• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[01/08/1972] Niech Matka ma was w swojej opiece || Erik & Anthony

[01/08/1972] Niech Matka ma was w swojej opiece || Erik & Anthony
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#11
21.07.2024, 00:26  ✶  
— Kto jak kto, ale myślałem, że ty będziesz jutro odpoczywał — skomentował przekornie, gdy Anthony zaczął go wypytywać o kolejne spotkanie. — W końcu to ty prowadziłeś stragan na kiermaszu. Szefostwo na pewno by ci wybaczyło, że nie mogłeś się stawić na porannym zebraniu, bo... Zabezpieczałeś pozostałe butelki z winem. — Zerknął na niego kątem oka. — Ale tak... Lunch brzmi dobrze. Chociaż raczej taki późniejszy. Koło trzeciej lub czwartej.

Zmarszczył czoło, gdy zaczął mu opowiadać mu o Morfeuszu i planach na jakąś imprezę. Miał wrażenie, że coś kręcili. I to oboje, co wróżyło wielką katastrofę lub naprawdę niezapomniane przyjęcie. Merlinie, pozwól, żeby ten jeden raz chodziło o tu drugie, pomodlił się krótko.

— Czy gdybym się zgodził, to moja pomoc zakładałaby występ w pluszowym stroju kota albo innego futerkowego stworzenia? — zapytał prosto z mostu, zachowując przy tym kamienną twarz. Już za dobrze znał te układy i układziki. Wprawdzie Antoniuszowi daleko było do Nory, ale nie zdziwiłoby go, gdyby Shafiq miał przygotowaną dla niego jakąś specjalną rolę. — Od razu mówię, że nie dam się też wystawić na licytację.

~~*~~

Nawet on ma czasem takie epizody, gdy jest absolutnie uroczy, skomentował bezgłośnie, zerkając z szerokim uśmiechem na Anthony'ego. Wychwytywał w tonie jego głosu subtelne nuty niepewności. To było nowe, niezbadane terytorium. Dla nich obu. Gdyby byli teraz na wyjeździe służbowym, jedliby zapewne kolację w hotelowej restauracji lub zdecydowaliby się na odwiedzenie jednego z modnych miejsc na mieście, jakie zostały polecone Shafiqowi przez lokalnych polityków zaangażowanych w międzynarodowy handel dobrami czarodziejów i czarownic.

Teraz... Nie zostało z tego nic. Tylko stara, nieużywana chata, domowe kanapki i kilka koców. W żadnym razie nie wadził mu taki układ. Podczas tych kilku lat owocnej współpracy zdążył już się nachodzić po pubach i restauracyjkach, dbając o to, aby otaczający ich ludzie nie pomyśleli, że są ze sobą zbyt blisko. Na obczyźnie pozwalali sobie na więcej niż gdyby byli w kraju, jednak i w tamtych uściskach i uśmiechach można było zapewne znaleźć pewną nieporadność. Gdy przez tak długi czas zwykłe gesty chowało się pośród cieni zasuniętych zasłon, niełatwo było przejść z nimi do porządku dziennego.

— Miło słyszeć, że się przygotowałeś, Tony. — Pokiwał z uznaniem głową, przechodząc w głąb izby. — A koce na pewno się przydadzą. Te, które zostawiliśmy tutaj ostatnim razem, pewnie już walą stęchlizną. Poduszki też.

Westchnął przeciągle, po czym zaczął rozkładać na kuchennym blacie nieliczne przybory, jakie ze sobą zabrał: bochenek chleba z piekarni w Dolinie Godryka, suszone zioła ze spiżarki (wybrał te, które kojarzył, chociaż trochę z nazwy) oraz świecę rytualną zakupioną parę godzin wcześniej na kiermaszu z okazji Lammas. Nie był szczególnie gorliwym wierzącym, jednak czuł się w obowiązku jakoś uczcić święto żniw.

Wprawdzie zrobił to poniekąd z Brenną, kiedy to pomodlili się za bezpieczeństwo bliskich w nadchodzących miesiącach, ale przecież to nie była jedyna forma ochrony, czyż nie? Istniały inne, o których rozgadywały się starsze czarownice i kapłani kowenu Whitecroft, o jakich pisał Prorok Codzienny. A po Beltane każda pomoc się przyda, pomyślał, krzywiąc się lekko na wspomnienia dotyczące doniesień na temat Limbo. Eh, w tym roku chyba cała masa czarodziejów rozpali świeczki, aby odmówić parę modlitw.

— Wystarczająco ciepło, tak? — Uniósł rozbawiony brew, celowo łapiąc mężczyznę za słówka. — A już liczyłem, że pójdziesz narąbać nam trochę drewna na opał, a ja będę patrzył z ganku, jak sobie wyśmienicie radzisz z pracą fizyczną. — Zacmokał cicho. — Takie wielkie nadzieje, a tak szybko stłamszone kilkoma słowami...

Erik oparł dłonie na wierzchu wielkiego bochenka chleba, zastanawiając się, co powinien odpowiedzieć na pytanie Anthony'ego. Pytał z grzeczności? A może chciał do niego dołączyć? Wysunął powoli czubek języka i przejechał nim po górnej wardze, która zaraz wykrzywiła się pod wpływem zapraszającego uśmiechu.

— Możesz dołączyć. Pomodlimy się razem, w ciszy — zdecydował, unosząc dłoń, jakby nakazywał w ten sposób Shafiqowi, aby się zbliżył. Wychodził z założenia, że tak będzie prościej. Gdyby miał wyrecytować przy nim wszystkie modlitwy i oczekiwania na nadchodzące miesiące, to musiałby zmierzyć się ze zdecydowanie zbyt dużą falą pytań dotyczących osób, o których pomyślność chciał prosić.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#12
21.07.2024, 22:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2024, 07:43 przez Anthony Shafiq.)  

Jakoś przetrwał kolejne pokpiwania z powodu swojej obecności na Lammas. Z każdym krokiem, z każdym słowem przeszkadzały mu coraz mniej, jakby zmęczony pobudką przed świtem umysł zwyczajnie odpuszczał, niczym noga mocno pozostawiona w przeproście, aby rozluźnić skurcz. Anthony był dumny, mimo pozy jaką starał się prezentować na zewnątrz: skrupulatnie odmierzanego poziomu dziwactw i ekstrawagancji, które oferował światu. Z jednej strony sprzyjała temu potrzeba ocieplenia wizerunku, ale bardziej nawet zależało mu na sprawianiu pozoru nieco śmiesznego, absolutnie niegroźnego, mało istotnego pionka. Duma musiała się przy tym chować, ustępując miejsca oportunizmowi. Tymczasem w rozmowach z bliskimi, wbrew pozorom dość łatwo było go urazić. Wieloletnim przyjaźniom wybaczał więcej, krótkochwilnym znajomościom mniej. Słowa Erika bodły go przez większość ich interakcji na kiermaszu, bodły go i teraz, ale cierpliwie czekał, po prostu czekał aż usłyszy to co chciał usłyszeć.

Skinął głową, uśmiechając się łagodnie na znak, że godzina mu pasuje. Per astera ad astra, tak właściwe dosłownie, gdy przemierzali las, by - być może, bardzo na to liczył - pooglądać wspólnie gwiazdy. Tak właściwe metaforycznie, gdy spanikowany umysł wypatrywał oznak lekceważenia i niechęci, gdy humor miał być zapewne tylko błyszczącą posypką poczucia bezpieczeństwa, w którym można było sobie dogryzać bez obaw, że rdzeń znajomości jest inny, niż wzajemny szacunek. Trzecia lub czwarta wypaliły się wewnątrz czaszki, i bardzo dużo energii musiał poświęcić dyplomata na to, by osadzić się w obecnej chwili, miast oddać fantazji na temat jutrzejszego obiadu. Kolejna godzina skradziona w zapchanym kalendarzu napawała go większym zadowoleniem niż dopełnienie kolekcji rubinowych smoków, których Tahira musiała szukać po całym globie.

Insynuacje o przebieraniu się rozbawiły go do tego stopnia, że roześmiał się otwarcie i szczerze, aż część ptactwa spłoszona wzleciała ku niebu. Dopiero zwątpił czy był to żart, gdy zobaczył minę swojego rozmówcy, choć miał w pamięci, że ten droczenie uważa za dyscyplinę w olimpijską w której obowiązkowo wypadałoby stanąć chociaż na podium, a najlepiej sięgnąć po złoto.
– Mój drogi...– podjął z emfazą, nie hamując własnego uśmiechu i iskier w stalowych oczach – Współorganizator wspólnie organizuje. To oznacza, że decydujemy czy ktoś ma się przebrać za kota, kto to ma być, za ile i na jak długo, a potem zatrudniamy go i pilnujemy aby dopełnił swoich wobec gości obowiązków, ewentualnie dając mu premię lub zapisując na czarną listę osób, które nigdy więcej nie będą prezentować swojego kociego futra publicznie w naszej obecności. – Zachował uśmiech, nie odpowiadając na wzmiankę o licytacji. To byłoby bardzo odważne albo głupie zakładać, że Anthony chciałby się Erikiem z kimkolwiek dzielić. Gdy dowiedział się o tym incydencie, który odbył się na wiosnę, kiedy nie było go w kraju, cieszył się niesamowicie, że ominęła go ta wątpliwa rozrywka. Nie był bowiem pewien własnej reakcji - czy wyszedłby w pierwszych chwilach ogłoszonej licytacji śmiertelnie obrażony faktem, że jego ulubiony pan Detektyw traktowany jest jak mięso, czy pozostałby i wziął udział w tej chorej grze, doprowadzając do tego, że jego apartament przy Alei Horyzontalnej poszedłby pod młotek.

◀▶

Nie wiedział do końca jak się za to zabrać, więc na próbę stworzył złocistą żyłkę, którą - podobnie jak przerażające monstrum w ogrodzie Abbotów - zamierzał potraktować mniej groźne łodyżki chwastów. Nie był jednak zadowolony z efektu. Raz, że nie wyszło mu to dostatecznie równo, dwa że ścięte rośliny owszem położyły się grzecznie, ale to co pozostało, to co wciąż wystawało z ziemi było twardsze niż pierwotny chwast. Shafiq mgliście przeczuwał, że położenie na tym koca nie wystarczy by te roślinne diabelstwa punktowo nie wbijały się w pośladki i uda. Podrapał się po głowie zafrapowany całą sytuacją i wyzwaniem, które przedstawił przed nim los. A jeszcze Erik zaczął marudzić na to, że nie będzie rąbał drew. Jego niedoczekanie.

– Niestety, musi Ci wystarczyć podziwianie mojego naturalnego talentu łuczniczego – czy może tego, że byłem w stanie w ogóle napiąć tę cholerną cięciwę dodał w myślach, na drugim torze myśli wciąż analizując dostępne rozwiązania przygotowania dla nich miejsca. W końcu zdecydował ukształtować dość spory magiczny koc, który był przy okazji bardzo, bardzo ciężki. Uznał, że odpowiednio sprasuje rośliny nakłaniając je do współpracy, jednocześnie nie powodując bolesnego buntu ściętych głów. Zupełnie jak podatki...
– Sądzę, że wykorzystałem już swoje szczęście na dziś, jeśli chodzi o obsługę morderczych narzędzi przymusu bezpośredniego i albo bym nie trafiał w drewno, albo co gorsza trafiałbym w siebie. Może i zabrałem coś do jedzenia, ale opatrunków nie noszę w tej torbie. – pokrzykiwał z zewnątrz, wciąż nie wchodząc do miejsca, które pachniało tak, a nie inaczej.

To jednak miało się zmienić...
Przez ostatnie dni, konkretnie od momentu, gdy Erik opuścił jego dom, Anthony zastanawiał się, czy gdyby zaprosił go na tę osławioną randkę sześć lat temu, zaraz po powrocie z Włoch, czy to wszystko też poszłoby tak zaskakująco gładko. Patrzył teraz przez otwarte na oścież drzwi, patrzył na jego uśmiechniętą twarz, na ufnie wyciągniętą znów dłoń zachęcającą do wspólnej modlitwy i widział w tym odpowiedź tak, jak wróżbici widzą odpowiedź w migoczących ciałach niebieskich oddalonych setki tysiące kilometrów od ziemi.

Sześć lat temu nie przyjąłby zaproszenia do zapuszczonej chaty w górach.

Pięć lat temu stojąc na przystanku, kazałby się teleportować bezpośrednio pod drzwi, a potem widząc ten obraz nędzy i rozpaczy, bez słowa powróciłby znów teleportacją do Little Hangleton, myśląc mocno nad swoimi preferencjami i wyborami życiowymi.

Cztery lata temu wyśmiałby Erika, punktując brak szacunku, brak warunków, czy też brak jakiegokolwiek sensu ich obecności tutaj.

Trzy lata temu zalecił metodycznie posprzątanie, zaproponował delegowanie do tej czynności własnego skrzata domowego (skoro wasz wyraźnie nie domaga) i oczekiwałby drugiego zaproszenia, gdy wszystko będzie uporządkowane.

Dwa lata temu zatrzymałby się w progu, odpalając w milczeniu papierosa. Poczekałby, aż Erik zrobi to co ma do zrobienia, a potem zabrał go w jakieś przyjemniejsze miejsce, jakim była chociażby Prowanska winnica.

Rok temu...oddałby pół swojego majątku, by spędzić z Erikiem choć jeden wieczór więcej.

Czas nadał mu perspektywę, a tęsknota szarpiąca jego sercem od chwili odmowy wspólnego wyjazdu... cóż, ostatnie tygodnie, po nieudanej próbie odzyskania tego kontaktu, były tylko destylatem miesięcy, w czasie których udawał, że może normalnie funkcjonować bez odliczania do ich kolejnej wyprawy, bez szczypty ekscytacji wobec pytań: cóż zachwyci młodego kochanka, a co sprawi, że znów będzie kręcić nosem i grymasić na smakołyki i rozrywki podtykane mu jedna po drugiej. Czas dobitnie uświadomił mu, jak wiele znaczyła dla niego ta relacja i jak wiele znaczy teraz, gdy przekraczał próg starej, zapomnianej przez wszystkich małej chaty.

Erik życzył im wspólnego nieba, a Anthony zachłysnął się myślą o tym, że właśnie tak mogłoby ono wyglądać. W miejscu, gdzie nie musieliby szarpać się z życiem, z wojną, z maskami przyrośniętymi do twarzy. W miejscu gdzie największym problemem byłaby licytacja o to, kto dziś narąbie drwa i czy Erik koniecznie musi mieć do tej aktywności założoną koszulkę. W miejscu, w którym przy drwach trzaskających w kominku i przy kieliszku wykwintnego hiszpańskiego wina (Tak kochany, nie zawsze trzeba pić słodkie czerwone, ale nie martw się, znam dobry sposób, by umilić Ci degustację mojego dzisiejszego wyboru...), mogliby razem czytać. On mógłby jemu czytać coś, po co Erik nigdy nie sięgnąłby z własnej, nieprzymuszonej woli. Mógłby opowiadać mu o kontekstach, nawiązaniach, o przenikaniu się dzieł. Opowiadać o opowieściach, które w ten sposób zachowywały swoją żywotność, o ich sensie dla społeczeństwa, o informacjach, które przemycały, podtekstach, których nie było widać na pierwszy rzut oka. Mógłby też po prostu milczeć, patrząc w dogasający żar, zasłuchany w miarowy oddech wtulonego w niego ufnie mężczyzny. Nie potrzebowaliby chmur, nie potrzebowaliby lir...

Oczy zeszkliły mu się, nawet jeśli cyniczna część umysłu podpowiadała - całkiem słusznie - że to nie jest prawdziwe życie, że rychło znudziłoby się im tkwienie w oderwaniu od przyjaciół i wyzwań, od trudności, które przezwyciężone dają prawdziwą satysfakcję i szczęście. Jak teraz. Jak uczucie rozlewającej się ulgi w miejsce bólu osamotnienia. Nikt nigdy bowiem prawdziwie nie doceni wody, kto nie umierał z pragnienia.

Podszedł do niego w ciszy. Ostrożnie. Tak aby niczego nie dotknąć. Swoją torbę pozostawił na zewnątrz, na magicznym kocu tak, aby nie ubrudzić jej miękką kołdrą zapomnienia otulającą wnętrze budynku. Spojrzał na chleb i zioła, spojrzał na świecę i odetchnął płytko, czując wibrującą podniosłość tego momentu. Nigdy nie był człowiekiem religijnym, wiarę uważając za opium pomagające sterować ogłupionym liczebnością tłumem. Nigdy się nie modlił, wierząc w siłę intelektu i kontroli, mądrości starożytnich i odpowiednio zbudowaną siatkę wzajemnych zależności i przysług, po których spłatę można było w godzinie kryzysu przyjść. Ale teraz jego serce przepełniała wdzięczność, zaś modlitwa zdawała się adekwatną drogą, by dać jej upust. Stanął na przeciwko Erika, po drugiej stronie kuchennego stołu, czekając na ten moment skupienia, na tę chwilę, gdy myśli obu zaczną płynąć ku Księżycowej Pani.

– Dziękuję Ci Matko za to, że choć księżycowym blaskiem winnaś odganiać wilki od domostw, to oświetliłaś jednemu ze swych dzieci drogę wprost do mojego ogrodu. Dziękuję Ci Matko za drugie szanse, które kładziesz u naszych stóp, nas błądzących pośród mgieł codzienności. Dziękuję Ci za to, że błogosławisz nawet wtedy, gdy nikt Cię o to nie prosi – oddawał swoje myśli, oddawał swoje radości, mając wrażenie, że na ołtarzu ofiarnym być może lepsze to nawet będzie niż krew, którą utoczył o poranku, gdy okadził już dymem świecy własny dom. I choć mało w tym było konwenowej formuły, mało szaleństwa charyzmatyków, to czuł że nigdy jeszcze nie przyszło mu modlić się tak szczerze, jak o zmierzchu w małej chacie, która ledwie mogła pomieścić jego szczęście płynące z tego, że mógł się w niej znaleźć.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#13
25.07.2024, 02:12  ✶  
— Nie można już mieć żadnych oczekiwań w stosunku do drogiej osoby w tych czasach, co? — sarknął, przyglądając się, jak Anthony próbuje pozbyć się chwastów. — Poza tym, byłoby ci z tą siekierą do twarzy... Ubrudzona twarz, flanelowa koszula w czarno-czerwoną kratę... Ktoś mógłby się zadurzyć!

W innym czasie. W innym życiu. Może wówczas dane by im było zaznać wspólnego życia w kompletnej izolacji, gdzie byliby skazani na swoje towarzystwo w najlepszym tego słowa znaczeniu. Może wówczas nie musieliby martwić się krewnymi, przyjaciółmi i współpracownikami, których zostawiliby na pastwę losu tylko po to, aby doświadczyć spokojnego życia we dwoje z dala od problemów życia w zgiełku stolicy na oczach mediów i czarodziejskiej socjety. Och, ci to z chęcią wykorzystaliby okazję do tego, aby im dopiec w subtelny sposób. Czy była szansa, aby mogli przenieść ten obraz przyjemnej samotności do obecnej rzeczywistości?

Raczej nie. Zbyt ważne stanowiska. Zbyt duża odpowiedzialność. Zbyt wiele więzów i więzi, które trzymały ich na miejscu, nawet jeśli serca wyrywały się do azylu pośród szkockich wyżyn. Anthony miał Ministerstwo Magii. Morfeusza. Jonathana. Charlotte. Tak jak Erik miał Zakon Feniksa, Brennę, Norę czy Thomasa. Opowieść tkana przez Shafiqa była równie piękna, co i ulotna... I taki też czekał ją los. Kusić perspektywą przyjemności, tylko po to, aby wyślizgnąć się spomiędzy ich palców i sprowadzić ich na ziemię. Może kiedyś. Może w innym świecie.

Erik westchnął ciężko, gdy Anthony postanowił do niego w końcu dołączyć. Ułożył bochenek na drewnianej desce, po czym obsypał chleb ziołami, kichając przy tym kilkukrotnie, gdy kilka intensywnych woni zmieszało się w jedną, atakując niespodziewanie jego nos. Chrząknął parę razy, marszcząc przy tym noc, po czym jednym machnięciem różdżki odpalił świeczkę, zawieszając ją w powietrzu tuż nad przygotowaną dla Matki ofiarą.

A to oczywiście, nie było wszystko. Potem zaczął myśleć. Intensywnie. Powtórzył modlitwę za bezpieczeństwo swych bliskich. Życzył szczęścia i pomyślności przyjaciołom, z którymi dalej trzymał się blisko, jak i tym, których los pociągnął w zupełnie innym kierunku. Z lekkim wahaniem podzielił się z Matką swoimi troskami, zmartwieniami, obawami na temat tego, co nadchodzi. Zdradził kilka nadziei, których urzeczywistnienie zdawało się każdego dnia balansować na krawędzi noża między spełnieniem a porażką. A potem podziękował Matce za to, że zesłała mu ponownie Antoniusza, jakby faktycznie wierzył, że to ona wysłała go w tę podróż pociągiem do Little Hangleton.

W miarę jak kontynuował swój monolog, krople rozgrzanego wosku zaczęły spływać po świecy, lądując jedna po drugiej na bochenku chleba i licznych ziołach, aby po chwili zastygnąć. Czy było to swego rodzaju przypieczętowanie umowy między Erikiem a Matką? Zapewnienie, że chociaż część jego problemów odejdzie w zapomnieniu, aby ustąpić czemuś lepszemu? Odpowiedź na to pytania miała dopiero nadejść, jednak Erik nie przestawał opowiadać. Myślał i modlił się, czekając, aż świeczka zgaśnie lub do końca się wypali, a kiedy wreszcie się to stało, otworzył oczy, wlepiając spokojne spojrzenie w swego towarzysza.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#14
25.07.2024, 13:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.07.2024, 20:49 przez Anthony Shafiq.)  
Zgodnie z mugolskimi analizami, aby doświadczyć głębokiego duchowego katharsis, potrzebnych było kilka elementów, możliwych do mechanicznego wprowadzenia w życie, bez konieczności nadbudowy obrzędu, czy nawet kultu. Potrzeby fizyczne, psychiczne, społeczne i duchowe w holistycznym ujęciu, były w gruncie rzeczy proste do ukierunkowania, bez względy na to, czy prowadził Cię szaman, kapłan czy Ty sam odhaczałeś punkt po punkcie ścieżkę do osiągnięcia mistycznego uniesienia.

Nie było to celem Anthony'ego, ale jego ciało było już odpowiednio zmęczone: poranna pobudka, całodniowa służba w słońcu i finalny marsz dotleniający mięśnie i serce rześkim górskim powietrzem. Psychiczna determinacja schodziła na dalszy plan wobec tego fizycznego zmęczenia, ale dzięki temu myślom trudniej było zapętlać się na szyi, analizować i metaanalizować każdą najdrobniejszą kwestię, każdy gest i słowo rozmówcy, każde własne odczucie, każde zapamiętałe w dumie uprzedzenia. Myśli opadłe, zmęczone, odsłaniały się na czucie relacji. Dziś, gdy słońce dogasało wraz ze świecą, społecznie wysycony ludźmi, którzy otaczali go ciasno przez te wszystkie godziny wspólnej celebracji, aż w końcu pozostał tylko jeden. Jedyny, przy którym chciał złożyć broń i zwyczajnie odpocząć, któremu chciał zaufać, mimo wciąż nieprzepracowanych spraw i ran, które zadali sobie wzajemnie zastałymi przez lata niedopowiedzeniami.

Anthony był obrany jak owoc, z kolejnych warstw, ze skórki, z miąższu, w końcu z twardej zabezpieczającej go skorupy osłaniającej przed możliwym zranieniem... Wewnątrz pozostało gorące nasiono, skulona dusza, która w końcu miała szansę zaśpiewać w szczerości swoich pragnień. Dusza mająca szansę dotknąć prawdy w niepewności wieczności, ale doskonałej w formie i czasie pewności chwili. Trwali na przeciwko siebie, w bezruchu, w cichym powiewie modlitwy, w drganiu rytualnej świecy zapraszając Księżycową Boginię w skromne progi chaty po środku niczego. W milczącym szepcie, w dziękczynieniu i trosce, w nieśmiałej prośbie o zapewnienie bezpieczeństwa trwali razem, a mężczyzna dał się porwać zaproszeniu do odczucia pełni mistycyzmu tego doświadczenia. Nie potrzebny był sabat, niepotrzebne wielkie ogniska, tańczące tłumy i krwawe ofiary. Anthony czuł to na wskroś, tę łączność, której szukał w miesiącach studiowania przepływu magicznego splotu, czuł jak w zmęczeniu całym tym dniem, opuszcza finalnie barierę i otwiera się, punkt po punkcie, czakra po czakrze, na doświadczenie komunii, niedostępnej na co dzień w kokonie ochronnego cynizmu. Czuł, w duchowym, metafizycznym uniesieniu, jak energia ogniskuje się w tym momencie dnia i przestrzeni, niemal dotykał ją iskrzącą między opuszkami własnych palców. W doskonałości boskiego połączenia, niemal widział przepływ biegnący od ich ciał ku świecy i rozchodzący od niej falą po obejściu. Przepływ wzmocniony po tysiąckroć, wypełniał do cna wonią dymu, ziół i świeżego chleba przestrzeń, wtapiając się w stare zakurzone meble, zapomniane przetwory, wyliniałe koce, nadpróchniałe ściany czy w końcu brudne okna. Byli w tym razem, dwie istoty, których serca i dusze otworzyły się na doświadczenie bardziej intymne niż cokolwiek, co oferowała materia ciała. Zatopieni w pierwotnej, uświęconej magii ofiarowanej im przez bogów tysiące lat temu, ofiarowanej im teraz przez Matkę, dawali i przyjmowali ją, jak nieme błogosławieństwo i przyzwolenie bycia tym, kim byli.

Gdy Erik spojrzał na niego, przez moment nie mógł wyrzec słowa, przygnieciony wrażeniem i pragnieniem, aby ów doświadczenie nie było tylko ułudą, efektem przetlenienia, głodu i obezwładniającego zmęczenia. Posmak zunifikowania się ze splotem, który ich otaczał pozostał jednak na języku, zeszklone oczy nie mogły się oderwać od uśmiechu tego, który chciał zabrać go do nieba, a sam czynił niebo na ziemi, samą swoją anielską obecnością. Może marzenie o życiu wysyconym spokojnym nurtem było mrzonką, ale jak przez sito przesypujące dno rzek, mogli znaleźć złociste grudki, momenty takie jak ten i sycić się nim, i chłonąć spokój i czas którego nikt i nic nie było w stanie im zakłócić. Pytanie o to, czy Longbottom też poczuł to co się zadziało między nimi, ułożyło się w ustach, tuż w miejscu, w którym czeluść gardła finalnie zdecydowała o tym, aby nie zadrgać, aby go nie wypowiedzieć. Świeca, podobnie jak słońce, zgasła. W pomieszczeniu było dziwnie ciemno, ale i świetliście, w wibrującym ciężarze mistycyzmu zaklętego w prozie, w prostocie, do której nawoływali asceci i ojcowie pustyni.

Anthony w końcu drgnął, wysunął ciało z ciepłego Matczynego objęcia, wyminął stół i podszedł do Erika tylko po to, by na moment złożyć dłoń z sygnetem, który kupił podczas dzisiejszego święta zbiorów, na jego barku. A zaraz potem oparł o niego skroń, oddychając bliskością i intymnością chwili, która w jego odczuciu była ciaśniejszym splotem, niż gdyby nadzy kotłowali się teraz na podłodze. Wdzięczność wypełniała jego serce i chciał bardzo za tę wdzięczność odpłacić.
– Chodź ze mną – szepnął, ni to stwierdził fakt, ni to poprosił, odciągając go od trosk i obowiązków, od potrzeby sprawdzenia zapomnianego inwentarza.

Pociągnął go na zewnątrz, gdzie magiczny koc ugładził chwasty dając miejsca temu prawdziwemu, wełnianemu, zdobionemu w kratę - wbrew wcześniej zadeklarowanym preferencjom Erika - niebieską. W dłoniach Longbottoma pojawiły się ze stuknięciem dwie czarne butelki szkockiego piwa, które już od otwarcia mogły zachwycić dębowo-orzechową otuliną ciemnego, intensywnie chmielowego aromatu podbitego owocowym słodem.

– Na dobre zamknięcie dobrego dnia. – Uśmiechnął się łagodnie zajmując miejsce obok mężczyzny, próbując skupić się na tym, by nie wgapiać się w niego tępo, dziękując niebu za to, że zgasło, a w mroku nadchodzącej nocy tak trudno było zobaczyć rumieniec palący jego policzki. Nie mówił więc już nic więcej, bojąc się, że głos mu się złamie, że powie za dużo, że zachłannością zniszczy marzenie, w które mogli się wspólnie zanurzyć chociaż na chwilę. Zamiast tego więc sięgnął ponownie do torby i wyciągnął dwa sporych rozmiarów zawiniątka. Nawet przy słabym świetle widać było śnieżną biel jedwabnych serwet wyszytych srebrną nicią w eleganckie listowie, zbeszczeszczoną brutalnie ciemnymi zaciekami pieczeniowego sosu i tłustymi plamami dodatku, którym najwidoczniej twórca ów posiłku chciał podbić smak mięsiwa. Stan wspomnianych kanapek tłumaczył minę Anthony'ego, kiedy o nich mówił wcześniej. Chleb: świeży, pszenny, doskonały w swojej miękkości i sprężystości był absolutnie zdewastowany nierównym cięciem. Zbyt grube kromki nosiły ciężar poszarpanego wołowego mięsiwa z pieczeni, która najprawdopodobniej serwowana była na ciepło dzień wcześniej, pokrytego dodatkowo gęstym, aromatycznym sosem miodowo-musztardowym i ciemnofioletową cebulową konfiturą. Gdzieniegdzie wystawały nierówno pokrojone pikle oraz soczyste ale bardzo kanciaste plasterki pomidora, zupełnie jakby ktoś próbował odkroić skórkę nożem, nie wiedząc, że można ją sparzyć i zdjąć bez większego problemu. Wrażliwość ustąpiła grymasowi zdegustowania i zażenowania tą sytuacją. Anthony wypuścił z siebie powietrze z syknięciem, gdy okazało się, że druga kanapka wygląda równie tragicznie.

–... Bardzo... emm...nie... – zawahał się, nie patrząc w jego stronę – Szalenie wręcz liczę na to, że smakuje zdecydowanie lepiej niż wygląda – poprawił się, zastanawiając się co ma zrobić ze sobą, bo odnosił wrażenie, że nie przełknie ani kęsa. Co za blamaż! A mógł sam wyruszyć po piwo, a Wergiliuszowi dać przygotować prowiant. Z drugiej jednak strony Wergiliusz i tak już robił dziwne insynuacje po ostatniej lipcowej nocy, nie chciał skrzatowi domowemu dokładać drwa do plotkarskiego ognia, szczególnie przez dziwne jego nieobecności w rezydencji tłumaczone potrzebą konsultacji przepisów z Malwą. Dlatego w ostatecznym rozrachunku to skrzat dla niepoznaki miał dostarczyć z Inverness skrzynkę najlepszego lokalnego piwa, dając tym samym czas samemu sobiena ten rozpaczliwy kulinarny debiut. Mniejsze zło.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#15
25.07.2024, 23:55  ✶  
Czy w całym tym zdarzeniu w Jeleniej Górze było cokolwiek z metafizyki? Boskiego kontaktu z boginią czarodziejów i czarownic Wielkiej Brytanii? Czy samo jestestwo Erika i Anthony'ego zaczęło rezonować z niewidocznymi gołym okiem iskierkami magii otaczającego ich zewsząd splotu, który trzymał magiczny świat w ryzach? Jeśli było w tym coś wyjątkowego, to źródłem tego był jeden fakt: obecność obu mężczyzn w jednym miejscu, tak blisko siebie, a zarazem niepotrafiących zmusić się do tego, aby wykonać jeden z wielu ''pierwszych'' kroków ku pełnoprawnym odzyskaniu tego, co ich niegdyś łączyło.

Longbottom pozostawał aż nadto świadomy tego, co mógłby powiedzieć... co mógłby zrobić, aby pokazać Antoniuszowi, że mu na nim zależy. A jednak dalej miał w sobie blokadę: strach przed tym, że jedna samolubna decyzja z jego strony wywołałaby reakcję łańcuchową, z której musiałby się grubo tłumaczyć, co nieszczególnie było mu w smak. Chciał to zrobić na własnych warunkach, a na to trzeba było czekać. Nie potrafił też trzymać się dystans. Nie po tej jednej nocy w Little Hangleton, kiedy uchylił furtkę do własnego serca.

— Musisz być bardzo uduchowiony, skoro ta modlitwa tak w ciebie uderzyła — skomentował cicho, prostując się, gdy mężczyzna oparł czoło o jego ramię. — Myślałem, że tak działa na ciebie tylko i wyłącznie opera.

Mi też zrobiłoby się słabo od tych pisków podczas co gorszych wystąpień. pomyślał przelotnie, jednak nie zatrzymał Shafiqa przy sobie. Zamiast tego ruszył za nim na zewnątrz, przysiadając na zaklętym kocu. Sąsiadujący z działką las zdążył utonąć w mroku nocy, pobudzając do życia wszelkiego rodzaju żyjątka, które wydobywały z siebie coraz to dziwniejsze odgłosy: słychać je było zarówno od strony linii drzew, jak i tego, co zostało z oczka wodnego.

— Jeśli to wygląda tragicznie, to jestem ciekaw, jak wygląda kanapka, która ci wyszła idealnie — mruknął w ramach komplementu, przejmując jedno z zawiniątek. Uniósł kanapkę na wysokość twarzy, zaciągając się zapachem mięsa z pieczeni, które zdążyło zmieszać się z sosem, konfiturą i warzywami. Jeszcze chwila, a zacząłby się ślinić. — Powinienem podziękować Wergiliuszowi, czy to jednak ty zdecydowałeś się zrobić użytek z kuchennego fartucha...?

Uśmiechnął się przewrotnie, sięgając wolną ręką po piwo, aby zaraz wgryźć się w swoją jedyną kolację.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#16
26.07.2024, 09:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.07.2024, 14:28 przez Anthony Shafiq.)  
Słowa Erika wybrzmiały w cichej izbie, tak nierealnie rzeczywiste, że na moment palce Anthony'ego zacisnęły się na jego ramieniu mocniej, jakby cisza w której się zanurzyli przed chwilą jeszcze nie dopuszczała ingerencji z zewnątrz. Erik wielu rzeczy jeszcze o Anthonym nie wiedział i wiele z tych rzeczy zapewne bardzo by mu się nie spodobały. Duchowość w kręgach dyplomaty, o ile nie była powiązana ze sztuką właśnie, traktowana była jako słabość. Pozostawało dbać o pozę jej pozbawioną, bo ekscentryzm jakim cechował się chociażby Morpheus nie przystawała do Departamentu Shafiqa. Oklumencja przesłaniała głęboki lazur jego aury, obojętnością i sarkazmem odsuwał od siebie posądzenie o to, że jest osobą wrażliwą i w podstawach swojej natury łagodną. Altruiści ginęli na samym początku, pożarci przez cyników i węże. Już dawno porzucił drogę idealisty, żeby przetrwać, budując własną narrację w której nawet pomoc drugiemu człowiekowi, była zbieraniem dusz do kolekcji, pozyskaniem lojalnego narzędzia, nigdy bezinteresownie, chociaż przecież bardzo rzadko ściągał długi u niego zaciągnięte. Społeczeństwo ciągnęło do ekstrawertycznych, zjadliwych dupków, chcąc im się podlizać, wkupić w łaski. To było wyzwanie, to był bezpieczny schron pod skrzydłem najgroźniejszego, a przez to najsilniejszego osobnika. Ludzkość nie zmieniała się – w dobie kryzysu szukała siły i zdecydowania, a nie miękkiej wody i mętnego "być może". Dlatego Anthony nie mógł pozwolić sobie na publiczne chwile słabości, unikał sabatów, wypowiadał się raczej krytycznie na wiele tematów, czy zbijał je dowcipem, jeśli starczało mu sił. Dlatego też tak bardzo lgnął do idealistów, którzy nie porzucili swojej ścieżki, czując się w obowiązku chronić ich na drodze, której sam sobie odmówił.
– Taki jestem – odpowiedział mu, smutny, pokonany, brzmiący trochę tak, jak kilka dni temu, gdy przyznał się do własnej desperacji. Co prawda Longbottom prosił, by zabrał swoje maski, by był "po prostu sobą", ale czy rzeczywiście bez nich pozostawało cokolwiek dlań atrakcyjnego? Normalnie pewnie zacząłby się od razu tym zamartwiać, ale szczęśliwie okoliczności dnia wybiły mu te obawy z dłoni. Był zbyt zmęczony by to teraz roztrząsać.

Z resztą, Erik chciał tu z nim być czyż nie?

W komunikacji bardzo wiele, jeśli nie wszystko zależało od perspektywy. Prawda o istocie rzeczy była szalenie trudna do zgłębienia, jeśli jednostka spoglądała na nią przed filtr własnych doświadczeń i pragnień, zarówno tych uświadomionych, jak i skrytych w piwnicach podświadomości. Wszystko co blokowało Erika, co sprawiało, że powstrzymywał się przed jakąkolwiek deklaracją czy gestem innym ponad przyjacielski dotyk, znajdowało się poza wiedzą Anthony'ego. Mężczyźnie więc pozostawało interpretować tę sytuację w oparciu o własną dedukcję, która - jak wiadomo - była narzędziem ogromnie wadliwym. Faktem było to, że jego towarzysz kilka dni temu zdecydował się na konfrontację z kim innym, że wyszedł z niej poraniony, a zatem jego uczucia były ulokowane gdzie indziej. Faktem było, że gdyby nie ów kryzys, jego nogi nie zawędrowałyby do ogrodu, by zgubić nieszczęsny pantofelek. W tej bajce Anthony raczej nie był księciem, a wróżką spełniającą życzenia, czy może dżinem, który przychodzi w chwili największego kryzysu. A jednak, dzięki temu, że Erik choć trochę nagiął swoją zasadę czekania na rozwiązanie sprawy rytuału, dzięki temu że samolubnie nie narzucił im restrykcyjnego dystansu, sprawiało, że Anthony nie potrzebował deklaracji i zdartej z pleców koszuli, by wiedzieć, że poranna wróżba Morpheusa nie była słowami rzuconymi na wiatr. Owszem, brakowało im tej rozmowy, ale cichy sojusz w którym trzy kwadranse urosły do kilku wspólnie spędzonych godzin były tym co wystarczyło mu, by ukoić nerwy ostatnich miesięcy, odsunąć desperację i zatopić się w wieczorze na kocu, któremu akompaniowały zajadle żaby i świerszcze.

Dobrze, że magiczny koc na którym wylądowała zwykła wełna dostał magiczne wzmocnienie odstraszające od nich odpowiednio emitowaną falą rozproszenia to całe robactwo...

– Też chciałbym wiedzieć, ale wątpię, żebyśmy mieli okazję kiedykolwiek się przekonać – odpowiedział z przekąsem, układając prowiant przed sobą i żałując bardzo, że nie może założyć rękawiczek, bo oba sosy wyciekały ochoczo poza chlebową barierę, czego nie przewidział nakładając ich może nieco zbyt wiele. Sięgnął po różdżkę i z precyzją pociągnął złocistą nić od jej szpica do drugiej ręki, by smagnąć nią tak, aby przeciąć kanapkę na dwoje i ułatwić sobie tym jej ewentualną konsumpcję. Tymczasem Erik zdawał się być zadowolony, co odbierało Anthony'emu poczucie winy wobec antyperfekcji własnego przedsięwzięcia. – Nie mam kuchennego fartucha, więc cóż, mam nadzieję, że ten piaskowy garnitur z kiermaszu nie podobał Ci się za bardzo, bo nie przeżył starcia z pieczenią – parsknął, bo tylko pusta kuchenna przestrzeń mogła usłyszeć soczyste włoskie przekleństwa, które wymsknęły mu się z ust, gdy brytfanna okazała się cięższa niż zakładał. – Wergiliuszowi możesz podziękować za piwo, bo to on wybierał – dodał Anthony, który owszem uważał mugolaków za gorszy sort czarodziei, ale obdarzał wielkim szacunkiem magiczną istotę, która mu usługiwała a jednym klaśnięciem dłoni mogłaby zburzyć jego posiadłość i sprawić, że wszystkie drzewa wkoło by uschły.

W końcu sam zabrał się też do jedzenia i bogom dziękował, że pomimo braku estetyki wykonania, poszczególne elementy (nie jego roboty) były na tyle dobre, że odsuwały niesmak wynikający z wyglądu całości. Nie było to też tak ważne, gdy nad ich głowami zalśniły w końcu rojem gwiazdy, a pośród nich jedna za drugą, przy uważnym spojrzeniu, łukiem mknęły po nieboskłonie. Anthony z kieszeni wydobył chusteczkę by zetrzeć z warg resztki jedzenia, podsuwając w stronę Erika drugą połowę własnej porcji, w cichej sugestii, gdyby ten jeszcze był głodny.

– Jak to było z tymi życzeniami? Można je powiedzieć na głos, czy wtedy się nie spełnią? – zapytał nieco naiwnie, upijając tylko trochę piwa, po czym decydując się na położenie się na kocu tak, by móc wygodnie obserwować deszcz komet bez konieczności zadzierania cały czas głowy w górę.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#17
26.07.2024, 14:25  ✶  
Ostatnie dni... Nie były dla niego najłatwiejsze. Chociaż noc spędzona w Little Hangleton pomogła mu poniekąd odzyskać równowagę, tak dalej miotał się pośród własnych myśli i wątpliwości, czując, że stracił kontrolę nad sytuacją. Przez myśl by mu nie przeszło, że kilka kolejek skrzaciego bimbru mogło doprowadzić do takiego obrotu zdarzeń. Propozycja spotkania z Laurencem, ucieczka do Anthony'ego... A na drugim planie cała masa innych problemów związanych z jego bliskimi, Zakonem Feniksa czy nawet pracą dla Ministerstwa Magii.

Ludzka decyzyjność miała jednak sporą siłę przebicia w porównaniu ze ścieżką zaplanowaną przez siły wyższe. Erik starał się mieć wszystko poukładane w swoim życiu, aby nie robić nikomu dodatkowych problemów. Może była to kwestia tego, że nie chciał odsłaniać się nawet przed najbliższymi z obawy, że straci opinię bezpiecznej przystani, kogoś przy kim można odsapnąć, bo sam nie przynosi ze sobą burzy i sztormu. A może była w tym też kapka arogancji. Potrzeba kreowania wizerunku kogoś, kto jest gotów na wszystko, nawet w towarzystwie ludzi, którzy byli mu najbliżsi. Zerknął kątem oka na Shafiqa.

— Oj, na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewien — odezwał się rozbawiony Erik, odsuwając od siebie głębokie przemyślenia. — Jeśli te wycieczki wejdą nam w nawyk, to dobrze by było mieć kogoś, kto faktycznie wie, co robi w kuchni. Ja... Cóż, nie jestem w stanie zaoferować zbyt wielu. — Pokręcił głową ni to uśmiechając się czy krzywiąc na wspomnienia związane z klątwą kuchenną, która dręczyła go przed paroma miesiącami. — Dobrze by było mieć tu kogoś, kto wie, jak wyczarować takie małe cudo.

Skinął powoli głową. Na usta cisnęła mu się propozycja, że powinni zapoznać ze sobą bliżej Malwę oraz Wergiliusza. Najwidoczniej oboje dzielili fascynację alkoholowi, chociaż ton głosu Anthony'ego zdawał się sugerować, że służący mu skrzat po prostu został wysłany do sklepu, a nie zajął się własnoręczną produkcją, bo był nadmiernie wyręczany w swoich codziennych obowiązkach przez domowników. Longbottom westchnął cicho. Może wyjście do ''ludzi'' pomogłoby skrzatce z Warowni przepracować parę rzeczy?

— Nie spełnią — potwierdził cicho przypuszczenia Antoniusza, kładąc się na boku z głową wykrzywioną ku nocnemu niebu. Poszczęściło im się. Ciekawe tylko, czy był to efekt Lammas, czy po prostu zwykły przypadek. — To pewnie efekt jakiegoś potężnego przekleństwa, które zostało rzucone przez bandę szalonych czarnoksiężników, którym zachciało się zmienić zasady funkcjonowania świata. Może gwiazdy faktycznie kiedyś spełniały marzenia, aż w końcu stało się to problematyczne...

Uśmiech. Nostalgiczne spojrzenie. Właśnie to spodziewał się ujrzeć na twarzy swojego towarzysza, aż nazbyt dobrze świadom, że zaczynając tę rozmowę, skazał się na długą, wielowątkową dyskusję, z której nie uda im się zbyt szybko wycofać. Tak to już było: kiedy za bardzo zbaczali na boczną ścieżkę rozmowy, rzadko kiedy cofali się do głównej drogi, a zamiast tego zmierzali do ostatecznego celu naokoło.

Rozprawiali wówczas nie tylko o rzeczach prostych i płytkich, ale także ważnych i istotnych zarówno dla nich, jak i dla całego społeczeństwa. Tak też było i tym razem, gdy pod spadającymi gwiazdami zajadali się kanapkami i chłodzili gardła piwem od Wergiliusza, ciesząc się własnym towarzystwem i tym, że wykonali kolejny krok w dobrym kierunku do miejsca, w którym oboje chcieli się znaleźć. Oby to był początek nowej dobrej drogi dla nas obu, pomyślał z nadzieją.

Koniec sesji


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (5218), Anthony Shafiq (7603)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa