16.01.2025, 23:21 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2025, 00:50 przez Alfred Trelawney.)
Zima dla osoby w kryzysie bezdomności to zawsze jeden z najgorszych okresów, kiedy w owym kryzysie można by się znaleźć. Tak też, walcząc z żywiołem, nasz wtedy jeszcze młody egzorcysta siedział w gronie innych nieobdarzonych dachem mieszkańców Nokturnu, popijając z nimi- jak to raczyli go ochrzcić - "Eliksir Ciepłego Kopa", czyli jakiś domowy bimberek. Jako, że głupio tak tylko chlać i nic nie mówić, rzucali sobie różne historie zasłyszane na ulicach miasta. W ten oto sposób do uszu młodego Trelawneya wdarła się dość ciekawa, choć trudna do wyobrażenia sobie historia. -... mówię wam, źle się podziało w tym Hogwarcie. Słyszałem w jednym barze, że coś posłało parę dzieciaków do łóżek szpitalnych, aż w końcu nie zabiło jakiejś biednej dziewczyny! Kto to widział, żeby dzieci umierały w szkołach? Dobrze, że nie mam własnych, bo bym nie mógł spać po nocach! - Wypowiedź ta wytworzyła falę pomruków w ich kółeczku, sam Alfred jednak postanowił wziąć po prostu łyka eliksiru, skrzywić się, podać go dalej i dodać swoje trzy grosze. - No ale jak to tak... Znikąd się wziął potwór i zaczął dzieci "dusić"? W takiej dużej szkole na pewno mają mnóstwo zabezpieczeń i innych takich. No i nauczyciele tam są, a to pewnie potężni czarodzieje... Zresztą jak nie oni, to słyszałem od paru duchów, że w Hogwarcie mieszka sporo mniej żywych osobistości. Co, nawet duchy nic nie zauważyły? Nie klei mi się to... - "To na pewno jakiś spisek Centaurów..." pomyślał już sam do siebie, czekając na odpowiedź swojego rozmówcy. Na brodę Merlina, jak jakaś bestia mogłaby kogoś zabić na terenie szkoły i nie zostać zauważona?! Do rozmowy jednak nieoczekiwanie wtrącił się zupełnie inny członek ich pijackiego kółeczka. - A co ty możesz wiedzieć o Hogwarcie, Alfredzik, jak żeś się nigdy nie uczył? Ja to żem był w Slytherinie to ja wiem jak to tam działa. Partacze tam uczą, nie czarodzieje! Par-ta-cze! Wiedziałbyś, gdybyś kiedykolwiek postawił nogę na terenie szkoły, ot co! - Ta dogryzka we wszystkich zebranych wywołała rechot, pomijając oczywiście samego urażonego. - Wypraszam sobie bardzo! Moja świętej pamięci babka nauczyła mnie wielu rzeczy lepiej, niż ciebie lata szkoły! Zresztą ty to powinieneś najlepiej wiedzieć, Jack. Gdyby nie ja to byś się dalej tarzał w zaułkach po ziemi, opętany przez własnego brata. Własnego brata! Niezły musiałeś być braciszek, że tak ci się odpłacił po śmierci! Taki z ciebie student, że ratować cię musiała sierota-nieuk! - Spojrzał z wyższością na o wiele starszego mężczyznę, który na tak sprecyzowany atak nie miał przygotowanej żadnej obrony, jeszcze bardziej osłabiony faktem, że teraz to z niego śmiała się ich zbieranina. Wyczuwając szansę na uzyskanie władzy nad torem rozmowy, charyzmatyczny młodzieniec szybko przeszedł do dalszego natarcia. - Więc dobra, znaleźli dziewczynę martwą... Co w ogóle jest głupotą, bo jak już wcześniej dzieciaki lądowały w łóżkach, to powinni albo przeczesać całą szkołę, albo wysłać resztę do domów! Tak to się właśnie kończy, jak zostawia się swoje dzieci pod cudzą opieką, zamiast uczyć ich w domu tego co potrzeba. Niech jej ziemia lekką będzie, oby biedna nie została jakimś skrzywionym przez los duchem... Chociaż za takie lekceważenie zasad zdrowego rozsądku należy się temu całemu Hogwartowi poltergeist! - Skończył wypowiadać ostatnie słowa idealnie w chwili, w której eliksir zrobił pełne kółko do jego rąk. Łapczywie z niego pociągnął, z błogością (i skrzywieniem) przyjmując ciepło trunku do każdego zakamarka swojego ciała. Od razu lepiej mu się myślało, kiedy miał we krwi więcej niż zero procent. Jego towarzysze pokiwali smutno głowami. Różne mieli poglądy na życie, ale dzieci to jednak zawsze szkoda. Otrzepał barki ze świeżo opadniętego śniegu, podając butelkę dalej. - No może im się należy, ale czy temu dzieciakowi? Tak okraść ją z dalszego życia a potem zmusić do siedzenia w miejscu, gdzie ją coś ciapnęło? Przekichany, taki los... - Te słowa trochę ostudziły zapał do zemsty tworzący się w sercu Alfreda. Faktycznie, znał sporo duchów które wcale nie narzekały na bycie duchami... Ale ile to już mniej zadowolonych z końca swojego życia denatów musiał wypędzać w zaświaty, po tym jak, czasem nawet latami, wylewali frustrację na dalej żyjących, niszcząc im spokój życia? Nie, to nie było coś, na co ta biedna dziewczyna zasługiwała. Wstał od grupki znajomków, żegnając się z nimi, po czym ruszył w tylko sobie znanym kierunku - ta cała sytuacja zaczynała dawać mu coraz mniej spokoju, więc musiał zaciągnąć opinii u ekspertki. Ruszył przez kręte ulice Nokturnu, w pewnym momencie nawet dając nura w Ścieżki w celu skrócenia sobie drogi. Mijał po drodze dość znane mu już twarze tutejszych mieszkańców, gdzieniegdzie nawet mignął mu ktoś młodszy, co od razu tworzyło w jego głowie palące pytanie... "Co jeśli byłby to ktoś, kogo znam? Co, jeśli byłbym to ja?"
Z tak niespokojnymi myślami dotarł w końcu do uliczki bardzo niedaleko jego starego mieszkania. Znajdowała się w niej przeżarta rozkładem, zaśnieżona aktualnie skrzynka, przewrócony od lat śmietnik oraz stara, naścienna figura gargulca. Zapukał w nią trzy razy, co spowodowało, że z mordy gargulca uleciało ważne pytanie. - Duchy pachną...? - Młody Trelawney uśmiechnął się pod nosem, znowu słysząc głos najukochańszej mu osoby. -... Starymi skarpetkami i cytryną, babciu Eliso! - W uliczce rozległ się śmiech, a z gargulca wyfrunęła Elise Trelawney, w bardzo przeźroczystym jednak wydaniu. - Oh, Alfredku, tak dawno mnie nie odwiedzałeś że już się bałam, że zapomniałeś o babuni! - Kobieta uśmiechnęła się do swojego kochanego podopiecznego, szybko jednak zauważając, że coś go trapi. - Co się stało, Alfredku? Ktoś ci dokucza? Babunia zna parę poltergeistów, powiedz no mi tylko który, a tak mu dopieką...! - Młody egzorcysta, puszczając mimo uszu te wątpliwe moralnie kontakty zmarłej już egzorcystki, pomachał tylko dłońmi w powietrzu, oznajmiając jej, że to nie tak. - Nie nie, babciu. To trochę poważniejsza sprawa. - Oparł się plecami o przeciwną ścianę, głośno wypuszczając powietrze. Alkohol trochę mącił mu wzrok, ale widział, że babunia bardzo się nim martwi. Zawsze była taka kochana i troskliwa. - Historię właśnie usłyszałem, z tych dość... smutnych. W Hogwarcie umarła dziewczyna, uczennica. Nie usłyszałem, co dokładnie ją dopadło, ale wiem, że przedtem nieźle poturbowało ponoć paru innych uczniów... No brzmi to na straszne niedopatrzenie ze strony szkoły, co ja będę babciu owijał w bawełnę. No i tak mnie trapi... Czy jest twoim zdaniem szansa, że biedaczka zacznie nawiedzać szkołę? Serce boli na myśl o tym, że dziewczyna nie zazna spokoju po śmierci... Była taka młoda... - Wiedział, że na świecie na pewno jest mnóstwo młodych, ZBYT młodych duchów. Ale słysząc o tak bliskiej historii, która mogłaby być źródłem takowego to zupełnie inny rodzaj wiedzy... Wiedzy, która na sercu jeszcze niedoświadczonego, młodego Alfreda ciążyła jak kamień. Babcia Elise pokręciła smutno głową, wiedząc, że jej odpowiedź nie da jej wnuczkowi upragnionego spokoju - nigdy jednak by go nie okłamała. Wyznawała zasadę, że nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. - Jest na to spora szansa, Alfredku. Ty nie byłbyś zły na świat, gdybyś został z niego wyszarpnięty w miejscu, w którym powinieneś czuć się najbezpieczniej? Byłam ci ja za młodu w Hogwarcie i czułam się tam chroniona niczym księżniczka... Pomyśleć, że pozwolili uczennicy umrzeć na terenach szkoły?! Skandal. Dlatego sądzę, że dziewczyna może tam zostać, choćby w postaci poltergeista... Chociaż nie wiem, czy nawet sto lat zrzucania książek na głowy nauczycieli obdarzy jej duszę należnym spokojem. Nic nie odda jej życia. - W jej bezbarwnych, pół-widocznych oczach kryło się morze smutku. Sama czuła duży żal do świata za to, że nie pozwolił jej spędzić więcej czasu za życia z jej biednym wnusiem i za to, że przez to zmuszony został wylądować na ulicy. Jaki straszny żal musiała czuć dusza tej biednej dziewczyny?
Alfred westchnął, przecierając oczy swoimi niezbyt czystymi rękawiczkami. - Tak też właśnie myślałem... Dziękuję za te rozmowę, babciu. Muszę sobie chyba trochę... Pochodzić. Pomyśleć. - Posłał babuni uśmiech, po czym znowu ruszył przemierzać ulice Nokturnu. Mijało go wiele znajomych twarzy, które zresztą próbowały witać się z dwumetrowym gigantem chociaż głupim dzień dobry, jednak ten im nie odpowiadał nawet skinieniem głowy. Nie czuł się na siłach, aby dostosowywać się do jakichś tam zasad społecznych, kiedy miał takiego doła. Najchętniej wróciłby pić do kolegów, ale wiedział doskonale, że butelka dawno stoi oparta o ścianę bez ani kropli w środku - nie wytrzymałaby tak długo. Zamiast tego ruszył ku Ścieżkom. Kojarzył co najmniej jedną osobę, która handlowała tam najróżniejszymi informacjami, a młody egzorcysta jeszcze nie wydał pieniędzy za ostatnie zlecenie. Miał zamiar zrobić coś straszliwego - wydać pieniądze na coś, co nie było alkoholem. Dziękował znajomym za podzielenie się z nim bimbrem - na trzeźwo nigdy nie mógłby podjąć takiej decyzji.
Wypatrzył swój cel stojący w nieoświetlonym kącie, bawiący się trzymanymi w dłoni kośćmi. Machnął do niego dłonią z daleka, po czym od razu podszedł zaraz przed jego nos, zapominając trochę o zasadach przestrzeni osobistej. - Mam sprawę. - Mężczyzna do którego podbił zaśmiał się chrypliwie, po czym splunął gdzieś w kąt chodnika. - Co ty nie powiesz? Nie pierdol, Duży, tylko mów konkrety. Do mnie nie podchodzi się bez sprawy. - Spojrzał Alfredowi prosto w oczy, mimo że był od niego mniejszy o dobre dwie głowy. - Dziewczyna, która zmarła w Hogwarcie. Co o tym wiesz? - Trelawneyowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nie lubił, kiedy marnowano mu czas, więc po co miałby marnować go komuś? - Dwa sykle. - Alfred jedynie prychnął. - "Nie leć w chuja ze swoimi", te zasadę znam nawet ja. Sykiel. - Nie czekając nawet na odpowiedź wyciągnął z kieszeni monetę, która bardzo szybko została mu odebrana. - Pożartować już nie można? Masz szczęście, że mam mało informacji, bo bym ci i galeon pociągnął. Marta Warren. Sprawcy nie odnaleziono. Słyszałem plotki o jakiejś bestii, ale moje źródło nie wiedziało nic więcej. Leciała plota, że to wina jakiegoś pół-olbrzyma idioty, ale moje źródło mówi, że nie ma dowodów i można je sobie o kant dupy potłuc. Nic więcej. - Klepnął Alfreda w pierś, po czym ominął go tanecznym wręcz ruchem i zniknął gdzieś za rogiem. Młody egzorcysta nie był zły za taki obrót wydarzeń, wiedział, że za taką cenę nie mógł raczej liczyć na nic ciekawego. Dowiedział się przynajmniej najważniejszego, czyli imienia dziewczyny. To wystarczy mu w tym, co planował.
Ruszył z powrotem do ogólnodostępnego Nokturnu, siadając sobie pod najbliższym wolnym daszkiem. Przyłożył jedną dłoń do boku ust, po czym głośno zagruchotał - chwilę później koło jego nóg wylądował jego dobry przyjaciel, a przy tym gołąb pocztowy. - Hej, mój drogi. Wyślemy sobie mały list, wiesz? Będziesz go musiał zanieść w dość ważne miejsce, więc przyklep piórka kiedy będę pisał. - Rzucił do swojego potarganego niczym po walce z kotem gołębia, kiedy wyjął z jednej z wielu kieszeni kurtki kawałek pergaminu i pióro - magiczne, po babuni. (Nasz drogi egzorcysta zgubi je dopiero w 1950! Długo wytrzymało.) Pisząc mówił sobie treść listu pod nosem - zawsze go to uspokajało. - Drogi Dyrektorze Hogwartu, kimkolwiek byś nie był - wybacz, nie jestem na czasie z polityką - mam ważną wiadomość w sprawie, niech spoczywa w spokoju, Marty Warren. Jestem egzorcystą, dość dobrym, choć jeszcze nieznanym. Nie będę się przedstawiał, bo wątpię, żeby gruba szycha jak Pan lub Pani interesowała się mieszkańcami Nokturnu. Piszę tylko po to, aby powiedzieć, że w wypadku, gdyby biedna Marta nie dała rady odejść na tamten świat i, nie daj Merlinie, nawiedzała Hogwart w jakiejkolwiek negatywnej formie, proszę rozpatrzyć możliwość skierowania się do mnie z prośbą egzorcyzmu. Przysięgam na duszę mojej ukochanej babki, że zrobiłbym wszystko co w mojej mocy, aby biedna Panna Warren mogła odejść na tamten świat bez ani chwili stresu czy bólu z mojej strony. Z poważaniem, Zmartwiony Czarodziej. - Napisał ostatnie słowa, po czym zwinął pergamin w rulonik i dał go do szponiastej łapki swojego ptaka, który dalej wyglądał, jakby potrącił go koń. - Leć, mój mały. Do szefa szefów Hogwartu. Tylko nie narób im na dywan! - Pomógł Bobkowi wystartować, "rzucając" nim do góry. Patrzył za swoim lecącym przyjacielem, czując w sercu ukłucia niepokoju. Miał nadzieję, że biedna Marta da jednak radę odejść ze spokojem...
Nadzieja, jak to mówią, jest matką głupich.
Z tak niespokojnymi myślami dotarł w końcu do uliczki bardzo niedaleko jego starego mieszkania. Znajdowała się w niej przeżarta rozkładem, zaśnieżona aktualnie skrzynka, przewrócony od lat śmietnik oraz stara, naścienna figura gargulca. Zapukał w nią trzy razy, co spowodowało, że z mordy gargulca uleciało ważne pytanie. - Duchy pachną...? - Młody Trelawney uśmiechnął się pod nosem, znowu słysząc głos najukochańszej mu osoby. -... Starymi skarpetkami i cytryną, babciu Eliso! - W uliczce rozległ się śmiech, a z gargulca wyfrunęła Elise Trelawney, w bardzo przeźroczystym jednak wydaniu. - Oh, Alfredku, tak dawno mnie nie odwiedzałeś że już się bałam, że zapomniałeś o babuni! - Kobieta uśmiechnęła się do swojego kochanego podopiecznego, szybko jednak zauważając, że coś go trapi. - Co się stało, Alfredku? Ktoś ci dokucza? Babunia zna parę poltergeistów, powiedz no mi tylko który, a tak mu dopieką...! - Młody egzorcysta, puszczając mimo uszu te wątpliwe moralnie kontakty zmarłej już egzorcystki, pomachał tylko dłońmi w powietrzu, oznajmiając jej, że to nie tak. - Nie nie, babciu. To trochę poważniejsza sprawa. - Oparł się plecami o przeciwną ścianę, głośno wypuszczając powietrze. Alkohol trochę mącił mu wzrok, ale widział, że babunia bardzo się nim martwi. Zawsze była taka kochana i troskliwa. - Historię właśnie usłyszałem, z tych dość... smutnych. W Hogwarcie umarła dziewczyna, uczennica. Nie usłyszałem, co dokładnie ją dopadło, ale wiem, że przedtem nieźle poturbowało ponoć paru innych uczniów... No brzmi to na straszne niedopatrzenie ze strony szkoły, co ja będę babciu owijał w bawełnę. No i tak mnie trapi... Czy jest twoim zdaniem szansa, że biedaczka zacznie nawiedzać szkołę? Serce boli na myśl o tym, że dziewczyna nie zazna spokoju po śmierci... Była taka młoda... - Wiedział, że na świecie na pewno jest mnóstwo młodych, ZBYT młodych duchów. Ale słysząc o tak bliskiej historii, która mogłaby być źródłem takowego to zupełnie inny rodzaj wiedzy... Wiedzy, która na sercu jeszcze niedoświadczonego, młodego Alfreda ciążyła jak kamień. Babcia Elise pokręciła smutno głową, wiedząc, że jej odpowiedź nie da jej wnuczkowi upragnionego spokoju - nigdy jednak by go nie okłamała. Wyznawała zasadę, że nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. - Jest na to spora szansa, Alfredku. Ty nie byłbyś zły na świat, gdybyś został z niego wyszarpnięty w miejscu, w którym powinieneś czuć się najbezpieczniej? Byłam ci ja za młodu w Hogwarcie i czułam się tam chroniona niczym księżniczka... Pomyśleć, że pozwolili uczennicy umrzeć na terenach szkoły?! Skandal. Dlatego sądzę, że dziewczyna może tam zostać, choćby w postaci poltergeista... Chociaż nie wiem, czy nawet sto lat zrzucania książek na głowy nauczycieli obdarzy jej duszę należnym spokojem. Nic nie odda jej życia. - W jej bezbarwnych, pół-widocznych oczach kryło się morze smutku. Sama czuła duży żal do świata za to, że nie pozwolił jej spędzić więcej czasu za życia z jej biednym wnusiem i za to, że przez to zmuszony został wylądować na ulicy. Jaki straszny żal musiała czuć dusza tej biednej dziewczyny?
Alfred westchnął, przecierając oczy swoimi niezbyt czystymi rękawiczkami. - Tak też właśnie myślałem... Dziękuję za te rozmowę, babciu. Muszę sobie chyba trochę... Pochodzić. Pomyśleć. - Posłał babuni uśmiech, po czym znowu ruszył przemierzać ulice Nokturnu. Mijało go wiele znajomych twarzy, które zresztą próbowały witać się z dwumetrowym gigantem chociaż głupim dzień dobry, jednak ten im nie odpowiadał nawet skinieniem głowy. Nie czuł się na siłach, aby dostosowywać się do jakichś tam zasad społecznych, kiedy miał takiego doła. Najchętniej wróciłby pić do kolegów, ale wiedział doskonale, że butelka dawno stoi oparta o ścianę bez ani kropli w środku - nie wytrzymałaby tak długo. Zamiast tego ruszył ku Ścieżkom. Kojarzył co najmniej jedną osobę, która handlowała tam najróżniejszymi informacjami, a młody egzorcysta jeszcze nie wydał pieniędzy za ostatnie zlecenie. Miał zamiar zrobić coś straszliwego - wydać pieniądze na coś, co nie było alkoholem. Dziękował znajomym za podzielenie się z nim bimbrem - na trzeźwo nigdy nie mógłby podjąć takiej decyzji.
Wypatrzył swój cel stojący w nieoświetlonym kącie, bawiący się trzymanymi w dłoni kośćmi. Machnął do niego dłonią z daleka, po czym od razu podszedł zaraz przed jego nos, zapominając trochę o zasadach przestrzeni osobistej. - Mam sprawę. - Mężczyzna do którego podbił zaśmiał się chrypliwie, po czym splunął gdzieś w kąt chodnika. - Co ty nie powiesz? Nie pierdol, Duży, tylko mów konkrety. Do mnie nie podchodzi się bez sprawy. - Spojrzał Alfredowi prosto w oczy, mimo że był od niego mniejszy o dobre dwie głowy. - Dziewczyna, która zmarła w Hogwarcie. Co o tym wiesz? - Trelawneyowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nie lubił, kiedy marnowano mu czas, więc po co miałby marnować go komuś? - Dwa sykle. - Alfred jedynie prychnął. - "Nie leć w chuja ze swoimi", te zasadę znam nawet ja. Sykiel. - Nie czekając nawet na odpowiedź wyciągnął z kieszeni monetę, która bardzo szybko została mu odebrana. - Pożartować już nie można? Masz szczęście, że mam mało informacji, bo bym ci i galeon pociągnął. Marta Warren. Sprawcy nie odnaleziono. Słyszałem plotki o jakiejś bestii, ale moje źródło nie wiedziało nic więcej. Leciała plota, że to wina jakiegoś pół-olbrzyma idioty, ale moje źródło mówi, że nie ma dowodów i można je sobie o kant dupy potłuc. Nic więcej. - Klepnął Alfreda w pierś, po czym ominął go tanecznym wręcz ruchem i zniknął gdzieś za rogiem. Młody egzorcysta nie był zły za taki obrót wydarzeń, wiedział, że za taką cenę nie mógł raczej liczyć na nic ciekawego. Dowiedział się przynajmniej najważniejszego, czyli imienia dziewczyny. To wystarczy mu w tym, co planował.
Ruszył z powrotem do ogólnodostępnego Nokturnu, siadając sobie pod najbliższym wolnym daszkiem. Przyłożył jedną dłoń do boku ust, po czym głośno zagruchotał - chwilę później koło jego nóg wylądował jego dobry przyjaciel, a przy tym gołąb pocztowy. - Hej, mój drogi. Wyślemy sobie mały list, wiesz? Będziesz go musiał zanieść w dość ważne miejsce, więc przyklep piórka kiedy będę pisał. - Rzucił do swojego potarganego niczym po walce z kotem gołębia, kiedy wyjął z jednej z wielu kieszeni kurtki kawałek pergaminu i pióro - magiczne, po babuni. (Nasz drogi egzorcysta zgubi je dopiero w 1950! Długo wytrzymało.) Pisząc mówił sobie treść listu pod nosem - zawsze go to uspokajało. - Drogi Dyrektorze Hogwartu, kimkolwiek byś nie był - wybacz, nie jestem na czasie z polityką - mam ważną wiadomość w sprawie, niech spoczywa w spokoju, Marty Warren. Jestem egzorcystą, dość dobrym, choć jeszcze nieznanym. Nie będę się przedstawiał, bo wątpię, żeby gruba szycha jak Pan lub Pani interesowała się mieszkańcami Nokturnu. Piszę tylko po to, aby powiedzieć, że w wypadku, gdyby biedna Marta nie dała rady odejść na tamten świat i, nie daj Merlinie, nawiedzała Hogwart w jakiejkolwiek negatywnej formie, proszę rozpatrzyć możliwość skierowania się do mnie z prośbą egzorcyzmu. Przysięgam na duszę mojej ukochanej babki, że zrobiłbym wszystko co w mojej mocy, aby biedna Panna Warren mogła odejść na tamten świat bez ani chwili stresu czy bólu z mojej strony. Z poważaniem, Zmartwiony Czarodziej. - Napisał ostatnie słowa, po czym zwinął pergamin w rulonik i dał go do szponiastej łapki swojego ptaka, który dalej wyglądał, jakby potrącił go koń. - Leć, mój mały. Do szefa szefów Hogwartu. Tylko nie narób im na dywan! - Pomógł Bobkowi wystartować, "rzucając" nim do góry. Patrzył za swoim lecącym przyjacielem, czując w sercu ukłucia niepokoju. Miał nadzieję, że biedna Marta da jednak radę odejść ze spokojem...
Nadzieja, jak to mówią, jest matką głupich.
Koniec sesji