adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
—11/08/1972—
Anglia, Londyn
Scarlett Mulciber & Anthony Shafiq
![[Obrazek: qtHWhlm.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=qtHWhlm.png)
jak zamknąć w żarliwym głodzie
naiwność twą
jak w szumnym ogrodzie
porozmawiać z nią
jak osnuć na kłamstwach
miłość i ból
jak podzielić je
pół na pół
jak wydobyć z ust
słowa sycące
jak poddać się im
nim żywot spali je słońce
jak stanąć u bram
w niewinności bieli
jak między słowami
uwolnić cię z celi
![[Obrazek: qtHWhlm.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=qtHWhlm.png)
jak zamknąć w żarliwym głodzie
naiwność twą
jak w szumnym ogrodzie
porozmawiać z nią
jak osnuć na kłamstwach
miłość i ból
jak podzielić je
pół na pół
jak wydobyć z ust
słowa sycące
jak poddać się im
nim żywot spali je słońce
jak stanąć u bram
w niewinności bieli
jak między słowami
uwolnić cię z celi
Dziecięcy śmiech, ufność małych rączek splecionych na szyi, spokojny oddech uśpionej bajaniem duszy.
Dzieci Richarda Mulcibera były już dorosłe, kształtowały samodzielnie swoje ścieżki, a Anthony był ciekaw. Z całej znajomości z Richardem skorzystał finalnie tylko raz, na samym jej początku, za przysłowiowe "piwo". Mimo wszystko pewną rutyną stało się, że odwiedzał jego i trójkę wzrastających w surowym klimacie pociech, patrząc od maleńkości jak z każdą wizytą rosną i chłoną. Był to proces fascynujący, ale też napawający lękiem o to gdzie pogna ich surowość wychowania, uwarunkowania, które wmuszono w nich w okresie szkolnym, z lekką domieszką łagodności literatury, którą pozostawiał u ich progu za każdym razem. Był ciekaw, ale też w głębi serca czuł się lekko odpowiedzialny za nich, zwłaszcza tu, na "jego terenie". Bo o tym, że brat Richarda nie zapewni im wszystkiego czego potrzebowali był bardziej niż pewien.
Dlatego też zaprosił Scarlett na lody. Trochę głupio, trochę infantylnie, trochę z sentymentu, chciał od razu, od progu wysycić ją słodyczą, a gdzieś lepiej mogliby trafić niż pod dach Floriana Fortescue?. Oczywiście wiedział, że nazwisko Mulciber wciąż nie niosło w środowisku pozytywnych konotacji, przez idiotyczny ruch nestora rodu, niemniej nie zamierzał kryć się z tą znajomością po kątach. Dla niego dzieci wyrosłe na norweskiej ziemi pisały swoją własną historię, a pozbawione korzeni potrzebowały pomocy jak mało kto, w pierwszych krokach tu, w Londynie.
Siedział w kącie, niedaleko brzdękajacego pudła, wypluwającego z siebie cukierkowate melodyjki. Popijał herbatę i przeglądał Proroka Codziennego w najnowszym garniturze Rosiera, wszak był ich ambasadorem, wypadało więc promować markę nie tylko z plakatów rozwieszonych po Pokątnej czy Horyzontalnej. Brąz co prawda nie był jego ulubionym kolorem, dobrze jednak współgrał ze stalą sygnetu zdobiącego serdeczny palec jego lewej ręki. Był zaskoczony jak szybko przywykł do tego ciężaru, mimo że obrączkę zdjął ponad dwadzieścia lat temu, wraz ze śmiercią Edith oddał ją jej kochance. Kciukiem obracał ozdobę, co jakiś czas opuszkiem badając wyżłobiony w metalu celtycki symbol ochronny, mimowolnie uciekając myślami do tego, który wybrał dlań tą zabawkę.
Ostatecznie dzwonek u drzwi wejściowych zadźwięczał, wytrącając go z płynących w chaosie myśli, a twarz mężczyzny rozpromieniła się serdecznym uśmiechem.
– Scarlett dziecino, jakżeś wyrosła! – powitał ją tradycyjnie, po norwesku, choć od lat już nie przybyło niewiaście ani centymetra w żadną stronę. – Chodź no tu, niech Ci się przyjrzę? Jak podróż? – kontynuował dźwięcznie, sycąc się myślą, jak niewielkie będą szanse, że zostaną zrozumiani. W pogotowiu miał jednak zaklęcie wyciszające, gdyby entuzjazm dziewczęcia okazał się być zbyt dźwięczny. Serce zdecydowanie odziedziczyła po matce.
Dzieci Richarda Mulcibera były już dorosłe, kształtowały samodzielnie swoje ścieżki, a Anthony był ciekaw. Z całej znajomości z Richardem skorzystał finalnie tylko raz, na samym jej początku, za przysłowiowe "piwo". Mimo wszystko pewną rutyną stało się, że odwiedzał jego i trójkę wzrastających w surowym klimacie pociech, patrząc od maleńkości jak z każdą wizytą rosną i chłoną. Był to proces fascynujący, ale też napawający lękiem o to gdzie pogna ich surowość wychowania, uwarunkowania, które wmuszono w nich w okresie szkolnym, z lekką domieszką łagodności literatury, którą pozostawiał u ich progu za każdym razem. Był ciekaw, ale też w głębi serca czuł się lekko odpowiedzialny za nich, zwłaszcza tu, na "jego terenie". Bo o tym, że brat Richarda nie zapewni im wszystkiego czego potrzebowali był bardziej niż pewien.
Dlatego też zaprosił Scarlett na lody. Trochę głupio, trochę infantylnie, trochę z sentymentu, chciał od razu, od progu wysycić ją słodyczą, a gdzieś lepiej mogliby trafić niż pod dach Floriana Fortescue?. Oczywiście wiedział, że nazwisko Mulciber wciąż nie niosło w środowisku pozytywnych konotacji, przez idiotyczny ruch nestora rodu, niemniej nie zamierzał kryć się z tą znajomością po kątach. Dla niego dzieci wyrosłe na norweskiej ziemi pisały swoją własną historię, a pozbawione korzeni potrzebowały pomocy jak mało kto, w pierwszych krokach tu, w Londynie.
Siedział w kącie, niedaleko brzdękajacego pudła, wypluwającego z siebie cukierkowate melodyjki. Popijał herbatę i przeglądał Proroka Codziennego w najnowszym garniturze Rosiera, wszak był ich ambasadorem, wypadało więc promować markę nie tylko z plakatów rozwieszonych po Pokątnej czy Horyzontalnej. Brąz co prawda nie był jego ulubionym kolorem, dobrze jednak współgrał ze stalą sygnetu zdobiącego serdeczny palec jego lewej ręki. Był zaskoczony jak szybko przywykł do tego ciężaru, mimo że obrączkę zdjął ponad dwadzieścia lat temu, wraz ze śmiercią Edith oddał ją jej kochance. Kciukiem obracał ozdobę, co jakiś czas opuszkiem badając wyżłobiony w metalu celtycki symbol ochronny, mimowolnie uciekając myślami do tego, który wybrał dlań tą zabawkę.
Ostatecznie dzwonek u drzwi wejściowych zadźwięczał, wytrącając go z płynących w chaosie myśli, a twarz mężczyzny rozpromieniła się serdecznym uśmiechem.
– Scarlett dziecino, jakżeś wyrosła! – powitał ją tradycyjnie, po norwesku, choć od lat już nie przybyło niewiaście ani centymetra w żadną stronę. – Chodź no tu, niech Ci się przyjrzę? Jak podróż? – kontynuował dźwięcznie, sycąc się myślą, jak niewielkie będą szanse, że zostaną zrozumiani. W pogotowiu miał jednak zaklęcie wyciszające, gdyby entuzjazm dziewczęcia okazał się być zbyt dźwięczny. Serce zdecydowanie odziedziczyła po matce.