Trzask towarzyszący aportacji zwiastował pojawienie się kolejnej osoby w uliczce. Było to dość niespodziewane, ponieważ w tej chwili ludzie starali się deportować z Pokątnej w bezpieczne miejsce, które nie płonęło. Osoby z Departamentów Szybkiego Reagowania z kolei aportowały się na główną ulicę jak popadnie, a potem biegły od razu do budynków, próbując ratować każdego, kogo się dało. Raczej nikt nie pojawiał się w bocznych alejkach, przynajmniej nikt z nich.
Czarna szata zafalowała, gdy pęd powietrza poruszył jej połami, a palce odziane w czarną, szorstką w dotyku rękawiczkę, zacisnęły się mocniej na długiej różdżce. Pokątna była doskonałym celem, jeżeli chodzi o sianie chaosu komunikacyjnego: przede wszystkim była skupiskiem budynków, w których znajdowały się kominki sieci fiuu. Była także sercem ich magicznej społeczności, jednym z najważniejszych punktów. Rodolphus, który wylądował miękko w alejce obok Nicholasa, poruszył się lekko. Nie spodziewał się, że go zobaczy tak szybko - nie umawiali się, że razem pójdą siać zniszczenie, lecz skoro na siebie wpadli...
Lestrange nie żywił do niego urazy za to, co stało się na początku września. Nie wyrzucił tamtej rozmowy z pamięci, nadal miał się na baczności, lecz nie miał zamiaru pozwalać, by prywatne wspomnienia przesłoniły mu cel, który przyświecał tej nocy całej ich organizacji: zniszczenie.
- Mamy zniszczyć jak najwięcej punktów, podłączonych do sieci fiuu - poinformował, a pod maską pojawił się lekki uśmiech, którego nie mógł dostrzec drugi śmierciożerca. Rodolphus był wygłodniały zniszczenia, to czego dokonał w przeciągu ilu - dwóch kwadransów? - nie było w stanie zaspokoić jego żądzy mordu.