7 września 1972r. – popołudnie
Niemagiczny Londyn / Kamienica Mulciberów
Problemy nigdy się nie kończą. Człowiek szczęśliwym byłby, gdyby te potrafiły się rozwiązywać same. Potrafiły. Ale nie wszystkie. Kiedy myśli się, że więcej się ich nie pojawi, poza obecnymi, było się w błędzie. Poranna sowa, która dostarczyła wiadomość z Necronomiconu, mocno zaskoczyła Richarda. Zamiast więc zejść na śniadanie do jadalni, skierował się do gabinetu. Kilka razy musiał przeczytać, nie rozumiejąc, skąd ta decyzja Lorraine. Usiadł przy biurku i napisał prośbę o wyjaśnienie sytuacji. Odesłał sowę, zostawiając okno otwarte w gabinecie i rozsuniętą zasłonę. Pamiętał, że Robert nie znosił widoku poza domem. Mugolski krajobraz. Richard szczególnej uwagi na to nie zwracał, gdyż często pracował w terenie. Czy to w Anglii, czy w Norwegii.
Wiadomość zwrotna pojawiła się lada moment, a on nerwowy chodził po pomieszczeniu, wypalając dwa papierosy, nim dostrzegł wracającą sowę. Od razu odebrał list i nakarmił ptaka. Otworzył list i czytając, kierował się do biurka. Usiadł na fotelu. Nie mogąc uwierzyć w to, co czytał. Robert starał się o utrzymanie tej współpracy. A teraz, gdy go nie było, wszystko szlag trafiał. Trzy razy czytał, nie chcąc wierzyć, że znów problem dotyczy jego syna. Charlesa. Przetarł twarz dłonią, mając gniewny wyraz na twarzy. Jeszcze to pukanie do drzwi.
- Panie Richardzie. Selar chciała powiedzieć, że śniadanie podano.Rzekła skrzatka.
- Później zjem.
Oznajmił gniewnym tonem, co było alarmem dla skrzatki, aby go na chwilę zostawić samego w pomieszczeniu. Zatem, odeszła, zamykając drzwi.
Spojrzał na opakowanie, które położył na biurku, uznając iż list był dla niego ważniejszy od prezentu. Rozpakował go i poznał opakowanie. Kadzidła uspokajające. Wstał gwałtownie, mając ochotę cisnąć nimi przez całe pomieszczenie, może i trafiłby w otwarte okno, aby poleciały w dal na ogród. Lecz powstrzymał się, zgniatając nieco opakowanie trzymane w zaciśniętej dłoni.
Odpuścił. Rzucił je na biurko. Westchnął ciężko, opierając się dłońmi o blat biurka. Patrzył na pergamin, to na kałamarz. Usiadł i napisał do syna wyjca, domagając się spotkania i wyjaśnienia, wysłał go.W przypływie gniewu, zapomniał się w jednym aspekcie, kiedy Charles mu odpisał, że nie wie o to co Necronomicon.
- Jasna cholera.Przeklął do siebie, złym będąc na siebie. Wstając i zrzucając coś innego z biurka na podłogę w nerwach. Miał nerwicę interesów. Trudność w uspokojeniu się. Nawet nie myśląc, zapalić TO kadzidło.
- Jak Ty zachowywałeś spokój w takich sytuacjach?
Pytanie skierował w przestrzeń, jakby liczył na odpowiedź Roberta. Zarzucając dłonie na kark, patrząc w przestrzeń otwartego okna. "Uspokój się…" – wmawiał sobie w myślach. Biorąc oddechy. Zapędził się. Teraz będzie musiał to odkręcać. Charles nie mógł o wszystkim wiedzieć.
Wrócił do biurka i napisał już normalnie list do syna, wysyłając przez swoją sowę, że wyjaśni mu jak ten się pojawi. Jednak kolejna zwrotna sowa wróciła z odmową i wytłumaczeniem się, że praca. Richarda już brała irytacja, że syn ośmiela mu się stawiać. Ale odpuścił mu na razie i wyjaśnił, że z tym tematem nie może czekać. Muszą o tym dzisiaj porozmawiać. Dał nawet wybór, kamienica czy jego mieszkanie. Wysłał wiadomość. Ale odpowiedź szybko nie przychodziła.
Do samego południa był nerwowy. I każdy otrzymany list od klientów, był stresem, czy nie przeczyta kolejnego zerwania współpracy. Źle to odbija się na przyszłości ich interesu rodzinnego, kiedy przeszedł w jego ręce. I to nie z jego winy, ale Charlesa? Co się wydarzyło, że Malfoy zerwała współpracę? O jakąś napaść chodziło? Przez poranną korespondencję, nie mógł skupić się na pracy. Zajął się odpisywaniem innym klientom, jak i przejrzeniem księgi zawartych współprac i terminów umów. Sprawdzał dla swojego spokoju, że ta jedna rezygnacja, nie wpłynie źle na całokształt ich działalności.
Standardowo ubrany w czarny sweter i spodnie, stał przy biurku z otwartą szufladą, przeglądając zeszyt zapisów zamówień.