- Nie nazywaj go tak... - Mruknął, chociaż był to cichy pomruk. Jakby Laurent sam podświadomie nie do końca wpadł na to, czy na pewno chce tę myśl wypowiadać na głos, czy jednak nie. Bo w zasadzie szybka, trzeźwa kalkulacja mówiła, że Flynn nie miał niczego złego na myśli. Mimo "mały pierdolec" brzmiał bardzo obraźliwie. A już szczególnie w tak dziwacznym zdaniu, które się przetoczyło po ogrodzie. - Chodź, Migotku. - Kiwnął głową na skrzata, zastanawiając się nad tą dziwną sytuacją, która wkradła się w poczucie dyskomfortu. Zaledwie w przeciągu jednej chwili.
- Migotek się nie gniewa na Pana. - Skrzat nawet łagodnie się uśmiechnął do czarnowłosego. Nie było na jego poczciwej twarzy nawet grama poczucia obrażenia czy czegokolwiek takiego. Drobina strachu - to na pewno. Jakby był gotów w razie czego zrobić krok w tył. Jakby tylko coś złego miało się wydarzyć. A przecież nie miało. Coś we Flynnie i tak było takiego, że tych kroków w tył nie zrobił w pierwszym rzędzie. Coś? Sam jego gest był przekonujący do tego. Nie przygana, że JESZCZE nie skleił wazonu. Nie... Trzask teleportacji oznajmił, że skrzat zniknął sprzed Flynna - i pojawił się przed Laurentem. - Migotek nie chciał, żeby...
- Wiem, Migotku. - Kucnął przy skrzacie i wyciągnął dłoń, by ująć jego dłoń. Rzeczywiście - nie były ranne. Nic się temu niemądremu skrzatowi nie stało. - Proszę, zapytaj następnym razem, zanim będziesz coś takiego chciał naprawić, dobrze? - Tak właśnie można było przyjemny akt destrukcji zamienić w coś nieprzyjemnego. Chwilowa przyjemność wykasowana z listy rzeczy przyszłości, bo najważniejsze będzie to, że Migotek znowu może wpaść na niemądry pomysł montowania na nowo wazonów.
- Dobrze. - Czy skrzaty były aż tak odmienne od dzieci? Laurent tak nie uważał. Potrafiły mieć bardzo dojrzałe umysły, ale na wielu płaszczyznach pokazywały infantylność. Wiele zależało od wieku danego skrzata i od tego, w jakich warunkach dorastał. Od jego charakteru. Od wielu rzeczy.
- Jeśli szukasz zajęcia... posprzątasz dla mnie sypialnię? - Uszy znów stanęły Migotkowi w sztorc. Rozjaśniły się jego oczy i pokiwał ochoczo głową.
- Tak, Panie Laurent. Migotek już idzie! - I kiedy znów zniknął, a Laurent jeszcze kucał, już z pustą dłonią, zastanawiał się, czy nie powinien z tymi oczami przyrównać Flynna do jeszcze jednej istoty. Bo chyba oprócz Dumy jak dotąd patrzył na niego w ten sposób tylko Migotek. Nie był jednak przekonany, czy to porównanie mu się podobało.
Wstał.
- Lubisz pływać? - Zapytał zamiast odpowiedzi. - Czy masz uraz do morza po tym, jak prawie utonąłeś? - Może powinien siebie samego również o to zapytać. Z tym, że w tamtej sytuacji nie był sam bliski utonięcia. Flynn miał pełną rację - najpierw kąpiel. Tylko nie prysznic. A nawet gdyby wyborem nie było morze - byłaby nim wanna. - Aczkolwiek skoro mówisz o obiedzie to napełniasz mnie nadzieją, że jesteś głodny. - Obrócił się i wrócił do wnętrza domu. Postawił nowy bukiet na stole i wyciągnął różdżkę - taką, której Flynn jeszcze nie miał okazji widzieć - żeby poprawić stan tych kwiatów. Nie bez ciężkiego westchnięcia, kiedy nowy nabytek jeszcze nie do końca się go słuchał.