• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
[28.08 Erik & Anthony] Lato nałożyło się na lato

[28.08 Erik & Anthony] Lato nałożyło się na lato
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
28.08.2024, 22:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2025, 15:58 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III


—28/08/1972—
Anglia, Little Hangleton
Erik Longbottom & Anthony Shafiq
[Obrazek: DVPJHEm.png]
Wieczorem było, wieczorem,
Gdy zorza gasła nad borem.
Dzienny ulatniał się skwar,
Rosa nam spadła na głowy
I zmierzchem dymił się jar,
Jar kalinowy.

Z daleka idzie, z daleka
Ten mrok, co kwiatów się zrzeka.
Gdy płosząc ospałą woń,
Chłód powiał nad pola zżęte,
O moją zagrzałeś skroń
Dłonie zziębnięte.

Nie wolno patrzeć, nie wolno
Bez pieszczot w ciemność dokolną!
Zbłąkanych w obszarach pól
Nie złączy żaden sen złoty,
Ni lęk, ni zgroza, ni ból,
Nic - prócz pieszczoty...



Dzień dogasał. W smutku sierpniowego zmierzchania, w zmęczeniu echa gnającej szarej codzienności, w mozole powolnej rekonwalescencji po wypadkach ostatnich dni.

Dzień dogasał nad położoną na uboczu Little Hangleton rezydencją, która mocno odstawała stylizowaniem na słoneczną Italię od swoich sąsiadów. Nawet teraz, gdy lato dogasało, a wilgoć i szarość brytyjskiej wyspy wcianała się w okolice tego miejsca, rzeczywiście zdawało się, że otacza je bańka magicznie utrzymywanego klimatu półwyspu apenińskiego.

Wieczór niósł ze sobą powiew przyjemnie łaskoczącej nostalgii. Uczucia, które nadawało mu barw dobrze znanych gospodarzowi. W ogrodzie, niedaleko wejścia do głównej części domostwa, na białym kamieniu marmuru stał herbaciany indyjski stoliczek obok lazurowego szezlongu. Pół leżący, pół siedzący na nim Anthony, popijał aromatyczną herbatę dotkniętą za wczasu aksamitem mleka. Spoglądał na mieniące się światła lewitujących lampionów, których światła mieniły się w wodzie, równie rozległego co płytkiego akwenu umieszczonego w samym centrum atrium. W leżącej swobodnie dłoni spoczywał dość wysłużony tom, ktorego zdobny złotym tłoczeniem tytuł zapisany był w grece.

Myśl szybowała swobodnie, obracając wspomnieniami, jak złotymi pamiątkowymi galeonami ukrytymi w apartamencie przy Alei Horyzontalnej. Zdarzenia, myśli, w końcu decyzje, czasem te brzemienne w skutkach, czasem te, które prześlizgnęły się niezauważone przez złośliwe Moiry. Lata nakładały się na siebie. W precyzji dat, w zatarciu niektórych wspomnień, lecz koleina pozostawała ta sama. Nadchodziła jesień, pora planów i niecierpliwego wyczekiwania kolejnego spotkania, kolejnej koniungcji. Z tymże teraz nie mieli jak się rozejść, wyjechać geograficznie, nie mieli jak uciec od siebie teraz, gdy obaj uczyli się jak przestać celebrować odseparowane w czasie wydarzenie, na rzecz prozy codziennych spotkań.

Nostalgia płynnie nabrała posmku zaniepokojenia, gdy tylko wynurzył się z przeszłości na dzwięk kilku wietrznych dzwonków przebijających się przez słodkie tony ravelowskiego kwartetu płynące wprost z bynajmniej nie magicznego gramofonu, stojącego przy dzbanku z herbatą. Anthony pospiszenie zmusił swoje czoło do rozprostowania się, ułagodził obrys stalowych oczu, wychylając się nieco na podłokietniku w oczekiwaniu spoglądając na drzwi, przez które spodziewał się zobaczyć swojego dzisiejszego gościa.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#2
29.08.2024, 17:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.08.2024, 22:48 przez Erik Longbottom.)  
Tego dnia absolutnie nic nie było w stanie zrujnować Erikowi jego cudownego nastroju. Nie po wczesnym poranku, który udało mu się spędzić z Norą w jednym z lokali na Alei Horyzontalnej. Mieli sporo do omówienia. Zwłaszcza po tym, jak udało im się zerwać te nieszczęsny rytuał miłosny, jaki powiązał ich dwoje z Elliottem Malfoyem. Kto by pomyślał, że tyle może się zmienić w ciągu kilku tygodni, pomyślał przelotnie, zmierzając na tyły posiadłości Anthony'ego.

Przez większość spotkania rozmawiali o ich przyjaźni, o Samie, aż koniec końców Longbottom odważył się opowiedzieć kobiecie o Anthonym. Wprawdzie tylko w kilku słowach, ale przecież od czegoś trzeba było zacząć, prawda? Nie chciał zrzucać na barki Nory całej historii o tym, jak się poznali i co się z nimi działo, jednak... Czuł się w obowiązku zaakcentować jakoś obecność starszego czarodzieja w jego życiu. Nawet jeśli na ten moment sami nie mogli być pewni, gdzie popchną ich nadchodzące miesiące i coraz to bardziej widoczne na horyzoncie widmo konfliktu.

Erik poprawił poły szarego uniformu brygadzisty i wyprostował się, zupełnie jakby miał zaraz odbyć spotkanie ze swoim przełożonym. Uchylił powoli drzwi i rzuciwszy gospodarzowi pytające spojrzenie, jak gdyby sprawdzał, czy jest mile widziany na tyłach rezydencji, wszedł do środka, zamykając za sobą wejście. Przejechał językiem po spierzchniętych ustach, taksując uważnym wzrokiem mężczyznę.

— Już myślałem, że uda mi się wrócić przed tobą — rzucił z nutką zawodu w głosie, przechodząc bliżej ekstrawaganckiej leżanki, na której odpoczywał Shafiq. — Ale nieee, po co. Najlepiej zrujnować mój misterny plan. — Wydał z siebie przeciągłe westchnienie, aby spocząć bezpośrednio na marmurowej posadzce tuż przy stoliku. — Miał być catering z Londynu, wino z twojej piwnicy, skrzat odesłany na sprawunki... I jak zwykle nic nie poszło. Przez ciebie.

Odchylił głowę, opierając się pewniej o podstawę szezlongu, co by lepiej przyjrzeć się Anthony'emu.

— Gdyby cię lepiej nie znał, powiedziałbym, że próbujesz się ze mną drażnić — mruknął z przekorą w głosie, przymykając na moment oczy. Uśmiechnął się pod nosem. — A wydawało mi się, że powiedzenie ''nie wywołuj wilka z lasu'' jest wystarczająco proste w zrozumieniu. Wiesz, to prawie to samo co hasło ''Nigdy nie łaskocz śpiącego smoka''. Kto jak kto, ale ty powinieneś je pamiętać. Czyż nie wychowywałeś się przez bite siedem lat w Hogwarcie?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
29.08.2024, 22:58  ✶  
Wiedział jak ułożyć się, by wyglądać możliwie swobodnie. Był świadomy każdej krzywizny w jaką falował jedwab kremowo-białej koszuli, której rozchylony obszerny kołnierzyk zdobiły dwa złociste smoki. Materiałowe niebieskie spodnie wydłużały optycznie swoim krojem i tak już długie nogi, skórzane dodatki i mokasyny utrzymane były w naturalnym kolorze cielęcej skóry. Metalowe sprzączki lśniły złotem i tylko stalowy sygnet odcinał się, tak jak stal tęczówek gospodarza, od całkiem ciepłej aury, którą teraz roztaczał, oświetlony rozproszonym światłem unoszących się wkoło lampionów.

Oczywistym było, że Erik jest mile widziany, filiżanka została odłożona, muzyka odpowiednio ściszona tak, aby nie przeszkadzać rozmowie. Anthony nie zdążył jednak niczego zaproponować, o nic zapytać, gdy z ust gościa popłynęła fala narzekań. Mężczyzna westchnął tylko, podpierając głowę o kłykcie wspartej na oparciu ręki, nie mogąc wprost oderwać oczu od rosłej postaci, która przysiadła obok na chłodnym marmurze. Mundur sugerował, że przeskoczył do niego zaraz po służbie. To było miłe i tej miłej myśli uczepił się, jak rozbitek ściskający rzuconą mu linę.

– Widzę, że z wiekiem robisz się równie sentymentalny co ja... – mruknął mu w odpowiedzi, odwracając się na legowisku tak, by być skierowanym ku swojemu rozmówcy. Książka zsunęła się na miękki plusz, gdy uwolniona ręka sięgnęła do karku i za ucho w niespiesznej pieszczocie, zupełnie tak, jakby rzeczywiście Erik był psem, który przyszedł domagać się uwagi. – ...ale żeby chcieć obchodzić naszą miesięcznicę? Zdradź mi... czy będzie się to wiązało z rytualnym topieniem pojedynczego buta? – zapytał, na moment tylko wzrokiem uciekając ku spokojnej toni głębokiego na szalone półtora stopy basenu. – Mam nadzieję, że nie odwołałeś tego cateringu? Bo pozostałe dwa punkty są niebywale łatwe do uratowania – dodał miękko, palcami powoli eksplorując twardość kołnierzyka w detektywistycznym mundurze. Jego barwa nie przeszkadzała mu absolutnie, percypował ludzi wokół jako szarych, bez względu na ich decyzje stylistyczne podejmowane w garderobie.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#4
30.08.2024, 23:11  ✶  
Poruszył się niespokojnie, czując delikatny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, gdy dłoń Anthony'ego zaczęła błądzić w okolicy jego karku. Nie wiedział, czego się spodziewać - może pociągnięcia za włosy, może wygładzenia fryzury, która po całym dniu w terenie była zapewne w tragicznym staniu. Zamiast tego poczuł, jak palce mężczyzny delikatnie przesuwają się za jego uchem, wywołując przyjemne mrowienie. Zagryzł wymownie dolną wargę, próbując powstrzymać uśmiech, który pojawił się na jego twarzy pod wpływem fali łaskotek.

— Nie możesz winić człowieka za to, w jakim środowisku się wychował — rzucił przemądrzałym głosem, gdy Shafiq zarzucił mu sentymentalność. Przesunął się minimalnie, ułatwiając im bliższy kontakt. — Mogę cię zapewnić, że znacząca większość mieszkańców Warowni ma podobne tendencje. Wystarczy popytać. Od razu usłyszysz, jak bardzo... zaraźliwa jest to przypadłość.

Na policzkach Erika wykwitł delikatny rumieniec, gdy mężczyzna wypomniał mu ostatnie wodowanie obuwia w basenie. Zdecydowanie nie było czym się chwalić. Rzadko kiedy dawał się aż tak ponieść emocjom, jednak wtedy nie do końca nad sobą panował. A tutaj już pojawiało się pole do tego, aby zrzucić winę na kogoś innego. Na przykład Selwyna? Kobietę sprzedającą bilety na King's Cross? Barmanów, którzy obsługiwali go podczas niechlubnego tournée po barach i pubach? Skrzata, który zbyt późno wezwał swojego pana? Gospodarza, który wolał bawić się swoim pianinem, zamiast od razu ruszyć do gościa?

— Tylko jeśli w celu rekonstrukcji tego wiekopomnego wydarzenia teleportujemy się nad jezioro i popłyniesz po tego buta wpław — odpowiedział nieco brutalnie, unosząc nieco złośliwie kąciki ust. Rozchylił powoli powieki, ciesząc oczy ewentualnym zdezorientowaniem lub niezadowoleniem Shafiqa. — Co? Teraz już nie jesteś taki chętny?

Zdecydowanie będziemy musieli popracować nad twoim strachem, obiecał sobie Erik. Jeszcze nie wiedział, w jaki sposób zagoni go na pokład swojego jachtu w świetle dnia, ale prędzej czy później wpadnie mu jakiś pomysł do głowy. Zawsze mógł przecież go oszukać i wysłać naglącą notatkę do biura. Trochę dramatycznie, ale... Przecież Anthony uwielbiał dramaty. Może po jakimś czasie spodobałoby mu się, zostanie bohaterem jednego z nich.

— Catering był kłamstwem, a skrzat zapewne ma po łokcie roboty w kuchni — rzucił z ciężkim westchnieniem. — Obawiam się więc, że zostało nam tylko wino. No... Chyba że ty przyszykowałeś dla mnie jakąś niespodziankę. Nie, żebym oczekiwał takowej. Po prostu, jak zresztą sam zauważyłeś, niektórzy robią się sentymentalni na starość. — Uśmiechnął się pod nosem, jednak zaraz uniósł wymownie brwi. — W ogóle... Nie wspominałeś mi nic o ty, jak bohatersko broniłeś sadów Abbottów. Jak to jest, że dowiaduje się o twoich aktach heroizmu z tak dużym opóźnieniem?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
31.08.2024, 00:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.08.2024, 00:51 przez Anthony Shafiq.)  
To było takie proste. On lubił błądzić opuszkami palców, po zmęczonej całym dniem rozgrzanej skórze, a jego gość lubił być głaskany. Czasem warto było lekko wyprostować palce, by w miękkich ruchach rozbudzić fantazyjnymi wzorkami uśpione końcówki nerwów, podrażnić pokrywające szare płaszczyzny ciemniejsze włoski, połaskotać, imitując ulotność oddechu. Czasem warto było lekko zgiąć palce, łagodnie zahaczyć paznokciami w niespiesznym drapaniu, między gęstymi włosami u nasady czaszki. Był zmęczony. Oboje byli. Erik wypełniał przestrzeń dźwiękową między nimi, przez moment Anthony był ciekaw, czy zacznie mu relacjonować, który z mieszkańców w jaki sposób ów sentymentalizm pielęgnuje. Nie miałby w sumie nic przeciwko, od czasu zakazu zbliżania się do tego domu nie miał aż tak często do czynienia z jego mieszkańcami, na pewno nie tak często jakby sobie tego życzył.

Samo wspomnienie jeziora wyprostowało jego kręgosłup, choć nie zrobił tego gwałtownie. Ot, zabrał rękę, by wyciągnąć się na powrót do drewnianego, bogato inkrustowanego stoliczka i sięgnąć do imbryka. Niespiesznie dolał sobie herbaty po to, by moment później z równą pieczołowitością, cienką struga dodać do niej białego mleka. Jego twarz nie wyrażała dezorientacji, choć pozostawało w mocy pytanie, czy Erik widział go kiedykolwiek zdezorientowanego. Longbottom nie dostrzegł też niezadowolenia czy irytacji, próżno jednak było szukać miękkości, która jeszcze przed chwilą witała go u progu rozległego ogrodu. Anthony wyglądał tak jak wtedy, gdy problem z którym spotykał się podczas ich wyjazdów nie był na tyle prosty, by rozwiązać rozgrywkę w kilku ruchach. Wyglądał jak podczas tych wieczorów, gdy zamiast oddawać się słodkim, hedonistycznym przyjemnościom, zawisał przy biurku nad dokumentami, by po godzinie przeglądania ich osadzić wzrok na ścianie. I myśleć.

Pytanie więc o jego chęci co do pływania wpław zbył milczeniem, twarz tężała mu coraz bardziej, gdy powoli upijał z cienkiej porcelany swoją herbatę. Czy nie odbyli już w tym ogrodzie podobnej rozmowy? Wzrok mimowolnie powędrował nieco w głąb wciąż zielonej przestrzeni, do miejsca w którym nie przed miesiącem, a przed dwoma, nieporadnie próbował dotrzymać Longbottomowi kroku w dyscyplinie, o której miał nader mgliste pojęcie. Łatwo było odtworzyć z pamięci tamten moment, choć słońce nie było wtedy schowane za drzewami, pozostając wciąż na umiarkowanym, czerwcowym popołudniu. I nie chodziło bynajmniej o to, jak bardzo nie szło mu wykonywanie poleceń, jak coraz śmielsze i agresywniejsze pchnięcia spychały go pod arkady. Nie chodziło nawet o kolację, która była wtedy przygotowana, a której Erik mu odmówił. Chodziło o słowa punktujące każdą wadę, każdą słabość, wszystko to, co doprowadziło go wtedy do wniosku, że jego młodszy, sprawniejszy, przebojowy gość wolałby w jego miejsce kogoś innego. Kogoś, kto na ten przykład lubi pływać.

Odetchnął głęboko, próbując rozluźnić i tak już zaciśniętą klatkę piersiową. Możliwe, że milczał zbyt długo, wspomnienie Sadu, wspomnienie lipca tylko dociążyło jego barki. Zamrugał kilkukrotnie, chcąc przegnać szczypanie niezamykanych od kilku dobrych chwil oczu, obrócił też w długich palcach trzykrotnie filiżankę z której przed momentem upił ostatni łyk. Ile by dał, by Morpheus mógł zajrzeć do niej i szepnąć na ucho dostrzeżony omen. Czyż nie sprawdzały się one, jeden po drugim? Z drugiej strony... czy nie przegnał ostatnio przyjaciela, niczym natrętną muchę odganiało się od strawy, gdy ten chciał rzeczywiście sięgnąć w przyszłość i zobaczyć kawałek tego, co miało nadejść swoim trzecim okiem?

Możliwe, że milczał zbyt długo, więc w końcu powiedział, sucho i nieco ochryple, patrząc się wciąż w brud wątpliwie zdobiący piękną chińską biel naczynia:
– Nie rozmawialiśmy wtedy.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#6
31.08.2024, 16:58  ✶  
Przyglądał się twarzy Anthony'ego z coraz większą uwagę. Z jakiegoś powodu nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś bardzo zaprzątało mu głowę. W sumie nie było to nic szczególnie odbiegającego od normy; Shafiq był ważnym człowiekiem, który często bywał zajęty, zwłaszcza gdy na horyzoncie zaczynał majaczyć kolejny projekt przeznaczony dla jego zespołu w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Teraz też zdawał się bardzo mocno pogrążony we własnych rozważaniach, jakby próbował zaplanować sobie plan działania na następne dwadzieścia czy nawet pięćdziesiąt kroków.

A jednak... Z doświadczeń Erika wynikało, że rzadko kiedy pozostał tak bardzo oderwany od otaczającej go rzeczywistości. Równie dobrze mógłby przebywać teraz wiele kilometrów stąd. Owszem, ciało znajdowało się obecnie w Little Hangleton, ale umysł...? Zdecydowanie nie był zbyt obecny. A może jest aż tak obecny, że nie zwraca uwagi na to, co się dzieje wokół niego, skomentował bezgłośnie Longbottom, podnosząc się ciężko z posadzki tylko po to, aby zmienić pozycję. Teraz siedział na kolanach z dłońmi opartymi o pluszowe obicie ekstrawaganckiej kanapy, jakby zaraz miał złożyć ręce do modlitwy.

— Oh, tak! Faktycznie, to wszystko wyjaśnia. Merlinie broń, aby ludzie mogli cofać się myślami do przeszłości i dzielić się swoją perspektywą na temat minionych zdarzeń — mruknął z wyraźną nutą ironii w głosie, z niemałym trudem powstrzymując się przed wykonaniem oczami iście teatralnego młynku. Nie był zdenerwowany, tym jak wycofany był mężczyzna. Każdy mógł mieć taki dzień, ale martwiło go to nieco. Położył dłoń na ręce Anthony'ego, splatając ze sobą ich palce w silnym uścisku. — Coś się stało? Chcesz o tym porozmawiać?

Rzucił ciekawskim spojrzeniem na prawo i lewo, jakby szukał jakichś dowodów na potwierdzenie swojej tezy. Dokumentu z logo Ministerstwa Magii. Pogniecionego wydania Proroka Codziennego. Może dziennikarzom znudziło się wymyślanie coraz to nowszych plotek o znanych czarodziejach i postanowili wraz z końcówką lata raz jeszcze uderzyć w Ministerstwo Magii? Uniósł wyczekująco brwi, przykładając ich splecione dłonie do poznaczonego zarostem policzka.

— Możesz też pokręcić głową i... Znajdziemy sobie jakieś inne zajęcie, żeby doprowadzić twój nastrój do porządku — dodał wspaniałomyślnie, nie wiedząc, które podejście w tym wypadku miało należeć do tych najlepszych.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
31.08.2024, 22:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.08.2024, 22:10 przez Anthony Shafiq.)  
Próżno było szukać innego zapisanego skrawka papieru, niż niewielka książeczka oprawiona w czarną skórę o wdzięcznym tytule: Ὀδύσσεια. Żadnego cienia pracy, żadnych ciemnych zacieków departamentu z piątego piętra. Nic, prócz oczu, które skupiły się najpierw na ściskających się dłoniach, a potem wędrujących za nimi spojrzeniem ku twarzy jego rozmówcy. Szczerej i znów otwartej, zmartwionej, choć nie tak bardzo jak w podziemiach teatru. Na szczęście, to nie napaść, to tylko zbyt wiele myśli, zbyt wiele ścieżek, zbyt wiele wątpliwości...

Anthony zapatrując się w złociste oczy kochanka, złapał się na refleksji, że mimo szlachetnego motta i wzniosłych ideałów, każdy z Longbottomów miał w sobie świetne zadatki, by być szkolnym oprawcą. Taki był Morpheus, krewki Woody, którego przed wyrzuceniem z pracy i utratą żony nie uratowało nawet nazwisko, taki był i Erik, który po prostu nie wiedział, kiedy przestać. Z łatwością odnajdywali słabości i pieczołowicie dociskali je bez wytchnienia, w imię tego słynnego "szlifowania" charakteru, mając w pogardzie wszelką słabość i wahanie. Było w tym oczywiście dużo ciepła, ale ów ciepło miało w sobie mało delikatności, było szorstkie, śmierdziało potem dbania o kondycję fizyczną. Potem siłowego rozwiązywania konfliktów. Może ta energia, ten brak okrzesania, brutalizm blasku tysiąca słońc, może to przyciągało Shafiq'a, będąc w pewien sposób jego naturalnym kontrastem. Ogień i woda. Słońce i księżyc. Światło i cień. Z pewnością mężczyzna miał w sobie coś z masochisty, pragnąc być jak najbliżej, paląc się przy tym boleśnie, z drugiej strony znał przecież doskonale ścieżki swojego przyjaciela, który wyszedł z tego samego domu. Morpheusa też musiał kiedyś sobie wychować. Krucze skrzydło wspierało w tym procesie, mimo wszystko per aspera ad astra...

Pochylił się ku mężczyźnie i odcisnął swoje wargi na jego ustach, stawiając kropkę, dając czas milczeniu na przerzucenie strony i rozpoczęcie nowego akapitu ich spotkania. Nie było w tym pocałunku jednak zaproszenia, ani deklaracji wyboru opcji numer dwa z propozycji rozładowania napięcia. Sprawa była zbyt ważna, by nierozważnie dać się porwać w takich chwili namiętności.

– Cieszę się, że przyszedłeś, zawsze miło mi Ciebie widzieć w moim domu – powiedział tak, jakby dopiero co Erik przekroczył próg rezydencji i wszedł do ogrodu. Zaraz potem Anthony zsunął się po granacie tkaniny obicia swojej leżanki i przysiadł na chłodnym marmurze obok drugiego mężczyzny, porzucając książkę i odkładając drogocenną filiżankę na ziemi, w pewnej odległości od nich. Gdy tylko bezpiecznie osadził ją na płaskiej powierzchni, powrócił pełnią uwagi do swojego gościa.

– Chętnie opowiem o tym co wydarzyło się u Abbotów. Mogę też pokazać Ci, dlaczego tak niechętnie podchodzę do wszelkich kwestii związanych z nadmiarem wody w moim otoczeniu, bo zdaje się, że nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy, a jakoś ostatnio mocno zaprząta to Twoje myśli... Mogę to zrobić, ale nie chcę dziś już słuchać, jak ze mnie drwisz i mi umniejszasz – stwierdził, bo nie uważał, żeby o takie rzeczy trzeba było prosić. A potem umilkł, bo jedno wynikało z drugiego i nie zmierzał podejmować wspomnianych tematów, bez zrozumienia z drugiej strony, choćby to zrozumienie miało być wyartykułowane samym skinieniem głowy.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#8
03.09.2024, 19:52  ✶  
— Oh — odezwał się powoli, gdy zapadła między cisza. Poczuł ciepło prześlizgujące się po jego policzkach, wywołując rumieńce. — To naprawdę brzmi, jakbym robił sobie z ciebie żarty. — W jego głosie pobrzmiewało poczucie skruchy, a nawet zawstydzenia, jakby do tej pory nie przeszło mu przez myśl, że podobne komentarze mogły zalec na dłużej w myślach starszego czarodzieja. — Ja nie... Ja nie próbuję ci umniejszać. Naprawdę. — Chwycił go mocniej za rękę, jak gdyby mógł w ten sposób zapewnić go o autentyczności swych słów. — Po prostu... Próbuję z tym przejść do porządku dziennego. Z tobą. Z nami. I chyba... Chyba czasem łatwiej to zrobić z krzywym żartem niż po prostu wejść w tę rutynę.

Nie uważał, aby lęki Anthony'ego robiły z niego kogoś gorszego, słabszego lub mniej przystosowanego do pewnych warunków. W końcu sam mierzył się z podobnym napadami strachów, ilekroć lądował pod ziemią lub na małej powierzchni. Czy lubił, gdy bliscy nawiązywali do tej przypadłości, robiąc sobie z niego żarty? Nie, ale w znacznej większości przypadków znał tych ludzi na tyle, aby wiedzieć, że ci nie mieli nic złego na myśli. To było jak przyjacielskie szturchnięcie lub trącenie ramieniem. Może Shafiq inaczej na to patrzył?

Westchnął cicho, przysuwając się bliżej mężczyzny, tak że poczuł bijące od niego ciepło po długim wylegiwaniu się na tyłach posiadłości. Czemu to nie mogło być prostsze? Czemu sam sobie utrudniał sprawę, zamiast po prostu pozwolić, aby ta relacja samoczynnie weszła na wyższy poziom? Czemu musiał uciekać się do żartów tylko po to, aby wybudować sobie strefę komfortu? Kwestia dawnych doświadczeń, podpowiadał mu głosik z tyłu głowy, momentalnie zrzucając na niego widma wspomnień. Schadzki z Selwynem, wyjazdy z Shafiqiem, nieśmiałe próby znalezienia sobie kogoś w Wielkiej Brytanii. Czy on w ogóle wiedział, jak poprawnie do tego podejść?

— Nie chcę ci robić przykrość. I krzywdy — kontynuował, przesuwając ich splecione dłonie na udo Anthony'ego. Wbił spojrzenie we własne palce, nagle zauważając krzywo obcięty paznokieć swojego kciuka, po czym uniósł powoli wzrok, dopóki nie zawędrował on na twarz drugiego mężczyzny. — No, a przynajmniej niezbyt głębokiej krzywdy.

Uśmiechnął się minimalnie. W odpowiednich warunkach i za zgodą obydwu stron odrobina... dyskomfortu... potrafiła nawet pomóc. Jeśli ktoś wiedział, jak ją wykorzystać w odpowiedni sposób. Nachylił się powoli ku twarzy Anthony'ego, aby przylgnąć na moment do jego ust, przedłużając minimalnie pocałunek. A to wszystko w niemym przyzwoleniu na to, aby opowiedział mu o wszystkim, co go martwiło.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
03.09.2024, 23:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.09.2024, 23:36 przez Anthony Shafiq.)  
Anthony uważał siebie za dość wprawnego kłamcę, przy czym jednocześnie jego zmysł obserwacji, połączony z cudnie pielęgnowaną latami w polityce paranoją sprawiał, że uważał siebie również za dość wprawnego mentalistę, który jest w stanie kłamstwo u innych całkiem sprawnie rozpoznać. Momentalna zmiana w zachowaniu Erika, jego otwarta twarz i skrucha malująca się czerwienią, mogły być grą, ułudą mającą jeszcze bardziej - o ile było to możliwe - uzależnić go od młodszego czarodzieja. Stara taktyka manipulacyjna  kija i marchewki, bólu i obietnicy ulgi... Był jednak bezbronny, wobec zmartwionych złocistych ślepi, wobec gestów i słów, które nagle otuliły go z taką samą miękkością, z jaką przed chwilą jego gość dźgał go i kąsał. Już gdy przysunęli się jeszcze bliżej do siebie, gdy złapał mocniej jego dłoń, oddech Anthony'ego pogłębił się i uspokoił, a oczy w rozbieganym oddaniu podążały z troską po twarzy rozmówcy. Patrzył jednak nie po to by wyłuszczyć fałsz, ale by móc zachwycić się kolejny raz tym, co kochał w nim najbardziej, a co zbyt często Longbottom ukrywał przed nim cynizmem i ostrym... dowcipem.

Dlatego tym bardziej zapadł się w pocałunku, jakby ich wargi zetknęły się pierwszy raz dzisiaj, nawet jeśli nie była to prawda. Zapadł się w słodyczy, by zapomnieć o gorzkim posmaku, który jeszcze przed chwilą skręcał mu trzewia wzrastającą obawą. Przyjął wszystko to co Erik chciał mu ofiarować, otoczywszy się zapewnieniem, jak później jego ramieniem, składając głowę na szerokim barku opartym o granatowy szezlong, pozostając na marmurze. Nie wypuszczał też jego dłoni ze swojej dłoni. Wręcz przeciwnie, druga dołączyła, by zataczać na skórze delikatne kręgi, by niespiesznie rozmasować stężałe poduszeczki mięśni śródręcza.

– Mógłbym powiedzieć Ci, że chodzi o wyjazd, w końcu nie chcą dać zgody na tak długą Twoją i Brenny nieobecność. Mógłbym się tym zasłonić, ale... – odetchnął głęboko, przymykając powieki, choć jego palce wciąż pieściły szeroką dłoń Erika. – Dwa miesiące temu, kiedy spotkaliśmy się na lekcje szermierki... Pokonałeś mnie wtedy. To co wtedy mówiłeś, zrozumiałem w ten sposób, że nie tylko nie jesteś zainteresowany odnowieniem kontaktu, ale też nie chcesz mieć absolutnie ze mną nic wspólnego – mówił cicho, czując narastający wewnętrzny opór, by się przyznawać do tak wielkiej słabości, do upokorzenia, które doświadczył, a które najprawdopodobniej było tylko nieporozumieniem, nadmiernym roztrząśnięciem intencji krewkiego nauczyciela. W końcu mógł zwyczajnie w okolicy pełni mieć zły dzień, prawda? A jednak gospodarz brnął dalej w imię transparentności na którą się umówili, której zabrakło u początków ich wspólnej historii. Brnął w słabo migoczącej nadziei, że to co było między nimi, nie pryśnie jak sen, jeśli w końcu zacznie mówić prawdę. – Każde Twoje słowo zostało ze mną na bardzo, bardzo długi miesiąc. Nigdy nie lubiłem lipcowych miesięcy, urodziny zawsze przypominają o upływie czasu, bardziej nawet niż pogrzeby. Nasze dawne spotkania pomagały mi je jakoś przetrwać, ale bez nich – umilkł przekrzywiając głowę, wtulając twarz w pierś, przyłożonym do niej uchem szukając pulsu, miarowej melodii drugiej duszy, za którą tęsknił latami. – Przepraszam Cię Eriku, obiecałem Ci, że się Tobą zaopiekuję, że przyjmę wszystko w imię Twojego komfortu, ale dziś... dziś jestem zmęczony, zmartwiony, jestem niepewny... nie mam sił dotrzymywać Ci kroku i jeśli mam okazać się w Twoich oczach tylko starym nudziarzem to... – uśmiechnął się krzywo, milknąc nim głos mu się złamał zupełnie. Zazdrość toczyła go rakiem infekując przez arterie kolejne przestrzenie duszy. Zwłaszcza po wieczorku hazardowym odkrył z jak wielkim problemem przyjdzie mu zapewne mierzyć się teraz, gdy ich układ miałby nie być tylko okazjonalnym.

I już miał coś powiedzieć dalej, gdy nagle obaj usłyszeli skrzypienie kółek w wózeczku barowym, od strony holu, które w normalnych okolicznościach absolutnie nie powinny skrzypieć, a teraz życzliwie informowały ich o nadejściu skrzata domowego. Anthony nie drgnął nawet, wczepiony w bezpieczny przyczółek, pełni świadomy, że jego skrzat akurat doskonale wie nie tylko o tym kto nocował u niego miesiąc temu, ale też jak wyglądały dni poprzedzające tę nieoczekiwaną wizytę. Na wózeczku znajdowała się pozłacana patera z wrzącym złocistym imbrykiem mniejszym, równie ciepłym stojącym obok i dwoma wysokimi kieliszkami bogato zdobionymi rżnięciem w arabeskowe wzory. Brakło cukierniczki - wiadomym było, że herbata na pustyni jest obficie słodzona w trakcie procesu parzenia - w jej miejsce natomiast piętrzyły się równo pocięte w niewielkie romby egipskie ciasto basbousa: jeszcze ciepłe i rozkosznie puszyste, pachnące pomarańczą, zdobne każdy jeden kawałek w połówkę blanszowanego migdała. Odziany w miniaturowy frak Wergiliusz zdawał się być wybitnie z siebie zadowolony, choć nie powiedział ani słowa. Skorygował wysokość stolika, tak aby był niższy i w zasięgu rąk siedzącej na ziemi pary, skłonił się i odszedł pospiesznie do wnętrza posiadłości.

– Chyba chce Cię przekupić słodyczami, a mi zaserwował amortencję. Zupełnie, jakbyśmy potrzebowali jakiś wspomagaczy... – spróbował podjąć w nieco lżejszym tonie Anthony.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#10
05.09.2024, 01:07  ✶  
— To prawda, byłem trochę za ostry — podjął przyciszonym głosem, czerwieniąc się na wzmiankę o ich czerwcowej lekcji. — Może nawet okrutny, przyznaję. Mimo to nie uważam, że to jedno popołudnie powinno teraz kłaść się cieniem na tym, co wspólnie wypracowaliśmy od tamtej pory.

Żałował, że sprawił wówczas mężczyźnie przykrość, ale nie miał też zamiaru brać na siebie ciężaru całego poczucia winy wynikającego z tamtej konfrontacji. Nie wiedział, jak powinien się wtedy zachować - nie był przyzwyczajony do ponownego otwierania pewnych rozdziałów życia, nie mówiąc już o przekuwaniu ich w coś zupełnie nowego. Pozwolił, aby emocje wzięły górę nad logiką i zwykłą uprzejmością. Mógł podejść spokojniej do pytań Anthony'ego, zamiast w każdym uchybieniu dostrzegać okazję do smagnięcia karku czarodzieja batem krytyki. Nie miał w zwyczaju krytykować swoich sparing-partnerów, a przynajmniej nie na tyle, aby pozostawić po tym trwały ślad w ich pamięci.

Każdy mógł czegoś nie wiedzieć. Każdy mógł mieć gorszy dzień. Każdy kiedyś zaczynał. Powinien brać to pod uwagę. Jedynym wyjątkiem od tej reguły była w gruncie rzeczy Geraldine Yaxley. Ze względu na ich wieloletnią znajomość pozwalał sobie na szczerość w stosunku do niej. Poza tym błąd Ger a błąd Anthony'ego to były dwie różne sprawy. Shafiq miał wspólnego ze sportem tyle co nic, więc roztargnienie mogło co najwyżej sprawić, że ostrze wymsknie mu się z rąk, a u Yaxley brawura połączona z lekkomyślnością mogła spowodować  wypadek. Jak ostatnio, kiedy ich pojedynek skończył się w gabinecie w Szpitalu św. Munga.

— Nie jestem na ciebie zły — wyjaśnił Longbottom, nie chcąc, aby teraz przerzucali się winą. — I nie jestem też dzieckiem. Bez względu na to, jak zwodniczy może być mój wygląd. — Uśmiechnął się ironicznie, wykonując przesadny młynek oczami. — My po prostu musimy... Dbać o siebie nawzajem. W odpowiednich chwilach. Czasem to jedno musi wykazać się inicjatywę, czasem to drugie. Jedna osoba nie może być cały czas u steru. W innym wypadku... Nigdy nie dowiedziałaby się, co może się stać, kiedy nieco odpuści i pozwoli sobie na chwilę zapo...

Przerwał, gdy do jego uszu dotarł dźwięk obracających się kółeczek od wózka barowego. Przymknął oczy, nie chcąc pokazywać po sobie irytacji. Wiedział, że Wergiliusz opiekuje się domem - i swoim panem - najlepiej jak tylko mógł, jednak czasem naprawdę nie miałby nic przeciwko, gdyby skrzat wybrał się na jakiś długi spacer lub zaszył się w jakiejś piwnicy. Malwa musi zacząć dzielić się swoimi zainteresowaniami ze swoimi pobratymcami, skomentował bezgłośnie Erik, czekając, aż Wergiliusz ponownie zostawi ich samych.

— Ewidentnie nie zna cię tak dobrze jak ja, skoro uważa, że potrzebujesz tego typu specyfików — odparł Erik, wykrzywiając usta w nieco wymuszonym uśmiechu. — Z drugiej strony może to i lepiej. Jestem przyzwyczajony do obecności skrzatów w domu, ale chyba nie chciałbym, żeby poznał nas z tej strony. Żeby mnie poznał z tej strony.

W oczach Longbottoma zagościła pustka, jakby dopiero teraz dotarło do niego, w jak wielu krępujących sytuacjach mógłby go w przyszłości ujrzeć skrzat. Pokręcił powoli głową, sięgając po omacku po przygotowane dla nich słodkości. Drgnął niespodziewanie, gdy uderzył go ten zapach. Bogowie, przecież to chodziło za nim cały dzień! Tego właśnie sobie życzył podczas wizyty w barze na Horyzontalnej. Poderwał się na kolana, przyglądając się z uwielbieniem smakołykowi i od razu biorąc dwa romby w wolną dłoń, aby zaraz pochłonąć pierwszy z nich.

— Mmmm — jęknął z zadowolenia, gdy poczuł pomarańczę zmieszaną z migdałem na języku. — Oh, Merlinie, teraz to przeszliście samych siebie. Nawet nie masz pojęcia, ile to za mną chodziło! Jak to się w ogóle nazywa? — Zerknął na Anthony'ego. — Zawsze to nazywałem ''tym egipskim ciastem'', więc nie było to łatwo znaleźć, ale... Muszę widzieć, po prostu muszę!


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (3800), Anthony Shafiq (5111)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa