• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[20.06.1972] Co robimy w ukryciu || Ambroise, Geraldine & Astaroth

[20.06.1972] Co robimy w ukryciu || Ambroise, Geraldine & Astaroth
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
21.09.2024, 18:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:31 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono osiągnięcie - Piszę więc jestem - Astaroth Yaxley
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Kiedy pokonywali ten stosunkowo krótki dystans dzielący ich między Carkitt Market a mieszkaniem Geraldine zebrali co najmniej kilka oceniających spojrzeń od ludzi uważających ich za parę pijaków. Ambroise zupełnie się tym nie przejmował, aczkolwiek traktował to z lekkim przymrużeniem oka. Mogłoby go to nawet bawić. Dawno nie był tak trzeźwy i jednocześnie sprawiający wrażenie pijanego.
Jako osoba bądź co bądź publiczna, miał świadomość, że jutro usłyszy co najmniej kilka podszeptów i ploteczek na swój temat. Rozpoznawano go tu jako uzdrowiciela z Munga (choć pewnie nie tylko), który nie powinien bujać się nachlany po mieście we wtorkowy wieczór. Tym bardziej, że jutro miał się stawić na dyżurze w szpitalu. Niby nikt nie rozliczał go ze spędzania prywatnego czasu, ale pogłoski roznosiły się swoimi drogami. Plotki rządziły się swoimi prawami a on nie mógł na to wiele poradzić.
Oczywiście, był trzeźwy jak noworodek. Co prawda widywał dzieci rodzące się już z alkoholem we krwi, ale to nie był taki przypadek. Był trzeźwy, trzeźwiutki, może nawet trochę za bardzo. Pijanemu może byłoby trochę łatwiej pojąć, co się dzieje. Po południu tego dnia udał się na szybkie zakupy, żeby załatwić przy okazji kilka sprawunków a teraz ciągnął ze sobą pijaną w trzy dupy kobietę, którą przez cały czas obejmował w talii, żeby mu się przypadkiem nie wyślizgnęła. Jednocześnie miał przy sobie torbę z kupionymi odczynnikami do eliksirów i środkami ochrony roślin a także małą paczkę z prezentem dla młodszej siostry. Starał się zapanować nad tym wszystkim jednocześnie, ale nie było to łatwe.
Jednocześnie jego głowę wypełniała plątanina myśli na temat tego, co usłyszał w barze od Geraldine. Musiał poukładać sobie te informacje w głowie i próbował to zrobić, podczas gdy zbliżali się do jej mieszkania. Z początku, kiedy pojawił się w lokalu na Carkitt Market planował tylko zabrać kobietę do jej mieszkania i dać komuś znać, w jakim była stanie. Teraz sytuacja znacząco się pokomplikowała. Nic dziwnego, że za bardzo się nie odzywał, kiedy wlokli się noga za nogą, krok za krokiem. Myślał intensywnie, zagryzając wargę i nie dając poznać po sobie, że jakkolwiek męczył się fizycznie.
Tylko na chwilę puścił Geraldine, pomagając jej złapać pion przy poręczy, kiedy otworzył przed nią drzwi. Później znowu ją złapał, dając sobie objąć szyję i oprzeć ciężar na ramieniu.
- Już prawie jesteśmy, jeszcze tylko po schodach i odpoczniesz, okay? - Zapewnił ją. - Dasz radę czy mam cię ponieść? - Był na to gotowy, jeśli to miało im coś ułatwić.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
21.09.2024, 19:09  ✶  

Rozmowa, którą odbyli w pubie zdjęła z niej spory ciężar. Miała się z nikim nie dzielić swoimi tajemnicami, może jednak faktycznie czasem nawet ona potrzebowała wsparcia. Zdawała sobie sprawę, że Ambroise teraz nie odpuści, nie pozwoli jej się samej zająć tym całym bałaganem, w którym się znalazła. Raczej nie oczekiwała nigdy od nikogo pomocy, to nie leżało w jej naturze, nie chciała być niczyim problemem, trochę teraz czuła się jak jego kolejny kłopot.

Gdyby nie pojawił się w barze, pewnie zostałaby tam do rana, kto wie, gdzie i z kim skończyła, miała tendencje do autodestrukcji, kiedy nie radziła sobie ze swoimi problemami. Najlepiej w końcu znaleźć jakieś kolejne, żeby nie wracać do tych pierwszych, całkiem sprawdzona metoda.

Wiedziała, że jest bardzo zawiana. Miała problem z tym, aby ustać prosto, przypadkiem ciągnęła mężczyznę, to w jedną, a to w drugą stronę, nie przejmowała się w ogóle ludźmi, którzy ich mijali. Powinna pomyśleć o reputacji swojego towarzysza, bo mogło to ją nieco nadszarpnąć, a z drugiej strony byłaby pewna, że nie przejął by się tym jakoś specjalnie. Sam lubił podsycać plotki, razem to przecież robili wiele razy, niemalże od samego początku, gdy tylko się poznali. Pamiętała to przyjęcie u Macmillanów, gdy udało im się zrobić całkiem niezłe przedstawienie.

Dzięki towarzystwu Ambroisea myśli o jej przyszłości przestały być takie negatywne. Podbudował ją nieco, dał jej to, czego potrzebowała, przypomniał o tym, kim jest. Nie była bezbronna, wręcz przeciwnie, będzie musiała znaleźć w sobie jak najwięcej siły, aby poradzić sobie z tym bałaganem, aktualnie przeszła przez moment zaprzeczania i dążyła ku działaniu. Oczywiście najpierw będzie musiała wytrzeźwieć, co pewnie też zajmie jej sporo czasu, zważając na to ile alkoholu wlała w siebie tego dnia.

Dotarli w końcu do kamienicy, która znajdowała się przy Alei Horyzontalnej. To było jej miejsce na ziemi, jej jaskinia, ostatnio nieco za bardzo oblegana, zazwyczaj zaszywała się właśnie tutaj, gdy miała gorszy dzień, aktualnie jednak nie mogła tego robić, bo było tu zbyt tłoczno, ktoś na pewno by to zauważył.

Uwielbiała to mieszkanie, mimo tego sporego mankamentu, którym było to, że znajdowało się na ostatnim piętrze. Wspinanie się po tych schodach, po pijaku było naprawdę sporym wyzwaniem, ale nie była nowicjuszem, często jej się to przytrafiało, a do tego miała teraz wsparcie, musiała sobie z tym poradzić.

- Nie jestem zmęczona, nie muszę odpoczywać. - Najchętniej zamiast tego wolałaby kontynuować picie, zresztą pewnie tak zrobi i gwizdnie z kuchni, albo barku w salonie jakąś butelkę.

- Dam radę. - Nie zabrzmiało to zbyt pewnie, ale zamierzała jakoś dotrzeć na górę. Nie chciała obciążać Greengrassa, nie była lekka jak piórko, nie do końca wiedziała, jak działa jego przypadłość, a wolała mu nie dokładać kolejnych problemów zdrowotnych.

Więc szli, powoli, schodek po schodku, na całe szczęście, żaden sąsiad nie przechodził obok, nie lubiła świecić przed nimi oczami.

Znaleźli się w końcu pod drzwiami, tutaj na chwilę odsunęła się od Ambroisea, aby znaleźć klucze, które miała schowane w kieszeni, jednej z wielu. Wygrzebała je wreszcie, wtedy rozpoczęła się jej walka z zamkiem, którą wygrała po kilku próbach. Kto by się spodziewał, że drzwi mogą być takim trudnym do pokonania przeciwnikiem.

Otworzyła je po czym wlazła do środka. Pozostawało im przemknąć cicho do jej sypialni, na pewno uda im się uniknąć interakcji z Astarothem, naprawdę liczyła na to, że ten plan się powiedzie, bardzo szybko do niej jednak dotarło, że się przeliczyła. Pierdoła, jej pies bowiem przybiegł, aby się z nimi przywitać. Zapomniała o nim, co nie było wcale niczym dziwnym, bo był z nią dopiero od trzech miesięcy. - Kurwa, zapomniałam o psie. - Mruknęła jeszcze do swojego towarzysza. Pogłaskała psa i zasugerowała mu odejście do swojego legowiska, miała nadzieję, że jej posłucha i będą mogli bez kolejnych przygód znaleźć się w jej pokoju.

- Chodźmy... - Pociągnęła Ambroisea za rękę, aby ruszył za nią, nie, żeby musiała to robić, w końcu bardzo dobrze wiedział, gdzie znajduje się jej sypialnia.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
21.09.2024, 21:25  ✶  
- Za mocno sobie wzięłaś do serca maksymę, że zło nigdy nie odpoczywa? - Spytał trochę łagodniej niż przewidywał, uśmiechając się do niej również ciepłej niż miał to w planach. - Normalni ludzie niestety muszą. Nawet tacy twardzi jak ty - zapewnił, bo przez cały wieczór jej powtarzał, że nie była słaba, więc nie mógł teraz powiedzieć inaczej.
Chciał, żeby twardo stanęła na nogach, ale do tego potrzebowała wytrzeźwieć. Nawet tak tylko trochę. Aktualnie nawet wtedy, kiedy stała prosto to nie stała prosto. Bujała się mimo woli. Znał ten stan, bo był w nim nie raz nie dwa. Nawet razem setki razy pokonywali ten i inne dystanse do jej mieszkania. Lubił tę lokalizację, ale wdrapywanie się na samą górę wymagało bardzo dużo krzepy od pijanego człowieka. Całe szczęście tym razem był zupełnie trzeźwy. Całe nieszczęście, bo po pijaku może byłoby mu łatwiej zrozumieć Geraldine. Chociaż po prawdzie czy kiedykolwiek ją rozumiał? Czasami myślał, że tak a potem pokazywała mu, że nie.
- Jasne, że dasz, siłaczko - wyjątkowo nie próbował podważyć słów Geraldine, bo wolał się skupić na tym, żeby podtrzymywać ją na schodach.
Wbrew temu, co mówiła, on raczej z powątpiewaniem przyglądał się jej próbom pokonania niezliczonej ilości schodów. Kiedyś po pijaku próbował policzyć wszystkie stopnie. Kilka razy do tego podchodził. Za każdym razem nie na trzeźwo, bo na trzeźwo nie miał aż takich problemów z pokonywaniem odległości w górę. Kiedyś wielokrotnie żartował z tych poalkoholowych wojaży kończących się pokracznie, bo za każdym razem musieli jeszcze przebyć te metry na samą górę.
Teraz jak za dawnych czasów piął się po schodach, cały czas trzymając jedną rękę na krzyżu kobiety. Gotowy, żeby ją łapać w razie potrzeby. Zresztą szybko zmienił taktykę i znowu podparł ją sobie na ramieniu, ignorując ewentualnie pijackie protesty. Po drugiej stronie miała poręcz, więc jakoś im to szło. Nie za szybko, ale posuwali się do przodu kroczek po kroczku jak para staruszków, którą nie mieli być.
No. Może osobno tak. Nie razem. To jej obiecał nawet tego wieczoru. Załatwią problemy i wszystko się rozmyje tak jak powinno, włącznie z nim. Wyszedł ze swojego cienia, bo sytuacja tego wymagała, ale to nie znaczyło, że zmienił zdanie. Było im lepiej osobno. Razem stanowili zbyt wybuchową mieszankę. I nieważne, że to boleśnie szczypało w piersi. Przełknął tą gorycz raz, więc drugi również.
Teraz korzystał z myśli o tym, żeby zmobilizować swoje siły i dojść na górę bez dania Geraldine zwalić się ze schodów. Odetchnął z ulgą, kiedy znaleźli się na górze nie mijając nikogo po drodze. Niemal poprosił ją o przekazanie mu klucza, ale sama zabrała się za próby otwarcia zamka a on nie chciał się z nią kłócić na klatce schodowej, gdyby uparła się, że załatwi sprawę z wejściem do mieszkania. Wreszcie drzwi ustąpiły. Znaleźli się w mieszkaniu.
Ambroise cicho zamknął za nimi drzwi. Jak do tej pory zachowywali się znacznie ciszej niż przewidywał. Cieszyło go to. W końcu obiecał Geraldine, że uda się wejść niepostrzeżenie do mieszkania. Zrobił kilka kroków w stronę wnętrza korytarza nie zapalając światła, po czym przystanął na widok nieznanego zwierzęcia. Psa. Tak. Nawet jako ignorant w sprawach stworzeń wiedział, że to pies. Bez przesady. Natomiast nie znał go ani nigdy wcześniej nie widział. Szczęście w nieszczęściu zwierzę kompletnie go zignorowało.
- Masz tu jeszcze coś, o czym powinienem wiedzieć? - Spytał spokojnie z uniesionymi brwiami, gdy blondynka witała się z pupilem.
No tak. Geraldine miała pod opieką dwoje dzieciaków (w tym przynajmniej jednego ćpuna i prawdopodobnie co najmniej współuzależnienioną podlotkę). Do tego mieszkała także z psem. Gdzieś na pewno urzędowała jeszcze jakaś papuga a w którejś szafie podnajęła miejsce zaprzyjaźnionemu boginowi. Raz na jakiś czas wpadał do nich wszystkich jej nowonarodzony dwudziesto dziewięcioletni brat bliźniak. O północy urządzali sobie razem seanse w towarzystwie Florence Bulstrode, która przepowiadała im wszystkim przeszłość i ponurym głosem mówiła o rzeczach, które się już wydarzyły. Wtedy Geraldine wybuchała płaczem słabej kobiety, ale jej młodszy brat ćpun (bo bliźniak był po prostu pojebany) był tak miły, żeby ograniczyć gryzienie słabowitej siostry. Nawet na chwilę przestawał szarpać się na kanapie, do której go przywiązywano za ręce i nogi (to dlatego zęby były jego jedyną bronią), bo szanował te rodzinne chwile.
Standardowy dzień w melinie Yaxleyówny w środku magicznego Londynu, w którym jej pies szczekał dupą a marzenia się spełniały. Greengrass nie miał już żadnych pytań. Zresztą prawdopodobne, że nie dostałby odpowiedzi, bo tak wyglądał ten wieczór, że mało co było mu szczegółowo wyjaśniane.
- Idę - odpowiedział cicho, dając się pociągnąć za rękę, ale trochę sztywno ruszając w tamtym kierunku.
Dziwnie było nie być pijanym ani w żaden sposób zaaferowanym wizytą a jednak powtarzać znajome kroki w znanym mieszkaniu. W ciemnościach nie widział czy coś się zmieniło. To nasuwało wspomnienia, których nie chciał.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
21.09.2024, 22:18  ✶  

Parsknęła śmiechem, trochę głośniej niż chciała, kiedy usłyszała jego komentarz. - Tak jest, dokładnie dlatego, za dobrze mnie znasz, nie jestem cię w stanie niczym zaskoczyć. - Dodała jeszcze z udawanym rozżaleniem. - Szkoda czasu na sen. - Chociaż teraz nie mogłaby wybrać lepszej opcji. Sen pomógłby jej otrzeźwieć i nieco się ogarnąć, zdawała sobie z tego sprawę, ale nie zamierzała tego przyznać. Miała w zwyczaju pić do momentu, w którym odlatywała, gdy działo się coś złego. To była jej metoda na radzenie sobie z niekomfortowymi sytuacjami. Zapić i zapomnieć, nic nie pomagało jak to. Poranki po takich praktykach były bardzo nieprzyjemne, jednak chwilowe ukojenie było wystarczającym argumentem do podążania taką drogą.

- Przestań tak mówić, bo jeszcze pomyślę, że jesteś uroczy. - Raczej przywykła do tego, że negował jej wszystkie słowa, które padały jej z ust, nie chciała, żeby obchodził się z nią inaczej przez to, co mu dzisiaj powiedziała. Nie była może w najlepszym stanie, ale to nic nie zmieniało. Nadal była tą samą osobą, gotową do potyczek, które pewnie sromotnie by dzisiaj przegrała. Zależało jej na tym, aby nic się nie zmieniło, by nadal widział ją w ten sam sposób. Nie przywykła do bycia ofiarą, to nie było dla niej nic naturalnego, nie zamierzała tego zmieniać. Jasne, szambo wywaliło całkiem mocno, tak to czasem bywa.

Wspólnymi siłami udało im się dotrzeć do mieszkania. Gdyby miała to zrobić sama zapewne nadal tkwiłaby gdzieś na pierwszym piętrze, prawdopodobne też było, że zasnęłaby tam nie będąc w stanie wczołgać się na samą górę. Nie zdarzało się to często, jednak z dwa razy zaległa tak niczym kamień po drodze. Nie był to najprzyjemniejsze wspomnienia. Nie mogła spojrzeć w oczy sąsiadom przez kilka miesięcy. Młoda dama z dobrego domu nie powinna się prowadzać w ten sposób. Tak... wątpliwa opinia na jej temat nie wzięła się z powietrza, skutecznie dawała ludziom powody do plotek na swój temat, w każdej plotce przecież była odrobina prawdy.

Ambroise zamknął za nimi drzwi, nie włączali światła, ale wiedziała, że ono nie było potrzebne jej bratu do tego, aby ich dostrzec. Miała nadzieję, że był to jeden z tych dni, kiedy postanowił włóczyć się po okolicy. Może Merlin nad nią czuwał? Pierdoła odpuścił, faktycznie udał się na miejsce po tym nieco zbyt energicznym przywitaniu. Był jeszcze szczeniakiem, więc Yaxley naprawdę sporo mu wybaczała, ale tego, że mógł ściągnąć na nich nie do końca mile widzianą uwagę mogłaby żałować. Jak mogła zapomnieć o tym psie? Musiała być naprawdę mocno wstawiona.

- Nie, chyba nie. To by było wszystko. - Nie była jednak jakoś specjalnie tego pewna. Sporo zmian zaszło ostatnio w jej życiu, nie do wszystkich zdążyła przywyknąć. Nigdy nie musiała skradać się do swojej własnej sypialni, to było coś zupełnie nowego, a do tego ukrywać osoby, z którą się pojawiła. Wiedziała, że Ambroise mógł tu być nie do końca mile widziany zważając na to, że któregoś razu powiedziała trochę za dużo o tym, co ich łączyło swojemu młodszemu bratu. Może powinna go uprzedzić? Nie, lepiej nie. Powinna też chyba wspomnieć, że wchodzą do jaskini potwora, znaczy to nawet mówiła, tyle, że Ambroise chyba nie zrozumiał, że mówiła poważnie. Nie przeszło jej przez gardło nazywanie rzeczy po imieniu, nadal ciężko było jej się przyzwyczaić do tego, że jej brat już nie żył tak do końca i był wampirem.

To Geraldine była wampirzycą, a raczej miała nią być, a Ambroise wilkołakiem. Zabawne, że nadal pamiętała tę historię, którą wymyślili na samym początku ich znajomości.

Wiele razy zjawiali się razem w tym mieszkaniu. Mężczyzna znał je bardzo dobrze, właściwie to poza nowymi lokatorami nie zmieniło się tutaj nic. Yaxleyówna spędzała tu głównie noce, to mieszkanie służyło jej raczej tylko i wyłącznie do spania. Dotarli do jej sypialni, nacisnęła klamkę, żeby otworzyć drzwi. Zaskrzypiały dosyć głośno, kiedy je otwierała. - Kurwa, serio, nawet drzwi są przeciwko mnie. - Nie puściła nadal ręki Ambroisea, jakby nie chciała go zgubić w ciemności, która okrywała korytarz.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
21.09.2024, 23:16  ✶  
Nie mógł się zgodzić z Geraldine. Do tego stopnia, że aż parsknął szczekliwie i zakaszlał, bo zakrztusił się śliną.
- Nie, Rina, jeśli chodzi o ten wieczór to zaskakujesz mnie na zapas - zapewnił.
Nie wytykał jej co prawda, że zachowuje się jak nie ona, ale to byłby dość trafny zarzut. Zamiast tego wolał docenić, że starała się radykalnie zmienić podejście względem tego, w jakim ją znalazł w barze. Dużo łatwiej im się rozmawiało, kiedy nie panikowała ani nie rwała włosów na głowie. Jedynie te nagłe komplementy niespecjalnie do niego trafiały. Nie czuł ciepła, które powinien.
- Musisz być bardziej pijana niż założyłem. Trochę snu naprawdę ci zrobi dobrze - skwitował pokonawszy mały ścisk w gardle.
Łatwo zapomnieć, że była pijana i nie mówiła wszystkiego na serio, bo przez cały wieczór zachowywała się jak nie ona. Takie komentarze powinny go wprawić w lepszy humor. Niestety nie wprawiały. Zamiast tego musiał pokonywać rozgoryczenie, które narastało. Nie chodziło o Geraldine, nawet jeśli te słowa padały z jej ust. Chodziło o niego. Teraz na serio.
- Nie wiem czy ci wierzyć - odparł raczej nie po to, żeby kwestionować prawdomówność Geraldine, ale cholera, niby mu mówiła, że to wszystko a odnosił wrażenie, że zaraz coś znowu wyskoczy z szafy.
W najlepszym przypadku byłby to trup. To mówiło samo za siebie. Ambroise nieczęsto wybierał jawne zwłoki ponad wszystko inne, ale niespodzianki od Geraldine zapowiadały się absurdalniej. Zawsze wiedział, że jej życie jest chaotyczne. To się nie zmieniło. Natomiast ciężko mu było nadążyć za wszystkimi nowościami a ona po pijaku nie była najlepszym narratorem swojego życia.
Z uwagi na to sądził, że będzie najlepiej odprowadzić ją do łóżka i zaczekać aż wytrzeźwieje. Później mogli spróbować nawiązać nową nić porozumienia. Potrzebował móc porozmawiać z nią na poważnie, ale bez zbędnego dramatyzowania. Miał wyraźne trudności z pocieszaniem roztrzęsionych ludzi, dlatego poniekąd cieszył się, że udało mu się odwrócić uwagę Yaxleyówny.
Niestety nie był w stanie z równą łatwością odsunąć swoich myśli. Starał się nie ulec wspominaniu starych dobrych czasów, bo może były stare, ale powtarzał sobie, że w większości niedobre. Niestety to nie działało tak jak mógł tego chcieć. W pewnym sensie odczuwał nostalgię i coś na kształt smutku, kiedy stali w ciemnościach przed pokojem. Skrzypnięcie drzwi wyrwało go z tego stanu. Całe szczęście.
- Jesteś pewna, że to twoje drzwi? - Spytał z początku poważnie a potem z nutą niepowagi, która mu się gdzieś tam wkradła, kiedy szepnął. - Nie poznaję ich. To mogą być te widmowe, groźne drzwi, którym nie wiadomo co chodzi po szybie - zasugerował tonem zarezerwowanym dla tych najbardziej absurdalnych teorii spiskowych, w które nawet on (naczelny foliarz należało zaznaczyć) nie wierzył.
Chciał ją rozbawić i pokazać jej, że w każdej, nawet w najcięższej sytuacji udawało się znaleźć coś, żeby ją wyśmiać. Wyśmiane niebezpieczeństwo traciło na sile a wtedy nie miało aż takiej władzy. Geraldine potrzebowała ją przejąć albo raczej odzyskać z rąk rzekomego bliźniaka.
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#6
22.09.2024, 16:41  ✶  
Pewnie, że słyszałem to wszystko. Jak mógłbym nie, skoro mieszkanie do tego czasu pogrążone było w ciszy. Kimi miała nocną zmianę, a ja się nudziłem, próbując czytać te wszystkie nudne księgi. Czytanie mnie nużyło. Zawsze tak było. Zdecydowanie bardziej wolałem praktykę od teorii, ale przy wampiryzmie musiałem być ostrożniejszy. Nie bawić się w metodę prób i błędów, tylko być znacznie bardziej odpowiedzialnym.
Myślałem, że kiedy poproszę Geraldine, żeby miała na mnie oko, również poczuje chociażby odrobinę odpowiedzialności, ale... Mogłem się jebać. Znowu była pijana. Znowu kogoś przyprowadzała do mieszkania. Pewnie udawałabym, że mnie nie ma, ale rozpoznałem głos tego typa. Znałem go doskonale. Był naszym uzdrowicielem... Moim bynajmniej do czasu mojej śmierci, bo od tamtej pory to raczej go unikałem, nie chcąc konfrontować z nim moich „problemów ze snem”, co też było podawane do opinii publicznej jako usprawiedliwienie nieobecności przy kilku ważnych, czarodziejskich wydarzeniach. Ta bezsenność co prawda istniała, ale nie była marą nocną ani niczym takim. Czymś zdecydowanie groszym.
Bezszelestnie wysunąłem się z pokoju i obserwowałem z zażenowaniem skradanie się przez mieszkanie. Jeśli nie chciała być przyłapywana na wracaniu do mieszkania w takim stanie, to mogła nie pić. Albo - nie wiem - wynająć sobie motel na godziny. To przecież idealny sposób na spędzanie wieczór z całymi armiami gachów.
- Tak, to te drzwi - odezwałem się, w końcu dając znać o sobie i swojej obecności. Leniwie pstryknąłem włącznik światła, żeby nieco jej dokuczyć. Z pewnością to nieźle zagra na jej zmyśle wzroku, otumanionym przez alkohol, a przy okazji zamierzałem spojrzeć w twarz Ambroise’a, który najwyraźniej nie miał honoru, skoro znowu przyklejał się do Geraldine.
Złożyłem ręce na piersi. Nie byłem tu wcale najniewinniejszy. Blady, z sińcami pod oczami mogłem kojarzyć się z trupem, z kimś chorym... a może naćpanym. Może faktycznie naćpanym, skoro taka opinia krążyła po czyjejś głowie. Cóż, na szczęście jeszcze o tym nie wiedziałem, że Geraldine kreowała mi zgoła inną niesławę niż tą, której mógłbym się spodziewać otrzymać.
- Rina, miałaś mnie mieć na oku - odezwałem się, starając się stłumić ton godny wyrzutów. Po prostu próbowałem stwierdzić fakt, ale... Bałem się, że rodzice mogliby ją któregoś dnia zastać w tym stanie albo chociaż wyczytać w gazecie, co odpierdala ich córka, a potem... Cóż, dostałbym sowę, że mam natychmiast wracać do Snowdonii. Nie chciałem wracać do Snowdonii.
Ale te wyrzuty powinny się pojawić. Było ciemno. Skradała się pijana. Ja mógłbym się na nią rzucić żądny krwi. Co by zrobiła, gdybym kłami właśnie rozrywał jej szyję?! Nie chciałem tego widzieć oczami swojej wyobraźni, ale działo się. Zamknąłem je na chwilę, te moje oczy, pokręciłem głową, chcąc to wyrzucić ze swojej głowy. - Kim nie ma - dodałem, chociaż to raczej nie było dla niej takie istotne. A też byłoby słychać o wiele szybciej, za szybko, gdybym Kimi była w mieszkaniu. Miała tendencję do bycia tą najgłośniejszą.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#7
22.09.2024, 17:30  ✶  

Czyli jednak i ona miała w sobie aurę tajemniczości! W sumie wiedziała, że to o czym dzisiaj opowiadała można było uznać za mocno zagmatwane, nie do końca przewidywalne, sama póki co była w tym zagubiona, co zresztą również można było zauważyć, bo zachowywała się nieswojo. Ambroise dowiedział się tyle, co mu powiedziała, a jako, że była pijana to wszystko przekazała mu bez ładu i składu, więc pewnie brakowało mu konkretów. Na to pewnie przyjdzie czas później.

- Wcale nie jestem, aż taka pijana! Mogę zrobić jaskółkę! - Naprawdę była skłonna spróbować to zrobić, chociaż nie było szans, aby utrzymała się na jednej nodze przez kilka sekund, ledwo dawała sobie radę z dwoma, gdyby nie Ambroise pewnie nie dałaby rady doczołgać się do domu.

- Nie wierz nigdy kobiecie, czy coś, tak mówią. - Całkiem rozsądne podejście, a szczególnie pijanej kobiecie. Sama nie do końca ogarniała rzeczywistość, mogła zapomnieć o tym, co jeszcze znajdowało się w tym domu. Ba, przecież miała tutaj wampira, o czym też nie wspomniała mężczyźnie, nie wprost. Zdecydowanie wolałaby, aby o tym nie wiedział, nie był to chyba odpowiedni moment na przekazywanie takich informacji. Z drugiej strony powinna być ostrożniejsza, bo przecież Astaroth mógł być głodny, mógł go skrzywdzić, a ona miała pilnować, aby nikogo nie atakował. W tym stanie nie mogła tego robić.

Już miała mu odpowiedzieć, że jest pewna, że to muszą być jej drzwi, nie mogło być inaczej, bo drogę do swojej sypialni znała przecież doskonale, ale ktoś ją wyręczył. Nie zdążyła więc zareagować na teorię o widmowych drzwiach. Usłyszała bowiem znajomy głos i dreszcz przeszedł jej po plecach. Kurwa, jednak był w domu.

Tuż po tym, gdy Astaroth się odezwał światło zaatakowało jej oczy. Zmrużyła je, bo było to okropnie nieprzyjemne uczucie. Przyłapał ich na gorącym uczynku, zrobiło jej się głupio, że skradła się do sypialni, w swoim własnym mieszkaniu. To nie powinno tak wyglądać. Poczuła się, jakby znowu miała szesnaście lat i przemycała do rodzinnej rezydencji chłopaka.

Ścisnęła mocniej dłoń Ambroise'a, wolną ręką przetarła oczy i spojrzała na brata. Nie wyglądał dobrze, czy był głodny? Musiał się posilić? Nie miała zielonego pojęcia, nie była specjalistką od wampirzego życia, jeszcze nie. Dopiero sama się uczyła tego, jak to wszystko wygląda.

- Mam cię na oku cały czas Ast, coś się stało? Jesteś głodny? Potrzebujesz mnie do czegoś? - Musiała się o to zapytać, bo tego bała się najbardziej. Jeśli tak było, to mógł zrobić komuś krzywdę. Nie miała pojęcia, czy w ostateczności i jej by nie postanowił zaatakować. Jasne, był jej bratem, ale nie wiedziała, czy w pełni jest w stanie panować nad swoją dziką naturą. - Miałam gorszy dzień, a Roise mnie właśnie odprowadza do sypialni. - Przesunęła się nawet bliżej mężczyzny, którego trzymała za rękę, wydawało jej się, że powinna wyjaśnić jego obecność u jej boku. Nie chciała, żeby jeszcze stąd wychodził, ale obecność brata mogła spowodować, że zechce zaraz się stąd ulotnić. Musiała go jakoś zatrzymać, nie zdążyła mu przecież wszystkiego opowiedzieć, a tak naprawdę to chciała go po prostu znowu zobaczyć w swojej sypialni. Jak za starych, dobrych czasów.

- Nie ma Kimi, dobrze. - To mogło oznaczać, że faktycznie musiał się posilić. Ger miała wrażenie, że to ona ostatnio stanowiła jego główne źródło pożywienia. Mogło być źle.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#8
22.09.2024, 19:31  ✶  
- Bez wątpienia możesz nawet jako ta jaskółka odlecieć, ale niepotrzebnie - uśmiechnął się półgębkiem.
To była ta skłonność do udowadniania mu swojej racji, którą u niej znał. Miło było zobaczyć coś normalnego w jej zachowaniu. Nie do końca się zmieniła przez ten cały czas. Trochę mu ulżyło. Zaczynała wracać do normalności. Nawet skłaniała się ku żartom.
- Postaram się zapamiętać - zapewnił porozumiewawczo, mrugając do niej, choć w gardle nadal czuł suchość spowodowaną niedawnym zaniepokojeniem. - Żebyś nie żałowała prawdomówności rano - dodał.
Miło było normalnie porozmawiać. No. Jeżeli ich rozmowa mogła być normalna, bo on był trzeźwy a ona kompletnie zalana. Mimo to szło im nieźle. Jeszcze do tej pory się nie pokłócili a na nich to było całkiem przyzwoite osiągnięcie. Mógłby niemal zagwarantować, że w spokoju dotrą do pokoju Geraldine, gdzie jakoś przekona ją do pójścia spać. Niemalże witał się z gąską i...
...wtedy oślepiło go światło. Zamrugał próbując wyostrzyć obraz i szukając źródła znajomego głosu. Dawno nie widział właściciela charakterystycznego tonu i znowu...
...wow. Brat Geraldine wyglądał naprawdę chujowo. Gdyby nie to, że przed nimi stał i poruszał ustami, Ambroise zastanawiałby się, kto go pobił, otruł, zakopał, wykopał, powtórzył cztery razy, później przeżuł, wypluł i pozwolił wrócić do mieszkania leczyć rany. No. Ambroise może trochę przesadził, ale dawno nie widział kogoś jednocześnie wyglądającego na tak niedospanego i pobudzonego. To było nie lada dokonanie, bo Greengrass pracował na oddziale zatruć eliksiralnych i roślinnych a tam każdego dnia pojawiali się potruci, szarozieloni pacjenci.
- Astaroth - spokojnie kiwnął głową i ani na chwilę nie spuścił wzroku z brata Geraldine.
Swobodnie odwzajemniał spojrzenie. Pierwsza sprawa, że nieczęsto odczuwał zażenowanie. Druga sprawa, że miał czyste ręce. Nie zawsze myśli, ale w tym wypadku te też miał nieskazitelne. Nie wykorzystałby sytuacji, bo to by było bardzo niskie zagranie. Zwłaszcza, że nie potrzebował się do takich posuwać, żeby osiągnąć zamierzony cel. Pijane kobiety nie były takim celem. Nie dotknąłby Geraldine w niewłaściwy sposób, nawet jeśli by o to zabiegała. Tym bardziej, że starał się postępować w zgodzie z podjętą decyzją i obietnicą. Chciał jej pomóc a nie wprowadzić więcej chaosu w życie.
Szczególnie, że jej braciszek widocznie dbał o oprawę. Greengrass zamrugał na widok scenki, która się właśnie rozgrywała. Nie ruszył się ani trochę z miejsca. Nie napiął mięśni. W gruncie rzeczy nie planował konfrontacji, więc był całkiem wyluzowany. Zdziwiony - to również, ale przede wszystkim nie czuł się ani trochę zestresowany tą sytuacją. W przeciwieństwie do Geraldine, której odwzajemnił uścisk dłoni, zwracając uwagę na to jak się do niego przysunęła, ale tego nie komentując. Miał inne rzeczy do dodania.
- Chłopie. Masz, ile? Dwadzieścia dwa lata? Dwadzieścia trzy? Na pewno potrafisz sobie poradzić przez kilka godzin - zasugerował a nawet otwarcie stwierdził, bo nie rozumiał tego nagłego cackania się z młodym chłopakiem. - Twoja siostra musi odpocząć. To raczej zrozumiałe? - Spytał bez ceregieli.
Nie zaczepiał Yaxleya a jedynie zwracał uwagę na stan, w którym odprowadzał pijaniutką kobietę. On był trzeźwy, ale Geraldine potrzebowała odpoczynku a nie nadskakiwania młodszemu rodzeństwu. Astaroth mógł sobie zrobić kanapkę i przy okazji siostrze herbatę. Nie musiała go pytać, czy mu coś ugotować. Prawdę mówiąc Ambroise kompletnie nie rozumiał tonu, w którym blondynka wypowiadała się do Astarotha. Tłumaczyła się, jakby była małolatą albo to Astaroth był z cienkiego szkła. Był uzależniony a nie upośledzony.
- Doskonale, że ktoś zauważył, że nie ma Kimi, bo już ją miałem wołać - przyznał im z przekąsem, bo go chuja obchodziło czy Kimi była, czy jej nie było.
Jasne. Kojarzył nieoficjalną dziewczynę Astarotha czy raczej jego małe wierne zwierzątko (jagniątko? albo małego króliczka?), ale nie rozumiał, z czego wynikało wszechobecne zadowolenie z jej nieobecności. Wydawało mu się, że papużki nierozłączki nie lubiły być rozłączane.
- Skoro już to ustaliliśmy, to czy potrzebujesz czegoś konkretnego? Eliksiru, lekarstw? Czy możemy porozmawiać później? - Zapytał, żeby rozjaśnić sytuację.
Wbrew pozorom chciał jak najmniej problemów. Ten wieczór był dostatecznie trudny dla Yaxleyówny. Chciał, żeby odpoczęła. Sam też powinien się zaraz zmywać do domu.
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#9
22.09.2024, 21:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.09.2024, 21:57 przez Astaroth Yaxley.)  
Bawiłem się nerwowo swoją koszulką, zajmując odruchowo czymś ręce, przy tym wcale nie zwracając na to uwagi. Wpatrywałem się z kolei w Ambroise’a, jakbym chciał przebić jego duszę na wskroś, wyczytać z niego cokolwiek więcej niż spojrzenie zwykłego faceta, odprowadzającego niewinnie moją pijaną siostrę do jej sypialni... Traktował to, jakby to była całkowicie normalna sprawa, a przecież nie była.
Nic nie wiedział. O mnie. Ulżyło mi, ale to też nie tak do końca. Znajdował się w jednym pomieszczeniu ze mną, więc powinien trzymać się na baczności. Byłem niebezpieczny, ale o tym nie wiedział. Ale miał Geraldine u boku... Pocieszające? Niekoniecznie. Ledwo stała na nogach i jeszcze przypominała mi o jedzeniu. Bez tego może bym się jakoś obył. Stał niczym cień i udawał, że tym cieniem człowieka jestem, ale... czy byłem głodny? ZAWSZE byłem głodny. ZAWSZE. Nie potrafiłem uciszyć tego szeptu, który nakłaniał mnie ku nasyceniu się, więc cieszyłem się, kiedy milczał. Nie prowokowałem go, kiedy milczał. Nie myślałem o tym, kiedy milczał.
Ale przestał milczeć. To czyniło nam nieco pod górkę. Schody. Strome schody. Bo jednak unikałem jedzenia, żeby nie obciążać Kimi. Miała nocne zmiany. Nie chciałem jej dodatkowo obciążać utratą krwi. Mieliśmy eliksiry, zapasy eliksirów, ale to nigdy nie było to samo, co zdrowy, wypoczęty człowiek. Wiedziałem to, chociaż zaprzeczała. Zawsze zaprzeczała. Ale ja wiedziałem swoje.
Wiedziałem również to, że nie mogłem sobie ufać. I nie mogłem ufać Ger. Niby miała mnie na oku cały czas? No ciekawe!
Przerzuciłem swoje spojrzenie na nią. Ambroise nic nie wiedział. Miał mnie za bogatego dzieciaka, co uwiesił się siostry niczym skrzata domowego. Przynieś-podaj-pozamiataj? Z Ger coś takiego by nie wyszło, nawet jeśli bym się zaparł, żeby jej wejść na głowę. Wszelkie zakłady o to okazałyby sie przegranymi, bo Geraldine nie dawała sobie wejść na głowę.
Przełknąłem. Czy byłem głodny? Tak, byłem głodny.
- Stało się coś? - zapytałem z troską, nieco poddenerwowany, czując się coraz bardziej nieswojo we własnej skórze. Zacząłem skubać przedramię. Faktycznie byłem głodny, ale... ALE... Geraldine wspominała, że miała gorszy dzień. Próbowałem właśnie na tym skupić własne myśli, złapać się tego niczym kotwicy. Geraldine i jej gorszego dnia. Były gorsze rzeczy od mojego głodu.
- Kimi ma nocne zmiany, więc nie zawracam jej głowy... własnymi problemami - przyznałem, odwracając głowę i patrząc gdzieś w bok, na nudny obrazek na ścianie. Wstyd mi było, że sam czyniłem siebie zagrożeniem, ale jednak robiłem to w dobrej wierze. Próbowałem się kontrolować, ale ciężko było, kiedy zaczynałem czuć mrowienie w zębach i pustkę w piersi. Pojawiało się na zawołanie, na hasło o jedzeniu, o ciepłej krwi, o porze karmienia...
Tak, znowu przełknąłem ślinę. Byłem martwy, ale nagle zrobiło jej się tak dużo. Niby stałem w miejscu, ale jednak zrobiłem nieświadomy krok do przodu, wracając tym zagubionym spojrzeniem na Geraldine. Nieco niepewnym. Nieco przerażonym. Nieco głodnym.
- Może... Może... Tak... Może moglibyśmy... Tak, porozmawiać później - przyznałem w końcu. Ledwo mi to przeszło przez ściśnięte gardło. Moja podświadomość najwyraźniej miała inne plany na dzisiejszą noc, a ja... Ja wolałem odłożyć tę rozmowę na nigdy, wrócić do siebie i zapomnieć o świecie, a jednak stałem dalej tak jak stałem. Nie ruszyłem się ani o milimetr, czekając, co zrobią oni.
Dziwnie mi się to kojarzyło. To moje zachowanie było niepokojące. Dziwne wizje pojawiały mi się przed oczami na myśl o moich spiętych mięśniach. Czy ja właśnie byłem dziką bestią? Dzikim zwierzęciem w trakcie polowania?
Wolałem jednak nie.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
22.09.2024, 22:54  ✶  

Prychnęła głośno. - Nie zamierzam nigdzie odlatywać, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. - Zresztą daleko by nie poleciała, pewnie jedynie na swój ryj, czego była świadoma, nawet będąc w stanie upojenia alkoholowego.

- Powinieneś wiedzieć, że ja nigdy niczego nie żałuję. - Nadal nie przestawała go zaczepiać. Rano pewnie zrobi jej się głupio, ale w tej chwili brzmiała jakby była bardzo pewna tych słów. Po alkoholu zdecydowanie nie brakowało jej odwagi, to nie tak, że na trzeźwo nie była konkretna, aczkolwiek wtedy potrafiła trzymać w sobie te wszystkie myśli, które nie powinni zostać wypowiedziane. Alkohol w końcu ułatwiał dzielenie się tym, co siedziało gdzieś w głębi, powodował, że te najbardziej niewygodne myśli znajdywały ujście.

Bardzo nie chciała doprowadzić do ich spotkania. Bała się, że Ambroise szybko dostrzeże, że coś jest nie tak, a nie była chyba jeszcze gotowa na to, aby podzielić się z nim tym całym chaosem, który dział się w jej życiu, i tak sporo mu powiedziała, ale czuła, że ta jedna dodatkowa informacja to mogłoby być za dużo. Każdy miał swoje granice, no, może poza nią, ona przyjmowała chyba wszystkie kłopoty i problemy tego świata z otwartymi ramionami, gotowa je pokonać. Nie miała pojęcia, czy jest przeklęta, czy to coś innego, ale każde gówno czepiało się jej niczym rzep psiego ogona.

Cóż, gdy Greengrass się odezwał dotarło do niej, że niczego nie zauważył. Nie wiedziała, czy to źle, czy dobrze, nie poznał jej kolejnej tajemnicy. Nie miał pojęcia o tym, że zupełnie przypadkiem mógł się znaleźć w niebezpieczeństwie, przyprowadziła go do jaskini lwa, do tego była pijana, więc pewnie nie będzie w stanie go obronić przed swoim wygłodniałym bratem. Kurwa. Mogła to jednak przemyśleć.

Ger uważnie przyglądała się bratu. Nie umknęło jej to, że zachowywał się dziwnie, to skubał swoje ramię, to bawił się koszulką. Nie był dzisiaj w dobrej formie. Pewnie przez to, że Kim tutaj nie było. Na pewno był głodny. Nie miała pojęcia, kiedy ostatnio się pożywił, nie wróżyło to niczego dobrego. Jeszcze przecież nie była w stanie nad nim zapanować, zresztą nie miała pojęcia, czy on sam potrafił nad sobą panować, był wampirem ledwie pół roku.

- Nic się nie stało, po prostu musiałam odreagować. - Gdy się odezwała spojrzała na Ambroise'a nieco rozbieganym wzrokiem, jakby zależało jej na tym, żeby nic mu nie powiedział o tym, co wydarzyło się przed chwilą. Nie chciała się z nim dzielić tym, czego się dowiedziała, nie chciała mu teraz dopierdalać swoich problemów, gdy sam był w rozsypce. Musiała trzymać Astarotha z daleka od tego całego szamba, które wyjebało.

Nie dało się nie zauważyć, że nieco się spięła. Jej ciało odruchowo się wyprostowało, nie była już taka wiotka, jak jeszcze przed chwilą. Coś było nie tak.

Po chwili wróciła spojrzeniem do brata. Nie wyglądał dobrze, wyglądał kurwesko źle. - Może powinieneś znaleźć jakieś zastępstwo dla Kimi? - Zasugerowała mu jeszcze, bo miała świadomość, że musi się pożywić, potrzebował tego, aby przeżyć. Jeśli będzie musiała to podstawi mu pod zęby swój nadgarstek.

- Wykluczone, nie możecie porozmawiać. - Tym razem przeniosła wzrok na Ambroise'a, wiedziała, że nie jest w stanie do niczego go zmusić, ale w jej głosie mógł usłyszeć desperację, naprawdę wolała, aby nie zostali sami. Nie miała pojęcia, co może zrobić Astaroth, a nie wybaczyłaby sobie, gdyby skrzywdził stojącego przed nim mężczyznę. Jasne, ich drogi się rozeszły jakiś czas temu, ale nadal jej na nim zależało, nie miała zamiaru dopuścić do zupełnie niepotrzebnego ryzyka, szczególnie, że nie zdawał sobie sprawy z tego, w jakim niebezpieczeństwie mógł się znaleźć.

- Ast, to nie jest dobry pomysł. - Kiedy zapytała o ewentualne zastępstwo dla Kim nie miała na myśli swojego byłego, miała nadzieję, że to do niego dotrze, chociaż ten krok, który zrobił w ich kierunku nie zapowiadał tego, że teraz chciał się wycofać.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (6322), Astaroth Yaxley (5431), Ambroise Greengrass (8204)


Strony (5): 1 2 3 4 5 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa