22.11.2024, 16:03 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.03.2025, 17:18 przez Anthony Shafiq.)
—01/09/1972—
Anglia, Little Hangleton
Lorraine Malfoy & Anthony Shafiq
![[Obrazek: EZdeMUb.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=EZdeMUb.png)
Once more the storm is howling, and half hid
Under this cradle-hood and coverlid
My child sleeps on. There is no obstacle
But Gregory's wood and one bare hill
Whereby the haystack- and roof-levelling wind,
Bred on the Atlantic, can be stayed;
And for an hour I have walked and prayed
Because of the great gloom that is in my mind.
I have walked and prayed for this young child an hour
And heard the sea-wind scream upon the tower,
And under the arches of the bridge, and scream
In the elms above the flooded stream;
Imagining in excited reverie
That the future years had come,
Dancing to a frenzied drum,
Out of the murderous innocence of the sea.
![[Obrazek: EZdeMUb.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=EZdeMUb.png)
Once more the storm is howling, and half hid
Under this cradle-hood and coverlid
My child sleeps on. There is no obstacle
But Gregory's wood and one bare hill
Whereby the haystack- and roof-levelling wind,
Bred on the Atlantic, can be stayed;
And for an hour I have walked and prayed
Because of the great gloom that is in my mind.
I have walked and prayed for this young child an hour
And heard the sea-wind scream upon the tower,
And under the arches of the bridge, and scream
In the elms above the flooded stream;
Imagining in excited reverie
That the future years had come,
Dancing to a frenzied drum,
Out of the murderous innocence of the sea.
Spotkanie biznesowe
Skąd wziął się ten eufemizm w jego ustach, tego nie mógł odgadnąć. Oczywiście chodziło o interesy, bo czyż interesy nie były kwintesencją życia? Zwłaszcza w obliczu różnorodności środowisk, w których się obracali. Jego oczy na Nokturn, jego białe rękawiczki na sprawy Ścieżek, jego, jego, jego... tylko że wcale nie.
Oczywiście był świadom, że Lorraine należała tylko i wyłącznie do siebie. Mógł mieć wątpliwości, ale przy ich ostatnim tak burzliwym starciu, przy ostatniej rozmowie w trakcie której może nazbyt apodyktycznie sięgnął ku niej by wyrwać ją ze zbrukanej przestrzeni zakładu pogrzebowego i umieścić w należnym jej możliwościom, wrażliwości, ambicji i intelektowi miejscu... Przy ostatniej burzy zrozumiał aż nazbyt dosadnie stupor, dumę i gwałtowne pragnienie niezależności. Przejrzał się w niej, jak w lustrze zdobiącym ukrytą za śpiącym smokiem prywatną łazienkę, dostrzegł ten sam błysk determinacji, stal woli dążącej do samostanowienia.
Dał więc jej przestrzeń, dał wolność, o którą z resztą tak prosiła.
Motywacji miał wiele - chciał myśleć, że to zrozumienie natury drugiej osoby, szacunek do niej, ale nie da się ukryć, że pierwszym i głównym motorem ów "wolności" była urażona duma. Anthony nienawidził kiedy mu się odmawiało, dlatego też tak rzadko składał propozycje wprost. Anthony nienawidził, kiedy ktoś odtrącał jego dłoń, rozpatrując to w kategoriach upadlania jego osoby, umniejszania jego możliwościom. Był dumny, a jego wrażliwe ego zwyczajnie trzeszczało hiperbolizowaniem tego typu sytuacji, interpretując je nader osobiście.
Minął jednak czas, minęła przestrzeń, gdy ocean między jego brzegiem a Wyspą Umarłych stonowały się znów, znalazły ciszę której potrzebowały i cichy śpiew tęsknoty, która sączyła się między dwojgiem istot.
Kontakt był ograniczony, ale w końcu przyjemny. Ostrożny, lecz pluszowy w zamyśle. Shafiq sądził, że czerwcowa lekcja sprawi Lorraine przyjemność, ale chyba niezbyt dobrze ukrył przed nią własną frustrację wynikającą z niemożności wypchnięcia jej ze swojego umysłu. Odsłoniła przed nim lęki, których sam się wstydził, odruchu, z którego absolutnie nie był zadowolony czy dumny.
Dziś jednak mieli stać w innym miejscu.
Rozmowa biznesowa
Oczywiście, że nie była to rozmowa biznesowa. Czytał między wierszami jej frustracje, widział, jak wczepia palce we wszelkie domniemania jego w nią ataku. Unosił brwi czytając listy, z pewnym rozgoryczeniem porzucił urodzinowy prezent, nie mogąc znieść kpiny, która w całości wypełniała według niego core tego pomysłu. Łagodność i ostrze cynizmu, otwarty uśmiech przy wspólnym tańcu i kolejne słowa wyrzutu smagające jak biczem. A przecież nic nie robił.
No właśnie.
Nic.
Czy nie była to właśnie wolność, której szukała?
Namiot rozstawiony był w ogrodzie, w okolicy Śpiącego, choć rzeźba zasłonięta była szeregiem wiecznie zielonych, odpowiednio przystrzyżonych drzewek, których gatunku Anthony oczywiście nie znał. Pod jasną płachtą na białym marmurze stał stoliczek dwa eleganckie krzesła, zupełnie jak w czerwcu, choć teraz widzieli się za dnia, a na blacie próżno było szukać szachownicy. Miedziany imbryk z przednią cejlońską herbatą, słodką tak, że wykrzywiało zęby. Morze, czy pustynia? Biel czy czerń? Nie wiedział do końca czego się spodziewać, choć większość poranka układał sobie wszystkie punkty agendy tego spotkania.
Gdy Wergiliusz wprowadził Lorraine do ogrodu, wskazując jej przygotowane miejsce spotkania, Anthony podniósł się i uśmiechnął łagodnie, skłaniając jej z uśmiechem głową.
– Dobrze Cię widzieć moja droga – otworzył tę rozgrywkę miękko, standardowym przesunięciem piona. Nie chciał grać, nie chciał wygrywać. Chciał by grali i wygrywali razem, lecz nikt nie wymyślił szarej szachownicy w której obaj gracze walczyliby wspólnie przeciwko grze. A może właśnie przyszedł taki dzień, w którym należałoby chwycić za farby i poszukać właściwego odcienia? – Masz ochotę coś przekąsić? – wskazał na paterę z truflami i ciasteczkami, pozostawiając otwartą sugestię, że Wergiliusz w każdej chwili mógł dodać do tego wczesny lunch.
Skąd wziął się ten eufemizm w jego ustach, tego nie mógł odgadnąć. Oczywiście chodziło o interesy, bo czyż interesy nie były kwintesencją życia? Zwłaszcza w obliczu różnorodności środowisk, w których się obracali. Jego oczy na Nokturn, jego białe rękawiczki na sprawy Ścieżek, jego, jego, jego... tylko że wcale nie.
Oczywiście był świadom, że Lorraine należała tylko i wyłącznie do siebie. Mógł mieć wątpliwości, ale przy ich ostatnim tak burzliwym starciu, przy ostatniej rozmowie w trakcie której może nazbyt apodyktycznie sięgnął ku niej by wyrwać ją ze zbrukanej przestrzeni zakładu pogrzebowego i umieścić w należnym jej możliwościom, wrażliwości, ambicji i intelektowi miejscu... Przy ostatniej burzy zrozumiał aż nazbyt dosadnie stupor, dumę i gwałtowne pragnienie niezależności. Przejrzał się w niej, jak w lustrze zdobiącym ukrytą za śpiącym smokiem prywatną łazienkę, dostrzegł ten sam błysk determinacji, stal woli dążącej do samostanowienia.
Dał więc jej przestrzeń, dał wolność, o którą z resztą tak prosiła.
Motywacji miał wiele - chciał myśleć, że to zrozumienie natury drugiej osoby, szacunek do niej, ale nie da się ukryć, że pierwszym i głównym motorem ów "wolności" była urażona duma. Anthony nienawidził kiedy mu się odmawiało, dlatego też tak rzadko składał propozycje wprost. Anthony nienawidził, kiedy ktoś odtrącał jego dłoń, rozpatrując to w kategoriach upadlania jego osoby, umniejszania jego możliwościom. Był dumny, a jego wrażliwe ego zwyczajnie trzeszczało hiperbolizowaniem tego typu sytuacji, interpretując je nader osobiście.
Minął jednak czas, minęła przestrzeń, gdy ocean między jego brzegiem a Wyspą Umarłych stonowały się znów, znalazły ciszę której potrzebowały i cichy śpiew tęsknoty, która sączyła się między dwojgiem istot.
Kontakt był ograniczony, ale w końcu przyjemny. Ostrożny, lecz pluszowy w zamyśle. Shafiq sądził, że czerwcowa lekcja sprawi Lorraine przyjemność, ale chyba niezbyt dobrze ukrył przed nią własną frustrację wynikającą z niemożności wypchnięcia jej ze swojego umysłu. Odsłoniła przed nim lęki, których sam się wstydził, odruchu, z którego absolutnie nie był zadowolony czy dumny.
Dziś jednak mieli stać w innym miejscu.
Rozmowa biznesowa
Oczywiście, że nie była to rozmowa biznesowa. Czytał między wierszami jej frustracje, widział, jak wczepia palce we wszelkie domniemania jego w nią ataku. Unosił brwi czytając listy, z pewnym rozgoryczeniem porzucił urodzinowy prezent, nie mogąc znieść kpiny, która w całości wypełniała według niego core tego pomysłu. Łagodność i ostrze cynizmu, otwarty uśmiech przy wspólnym tańcu i kolejne słowa wyrzutu smagające jak biczem. A przecież nic nie robił.
No właśnie.
Nic.
Czy nie była to właśnie wolność, której szukała?
Namiot rozstawiony był w ogrodzie, w okolicy Śpiącego, choć rzeźba zasłonięta była szeregiem wiecznie zielonych, odpowiednio przystrzyżonych drzewek, których gatunku Anthony oczywiście nie znał. Pod jasną płachtą na białym marmurze stał stoliczek dwa eleganckie krzesła, zupełnie jak w czerwcu, choć teraz widzieli się za dnia, a na blacie próżno było szukać szachownicy. Miedziany imbryk z przednią cejlońską herbatą, słodką tak, że wykrzywiało zęby. Morze, czy pustynia? Biel czy czerń? Nie wiedział do końca czego się spodziewać, choć większość poranka układał sobie wszystkie punkty agendy tego spotkania.
Gdy Wergiliusz wprowadził Lorraine do ogrodu, wskazując jej przygotowane miejsce spotkania, Anthony podniósł się i uśmiechnął łagodnie, skłaniając jej z uśmiechem głową.
– Dobrze Cię widzieć moja droga – otworzył tę rozgrywkę miękko, standardowym przesunięciem piona. Nie chciał grać, nie chciał wygrywać. Chciał by grali i wygrywali razem, lecz nikt nie wymyślił szarej szachownicy w której obaj gracze walczyliby wspólnie przeciwko grze. A może właśnie przyszedł taki dzień, w którym należałoby chwycić za farby i poszukać właściwego odcienia? – Masz ochotę coś przekąsić? – wskazał na paterę z truflami i ciasteczkami, pozostawiając otwartą sugestię, że Wergiliusz w każdej chwili mógł dodać do tego wczesny lunch.