– A za tą “zasłoną” lepkie rączki Bellów, gotowe uwolnić publiczność od sakiewek ciężkich jak sumienie – podsumował Jim, skinąwszy głową w geście aprobaty. O wiele łatwiej było mu zrozumieć magię eksterioryzacji Nicka, jeżeli odnosił to do doświadczeń mnichów, którzy po długich postach, modlitwie i umartwianiu swoich ciał, potrafili uwolnić się z okowów swej ziemskiej powłoki i jednoczyć z absolutem. Ciężki dar przypadł temu dzieciakowi, ciężki jak los pustelnika: tym bardziej cieszył się, widząc, że siedzi dzisiaj razem ze wszystkimi pod zaklętymi baldachimami.
– Ach tak? – zainteresował się Jim, niewiele robiąc sobie z krzyków Alexandra o zakazie zioła w cyrku – To jakieś nowe przykazanie? W którym ustępie Pisma je znalazłeś?
Z Jimem trudno zawsze było wyczuć, czy żartuje, czy mówi absolutnie poważnie. Wydawał się permanentnie znieczulony na wrzaski po tylu latach mieszkania z cyrkową hałastrą, przynajmniej dopóki ktoś nie huknął mu nad uchem z zaskoczenia, kiedy odmawiał przed wieczór Anioł Pański. Sam Jim potrafił nieźle drzeć mordę, ale był to Jim młodszy, niedojrzały – ten, który tracił nad sobą panowanie. Teraz wyciągnął jednak posłusznie dłoń w stronę kadzielnicy, mrucząc pod nosem krótką prośbę do ognia, a żar węgielków zaczął się powoli wygaszać – tak, że tylko niewielkie strużki dymu uciekały już spod ażurowego wieczka, do którego sięgnął Edge, by odpalić papierosa.
Chociaż powiódł wzrokiem po twarzy brata, myślami był daleko. Nazajutrz szykowały się huczne obchody święta żniw. Czuł ekscytację na myśl o występie, nad którym tak długo pracowali z Flynnem. Nawet czarodzieje czcili z pogańską żarliwością niekończący się krąg życia, czcili sierpień: ten najsmutniejszy z letnich miesięcy, kiedy noce stają się coraz zimniejsze, dnie coraz krótsze, a wszystko, co dotychczas bujało życiem, powoli umiera, by móc odrodzić się kiedyś na nowo. Wpasowywało się to poniekąd w tematykę ich występu, który traktował najogólniej rzecz biorąc – właśnie o zmartwychwstaniu. Podobał mu się także koncept drugiej części występu, zaproponowanej przez Flynna po pokazach ogniowych. Szczur, kot i pies. A może złoto, kadzidło i mirra?
Zgasił przy okazji iskrę, która zaplątała się niechcący koło włosów Felixa, obawiając się, że nasiona kukurydzy, które powciskały się dzieciakowi między zęby, zaraz gotowe zmienić się w popcorn. Uśmiechnął się też nieśmiało do Fiery, kiedy poczuł na sobie spojrzenie jej wielkich, czarnych oczu: był taki czas, że czuł się niepewnie, patrząc w ich ciemne otchłanie. Każdy, kto znał Fiery, szybko mógł się jednak przekonać, że jej oczy nie są odmętami piekieł, dokąd strącono Lucyfera, lecz ciemnością jamy, w której uwięziono proroka Daniela ze stadem wygłodniałych lwów – tylko po to, by nad ranem odkryć, że wielkie drapieżniki nie tylko nie uczyniły mu krzywdy, ale i łasiły się do jego stóp niczym małe kociaki.
– Masz dudy! – zauważył entuzjastycznie. – Zagrasz nam coś potem? – Idealnie wtrącił się w to Felix ze swoim komentarzem. ”Nie krzycz tyle, bo i ty stracisz głos. I kogo będziemy słuchać, jak te baranki boże?“ Jim odkaszlnął, maskując śmiech, który nie przystawał w tej sytuacji katolikowi, choć trudno było się nie uśmiechnąć na widok chichoczącego Alexandra. – Ty będziesz grać – zwrócił się do Fiery, podejmując przerwaną myśl – a Alex będzie śpiewał, bo ma najdonośniejszy głos.
Wzrok Jima zahaczył o bukłak z winem na stole, obok jednego z papierowych talerzyków z resztkami po obranych kolbach kukurydzy. Poczuł dziwne ssanie w żołądku, ale szybko odwrócił tęskne spojrzenie od trunku, skupiając się na twarzy Layli tuż obok. Uśmiechnął się do niej leniwie, rozwalając się, podobnie jak i ona, na jednej z poduszek: jak Adam i Ewa wypoczywający w Raju – zawsze zastanawiał się, dlaczego tak mało artystów decydowało się na uwiecznienie idylli boskich ogrodów, skupiając się zamiast tego na upadku Pierwszych Rodziców – on w cyrku czuł się tak, jakby miał wszystko, co mu było potrzebne do szczęścia, i chciał zobaczyć kiedyś obraz, który oddawałby głębię jego uczuć.
Laleczki z kukurydzy?
– Nie – przyznał, w ślad za Nicholasem, przesuwając dłonią nad podsuniętym w jego stronę talerzykiem. Skupił się na tym, by nieco już ostygła kukurydza znowu stała się gorąca: przytrzymał delikatnie rękę Layli, by ta nie oparzyła się przypadkiem strumieniem ciepłej pary, którą wyczarował drugą dłonią, by ogrzać jedzenie. Zacisnął palce, przerywając działanie zaklęcia w odpowiednim momencie.
Pierwsze słyszał, żeby robiło się laleczki z ogryzionych łakomie kolb kukurydzy – w Irlandii to co najwyżej z obierków po ziemniakach – ale widać było po jego twarzy, że zaczął intensywnie myśleć, jak by się do tego zabrać: obracał w dłoniach kukurydzę, zastanawiając się po trosze jak podejść do zadania, a po trosze z której strony wgryźć się w złoty miąższ ziaren.
– A mamy jakieś stare gałganki albo szmatki? Może by ten ogryziony środek wykorzystać jako wypełnienie do takiej laleczki?
jak ogień będzie płonął
i nikt nie zdoła go zgasić