04.10.2024, 21:35 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.10.2024, 10:18 przez Lyssa Dolohov.)
Artykuł, który pojawił się w Proroku Codziennym gdzieś na początku czerwca, wcale nie wydawał się zachęcający. Lyssa myślała, że atak podczas sabatu był jedną z najgorszych rzeczy, jaka mogła ją spotkać, ustępując oczywiście miejsca wstydowi jaki czuła, kiedy Alastor Moody odrzucił jej awanse. Ale opisywane w gazetach przypadki? Okropne. Nie dawała sobie rady z własnym sercem, kiedy nie powodował nim żaden rytuał, to co dopiero teraz, kiedy Ula tak chętnie wdrapała się dla niej na ten pal, zakładając na jego szczyt upleciony dla niej wianek? Koszmar.
Dlatego Mulciber przez większość czerwca i część lipca pozostawała zwyczajnie czujna. Wypatrywała tych znaków, o których chętnie głosili twórcy kolejnych to artykułów, przytaczających nieprzyjemne uczucia chwytające za żołądek, plucie płatkami kwiatów czy rozpadające się powoli związki i małżeństwa. Ale nie ważne jak bardzo próbowała śledzić wszelkie zmiany i ekscesy jej organizmu, nie widziała tych nieprzyjemnym, wywracających życie do góry nogami momentów. Nie wiedziała co Ula robiła, ale cokolwiek to było nie miało na nią najmniejszego wpływu lub rytuał był uprzedzony i nie działał w przypadku dwóch dziewczyn. A może potrzeba było do tego chociaż odrobinę romantycznego uczucia, by nić przeznaczenia splotła je na stałe.
Nawet jeśli początkowo czuła pewną tęsknotę za obecnością nowej koleżanki, tak szybko jej myśli odpuściły, koncentrując się na zachodzących w życiu zmianach i sprawach o wiele dla niej ważnych, czyli tych toczących się w Prawach Czasu. Postać Brzęczyszczykiewicz została sprowadzona do istnienia zaledwie w wymienianej korespondencji, której było natomiast jak na lekarstwo - gdzieś pomiędzy tym miękkim uczuciem, jakie podsycało Beltane w maju, a pojedynkiem w lipcu, Lyssa doszła ze sobą do porozumienia że nie interesuje jej wiejskie życie Doliny. Nie zmieniały tego żadne cielaczki, obradzające w owoce krzaczki i zaproszenia na wspólne malowanie.
Ale pewnym rzeczom zwyczajnie musiało stać się zadość. Ta ciążąca gdzieś z tyłu głowy świadomość, że ta więź istnieje i wiąże je bezpowrotnie, była czymś czego panienka Lyssa znieść nie mogła. Nie daj bogowie kiedyś odżyje, z jakąś zdwojoną mocą ciągnąc je ku sobie. Nie daj Matko ukażą się w niej jakieś nowe cechy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Ostatnie czego Mulciber chciała to skandal, szczególnie taki dotyczący tematów wciąż w tym społeczeństwie uznawanych za tabu, a związek dwóch dziewczyn? To byłby koszmar.
Dlatego postanowiła zgłosić się do klątwołamacza. Mung wydawał się jej najlepszym ku temu miejsce, tym bardziej że szukanie pomocy przez ojca czy Peregrinusa też nie wchodziło w grę. Dziewczyna zwyczajnie nie chciała im też chwalić się swoimi problemami, szczególnie takimi, które mogła rozwiązać sama. Dlatego też po odpowiedniej korespondencji zjawiła się na umówione spotkanie. Sama. Tę kwestię zdążyła już poruszyć w listach, wyjaśniając pani Bulstrode, że osoba która wrzuciła jej wianek na pal była zwyczajnie nieosiągalna przez to, że była kimś absolutnie przypadkowym. Ta akurat historyjka brzmiała na najbardziej prawdopodobną, biorąc pod uwagę jak upojeni chwilą bywali czarodzieje podczas Beltane. A ona, cóż... ona akurat potrafiła bardzo, ale to bardzo nierozsądnie działać pod wpływem chwili.
- Dzień dobry, pani Bulstrode? - weszła do wskazanego jej w recepcji pomieszczenia, uśmiechając się odrobinkę nieśmiało do kobiety, którą zastała w środku. - Lyssa Mulciber. Byłyśmy umówione na łamanie więzi - rzuciła, po tym jak zamknęła za sobą drzwi do pokoju.
Dlatego Mulciber przez większość czerwca i część lipca pozostawała zwyczajnie czujna. Wypatrywała tych znaków, o których chętnie głosili twórcy kolejnych to artykułów, przytaczających nieprzyjemne uczucia chwytające za żołądek, plucie płatkami kwiatów czy rozpadające się powoli związki i małżeństwa. Ale nie ważne jak bardzo próbowała śledzić wszelkie zmiany i ekscesy jej organizmu, nie widziała tych nieprzyjemnym, wywracających życie do góry nogami momentów. Nie wiedziała co Ula robiła, ale cokolwiek to było nie miało na nią najmniejszego wpływu lub rytuał był uprzedzony i nie działał w przypadku dwóch dziewczyn. A może potrzeba było do tego chociaż odrobinę romantycznego uczucia, by nić przeznaczenia splotła je na stałe.
Nawet jeśli początkowo czuła pewną tęsknotę za obecnością nowej koleżanki, tak szybko jej myśli odpuściły, koncentrując się na zachodzących w życiu zmianach i sprawach o wiele dla niej ważnych, czyli tych toczących się w Prawach Czasu. Postać Brzęczyszczykiewicz została sprowadzona do istnienia zaledwie w wymienianej korespondencji, której było natomiast jak na lekarstwo - gdzieś pomiędzy tym miękkim uczuciem, jakie podsycało Beltane w maju, a pojedynkiem w lipcu, Lyssa doszła ze sobą do porozumienia że nie interesuje jej wiejskie życie Doliny. Nie zmieniały tego żadne cielaczki, obradzające w owoce krzaczki i zaproszenia na wspólne malowanie.
Ale pewnym rzeczom zwyczajnie musiało stać się zadość. Ta ciążąca gdzieś z tyłu głowy świadomość, że ta więź istnieje i wiąże je bezpowrotnie, była czymś czego panienka Lyssa znieść nie mogła. Nie daj bogowie kiedyś odżyje, z jakąś zdwojoną mocą ciągnąc je ku sobie. Nie daj Matko ukażą się w niej jakieś nowe cechy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Ostatnie czego Mulciber chciała to skandal, szczególnie taki dotyczący tematów wciąż w tym społeczeństwie uznawanych za tabu, a związek dwóch dziewczyn? To byłby koszmar.
Dlatego postanowiła zgłosić się do klątwołamacza. Mung wydawał się jej najlepszym ku temu miejsce, tym bardziej że szukanie pomocy przez ojca czy Peregrinusa też nie wchodziło w grę. Dziewczyna zwyczajnie nie chciała im też chwalić się swoimi problemami, szczególnie takimi, które mogła rozwiązać sama. Dlatego też po odpowiedniej korespondencji zjawiła się na umówione spotkanie. Sama. Tę kwestię zdążyła już poruszyć w listach, wyjaśniając pani Bulstrode, że osoba która wrzuciła jej wianek na pal była zwyczajnie nieosiągalna przez to, że była kimś absolutnie przypadkowym. Ta akurat historyjka brzmiała na najbardziej prawdopodobną, biorąc pod uwagę jak upojeni chwilą bywali czarodzieje podczas Beltane. A ona, cóż... ona akurat potrafiła bardzo, ale to bardzo nierozsądnie działać pod wpływem chwili.
- Dzień dobry, pani Bulstrode? - weszła do wskazanego jej w recepcji pomieszczenia, uśmiechając się odrobinkę nieśmiało do kobiety, którą zastała w środku. - Lyssa Mulciber. Byłyśmy umówione na łamanie więzi - rzuciła, po tym jak zamknęła za sobą drzwi do pokoju.