I have stole from men who have stole from those
With their arms so thin and their skin so old
But you are young, you are young, you are young
Stolik na tarasie był gotowy. Na siedziskach czekały poduszki, o które można się oprzeć lub zacząć je zgniatać w dłoniach, gdyby nagły podryg nerwowości miał do tego skłonić. Biały obrusik powiewał pod dotykiem lekkich tchnień wiatru, który niósł ze sobą świeżość poranka pomieszanego z jodem. Albo woń z wolna zbliżającej się jesieni, kiedy wszystko zacznie obumierać i szykować się do snu. Chłód skłaniał do tego, by nie rozbierać się zanadto. Tutaj zawsze było o wiele chłodniej niż w nagrzanym słońcem Londynie.
Laurent nie czekał tam na swoich gości. Czekał w salonie - przed kominkiem, z którego wyłoniła się Victoria i niedługo po niej sam Atreus. Wszystkie powitania, które normalnie by się przeciągały, kiedy Laurent by się uśmiechał i wypełniał wszelkie punkty gościnności, jakie tylko miał zapisane w przepisanej książce savoir vivre i te, które wiedział, że doceniali sami jego goście, zostały zepchnięte na bok. Bo i nawet Laurent uśmiechnął się na powitanie oszczędnie, krótko. Niemalże sucho. Padło podziękowanie za przybycie, zaproszenie na taras i pytanie, czego też się goście napiją. Alkoholu? Herbaty? Kawy? A może niczego - Migotek będzie miał wolne, a my od razu skoczymy do meritum tego spotkania.
Cieszył się z tego, że miał dwójkę osób takich jak oni. Szkoda tylko, że w ogóle musiał im mówić cokolwiek o tym, o czym mieli usłyszeć. Tym bardziej szkoda, że musiał ich o cokolwiek prosić. Wiedział doskonale, że Victoria i Atreus mogliby machnąć ręką na wszelkie prawa i normy, jeśli tylko coś dotyczyło jego. Wiedział też, że gotowi byli zrobić za dużo. Za dużo wszystkiego, na co z całą pewnością nie zasługiwał - ale teraz tego potrzebował. Tak, żałował, że ta konwersacja w ogóle musiała się narodzić. Próżno było jednak szukać tego odczucia na jego twarzy, kiedy zasiadł na fotelu, nakrywając się chustą uszytą tak, że przypominały morskie fale - chustą, którą stworzyła dla niego Electra jako jeden z prezentów świątecznych. Nawet na samym początku nie spoglądał prosto na nich. Spoglądał na swoją dłoń ułożoną na blacie i na to, jak bawił się tym pierścionkiem z białego złota, którego działania Victoria się tak obawiała. Kiedy tak o tym myślał - pewnie słusznie. Miała rację - było się czego obawiać. Ten świat w końcu zdawał się sprzymierzyć w próbach ściągnięcia go w najciemniejsze głębiny morza.
- Nie będę wam opowiadał całej historii tego, co się wydarzyło. Przynajmniej nie dzisiaj. Ani nie jestem na to gotowy, ani nie mam na to czasu. - Brzmiało to sucho, treściwie - niepasująco zupełnie do Laurenta, dopóki ktoś nie miał z nim do czynienia na drodze interesów. Ani Victoria, ani Atreus, nie mieli takiej okazji - ale przecież mogli być pobocznymi świadkami takowych. - Meritum sprawy jest takie, że sypiałem z Fontaine, Wiedźmą Podziemi, by pozbyć się Dante. Zapewne oba te imiona są wam znane. - Uniósł w końcu na nich spojrzenia. Chciał to zobaczyć - czy wiedzieli? Sprawa Dante toczyła się i umarła zanim Victoria wstąpiła do arurorów. Zanim się w ogóle poznali. - Nie jestem w najlepszych relacjach z Fontaine, ale ona nie stanowi zagrożenia. Dante stanowi. Wysłał mi list z pogróżkami - teraz to był abraksan, następnym razem będzie to ktoś mi bliski. - Dobrze, więc oto była sprawa doczesna. Jeśli któryś z was chciał przerwać, albo wtrącić, Laurent tylko unosił lekko dłoń prosząc, by dali mu czas na skończenie tego, co miał do powiedzenia. - To Dante jest odpowiedzialny za stajnię. - Przecież to było istotne, żeby sobie to sobie wyjaśnili. Tylko teraz: no właśnie, skoro tak jest, to czemu jednak z tym nie pójdziesz nigdzie..? - Mężczyzna ten jest w posiadaniu dowodów, które - ujawnione - zaszkodzą najpewniej nie tylko mi. Zaszkodzą zapewne całemu rodowi Prewett. - Przeniósł wzrok na Atreusa na moment. - I być może wam w afekcie. - Mniejszym, ale mogli dostać rykoszetem. W końcu tak działała wspaniała opinia publiczna. - Trzy lata temu, w sierpniu 1969 roku aurorzy wkroczyli do Rose Noire - jego biznesu na Nokturnie. Sądziłem, że sprawa została zamknięta - mężczyzna został uznany za zaginionego. Nie zaginął jednak - miał być martwy. Pogrzebany na Ścieżkach. - Spojrzał na Victorię. - Wiem, bo brałem udział w zaplanowaniu jego zabójstwa. - Wyrzuty sumienia zabijały go - o zgrozo, bo przecież może dało się inaczej... Wrócił oczami do Atreusa. - Papiery z tamtej sprawy musiały przetrwać. Potrzebuję wszystkiego. Wszystkich osób oskarżonych o współpracę z nim, podejrzanych o bycie jego klientami... wszystkiego. - I znów na Victorię. - Zdaję sobie sprawę z tego, że proszę was o wiele. Wiem, że możecie mieć do mnie żal, że to zatajałem. I za to przepraszam.