22.03.2025, 23:25 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.03.2025, 22:16 przez Elias Bletchley.)
—01/09/1972—
Fontanna Szczęśliwego Losu, Aleja Horyzontalna Elias Bletchley & Romulus Potter |
Gdyby społeczeństwo doceniało prawdziwe cierpienie i determinacje innych ludzi, to Elias na koniec tego dnia powinien zostać orderem najwyższej odwagi. Albo nieskończenie wielkiej mądrości i cierpliwości. I to wszystko za to, że udało mu się przebić przez ten ludzki ocean, jaki buszował po całej Pokątnej i Horyzontalnej zaledwie parę godzin przed odjazdem pociągu do Hogwartu. Pierwszy września, psia mać. Chociaż sytuacja w ''Fontannie'' wydawała się wcale nie być o wiele lepsza, Bletchley postanowił jednak wejść do środka, gdy dostrzegł przy kontuarze znajomą sylwetkę. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo cieszę się z tego, że dzisiaj nie pracuje. Przecież to jakieś czyste szaleństwo z tym pierwszym września. Fatalny dzień — oświadczył bez zbędnych powitań, zajmując wolne miejsce przy barowej ladzie tuż obok Romulusa; jedno z niewielu jakie ostały się w Fontannie. — Tej szarańczy nie da się po prostu zignorować. Ich wszędzie jest pełno. Usadowił się wygodniej na stołku, przylegając plecami do krawędzi baru i rozglądając się z niezadowoleniem po zatłoczonym barze. Chociaż dostrzegał parę znajomych twarzy, tak przeważającą część dzisiejszej klienteli stanowili rodzice i cała armia młodych czarodziejów i czarownic, którzy w niedalekim czasie mieli zostać wepchnięci do pociągu Hogwarts Express, aby udać się na kolejny rok nauki w najwybitniejszej akademii magii w kraju. Bo jedynej. Skoro tutaj jest taki cyrk, to wolę nie wiedzieć, co się dzieje w Dziurawym Kotle, pomyślał, wzdrygając się na samą myśl o tym ścisku. Już tutaj był hałas! Głośne rozmowy, irytujące wysokie chichoty nastolatek pochylonych nad najnowszym numerem Czarownicy, szorstkie odgłosy ropuch, miauczenie kotów i pohukiwanie sów. To jakby wziąć przedszkole rodziny Pettigrew i zmieszać je z lokalnym sklepem zoologicznym. — Chociaż czy ich w ogóle można nazywać jeszcze dziećmi? Niektóre są takie wyrośnięte, że wszędzie by im sprzedali ognistą — sarknął naburmuszony, taksując nieprzyjaznym wzrokiem stoliki rozsiane po głównej sali ''Fontanny''. — Z każdym dniem coraz bardziej doceniam swoją pracę ze szkłem. Mniejsze ryzyko, że mnie wsadzą do aresztu, jak sprzedam coś nieodpowiedniego nieletnim. Z tego, co się orientował, Brygada Uderzeniowa jeszcze nie wsadzała do pierdla za sprzedaż szklanych rzeźb, fikuśnych lusterek i witrażowych ozdóbek. Nie ryzykował utraty licencji czy niepochlebnego artykułu w Proroku Codziennym. Najgorsze co mogłoby go spotkać to przykre plotki, które pewnie i tak szybko by utonęły w morzu innych doniesień. Kto by się przejmował zakładem szklarskim, kiedy terroryści buszowali po kraju, a kapłanki kowenu próbowały składać siebie nawzajem w ofierze? — A co ty właściwie tutaj robisz o tej porze? — zagaił, zapierając się łokciem o ladę i wykrzywiając się w stronę przyjaciela w pozie, za którą bletchleyowe plecy zapewne nigdy mu nie podziękują. — Myślałem, że tylko ja jestem na tyle głu… Że tylko ja mógłbym wpaść na to, żeby wyjść na miasto w tych ''okolicznościach''. Jeśli miał nadzieję załatwić cokolwiek na mieście, to należałoby poczekać jeszcze przynajmniej ze dwie godziny, zanim to bydło usunie się z magicznego Londynu. Albo przynajmniej przestanie okupować kluczowe lokale w dzielnicy. O której odjeżdżał pociąg? Przed jedenastą? Chwilę po? |