Przywdział uśmiech na usta jak najpiękniejszą z kreacji - jak jedną z tych sukienek, co wirowały wokół ciebie, kiedy tańczysz do jazzowej muzyki. Okręcały się wokół ud, podkreślały długie nogi, skrywały to, co najbardziej ponętne. Wyobrażał sobie, że jeszcze piękniejszy uśmiech właśnie rozjaśniał twarz Fleamonta. Piękniejsz - bo dla niego o wiele cenniejszy niż własny uśmiech. Obrócił delikatnie głowę, żeby rozchylić bardziej powieki i zerknąć na jego twarz. Chociaż na te usta, które potrafiły rozkosznie całować i okrutnie ciąć słowami. Opierał się właśnie o człowieka będącego uosobieniem kontrastów. Jeszcze większym kontrastem był sam Laurent, który korzystał właśnie z Fleamonta jak z własnej ramki. Mimo tylu barw samego Crowa, miał w sobie jeszcze tyle miejsca, by zapraszać tam kolejnych ludzi, przyjmować ich kolory i potem..! Z rozczarowaniem odkrywać, że zamieniają się w brąz. Brzydkie, brudne błoto. To nic. Laurent przecież już był ubrudzony. Sięgając po bożą łaskę upadł na rozdeptaną, mokrą od własnych łez drogę.
Nie pomylił się - tam tkwił uśmiech. Więc z drogi przeniósł go ten Kontrast prosto do ciepłej wody. Jak każdy kwiat, który potrzebował ożywienia.
- Nie lubisz poezji, a po głowie plącze mi się taki piękny utwór… - W odpowiedzi na to, że coś mu się śniło - to wtedy ten utwór w jego głowie rozbrzmiał. Mógłby go zamienić na piosenkę. - Tak, śniło mi się. To był piękny sen, który miał miejsce bardzo dawno temu… - W zasadzie wcale nie tak dawno, ale Laurentowi w głowie teraz jawiło się to jako przepaść czasowa. - Tak? Ja uwielbiam spać w wodzie. Dotykać jej. Doświadczać jej. Mógłbym żyć w morskich pianach i nie wyjść już na brzeg… - Florence martwiła się, że kiedyś to uczyni - pójdzie, odejdzie i nie wróci więcej. Nie wychyli się z bezpiecznej, morskiej otchłani. - Lecz skoro nie lubisz spać w wodzie, to byłby fatalny pomysł. Wolę posiedzieć z tobą na tarasie niż tkwić pod wodą bez ciebie. - To była bardzo prosta kalkulacja, a już na pewno banalnie prosta, kiedy wpadło się tak cudownie rozluźniony nastrój. Wszystkie myśli, które kazały kalkulować i zastanawiać się nad każdym czynem, badać każdą wypadkową, powoli wślizgiwały się przez dziurkę od klucza. Na razie były odciągnięte. Odciągał je Crow każdym delikatnym ruchem dłoni i każdym swoim słowem.
Zaśmiał się cicho i odruchowo trochę przykurczył ramiona od niespodziewanego polizania. Niektóre liźnięcia były całkiem spodziewane - na przykład te psie, gdy ten wystarczająco mocno wywijał ogonem i cieszył się na powitanie. Więc tak - istniały takie!
- Ach tak?
- Nie było odkrywcze, ale było absolutnie urocze i zabawne, co miało swój wyraz w jego głosie. - [b]Na pewno nie za lizanie i zjadanie mydła. - Co również nie było odkrywcze. Zaśmiał się znów cicho. - Za kwiaaty, za wspólną kąąpiel, wyrzucenie wazonu i uroczy uśmiech. Za te chwile, kiedy tak bardzo ważysz słowa i te, w których pozwalasz im popłynąć… - Przerwał tylko na moment, kiedy nastąpił ruch i odetchnął, zamykając oczy, kiedy poczuł nacisk palców na napiętych mięśniach. Przez ten moment milczał. - Za palenie na dworze i dbanie o to, żeby czasem ten dym mnie nie sięgnął i za pomyślenie, że przecież powinienem coś jeść. - To był tylko jeden dzień, a mógł z niego wyciągnąć tak wiele tych “dziękuję”. Tych małych i wielkich rzeczy, które przez czyny Flynna mówiły: myślę o tobie i martwię się o ciebie. Były małe? Ale znaczyły wiele. Tak jak wielkie gesty potrafiły się stać całkiem malutkie. - Mhmmm… - Zamruczał w odpowiedzi, podwijając nogi pod siebie i opierając na kolanach podbródek. - Chciałbym tu z tobą zostać na wieczność… Chwilo trwaj - jesteś piękna. - Na szczęście nie zawarł paktu z Diabłem, który by te słowa zamienił w czar.