• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[05.08.72, Oxfordshire] Czarne wesele | Don't make me

[05.08.72, Oxfordshire] Czarne wesele | Don't make me
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#1
21.07.2024, 02:28  ✶  
- Co byś zrobił? Wymordował im ten cały tabor? - syknęła cicho, tak żeby tylko on był w stanie ją usłyszeć. - Mam wrażenie, że nie jesteś w stanie sobie tego jakkolwiek przemyśleć. Nie ma niczego co mógłbyś z tym faktycznie zrobić oprócz zrobienia awantury albo obicia komuś twarzy i to tylko dla własnej satysfakcji - zmarszczyła brwi, poirytowana. Myślała o tym ślubie już tyle razy, a z drugiej strony starała się o nim nie myśleć wcale. Odsuwała od siebie ten temat z konsekwencją, aż wreszcie wzbierał w niej jakąś falą goryczy, która ją sporadycznie zalewała. Są rzeczy, których nie dało się rozwiązać pięściami, a ukrócenie o głowę samych państwa młodych nie wchodziło w grę.

Przełknęła dalsze, gorzkie słowa, potrząsając tylko głową w zniechęceniu. Rozumiała, jak musiał być zirytowany. Może nawet zdradzony, bo jego ukochana siostrzyczka zrobiła to za jego plecami, jakby w ogóle nigdy nie liczyła się z jego zdaniem. W tym wszystkim nie zwracała też uwagi na nic, co działo się dookoła nich, zbyt skoncentrowana na tym, by odliczać kolejne takty do końca melodii, w nadziei że skończą wtedy tę żałosną rozmową i każde z nich ruszy w swoją stronę.

Ale muzyka wcale nie musiała się zakończyć, żeby Louvain ją puścił. Przyjęła ten gest z pewnym zdziwieniem, ale tez podejrzliwością, jakby coś miało się za nim kryć i zaraz przekonała się, że miała rację. Pochwycił ją znowu, unosząc podbródek i wplatając druga dłoń w jej starannie ułożone włosy, by przycisnąć do niej swoje usta. Nie opierała się, ale przez głowę przeszło jej tylko paniczne pytanie do czego to prowadziło? Nigdy nie dotknąłby jej przy ludziach, gdyby nie chciał tym czegoś osiągnąć. Chwyciła go za nadgarstek ręki, której palce oparł na jej podbródku, w jakimś kontrolnym geście jednak nie starając się go od siebie odciągnąć. Drgnęła, kiedy poczuła na wardze jego zęby, a potem smak krwi rozlał się po jej ustach.

Kiedy ją puścił, na moment tylko poczuła, że ma teraz jeszcze więcej pytań, na które odpowiedzi nie była w stanie znaleźć. Przejechała palcami po rozgryzionej wardze, czerwieniąc opuszki i rozcierając w nich czerwoną posokę, przez moment przyglądając się jej na skórze. A potem spojrzała dokładnie tam, gdzie teraz przekierował swoje ciało Louvain, w teatralnym geście zapraszając do dalszej zabawy kogoś innego.

Poczuła jak serce nagle zaczyna walić jej mocno, a krew szumi nieprzyjemnie w uszach. Metaliczny posmak rozlewał się po podniebieniu, tylko potęgując odrealnienie całej sytuacji, kiedy przyglądała się przez chwilę Alexandrowi jakby zobaczyła właśnie ducha.
- Co ty zrobiłeś? - powiedziała czerwonymi od krwi wargami, swój własny głos słysząc, jakby znajdowała się właśnie pod wodą.


she was a gentle
sort of horror
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#2
23.12.2024, 16:02  ✶  
Akt 1, akt 2, teraz lecimy z aktem 3.

Miała być jego Penelopą.

Zawsze była Penelopą – "siedem lat twojej pierdolonej odysei", wyrzucała mu, "i nic" – czekała na niego, kiedy wracał z daleka, przywożąc jej książki i historie. Czekała, kiedy kładł jej na poduszce nową egzotyczną błyskotkę, przepraszając, że znów zniknął, następnym razem pojedziemy tam razem, obiecywał, a choć oboje wiedzieli, że to kłamstwo, to nie miało znaczenia, bo byli obok siebie. Czuł, że jest w domu, kiedy brał ją w ramiona, a ona kładła mu głowę na piersi. Pierwsze "nie zasługuję na ciebie" z trudem przeszło mu przez usta, kolejne wcale nie były łatwiejsze. On uparcie psuł ścieg przeznaczenia, utworzony z oplatających ich nici powiązań – "chcę, żebyś była szczęśliwa", powtarzał, w gniewie, w smutku i w radości, "chciałbym ci to dać, ale chyba nie potrafię" – ona zaś, wciąż na nowo, uparcie tkała na kanwie losu ich przyszłość – przyszłość, w której zawsze byli razem: Odyseusz, skazujący się jednym przekleństwem na tułaczkę, Penelopa, wiernie czekająca na niego przy krosnach.

Miała być jego Penelopą, więc dlaczego go zdradziła? O ile pocałunek można było nazwać zdradą, ale pocałunek, który wymieniła przed chwilą z Louvainem, był przecież zbyt głodny, zbyt posesywny, zbyt wiele było w nim brutalności, aby mógł być tylko pocałunkiem. Tak mógł całować Lorettę. Ambrosia... Nie byłoby jej tutaj, gdyby nie chciała tutaj być. Nie tańczyłaby z Lestrange'm, gdyby nie chciała z nim tańczyć. Nie całowałaby go, gdyby nie chciała go całować. Nikt nie potrafił jej do niczego zmusić, jeżeli sama tego nie chciała.

Jeżeli pieprzyła się z Louvainem w ramach zemsty za Lorettę, chciała się z nim pieprzyć.

Ledwie zauważalne drgnięcie policzka zdradziło niesmak, jaki czuł.

Może Ambrosia była Kirke, która oszukała zmysły prostego żeglarza – syreną, która ściągnęła go w oceaniczną otchłań, tylko po to, aby zjeść jego serce – może zawsze nią była, pomyślał Alexander, myśl ta nie wywołała w nim jednak żadnych emocji. Nie wzruszały go syrenie pieśni, bo tkwił przywiązany do swej miłości jak Odyseusz do masztu okrętu. Przywiązany do niej nićmi przeznaczenia, które splatały się ze sobą, bardziej niż kiedykolwiek przypominając szubieniczny sznur.

niciowidzenie
Rzut PO 1d100 - 69
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 81
Sukces!

Wystarczyło kiedyś, aby mrugnął, aby ten sznur znów pocałował jego szyję. Sam go sobie na nią założył. Czy sznura wystarczyłoby, aby udusić nim Lestrange'a? Nie, zdecydował po namyśle, jego stryczek był jego własnym. Zresztą, wolałby to zrobić rękoma. Zacisnąć je na jego gardle, dopóki nie zacząłby się krztusić krwią.

Spojrzenie Mulcibera obojętnie prześlizgnęło się po twarzy Lestrange'a, który rozpostarł wyzywająco ramiona, wypinając do przodu pierś: gladiator na pokurwiałych igrzyskach, rzucający wyzwanie cesarzowi. Cesarz tkwił bezpiecznie w talii tarota Alexandra, schowanej w wewnętrznej kieszeni marynarki. Po raz pierwszy od lat nie czuł jakby ciążyły mu jego cesarskie berło i korona. Patrząc na Louvaina, który wypalił mu na przedramieniu wstydliwe piętno – jak gdyby chciał pokazać mu, że to Alexander jest niewolnikiem zmuszonym do walki na arenie, nie na odwrót – nie czuł tak właściwie niczego.

Tę samą krew, która spływała Louvainowi po brodzie, scałował kiedyś ze skrwawionych warg Loretty, znał więc jej działanie – wiedział, jak słodko potrafi smakować na języku. Krew brudziła także pokaleczone przez szkło palce Alexandra. Drżały. Nie zamierzał ukrywać ich drżenia. Nie drżały przecież dlatego, że się bał.

Czy Louvain znał znaczenie runy, którą go naznaczył? Hagalaz. Destrukcja i kreacja. Śmierć i odrodzenie. Hagalaz, matka wszystkich run, patronka wiedźm i wieszczów. Hagalaz, czyli gradobicie. Krew, która krzepła w jego żyłach jak lód, wrzała w żyłach młodego Lestrange'a. Alexander wiedział, jak to jest płonąć, bo sam był kiedyś młody, sam kiedyś płonął. Po Alexandrze Mulciberze pozostały popiół i zgliszcza. Popiół, którym chętnie posypałby mu głowę, aby nabrał pokory.

Nie podszedł do niego, nie zareagował na zaczepkę, chociaż myślał o tym, jak wspaniale byłoby poczuć rytmiczne pulsowanie jego tętnicy szyjnej. Lestrange kusił. Kusił, kiedy odsunął się od Ambrosii, kiedy wyszedł mu niemal naprzeciw – jak kawaler, przekonany, że kolejny taniec należy do niego – kusił, zapraszając Alexandra, aby ten wykonał pierwszy ruch. Kusił, bo wiedział, jak bardzo Alex pragnie zemścić się za skaryfikację na przedramieniu... Ten nie podszedł jednak do Louvaina, tylko do Ambrosii.

To pieprzone szczenię myślało, że nauczywszy się na pamięć kilku znaków runicznych, jest w stanie pojąć prawdziwe znaczenie run? Zrozumieć tkwiącą w nich, pradawną magię?

Powiódł pieszczotliwie palcami po lekko rozchylonych wargach Ambrosii, dwoma muśnięciami kreśląc z namaszczeniem runę Gebo. Wesele. Czyż nie byli bowiem na weselu? Czy istniała lepsza okazja na powtórzenie obietnic, które złożyli sobie we Francji? "Jesteś moja, a ja jestem twój." Zrobił to tak, aby Louvain widział. Tak, aby wszyscy widzieli. Szacunek, partnerstwo, miłość. Doskonała unia dusz. Boska harmonia. Równowaga między braniem, a dawaniem, której Ambrosii zawsze brakowało, bo w swych miłościach i nienawiściach była równie nieposkromiona, co wody Mare Nostrum. Byś zawsze była kochana. Byś zawsze kochała.

Louvain był jedynie dystrakcją w ich burzliwym romansie, który trwał dłużej niż tułaczka prawdziwego Odyseusza. 

– Czemu to zawsze ciebie wrabiają w niańczenie dzieci na weselach? – Zawsze ten sam zagadkowy ton, w którym czułość czaiła się tuż pod powierzchnią słodkiej ironii, ton, który po tych wszystkich latach wciąż przebrzmiewał w jego chryplawym, przepitym głosie, kiedy Rosie była obok. Ile to już lat minęło od wesela Hadesa i Persefony? Od tego, jak znalazł ją, siedzącą przy stole z tym gówniarzem, Borginem? Nie dziwił się dzieciakowi, który trwał w nią zapatrzony jak w obrazek, chociaż miał trudności ze skupieniem spojrzenia, rozbieganego od ilości spożytego alkoholu. Ile to lat, kiedy wstawiona w ten słodki, rozchichotany sposób, pociągnęła go do ogrodu, do fontanny, gdzie całowali się, zalewani przez strugi lodowatej wody? – Chodźmy zobaczyć fontannę – zaproponował nieomal miękko. Tym razem dawał jej wybór, choć być może była to tylko iluzja wyboru. Wszystko jest tylko iluzją, pomyślał Alexander, jego twarz równie nieprzenikniona, co mrok nocy, kiedy ujął delikatną dłoń Ambrosii, kątem oka zerkając na czającego się obok Louvaina.

Miłość Mulcibera była przekleństwem, przed którym ostrzegał ją tak wiele razy, że zdążył już stracić rachubę. Była okrutna. Była samolubna. Była też wieczna.

Jeżeli chciała całować innego, to nigdy bez wspomnienia ust Alexandra na jej wargach. Nigdy bez jego ciała między ich ciałami.

Mogła nie być jego Penelopą, ale on był jej Odyseuszem.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Alexander Mulciber (1017), Ambrosia McKinnon (428)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa