• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[XX.08.1972] ~Baby, be my pretty boy~ [S.M.& B.M.]

[XX.08.1972] ~Baby, be my pretty boy~ [S.M.& B.M.]
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#11
07.12.2024, 18:43  ✶  
Co prawda nie miała w planach u niego spać, ale tak jakoś się złożyło. Jakoś się też złożyło, że to był jeden z przyjemniejszych snów. Niczym gąbka chłonęła jego ciepło, pierwszy raz chyba nie potrzebując żadnych wspomagaczy, aby zasnąć jak dziecko.
Jednak nawet najpiękniejszy sen nie trwa wiecznie.
Uchyliła powieki chwilę po tym jak blondyn opuścił sypialnie. Bynajmniej to nie skowyt kota czy szmer drzwi ją wybudził - był to chłód, który emanował od pustej części łóżka.
Nienawidziła spać sama, od zawsze. Był to element, który towarzyszył jej od dziecka. Element, którego nie potrafiła wyplenić mimo usilnych starań. Słabość, która wzbudzała w niej pogardliwy uśmiech kierowany do samej siebie.
Przez chwilę jej mętne spojrzenie lustrowało pustą część łóżka, jakoby analizując czy to wszystko było snem.
A jednak szybko zorientowała się, że nie była to jej sypialnia, a obrazy z ubiegłego dnia... i nocy, szybko zaczęły przepełniać jej umysł.
Powoli usiadła, próbując się wybudzić.
Nagle, w przypływie nowych myśli, podniosła się energicznie.
Poszedł... wyszedł? - nie żeby łudziła się, że wybudzi się w jego ramionach, zjedzą razem śniadanie, a potem będą cudowną parką jak w tych tandetnych harlekinach. Nic z tych rzeczy.
Po prostu myśl, że została sama w jego domu nieco ją zlękła, a raczej niewiedza jaka się z tym wiązała.
Zostawił klucz, aby zostawiła go pod wycieraczką wychodząc? Czy on w ogóle miał wycieraczkę? - przetarła dłonią twarz.
Przecież nie będzie tu czekać do jego powrotu, a nie wypada zostawić otwartego mieszkania.
Może... może jeszcze go złapię - szepnęły myśli. Zerwała się z łóżka, naciągając dolną część bielizny. Chwyciła zaraz to co było pod ręką, a pod ręką była jego koszula.
Zastygła na moment w bezruchu, gdy przed oczami pojawił się przebłysk. Krótkie wspomnienie. gdy ona sama rozpinała jeszcze wczoraj w niej guziki.
-pójdziesz do piekła - rzuciła do siebie, narzucając koszulę na ramiona, nie tracąc jednak czasu na szarpanie się z guzikami. Było to zbędne, zbyt czasochłonne.
Wyszła z sypialni i ... nie zdążyła za daleko zajść, gdy jej wzrok zarejestrował męską sylwetkę niedaleko okna.
Cicho pokonała dystans jaki ich dzielił, sprawnie prześlizgnęła się pod jego ramieniem, siadając na blacie, tuż przed nim
-Dobre rano - rzuciła z głupim uśmiechem wysuwając papierosa z jego ust, którym zaraz się zaciągnęła. Wtedy też spostrzegła swoje mętne odbicie w szybie. Potargane włosy i ...
-khhh.... Miało być "do jutra". a nie "do za tydzień" - prychnęła bardziej rozbawiona, aniżeli oburzona, widząc stan swojej szyi. O ile tydzień starczał by to zeszło. Szyba wcale nie była tak blisko, a mimo to i z tej odległości była w stanie stwierdzić swoje podobieństwo do dalmatyńczyka. Obawiała się co będzie, gdy zacznie przeglądać się w lustrze.
Apaszka. Potrzebuje Apaszki i wody święconej w której się utopię.
-Lubisz zapadać w pamięć, co? - podjęła z szelmowskim uśmiechem. Obejrzała się, widząc jak mrok nocy powoli zaczyna ustępować, robiąc miejsce porankowi.
-Trochę chyba się zasiedziałam - wymruczała, co brzmiało bardziej jak "na mnie już pora" aniżeli szukanie potwierdzenia. Z wolna witał ich kolejny dzień, a wraz z nim moment przebudzenia.
Chciała zejść z blatu, ale jej wzrok przykuła czarna puszysta kulka, która właśnie porzuciła łapczywe picie mleka, pakując się na jej uda
-o boże co to za cudo - szepnęła, obserwując jak kocie rozkłada się po jej nogach. Na gołej skórze czuła małe łapki, jeszcze mokre od mleka, które teraz szukały sobie miejsca na wygodne ułożenie się.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#12
09.12.2024, 12:43  ✶  
Zdawał się jej w pierwszej chwili nie dostrzegać, zagubiony w natłoku myśli, wspomnień i uczuć. Jak zawsze, gdy zmęczona pamięć potrzebowała czasu na przysłowiowy restart systemu, Baldwin tkwił zawieszony między światami. Nie zwracał uwagi na popiół spadający na podłogę, kota który bardziej nurkował w filiżance niż z niej pił, ciepłe promienie słońca czy nawet Scarlett ubraną tylko w jego własną koszulę.
Ocknął się dopiero czując obcy dotyk na ramieniu i słodki zapach czarownicy. Odebranie sobie fajki skwitował tylko cichym, nieco niezadowolonym pomrukiem.
- Mmmhm. Dzień dobry.- Uniósł kącik ust w szelmowskim uśmieszku. Ktoś tu nie mógł spać? Kto by pomyślał, zdawała się być odpowiednio zmęczona poprzednią nocą.
Zabrał z powrotem swojego szluga.
Zaciągnął się papierosem, po czym przyciągnął dziewczynę nieco do siebie, przytrzymując jej podbródek między palcem wskazującym, a kciukiem.
Złożył na jej wargach niemal czuły pocałunek pozwalając, żeby dym przedostał się do jej ust. Zaraz zresztą, trzymając papierosa odpowiednio daleko, żeby jej nie poparzyć popiołem, ucałował ją pod żuchwą. I jeszcze nieco niżej, idealnie w miejscu jednego z fioletowych przebarwień.
- Coś czuję, że polubisz się z golfami i kołnierzykami.- Mruknął, mrużąc nieco oczy, że podziwiać przez chwilę swoje dzieło.- Zawsze możesz wpaść za tydzień na poprawkę.- Stwierdził niemal na bezdechu, zanim do zaspanego mózgu dotarło, że niektóre myśli powinny pozostać tylko i wyłącznie myślami.

Ciężko stwierdzić czy Scarlett była inna niż wszystkie, które zapraszał do siebie. Pewnie nie. Po prostu wpisywała się w kanon, który pozwalał mu choć na moment zapomnieć, że nie trzyma w objęciach tej którą naprawdę chciał. Były podobnego wzrostu, ich skóra smakowała podobnie, oddech wybrzmiewał w jednym tonie. Chyba tylko trzeźwość umysłu lub opatrzność boska sprawiły, że nie nazwał ją  imieniem siostry.
Jego dłonie zabłądziły pod koszulę, którą miała na sobie, uznając niezapięte guziki za oczywiste zaproszenie. Przesunął leniwie palcami po jej smukłej talii, opierając je ostatecznie na plecach dziewczyny. Czy lubił zapadać w pamięć? Nad tym musiał się chwilę zastanowić.
- Lubię.- Uznał z wrodzoną skromnością.- Ja nie mam luksusu zapominania. Czemu miałbym go dawać innym? - Przestał się wreszcie znęcać nad jej szyją. Cierpki smak kłamstewka skutecznie obrzydził mu dalsze pieszczoty. Był hipnotyzerem. Mało która panienka opuszczała jego progi wiedząc co zadziało się poprzedniej nocy. Przez moment nawet zastanawiał się czy nie zafundować tego samego Mulciberównie. Ale ona przyszła tu z własnej woli, w przeciwieństwie do niektórych poprzedniczek.

- Trochę się chyba zasiedziałam.
Na to nic nie odpowiedział. Nie zamierzał jej zapraszać na śniadanie, bo zwyczajnie w świecie nie miał jej nic do zaoferowania. Z reguły po prostu tu nie jadał. Jeśli już jakimś cudem spał we własnym łóżku na Horyzontalnej, to opcje były tylko dwie - albo karmili go czymś na porannych próbach albo i tak kupował coś po drodze na Nokturn. Jedzenie z Lorraine nie było nigdy tradycją per se. Było bardziej jak nieznośny ick pod skórą, gdy miał przeczucie, że niedopilnowana nie tknie nic przez cały dzień. Miał trochę kawy, jakieś herbaty. Mleko, które trzymał tylko dla kota. Nawet Rozalinda żywiła się tym co upolowała,  krakersami serowymi i ziarnami.
- Jest jeszcze wcześnie.- Stwierdził nawet nie patrząc za okno.- Mogę nam zrobić kawy jeśli chcesz.- Ot luźna propozycja, bardziej rzucona od niechcenia niż poważne zaproszenie. Cofnął dłonie, żeby nie poczuła się dłużej trzymana w miejscu.

I pewnie by mu już uciekła, gdyby czarny demon o sobie nie dał znać.
- To jest kot.- Stwierdził Baldwin, niezwykle zresztą elokwentnie.- Ale podejrzewam, że wolisz dłuższe wyjaśnienia.- Westchnął. Przesunął leniwie opuszkami palców po nagiej skórze na udzie Scarlett, by ostatecznie pogłaskać kota. Przyglądał mu się przy tym uważnie, sprawdzając najdrobniejsze skaleczenia, które się powoli goiły. Zużył na niego cały zapas eliksiru wzmacniającego, ale najgorsze mieli już za sobą.- Parę dni temu Linda go przytargała. Znosi tu czasem takie maleństwa. Nietoperze, ptaki, koty. Z reguły nie przeżywają. Są chore, zagłodzone, porzucone. Ot uroki życia. Ten tutaj - cholera twarda sztuka. Myślałem, że mnie oskalpuje, kiedy próbowałem wyczesać z niego te wszystkie pchły. Już ich nie ma, spokojnie. - Odwrócił się od nich na moment, by zgasić niedopałek w filiżance, w której już nie było mleka.
- Charles chyba myśli, że go przerobiłem na gulasz.- Parsknął śmiechem, po czym zmarszczył delikatnie brwi.- Swoją drogą… Charles Mulciber. To jakiś twój kuzyn? Brat? Mówicie z podobnym akcentem.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#13
15.12.2024, 11:36  ✶  
Zamruczała z cichym zadowoleniem, gdy dopadł się do jej ust. Smak gorących warg i otumaniającego dumy był przyjemnym rozpoczęciem poranka. Kiedy ostatni raz przyszło jej raczyć się papierosem w taki sposób? musiałaby nad tym ciut się zastanowić, a jednak nie widziała powodu by cofać się pamięcią do minionych lat szkolnych, gdy przed sobą miała niepoprawnego artystę, który budził w niej szereg niezrozumiałych emocji. Emanował czymś co kusiło, czymś zakazanym. Budził instynkty tak ze sobą sprzeczne, tak niepasujące.
-Przez jakiś czas pewnie tak... - przyznała z zawadiackim uśmiechem, przymykając ślepia aby nie rozpraszać się niepotrzebnie światłem czy otoczeniem.
Gdy z jego ust wypadło kilka kolejnych słów spowodowanych przypadkiem czy chwilowym zapomnieniem w jej oczach rozbłysła satysfakcja. Jakoby właśnie coś zdobyła, osiągnęła jakiś cel, którego nie planowała osiągać, a który wygrał na jej duszy triumfalną melodię. Bo czy nie mieli być jedynie mętnym wspomnieniem zapominając o swoich imionach wraz z kolejnym dniem? Nie obchodziło jej czy te słowa tak mu się wyrwały, one padły, padły łaskocząc jej zachłanną duszę.
-Może i wpadnę - rzuciła z szelmowskim uśmiechem, nie zamierzając się z marszu zgadzać, ale też nie negować. Lubiła balansować na niepewności. Coś co przychodzi zbyt łatwo szybko traci swój urok. I nie martwiło jej wcale, że spędziła u niego noc, uznając fizyczność za zachętę, zmącenie czystej wody. Coś czym mogłaby kusić i denerwować. Ludzie zwykli stawiać cnotliwość jako ten zakazany owoc, nieosiągalny, ten który spędza sen z powiek, rozbudzając rządzę i niecierpliwość. Jakież było to mylne i zgubne. Ten ich zakazany owoc często w ich wyobrażeniach rozrastał się do tego stopnia, że gdy nadszedł czas aby go posmakować, cały urok znikał. Ot zderzenie oczekiwań z rzeczywistością. Posmak, że wyczekana noc wcale nie była taką jaką planowali w brudnych, oblepionych prymitywnymi rządzami snach. Sztuką nie jest opakować się szczelnie zgrywając mimozę, sztuką było zatrzymać przy sobie chociażby jedną z jego myśli, gdy przyjdzie kolejny dzień. Już poznał smak jej skóry, słyszał każde pojedyncze westchnienie, a mimo to stał blisko i niezależnie co roił sobie w głowie, czym było to motywowane- stał. Nie miało dla niej znaczenie jak nieistotni są dla swojego życia, gdy jego dotyk grał na jej duszy kompozycję tak czułą i niebezpieczną, poczucie zagrożenia od którego była uzależniona, które lubiła spijać. Miał być wspomnieniem, a Ona chciała jeszcze raz go wykorzystać, miała dziką ochotę go ugryźć, wbić w niego paznokcie, poczuć tą mrowiącą niepewność  gdy zniżał głos do niepokojącego szeptu. Czy zechciałbyś być moją śliczną zabawką? - wygrywało w jej myślach ilekroć na niego patrzyła.

-Nie masz? - podjęła, notując odruchowo w pamięci kolejną informację na temat chłopaka. Jak traumatyczne musiało to być dla umysłu, pamiętając wszystko. Jak destrukcyjne dla świadomości, gdy minione lata zawsze skrupulatnie były zapisywane w głowie. Ludzie zwykli płakać, że nie pamiętają, a jednak pamięć potrafiła być zabójcza - I mimo to doszczętnie nie oszalałeś? - jej kącik ust na powrót się uniósł.

Było wcześnie? Kompletnie straciła poczucie czasu. Zerknęła w kierunku okna, nim jej ślepia powróciły do chłopaka. Może, nie miała pojęcia która była godzina i trochę jej to nie obchodziło. Natomiast w myślach zanotowała, że ten nigdzie się nie śpieszył, toteż...
-Kawa brzmi jak marzenie - stwierdziła z istnie słodkim uśmiechem.
Odruch. Pieprzony odruch. Gdy ciało zareagowało szybciej niż umysł, który nie zdążył wygasić jej natury, skorygować zachowania. Gdy w jej ślepiach pojawiła się czysta irytacja zmieszana z chęcią mordu, a ona gwałtownie pochwyciła jego nadgarstki, wbijając w nie boleśnie długie, szpicowate paznokcie, gdy chciał zabrać dłonie. Wpatrując się przez moment w niego morderczym, zakutym lodem spojrzeniem jakoby popełnił grzech niewybaczalny, za który przyjdzie mu skonać w najgorszych męczarniach. Pokłady agresji, które zbudził ten drobny, kulturalny gest jakiego chciał się podjąć ją zirytował. Nie prosiła by się odsuwał, nie chciała by się odsuwał, jak śmiał oddawać jej przestrzeń o którą nie prosiła. 
Dopiero po sekundzie zrozumiała co zrobiła, pojawiło się zmieszanie własną reakcją. Grzecznie puściła jego nadgarstki, próbując udawać, że cało to zdarzenie nie miało miejsca. Udawać, że wcale nie jest niestabilnie emocjonalną wariatką ze skłonnością do agresji. Skłonnością, która lubiła psuć jej relacje. A przecież zapowiadał się taki miły poranek.
-Kot - powtórzyła za nim niby z rozbawieniem, chcąc zmyć pozostałości po swoim zachowaniu, rzucić je w zapomnienie, zmienić temat nim ten się rozpocznie, łudzić się, że nie wpłynie to niekorzystnie na przebieg poranka.
-Oh... silna bestia powiadasz... - uśmiechnęła się, mierzwiąc czarne futerko - Pchły nie żyją na ludziach, więc średnio się obawiam, że takimi się zarażę... - mruknęła z głupim uśmiechem. Pchły były obrzydliwe i równie upierdliwe, ale nie było czymś czego nie dało się pozbyć. A skoro ta tu kuleczka nie miała pchlego miasteczka na grzbiecie to nie było tematu.
-Ma jakieś imię? - zapytała, wpatrując się w czarną istotkę.
I powrócił temat jej brata. Uśmiechnęła się głupio. Dlaczego miałby tak pomyśleć? Chociaż czy powinna pytać?
-Raczej marny byłby z niego gulasz - stwierdziła rozbawiona - Charles? - pochwyciła jego spojrzenie. Jej ukochany braciszek, ciepłe wspierające ramiona na które zawsze mogła liczyć. Jej towarzysz snów, gdy bezsenność zdawała się zbyt męcząca.
-To mój starszy brat, min kaejre... Jeden z dwóch. Ale na próżno szukać w nas podobieństw... Chociaż jakieś tam pewnie są. - uniosła kocie, aby zaciągnąć się zapachem kociego łepka. Kocie łepki pachniały tak uroczo, tak niezrozumiale. Każdy koci łepek pachniał kocim łepkiem, a zapach ten był bardzo przyjemny.
-Jest mi bardzo bliski, od zawsze... A mało kto w moim życiu nosi to miano - mruknęła. Ojciec, brat, wuj Antoś. Bliskie osoby mogłaby wyliczyć na palcach jednej dłoni, a i wtedy okazałoby się, że palców jest zbyt wiele. Świętej pamięci Frida zwolniła jedno z tych miejsc. Tak już było, gdy na zaufanie Mulciber pracowało się latami, a traciło w przeciągu kilku sekund.
-Wnioskując po wczorajszym chyba nie przypadł Ci zanadto do gustu, hmm?
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#14
20.01.2025, 22:58  ✶  
Prawdą było, że Baldwin Malfoy rzadko kiedy planował coś na zapas. Żył rytmem wyznaczonym przez Nokturn i mały, artystyczny światek nie ograniczając się do konwenansów i sztywnych ram. Jeśli chciał spędzać poranek z seksowną blondynką - zwyczajnie w świecie to robił. Tak długo jak oboje zdawali się rozumieć, że to wszystko jest tylko przepiękną zabawą i umiłowaniem wolności do tego co skostniałe społeczeństwo im próbowało zakazać - nie widział problemu, żeby wróciła. Żeby była.
- Ale przy mnie ich nie noś.- Szepnął tonem gdzieś z pogranicza prośby i nakazu. Odpowiedział jej tym samym szelmowskim uśmiechem. Droczyła się z nim, owinęła wokół palca sznurki za które chciała pociągać - wabiąc i odtrącając równocześnie fizycznością. Miał ochotę jej przypomnieć dlaczego i tak pewnie wróci. Machnąć ręką na jakiekolwiek plany, które kiedykolwiek mieli Przecież żadne z nich się nigdzie nie śpieszyło, prawda? Zamiast tego ukradł jeszcze jeden krótki pocałunek.
- Skąd pomysł, że nie oszalałem, hm? Zapraszam do własnego domu nowo poznane laski, które śledzą jakieś dryblasy? Zapraszam i w dodatku pozwalam jej robić tak nieprzyzwoite rzeczy.- Pewnie, gdyby nie kot, Baldwin nie bawiłby się w dalsze uprzejmości, tylko zabrał ją z powrotem do sypialni. Ba! Pieprzyć sypialnię. Zerknął na czarną puchatą kulkę, która ziewnęła rozdzierająco i obrzuciła go równie znudzonym spojrzeniem. On już wie, że wygrał, przeklęty sierściuch.- Przemknęło Malfoy’owi przez myśl, gdy jedyne co mógł teraz robić to co najwyżej pogłaskać Scarlett po kolanie. - Jak byłem dzieckiem stwierdzono u mnie Milforda. Pamiętam wszystko.- Złapał ją za nadgarstek, układając sobie jej chłodne palce na swojej skroni. Zupełnie jakby miała w ten sposób poczuć, ile tak naprawdę przerażających myśli, wspomnień i fantazji. Każde jedno westchnięcie, każdy cichy jęk, słodki smak skóry, dźwięk oddechu, waniliowy zapach szamponu – wszystko to na zawsze zaklęte gdzieś w jego umyśle.

Nawet nie drgnął gdy zareagowała tak pierwotną przemocą, na jego próbę przejścia do kuchni. Zamarł w miejscu - mniej przerażony, bardziej zafascynowany - oczy Scarlett zalśniły szczerą nienawiścią, tak głęboką, przejmującą irytacją. Ból, gdy wbiła się pazurami w jego skórę był niczym. Mogłaby rozszarpać mu skórę, spić krew z ran, a on nie oderwał by wzroku od jej oczu. Tak pięknych w swojej złości.
A potem… To wszystko zniknęło. W ułamku sekundy cofnęła się - wykuta na potrzeby społeczeństwa maska powróciła, by odebrać mu to czego pożądał najbardziej. Zabrała mu prawo do smakowania własnych emocji, zupełnie jakby wstydziła się własnego człowieczeństwa.
Gdy puściła wreszcie jego nadgarstki, kolejny ruch przyszedł mu z łatwością. Wsunął palce w jej jasne oki w pozornie łagodnym, czułym geście. Zupełnie jakby chciał ją przekonać, że nic się nie stało. Na twarzy chłopaka odmalował się pełen współczucia uśmiech. Wszystko po to, by sekundę później, gdy już jej oddech się uspokoił, brutalnie szarpnąć. Nachylił się nad dziewczyną. Zniknął uśmiech, zniknęło nawet zrozumienie.
- Dasz mi całą siebie albo wcale. Jasne?- Westchnął z zimną obojętnością obserwując czy sprawia jej odpowiednio dużo bólu, by to zapamiętała. Cierpienie było uzależniające, budziło instynkty.- Nie bądź bezczelna i przestań ją ukrywać przede mną.- Odnalazł drugą dłonią jej dłoń i jeszcze na moment splótł ich palce razem. Emocje czyniły ludzi brzydkimi. Czyniły ich strasznymi. Ale przede wszystkim czyniły ich cholernie prawdziwymi. Nie wiedział ile czasu tak trwali. Parę sekund, kilka uderzeń serca. Kiedy jednak uznał, że jest usatysfakcjonowany, złożył krótki pocałunek na czole Mulciberówny i zsunął dłoń na jej plecy.- A teraz pozwól mi zrealizować swoje marzenie o kawie. Jaką pijasz?
Westchnął, odchodząc nareszcie bez kolejnych ran wojennych do części kuchennej. Jak gdyby nigdy nic wrócił do prowadzonej przez nich rozmowy o kocie.
- Nie ma imienia. Jeszcze dwa dni temu nie sądziłem, że ten mały diabeł przetrwa noc.- Postawił stary czajnik napełniony naprędce wodą na kuchence gazowej. Machnął różdżką w stronę filiżanek, żeby je wrzucić do zlewu i opłukać wodą. Cały ten czas jego myśli błądziły wokół tego morderczego spojrzenia, którym został moment wcześniej obdarowany. Chciał więcej jak jakiś pieprzony narkoman. Baldwin lubił żerować na naiwności młodych panienek. Ich głupocie i wierze, że cnotliwością zawojują świat. Czytały po kryjomu te swoje powiastki o książętach, którzy je uratują z wieży, padną do stóp i będą całować ziemię po której stąpają tylko i wyłącznie za sam fakt swojego istnienia. Nie oczekiwano od nich niczego więcej jak być pięknymi, pustymi lalkami – przyszłymi żonami i matkami. Marzyły o tych swoich romansach, a potem rzeczywistość je rozczarowywała. Rycerz okazywał się biedniejszy od nędznego skrzata domowego, a one wracały ze złamanym sercem w hańbie do rodzinnego domu. Wydawano je za jakichś starych dziadów byleby zatuszować skandal. Ot zderzenie oczekiwań z rzeczywistością.
Scarlett była… Inna. Nie potrafił powiedzieć czy to dobrze czy źle, po prostu, najzwyczajniej w świecie inna. Nie rumieniła się jak cnotka, nie chowała twarzy w poduszkę. Pozwalała na siebie patrzeć, spijać ze swojej ślicznej twarzy każdą emocję. Było w tym coś odświeżającego. Dlatego właśnie zakwitła w nim ta drobna myśl – może mógłby zatrzymać ją na odrobinę dłużej?

Starszy brat. Skinął głową na znak, że przyjął do wiadomości. Podobnie zresztą słowa, które padły z jej ust. Charles był dla niej kimś bliskim. Rozumiał to doskonale. Miłość do rodzeństwa była czymś… niezwykłym w swojej prostocie.
- Nie przypadł mi do gustu? Nie, dlaczego? – Szczerze powiedziawszy nie zdążył sobie jeszcze wyrobić opinii o Mulciberze, choć było w nim coś… interesującego. Może jakby mu wyciągnąć kija z dupy, nadawałby się na dobrego kumpla do kieliszka?- Wiesz… Hm…- Szukał odpowiednich słów, w międzyczasie nasypując kawy z puszki do filiżanek. Odwrócił się z powrotem, przez ułamek sekundy ciesząc wzrok i myśl tym jak pasowała do tego miejsca. W jego własnej koszuli.- Chyba inaczej wyobrażałem sobie skandalicznego wytwórcę chujkoświeczek.- Wyznał otwarcie.- Może przez moment myślałem, że będzie bardziej, sam nie wiem, ekscytujący. Tymczasem przyszedł, oświadczył mi, że tatuś nie pozwala mu się tak bawić, a on musi dbać o dobre imię rodu…- Znów to nonszalanckie wzruszenie ramion.- Jestem Rzemieślnikiem Baldwinie! Nie artystą! - parsknął, unosząc dłonie w oburzonym geście. Zaraz potem jedną z nich dramatycznie docisnął do serca, drugą do czoła.- Och Scarlett jakże mnie to ubodło! Wprost w serce, wierz mi!
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#15
26.02.2025, 19:52  ✶  
Ale przy mnie ich nie noś
Szelmowski uśmiech jaki gościł na jej ustach zdawał się poszerzyć. Delikatnie odchyliła głowę, spoglądając na niego spod kotar kruczoczarnych rzęs
-nie? - podjęła słodkim niczym miód tonem, muskając opuszkiem palca jego policzek
-a może bym tak chciała... - urwana myśl, zepchnięta gdzieś dalej, aby zaległa niepotrzebna pośród innych na cmentarzysku niewypowiedzianych słów. Tych nieważnych i ważnych, ale waga każdego z nich była jedynie subiektywną opinią.
zobaczyć co mnie czeka robiąc Ci na przekór 
Ciekawość. Nie chciała przyznać chociażby przed samą sobą jak bardzo zaintrygował ją ten stojący na wyciągnięcie jej ręki. Ten, który miał być jej krótkim epizodem, o którego imieniu winna niedługo zapomnieć. Chociaż już wiedziała, że będzie żarliwym wspomnieniem do którego chętnie powróci.

Z jej ust wyrwał się cichy chichot
-Fakt... - przyznała z zadowoleniem - oszalałeś... - powoli zjechała palcem z jego policzka na szyje, delikatnie hacząc szpicowatym paznokciem, w kolorze karminu przechodzącego w czerń, o jego skórę - mogę przecież okazać się zmorą czy innym demonem, owładnąć twój umysł, wykorzystać i... - jej wzrok zjechał na obojczyk chłopaka, gdzie też przesunęła palec - pożreć duszę...- uniosła na niego spojrzenie - Ale czy mam na to ochotę... hmm... - figlarny uśmiech rozświetlił jej lica, a drapieżne spojrzenie odbijało miękkie światło porannego słońca, które leniwie wdzierało się przez okna, zwiastując nadchodzący poranek.
Powróciła dłonią ku zwierzęciu, a jednak trwało to mniej niż chwilę, gdy blondyn pochwycił jej dłoń, przyciągając do własnej skroni.
Jak byłem dzieckiem stwierdzono u mnie Milforda. Pamiętam wszystko
Delikatnie przegryzła wargę, nie mając co prawda ochoty pożerać jego duszy, a zrobić z nim kilka innych, równie wulgarnych rzeczy, gdy tak patrzyła niczym porcelanowa lalka, ani na moment nie odwracając wzroku w niechceniu lub niemocy. Czy marzyłeś kiedyś by zapomnieć? - nie śmiała zapytać, nie była tą, która mogła pytać, nie był to również czas by takowe pytanie padło.

Trwała w bezruchu czekając na wyrok, który... nie nadszedł. Nawet nie drgnęła, gdy wplótł palce w jej włosy, posyłając uśmiech. Nie rozumiała. Nie otrzymała spodziewanej reakcji, tej która zwykła pojawiać się, tej która była wpisana w scenariusz. I nagle... jego zachowanie się zmieniło.
Dasz mi całą siebie albo wcale. Jasne? - jej serce zabiło mocniej, a adrenalina zaczęła rozlewać się po jej ciele. Ton głosu, tak zimny, przyprawił ją o dreszcz. Jej źrenice się zwęziły, a wzrok wyrażał niezrozumienie.
Sprzeczne sygnały. Poczuła jak ich dłonie splatają się w koszyczek.
Dlaczego? Nie rozumiała. Przestań ją ukrywać przede mną Nie rozumiała. Dlaczego nie grasz według scenariusza, Baldwinie Malfoy? Dlaczego zamiast zrugać mnie, mówisz takie rzeczy? Poczuła chłód jego ust na swoim czole, a to wcale nie pomogło zrozumieć. Nie, wręcz przeciwnie.
Delikatnie rozchyliła wargi, aczkolwiek nie wydobył się z nich żaden dźwięk, wciąż oszołomiona sceną sprzed chwili.
Słysząc jego kolejne słowa, podążyła za nim wzrokiem, jednakże tym razem go nie zatrzymywała. Nie wyglądała jakby się wystraszyła, wyglądała jakby ją skonsternował. Zadał zajebiście trudną zagadkę nad którą się głowiła.
-Jesteś... pojebany - stwierdziła w końcu cicho, aczkolwiek w jej głosie nie znalazło się ani krzty negatywnej energii, jej wzrok osunął się w kierunku podłogi, a na jej usta powoli wpłynął delikatny, w pewien sposób rozczulony, uśmiech. Gdyż mimo iż Baldwin był ewidentnie psycholem i robił to z osobistych pobudek - poczuła akceptację. Pierwszy raz ktoś nie skorygował jej wybuchu, a opanowanie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak wielką wagę miały słowa, które wypadły z jego ust.
-Z mlekiem i syropem waniliowym - napomknęła z głupim uśmiechem.
Kot nie miał imienia, ale tym mogli się zająć chwilę później. Zerknęła na kruczą istotę, a jego piękne futro delikatne połyskiwało w promieniach porannego słońca. Zupełnie jak włosy jej martwego anioła, w letnim słońcu, rozwiane przez podmuch wiatru.
-Lucyfer - rzuciła, mimo iż nikt o to nie prosił, nie pozostawiając temu jednak więcej niż sekundy, wciąż wracając myślami do momentu sprzed chwili, starając się tym samym usiedzieć grzecznie na blacie.
Jej starania trwały do chwili w której ten, zajęty robieniem kawy i opowiadaniem jej o bracie, na moment zawiesił na niej swe spojrzenie. Spojrzenie zniknęło tak szybko jak się pojawiło, a Ona powoli odłożyła kota, zsuwając się z blatu.
Niemal bezszelestnie pokonała dystans jaki ich dzielił, zatrzymując się tuż za nim.
Jego słowa zlewały się, przenikając, przepadając, docierając w postaci pojedynczych skrawków, bez formy i znaczenia.
Musnęła wargami jego kark. Ten jeden raz nie obchodziło jej co miał do powiedzenia.
-mmmhm... - mruknęła jedynie, przesuwając wargi na jego ramię, hacząc zaraz zębami o alabastrową skórę, znacznie mocniej niż planowała.
-Później mi powiesz... - mruknęła stłumionym głosem, a błękitne tęczówki przyglądały się w zaintrygowaniu dziełu, które właśnie stworzyła. Nie chciała teraz słuchać o swoim bracie, o kocie, o kawie - nieistotne w tej chwili.
-Właśnie sobie uświadomiłam... - zaczęła, stając przed nim, zawieszając ręce na szyi chłopaka. Uniosła się delikatnie na palcach, aby musnąć wargami jego usta- że... - delikatnie przegryzła jego dolną wargę- rozerwałeś moje ulubione pończochy... - szepnęła, wyłapując jego spojrzenie, przesuwając opuszkami  palców wzdłuż jego rąk, aby finalnie spleść ich palce - i teraz muszę Cię ukarać - z tymi słowami cofnęła się, ciągnąc jasnookiego za sobą.
Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Baldwin Malfoy (5157), Scarlett Mulciber (5638)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa