28.03.2025, 10:17 ✶
![[Obrazek: 7e8016f1ccdc7b4534701859a571700a.jpg]](https://i.pinimg.com/736x/7e/80/16/7e8016f1ccdc7b4534701859a571700a.jpg)
Gdziekolwiek jestem, moje myśli jak woda.
Przecież mam rację - powiedz im
Dobrze zrobiliśmy. Zabici, zranieni - przetrwaliśmy.
Przez moje palce przecieka lato.
Gdziekolwiek jesteś -nie ma Cię tu
Przecież mam rację - powiedz im
Dobrze zrobiliśmy. Zabici, zranieni - przetrwaliśmy.
Przez moje palce przecieka lato.
Gdziekolwiek jesteś -nie ma Cię tu
Jeszcze chwilę wcześniej siedzieli beztrosko w Eurydyce. Oderwani od świata zewnętrznego, nieświadomi tego co działo się na powierzchni, śniąc swój własny sen oderwany od brutalnej rzeczywistości do której zostali wrzuceni wraz z pojawieniem się przybysza. Jegomościa, który zburzył ich beztroski sen bezpowrotnie, zmieniając go w koszmar. Jakoby to jego przybycie zmieniło absolutnie wszystko.
Gdy wyszli na zewnątrz uderzył ich zapach dymu, do uszu zaczął docierać rozmyty dźwięk - melodia skomponowana z krzyków paniki, krzyków rozpaczy - strachu i niepewności. Utwór który prowadził trzask ognia, niczym dyrygent, komponując sonete końca. A w jej uszach wciąż wybrzmiewał komunikat, który przyszło im odsłuchać tuż przed wyjściem, komunikat który ostatecznie zamordował tlącą się nadzieje, że to co mówił nieznajomy było jedynie majakiem pomyleńca.
Próbowała ich nie zgubić, chociaż momentami nie była pewna czy nie próbuje nie zgubić samej siebie w chaosie do którego sami postanowili się wrzucić.
Im bliżej Horyzontalnej, tym dźwięki były mocniejsze, głośniejsze, dochodziły zupełnie nowe - huki, trzaski. Zrobił się tłok, a Ona od czasu do czasu wyławiała Baldwina wzrokiem, aby się upewnić, że jest obok, że nie zniknął nigdzie zaciągnięty przez tłum, który napierał na nich z każdej możliwej strony. Ludzie ogarnięci paniką uciekali w popłochu, wpadając na siebie i na nich. Zacisnęła palce nieco mocniej na dziewczynce, wtulając ją w siebie bardziej, próbując nie stracić równowagi przez obijających się o nią ludzi, a tym samym nie potknąć się o kruczoczarnego kota, który przemykał pod jej nogami.
-Wszystko jest dobrze - szepnęła do Fridy chcąc dodać jej otuchy, a może i samej sobie. Gdy jej oczy, niczym dwa zwierciadła, odbijały obraz płomieni. Głośniejszy trzask, jakoby jęknięcie, aczkolwiek nie wydane przez żadną istotę żywą - ten dźwięk zmusił ją do przemieszczenia spojrzenia. Był to jeden z płonących budynków nieopodal, który przeraźliwie jęknął, jakoby wydając ostatnie tchnienie. Strop się zarwał, a część budynku runęła z przeraźliwym hukiem, zasypując gruzem część ulicy, przysypując nieszczęśników, którzy nie mieli szczęścia na czas uciec. Dziewczyna odskoczyła, odwracając się plecami do ruiny, aby osłonić swoim ciałem dziewczynkę, tym samym wpadając z przypadku w ramiona Baldwina.
-Jest dobrze... - szepnęła w pośpiechu - Nie patrz, malutka, to tylko sen...
I choć strach nie był mile widzianym gościem, to się bała. Bała się, że jej mały skrawek nieba również przestał istnieć, pożarty przez płomienie. Miejsce w którym ulokowana była ich wspólna historia. W tym momencie to zajmowało jej głowę. Myśl, że utracą swój wspólny kąt, a wraz z nim każdy z nich pójdzie w przeciwnym kierunku. Ich mały świat, a razem z nim oni - pochłonięci przez wir ognia. Straceni bezpowrotnie.