30 lipca 1972r.
Niemagiczny Londyn / Kamienica Mulciberów
To, co się wydarzyło w ostatnich dniach, było dramatem. Czymś, czego Richard nie chciał doświadczyć nigdy w życiu. A jednak się stało. Nie było go już z nim. Robert odszedł…
Znalezienie go umierającego, przy kolejnym jego ataku, było szokiem i wzywaniem Leonarda o pomoc, przez Charlesa z pomocą umiejętności Fale. Nie da się ukryć, że pierwsze co podejrzewał, to działanie klątwy. Ale to nie ona mu go zabrała. To był kolejny atak. Odznaka problemów zdrowotnych, z jakimi Robert zmagał się tego miesiąca. Richard obwiniał się za to, że poszedł na ten cholerny Wieczór Hazardowy. Najbardziej obwiniał o śmierć brata - Lorien. Czuł, jak przez tę stratę, umarła jakaś jego część. Bez niego sobie nie poradzi.
Tego dnia, gdy go stracił. Ledwo dał radę napisać list do jego syna. Informując, jako pierwszego. Stanley miał prawo wiedzieć. Zaś później, musiał zając się ciałem. Przenieść na odpowiednie miejsce. Sam czy z pomocą syna. Chciał w nim zostać sam. Te ostatnie godziny z bratem. Nie zasnął ani razu. Nie sięgnął po żaden nałóg. Przesiedział w smutku, spływającymi łzami po policzkach długie godziny. Nikogo nie chciał widzieć. Jedynie pozwolił towarzyszyć Sophie, gdy się dowiedziała. Najpewniej chciałaby być przy swoim ojcu.
Musiał jednak wziąć się w garść i działać. Ogarnąć sprawy. To teraz leżało w jego obowiązku. Ogarnął się doprowadzając do porządku. Ze względu na zaistniałą sytuację, z Lorien mieli tak zwane ciche dni. Swoją postawą, czy nawet spojrzeniem, jeżeli gdzieś się minęli, nie ukrywał, iż nie jest ona już mile widziana w ich kamienicy. Tolerował jej obecność, ze względu na decyzje Roberta. Nie pozwoli jej więcej mieszać się do jego życia i dzieci. Swoich i Roberta. Nie taka powinna być kolejność. Może powinien ją zabić wtedy, kiedy miał okazję. A tych miał, naprawdę wiele.
Kwestie pogrzebowe załatwił sam w zakładzie pogrzebowym u Lorraine Malfoy. Jeżeli padły propozycje odnośnie obrazu pośmiertnego zmarłego – odmówił. Wyrażając swoje niezadowolenie propozycją. Pamiątka cenna, to jednak będąca zyskiem dla kogoś, ponieważ ją stworzy. Wystarczy, że on sam będzie codziennie go w sobie widział. Jak i inni, patrząc na niego.
Pogrzeb, odbył się 30 sierpnia w Yorkshire, w południowej porze dnia, o którego miejscu i czasie, powiadomił także Stanleya i innych członków rodziny. Prywatny cmentarz rodzinny. Wiedział, że Borgin z wiadomych względów, pojawić się nie może. Obecna na nim miała być tylko rodzina. Nie życzył sobie obecności innych osób.
Na sam pogrzeb Richard zgolił swój dwudniowy zarost. Wiedząc, że takiego najpewniej, wolałby go widzieć Robert. Przywdział barwy żałoby, czarne obuwie, spodnie koszulę i szatę. Te barwy najpewniej będą mu towarzyszyć dość długo. Może i nawet do jego własnej śmierci.
Przez te kilka trudnych dni, poprosił Scarlett, aby zajęła się Sophie i jej pomagała we wszystkim.
"Zabrałeś ze sobą wszystkie nasze sekrety. Czemu nie zabrałeś mnie ze sobą? Dlaczego musiałeś odejść?" – rozmawiał myślami. Próbując zdobyć odpowiedzi, których nigdy nie pozna.
Po pogrzebie pozostał przez jakiś dłuższy czas przy miejscu pochówku brata. Nie wracał od razu z dziećmi. Zrobił to sam, po paru godzinach. Być może odbywając jeszcze rozmowy z niektórymi członkami rodziny na miejscu.
Wracając przed wieczorem do kamienicy. Od razu skierował się do gabinetu i tam po prostu zamknął się. Zdjął szatę odkładając ją na oparcie jednego z foteli przed biurkiem. Rozpiął koszulę pod szyją. Stanął tyłem do biurka, opierając się o niego tyłkiem. Patrzył przed siebie bez celu. W ciszy. Czuł dziwną pustkę. Ogromną wewnętrzną stratę, ból. Wciąż zadawał sobie pytanie: "Dlaczego mnie zostawiłeś?"
Nie mógł się z tym pogodzić. Chciał z nim być. Chciał do niego dołączyć. Nie wiedział, co miał dalej robić. Co zrobić ze sobą!
Wyciągnął papierośnicę z kieszeni, która była ostatnim ważnym prezentem, jaki od niego otrzymał. Cennym. Przez jakąś chwilę wpatrywał się w nią bez jakiegokolwiek celu. Wspominając ten dzień, kiedy ją znalazł na stole w jadalni, podczas jednego ze wspólnych posiłków. Była to zima tego roku. Łzy ponownie spłynęły mu po policzkach.
Wydarł się z rozpaczy przez łzy, kierując słowa w przestrzeń. Był sam. Mógł pozwolić sobie na uwolnienie emocji, które tłumił od poprzedniego dnia. Zamachnął się ręką, zwalając coś z biurka, cos padło na podłogę. Nie patrzył co to było. Może jakiś kubek z ołówkami. Może jakieś notesy. Szklanka. Cokolwiek. Richard zsunął się, siadając na podłodze, plecami opierając się o tył mebla. Nogi miał ugięte w kolanach do siebie. Na jednym oparł łokieć, a na dłoń podparł czoło. Druga ręka z papierośnicą spoczywała na udzie. Dając upust swoim łzom tęsknoty za bratem. To tak bolało.
Chciałby, żeby to był pierdolony sen...
Chciałby się z niego obudzić...
Uwierzyć, że to była iluzja…
Że Robert wciąż żyje...
Siedział tak przez dłuższy czas. Ktokolwiek chciał do niego wejść, o cokolwiek pytał. Kazał zostawić go samego. Nie pojawił się na kolacji. Nie miał apetytu. Już od wczorajszego dnia miał z tym problem. Nie sypiał w nocy. Nie zapalał kadzideł temu wspomagających.
Wyprostował się podnosząc głowę, rozejrzał się po gabinecie. Jego wzrok spoczął na znanym mu obrazie. Tym samym, co ostatnim razem, kiedy bał się o Roberta, że nie wróci. Wtedy jednak na całe szczęście, wrócił cały, żywy.
Wpatrywał się w ten obraz przez dłuższy czas. Dzieło jego matki. Ring of Kerry. Irlandzki szlak turystyczny. Wspomnienie dzieciństwa, kolejne, które wspominał. Jak również ostatni pobyt z Robertem w Irlandii. Kolejne łzy.
Im dłużej przyglądał się temu obrazowi, tym bardziej coś jeszcze sobie przypomniał. Coś go tchnęło, aby podejść, zbadać go ponownie. Zmarszczył brwi, pozbierał się z podłogi. Papierośnicę położył na blacie biurka. Następnie podszedł do obrazu. Ponownie się mu przyjrzał. Nic się nie zmienił. Wyciągnął dłoń, aby dotknąć ramy. Przez moment zawahał się. W końcu dotknął. Pejzaż się zmienił, ale obraz ani drgnął. Wyjął różdżkę, aby zdjąć niego zabezpieczenia. Ponownie chwycił ramę i otworzyła się niczym drzwi. Przejście. Schowek? To ujrzał za nim. Różdżką oświetlił wnętrze tego co tam się znajdowało.
- Dokumentacja?Był zaskoczony. Znajdowało się tam kilka różnej grubości teczek. Większość najpewniej zakurzona. Przeleżała z dziesięć i mniej lat. Wlazł tam, aby spojrzeć czego to wszystko dotyczyło.
Skierował różdżkę na teczki, zaglądając do pierwszych na wierzchu. Większość dotyczyła badań naukowych przeprowadzanych w Ministerstwie, gdy tam jeszcze jego rodzina pracowała. Część to już prywatne prowadzone później. A może nie? Nie miał pojęcia. Nie znał się na tym. Wiedział jedno, że te wszystkie dokumenty tutaj znajdujące się, należały do jego ojca Francisa. Podpisy i jego charakter pisma. To pewnie i tak nie było wszystko. A może i wszystko? Przypominając sobie, że Robert taki podobny obraz posiadał w swojej sypialni.
"Czy to możliwe, że swoje trzyma tam?" – zastanawiał się. Sprawdzi to innym razem. Nie dzisiaj.W pewnym momencie dostrzegł kilka teczek, niepasujących do tych zakurzonych bardziej. Choć równo ułożonych. Odkładając wcześniejsze, sięgnął po te, które rzuciły mu się w oczy. Przeglądając, zatrzymał na jednej, przy której mocniej zabiło mu serce. "Testament". Znajomy charakter pisma.
– Też się przygotowałeś…
Podobnie jak ojciec. Podobnie jak on. Otworzył ją od razu, znajdując list i treść dokumentu. Ów list, był zaadresowany do Sophie. W dodatku zabezpieczony. Oświetlając sobie różdżką, spojrzał na zapis treści, napisanej charakterem pisma Roberta. Zamarł na moment. Choć ojciec go ze wszystkiego wykluczył, brat tego nie zrobił. Powierzył kamienicę swojemu bratu Richardowi, z zastrzeżeniem, że po tym jak Sophie wyjdzie za mąż, ma zostać jej przekazana. Z kolei on, ma prawo wciąż w niej mieszkać. O Olibanum nie było nic wspomniane. Przechodziło to bardziej z automatu na niego. Tak samo przecież było, gdy ojciec zmarł. W całej treści, nie była wspomniana Lorien. Co znaczyło, że jej nic nie zostawił, nie zapisał. Było do przewidzenia. Ale też z jakiegoś powodu mu ulżyło. Zamknął teczkę przez parę chwil jeszcze rozmyślając. Próbując dojść do siebie. W końcu wyszedł z obrazu. Tę jedną ważną teczkę, z listem w środku, wziął ze sobą. Zamknął obraz. Rzucił zaklęcia zabezpieczające. Zrobił to po swojemu. Gdyż nie znał metod pieczętowania czy cokolwiek użył na tym Robert, bądź jego ojciec. Zbyt cenny skarbiec.
Rozejrzał się po gabinecie, ogarniającego smutek pustkę. Skierował swoje kroki w kierunku biurka. Położył na nim teczkę oraz różdżkę. Sięgnął po papierośnicę swoją, wyciągnął papierosa i po prostu zapalił. Zaciągnął się odkładając przedmioty na mebel. Rzucił spojrzenie na leżącą kartę, która przykrywała coś pod nią. Podniósł ją, dostrzegł niedokończony list. Do kogo pisał? Ujął go w dłoń i zaniemówił czytając, wyjmując papierosa z ust. List pisany był do Stanleya. Urodzinowy. Była wzmianka o obrazie. Opadły mu ręce. Robert pamiętał także o swoim synu. Rozglądając się, nie dostrzegł obrazu w tym pomieszczeniu. Nie było go także we wnęce tutejszego obrazu, w jakim był wcześniej. Dwa pomieszczenia, gdzie powinien być. Jeżeli był, musiał zbadać. Teleportował się do pracowni w tej kamienicy. Machnięciem różdżki, zapalił świece. Przeszedł się rozglądając po wnętrzu. Nie tylko obrazy, ale i miejsce do tworzenia świec. Nie często tutaj bywał, ale przypomniało mu to swoje próby nauczenia się podstaw. Czegokolwiek. Rzemieślnikiem to Richard był beznadziejnym. Najbardziej pamiętał swoje lekcje z produkcji świec. Ten ból rąk od poparzeń. Ta krytyka ojca. Nawet na spokojnie przy bracie nie umiał czegoś porządnie zrobić. Było wiadomo, że do tego się nie nadawał. Otrząsnął się, szukając czegoś, co było w niedokończonym liście, który miał ze sobą. Przeszedł parę kroków rozglądając się po pozostałych dziełach artystycznych matki. Chyba znalazł. Podpisany nawet odpowiednio. Zostało go tylko zapakować i udać się do Głębiny, aby dostarczyć. Dzisiaj na to nie miał głowy. A jeszcze czekała go rozmowa z Sophie. Wpatrywał się przez dłuższą chwilę, w dzieło swojego brata. Nie było idealnym arcydziełem. Brakowało mu jeszcze do ich matki. Lecz było widać, co sobą przedstawiał. Jacht nad morzem.
Obraz zostawił na razie tutaj. Machnięciem różdżki, zgasił pomieszczenie. Przez teleportację wrócił do gabinetu. Podszedł do biurka, aby wyszukać czystą kopertę. Jako że umiał podpisywać się jako brat, jego charakterem, podpisał kopertę. Przetarł oczy, aby lepiej widzieć, gdyż łzy utrudniały widzenie i skupienie. Niedokończony list złożył odpowiednio i schował do tej koperty. Tę z kolei dołączył do przeznaczonej dla Sophie, aby oba były w jednej, tej konkretnej teczce.
Czynności wykonywał na stojąco. Nie zajmował fotela, w którym zasiadał Robert. Najpewniej i sam gabinet zamknie na jakiś czas. Aby choć w ten sposób uhonorować śmierć bliźniaka. Gdy ojciec zmarł, postąpili wtedy tak samo.
Potrzebował zebrać myśli.
Dopalił papierosa, gasząc go w popielniczce. Zostawił teczkę na biurku i skierował się do komody z alkoholem. Nalał sobie whisky. Upił łyk, stojąc przy tym.
Co począć dalej? Jak on sobie bez niego poradzi? Co z misjami? Zleceniami? Interes rodzinny spadł na niego. Teraz on sam będzie musiał to prowadzić. Potrzebował do tego twórcy świec i kadzideł. Z najbliższego otoczenia, jedynie powierzyłby to zadanie swojemu synowi, Charlesowi.
To było za wiele. Z każdą myślą, pytaniem, opróżniał szklankę. Złość narastała. Kiedy opróżnił naczynie, cisnął nim w podłogę, przeklinając. Pozostał w gabinecie do zapadnięcia nocy. Potrzebował się wyciszyć, cokolwiek dalej w nim robił. Na pewno, wypalił całą zawartość papierosów, ze swojej papierośnicy.
Nim opuścił pomieszczenie, samodzielnie posprzątał. Poustawiał wszystko na swoim miejscu. Wychodząc, zabrał jedynie swoje rzeczy i tę najważniejszą teczkę. Gabinet porządnie zamknął i zabezpieczył zaklęciami. Oddalił się do swojego pokoju.
Przy schodach został zatrzymany przez Selar, która poinformowała, że przyszedł do niego list. Odebrał, ale nie otwierał. Zrobił to dopiero, gdy znalazł się w swoim pokoju. Spojrzał na kopertę, która posiadała znany mu charakter pisma. Otworzył kopertę i wyjął list, który zawierał kilka ważnych słów od młodszego syna. Usiadł na brzegu łóżka wpatrując się wciąż w tę kartkę, odkładając teczkę i kopertę na pościeli obok. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo będzie ich potrzebował. Stracił brata, ale ma przecież dzieci. Całą swoją trójkę.
Dnia następnego, planował przeprowadzić rozmowę z Sophie. Zaś późnym wieczorem, udać do Głębiny, do Stanleya.
Warto wspomnieć, że przy posiłkach w jadalni, miejsce jakie zajmował za życia Robert, zostawało przez bardzo długi czas puste. Niezajmowane.