bycie demonem albo opętańcem) może płakać. I zamiast rzucać się, by wypić jej krew albo coś takiego, oskarżał o napaść, jakimś takim płaczliwym głosem.
Parę lat później Brenna byłaby bardziej podejrzliwa, ale w tej chwili wciąż była nadmiernie bezczelną gówniarą i dlatego schowała nos.
– No trzeba było nie udawać wampira i nie teleportować mi się przed nosem – oświadczyła, w ogóle nie spłoszona tym, że uszkodziła właśnie nos wyraźnie starszemu mężczyźnie, że jest z nim sama w opustoszałej posiadłości. Za to widok tych łez sprawiał, że brały ją wyrzuty sumienia, bo Brenna zawsze wobec płaczu miała nadmiernie miękkie serce, obojętnie, kto akurat płakał. Między innymi dlatego ona nie płakała nigdy, a przynajmniej nie pozwalała, by ktokolwiek ją na tym przyłapał.
Dlatego ani nie zwiała, ani się nie teleportowała, choć przecież powinna.
– Pokaż ten nos – zażądała, wyciągając ręce w stronę jego twarzy. Medyk był z niej żaden, ale w ocenianiu, czy nosy są złamane, czy tylko opuchnięte, miała akurat dużą wprawę, bo po pierwsze, często sama spadała z różnych miejsc, po drugie, nieraz tłukła się z kuzynką czy przyjacielem, po trzecie wreszcie: akurat strukturę kostną twarzy poznała całkiem nieźle, gdy matka pokazywała jej podstawy stałej transmutacji. – Jak krwawi, głowa do góry, nie do dołu. Tak dla porządku, jesteś wampirem, demonem albo zboczeńcem?



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3040), Anthony Shafiq (3608)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa