• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[XX.08.1972] ~Baby, be my pretty boy~ [S.M.& B.M.]

[XX.08.1972] ~Baby, be my pretty boy~ [S.M.& B.M.]
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#1
19.10.2024, 21:12  ✶  
Z pewnym rozanieleniem pochylała się nad szczurzycą, gdy do jej uszy dotarł głos Baldwina. "Uważaj bo się zakocham" nonszalancko rzucony żart sprawił, że dziewczyna zastygła w bezruchu na moment.
Zadarła spojrzenie ku górze, aby wyłapać jego wzrok, a gdy jej się to udało, na jej usta wpłynął szelmowski uśmiech.
-Grozisz czy obiecujesz? - szepnęła, jak gdyby pytała o coś co najmniej niestosownego. Zmrużyła ślepia, a bezczelny uśmiech zdawał się rozświetlić jej lica. Wróciła uwagą do słodyczy, która  chyba starała się... odpocząć?
Linda widocznie nie chciała w tym momencie atencji, także Scarlett nie zamierzała jej zanadto męczyć. Przestała cmokać, aby w ciszy przyjrzeć się jak ta maleńka istota najwidoczniej próbowała uszykować się do drzemki. Dziewczyna wyprostowała się, przenosząc swoją uwagę na Malfoya.
-W Durmstrangu piło się takie podrzędne wynalazki, że żadna whisky mi nie straszna - wyznała widocznie rozbawiona. Ah czasy szkolne. Czasy reżimu i nielegalnych wymknięć po godzinie policyjnej, aby zachlać mordy nad jeziorem, wytrzeźwieć i wrócić niezauważonym, a przynajmniej spróbować. Wtedy piło się to, co udało się przemycić lub stworzyć. A kreatywności im nie brakowało. Nie zna życie ten, kto nie rozcieńczał spirytusu z kranówą, chociaż był to najmniej odklejony zestaw.
I nie żebyśmy byli jakimiś menelami, co prawda trochę dawało od nas patologią, ale musieliśmy sobie jakoś radzić, nie?
  Ruszyła dziarsko we wskazanym przez niego kierunku, raz w czas zerkając na blondyna. Cóż, nie sądziła, że tak właśnie będzie wyglądać ten dzień. A jednak jakaś jej cząstka była niesamowicie ucieszona, w dodatku miała nieodparte wrażenie, że ten niepokojący jegomość zajmie w jej życiu ważniejszą rolę aniżeli kilka nowych wspomnień, które schowa gdzieś w szufladzie pamięci. Zresztą zamierzała trochę temu pomóc.
Zlustrowała go spojrzeniem, niby obojętnym, niby bez szczególnego celu, a jednak...
-hm? Ah... To zaklęcia miłosne. Zamierzam rzucić na ciebie urok, ale nie masz czym się przejmować, min kjære - stwierdziła z figlarnym uśmiech - Nie będzie boleć - zapewniła, puszczając do niego oczko. Akurat dochodzili do teatru, co niejako zdziwiło Mulciber. Raczej nie tego się spodziewała
-A tak serio... - podjęła, obserwując z zaciekawieniem drogę, gdy zaczęli obchodzić budynek - to znaczy "mój drogi" po norwesku... tak się składa, że to tam się urodziłam, min kjære...
Doszli do starych drzwi, a zaraz do klatki, która swoimi rozmiarami nie wyglądała zachęcająco. Strome schody podsuwały jej coraz to nowsze rozkminy. Zastanawiała się jak łatwo się z nich zjebać po pijaku, no i czy Baldwinowi się zdarzyło.
-Schody abstynentów, ha? - zapytała z głupim uśmiechem - po pijaku idzie się pewnie nieźle spierdolić - zachichotała, docierajac do drzwi. Blondyn mieszkał w teatrze, było to dość zaskakujące.
Przyjrzała się drzwiom wejściowym do mieszkania. Zarówno tabliczce jak i dopisce poniżej.
-Nie wiedziałam, że teatry wynajmują kwadrat - wyznała, przenosząc wzrok na blondyna -Jak tego dokonałeś? Wyrwałeś właścicielkę na piękne oczy czy jednak w Londynie teatry wynajmują pokoje, hm? - oparła głowę o framugę, czekając aż wyciągnie klucz i otworzy drzwi.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#2
15.11.2024, 15:06  ✶  
- Grozisz czy obiecujesz?
- Jeszcze nie zdecydowałem.- Odparł, odpowiadając jej bardziej mimiką i gestykulacją niż konkretnymi słowami. Uśmiechał się w ten sam szelmowski sposób. Może to te słynne malfoyowe geny i wrodzona pewność siebie? A może po prostu to, że przy zmrużonych oczach i w odpowiednio słabym świetle dziewczę pewnie przypominałoby kogoś innego.
Słuchał, gdy opowiadała o kraju, języku i szkole, chłonąc i zapamiętując każdą drobną informację na ten temat. Słuchał łapiąc się na tym, że nie przeszkadza mu dziwaczny akcent, lekka skandynawska maniera. Była inna. Interesująca.
Dumstrang.
A to było bardzo ciekawe. O samej szkole wiedział… niewiele. Był tym typem człowieka, który nieprzesadnie interesował się nawet własnym edukacyjnym podwórkiem. Jak tylko go skończył - nawet się nie pożegnał, tylko poszedł w swoją stronę. Odetchnął z ulgą. Nauczyciele też zapewne odetchnęli.
Zaśmiał się dopiero, gdy znaleźli się praktycznie na miejscu, słysząc o schodach abstynentów.
- Nieźle to niezłe niedopowiedzenie, panienko Mulciber. - Przepuścił ją w drodze na samą górę, ot tak, dla pewności, że jednak nie straci równowagi i nie runie do tyłu.

Historia jego aktualnego lokum nie była jakoś szczególnie interesująca. Mało to było zbuntowanych dzieciaków, które wyszły z domu urażone i nigdy nie wróciły? Z tym wyjątkiem, że on miał gdzie iść - wylądował wprost w ramionach człowieka, o którym z trwogą w głosie, niemal nabożnym szeptem zawsze mówił Ojciec. A potem, wiele rzeczy się zadziało równocześnie. Armand Malfoy postanowił zaszczepić swoje własne młodzieńcze marzenia o aktorstwie w umyśle Baldwina, przesycić jego umysł uwielbieniem do tej patetycznej dramaturgii prezentowanej w The Globe. Potem jakiś nieszczęśnik przypadkowo, niemetaforycznie połamał obie nogi nie mogąc dłużej grać… I… jakoś to poszło.
- Nie wynajmują. Ale czasem okazują litość biednym, młodym aktorom i pozwalają się im zatrzymać u siebie. A potem całe to miłosierdzie odliczają od ich wypłat.- Wzruszył delikatnie ramionami, nie chcąc budzić Rozalindy. Nie było w tym większej filozofii, żadnej romantycznej opowieści o tym, że jako udręczony artysta zakochał się w atmosferze tego wiekowego miejsca.
Zatrzymał się u szczytu schodów, stając tak, by mogła bezpiecznie oprzeć się o barierkę, w czasie gdy wygrzebie z kieszeni stary klucz, manewrując tak, by nie obudzić śpiącej już w najlepsze szczurzej wojowniczki.. Najwyraźniej mieszkania per se nie broniły żadne zaklęcia czy inne tarcze, a sam Baldwin niewiele się tym przejmował. Bo i po co? Nie było tam zapewne nic cennego i wartościowego.
Spojrzał na kilka porzuconych na wycieraczce listów i jeden większy pakunek oznaczony pieczęcią jednego z londyńskich sklepów dla artystów.
- Czy mogłabyś…?- Zapytał, dając Scarlett jasny sygnał, żeby je zabrała ze sobą do środka. W końcu udało mu się otworzyć drzwi i wpuścić dziewczynę do środka.

Główne pomieszczenie samo w sobie nie było za duże, choć wyjątkowo wysokie - ot urok typowej architektury magicznego Londynu. Coś co kiedyś było przyzwoitym strychem na rekwizyty, aktualnie pełniło rolę pracowni artystycznej, salonu (a sądząc po kocu i poduszce porzuconej na kanapie - również i tymczasowej sypialni), a nawet aneksu kuchennego. Każdy cal powierzchni zajmowały niedokończone obrazy, stosy pergaminów, płótna, podobrazia i ramy. Butelki wypełnione starymi i nowymi pędzlami. Z wysokich ścian spoglądały na wpół dokończone portrety kompletnie zapewne mu nieznanych czarodziejów i czarownic. Niektóre zupełnie zwyczajne, inne pokraczne i niemal zdeformowane.Ciężko było oderwać od nich wzrok, jeśli zatrzymało się go na zbyt długo na pustych spojrzeniach modeli. Pod oknem stała rozstawiona sztaluga - aktualnie pusta. Na taborecie przy drzwiach leżała sterta nieotwartych kopert, którymi najwyraźniej się pan Malfoy nie przejmował.
Nie tłumaczył się również przesadnie z bałaganu.

- Whisky na stoliku.- Wskazał gestem głowy na w połowie pełną butelkę porzuconą obok opasłego szkicownika i pudełka pełnego pałeczek i kawałków węgla.- Jakieś szklanki znajdziesz w szafce nad zlewem. Przynajmniej jedna tam na pewno jest. Obsłuż się, rozgość, wsadzę młodą do wanny to sobie naleję.
To powiedziawszy bez zbędnej krępacji zniknął w bocznych drzwiach. Nie domknął ich i po niedługiej chwili dało się usłyszeć cichy szczęk instalacji i szum wody w starych rurach.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#3
15.11.2024, 21:55  ✶  
Jeszcze nie zdecydował. Jeden z kącików jej ust na powrót się uniósł. Intrygujący. Cały był intrygujący.
Niczym dwa odległe bieguny, które nigdy by się nie zeszły. Niczym paleta barw na której kolory, zupełnie sobie dalekie, stykały się delikatnie. Niczym kameleon, który zmieniał swe odcienie w zależności od otoczenia.
Jeszcze chwilę temu zdawał się cholernie niepokojący, a chwilę później stał się zawadiacki i w pewien sposób uroczy w tych drobnych, zdawałoby się niezauważalnych gestach.
Wariat. Szaleniec. Powinnaś odwrócić się na pięcie i wyjść, zamiast ładować mu się do mieszkania.
Spierdalać dopóki masz możliwość.
Właśnie dlatego grzecznie schyliła się po listy i paczkę, które polecił jej zabrać, a następnie pewnym krokiem wstąpiła do mieszkania młodego Malfoya.
-Jesteś aktorem? - rzuciła z zaciekawieniem - Twoja dziewczyna musi być cholernie zazdrosna - mruknęła z rozbawieniem, tak naprawdę badając grunt. Wolała nie spotkać się nagle z rozjuszoną panną, która z przypadku postanowiłaby zawitać do mieszkania. Nie lubiła tego typu sytuacji, bo te zwykle wywoływały przemoc. Znaczy, nie żeby nie lubiła przemocy, ta była dobrym rozwiązaniem większości problemów. Po prostu nie lubiła się tłumaczyć przed ojcem z tego co odjebała i dlaczego po raz kolejny.
Rozejrzała się powoli, zastygając w bezruchu.
Miała wrażenie, jakoby coś ukradła. Zrobiła coś niewłaściwego, coś czego nie powinna.
Jasne spojrzenie błądziło po artystycznym chaosie, który opatulony obrazami, urzeczywistniał jej wyobrażenie na temat chłopaka. Mieszkania miały to do siebie, że skrywały dusze lokatorów. A Baldwin z pewnością miał ją barwną.
Cały chaos i sprzeczność jaką w nim dostrzegała była ukazana jak na dłoni. Wystarczyło się tylko rozejrzeć, przystanąć, dać się ponieść krótkiej refleksji i nie dać się owładnąć poszczególnym dziełom.
Piękno jak nóż - rzuciła w myślach jedno ze swych ulubionych powiedzeń.
Artysta. To nawet gorzej. Większych szaleńców ze świecą szukać.
-Ha? A-Ah ta - mruknęła, wyrwana z myśli. Podążyła w kierunku szafek, nie śpiesząc się zanadto.
Powinna dostać szału, a jednak, w tym całym chaosie było coś urokliwego i hipnotyzującego.
Cały urok prysł, gdy otworzyła pierwszą szafkę. Cóż, przestrzeliła. Tam nie było szklanek, a talerze.
Mulciber poczuła nieprzyjemny ścisk, gdyż te różniły się kolorem i wielkością, w dodatku leżały niedbale jeden na drugim, nie przejmując się jaką zbrodnie popełniają tkwiąc w takim ustawieniu.
Zapominając na moment o szklankach, wyciągnęła talerze, sortując je. Najpierw te większe, potem mniejsze, potem najmniejsze. Odstawiła uporządkowane naczynia, otwierając kolejną szufladę.
-Zaraz się uduszę - wymruczała do siebie, segregując i ustawiając kolejne naczynia. Zamknęła szafkę, a chwilę później przypomniała sobie, że przecież miała wyciągnąć szklanki. Wyciągnęła obie, oglądając je dokładnie.
Obróciła się na pięcie i powędrowała do stołu, aby nalać zarówno sobie, jak i Baldwinowi, złocistego płynu.
Ze szklaneczką w dłoni wróciła do szafek i szuflad, aby dorwać się do starego pudełka na herbatę, której saszetki zaczęła segregować.
Zamknęła szafkę, aby ze szklaneczką whisky w ręku powędrować do łazienki.
-Myślałam, że jesteś tylko szalony - mruknęła, opierając się o framugę - a ty jesteś artystą, jeszcze gorzej -wyznała pieszczotliwie po czym się zaśmiała. Odsunęła się od framugi, aby zbliżyć do chłopaka, który dzielnie czyścił szczurze futerko z żabich bebechów, krwi i innych wydzielin.
Jego więź z tym gryzoniem była cholernie rozczulająca. Jak wiele sprzeczności może kryć się w jednym człowieku?
-Aktor, malarz... długo malujesz?
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#4
16.11.2024, 21:27  ✶  
Faktu posiadania kogokolwiek ani nie potwierdził, ani mu nie zaprzeczył. Bo jak nazwać to co było między nim a Calanthe? To głębokie, pierwotne uczucie jakim mogły się dzielić tylko bliźnięta zrodzone z jednej cząstki materii.
Nie była mu dziewczyną. Na Matkę, tak ckliwy zwrot nigdy nie przeszedł przez Baldwinową myśl. Tak… niepoważny, gdy chodziło o pokrewieństwo umysłów. Była oblubienicą, którą składał na ołtarze bogów obleczoną w biel świętości, jego panną nad pannami, której sypał u stóp ścieżkę ze świeżych płatków róż, dbając by ni jeden kolec nie zranił jej skóry.
- Dlaczego ktokolwiek miałby być zazdrosny o aktorów?- Zapytał zamiast tego wyraźnie zaciekawiony. Nie potrafił z początku określić czy chodziło jej o czystą fizyczność – gdy sunął opuszkami palców pod skrwawionych dłoniach Lady Makbet, scałowując jej grzech jakby był jego własnym; czy o coś bardziej metafizycznego – moment, gdy na scenie przeistaczali się w martwych bohaterów starych dramatów i tragedii. Gdy od reżysera i samych Bogów zależało co uczynią dalej; co powiedzą; pomyślą; poczują. Aktorzy byli niczym lalki w rękach znudzonych dzieci; o coś innego – jak atencję jaką zyskiwał od zauroczonych, zwykle znudzonych i bogatych panienek zachwyconych jego grą?
To nie Baldwin Malfoy był pociągający. To Otello, Rotbart, czy trolli Król Gór. To Orfeusz, którego nauki odbijały się w słowach i gestach jego bratanka.

Kiedy znów się spotkali - tym razem w jego łazience, o dziwo bardziej ogarniętej niż główny pokój, choć jak wszystko dookoła niosącej wyraźny ślad wiekowości lokalu, jakby nikt się nie przejmował remontami, jedną czy dwiema potrzaskanymi kafelkami, farbą złażącą z ościeży małego okienka – Baldwin siedział na podłodze przy wannie, do której wsadził sporej wielkości miskę. Rozalinda o dziwo wydawała się całkiem zadowolona z kąpieli w sztucznie pachnącym truskawkowym mydle. Rozbijała ogonem kolejne bańki mydlane, kichając, gdy piana dostawała się jej szczurzego nosa.
- Och doprawdy min kjære ? – Powtórzył tą pieszczotliwą norweską klątwę, chociaż jego akcent pozostawiał bardzo wiele do życzenia.- Cóż złego jest w odrobinie szaleństwa? Choć… Dziś łatwo się zawieść, wiesz? Spotkałem pewnego Mulcibera, całkiem niedawno. Jakiż on się wydawał zachwycająco szalony.- Westchnął, wyciągając mokre dłonie z wanny. Otarł je o własną szatę nim sięgnął po przyniesioną przez nią szklankę z alkoholem.- Ale okazał się tylko rzemieślnikiem. W dodatku zajebiście uzależnionym od ojca.- Przyłożył dramatycznie wolną dłoń do piersi.- Wierzę, że ojciec chce dla mnie i dla rodu jak najlepiej! Mogę być kimś więcej aniżeli wykonawcą erotycznych świeczek! Tak mi oświadczył, gdy się widzieliśmy.
W głosie Baldwina pojawiła się przez moment nieskrywana pogarda. Skrzywił się, na jeden raz upił pół szklanki wprawionym ruchem człowieka, który whisky pija częściej niż wodę. Podniósł wzrok, spoglądając w jasne oczy Scarlett. Oboje wiedzieli o kim mówił. Może i nie stracił tego chłopięcego uroku, ale atmosfera nieco zgęstniała.
Jakby badał, bezgłośnie pytał – a ty? Jesteś taka sama? Nudna, ślepa na piękno, przerażona swoim własnym potencjałem?

- Ja… Maluję odkąd tylko pamiętam.- Przyznał uczciwie. Odstawił szklankę na kafelki obok siebie, biorąc z podłogi puchaty ręcznik. Ułożył go sobie ostrożnie na kolanach.- To ponoć rodzinne. Zdziwiłabyś się ilu Malfoy’ów zostało obdarzonych przez Boginię Matkę talentem. Moja – najmilsza, najdoskonalsza – siostra stryjeczna Lorraine jest niezwykłą pianistką. Jestem przy niej jak dziecko z kredkami świecowymi.- Zaśmiał się bez cienia zazdrości. Opłukał Rozalindę pod ciepłą, bieżącą wodą i ostrożnie ułożył ją na przygotowanym ręczniku. Opatulił ją w kokonie, nie chcąc ryzykować, że się przeziębi. W łazience mimo gorącej pory roku było dość chłodno.
- Ale czemu nie zdradzisz mi czegoś o sobie? Wychowanka Durmstrangu, zagubiona w Londynie, raczej przyjezdna? Skrywasz jakieś tajemnice? Przed czymś uciekłaś z mroźnej Norwegii?
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#5
17.11.2024, 14:09  ✶  
Nie uzyskała odpowiedzi, toteż zerknęła w jego kierunku na krótką chwilę. Jak na ironię brak odpowiedzi często jest odpowiedzią samą w sobie. Ktoś był.
Jego pytanie z początku ją zdziwiło. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że to jej subiektywne podejście może być przyczyną różnicy poglądów.
-Ja bym była, ale ja jestem zjebana - wyznała wykrzywiając wargi w nieco zniesmaczonym grymasie - Biernie przyglądasz się jak jakaś suka w peruce sprzed epoki bezwstydnie dotyka coś co należy do Ciebie. - zmrużyła ślepia, niemal czując pod skórą jak niewygodne i palące musi być to uczucie - Słyszysz jak twój ukochany z czułością zwraca się do kogoś, kto nie jest tobą, będąc w tym zajebiście przekonujący. Jego ton głosu, tak czuły szepczący wyznania miłości, które przecież należą do ciebie. To dla Ciebie są zarezerwowane jego słowa, jego czułość, jego spojrzenia pełne miłości. To twoje i tylko twoje. - Jej wzrok zawisł na jednej z ram, lustrując uważnie wyżłobienia. Co prawda to nie były jej doświadczenia, takich nie miała, wiedziała po prostu jakby to wyglądało. Znała siebie i była świadoma jak bardzo potrafi jej bić na łeb- Czujesz jakby cię okradli, zabrali coś co należy przecież do Ciebie. Poniżyli. Bo ty nie widzisz w nim postaci mimo starań, ty widzisz w nim swoją północ i południe, swoje słońce i księżyc. Czujesz się zdradzony, próbując jednocześnie wyjaśnić i przekonać siebie, że to przecież nie dzieje się naprawdę. A jednak boli, doprowadza krew do wrzenia - Spojrzała na Baldwina, a na jej twarzy pojawiło się rozbawienie. Świadoma była, że lekko się zapędziła i rozgadała -Jestem zbyt terytorialna na takie cyrki. Może gdybyś zapytał kogoś normalnego to by Ci powiedział "Nie, nie ma powodu do zazdrości", ale zapytałeś mnie - Wyznała, a na jej ustach pojawił się łobuziarski uśmiech.  Wiedziała, że to z nią jest problem. Kogoś innego z pewnością rozpierałaby duma widząc ukochaną osobę na scenie, ale nie ją. Zresztą nie tylko z aktorami miała problem, jej facet nie musiał być aktorem aby tą zalała krew i owładnęła chęć mordu. Aktor był tym skrajnie beznadziejnym przypadkiem i nawet ona i jej beznadziejny gust wiedział, aby od tej grupy trzymać się na dystans.

Łazienka jakoś nie zwróciła jej uwagi, gdyż ta była skupiona na blondynie i tym z jaką delikatnością obchodził się z Lindą. To był jeden z tych kontrastów, który rzucał się w oczy tym, którzy chcieli go dostrzec.
Słysząc z jego ust norweski zwrot, którym zwykła go raczyć, nie potrafiła powstrzymać się od uśmiechu.
Cóż jest złego w odrobinie szaleństwa? - Nic, tylko szaleńcy są tak naprawdę coś warci w tym świecie pełnym bezsensownych reguł.
Jednak nim zdążyła chociażby otworzyć usta do jej uszu dotarło jej rodowe nazwisko.
Zajebiście uzależnionym od ojca - Już wtedy doskonale wiedziała o kim mówi blondyn i niejako skamieniała.
Poznali się.
-Charlie.. - mruknęła niemal bezgłośnie, tuż przed tym jak sparodiował jej brata. Ta, to bezsprzecznie brzmiało jak jej Charles. Ślepo zapatrzony, głuchy na argumenty. Ojca kochali oboje, chcieli by był dumny, niby tak samo, a jednak zupełnie inaczej. Charlie na każdym kroku bał się, że go zawiedzie, robił rzeczy aby Richard się nie zawiódł. Zaś Scarlett chciała mu zaimponować. Jej motywacje były pozbawione strachu i mówiły "Spójrz i doceń, daj mi trochę uwagi na którą zasłużyłam".
Zrobiła krok w stronę Malfoya, a następnie usiadła, chcąc pozbyć się upierdliwej perspektywy.
-Jeśli szukasz w moich oczach zagubionego cielęcia, to źle trafiłeś, Baldwienie Malfoy - szepnęła, a lodowe spojrzenie pochwyciło kontakt wzrokowy i ani myślało, aby go utracić - Te dawno temu zdechło porzucone i zgniło niepogrzebane, a teraz nawiedza mnie w snach. - zmrużyła ślepia - Nie przyrównuj mnie do braci, bo jestem zbyt dumna aby kto po mnie deptał, min kjære - mówiła spokojnie, można by rzec zbyt spokojnie.
Charliego kochała bezgranicznie, aczkolwiek nie potrafiła pogodzić się z myślą, że ten dalej skamlał, dalej gloryfikował, po tym jak został poniżony. Nie mogła uwierzyć, że pochylił głowę i dalej ślepo wierzył i ufał. Ona była zbyt dumna aby to zrozumieć.
-Kocham Charliego nad życie, ale nie mogę słuchać o tym jak kolejny raz chyli łeb - mruknęła, krzywiąc się.

A więc Malfoye to artystyczna rodzinka, a przynajmniej Baldwin nie jest jedynym, który ma te czy inne talenty.
Słuchała go uważnie. Obserwując subtelne zmiany jakie zachodziły na jego twarzy. Siostra Stryjeczna musiała być kimś bliskim. A może nie? Może on zwyczajnie życzył innym dobrze? Albo przynajmniej rodzinie.
Strasznie szybko zmieniał mu się nastrój, a ona, niczym cień, zdawała się reagować na każdy z nich.
-Trochę zazdroszczę, tak ciut - rzuciła lekko i spojrzała Linde, która wylądowała na ręczniku, zaraz częściowo znikając opatulona materiałem.
-Hm? - Oderwała wzrok od gryzonia, kolejny raz potykając się spojrzeniem o spojrzenie chłopaka.
-Obawiam się, że prawda mogłaby Cię zawieść - wyznała, opierając się o wannę - Po śmierci mentorki dołączyłam do rodziny, ot cała historia. - mruknęła, zastanawiając się nad czymś krótką chwilę, jednak chyba było to na tyle nieistotne lub niewygodne, iż postanowiła porzucić ów myśl.
-Właściwie... Jesteś stąd, nie? Wyglądasz młodo.. Długo już tu mieszkasz? W sensie w mieszkaniu- dopiero teraz jej wzrok zaczął przesuwać się po ścianach, zastygając spojrzeniem na poszczególnych purchelkach farby, która napęczniała pod wpływem wilgoci - Nie wygodniej by Ci było mieszkać ze starymi? - zapytała, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Ona też była młoda, a rozglądała się za nowym lokum. W końcu pomaga to uniknąć niewygodnych pytań. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal - Chociaż... może to głupie pytanie. Dobrze jest żyć poza zasięgiem wzroku starszch.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#6
18.11.2024, 01:38  ✶  
- Charlie. – Skinął głową, nawet jeśli nie potrzebowała potwierdzenia. Ale nie o jej bracie chciał rozmawiać. Nie, gdy miał przy sobie prawdziwą perełkę tej podrzędnej rodziny. Może mógł przymknąć oko na to jak żałosna wydawała się krew czarownicy. Czy i ona była zrodzona z Malfoy'ówny, którą sprzedano jak ostatnią dziwkę, miast oddać któremuś rzeczywiście godnego jej genów?
Wyciągnął powoli dłoń w jej stronę. Ujął podbródek dziewczyny, unosząc jej głowę ku miękkiemu światłu w łazience; pozwalając ciepłu rozlać się w bladych tęczówkach, zmieszać z ich chłodnym błękitem. Mogła poczuć chłód sygnetu rodowego, tkwiącego na palcu Baldwina. Chropowatość długiej, ciągnącej się przez całe wnętrze dłoni blizny.
- Musisz śnić niezwykłe sny.- Mruknął przyglądając się wszystkiemu wyjątkowo uważnie. Chciał je zobaczyć na własne oczy, a cichy głosik w głowie podpowiadał, że przecież może. Wystarczyła odrobina chęci. Jedno proste zaklęcie. Jeden ruch wahadełka. Tak niewiele, by podświadomość dziewczęcia stała się jego nowym płótnem. Ostrożnie odłożył opatuloną w ręcznik Rozalindę na bok. Było coś wyjątkowo w takich krótkich, obdartych z fałszu i patosu, momentach.
Wysłuchał historii o zmarłej mentorce, ale widząc tą chwilę zawahania postanowił dalej nie drążyć tematu. Uznał za to za uczciwe, żeby jej odpowiedzieć. Opowieść za opowieść.
- Jestem stąd. W sumie to z Oxfordu. To całkiem niedaleko stąd.- Przechylił lekko głowę.- Moi rodzice jak zbawienia wyczekują dnia kiedy ktoś im powie, że zdechłem zapity w jakimś rowie na Nokturnie, więc no cóż... wspólne mieszkanie raczej odpada. - Odpowiedział lekkim tonem jakby mówił o pogodzie, przy czym wzruszył lekko ramionami.
To była historia stara jak świat. O niesfornym dziedzicu, który zajrzał zbyt głęboko w mętne wody czarnej magii. Który poprosił o zbyt wiele, pragnąc tak naprawdę tylko tego co mu się zwyczajnie należało; tego czego pragnęli od niego Bogowie. O dziecku, które pewnego dnia w kłótni wyszło trzaskając za sobą drzwiami; dziecku, od którego oczekiwano powrotu z podkulonym ogonem jak na syna marnotrawnego przystało.

Wrócił myślami do jej słów o zazdrości. Chciał dać odpowiedź, nawet jeśli ta nie była satysfakcjonująca. Bo Baldwin nie zamierzał jej okłamywać. Nie zamierzał twierdzić, że to wszystko to tylko praca, a po przedstawieniach to on z koleżankami chodzi na kremowe piwo. Nie liczył jak często gościł je w swoim łóżku, gdy odbierał to czego pozbawił go dramaturg; gdy dopisywał własne zakończenie. Sztuka rządziła się swoimi prawami, nienawidząc konwenansów i zasznurowanych obyczajów.
Dłoń, która dotychczas czule muskała jej policzek, zsunęła się odrobinę niżej. Zresztą wraz za nią powędrowało jego spojrzenie. Upajał się wizją zielonkawo-fioletowych siniaków na tej bladej skórze. Jego własnej pieczęci.
- Zapytałem Ciebie, bo twojej odpowiedzi byłem ciekaw.- Stwierdził, pozwalając ciszy zapaść między nimi na kilka, ciągnących się w nieskończoność sekund.
- A co jeśli Ci powiem, że pamiętam każdy jeden pocałunek wymieniony na scenie, każdą łzę uronioną ku uciesze tłumu?- Zapytał spokojnie.- Każdy. Jeden. Oddech.- Docisnął delikatnie kciuk do zgłębienia, gdzie mostek łączy się z szyją. Na tyle delikatnie by bez przeszkód mogła oddychać, na tyle stanowczo by poczuła ucisk, może lekki dyskomfort. Zaraz jednak odsunął palce. Cofnął rękę, bacznie obserwując czy spróbuje się zbliżyć wbrew naturalnym instynktom. Czy rzeczywiście to cielątko zdechło, zastąpione czymś zupełnie innym.- Co jeśli ci powiem, że nie jesteś pierwszą, która pije moje whisky? Pewnie nie jesteś też ostatnią. Tak jak ja nie jestem ostatnim dla Ciebie.- Zaśmiał się krótko. To mógł być prosty, uczciwy układ jeśli tylko by tego chciała.- Masz rację. Stajemy się nimi. Na tych kilka ulotnych chwil. Wypowiadamy słowa. Wymieniamy pocałunki i łzy. Ale to nie są nasze słowa. Nie nasze gesty. To niewiele warte wyznania spisane przed wiekami przez martwych poetów, tylko po to by pruderyjne pannice mogły sobie ulżyć przy zaczytywaniu się o miłości doskonałej.- Zmrużył lekko powieki. W tym świetle zdawała się być tak zachwycająco podobna do Cal...
Baldwin kochał teatr. A przynajmniej tak mu się zdawało. Upajał się cierpieniem i obłędem w oczach aktoreczek, które na parę godzin zapominały o swoim żałosnym życiu by wpaść w jego objęcia, marząc o chwili, gdy słowa Szekspira czy innego wieszcza, staną się tymi Malfoy’owymi. Upajał się swoim geniuszem, zasianym we własnej duszy przez Orfeusza, gdy w tłumie odnajdował swoją Dellilah, zawsze zajmującą to samo miejsce. Lorraine była mu kotwicą podczas tych wieczorów, gdzie zacierała się granica między światem snów i wspomnień, a rzeczywistością rozgrywającą się na scenie. Grał, aby dostrzec w jej pięknych oczach łzy wzruszenia. Tylko dla niej, nawet jeśli w kąciku oka widział sylwetkę swojej prawdziwej muzy.
- Aktorzy są niewiele więcej warci od kurew.- Zniżył głos do szeptu, przysuwając twarz nieco bliżej. Tylko po to, żeby mogła go usłyszeć. Każde ciche, przejmujące, zdawałoby się szczere do bólu słowo.- Co za różnica czy się pieprzysz czy obnażasz duszę za parę galeonów od widza? W gruncie rzeczy robimy to samo. Zamykamy oczy i wyobrażamy sobie, że przed nami nie stoi ta suka w peruce sprzed epoki.- Przez ułamek sekundy nawet zastanawiał się czy jej nie pocałować; tu, teraz, na tych chłodnych łazienkowych kafelkach. Ale tego nie zrobił.- Zazdrość i zdrada jest niczym w porównaniu do uczucia władzy jaką możesz mieć. Słodki jest ból Scarlett, gdy przygryzasz wargi do krwi, bo wiesz – tak dobrze wiesz, że ona jest tylko pustą skorupą, marionetką w rękach bogów i sztuki. Ale ty… Och, ty wiesz, że gdy tylko zgasną ostatnie lampy, on wsunie w twoje loki kwiaty; odzieje w szaty, które otulały ciało Ofelii, gdy obmyły ją wody lodowatej rzeki. Tylko po to by je z ciebie równie prędko zedrzeć.
Nie krył się z emocjami – z jego twarzy dało się bez trudu odczytać to typowe dla artystów natchnienie, cień hamowanego pożądania i dziwaczny, głęboki smutek.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#7
19.11.2024, 23:13  ✶  
Niezwykłe. To określenie kazało jej zatrzymać się na krótki moment. Przekleństwa, które nie dały jej złapać oddechu, gdy tylko składała swą duszę w objęcia pana snów. Chociaż w jej przypadku była to mara. Odarta z dobra i łaski, przyodziana w szkaradę. Sapiąc i dysząc obrzydliwie, wisząc nad jej łóżkiem, gdy tylko przymknęła powieki.
-Kiedyś was sobie poznam - oświadczyła, wiedząc, że kiedyś nigdy nie nadejdzie. Ich wspólny obraz rozmyje się z kolejnym dniem, pozostawiając paskudny bałagan, którego nijak nie będzie dało się uprzątnąć.
Mętne wspomnienie, które może pewnego dnia, gdy wytoczy się z odmętów pamięci i zakradnie do świadomości, wywoła delikatny uśmiech, bądź zmrozi krew w żyłach.
  Lodowe tęczówki zastygły na jego twarzy, gdy mówił o rodzicach. Co takiego zrobił? i czy musiał robić dużo. Czasem wystarczy wywiad w gazecie jak się okazało, aby bezgraniczna miłość rodzicielska okazała się wcale nie taka bezgraniczna.
-Ich strata - stwierdziła zgodnie z własnymi myślami. Nie wiedziała co doprowadziło do ich konfliktu, ale czy to było ważne? W tym momencie nie było. Mogła się domyślić, że Baldwin jest skrzywdzonym szczenięciem. Sama była z dysfunkcyjnej rodziny. Tacy mieli to do siebie, że się przyciągali. Cóż, będą ćpać w bawełnianych sweterkach. W końcu całe życie uczyli się spadać.

Drgnęła, gdy jego dłoń przesunęła się w okolice obojczyka. Poczuła delikatny dreszcz, który leniwie pełzł po jej ciele, gdy ta wpatrzona w jego ślepia, odliczała każdy oddech, jak gdyby któryś miał jej umknąć.
Jego głos zdawał się odbijać echem w jej uszach, gdy próbowała poskładać chaotyczne emocje. Ułożyć je jak puzzle, zebrać w jedną całość, ale tak tragicznie do siebie nie pasowały.
A więc dziś będziesz moim całym światem, Baldwinie Malfoy, zaś jutro jedynie mglistym wspomnieniem. Przez chwilę krótszą niż tarcza zegara. A my, pewnego dnia miniemy się jak obcy idąc jedną z alejek horyzontalnej. Ty w stronę nokturnu, ja niemagicznego londynu.
I zapomnimy, że przez krótką chwilę nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Był to scenariusz odmienny od tego, który przerabiała wielokrotnie. Obcy. Niepasujący do realiów w których przyszło im żyć.
Pochłaniała każde kolejne słowo, jak wtedy gdy jako mała dziewczynka słuchała bajek czytanych przez Shafiq'a. A jednak treść jego słów nie stała obok baśni. Nie było w nich ani krzty niewinności. Były brudne, nieprzyzwoite, nietaktowne.
Czuła rosnące napięcie, wręcz namacalne.
-Wtedy bym Ci powiedziała, że może warto zwariować raz czy dwa - szepnęła, nieznacznie skracając dystans jaki ich  dzielił. Ich wargi niemalże się stykały i jedynie milimetry dzieliły ją od przepaści.
Co skrywa twoja dusza, min kjære? Co o mnie myślisz? Czy twoje słowa są jedynie obłudą i fałszem ukrytym skrzętnie w słowach niezobowiązania? Czy gdy pogrzebie godność na rzecz chwilowej obsesji stanę się obiektem cichej drwiny? Uraczysz moją duszę nowym tatuażem w którym to krew zastąpi tusz? Śladem na skórze, znamieniem wstydu, pamiątką że przez moment uwierzyłam w twoje słowa i to, że wcale nie żerujesz na szczątkach naiwności. Czy te oczy pełne pasji i smutku są prawdziwe?
Jasne tęczówki pochwyciły jego spojrzenie i ani śmiały puścić. A on, z tak bliska mógł dostrzec pewną anomalie, zaburzenie, które trwało krótki moment, chwilę krótszą niż zaczerpnięcie oddechu, który teraz gładził ich wargi i policzki.
Przez krótką chwilę zdawało się, że błękitna tafla jej spojrzenia drgnęła. Jak gdyby ktoś bezwstydnie ukradł wszystkie gwiazdy z nocnego nieba, a następnie rozsypał je w jej oczach. Każda z nich połyskiwała własnym blaskiem, subtelnym acz zauważalnym. Można by rzecz, że jej spojrzenie byłoby odpowiedzią na to jak wyglądałoby bezchmurne błękitne niebo, gdyby noc nie poskąpiła im gwiazd.
Nie trwało to długo, a gdy gwiezdne konstelacje postanowiły opuścić jej tęczówki, można by się zastanawiać czy to była prawda czy tylko mu się wydawało. Nieświadomy tego, że to był moment w którym ta, skupiona na jego osobie, zarzuciła sieć.

Rzut na nici
Rzut Z 1d100 - 35
Akcja nieudana
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#8
25.11.2024, 10:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.11.2024, 20:24 przez Baldwin Malfoy.)  
“Kiedyś was sobie poznam” przyjął z leniwym uśmieszkiem. Nie odpowiedział, ale założył jej kosmyk jasnych włosów za ucho, przesuwając przy tym palcem po skroni Mulciberówny.
Kiedyś nas już nie będzie. Chciał odpowiedzieć, ale uznał, że to nie moment na psucie nastroju.
- Nie rozmawiajmy o nich.- Mruknął cicho, wyraźnie rozbawiony. Rozmyślanie o własnej matce nie należało do najlepszego repertuaru, gdy planował mieć pod sobą już za parę chwil to urocze, szalone dziewczę.
Mieli tylko to jedno popołudnie. Może jeden wspólny wieczór, gdzie nie musieli się przejmować konwenansami i krytycznym okiem zakonserwowanego społeczeństwa. Tu, w maleńkim mieszkaniu niczym żebraczym mikrokosmosie mogli być wolni. Byli. Nawet jeśli tylko przez ułamek wieczności, a ich wolność ograniczała się do zniszczonej łazienki.
Nie przejmował się tym, tak jak zdążył już zepchnąć w podświadomość niedopitą, czekającą na swoją kolej, whisky. Wszystko inne przestało mieć znaczenie, tak długo jak miał Scarlett w zasięgu rąk.
Tonął w jej oczach, w kiepskim łazienkowym świetle próbując dostrzec w nich coś więcej. Może to była tylko iluzja, może złośliwe ogniki kpiły sobie z niego.

Rzut na Percepcję, czy widzi coś nietypowego, kiedy Scarlett się tak w niego wpatruje będąc bardzo nieprzyzwoicie blisko (na dostrzeżenie próby użycia jakiejś magii umysłu)
Rzut N 1d100 - 6
Akcja nieudana


Chcę ją namalować - przemknęło mu przez myśl. Potrzeba większa niż to czego chciało ciało. Scarlett wydała mu się nagle zachwycająco piękna, z oczami rozświetlonymi tysiącami gwiazd. - Chcę ją.
I tyle. Chciał jej, nie chorego wyobrażenia, którego z reguły potrzebował by obudzić w sobie choć namiastkę pożądania do tych wszystkich bezimiennych blond zamienników, a myśl ta zrodziła poczucie zdrady. Nie modlił się o przebaczenie. Jeszcze nie. Na to przyjdzie czas, gdy Mulciber zniknie z jego życia jakby nigdy w nim nie zaistniała.
Wpatrywał się w jej twarz z lekko drżącymi wargami jakby tłumił w sobie westchnienie zachwytu. Pozwolił sobie na smakowanie doskonałości, ale nie przysunął się do pocałunku. Jego dłoń wróciła na miękką skórę na karku dziewczyny. Ciepłą, choć kolorem przywodziła na myśl norweskie klify z których pewnie pochodziła. Naprowadził ją, by pokonała tą maleńką, cholernie nieznośną odległość.
Było w tym pocałunku coś przyjemnego. Mniej szokujący niż ten, który wymienili na rogu Pokątnej i Nokturnu. O wiele mniej zabarwiony obawą, że zaraz dostanie w pysk po tym pocałował ją ponownie, chwilę potem.
To jak to było, że po trzecim razie się zerowało?
Przerwał pocałunek dopiero, gdy płuca zaczęły domagać się choć uncji tlenu. Nie dał jej jednak odejść i zniknąć. Teraz miał ją tylko i wyłącznie dla siebie. Skąpaną w szaleństwie i ciepłym świetle jak biblijną Lilith. W niemal nabożnym milczeniu, przerywanym tylko krótkim urywanym oddechem, zsunął się z pocałunkami na jej żuchwę, Za uchem. Na szyję.
Miał właśnie wsunąć wolną dłoń pod materiał jej szaty i pomóc się pozbyć irytującej przeszkody już teraz natychmiast, gdy jego ruchy przerwało nagłe zawahanie się. Nie dlatego, że jej nie chciał. Bogowie brońcie! Cóż za żałosna, świętokradzka myśl.
Nie podobały mu się wszystkie problemy logistyczne, które uparcie przychodziły mu na myśl. Kafelki byłyby zbyt niewygodne i zimne; czysto teoretycznie mógłby jej zafundować przemiłą kąpiel, ale to by trwało. Nie chciał czekać. Zwłaszcza, że sporą część nagrzanej wody zużył na Rozalindę. Salon? Jeśli była choć trochę podobna do brata dostałaby szału, gdyby ułożył ją na swojej kanapie, zrzucając wcześniej wszystko co tam leżało na ziemię. Nie planował aktualnie układać kolorystycznie tubek z farbą. Została więc tylko…
-... sypialnia.- szepnął, gdy nareszcie na moment tylko oderwał swoje usta od jej smukłej szyi, ciesząc oczy czerwieniejącym śladem na skórze. Sensowne miejsce, biorąc pod uwagę, że nie spał tam od kilku dni. Ni to polecenie, ni prośba, a gdyby się wsłuchać mogłaby wyczuć nawet jakąś namiastkę pytania.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#9
30.11.2024, 11:45  ✶  
"Nie rozmawiajmy o nich" - delikatnie skinęła głową. Nie zamierzała drążyć ów tematu. Nie dziś, nie tu - a jutro... jutra nie będzie. Jego rozbawienie wydało się rozbrajające i może by go szturchnęła, ale nie śmiała psuć tak majestycznego zjawiska, które zaczynało powoli kiełkować. Napięcie, które wierciło coraz to większą wyrwę w brzuchu, wzbudzało najprymitywniejsze instynkty, gdy tkwili zawieszeni w czasie, wpatrując się w siebie nawzajem.
Chwila, tak irytująca i niepewna. Granica na której balansowali - a która została przekroczona, gdy przy niewielkiej pomocy wpadła na niego ustami, racząc się ich smakiem.
Tylko ty i ja - kontra podmuchy gorąca.
Zadrżała, gdy usta blondyna zgubiły drogę, sunąc po skórze na jej szyi. Czuła jak jej wszystkie mięśnie zaczęły się spinać pod natłokiem emocji, a ona starała się wyrównać oddech, zaczerpnąć tchu, którego jeszcze nie zdążyła odzyskać po pocałunku. Zacisnęła palce na jego koszuli. Jej godność właśnie uciekła bokiem, a ona nie miała zamiaru jej zatrzymywać. Nie dziś, nie teraz, potem. Potem pożałuje, albo i nie. W tym momencie była pewna, że ją to zwyczajnie nie obchodzi, gdy chaotyczne myśli krążyły wokół Malfoya - co rusz rozbijane przez kolejną fale ciepła. 
-Hva?- mruknęła stłumionym głosem, marszcząc brwi. Jakby to słowo ją zdezorientowało i rzeczywiście tak było. Jednakże z zupełnie innego powodu niż można by przypuszczać. Bowiem oto jej dwujęzyczność szlifowana od kołyski z hukiem wylądowała w koszu za sprawą blondyna o zjawiskowych oczach i miękkich, gorących ustach.
Co on właśnie powiedział? - szepnęły myśli, a ona mglistym spojrzeniem wiosennego poranka nieudolnie próbowała przywołać w pamięci te jakże trywialne słowo, które teraz brzmiało jak zaawansowana łacina.
Cóż to było za uciążliwe uczucie, wręcz irytujące. Pochwyciła oddech. To było szalenie dziwne słysząc słowo, które wiedziała, że zna, ale za nic nie mogła skojarzyć definicji.
-Soverom... - szepnela zaraz, gdy któryś z jej styków zdawał się nawiązać połączenie i przyszedł moment oświecenia. Sypialnia, głupia.
Pewnie by się spaliła ze wstydu, ale nie mogła. Nie, gdy miała zamiar spłonąć z zupełnie innego powodu. Aż zostanie jedynie popiół, który rozwieje wiatr, a ona się wybudzi.
Usprawiedliwiała się tym, że jej relacje romantyczne posługiwały się norweskim, bądź bliźniaczym szwedzkim, ale nie angielskim.
Odchyliła się delikatnie, aby móc wyłapać spojrzenie chłopaka.
Opuszkiem wskazującego palca uniosła nieznacznie jego brodę, aby móc zbliżyć twarz do jego twarzy
-Soverom, Baldwin, dziś pamiętaj, a jutro...jutra nie będzie... - wyszeptała z uśmiechem, po czym musnęła wargami jego usta, zaraz przegryzając delikatnie jego wargę.
Stój - Skrzywiła się do własnej myśli, jak i do sugestii chłopaka o której prawie już zapomniała, bo ta zdawała się tracić na ważności.
- no chodźmy - rzuciła szybko z niejakim rozbawieniem, ale w jej głosie słychać było zniecierpliwienie podszyte wręcz swego rodzaju irytacją.
I jeśli mogła to wstała, czując jak powoli trzeźwieje. Bynajmniej to nie alkohol był sprawca jej upojenia. Zatrzymała się w progu, aby się na niego obejrzeć.
A mógłby się stać jej ulubionym uzależnieniem. Używką po którą sięgałaby niemal bezmyślnie.  Środkiem odurzającym po którym czekałby ją długi odwyk, jak już pozostawi spustoszenie w jej duszy. Gdy historia zatoczy po raz kolejny koło. Gdy z ognistego uczucia będzie obserwować jak ich nici zmieniają kolory, powoli okrywając się czernią, spowijają mrokiem z którego nie odwrotu. Aż do momentu, gdy będzie mogła stwierdzić, że to koniec - nie ma czego zbierać, ratować, ich świat przestał istnieć, ich anioł dawno jest martwy. Po raz kolejny zostawiając ją w przeświadczeniu, że zawsze jej będzie czegoś brak. 
Mógłby być tym wszystkim, ale nie będzie, pozostanie jedynie sennym marzeniem do którego będzie skłonna wracać w czterech pustych ścianach.
Mieszkanie nie należało do największych, a że z jego większością zdążyła się zapoznać toteż odnalezienie sypialni nie było znowuż takie karkołomne.
W drodze zdawała się mu umknąć, ulecieć z rąk, trzymać na dystans, a jednak tak aby wciąż mieć go na wyciągnięcie ręki.
Zatrzymała się dopiero w sypialni, obracając w jego kierunku, aby to spojrzeć w te piękne oczy. Moment wytchnienia dał jej przestrzeń by wrócić myślami do rzeczywistości, także teraz z iście niepokalanym uśmiechem patrzyła na niego.
-Co my tu robimy, min kaejre? - zagaiła tak niewinnie jakoby doznała amnezji, tylko jej oczy płonęły łobuziarskim blaskiem zdradzając, że ta się droczy, może w zemście za chwilowe otrzeźwienie, może z czystej złośliwości by zobaczyć co zrobi.
-Oh, masz coś na ustach - mruknęła nieskalanym brudną myślą tonem, aby delikatnie przesunąć palcem po jego dolnej wardze - a może... mi się zdawało.... - dodała by zerknąć na niego spod wachlarzy rzęs.

Czujesz irytację? Ja czułam, gdy kazałeś mi wstać, min kaejre
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#10
04.12.2024, 10:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.12.2024, 10:36 przez Baldwin Malfoy.)  
Reagowała na każdy jego ruch, każdy dotyk, każde muśnięcie warg na skórze. Zupełnie jakby była stworzona do tego by dzielić z nim małe przyjemności tego szarego, brudnego świata. Nie analizował tego. Nie zastanawiał się nad niczym – a już z pewnością nie nad konwenansami, godnością czy tym żałosnym, sztucznym konstruktem wierności. Chciał jej. Kim byli ludzie, by mu jej odmawiać swoimi fałszywymi przekonaniami?
Uniósł kąciki ust, słysząc słaby głos, który zdołała z siebie wydusić. Jakby oddychanie było zbyt trudne, powietrze wciągane do płuc zbyt gorące.
Sypialnia. Soverom. Whatever.
Nie myślał o jutrze, bo i po co? Ono nadejdzie tak czy inaczej, Scarlett rozpłynie się w powietrzu, wracając pewnie do swojego nudnego życia panienki z dobrego rodu. Zmrużył delikatnie powieki.
Wyglądała jak Ona. Smakowała jak Ona. Granica powoli się zacierała, pozostawiając go w kompletnym otępieniu. Podniósł się za nią z podłogi, porzucając szklanki.
Wziął jednak Rozalindę – nie zasługiwała na to by zostać porzuconą w łazience dlatego, że umyślił sobie zabrać Mulciberównę do łóżka. Odniósł śpiącą szczurzycę w jej kokonie na kanapę.

Scarlett zatrzymał jeszcze w progu sypialni, łapiąc ją w pasie stanowczym, niemal władczym ruchem. Jeszcze mogła zrezygnować. Wybrać te drugie drzwi – wrócić do siebie, zapomnieć o tym wszystkim. Ale w jej spojrzeniu nie było nawet cienia zawahania. Jasne oczy tliły się światłem kradzionych gwiazd.
- Co my tu robimy?
Parsknął krótkim śmiechem, ale nie odpowiedział. O wiele bardziej wolał jej pokazać. Zresztą dość szybko jego usta na nowo były znów zajęte całowaniem jej słodkich warg, gdy pociągnął dziewczynę w głąb pokoju.

[+]Spoiler
[Obrazek: BqqALLw.png]

Przebudził się nad ranem. Chyba. Przez zasunięte zasłony przez które wpadała namiastka światła, ciężko było dokładnie określić porę dnia. Cokolwiek było zresztą dość ciężko rozpoznać. No może poza tym, że Scarlett nadal leżała w jego objęciach. Nie uciekła, nie wymknęła się bez pożegnania. Wsłuchiwał się w jej cichy, równy oddech, błądząc opuszkami palców po nagiej skórze Mulciberówny, ukrytej przed nim i światem tylko cienką warstwą koca, którym ją nakrył, gdy ostatecznie usnęła.
Powstrzymał chęć ucałowania jej ramienia; zsunięcia palców jeszcze nieco niżej; zabrania narzuty; zapalenia lampki oliwnej przy łóżku, żeby w jej bladym świetle przyjrzeć się jasnym, fioletowym wykwitom. Bogowie.
Uznał, że lepiej jednak wstać i zapalić papierosa. Nie będzie przecież kopcił w sypialni.
Narzucił na ramiona szatę, po czym wyszedł z sypialni. W salono-kuchnio-Merlin-sam-jeden-wie-czym panował  przyjemny chłód. Było to jedyne miejsce, w którym nigdy do końca nie było ciemno. Przez ogromne okno mógł obserwować budzącą się do życia Horyzontalną i Pokątną.

Ledwo zdążył zamknąć za sobą drzwi od sypialni, kiedy usłyszał rozdzierające serce miauknięcie. Wpatrywała się w niego para wielkich oczu.
- No już, już.- Wziął złaknione atencji kocisko na rękę, kierując się w stronę części kuchennej.
Zaklął sfrustrowany, odkrywając, że ktoś wszystko poprzestawiał. Ale kto? Teatralne skrzaty miały absolutny zakaz bywania tutaj. Przeklął znów trafiając na zły talerz po raz kolejny i ostatecznie wyjmując różdżkę z kieszeni. Był pewien, przecież pamiętał, że ta miska tutaj była! Przyświecił sobie, grzebiąc na wyższych półkach. Nie ma! Zapadła się pod ziemię. Kot znów miauknął oburzony. – Shhh, nie moja wina, że zniknęła.- Spróbował go uciszyć, ale jedyne co otrzymał w zamian to bolesne dziabnięcie w palec. Niewdzięczne kocisko.
W końcu znalazł jakieś dwie zbłąkane filiżanki. Odstawił puchatą, czarną kulkę chaosu i destrukcji na blat, po czym nalał mu mleka do jednej z nich. Do drugiej wlał resztkę whisky. Upił ciepłego alkoholu. Lepszy taki niż żaden. W każdym innym przypadku zabrałby się na Nokturn. Do Eurydyki. Może Sabrina jeszcze tam siedziała? Tam przynajmniej wódka była chłodna.
Przez sekundę nawet to rozważał. Scarlett wiedziała, gdzie są drzwi, sama mogła się wyprowadzić jak wstanie. Nie była małą dziewczynką.
Porzucił tą myśl – o wiele przyjemniejsza wydawała się ta, gdzie wracał do niej do łóżka; przyglądał się blond lokom rozrzuconym niefrasobliwie na poduszce, gładził miękką skórę i scałowywał kropelki potu, które się do niej przykleiły. Układała się w paletę barw tak sprzecznych z jej własnym imieniem – widział ją w błękitach, fioletach, tak zimnych jak wody samej Skandynawii.
Pozorna delikatność, której przeczyły świeże szramy pozostawione na jego ramionach i plecach. Bogowie, od kiedy seks czynił go tak żałośnie ckliwym? Dopił whisky, wreszcie odpalając papierosa. W sumie po to tutaj przyszedł. 
-  Gratulacje dzieciaku. Przeżyliśmy kolejny dzień.- Mruknął, drapiąc kota za lekko wyliniałym uchem.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Baldwin Malfoy (5157), Scarlett Mulciber (5638)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa