Walka potrafiła mieć przeróżne wymiary. Mimo swoich bujnych wyobrażeń i podniecającej władzy wręczanej w jego blade paluszki, Laurent i przemoc wędrowali dwiema różnymi ścieżkami. Mijali się. Nie radził sobie z patrzeniem na nią i nie bardzo potrafił brać w niej czynny udział. Mógł więc walczyć tylko tam, gdzie nie potrzebna była pewna i silna ręka. Walka z uzależnieniem od papierosów jawiła się teraz jako bardzo odległa. O wiele odleglejsza niż łapczywie pochłaniany dym.
- Oby nie... - Zapytał się siebie samego, czy wolałby, żeby jego różdżka trafiła w czyjeś ręce, czy jednak żeby spłonęła. Chyba wolałby, żeby miała szansę komuś posłużyć - nawet jeśli jako ozdoba. Przecież na to zasługiwała. Cieszyła oko.
Skinął głową w akceptacji, nie potrzebował wcale większych wyjaśnień - nie przyszło mu do głowy w tej chwili, że stały za tym głębsze i dalsze powody, które zlepiały się na ten mętny świat podrzędnej istoty Flynna Bella. Człowieka, którego nawet nie znał prawdziwego imienia, a nie wpadł też na to, że to, które zna, jest zaledwie ksywką. Wszystko było z nim nie tak, że go akceptował i że chciał go dalej poznawać. Że chciał (tak mocno) dać temu szansę, bo to, co tutaj było, ta teraźniejszość owijająca się wokół ich gardeł, chwytająca za nadgarstki i ciągnąca za kostki, było zupełnie inne od wszystkich doświadczeń przeszłości. Płaszczyzna ich poznania była wywrócona do góry nogami. Powykręcali swoje obrazy od najgorszej strony, od której niewielu ludzi ich znało i dopiero teraz dali sobie szansę na poznanie się z tej całkiem lepszej. Crow później niż wcześniej.
Nie zostało szczególnie wiele na tej tacce.
- Mhmm... - Nieco się przekręcił tułowiem, ale nie nogami, o które Flynn opierał kolana. Sen. Tamten niezwykły, nietypowy sen, którego wrażeniami już się ze sobą dzielili - to akurat bardzo dobrze pamiętał. Nie spodziewał się, że usłyszy coś bardzo dobrego o sobie samym, ale nie spodziewał się też, że usłyszy coś tak złego. Krzywe zwierciadło - pomyślał o tym haśle od razu. A może wcale nie takie krzywe? Może to jedna z wielu możliwości jak mogła się potoczyć jego historia, albo jak jeszcze będzie mogła? Oby nie. Nie chciał wierzyć, że byłby zdolny do okrucieństw. Albo o tym gdzieś marzył..? Nie, absurd... absurd. Przesunął językiem po dolnej wardze, a potem ją trochę przygryzł. Chciał przeprosić. Przepraszać za samego siebie w jakimś innym uniwersum, za coś, czego się nie zrobiło. Gdyby nie nastrój, jaki sobą prezentował Flynn to pewnie by się teraz zestresował. Chyba jest w porządku. Nie było, bo kiedy on przeżywał swój piękny sen, tam dział się... w sumie co się działo? Może Flynnowi to odpowiadało? Nie do końca potrafił to rozgryźć. Chciał o to zapytać, ale pojawiło się nucenie, które sprawiło, że Laurent uśmiechnął się szerzej, z ciepłym rozbawieniem. - Och... - Nie była to najpiękniejsza piosenka, jaką poznał - nie w jego mniemaniu. Ale miała swój urok. To "och" nie pochodziło jednak z tego zastanowienia nad swoimi preferencjami. Spojrzał na ten kamień księżycowy na stoliku. - Te sny są... bardzo dziwne. Trochę mnie niepokoi ilość zbieżności, jaka się w nich pojawia... - Obrócił wzrok na Flynna. Obracał tą głową powoli, żeby nie przeszkadzać w muskaniu jego platynowych włosów ze śladami siwizny. - Aż się boję pytać, co takiego ci w tym śnie opowiadałem, ale moja ciekawość zazwyczaj wygrywa wszystko. - Zazwyczaj? Co za nieporozumienie! Dobrze: ZAZWYCZAJ! Odkąd porobiła trochę szkód innym ludziom starał się ją bardziej kontrolować - szczególnie przy Flynnie. - Znam tę piosenkę. Podoba ci się?