Aniele Boży, Stróżu mój... Czy może Diable z Piekieł, Stróżu mój... No dalej, dalej. Wyliczaj dalej. Śmielej. Módl się, skoro już padły mądre słowa o modlitwie i jej spełnieniu. Ściskaj mocniej palce na tym kamieniu i przekonuj siebie, że świrujesz. Że to nie jest żaden sen i to nie jest żadna gra. Że to było prawdziwe veritaserum. Że wszystko dobrze, że niczym nie musisz się martwić - możesz odetchnąć, odpocząć. Odpuścić napięcie myśli i pozwolić sobie na sen.
To irracjonalne bać się pustki, skoro ta pustka była tylko zapowiedzią rychłego powrotu do tej słodyczy, która była kanibalizmem.
Czas okazał się jednostką względną w swoim upływie, ale im więcej sekund przemierzało tarczę zegara tym mocniej wygrywała siła perswazji. Tak, tak, siebie samego. Perswazja o tym, że jesteś przytomny i nic tu nie było udawane, że nie ma niczego dziwnego w rozstaniach chwilowych i nawet dłuższych, a ta reakcja jest... była... Lekko bzdurna, prawda? Tak, właśnie. Bzdurna. Zamiast wsłuchiwać się w pisk ciszy mógłbyś się wsłuchiwać w jakąś muzykę. Zamiast pochodu myśli - może pochód nut?
Nad tym już się zastanowić nie zdążyłeś.
Fala ogromnej ulgi była potwierdzeniem tego, że wrażenie przekonania siebie samego było tylko tym - wrażeniem.
- P-Pierogi? - Aż się niepewnie zająknął. Słowo samo w sobie chyba nie było obce? Słyszał je kiedyś? Albo i nie? Nazwa dania zupełnie nic mu nie mówiła, ale jego przybycie zza żelaznej kurtyny już brzmiało bardzo ciekawie. Wywinął się z koca i wyciągnął ręce nad barkami Flynna, żeby się do niego mocno przytulić. Kwiatów nie można było tulić. Crowa już można było - a nawet było to zalecane. Mógł go powąchać - teraz pachniał bardzo ładnie. Mógł poczuć jego ciepło, mimo tego, że właśnie gdzieś wyszedł bez koszulki i nie wyglądało na to, żeby był tym szczególnie przejęty. Laurent nie znał rzeczywistości, w której ludzie przychodzili półnago do restauracji. - Czyli zdaża ci się tam jadać, skoro słuchałeś jej opowieści. - Uśmiechnął się. Znajoma Polka robiąca pierogi... Jakich znajomości w zasadzie ten człowiek nie miał? Wszystkich przyciągał do siebie tak samo mocno? O ile nie odpychał ich swoim paskudnym, powierzchownym nastawieniem - Crowem, który kpiną deptał ścieżkę, zanim sam nią przeszedł.
- Już tyle czasu to czeka... - Że co? Że jeden dzień będzie zbawieniem? Oczywiście, że jeden dzień robił wielką różnicę, każda godzina robiła! Ale to w biznesie. Ten dom nie był biznesmen. - Zgoda. I tak nie mam na to siły. - Był moment zawieszenia, nim to powiedział. Zawieszenia wynikającego z zamyślenia. - Czemu właściwie nosisz się w takich ubraniach? Skóra potrafi być wygodna, ale nie w takim wydaniu... - Przemawiała przez niego ciekawość tego pytania, a na wspomnienie tego podskakiwania uśmiechnął się szerzej.
Puścił go, żeby się unieść usiąść.
- Idziemy do stołu?