- Nic - powiedziała spokojnie, jakby rzucała na wiatr oczywistość. - Nigdy nie będziemy w stanie was doścignąć. Jesteśmy tylko ludźmi. - Rozłożyła ręce w rezygnacji, ale nie wydała się zawiedziona własnym położeniem. Jak miała dotrzymać kroku komuś, kto ma dodatkową parę nóg? - Liczymy jedynie, że na moment przystaniecie i na nas poczekacie. Nawet jeśli nie po to, aby nam pomóc, to choćby po to, aby nas wysłuchać - oznajmiła przyjaźnie, obdarzając Vralnila delikatnym uśmiechem. Nie wiedziała, jakie były finalne zamiary Czarnego Pana, ale ona nie miała zamiaru centaurów zmuszać do sojuszu. W pojedynkę nie miała takiej mocy, ani nie miała też takiej chęci. Nie widziała w nich wrogów, nie dostrzegała zagrożenia. Nieufność była zrozumiała, kiedy rodzaj ludzki ciągle pozbawiał ich domu, skrawek po skrawku.
Kątem oka widziała nerwowe ruchy centaura po prawicy przywódcy, widziała napinające się bez ustanku mięśnie. Przeniosła nań spojrzenie, wodząc po każdej spiętej części ciała, jakby szukając przyczyny wzburzenia. Jego zachowanie wydało jej się niezwykle znajome; kasztanowłosy centaur był jak zapędzone w kąt zwierzę. Był niczym pies, który szczekał zza bramy, wiedząc, że może sobie na to pozwolić, bo pręty osłonią go przed odsieczą przeciwnika. Przypominał jej własnych starszych braci, którzy z agresją reagowali na każde krzywe spojrzenie puszczone w jej kierunku, gotowi bronić Scylli jeszcze zanim zagrożenie stało się realne.
To wszystko miało źródło w tej samej, jednakiej przyczynie. To napięcie brało się ze strachu.
Odpowiedzią na ich wzajemne pomruki był jedynie delikatny uśmiech błąkający się po jej ustach. Cierpliwość. To była jej siła w takich momentach.
Nie znosiła tego, ale nawiązała z nim bezpośredni kontakt wzrokowy. Spojrzała nieco wyzywająco, jakby chciała przekazać, że ma przestać się kryć za językiem centaurów i wprost powiedzieć, w czym rzecz. Greyback nie znosiła krycia się za aluzjami, półsłówkami i kłamstwami, bo nigdy ich nie rozumiała. Nie mogła przecież udowodnić, że jest godna zaufania, kiedy nie mówiono jej wprost, co stoi na przeszkodzie do uzyskania go.
Była bliska do odezwania się, zażądania, by powiedział we wspólnym, co go dręczy, ale wtedy przywódca zwrócił się do Leviathana. Scylla zerknęła na niego, oczekując jego reakcji, z nadzieją, że posiada coś na tyle cennego, by przekupić parzystokopytnych. Centaury wciąż wpatrywały się w nich z mieszanką nieufności i wyczekiwania, a ich spojrzenia zdawały się wręcz naciskać na młodego czarodzieja. Choć Scylla czuła się pewnie w swojej roli pośrednika, wiedziała, że teraz to nie od niej zależał dalszy rozwój wydarzeń.
Jej spojrzenie na chwilę złagodniało, gdy przypomniała sobie, że nawet najodważniejszy czarodziej mógł poczuć ciężar tej chwili. Oczy wszystkich były zwrócone na niego - centaury, Scylla, las. Nawet powietrze wydawało się na moment zatrzymać w oczekiwaniu.
by się modlić o wszystko, lecz nie było już Boga