Stanley Andrew Borgin & (Meno)Dora Borgin Crawley
Powiedzieć, że tej nocy działo się bardzo wiele, to jak nie powiedzieć nic. Śmierciożercy mieli całą gamę interakcji i zajęć rekreacyjnych, że ich kalendarze pękały w szwach. Musieli działać z niemal chirurgiczną precyzją w kwestii czasu, co by skorzystać z wszystkich atrakcji, które zostały dla nich zaplanowane.
Wybiła północ. Vulturis przemierzał Londyn, aby udać się do miejsca kolejnego zadania. Ledwo zdążyli "obdarować" mężczyznę w uliczce nieopodal, a już musiał biec dalej. To samo tyczyło się zresztą Serpensa i Vipery. Nie było czasu na odpoczynek. Nie było czasu na zwłokę. Takie wyjazdy integracyjne w ich organizacji nie zdarzały się zbyt często, więc trzeba było korzystać.
Prawdę mówiąc, Stanley nie szukał dodatkowej zaczepki. Chciał tylko, i może aż, przybyć o czasie, aby móc zrobić swoje. Los chciał, że Borgin był zmuszony spóźnić się odrobinę. Ktoś wpadł mu w oko. Jakaś zaginiona istota, która akurat przemykała nieopodal, a on dał radę ją dostrzec. Musiał się zainteresować i pomóc bezpiecznie dostrzec do domostwa. Do jakiejś ostoi. Zadbać o to, aby nie spadł nikomu włos z głowy, prawda?
- Biedactwo - zwrócił się do kobiety, która stała w pewnej odległości od niego - Nie zgubiłaś się przypadkiem? Potrzebujesz pomocnej dłoni? - zapytał z niemal ojcowską troską w głosie. Udawaną co prawda, wszak mógł rozpoznać swoich bez problemu, a stojąca przed nim postać, nie miała ani szaty, ani maski. Wielka szkoda. Kolejne kłamstwo tego wieczora.
Nie mniej jednak, nie mógł podejść do niej bez żadnych uprzedzeń czy niepewności. Stanley nie mógł być pewny niczego, a jednak zależało mu wrócić do domu w jednym kawałku. Jak to się mówiło - przezorny zawsze ubezpieczony, a więc w imię tej zasady, Vulturis, postanowił osłonić siebie tarczą ochronną lub przynajmniej spróbować to zrobić. Nigdy nie było wiadomo do czego była skłonna losowa osoba po środku całej zawieruchy. A nóż, widelec, była to mistrzyni oręża?
Rzut na tarczę wokół siebie
Sukces!
- Dla własnego bezpieczeństwa... - ruszył powolnym krokiem w jej kierunku - Szukałbym dobrej kryjówki, a najlepiej to opuściłbym Londyn - uważnie stąpał, bacząc na swoje kroki - Naprawdę. Kto jak kto ale ja wiem co mówię - zapewniał z lekkim roześmianiem w głosie. Dało się usłyszeć, że bawił się całkiem dobrze. W sumie czy miał się bawić źle? Dopiero co widział się z Alexandrem, który zawsze wywoływał uśmiech na jego twarzy - czy to swoją głupotą, czy to swoimi mądrościami.
W tym wszystkim była tylko jedna, bardzo wielka szkoda - Borgin nie był w stanie rozpoznać Menodory w Dorze. Co więcej, nie mógł nawet rozpoznać Dory, wszak nie do końca pamiętał jak wyglądała i nie miała swojej plakietki, która pomogła mu ostatnim razem. W końcu też zmienili się od tamtego pięknego popołudnia, a Stanley nie miał jeszcze takiej schizofrenii, aby doszukiwać się Crawleyówny w każdej napotkanej kobiecie.
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972