• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Klinika magicznych chorób i urazów v
1 2 Dalej »
[15.07.1972] My heart never called your name

[15.07.1972] My heart never called your name
à La Folie
And was it his destined part
Only one moment in his life

To be close to your heart?
Piwne oczy i brązowe włosy z miedzianym połyskiem, czasem z rozjaśnianymi pasmami lub po całości. Ma 165cm wzrostu, a sylwetkę szczupłą i chudą. Zawsze stara się prezentować, jakby była na właściwym miejscu. Zawsze zadbana, ładnie uczesana i ubrana. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości, czy to przez zachowanie, ubiór czy ogólny wygląd - chce żeby brano ją na poważnie, jednak kiedy się rozluźni, podpatrzone u innych maniery łatwo znikają. Czasem kiedy mówi, słychać francuski akcent, który szczególnie wychodzi kiedy jest pod wpływem silnych emocji. Ciągnie się za nią zapach białego piżma, jaśminu i kwiatu bawełny.

Lyssa Dolohov
#1
04.10.2024, 21:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.10.2024, 10:18 przez Lyssa Dolohov.)  
Artykuł, który pojawił się w Proroku Codziennym gdzieś na początku czerwca, wcale nie wydawał się zachęcający. Lyssa myślała, że atak podczas sabatu był jedną z najgorszych rzeczy, jaka mogła ją spotkać, ustępując oczywiście miejsca wstydowi jaki czuła, kiedy Alastor Moody odrzucił jej awanse. Ale opisywane w gazetach przypadki? Okropne. Nie dawała sobie rady z własnym sercem, kiedy nie powodował nim żaden rytuał, to co dopiero teraz, kiedy Ula tak chętnie wdrapała się dla niej na ten pal, zakładając na jego szczyt upleciony dla niej wianek? Koszmar.

Dlatego Mulciber przez większość czerwca i część lipca pozostawała zwyczajnie czujna. Wypatrywała tych znaków, o których chętnie głosili twórcy kolejnych to artykułów, przytaczających nieprzyjemne uczucia chwytające za żołądek, plucie płatkami kwiatów czy rozpadające się powoli związki i małżeństwa. Ale nie ważne jak bardzo próbowała śledzić wszelkie zmiany i ekscesy jej organizmu, nie widziała tych nieprzyjemnym, wywracających życie do góry nogami momentów. Nie wiedziała co Ula robiła, ale cokolwiek to było nie miało na nią najmniejszego wpływu lub rytuał był uprzedzony i nie działał w przypadku dwóch dziewczyn. A może potrzeba było do tego chociaż odrobinę romantycznego uczucia, by nić przeznaczenia splotła je na stałe.

Nawet jeśli początkowo czuła pewną tęsknotę za obecnością nowej koleżanki, tak szybko jej myśli odpuściły, koncentrując się na zachodzących w życiu zmianach i sprawach o wiele dla niej ważnych, czyli tych toczących się w Prawach Czasu. Postać Brzęczyszczykiewicz została sprowadzona do istnienia zaledwie w wymienianej korespondencji, której było natomiast jak na lekarstwo - gdzieś pomiędzy tym miękkim uczuciem, jakie podsycało Beltane w maju, a pojedynkiem w lipcu, Lyssa doszła ze sobą do porozumienia że nie interesuje jej wiejskie życie Doliny. Nie zmieniały tego żadne cielaczki, obradzające w owoce krzaczki i zaproszenia na wspólne malowanie.

Ale pewnym rzeczom zwyczajnie musiało stać się zadość. Ta ciążąca gdzieś z tyłu głowy świadomość, że ta więź istnieje i wiąże je bezpowrotnie, była czymś czego panienka Lyssa znieść nie mogła. Nie daj bogowie kiedyś odżyje, z jakąś zdwojoną mocą ciągnąc je ku sobie. Nie daj Matko ukażą się w niej jakieś nowe cechy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Ostatnie czego Mulciber chciała to skandal, szczególnie taki dotyczący tematów wciąż w tym społeczeństwie uznawanych za tabu, a związek dwóch dziewczyn? To byłby koszmar.

Dlatego postanowiła zgłosić się do klątwołamacza. Mung wydawał się jej najlepszym ku temu miejsce, tym bardziej że szukanie pomocy przez ojca czy Peregrinusa też nie wchodziło w grę. Dziewczyna zwyczajnie nie chciała im też chwalić się swoimi problemami, szczególnie takimi, które mogła rozwiązać sama. Dlatego też po odpowiedniej korespondencji zjawiła się na umówione spotkanie. Sama. Tę kwestię zdążyła już poruszyć w listach, wyjaśniając pani Bulstrode, że osoba która wrzuciła jej wianek na pal była zwyczajnie nieosiągalna przez to, że była kimś absolutnie przypadkowym. Ta akurat historyjka brzmiała na najbardziej prawdopodobną, biorąc pod uwagę jak upojeni chwilą bywali czarodzieje podczas Beltane. A ona, cóż... ona akurat potrafiła bardzo, ale to bardzo nierozsądnie działać pod wpływem chwili.
- Dzień dobry, pani Bulstrode? - weszła do wskazanego jej w recepcji pomieszczenia, uśmiechając się odrobinkę nieśmiało do kobiety, którą zastała w środku. - Lyssa Mulciber. Byłyśmy umówione na łamanie więzi - rzuciła, po tym jak zamknęła za sobą drzwi do pokoju.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#2
05.10.2024, 10:16  ✶  
Florence za łamanie rytuału zabrała się dopiero w drugiej połowie czerwca – w końcu wcześniej nikt do końca nie wiedział, co stało się w Beltane ani że dziwne odczucia, z którymi borykali się uczestnicy rytuału, nie są odosobnione. Sama Bulstrode, choć padła jego ofiarą, reagowała właściwie w sposób zgodny ze swoją naturą: ze spokojem. Może ciągnęło ją do obecności Patricka bardziej niż zwykle, może gdzieś w głowie zrodziło się pytanie, czy na pewno był tylko przyjacielem. Ale gdyby nie fakt, że po pierwsze, nie chciała, by władała nimi magia i mieszała w jego nowej znajomości z Alanną, po drugie, że obawiała się, że wyczuwanie niebezpieczeństwa, wiszącemu nad jego głową, może bardziej zaszkodzić niż pomóc, pewnie we własnym kontekście nie przejmowałaby się nadmiernie.
W połowie lipca była już pewna, że jej metoda łamania więzi jest skuteczna, a także wiedziała, że ta może doprowadzić do katastrofy. Owszem, jedna z uzdrowicielek, cała w pąsach, zaprosiła ją na ślub ze swoim kolegą, z którym zeszli się właśnie w maju, z powodu Beltane. Owszem, jeden ze stażystów zdecydował, że nie chce żenić się z panną, którą wybrali rodzice – i z którą z pewnością byłby nieszczęśliwy, bo Florence trochę ją znała – bo dzięki Beltane i uczuciom zrodzonym do panny, której wianek wniósł na pal od tak, zrozumiał, że pragnie czegoś więcej. To były dobre rzeczy. Ale byli też szaleńczo zazdrośni mężowe, awantura w kafeterii, kiedy jakaś kobieta napadła na pacjenta, bo odwiedziła go koleżanka i to już w jej oczach była zdrada, wiele osób wpadających do Munga, bo wyczuli, że komuś grozi niebezpieczeństwo i sprawdzali, czy partner nie trafił do szpitala… a potem okazywało się, że to była na przykład zwykła bójka. Były rozwody, o których pisało ministerstwo. I trzy osoby, którym Florence usuwała kwiaty z płuc – a ta choroba przecież, chociaż nieobecna uzdrowicielce, zdarzała się rzadko. W końcu gdy ktoś zakochiwał się w kimś, do kogo faktycznie był doskonale dopasowany, co już było rzadkie, to ta osoba w dziewięciu przypadkach na dziesięć odwzajemniała uczucie.
Rytuał Beltane zakłócał naturalny porządek rzeczy.
Do gabinetu Florence trafiały więc różne osoby, z różną historią, czasem w parach, czasem pojedynczo. Uzdrowicielka nie pytała nigdy o te historie i nie zamierzała też pytać Lyssy Mulciber. Nie zastanawiała się, czy faktycznie dziewczyna nie może znaleźć osoby, która przyjęła jej wianek – nie miało to w końcu znaczenia dla samego przebiegu rytuału, po próbie z Geraldine Florence wiedziała już, że jest w stanie złamać więź i tylko z jedną osobą „z pary”. Chociaż jeśli tak było, mogła trochę jej współczuć. Ona sama miała właściwie szczęście. Nagłe emocje, wobec kogoś obcego, nie były czymś, z czym łatwo sobie poradzić, a jeśli nie mogła mieć z tą osobą styczności w maju i czerwcu… to mogło być jeszcze trudniejsze. W lipcu może i uczucia słabły, ale na początku we wszystkich przypadkach do pokonania wymagały sporo siły woli.
– Panna Mulciber – przywitała się, wstając zza biurka, gdy dziewczyna weszła do gabinetu. Zmierzyła ją spojrzeniem jasnych, chłodnych oczu. Jak zwykle, fryzurę miała nienaganną, szatę czystą i wyprostowaną, a gabinet przygotowała już do rytuału: po pierwszych testach w zabezpieczonej Sali zaczęła przeprowadzać go i tutaj. Lyssa mogła więc dostrzec od razu czekający krąg świec. – Tak, zapraszam. Ma pani jakieś uczulenia albo pytania, zanim zaczniemy? – spytała, bo ostatecznie świece wykonywano z ziół.
à La Folie
And was it his destined part
Only one moment in his life

To be close to your heart?
Piwne oczy i brązowe włosy z miedzianym połyskiem, czasem z rozjaśnianymi pasmami lub po całości. Ma 165cm wzrostu, a sylwetkę szczupłą i chudą. Zawsze stara się prezentować, jakby była na właściwym miejscu. Zawsze zadbana, ładnie uczesana i ubrana. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości, czy to przez zachowanie, ubiór czy ogólny wygląd - chce żeby brano ją na poważnie, jednak kiedy się rozluźni, podpatrzone u innych maniery łatwo znikają. Czasem kiedy mówi, słychać francuski akcent, który szczególnie wychodzi kiedy jest pod wpływem silnych emocji. Ciągnie się za nią zapach białego piżma, jaśminu i kwiatu bawełny.

Lyssa Dolohov
#3
17.10.2024, 01:46  ✶  
Cokolwiek Ula robiła w tej swojej Dolinie Godryka to całkowicie omijało Lyssę. Może chodziło o to, że Brzęczyszczykiewicz była grzeczną dziewczynką, a może zachowywała się w jakiś sposób który nie sprawiał, że więzi Beltane sadziły barwne kwiaty w płucach powiązanej z nią dziewczyny. Mulciber to pasowało, bo nie dostarczało jej niepotrzebnych bolączek i nie utrudniało i tak już ciężkiego życia młodej panny z dobrego domu, która jedyne czym musiała się martwić to to czy dokręciła tubki z farbą żeby jej nie wyschły.

Wchodząc do gabinetu Florence, Mulciber rozejrzała się po wnętrzu z umiarkowanym zainteresowaniem, trochę jakby oceniała poziom wystroju pokoju. Ale w gruncie rzeczy był to zwyczajny gabinet - dokładnie taki sam jak reszta znajdujących się w tym korytarzu i jej zdaniem posiadający w sobie zero osobowości. Nie znała się na szpitalnych pomieszczeniach, ale przynajmniej w gabinecie należącym do Annaleigh dało się wyczuć odrobinę jej własnego charakteru. Pedantycznie ustawione przyrządy, zapach ziołowych herbat i pełne zapasy eliksirów, czekające na chorych lub aby ktoś odebrał zamówienie.

Tu, w pokoiku Florence, czekały na nią przede wszystkim świece, rozstawione w już przygotowanym do rytuału kręgu. Lyssa znała ten schemat i zwykle czuła się wobec niego odrobinę nieswojo bo kojarzył jej się w pierwszej kolejności z kręgiem ustawianym do widmowidzenia. Sztuki, która wciąż czasem przychodziła jej z oporem i zawodziła. Ale mimo mało przyjemnych skojarzeń, Lyssa wyglądała jak zwykle na miejscu. Ciężko było dopatrywać się w niej jakiegokolwiek zagubienia, które pewnie byłoby usprawiedliwione w takiej sytuacji. Wyglądała też oczywiście schludnie, ze starannie ułożonymi włosami, ubrana w szatę o barwie komplementującą jej karnację i która układała się na niej tak, jakby szyta była na miarę (co też z resztą było prawdą). Obie kobiety pewnie mogłyby ze sobą konkurować pod względem odpowiedniego prezentowania się, chociaż Mulciber brakowało tego chłodu i wyniosłości, którą zdawała się emanować Florence.

- Tak. Jestem uczulona na bezoar. Mam nadzieję, że to nie problem? - uśmiechnęła się do uzdrowicielki grzecznie, w duchu jednak wzdychając ciężko, bo zawsze odnosiła wrażenie że akurat to konkretne uczulenie mogło być czasami bardziej problematyczne niż inne alergie. Bo przecież głupio było dostawać powikłań po zażyciu uniwersalnej odtrutki.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#4
17.10.2024, 12:36  ✶  
Gabinet Florence od innych w Mungu odróżniało głównie to, że był od nich czystszy i mniej obskurny. Sama zadbała o odmalowanie ścian, przyniosła tutaj jedno z krzeseł, kiedy matka wymieniała je w saloniku, w zamian za prywatną konsultację zamiast pieniędzy bez protestów przyjęła pomoc przy odnowieniu biurka. I utrzymywała nienaganną czystość – nie tylko sprzątaczki rzucały „chłoszczyć” na tutejszą podłogę, rzeczy na blacie były ustawione jak od linijki, w szafkach panował porządek, a gdyby drugi klątwołamacz, okazyjnie używający tego gabinetu, zostawił po sobie bałagan, w Mungu mogłoby dojść do mordu w afekcie.
– Nie, bezoar nie znajduje się na liście składników świec – uspokoiła ją Florence, a potem gestem wskazała Lyssie, aby weszła do kręgu. – Gdyby poczuła się pani słabo, nastąpiły zawroty głowy albo mdłości, proszę mnie o tym poinformować. Drobna dezorientacja albo chwilowe halucynacje są normalne, wystąpiły w kilku przypadkach i nie należy się nimi przejmować – oświadczyła uzdrowicielka, czekając aż Lyssa zajmie miejsce. – Nie musi pani nic robić, ale proszę nie wychodzić z kręgu i jeżeli nie wystąpią żadne negatywne objawy, nie odzywać się, dopóki nie wygasną świece – zakończyła, tę dość „standardową” formułkę, którą wygłaszała już do wielu pacjentów przed młodą Mulciberówną. W tej chwili nie miało znaczenia dla niej, kim Lyssa jest, z jakiej wywodzi się rodziny, z kim odprawiła rytuał i dlaczego chciała go przełamać. Była pacjentką i tylko to się liczyło.
A potem powoli przeszła wzdłuż kręgu, po jego zewnętrznej stronie, w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Poruszała różdżką, odpalając świecie po kolei, jedną po drugiej, płomienie strzeliły wysoko z knotów, potem przygasły, wnętrze zaś zaczęło wypełniać się zapachem ziół i dymem. Florence nasunęła na twarz maseczkę, bo woń wdychać miała Lyssa, nie ona – ona nie chciała się rozpraszać, podczas skomplikowanego procesu łamania więzi, przedziwnej magii, zrodzonej podczas Beltane. Szeptała zaklęcia bardzo cicho, tak cicho, że córka Vakela mogła słyszeć głos, ale już nie rozróżnić słowa – te zresztą były inkantacjami, w języku, którego i sama Florence nie rozumiała, a jedynie opanowała formuły potrzebne podczas takich rytuałów jak ten.
Przez chwilę ogień, igrający na końcach świec, przypomniał Lyssie ogniska płonące tamtego wieczora na polanie. Przez moment ich zapach był złudnie podobny do tamtego, jaki miały kwiaty, z których splatała wieniec, odrzucony przez aurora i przyjęty przez dziewczynę, której twarz pokrywały stare blizny. Przez parę sekund dym przysłonił świat, zniknął gabinet i mogło się zdawać, że Lyssa stoi znowu na Polanie Ognia, podczas sabatu, i prawie czuła pod palcami łodygi roślin…
A potem jakby coś się napięło, pękło, i jej uszu dobiegł głos Florence.
– Zakończone, panno Mulciber – powiedziała uzdrowicielka. Świece nie paliły się już, ba, w czasie który Lyssie wydawał się mgnieniem (chociaż gdyby spojrzała na zegarek, zorientowałaby się, że wszystko potrwało jakiś kwadrans), zdołały wypalić się do cna. Dym rozwiewał się, zostawił po sobie tylko zapach ziół. Ale Florence zaraz opuściła maseczkę, a potem machnęła różdżką, najpierw otwierając niewielkie okno, a potem wyczarowując podmuch wiatru, który wywiał resztkę dymu i sprawił, że intensywna woń zaczęła słabnąć. – W niektórych przypadkach następowały drobne efekty uboczne, jak poczucie osamotnienia, zagubienia, żal czy tęsknota, ale są związane z prywatnymi uczuciami wobec… drugiej strony rytuału i raczej nie powinny utrzymywać się długo. Gdyby wyczuła pani jakiś nawrót, proszę zgłosić się ponownie, ale do tej pory wszystkie moje próby przełamania więzi były w pełni udane.
à La Folie
And was it his destined part
Only one moment in his life

To be close to your heart?
Piwne oczy i brązowe włosy z miedzianym połyskiem, czasem z rozjaśnianymi pasmami lub po całości. Ma 165cm wzrostu, a sylwetkę szczupłą i chudą. Zawsze stara się prezentować, jakby była na właściwym miejscu. Zawsze zadbana, ładnie uczesana i ubrana. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości, czy to przez zachowanie, ubiór czy ogólny wygląd - chce żeby brano ją na poważnie, jednak kiedy się rozluźni, podpatrzone u innych maniery łatwo znikają. Czasem kiedy mówi, słychać francuski akcent, który szczególnie wychodzi kiedy jest pod wpływem silnych emocji. Ciągnie się za nią zapach białego piżma, jaśminu i kwiatu bawełny.

Lyssa Dolohov
#5
23.12.2024, 14:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.12.2024, 14:57 przez Lyssa Dolohov.)  
Nie mogła niestety aż tak sprawnie ocenić tego, czy gabinet Florence był rzeczywiście o wiele czystszy od reszty pomieszczeń, gdzie lekarze przyjmowali pacjentów. Głównie dlatego, że za często w Mungu nie bywała. Zawsze cieszyła się stosunkowo dobrym zdrowiem i od przyjazdu do Anglii jej stopa ani razu nie postała w tym przybytku. Przynajmniej nie jeśli chodziło o porady lekarskie we własnej sprawie. Bo i czemu by miała robić sobie takie wycieczki, kiedy w Prawach Czasu rezydowała jej własna, prywatna lekarka, która dodatkowo miała drzwi w drzwi z gabinetem Vakela swój własny gabinet lekarski? A pomijając kontrowersyjne wybory Annaleigh w sprawie radzenia sobie z emocjami Dolohova, to była bardzo dobrym lekarzem. Ba! Lyssa z pewną przekorą była w stanie stwierdzić, że właśnie ta jej biegłość w eliksirach było czymś co świadczyło o tym, jak dobrze sobie z nimi radziła.

Ale tego, co dolegało pannie Mulciber nie mógł wyleczyć żaden eliksir. Nie było też zaklęcia, które mogłaby rzucić Annaleight. Ale był też zupełnie inny problem - Lyssa zwyczajnie nie chciała, by macocha wiedziała o jej małym sekrecie, który wydawał jej się niezwykle niewłaściwy. Nie chciała, by ktokolwiek z rodziny wiedział, jak bardzo zabolało ją Beltane; jak przez głupi moment wpadła w sidła swoich własnych fantazji, gubiąc się w nich kompletnie i całkowicie. Im mocniej wspominała Alastora, tym więcej szczegółów w nim wydawało jej się nie do przyjęcia. Może i był nawet przystojny, ale musiałaby do tego nawet nie zmrużyć oczy, ale je całkowicie zamknąć. Głównie po to, żeby nie widzieć jego szczerbatego uśmiechu, ani pełnego niezręczności wyrazu twarzy, gdy tańczyła dookoła niego, tak łasa na chociażby odrobinę uwagi.

Tak samo nie chciała, by pani Dolohov dowiedziała się, że wianek na słup wniosła jej akurat dziewczyna. Co prawda Uli nawet nie znała i nie aspirowała do tego żeby ją poznać, ale społeczeństwo rządziło się własnymi regułami, które panna Mulciber zwyczajnie bardzo dobrze znała i nie potrzebowała do tego wychować się angielką. Nienawiść i niechęć do nieznanego była przecież uniwersalna.

Uśmiechnęła się Florence w łagodny sposób, słysząc odpowiedź - całe szczęście dla niej, chociaż i tak spodziewała się, że akurat jej alergen nie będzie składnikiem świeczek czy innych mieszanek potrzebnych do przeprowadzenia rytuału. Bezoar w końcu był uniwersalny, ale gdyby miał odpędzać klątwy, to już dawno łyknęłaby go, najlepiej na szpitalnym korytarzu, żeby szybciej ktoś zareagował na postępującą reakcję uczuleniową. Cierpliwie też wysłuchała kolejnych słów uzdrowicielki, zapamiętując kolejne instrukcje, a na koniec pokiwała głową, dając znać że zrozumiała i zwieńczyła to wszystko krótkim 'dobrze'.

Zajęła miejsce w wyznaczonym okręgu, splatając ręce w swobodnym geście przed sobą. Przymknęła nawet oczy, żeby ograniczyć docierające do niej bodźce, ale szept uzdrowicielki nie był aż tak łatwy do zignorowania. Trwał, podtrzymywał napięcie i przynajmniej był na tyle cichy, że Lyssa nie była w stanie rozróżnić poszczególnych jego słów. Pozostawała tylko niewyraźna melodia, gdzieś na granicy. Zapach ziół był drażniący i szybko myśli dziewczyny popłynęły gdzieś dalej, zupełnie w nieznane, wyrywając ją ze schludnego, trochę zbyt porządnego gabinetu lekarskiego. Stała odrobinę zbyt długo, wyraźnie zawieszona w przestrzeni, nawet kiedy Bulstrode wreszcie wywołała ją do tablicy. Mulciber, to chyba była ona.

- To tyle? - rzuciła niemrawo, rozglądając się po gabinecie i mimowolnie zaciskając palce dłoni nieco mocniej, jakby chcąc dodać kolejny bodziec i przywrócić myśli na właściwy tor. - Przepraszam, po prostu myślałam, że to... bardziej czasochłonne. Dużo było takich efektów ubocznych? Względem ilości przeprowadzonych łamań rytuałów.

Jakby się nad tym zastanowić, to nie czuła się źle. Właściwie to czuła się dokładnie tak samo, jak kiedy stanęła w drzwiach pani Bulstrode, jeszcze... kwadrans temu? Spojrzenie mimowolnie poleciało na zegarek, zmarszczeniem brwi komentując szybki upływ czasu. Ale może to i lepiej, że nie spędziła tutaj zbyt długo. Miała też nadzieję, nawet jest Ula wciąż pozostawała jej całkiem obca i w gruncie rzeczy to obojętna, że ona też nie czuła niczego złego w momencie kiedy więź została zerwana.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#6
23.12.2024, 22:46  ✶  
– Tak. To wszystko – potwierdziła Florence. Poruszała różdżką, po kolei usuwając z podłogi pozostałości po każdej ze świec, i lewitując je do pojemnika na odpady. Być może powinna poczekać aż pacjentka opuści gabinet, ale Bulstrode naprawdę nie lubiła, gdy jej gabinet był brudny.
– Łamanie klątw tak naprawdę rzadko jest spektakularne. Najbardziej czasochłonne było opracowanie właściwej metody i udoskonalenie jej po pierwszych próbach. Z rytuałem Beltane zawsze wiązała się pewna magia, ale nigdy nie była tak mocna i nigdy nie utrzymywała się, gdy wygasły ogniska – wyjaśniła. Powstrzymała odruch rzucenia chłoszczyć na posadzkę: nie wypadało wyczarowywać piany na podłodze, póki Lyssa była w gabinecie. Florence chwilowo zadowoliła się więc przejściem za biurko, sięgnięciem po pióro i wpisaniem do karty pacjentki informacji o uczuleniu oraz przebiegu łamania rytuału. – To nie klątwa, a jednak działa na podobnych zasadach… i mogła wywołać równie przykre konsekwencje – skwitowała. Chorobliwa zazdrość czy płatki kwiatów zarastające płuca: zdaniem Florence Bulstrode brzmiało to jak przekleństwo.
A jednak kapłani uważali, że to magia bogini.
Uzdrowicielka wciąż nie potrafiła pojąć, do czego dokładnie doszło tamtej nocy i trochę ją to frustrowało. W końcu była to dziedzina magii, którą chciała zgłębiać.
– Powiedziałabym, że pojawiały się w dwóch trzecich przypadków, ale… – zawahała się na moment i spojrzała na Lyssę. Już to, że ta przyszła tutaj sama, o czymś świadczyło. – Pokusiłabym się o stwierdzenie, że w zaledwie połowie z nich faktycznie chodziło o magię. U innych to efekt psychologiczny. Niektórzy wcale nie chcieli, aby magia rytuału minęła, czasem ponieważ zależy im na tej drugiej osobie, czasem, ponieważ po prostu czują się samotni. Jeżeli nie była przywiązana do swojego partnera, panno Mulciber, ani nie znalazła się w momencie, w którym bardzo chciałaby pani znaleźć dokładnie takie pełne uczucie wzajemności, jakie zdawał się dawać rytuał, niewielkie są szanse na ich wystąpienie.
Florence nie znała Lyssy: nie miała pojęcia, że w gruncie rzeczy ta pragnęła miłości jak z książek, ale absolutnie nie wyobrażała sobie w roli tej drugiej połówki poparzonej rolniczki z Doliny Godryka.
– Jeżeli chodzi natomiast o nawrót, do tej pory nikt mi go nie zgłosił. Zakładam, że nie trzeba się tym martwić, ale wolę uprzedzić, że gdyby cokolwiek się działo, służę pomocą – dokończyła rzeczowo. Od czasu, gdy złamała więź między Saurielem i Victorią minęło już tak dużo czasu, że Florence przyjmowała, że wszystko poszło dobrze, a problemów nie zgłaszała i Geraldine, którą przyjęła jako drugą. Kolejne pary w teorii znajdowały się jeszcze w tym okresie przejściowym, ale Bulstrode była już właściwie pewna, że wszystko poszło jak trzeba.
à La Folie
And was it his destined part
Only one moment in his life

To be close to your heart?
Piwne oczy i brązowe włosy z miedzianym połyskiem, czasem z rozjaśnianymi pasmami lub po całości. Ma 165cm wzrostu, a sylwetkę szczupłą i chudą. Zawsze stara się prezentować, jakby była na właściwym miejscu. Zawsze zadbana, ładnie uczesana i ubrana. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości, czy to przez zachowanie, ubiór czy ogólny wygląd - chce żeby brano ją na poważnie, jednak kiedy się rozluźni, podpatrzone u innych maniery łatwo znikają. Czasem kiedy mówi, słychać francuski akcent, który szczególnie wychodzi kiedy jest pod wpływem silnych emocji. Ciągnie się za nią zapach białego piżma, jaśminu i kwiatu bawełny.

Lyssa Dolohov
#7
24.12.2024, 03:41  ✶  
Wysłuchała kolejnych słów Florence z poważną, skoncentrowaną już na niej miną, mimowolnie odsuwając się nieco na bok, poza wcześniej nakreślony na ziemi krąg, kiedy ta zaczęła rzucać kolejne zaklęcia, które miały sprzątnąć nieporządek. Nie pomyślała nawet o tym, że mogło być to niewłaściwe, może dlatego że jej ojciec z taką pasją pilnował porządku w Prawach Czasu. Kompulsywne zachowanie pani Bulstrode jeśli już, to działało nawet na nią jako środek uspokajający, wprowadzając znajome schematy do otoczenia.
- Rozumiem - odpowiedziała lakonicznie, kiwając do tego głową. Przez myśl przeszła jej tylko zgryźliwa uwaga, że niektórzy pewnie szukali w tym rytuale i jego konsekwencjach zwyczajnego usprawiedliwienia dla mało wyniosłych myśli i czynów. - Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Nie mam więcej pytań, więc pozostaje podziękować mi także jeszcze raz za pani czas. Jeśli pojawią się jakieś powikłania, na pewno nie będę zwlekać - sztuczny, grzeczny uśmiech zagościł na jej wargach, zanim odwróciła się i opuściła pomieszczenie. Nie zamierzała się martwić tym, czy opisane przez uzdrowicielkę problemy u niej wystąpią, bo czuła że Ula była dla niej tylko mgnieniem. Czymś, co już dawno zniknęło z jej życia i do niego nie wróci, no chyba że listownie, ale przecież Mulciber nauczyła się bardzo zręcznie tańczyć między słowami.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Florence Bulstrode (1533), Lyssa Dolohov (1716)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa