adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
—28/08/1972—
Anglia, Little Hangleton
Erik Longbottom & Anthony Shafiq
![[Obrazek: DVPJHEm.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=DVPJHEm.png)
Wieczorem było, wieczorem,
Gdy zorza gasła nad borem.
Dzienny ulatniał się skwar,
Rosa nam spadła na głowy
I zmierzchem dymił się jar,
Jar kalinowy.
Z daleka idzie, z daleka
Ten mrok, co kwiatów się zrzeka.
Gdy płosząc ospałą woń,
Chłód powiał nad pola zżęte,
O moją zagrzałeś skroń
Dłonie zziębnięte.
Nie wolno patrzeć, nie wolno
Bez pieszczot w ciemność dokolną!
Zbłąkanych w obszarach pól
Nie złączy żaden sen złoty,
Ni lęk, ni zgroza, ni ból,
Nic - prócz pieszczoty...
![[Obrazek: DVPJHEm.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=DVPJHEm.png)
Wieczorem było, wieczorem,
Gdy zorza gasła nad borem.
Dzienny ulatniał się skwar,
Rosa nam spadła na głowy
I zmierzchem dymił się jar,
Jar kalinowy.
Z daleka idzie, z daleka
Ten mrok, co kwiatów się zrzeka.
Gdy płosząc ospałą woń,
Chłód powiał nad pola zżęte,
O moją zagrzałeś skroń
Dłonie zziębnięte.
Nie wolno patrzeć, nie wolno
Bez pieszczot w ciemność dokolną!
Zbłąkanych w obszarach pól
Nie złączy żaden sen złoty,
Ni lęk, ni zgroza, ni ból,
Nic - prócz pieszczoty...
Dzień dogasał. W smutku sierpniowego zmierzchania, w zmęczeniu echa gnającej szarej codzienności, w mozole powolnej rekonwalescencji po wypadkach ostatnich dni.
Dzień dogasał nad położoną na uboczu Little Hangleton rezydencją, która mocno odstawała stylizowaniem na słoneczną Italię od swoich sąsiadów. Nawet teraz, gdy lato dogasało, a wilgoć i szarość brytyjskiej wyspy wcianała się w okolice tego miejsca, rzeczywiście zdawało się, że otacza je bańka magicznie utrzymywanego klimatu półwyspu apenińskiego.
Wieczór niósł ze sobą powiew przyjemnie łaskoczącej nostalgii. Uczucia, które nadawało mu barw dobrze znanych gospodarzowi. W ogrodzie, niedaleko wejścia do głównej części domostwa, na białym kamieniu marmuru stał herbaciany indyjski stoliczek obok lazurowego szezlongu. Pół leżący, pół siedzący na nim Anthony, popijał aromatyczną herbatę dotkniętą za wczasu aksamitem mleka. Spoglądał na mieniące się światła lewitujących lampionów, których światła mieniły się w wodzie, równie rozległego co płytkiego akwenu umieszczonego w samym centrum atrium. W leżącej swobodnie dłoni spoczywał dość wysłużony tom, ktorego zdobny złotym tłoczeniem tytuł zapisany był w grece.
Myśl szybowała swobodnie, obracając wspomnieniami, jak złotymi pamiątkowymi galeonami ukrytymi w apartamencie przy Alei Horyzontalnej. Zdarzenia, myśli, w końcu decyzje, czasem te brzemienne w skutkach, czasem te, które prześlizgnęły się niezauważone przez złośliwe Moiry. Lata nakładały się na siebie. W precyzji dat, w zatarciu niektórych wspomnień, lecz koleina pozostawała ta sama. Nadchodziła jesień, pora planów i niecierpliwego wyczekiwania kolejnego spotkania, kolejnej koniungcji. Z tymże teraz nie mieli jak się rozejść, wyjechać geograficznie, nie mieli jak uciec od siebie teraz, gdy obaj uczyli się jak przestać celebrować odseparowane w czasie wydarzenie, na rzecz prozy codziennych spotkań.
Nostalgia płynnie nabrała posmku zaniepokojenia, gdy tylko wynurzył się z przeszłości na dzwięk kilku wietrznych dzwonków przebijających się przez słodkie tony ravelowskiego kwartetu płynące wprost z bynajmniej nie magicznego gramofonu, stojącego przy dzbanku z herbatą. Anthony pospiszenie zmusił swoje czoło do rozprostowania się, ułagodził obrys stalowych oczu, wychylając się nieco na podłokietniku w oczekiwaniu spoglądając na drzwi, przez które spodziewał się zobaczyć swojego dzisiejszego gościa.
Dzień dogasał nad położoną na uboczu Little Hangleton rezydencją, która mocno odstawała stylizowaniem na słoneczną Italię od swoich sąsiadów. Nawet teraz, gdy lato dogasało, a wilgoć i szarość brytyjskiej wyspy wcianała się w okolice tego miejsca, rzeczywiście zdawało się, że otacza je bańka magicznie utrzymywanego klimatu półwyspu apenińskiego.
Wieczór niósł ze sobą powiew przyjemnie łaskoczącej nostalgii. Uczucia, które nadawało mu barw dobrze znanych gospodarzowi. W ogrodzie, niedaleko wejścia do głównej części domostwa, na białym kamieniu marmuru stał herbaciany indyjski stoliczek obok lazurowego szezlongu. Pół leżący, pół siedzący na nim Anthony, popijał aromatyczną herbatę dotkniętą za wczasu aksamitem mleka. Spoglądał na mieniące się światła lewitujących lampionów, których światła mieniły się w wodzie, równie rozległego co płytkiego akwenu umieszczonego w samym centrum atrium. W leżącej swobodnie dłoni spoczywał dość wysłużony tom, ktorego zdobny złotym tłoczeniem tytuł zapisany był w grece.
Myśl szybowała swobodnie, obracając wspomnieniami, jak złotymi pamiątkowymi galeonami ukrytymi w apartamencie przy Alei Horyzontalnej. Zdarzenia, myśli, w końcu decyzje, czasem te brzemienne w skutkach, czasem te, które prześlizgnęły się niezauważone przez złośliwe Moiry. Lata nakładały się na siebie. W precyzji dat, w zatarciu niektórych wspomnień, lecz koleina pozostawała ta sama. Nadchodziła jesień, pora planów i niecierpliwego wyczekiwania kolejnego spotkania, kolejnej koniungcji. Z tymże teraz nie mieli jak się rozejść, wyjechać geograficznie, nie mieli jak uciec od siebie teraz, gdy obaj uczyli się jak przestać celebrować odseparowane w czasie wydarzenie, na rzecz prozy codziennych spotkań.
Nostalgia płynnie nabrała posmku zaniepokojenia, gdy tylko wynurzył się z przeszłości na dzwięk kilku wietrznych dzwonków przebijających się przez słodkie tony ravelowskiego kwartetu płynące wprost z bynajmniej nie magicznego gramofonu, stojącego przy dzbanku z herbatą. Anthony pospiszenie zmusił swoje czoło do rozprostowania się, ułagodził obrys stalowych oczu, wychylając się nieco na podłokietniku w oczekiwaniu spoglądając na drzwi, przez które spodziewał się zobaczyć swojego dzisiejszego gościa.