• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[08-09-1972] Mój mały skrawek nieba | B.M & S. M

[08-09-1972] Mój mały skrawek nieba | B.M & S. M
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#1
28.03.2025, 10:17  ✶  
[Obrazek: 7e8016f1ccdc7b4534701859a571700a.jpg]
Gdziekolwiek jestem, moje myśli jak woda.
Przecież mam rację - powiedz im
Dobrze zrobiliśmy. Zabici, zranieni - przetrwaliśmy.
Przez moje palce przecieka lato.
Gdziekolwiek jesteś -nie ma Cię tu


Jeszcze chwilę wcześniej siedzieli beztrosko w Eurydyce. Oderwani od świata zewnętrznego, nieświadomi tego co działo się na powierzchni, śniąc swój własny sen oderwany od brutalnej rzeczywistości do której zostali wrzuceni wraz z pojawieniem się przybysza. Jegomościa, który zburzył ich beztroski sen bezpowrotnie, zmieniając go w koszmar. Jakoby to jego przybycie zmieniło absolutnie wszystko. 
Gdy wyszli na zewnątrz uderzył ich zapach dymu, do uszu zaczął docierać rozmyty dźwięk - melodia skomponowana z krzyków paniki, krzyków rozpaczy - strachu i niepewności. Utwór który prowadził trzask ognia, niczym dyrygent, komponując sonete końca. A w jej uszach wciąż wybrzmiewał komunikat, który przyszło im odsłuchać tuż przed wyjściem, komunikat który ostatecznie zamordował tlącą się nadzieje, że to co mówił nieznajomy było jedynie majakiem pomyleńca.
Próbowała ich nie zgubić, chociaż momentami nie była pewna czy nie próbuje nie zgubić samej siebie w chaosie do którego sami postanowili się wrzucić.
Im bliżej Horyzontalnej, tym dźwięki były mocniejsze, głośniejsze, dochodziły zupełnie nowe - huki, trzaski. Zrobił się tłok, a Ona od czasu do czasu wyławiała Baldwina wzrokiem, aby się upewnić, że jest obok, że nie zniknął nigdzie zaciągnięty przez tłum, który napierał na nich z każdej możliwej strony. Ludzie ogarnięci paniką uciekali w popłochu, wpadając na siebie i na nich. Zacisnęła palce nieco mocniej na dziewczynce, wtulając ją w siebie bardziej, próbując nie stracić równowagi przez obijających się o nią ludzi, a tym samym nie potknąć się o kruczoczarnego kota, który przemykał pod jej nogami.
-Wszystko jest dobrze - szepnęła do Fridy chcąc dodać jej otuchy, a może i samej sobie. Gdy jej oczy, niczym dwa zwierciadła, odbijały obraz płomieni. Głośniejszy trzask, jakoby jęknięcie, aczkolwiek nie wydane przez żadną istotę żywą - ten dźwięk zmusił ją do przemieszczenia spojrzenia. Był to jeden z płonących budynków nieopodal, który przeraźliwie jęknął, jakoby wydając ostatnie tchnienie. Strop się zarwał, a część budynku runęła z przeraźliwym hukiem, zasypując gruzem część ulicy, przysypując nieszczęśników, którzy nie mieli szczęścia na czas uciec. Dziewczyna odskoczyła, odwracając się plecami do ruiny, aby osłonić swoim ciałem dziewczynkę, tym samym wpadając z przypadku w ramiona Baldwina.
-Jest dobrze... - szepnęła w pośpiechu - Nie patrz, malutka, to tylko sen...
I choć strach nie był mile widzianym gościem, to się bała. Bała się, że jej mały skrawek nieba również przestał istnieć, pożarty przez płomienie. Miejsce w którym ulokowana była ich wspólna historia. W tym momencie to zajmowało jej głowę. Myśl, że utracą swój wspólny kąt, a wraz z nim każdy z nich pójdzie w przeciwnym kierunku. Ich mały świat, a razem z nim oni - pochłonięci przez wir ognia. Straceni bezpowrotnie.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#2
31.03.2025, 14:02  ✶  
Czy tak wyglądała droga Orfeusza przez Inferno?
Pełna rozszlochanych dusz męczenników? Zniszczenia? Gruzu? Powietrza, którym nie dało się oddychać? Czy i jemu drogę oświetlały rozszalałe zaklęcia celowane nie wiadomo przez kogo do nie wiadomo kogo?
Baldwin często twierdził, że on by się nigdy nie odwrócił za siebie. Nie odwróciłby się, nawet gdy wiedział, że spojrzenie w oczy Eurodyki, było aktem najczystszej miłości. Nie odwróciłby się, bo jeśli Eurydyka kochała Orfeusza równie mocno co on ją - zrozumiałaby, że o wiele cenniejsze jest wspólne życie niż jedno spojrzenie.
Wiedział, że ma Scarlett gdzieś przy sobie i to mu w tej pośpiesznej wędrówce główną ulicą wystarczyło. Nie patrzył za siebie, nie wyciągał do niej ręki, bo wiedział, że sobie poradzi. Musiała. Nie mieli innej opcji.

A wtedy usłyszał huk.
I Baldwin Malfoy odwrócił się natychmiast. Instynktownie złapał Scarlett w objęcia, odciągając ją i Fridę od gruzów walącego się budynku. Spojrzał Mulciber w oczy, przez ułamek sekundy rozumiejąc doskonale dlaczego Orfeusz się odwrócił.
Ktoś zaczął wrzeszczeć. I co z tego?
Nokturn zawsze krzyczy. Ale nie krzyczy w ten sposób. Wpatrywał się w milczeniu w zrozpaczony tłum, rozpychających się ludzi; wsłuchiwał w płacz, który każdego dnia ignorował; czuł na policzku ciepło płomieni pożerających wszystko na swojej drodze.
Jednym, gwałtownym ruchem ściągnął z ramion swoją pelerynę, zostając w samej, nieco wygniecionej i brudnej od farb koszuli. Wcisnął różdżkę w tylną kieszeń spodni, żeby mieć ją pod ręką, Wahadełko ciasno owinięte wokół jego nadgarstka odbijało w krysztale wszystkie odcienie czerwieni.
- Frida spójrz na mnie.- Powiedział stanowczym, może nieco zbyt ostrym tonem. Ale nie mieli czasu, żeby uspokajać roztrzęsioną dziewczynkę. Starł popiół z jej bladych policzków. Narzucił na ghoulkę o wiele za dużą szatę, naciągając na jej brudne blond włosy kaptur.- Nie wolno ci tego zdejmować, rozumiesz? - Owinął materiał tak, by przykrywał nosek i usteczka podopiecznej. Dziewczynka wtuliła się mocniej w Scarlett.
Popiół.
Popiół był wszędzie.
Opadał na ziemię wraz ze szczypiącym w oczy dymem. Baldwin czuł go na języku, czuł jak lepi się do podniebienia. Spróbował go odkaszlnąć - bezskutecznie. Bodźce. Zbyt dużo bodźców. Miał wrażenie, że mu głowa pęknie od nadmiaru informacji, dźwięków. Zacisnął na moment oczy, zaciskając mocno palce na ramieniu Scarlett.  Starał się nie myśleć o domu. O Necronomiconie. O Lorraine. Napisała list. Przysłała Delaney’a. Była bezpieczna? Musiała być. Musiała.
Czuł narastającą panikę.
Płonął tylko Londyn? Płonęła Anglia? Co z Oxfordshire? Co z Cal? Zimny dreszcz przebiegł go po plecach. Otworzył oczy, modląc się, żeby dostrzec przed sobą ukochaną postać. Ale nie. Tęczówki Scarlett miały inny odcień. Równie dobrze znany, ale to nie było to czego teraz potrzebował. A może było? Nie wiedział. Ilość myśli, wspomnień, informacji pobieranych przez wszystkie zmysły była przytłaczająca. Musieli się wydostać zanim zapomni.
- Idziemy.- Wycedził przez zaciśnięte zęby. Nie ze złości. W zwykłym bólu nad którym nie potrafił zapanować. Przesunął dłoń na talię Mulciberówny, ale niewiele w tym geście było uczucia. Więcej rozpaczliwej próby przytrzymania jej przy sobie, na wypadek, gdyby udręczony umysł postanowił go odciąć na kilka sekund, minut… Nie mógł sobie na to pozwolić.

- Dobra Matko miej moją siostrę w opiece.- Mamrotał nieprzerwanie w drodze na Horyzontalną. Jak mantrę. Mantrę, która miała go trzymać w ryzach. I choć dotarcie w okolice teatru nie trwało szczególnie długo, dla niego trwało godzinami.
Tłum zelżał gdy przeszli na dziedziniec - zadarł głowę do góry, budynek stał i to było aktualnie najważniejsze. Widział osmoloną fasadę, widział trochę szkła na ziemi, ale z dołu nie dało się dostrzec więcej. A gdy przeszli na starą klatkę schodową prowadzącą do jego mieszkania - zapanowała cisza. Tak głęboka, że aż złowroga.

Dopiero gdy stanęli na progu pozwolił sobie na moment oddechu. Głębokie westchnięcie. Otworzył drzwi.
Mieszkanie wyglądało… jak pobojowisko. Większe niż zwykle, znacząco większe odkąd mieszkała w nim Scarlett. Okno było potrzaskane - tysiące drobin szkła leżało na podłodze i meblach. Wiatr naniósł popiół do środka, przy okazji przewracając poukładane płótna. Sztaluga z obrazem jego matki przetrwała, przyklejona zaklęciem do podłogi, ale sam obraz wyraźnie ucierpiał. Poprzewracane krzesła, rozwalone karty papieru - tyle szkód ile mógł narobić wiatr, tyle mieli przed oczami. Ale przynajmniej na pierwszy rzut oka ogień nie dostał się do środka.


// Ogrywam zawadę choroba Milforda - zbyt duża ilość bodźców, nowych informacji, mieszających się ze starą wiedzą, powoduje u Baldwina uciążliwe bóle głowy i dodatkowe poddenerwowanie.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#3
02.04.2025, 20:58  ✶  
A gdy ich oczy się spotkały - z przypadku czy w potrzebie, pojęła. Pojęła, że mógł być to ostatni raz, gdy spogląda w przejrzysty błękit jego ślepi, bo każdy kolejny może się nie wydarzyć. Gdy czas się zatrzymał, a oni stali na przecięciu ulicy śmiertelnego Nokturnu i Horyzontalnej - jak tamtego dnia. Gdy ich drogi skrzyżowały się po raz pierwszy, wiążąc ich los czerwoną nicią. Jak mniej niż niewiele znaczył tamtego dnia, jak więcej niż wszystko zaczynał znaczyć teraz - gdy małymi krokami stawał się jej codziennością. Gestami, które budowały na nowo jej świat. Powoli i nieśmiało stając się jej piekłem i niebem, chociaż jeszcze teraz nie przyznałaby tego nikomu, ani tym bardziej przed samą sobą.
Popiół, niczym grudniowy śnieg wirował z wiatrem, pozostawiając czarne smugi. Ślady. Wszechogarniający dym, który utrudniał każdy oddech. Powietrze stało się ciężkie i wrzące, a Ona czuła, że się dusi. Obserwując jak Baldwin szczelnie okrywa Fridę. Coś było nie tak, bardziej niż powinno - jak absurdalnie mogło to zabrzmieć. Czuła, że każdy oddech jest cięższy do pochwycenia od poprzedniego - jakoby płuca stawiały sprzeciw. Poczuła dłoń, która pociągnęła ją dalej. Kątem oka zarejestrowała jedynie, że był to Malfoy, nakazując im iść. Nie zatrzymywać się.  Nie pozwalając się zgubić, rozdzielić przez tłum.
I gdy ciąg myśli się urwał, krzyki zaczęły się rozmywać w jeden, odległy dźwięk.
Nie powinni się zatrzymywać. Spoglądała na niego, dając się oddać jednej z wiodących myśli. Spoglądała na niego, gdy ścisnął mocniej dłoń na jej talii. Spoglądała na niego gdy zacisnął ślepia, gubiąc się we własnych myślach. A może to ona się zgubiła patrząc nań ze świadomością swojej bezradności?

Czy oni żyją? - potrząsnęła głową, jak gdyby chciała odgonić natarczywą myśl. Przeniosła wzrok w kierunku jednego z budynków, zatrzymując wzrok obiekcie, który co chwilę traciła z oczu przez cudzą panikę i miriady ludzi.
Leżał spokojnie, gdyż ostatnie tchnienie wydał już wcześniej. Martwy, pozbawiony życia, zobojętniały na swój dalszy los. Leżał i płonął i twarzy już nie miał. Już stracił życie, tożsamość i człowieczeństwo, stając się jedynie przedmiotem, przeszkodą na drodze, zapalnikiem większego strachu - a jednak nikt nie kłopotał się, aby go ugasić, będąc zajętymi własną tragedią. I oni również byli.

Gdy dotarli do mieszkania nie chciała patrzeć, a jednak spoglądała. A w tym spojrzeniu krył się smutek przesiąknięty nostalgią. Stare i złamane przedmioty, które dla niej wciąż posiadały duszę. Posiadały garść wspomnień, które cichutko ulatywały przez wybite okna. Fragmenty rozbitego szkła, niczym kryształowe łzy, opłakiwały ich los, szeptały nieme obietnice zemsty. Przegryzła wargę, gdy zrozumiała. Pojęła, że ich wspólny sen właśnie prawdopodobnie dobiegł końca. A Im przyszło stanąć na zgliszczach wspólnego świata, który wybudowali w tym miejscu. Słodko gorzkiej codzienności.
Zerknęła na niego po raz kolejny, widząc i czując, że jest nie tak. Miała wrażenie jakoby był przebodźcowany.
Pochwyciła jego dłoń, którą ścisnęła mocno, ciągnąc go w stronę łazienki, w której się skryli, a za którymi zamknęła drzwi, puszczając Baldwina. Ostrożnie odłożyła Fridę
-Kochanie, usiądź i nie wstawaj, dobrze? - szepnęła patrząc na dziewczynkę, zerknęła w tył, odkręcając w pośpiechu wodę. Chcąc chociażby w jakimś małym stopniu pozbyć się dymu. Zaraz zanurzyła dłonie, czując lodowatą wodę..
-Usiądź... - podążyła wzrokiem za chłopakiem, nie będąc pewna czy ją słucha - Baldwin... - podeszła do niego - Usiądź - to nie była prośba, acz nie był też rozkaz. Mówiła bardziej niż neutralnie, ściągając go, wraz z sobą, na kafelki. Uniosła się, aby zetknąć ich czoła razem, pozwalając im przez moment oddychać jednym powietrzem.
-Spójrz na mnie - szepnęła, przykładając lodowate, wilgotne dłonie do jego skroni. Chcąc by te zadziałały niczym zimny okład - Skup się na dźwięku wody, na moim głosie... Jest dobrze... Jestem obok, nawet jeśli nie możesz zabrać mnie w bezmiar swoich snów... Jestem. I będę. Nawet jeśli pod koniec dnia nie ma to znaczenia. Oddychaj... słyszysz szum wody? Tak pięknie szumi... Skup się na nim... - szeptała, wpatrując się w niego. Co prawda nie była w stanie stwierdzić co czuje chłopak, ale starała się skupić go na jednym punkcie. Na pozornie błahych rzeczach, mając nadzieje, że ten zacznie hamować. Że nawał myśli pozostanie gdzieś w tyle. Nie miała doświadczenia, bazowała jedynie na własnych doświadczeniach z substancjami. Gdy wydawało jej się, że jej wnętrzności wywracają się do góry dnem, wspinając się w stronę gardła, uciskając klatkę piersiową w której wszystkie się nie mieściły. Nie dała jednak wiary szaleństwu, zmuszając się przenieść uwagę na prosty tekst, odcinając się od symptomów. Wiedząc, że to tylko niegroźne omamy. I chociaż on nie miał omamów i się nie naćpał, wierzyła, że zasada jest ta sama. A przynajmniej miała taką nadzieje.
-Zmuś się, a będzie lepiej. Obiecuje - przymknęła oczy - skup się na dźwięku... nic więcej nie istnieje - delikatnie odchyliła głowę, po czym musnęła wargami jego czoło, powoli wstając. Sięgnęła po mały ręczniczek, któremu pozwoliła namoknąć, a który chwilę później przyłożyła do czoła chłopaka.
Nie wiedziała z jakimi demonami przychodziło mu walczyć, nie wiedziała wielu rzeczy - ale nie kłamała. Była. I nie zamierzała zostawiać go samego, nawet jeśli jedyne co mogła to być obok. Nawet jeśli dla niego nie miało to znaczenia. Była, bo być powinna. Bo nie był to czas pożegnania, nawet jeśli ich świat zamienił się w popiół.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#4
05.04.2025, 21:11  ✶  
Ciężko powiedzieć co czuł, kiedy wpatrywał się tak we wszechobecny chaos. Ból? Może odrobinę. Zmęczenie? Cholerne. Żal? Jak kurwa mać.
Ale każdy akt zniszczenia był aktem sztuki.
Milczał. Minutę, może dwie, ale milczał kompletnie zanurzony w głębi wspomnień, informacji i myśli. Jakby przekroczenie przez próg mieszkania pozwoliło mu na względnie bezpieczne przejście w ten tymczasowy stan apatii.
Pozwolił się usadzić na zimnych kafelkach, gdy ciało kompletnie przestało kontrolować mózg i na na odwrót. Spojrzał w jej oczy, ale jej nie widział. Pożary. Podpalenia. Spalenie. Stos. Procesy czarownic. Data Baldwinie. Skulił się słysząc ostry głos ojca w głowie. Nie wiem. Wiesz. Nie pamiętam. Pamiętasz. Zacisnął powieki.
- 1428. Alse Yates. Valais w Szwajcarii.- Szepnął do siebie. Odruchowo cofnął się przed dłońmi blondynki, jak przerażone zwierzę, ale ostatecznie przytulił czoło do jej czoła. Chłodne opuszki na skroniach niosły ukojenie. Oddychali jednym powietrzem.
Nie powinno jej tu być. Nie miała prawa bezczelnie zajmować miejsca przez lata zajętego przez kogoś innego. Burzyła immersję. Ten głos nie był Jej głosem. Te dłonie nie były Jej dłońmi. Ale nie chciał teraz czuć żadnych innych. Nawet jeśli burzyła immersję.
Wziął głęboki oddech. Potem jeszcze jeden. Przesunął palcami po żuchwie i szyi Scarlett. Zahaczył opuszką kciuka o drżącą dolną wargę. Jak niewidomy próbujący nauczyć się świata na nowo. Tylko, że Baldwin znał ten świat. Pozwolił pamięci skonstruować obraz na nowo, budował detale, rozkładał ją na poszczególne części, kształty, proste figury geometryczne, jakby planował ją namalować. Tu i teraz. Stłumić ostry głos w głowie, żądający od niego więcej i więcej. Przesunął głowę tak, by móc złożyć na jej spierzchniętych od dymu i popiołu ustach krótki, może nieco nieuważny pocałunek.
- Ja… Nie chcę… Cię… Tam zabrać.- Wydukał w końcu odzyskując odrobinę kontroli nad własnym umysłem. Z każdym kolejnym oddechem świat odzyskiwał swoje barwy, a Malfoy kontrolę nad samym sobą.

Usłyszał znajomy stukot szczurzych łapek i przez uchylone drzwi do łazienki wturlała się Rozalinda. Choć szczerze powiedziawszy łatwo byłoby ją pomylić z jakąś jej afroamerykańską mysią kuzynką, bo powiedzieć, że szczurzyca była brudna to nie powiedzieć nic - od czubka różowego nosa, aż po grube szczurze pupsko i ogon Rozalinda była pokryta popiołem, piaskiem i lepką mazią. Jeden wąs jej przypaliło, ale ewidentnie zdążyła umknąć przed szalejącymi pożarami. Nie zdążył zareagować, kiedy szczurzyca wpadła stęskniona w ramiona Fridy, a ta radośnie odwzajemniła uczucia, przyciskając do siebie mocno gryzonia. Zresztą Lucyfer znużony całą eskapadą już spał w objęciach dziewczynki, więc dziecka prawie spod zbyt dużej szaty i zwierzaków nie było widać.
- Shhh. Zostaw.- Mruknął na wszelki wypadek, gdyby Scarlett chciała rozdzielić całą tą brudną jak nieboskie stworzenia trójkę. Ostry, przeszywający ból przeminął, pozostał tylko ten tępy jakby ktoś zacisnął mu przyciasną obręcz na mózgu. Z tym dało się żyć, mógł co najwyżej sprawdzić czy w szafce została jeszcze jakaś ognista, żeby stłumić dyskomfort. Nienawidził tego. Nienawidził wyrw w pamięci, które powodowało każde jedno takie odcięcie. Zawsze ciężko było stwierdzić ile czasu minęło. Wplótł palce w jej jasne loki, wcześniej sadzając ją na swoich kolanach nieco wygodniej. Wtulił chłodne czoło w ramię dziewczyny nie zwracając uwagi na to, że moczy włosami materiał sukienki.
- To miłe.- Stwierdził zanim zdołał pomyśleć nad sensem słów. Nie chciał za bardzo tłumaczyć o co mu chodzi. Że  w tym całym chaosie dookoła to właśnie obecność Scarlett była miła. Wiedział, że powinni iść i zobaczyć szkody. Nie wiedzieli w jakim stanie była sypialnia, co przetrwało. Upewnić się, że najcenniejsze rzeczy są nadal bezpieczne. Ale na razie chciał jeszcze przez parę sekund nacieszyć się ciepłem Mulciberówny. Upewnić się, że piekło jej nie wciągnęło na nowo, gdy się nieopatrznie odwrócił.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#5
06.04.2025, 17:21  ✶  
Nieco przerażała ją apatia w której trwał chłopak, jego nieobecny wzrok był zupełnie inny od tego, który przyszło jej widywać, gdy odpływał myślami. Ten był jakby martwy, pusty - rozpalający wszystkie czerwone lampki, które jasno głosiły, że jest nie tak, nie tak jak być powinno. I było. To jak bardzo przyszło do niej z jego pierwszymi słowami. Jej usta ułożyły się w nieme pytanie, aczkolwiek nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie rozumiała gdzie zawędrowały jego myśli, do której komnaty wspomnień wpadły. Gdy był tu jedynie ciałem, a jego umysł odciął się skutecznie od otaczającej go rzeczywistości, a świat rzeczywisty przeciekał w zniekształconej formie. Gdy się skulił, gdy drgnął jakoby chciał uciec, gdy z jego ust wypadła odpowiedź na nigdy niezadane pytanie - poczuła zarówno ból, co i złość. Nie mogła mu pomóc, nie mogła rozszarpać koszmaru który ewidentnie trwał, nie rozumiała - ale wiedziała, że nie musiała rozumieć, próbując zagasić pożar, jaki wybuchł w jego umyśle. A jednak chciała, chciała wiedzieć, znać każdą drzazgę w jego duszy, każdy element który sprawił, że Baldwin Malfoy był tym kim był. Każdy krok, każde potknięcie, każdy upadek. Każdy raz gdy musiał się podnosić.  Ale to nie był ten czas - i chociaż nie wierzyła w nieodpowiednie momenty, teraz najważniejsze było go wyciszyć, spróbować ściągnąć do tu i teraz, spróbować zerwać szkarłatne wstęgi bodźców, które oplatały szczelnie chłopaka..
I chyba jej się to udawało. Z każdą chwilą Baldwin zdawał się z początku wygaszać, acz nie w ten przerażający sposób. Czuła opuszki jego palców. Wróć do mnie, Min Kaejre.
Przymknęła ślepia, gdy ich wargi się zetknęły, a z jego ust chwilę później wypadły pierwsze słowa. Słowa, które przyniosły odetchnięcie. Wracał.
-Shh... to nic... - szepnęła, chcąc wygasić temat. To nie był dobry czas aby nad tym dywagować. Mógł czy nie mógł, chciał czy nie, to nie miało teraz znaczenia. Nie chciała drążyć, nie teraz, gdy groziło to wepchnięciem go w kolejny wir myśli, utraceniem go ponownie. Musiała utrzymać go tu i teraz, przy niej, nie pozwolić odbiec nigdzie dalej, wyciszyć.

Zostawiła, chociaż przez moment przez myśl przebiegło jej, aby ugrupować ich przedszkole i chociażby pozornie doprowadzić ich do porządku. Chociaż czy miałaby serce to zrobić? Pewnie nie. Mogła jedynie dziękować, że Linda żyje i jest zdrowa, w końcu ostatecznie każdy trafiał do nieba?
Przez moment w jej głowie zastygło pytanie czy jeśli tej nocy umrze, to czy ona również wróci tu, na ulicę horyzontalną do zdewastowanego mieszkania w którym kiedyś tętniło życie. I wtedy jej duch będzie zasiadał na wyłamanym parapecie, wyglądając przez okno. Licząc myśli, wyobrażając sobie świat w którym jest ich tam dwoje.

  To tu, na zgliszczach małego skrawku nieba, przyszło im po raz ostatni oderwać się od otaczającej ich rzeczywistości.
Grzecznie usadziła się na jego kolanach, a jej myśli na powrót osiadły na sylwetce Malfoya.
Delikatnie oplotła go dłońmi, wtulając go w siebie. Po raz ostatni pozwalając, aby ich skrawek nieba mógł odebrać jej cały świat, zmazać go, utopić bezlitośnie. Aby po raz ostatni świat wokół nich przestał istnieć, jak za każdym razem, gdy zalegając na parapecie, skąpani w promieniach słońca, byli jedynym co istniało i jedynym co istnieć miało prawo. Przesiąknięci sobą do krwi. I chociaż ten raz różnił się od tych wszystkich razy to jednak wciąż był wyjątkowy, a może... może nawet bardziej od tych wszystkich poprzednich.
To miłe - przymknęła oczy, a na jej ustach pojawił się delikatny, ciepły uśmiech. Musnęła wargami jego głowę, wtulając nos we włosy, które teraz pachniały ogniem. Nie pachniał ani ją, ani sobą, a tragedią która tego dnia zastukała do ich drzwi. I chociaż tak było, przez ten krótki moment, gdy trwali zawieszeni w czasie na łazienkowych kafelkach - czuła spokój. Bo jej spokój nosił jego imię. Imię jego dłoni, jego ciepła.
Nie wiedziała ile czasu spędzili, okryci sobą skrzętnie, odcięci od bodźców z zewnątrz - wiedziała jedynie, że nie mogło to trwać wiecznie, nawet jeśli wizja śmierci w jego ramionach była niczym najczulsze otarcie policzka. Chciała dać mu czas, czas aby mógł się wygasić, wyciszyć - nim powrócą tam, gdzie wracać wcale nie chciała.
Gdy się poruszył, odchyliła głowę, aby ocenić żywość błękitu jego tęczówek. Czule pogładziła jego policzek, delikatnie muskając wargami jego czoło, potem nos, a na końcu usta, na których zastygła dłuższy moment. Było lepiej, znacznie lepiej.
Nie chciała tego mówić, nie chciała wracać, chciała zastygnąć w tej chwili na wieki, zapętlić się w niej i przeżywać od nowa.
-Musimy iść - szepnęła, a błękit jej spojrzenia pochwycił chmurne niebo jego tęczówek.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#6
15.04.2025, 10:10  ✶  
Od tego całego popiołu i dymu zaschło mu w ustach. Zdołał jeszcze na moment zepchnąć potrzebę zapicia paskudnego smaku czymś mocniejszym.
- Musimy.- Powtórzył po dziewczynie, ale nie poruszył się wcale, jeśli nie liczyć kradzionych raz po raz krótkich pocałunków. Świat powoli wracał do normy.
Prawda była taka, że gdyby baldwinowe cierpienie miało nosić czyjeś imię - byłoby to z pewnością słodkie imię jego siostry. Zawsze Calanthe. Słodka, doskonała, tak dobrze znana - a jednak bardziej przypominała mu niedościgniony sen, z którego budził się każdego ranka. I wtedy, przez tych kilka sekund, gdy czuł czyjś ciężar na sobie nie wiedział czy nienawidzi bardziej siebie czy wtulonej Mulciberówny. Nienawiść ustępowała równie szybko co się pojawiała. Wystarczyło tylko, że blondynka podniosła zaspana głowę, odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy i mruknęła coś w stylu "God morgen".
Bo Scarlett nie była tym okrutnym, niekończącym się cierpieniem. Nie była tęsknotą. Miał ją przy sobie. Pozwalała się mieć nawet tu i teraz - w samym środku paskudnych pożarów, spowodowanych, sądząc po czaszkach rozświetlających niebo, przez pojebów od czystości krwi. I jasne, sam Baldwin nie wyobrażał sobie wciągnięcia do rodziny szlamy, ale co komu przeszkadzały, że te sobie żyły w świecie Matki? No tego to już za nic nie rozumiał.

Nie musisz się z nimi kurwić jak nie chcesz, wiesz? Miał ochotę zapytać za każdym razem jak jakiś najebany złamas marudził na rozcieńczanie magicznej krwi. Trzymaj kutasa w spodniach przy mugolkach i nie będziesz miał problemu ze szlamem nie do domycia. To naprawdę. NAPRAWDĘ. nie było tak trudne. Czystokrwiste panny bywały równie freaky co ich brudnokwiste koleżanki - z tą jedną różnicą, z taką można było jeszcze czasem ugrać ślub i niezły hajs z posagu.
Przechylił głowę przyglądając się swojej pannie. Była uosobieniem  tego co najpiękniejsze w Malfoy'ach. Każdego wizualnego drobiazgu. Zupełnie jakby Matka wiedziała, że ta zasługuje na coś więcej niż plebejskie mulciberowe geny. Gdy zamykał oczy był w stanie porównać jej kolor włosów do tych należących do jego rodziny; kolor oczu, kształt twarzy, manieryzmy, które mieli zakodowane w głębi duszy. Ba nawet krew Scarlett mieniła się odcieniami szkarłatu. Była tak podobna…
- Kiedy będzie spokojniej, odprowadzimy Fridę do Lorraine...- Wymruczał zaciskając palce na jej udzie, wsuwając je na moment pod miękki materiał sukienki czarownicy.- A potem… Zabiorę Cię w ustronne miejsce…- Przysunął ją siebie jeszcze bardziej, starając się jak najwygodniej oprzeć o brzeg wanny. Wolną dłonią ujął podbródek dziewczyny, przyciągając ją do kolejnego pocałunku. Zlizał odrobinę popiołu z kącika ust Mulciberówny. Cóż to za nieśmieszny żart losu, że właśnie dzisiaj pachniała i smakowała Nokturnem.
- Wypiszę własne imię pyłem, popiołem i kurzem Podziemnych Ścieżek na twoim ciele.- Szepnął jej do ucha. Chciał jej. Po raz pierwszy od wielu lat chciał kogoś, nie tylko po to by mu zastąpił siostrę.
“Będę oglądać twoje doskonałe ciało w otoczeniu totalnego zniszczenia”, “spijać wódkę, którą cię upiję z kącika twoich ust”, “karmić się każdą emocją, każdym westchnieniem, gdy będziesz zbyt zmęczona, by wymawiać cokolwiek innego niż moje imię.”  Wszystko to wisiało niewypowiedziane w powietrzu.

W końcu wypuścił Scarlett z objęć; wstali z tej zimnej podłogi, a Baldwin zakręcił kurek z wodą. Przynajmniej łazienka nie ucierpiała szczególnie mocno.
- Frida.- Odezwał się, ściągając na siebie uwagę ghoulki.- Chciałbym, żebyś tu została i przypilnowała Lucyfera i Rozalindę. Mogę ci powierzyć tak ważne zadanie?
Dziewczynka pokiwała w odpowiedzi uważnie głową, jak zwykle skuszona wizją wykonania jakieś Bardzo Ważnej Misji dla taty i udowodnienia, że jest już Bardzo Dorosła. Bo przecież tata nie dawałby jej zadań, gdyby uważał, że jest za mała, prawda? Nawet jeśli była. Bo Frida była bardzo mała, ale Lucyfer i Rozalinda też byli bardzo mali, więc z pewnością była w stanie sobie z nimi poradzić. A przynajmniej tak uważała.


Wyszli ze Scarlett z łazienki. Przez chwilę błądził wzrokiem po chaosie panującym w pomieszczeniu. Nic nie było na miejscu. Cały ten dziwaczny porządek, do którego Scarlett go metodycznie przyzwyczajała, poszedł się jebać. Wyciągnął z tylnej kieszeni różdżkę, chcąc choć trochę rozgarnąć leżące na ziemi szkło.

Rzut na translokację (1k), żeby przesunąć szkło z rozbitego okna gdzieś pod ścianę.
Rzut O 1d100 - 12
Akcja nieudana


- Pamiętasz jak cię tu przyprowadziłem pierwszy raz?- Zapytał, obejmując blondynkę lekko ramieniem. Ucałował ją w policzek, z zadziwiającą jak na siebie, niezobowiązującą czułością.- A potem wypuściłem cię nad ranem, tylko po to, żeby kolejnej nocy znaleźć cię w swoim łóżku. I kolejnej. I jeszcze następnej. Wiesz, że od tego czasu lubię to mieszkanie o wiele bardziej niż wcześniej?

Westchnął niemal bezgłośnie.
- Sprawdź sypialnię, okej? Muszę zobaczyć co z portretem matki.
Visenya Malfoy - przynajmniej ta uwieczniona przez syna nie należała do najprzyjemniejszych towarzyszek życia.
“Po prostu ją ignoruj.” powiedział Scarlett już przy pierwszej czy drugiej wizycie, gdy pani Malfoy z typową dla siebie pasywno-agresywną złośliwością skomentowała jej obecność. Zresztą szybko okazało się, że obraz z reguły tkwi w dumnej, pełnej urażenia ciszy, co pozwalało o nim zapomnieć. Baldwin zdawał się być jedyną osobą, z którą portretowa dama w ogóle raczyła rozmawiać. O ile wieczną krytykę można było nazwać rozmową. A jednak ta pozbawiona jakichkolwiek pozytywnych cech kobieta zajmowała, co przyznawał szalenie niechętnie, nadal ważną rolę w jego życiu.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#7
20.04.2025, 10:48  ✶  
Musimy - potwierdził, a jednak żaden z nich nie wstał. Nie od razu, jakoby przywarli do podłogi, dawali sobie jeszcze ostatnią chwilę, a potem dobierali kolejną i jeszcze jedną, wydłużając cały proces.
Po jej plecach przebiegł dreszcz, a na jej usta wpłynął zawadiacki, nieco rozbawiony uśmiech. Błękitne tęczówki leniwie skryły się za kotarami kruczoczarnych rzęs, a ona słuchała, spijając jego pocałunki. I gdyby nie obecność Fridy to nie czekałaby tak długo, niezależnie jak irracjonalne mogłoby się to wydawać. Oni nigdy nie działali według rozsądku. 
-Trzymam cię za słowo - szepnęła, wpatrując się w niego z niebywałą intensywnością, jakoby chciała utopić we własnym spojrzeniu, pochwycić i nie puścić, gdy odgradzała chęci i pragnienia od faktycznego skupienia na chłopaku. Jak pierwszego dnia, gdy zalegli na tych samych łazienkowych kafelkach jako obcy, po raz pierwszy łapiąc ostrość. Zresztą nieudaną - problem z nim był taki, że działał często rozpraszająco, a właśnie wtedy Ona nabierała największej ochoty, aby spojrzeć jak ich nici pulsują.

Powoli wstali, a ta powstrzymała się od westchnięcia. Powrotów do rzeczywistości nie lubiła nigdy, gdyż te były zwyczajnie niewygodne. Nawet teraz, gdy śmierć dyszała stojąc za nimi, owiewając zgniłym oddechem ich karki.
Powoli przesunęła spojrzenie w kierunku Fridy do której podszedł Malfoy. Ta dwójka zawsze budziła w niej pokłady rozczulenia. To, że był troskliwy nie podlegało wątpliwości, a jednak tylko nieliczni mogli to dostrzec tak wyraźnie. Przy Fridzie, przy Lindzie do której zawsze podchodził z delikatnością. I gdy tak patrzyła, słuchając powierzonego, szalenie trudnego zadania, pozwalała sobie na chwilę odpłynąć. Chłopak o wielu twarzach, a każda poprzednia mimo złudnej sprzeczności, była jak najbardziej autentyczną częścią jego barwnej osobowości. A jednak nie każdemu dane było to zrozumieć.

Wyszli z łazienki, a jej wzrok spoczął na chaosie jakim ogarniętym był ich mały skrawek nieba. Widok iście smutny, przygnębiający. Westchnęła cicho nad losem rzeczy martwych. Zaklęcie, które prócz wprawienia szkła w nikłe drgnięcia, nie zrobiło nic - a może zrobiło aż nazbyt wiele? Niczym ostatnie tchnienie.
Drgnęła, gdy do jej uszu dotarły kolejne słowa, gdy otoczył ją ramieniem. Poczuła ciepło jego ust, które w połączeniu z przepływającymi słowami, uderzyło prosto w serce. Słowa, których nie oczekiwała, o które nie prosiła - a które w chwili wybrzmienia stały się niesamowicie ważne, tymi których potrzebowała.
Nie chcę wypuszczać Cię z rąk - przemknęło przez jej myśl pragnienie nieśmiałe, acz intensywne, zalegając w jej głowie. Gładząc każde wypowiedziane przez niego słowo.
-A wiesz, że podżeganie do czynu zakazanego podlega więzieniu? - rzuciła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu - Jeszcze słowo, a Cię zgwałcę - zagroziła żartobliwie z niejakim rozbawieniem. Obróciła się, aby stanąć przed nim, aby dobyć jego ust, zatapiając ich wargi w intensywnym pocałunku. Błękitne tęczówki pochwyciły jego spojrzenie
- Cóż, bycie jednonocnym wspomnieniem nam nie wyszło tak bardzo, że Londyn musiał stanąć w płomieniach by to przerwać- szepnęła żartobliwie, acz czuła gorycz w każdym, zdawałoby się słodkim  słowie. Bo przecież tak miało być. Mieli następnego dnia stać się wspomnieniem, a potem kolejnego i kolejnego, ostatecznie zapomnieli zostać wspomnieniem, zalec przyjemnie w pamięci, a stali się słodko gorzką rutyną i to nie wspomnienie o nich zaległo w ich pamięci, a Oni sami we własnych życiach. I tak było dobrze i tak winno zostać i tak zostało do dnia dzisiejszego.
-To był piękny sen
Odsunęła się powoli, zostawiając go samego w salonie, oddając mu przestrzeń i ciszę, aby mógł zmierzyć się z portretem tej na którą Mulciber patrzeć nie lubiła i którą starała się ignorować. Weszła do sypialni, omiatając spojrzeniem pomieszczenie. Sypialnia wyglądała lepiej od salonu, acz nie była zdziwiona. Okna w tym pomieszczeniu nie były rozciągnięte na niemal całą ścianę, a znacznie miejsze.
Przesunęła dłonią po kołdrze, próbując zmieść fragmenty szkła z pościeli. Poczuła ukucie, a gdy spojrzała na dłoń, westchnęła bezgłośnie. Z opuszka palca wskazującego powoli zaczęła wypływać krew.
-Idiotka - szepnęła, wsuwając palec do ust, przechodząc po pomieszczeniu.

Rzut na nici
Rzut Z 1d100 - 38
Slaby sukces...
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#8
27.04.2025, 21:20  ✶  
Ciężko powiedzieć, kiedy Malfoy był najbardziej autentyczny.
Czy wtedy, gdy klęczał przed ołtarzem w kowenie, pogrążony w głębokiej modlitwie, bo jedynego Bóstwa, w którego miłosierdzie jeszcze wierzył? Gdy pochylony godzinami nad sztalugą tkwił w świecie tak odległym od tego jak to tylko możliwe? A może, gdy jego dłonie spływały krwią, a zmysły utulał zapach i smak na wpół martwych dziwek z Kościanego i frywolnych czystokrwistych panienek?
Który był bardziej prawdziwy - chlejus z Nokturnu, który wracał nad ranem zataczając się, by zasnąć w ubraniach na kanapie; aktor, składający głębokie ukłony na scenie, gdy zachwycona publika żegnała młodego Malfoy’a oklaskami; samozwańczy królewicz Podziemnych Ścieżek?
Każdy jeden i żaden z nich.

Nić pomiędzy nimi mieniła się ciemnymi odcieniami czerwieni - bardziej pożądania niż szczerej miłości. Całkiem spora ilość zieleni implikująca przyjaźń. W dodatku była dość cienka, jakby mógł ją zerwać byle powiew wiatru. Nic trwałego. Ale była. Istniała. Nawet jeśli zdawała się być kompletnie nieistotna w obliczu nici która łączyła Fridę z Baldwinem. Ghoulka znalazła się chyba kompletnym przypadkiem w kąciku oka Scarlett. Ich nić w odcieniu pastelowego różu była doskonała.
Scarlett nie mogła wiedzieć, bo nigdy nie opowiadał jej zbyt wielu opowieści o dziewczynce.
Ale Baldwin Malfoy doskonale pamiętał dzień, w którym przestał o niej myśleć “ghoulka”, a zaczął “moja Frida”. Był początek wiosny, ten paskudny czas kiedy kostka Nokturnu była nadal mokra  od roztopionego, brudnego śniegu. Ponoć bycie na zewnątrz miało dziewczynce dobrze zrobić, więc pozwalał jej biegać radośnie po placyku przy Danse Macabre, na którego schodkach siedział, popalając papierosa i sącząc jakiegoś taniego, paskudnego sikacza. Skakała po kałużach, goniła szczury, brudna jak nieboskie stworzenie. Jakby była normalnym dzieckiem tych okolic. W końcu się zmęczyła. Pamiętał jak wdrapała mu się na kolana i objęła drobnymi ramionami za szyję. Lekka jak piórko. Wsparła głowę o jego ramię, a papierowa korona z barowych chusteczek przekrzywiła się śmiesznie na bok. Zamknęła oczy, oddychając płytko, jakby próbowała udawać dziecko z krwi i kości. Jej ciało - pozostawało lekko napięte; robiła to bezradnie, jak ktoś kto kiedyś widział jak śpią inni, ale nie do końca łapało kontekst. Ale nie spała, nigdy nie spała. Baldwin pozwalał jej na tą malutką iluzję, gdy zacisnęła rączki mocniej na jego szacie. Zgasił papierosa o schodek; dopił paskudną whisky.
- Oy Malfoy! Zmontowałeś dzieciaka jakiejś martwej kurwie? - Zagadał napierdolony w trzy dupy Delaney. A Baldwin roześmiał się serdecznie, choć ciężko powiedzieć czy to z powodu samych słów kompana czy jednak dlatego, że moment później wampir popisowo wyjebał się  na kamienny bruk.


Frida była mała. Była krucha. A jednak ufała mu bezgranicznie, bo choć Baldwin nie był ani wspaniałym księciem z jej bajek i nie był żadnym Ojcem Bogiem, który wymagał od swoich dzieci chorobliwej miłości graniczącej z obsesją, to był jedynym tatą, którego znała. Jedynym, którego miała.
Dlatego, nawet samych Bardzo Ważnych Misjach nie liczyło się przesadnie to co miała zrobić. Wystarczył odpowiedni ton, pełen zaufania i powagi. To był moment, w którym czuła się tak ważna dla świata, tak jak ważny był dla niej tata.

Zostawili Fridę zamkniętą i tak bezpieczną jak to możliwe w łazience.
Wolał się teraz skupić na... przyjemnych nieco inaczej rzeczach. Jak na przykład blondynka, która sama się prosiła o kłopoty.
- Nie strasz mnie dobrym czasem.- Wymruczał wprost w jej usta. Nie zamykał oczu przy pocałunku, po co, skoro mógł wtedy wpatrywać się w jej piękną twarz, smakować emocje w każdym zmarszczeniu brwi. Dziś wpatrywała się w niego równie mocno. Przygryzł zaczepnie jej dolną wargę, niezbyt mocno, żeby nie zostawiać niepotrzebnych śladów.
Przewrócił lekko oczami słysząc o tym, jak to cały świat musiał stanąć w płomieniach, żeby przerwać ich mały, niefrasobliwy romans. Tak. Pociąg do dramatu ewidentnie odziedziczyła w genach po ich rodzinie.
- Spójrz na mnie.- Powiedział nieco poważniej. Tym tonem, którego zawsze używał, żeby ją uspokoić, żeby zbyć problem. Bo przecież wszystko będzie okej, prawda? Tak sobie przynajmniej próbował wmówić. Nie wiedział. Nie miał pojęcia czy będzie. Ale zawsze jakoś było. Coś trzasnęło za roztrzaskanym oknem, a pokój wypełniło zielonkawe światło od kształtującej się na niebie czaszki. Tak blisko - może nawet w sąsiednim budynku, może w ich.- Patrz tylko na mnie.- Powtórzył, chociaż tym razem w jego głosie brzmiało coś, co smakowało niczym ukryta groźba.
Na ile tym razem ochroni ich nazwisko? Na ile fakt, że jego stryj był pierdolonym magirasistą, który pewnie sam obciągałby Voldemortowi, gdyby mu na to pozwalały starcze kolana.- Może i twoja rodzina od lat pierdoli o tym, że wszystko jest snem, ale mnie uczono czegoś innego, babygirl. Mnie uczono, że błahe wydarzenie może odegrać dużą rolę.- Pocałował ją po raz kolejny, starając się by ten gest choć trochę odciął Mulciberównę od wszechogarniającego chaosu. Wyszczerzył się w swoim paskudnym, wszechwiedzącym uśmieszku, choć w szarych oczach błyszczało coś zgoła odmiennego. Nie dodał, że to on decydował, które wydarzenie będzie miało znaczenie. Nie musiał. W tej chwili oboje tańczyli na krawędzi nad przepaścią. Słowa, które wypowiedział, miały brzmieć jak ostrzeżenie, ale tak naprawdę były zaproszeniem. „Będziesz musiała dokonać wyboru” – obiecał jej, nie mówiąc tego na głos.

Dlatego wypuścił Scarlett z objęć, w które tak chętnie wciągał ją każdej kolejnej nocy. Patrzył przez chwilę w stronę drzwi, za którymi zniknęła. Zostały uchylone, chciała żeby do niej dołączył, ale teraz… Teraz musiał zająć się czymś ważniejszym.
Podszedł do sztalugi - przetrwała, przytwierdzona zaklęciem, ale płótno widziało lepsze czasy. Gdy ogień uderzył, roztrzaskując okno, wiatr przyniósł wilgoć i pył. Obraz, niegdyś majestatyczny, teraz wyblakł, brudny od popiołu. Z każdym uderzeniem wiatru, fragmenty szkła wbijały się w płótno; farba wyciekała jakby każda kropla była cenną ofiarną krwią. Wiatr wplótł w to zniszczenie szczyptę pyłu – czarnych, twardych cząsteczek, które wżerały się w farbę, wkraczając w przestrzeń między liniami, w każdą tkankę jego dzieła. Srebrzyste wspomnienia, tak pieczołowicie latami wszywane w matrycę, wisiały rozszarpane, niektóre niemożliwe pewnie do odzyskania.
Z ulgą odkrył, że samej Viseny'i na obrazie nie było. Pozostały po niej małe ślady, jakiś fragment naddartej czerwonej szaty.
- Mamo.- Zawołał, a w głosie Baldwina pojawiła się nuta czułości, na którą rzadko było go stać. Sam się tego nie spodziewał. Czuł jak coś ciężkiego splata się w jego piersi, coś, co było nieznane, coś, co nie pasowało do wszystkich uczuć jakimi obdarzał tą kobietę. Ale Baldwin był tylko i aż jej dzieckiem.- Mamo, gdzie jesteś?
Miłość jaką czuł była niczym blizna, której nigdy nie udało się do końca zaleczyć. Nienawidził jej. Nie potrafił nie kochać.
Minęła chwila nim ją odnalazł. Ukryła się na jednym z nielicznych pejzaży - przedstawiał ogród w ich rodzinnej posiadłości. Odetchnął, gdy podeszła do niego bez słowa, pozwalając się sobie przyjrzeć. Jej włosy lśniły złotym blaskiem, a misterny warkocz, który zwijał się ku górze, na czubku głowy tworząc koronę, pozostał nietknięty. Jej twarz, wyrazista i pełna dumy emanowała jednak nie tylko spokojem, ale i szczerą złością. Zawodem, który ranił Baldwina bardziej niż wypowiadane każdego dnia z jej strony złośliwości i obelgi. Do słów zdołał przywyknąć, do poczucia rozczarowania - nigdy.
Nie jesteś moim synem. - Zwykła powtarzać, a on śmiał się nalewając kolejny kieliszek wódki; wznosząc w jej stronę toasty. Kłamała. Był jej synem. Jedynym na jakiego zasłużyła.
Przesunął w milczeniu opuszkami palców po jej czerwonych szatach. Pamiętał miesiące, które poświęcił by szkarłat był odpowiedni. Każde włókno malował osobno, podobnie jak misterne wzory haftowane złotą nicią. Każdy szczegół był przemyślany, bo ta Visenya była jedyną jaką mógł nadal uczciwie kochać.
- Mamo, wróć proszę w swoje ramy…- Nie chciał jej do tego zmuszać. Nie chciał odbierać zaklęciem świadomości w tej obcej scenerii. 
- Nie.
- Proszę cię. Obiecuję, że je naprawię jak tylko… Jak tylko się to skończy.- Już nie mówił. Szeptał. Błagał, wiedząc, że jego błagania były tym co matka chciała usłyszeć. Trochę to trwało, ale ostatecznie czarownica, wróciła na swoje płótno. Wyciągnął pojedyncze kawałki szkła, czekając aż matka zasiądzie na swoim malowanym tronie.
- Gdy się obudzisz, będzie pięknie jak dawniej.- Obiecał jeszcze, nim jednym ruchem różdżki unieruchomił matkę. Zamarła w swoim półśnie. Och jakże on jej momentami zazdrościł.
Dopiero wtedy zdjął ostrożnie podobrazie ze sztalugi i przeniósł portret pod jedną ze ścian. Jak najdalej od okna.

Stanął na progu sypialni, opierając się ramieniem o futrynę drzwi. Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej, bardziej przyglądając się szczerze powiedziawszy Scarlett niż samemu pomieszczeniu.
- Jak twoje skrzypce?- Zapytał od razu.
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#9
11.05.2025, 12:40  ✶  
I dostała to, co dostać chciała.
Ich nici, które wirowały, różniąc się odcieniem i intencją w zależności od strony z której biły. A jednak te rozkwitały, żyły. Czerwień, jaką dojrzały jej oczy, nie była czerwienią serca, była żarem pożądania. Żarem ukrytym pod skórą, niemym szeptem w spojrzeniu. I to jej wystarczyło na tą chwilę, bo dostała więcej, aniżeli dostała poprzednim razem - i nim zdążyła porozwodzić się nad nimi chwilę dłużej, dostrzegła kolejną nić, na którą w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi.
I choć nie szukała tej nici, ta pojawiła się sama - z cichym blaskiem, ulotnym niczym mgła o świcie, będąc w zasięgu jej wzroku, gdy Frida weszła w pole widzenia.
Ich nić miała kolor pudrowego różu, tak delikatny, że bardziej się go czuło, aniżeli widziało. Łączyła ich niczym oddech, cichy szept, czuła melodia. Miłość tak czysta, że aż bolało. Bez domieszki oczekiwań, bez warunków. Idealna, niemal pierwotna, niczym sen dziecka, które jeszcze nie zna strachu - sen, który nigdy nie był jej dany. Czuła jak coś w niej mięknie. Jak żal z przeszłości powoli rozlewa się po jej ciele, jakby zobaczyła coś czego nigdy nie dane jej było zaznać. Ten widok bolał, ale w inny sposób. Ona nie zazdrościła Baldwina, nie chciała być Fridą. Bolał dlatego, że jako dziecko nigdy, nawet przez chwilę, nie była otulona taką nicią. Nikt jej nie zawinął w miłość tak czystą, tak bezbronną, tak niepodważalną.
Wzięła cichy, acz głęboki wdech. Nie potrafiła oderwać wzroku, gdy ich nić zapulsowała, jakby żyła.
Mulciber w tej chwili na nowo pojęła coś, co wiedziała już dawno. Ludzie patrząc na Baldwina Malfoya widzieli to co chcieli zobaczyć, to co On chciał im pokazać - Ona zaś widziała to, czego nie był w stanie przed nią skryć. Piękno, które nie poznało zbyt wiele osób. Piękno o którym Ona nie mówiła, a On udawał, że nie istnieje. Piękno przez które zarzucało jej się ślepotę, a Ona twierdziła, że widzi więcej. I chciała widzieć więcej i chciała trwać i chciała... chciała być i czuć to wszystko i widzieć i smakować dopóki mogła, bo już dawno pogodziła się z upadkiem. Pogodziła się z ceną jaką przyjdzie jej zapłacić. I nawet jeśli ich sen się skończy, wypali, zamieni w popiół - żaden z niedowiarków nie będzie mógł rzucić "Miałem rację", bo racji nie mieli. Bo racje mogliby mieć, gdyby wierzyła w nieskończoność ich snu, ale ta wiara nigdy nie wystąpiła, zamiast niej zaś trwała akceptacja wybudzenia. Bo ona również wiedziała po czym stąpa, pomimo to postanowiła iść dalej. Nie bojąc się, że lód pod stopami pęknie, a jedynie zastanawiając się jak zimna była woda pod nim.

I tak też ich wzrok ogarnął salon.
"Spójrz na mnie" - spojrzała, reagując na dobrze znany jej ton machinalnie, wręcz odruchowo. Ton, którego używał ilekroć chciał ujarzmić płomienny sztorm furii, kipiący w niej niczym rozszalałe morze.
Na dźwięk z oddali chciała odwrócić wzrok, spojrzeć w kierunku możliwego zagrożenia, ale Malfoy był szybszy - a jej wzrok zatrzymał się.
"Patrz tylko na mnie" - wzięła głębszy wdech, acz nie odwróciła wzroku, nie sprawdziła. Patrzyła na niego, jakby w tej krótkiej chwili tylko on istniał. Słuchała jego słów, które starały się ułożyć w jej głowie. Ciepło jego ust, odganiające mary, przyciągające świadomość tak blisko, że wszystko dookoła traciło na ważności. Powoli się odsunęła, odwlekając nieco ów chwilę, gdyż ta była nieznośnie niewygodna. I choć nie wypowiedziała myśli, tak te zaczęły wirować w jej głowie, gdy ta przeszła do sypialni.

Jej oczy dobyły skrzypiec, które niewzruszone końcem świata trwały, osadzone na statywie tak jak je zostawiła. Ciche, nietknięte, wciąż piękne. W lakierowanym drewnie odbijało się pulsujące światło pożaru, który rozświetlał noc za szybą. Stłumione krzyki docierały do jej uszu, melodia końca - a ona patrzyła na instrument, który trwał, nie potrzebując dźwięku aby przemówić. Powoli podeszła do statywu orientując się w zdumieniu, że nie stało im się nic, jakby tragedia nigdy nie zapukała do ich drzwi. Powoli dobyła skrzypiec, pakując instrument do futerału razem ze smyczkiem. Zamknęła futerał, przesuwając dłonią po skórzanym obiciu.
Może i twoja rodzina od lat pierdoli o tym, że wszystko jest snem - niestety czy stety, Baldwinie, ale rację masz jedynie połowicznie. Bo wbrew racjom i prawdom, tylko oświeconym, uświęconym Mulciberom przychodzi poznać i zrozumieć sens. Tym z krwi i kości, ale i tym, których dusza od zawsze zespolona była z pięknem naszych wierzeń. Wielu ignorantów nie ceni, nie pochyla się i nie rozumie, będąc zagubionym w ignorancji czy nieświadomym jak wielkie... jak ważne jest to. W tych czterech słowach ukryta otchłań myśli, niczym szept mgły nad jeziorem pamięci. "Pomyśl, że to sen" to nie ucieczka, to nigdy nie była ucieczka, mimo iż pozwalała dawać schronienie i nadzieje, to klucz. Brama tych co widzą więcej niż dzień i noc, a spojrzeniem potrafią dobyć samych gwiazd. Tych którzy gładzą prawdy - i żal ściska serce, że dookoła Scarlett mniej było tych, którzy z czułością otaczali ramionami zrozumienie tych kilku słów, zaś więcej tych którzy nie zwykli zwracać uwagi, zapominając o istnieniu tak ważnej rzeczy. Rzeczy, która należała do jej rodziny, budując ich tożsamość. Bo bez tożsamości byliśmy jedynie kolejnym słowem rzuconym na wiatr. Sen to nie złuda, lecz miejsce narodzin prawdy bez masek. Tam, gdzie inni widzą przypadek i cień, oni dostrzegają wzór, wzruszenie, sens. Przebudzeni, a jednak śniący, jakby świat był sceną, a oni autorami. 
Błahe wydarzenie może odegrać dużą rolę - powtórzyły myśli, a Ona prychnęła. Przyciągnęła futerał do piersi, powoli wstając. Jakby jego słowa były niewygodne. To czego uczyli Ciebie nauczysz mnie ty, bo matka nie miała szansy. Acz szybko sięgam po zrozumienie, pół życia nieświadomie błądząc w krainie snów z odczuciem inności,  gdyż zrozumienie kompletne przyszło wraz z poznaniem prawdy, a ta prawda nosiła niewzruszony wyraz i paznokcie w kolorze krwistego szkarłatu.
Ale musisz wiedzieć, że chociaż pojmuje, ja zawsze będę śnić, a ty razem ze mną, lub z osobna. Niezależnie od wyznawanych przez Ciebie prawd czy złudzeń, bo ująłeś wzrokiem duszę śniącego. I póki nie odwrócisz wzroku, tak i ja wzroku nie odwrócę. Dopóki naszych nici nie pogrąży otchłań, dopóki ich nie zamordujesz - dopóty nasze światy splecione będą. Jeśli nie żarem, to nostalgią minionej rzeczywistości.
Przesunęła wzrokiem po osmolonej częściowo ścianie, pozwalając sobie pogrążyć się w niebycie. Dopiero głos Malfoya ją wybudził, a Ona odwróciła się powoli.
-Cóż... - podjęła o wiele spokojniej - Będzie trzeba tu odmalować - dodała z głupim uśmiechem, chyba początkowo gubiąc czy ignorując jego pytanie. Wstała, wciąż ściskając futerał.
-Nienaruszone - wyznała, chociaż nie musiała, bo tego blondyn zdążył się pewnie domyślić wraz z jej pierwszą reakcją. Powoli podążyła w jego kierunku.
-Żywię nadzieje, że kamienica stoi, a ojcu nic nie jest - wyznała, bo mimo iż nie zgadzali się w pewnych kwestiach, ten był jej rodziną, częścią jej życia. Ciekawe co wymyśli... - przemknęło przez jej myśli. Zgadywała, że jeśli kamienicę pochłonęły płomienie to usłyszy hasło bardzo oczywiste, spodziewane, które od jakiegoś czasu niewypowiedziane wisiało w powietrzu. Wuj Robert nie żył, a to dla niego ojciec przeniósł się do Londynu.
-Norwegia brzmi odlegle - wymruczała w zadumie, bardziej do siebie aniżeli do niego. W jej głosie nie było żalu czy smutku. Norwegia od zawsze była jej domem i zawsze w jej sercu pozostanie. A jednak nie śpieszno jej było wracać. I jeśli ich skrawek nieba spłonie doszczętnie, a razem z nim kamienica Mulciberów, Ona nie zamierzała spłonąć razem z nimi. Wuj Alexander na pewno nie odmówiłby jej gościnności, chociaż tego ojcu by nie powiedziała, wiedząc jaki stosunek ich łączy. W pomoc prababci również wierzyła i w niej również odnajdywała schronienie po burzy, ale i to pozostawało niewypowiedzianą tajemnicą. Bo jak na czarną owce swojej rodziny przystało, przyszło jej szybko pokochać część rodziny, którą jej najbliższa zdawała się wykląć. A jednak to w ich oczach widziała zrozumienie, sens otchłani i żar prawd. I chociaż kochała Norwegię, tak nie widziała tam nic prócz cienia przeszłości, którą powinna wdychać niczym nostalgię, nie szukać zaś w tej nostalgii przyszłości - bo tam jej nie odnajdzie.
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#10
14.05.2025, 10:46  ✶  
Nie ruszył się spod drzwi, czekając aż to Scarlett podejdzie. Tuliła do siebie futerał jak relikwię i to nie dziwiło go ani trochę. Byli do siebie tak podobni. Dzieci sztuki i nieszczęśliwych ludzi.
- Norwegia brzmi jak zimny wypizdów.- Oświadczył dość sucho, zanim zdołał się powstrzymać.
Stał odrobinę z tyłu więc objęcie Scarlett w pasie nie stanowiło żadnego problemu. Ale ten jeden raz, w geście nie było żadnego podtekstu. Żadnej gry, żadnego władczego podtekstu. Po prostu dwójka cholernie zagubionych ludzi, która jakimś cudem znalazła się w dobrym miejscu i czasie. Okręcił ją lekko, żeby mogła patrzeć na ich sypialnię.
W chuj daleko do Londynu.
Necronomiconu.
Twojej babki i jej kancelarii.

Gibnął się z nią w lewo, potem w prawo, w lekkim, dziecinnym wręcz, bujanym tańcu w miejscu. Splótł lekko palce na jej podbrzuszu wybijając sobie tylko znaną melodię opuszkami palców o materiał jej sukienki. Rytm czegoś znajomego, czegoś co już słyszał, ale nie był pewien gdzie. Może w dzieciństwie, może w kolejnym koszmarze.
Jego dłonie same szukały jej ciała. Zwykłej, ludzkiej obecności. Zastanawiał się nawet czy to jest to, czego boi się najbardziej. Że będzie dobrze - a słodki zapach wanilii zastąpi cierpką woń eliksirów jaka otaczała jego siostrę. Że zostanie, budząc się każdego dnia przy boku dziewczyny, której ciało było tak nieznośnie podobne i różne do Calanthe. Że nauczy się rozpoznawać swoje odbicie w oczach kogoś innego.
Nigdy nie był sam.
Nawet w ciszy nocy, coś lepiło się do jego duszy jak pijawka, ciążąc mu na ramionach i wbijając ostre pazury w kark, by nie mógł się uwolnić. Czasem miał nawet wrażenie, że jego własny cień mówił innym głosem. Nie Lorraine. Nie Scarlett. Takim, który istniał w jego sercu i pamięci jeszcze przed narodzinami. “Wrócisz do mnie?” pytał cień, a Baldwin posłusznie wracał jak pies z podkulonym ogonem. Starał się wtedy nie patrzeć Scarlett w oczy. Nie chciał w nich zobaczyć bezgłośnego “Zostań.”. Nie chciał go widzieć, bo wiedział, że nie potrafiłby porzucić tej, którą dla niego urodzono. Więź między bliźniętami była czymś więcej. Ale Calanthe była daleko, a Scarlett - tuż pod ręką.
Pani Malfoy z dom… Dość.
Oparł podbródek o jej jasne włosy, zamiast na Mulciberównę patrząc jednak na ścianę naprzeciw.
Ślady po pożarze nie były spektakularne, ale wystarczyły. Osmolona, poszarpana ogniem futryna trzymała się jako tako. Mniejsze okno - mniejsze szkody. Kurz, popiół, ciemniejsze pasma spalenizny, jakby małe dziecięce rączki mazały sadzą.
Znał te ślady. Znał je, bo widział je już wcześniej - w miejscach, twarzach ludzi. Nie można było żyć tak blisko Nokturnu i nie czuć jego lepkiego brudu. Tak wyglądała trauma. Nie jak krzyk. Nie jak smuga zielonego zaklęcia. Nawet nie jak rozszarpana rana. Tylko jak cień czegoś co wydarzyło się zbyt szybko, by to zrozumieć; zbyt głęboko, by zapomnieć.
Mógłby to zetrzeć. Teraz, już. Pewnie wystarczyłoby proste zaklęcie, by ściana odzyskała swój stary nudny kolor. Ale wiedział, że to nie wystarczy.
Scarlett- pewnie nie powie nic. Nie zaprotestuje.  Ale jej palce będą jeździły po ścianie wieczorami, bezwiednie, aż znajdą miejsce, gdzie faktura się zmieniła, gdzie coś nie gra. Każda jedna rysa, zdawałoby się niedostrzegalna dla oka , będzie doprowadzać ją do złościć. Wiedział, że jej wzrok zawsze będzie uciekał do kilku smug, których nie da się ukryć pod magią iluzji. Nawet kiedy przestanie tu cuchnąć dymem, oboje będą pamiętać.
Bo prawda była taka, że tu nigdy nie chodziło o ścianę.
- Odmaluję.- Powiedział ciszej, ale tak jakby sprawa była zamknięta. Nie obietnica. Nie przeprosiny. Po prostu - zwykłe stwierdzenie faktu. Nie dopowiedział reszty. Nie dodał, że będzie sobie mogła wybrać kolor, wzór. Był przecież malarzem. Malowanie było tym co malarze z reguły robią. Zdusił w sobie nagłą gorycz, gdy pamięć podszepnęła mu słowa pewnego listu.
Renowacja. Miałeś przeprowadzić renowację - czy termin “sztuka użytkowa” jest Ci obcy? Czym ta sytuacja różniła się od czerwca?
Pierdolenie. Miał nadzieję, że ten jebany dom Shafiq'a spłonie do samych fundamentów. Z jego pierdolonymi rzeźbami, drzewkami, tandetną sztuką wepchniętą w każdy kąt, zamkniętą przed oczami wszystkich tylko dlatego, że pana stać. Miał nadzieję, że po fresku pozostanie popiół i poszarpane wspomnienia.

Bezwiednie ucałował Scarlett w czubek głowy, uświadamiając sobie, że dla niej odmalowałby cały jebany Londyn.
Miała w sobie ten rodzaj neurotycznej estetyki, który sprawiał, że każde pęknięcie w rzeczywistości trzeba było wyleczyć, jakby od tego zależało jej poczucie bezpieczeństwa. Widziała rysy, nawet gdy ich nie było. Czuła kurz palcami, zanim ten naprawdę opadł. Przejmowała się śladami - na ścianach, na ludziach.
Był zmęczony. Zbyt szybko wypita whisky w Eurydyce dawała mu się powoli we znaki. Strach, do którego nie chciał się przyznać, strach o Fridę, o siostrę o Lorraine - ciążył mu niemiłosiernie, pod płaszczykiem nonszalancji. Ale był przytomny na tyle, żeby rozumieć, że właśnie trwa jedna z tych chwil, które powinny być znaczące. Taka, które w sztukach czy romansach urastają do rangi przełomu.
Odmaluję ścianę. Zaczniemy wszystko od nowa. Zobaczysz, będę inny.
Ale to nie był teatr, a Baldwin Malfoy nie grał kolejnej kliszowej roli. Nie był Hamletem, nie był Makbetem, nie był nawet Orfeuszem. Był po prostu facetem, który potrafił rzucić zaklęcie maskujące i pomalować ścianę. I tak, zrobi to. Weźmie farbę od scenografów, poprawi frugi, może nawet wreszcie odświeży kuchnię.
Nie dlatego, że chciał coś naprawić.
Tylko dlatego, że tak było wygodniej.

Wreszcie się od niej odsunął. Kolejny raz dusząc pragnienie trzymania Scarlett blisko. Tak blisko jak się tylko dało. Przy sobie, jak śliczną własność rodu Malfoy.
- Sprawdź co u ojca. Jeśli to te zjeby od Czarnego Pana to mugolska część miasta pewnie wygląda gorzej niż Pokątna.- Pokręcił głową, gryząc się przed dodaniem kilku słów co o tych znudzonych debilach i ich żałosnej wojence uważa. Zamiast tego podszedł do komody, w której trzymali wszystkie dziwne szpargały i duperele. Wyciągnął z szuflady stare dwukierunkowe lusterka. Przesunął jedno po blacie w stronę Mulciberówny.- Weź jedno. Drugie zostawimy Fridzie. Po prostu… zerknij na nią od czasu do czasu. Muszę się cofnąć na Nokturn, zobaczyć co z Nekronomiconem. I… muszę jeszcze… - zamilkł. Nie chciał mówić o tym, że musi wrócić na Podziemne Ścieżki. Odnaleźć Ojca. Odchrząknął.- Pomożesz mi tu ogarnąć? Nie chcę żeby siedziała w łazience całą noc.

Skierował różdżkę w stronę łóżka, mrucząc pod nosem inkantację zaklęcia.
Transolakacja (1k) ich zajebistego babcinego koca z tygrysem i przyklejenie go zaklęciem do rozjebanego okna, żeby zakryć dziurę. Ofc, czasowe rozwiązanie.

Rzut O 1d100 - 46
Slaby sukces...
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Baldwin Malfoy (5273), Scarlett Mulciber (4874)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa